Chris Carter - Rzezbiarz smierci

285 Pages • 95,638 Words • PDF • 1.6 MB
Uploaded at 2021-09-24 17:48

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Tytuł oryginału:

THE DEATH SCULPTOR Copyright © Chris Carter, 2012 Copyright © 2016 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga Copyright © 2016 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga Projekt graficzny okładki: Szara Sowa Redakcja: Jacek Ring Korekta: Barbara Meisner, Iwona Wyrwisz, Anna Just ISBN: 978-83-7999-669-8 WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o. Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28 e-mail: [email protected] www.soniadraga.pl www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga E-wydanie 2016 Skład wersji elektronicznej: konwersja.virtualo.pl Spis treści Dedykacja Podziękowania Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12

Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19 Rozdział 20 Rozdział 21 Rozdział 22 Rozdział 23 Rozdział 24 Rozdział 25 Rozdział 26 Rozdział 27 Rozdział 28 Rozdział 29 Rozdział 30 Rozdział 31 Rozdział 32 Rozdział 33 Rozdział 34 Rozdział 35 Rozdział 36 Rozdział 37 Rozdział 38 Rozdział 39 Rozdział 40 Rozdział 41 Rozdział 42 Rozdział 43 Rozdział 44

Rozdział 45 Rozdział 46 Rozdział 47 Rozdział 48 Rozdział 49 Rozdział 50 Rozdział 51 Rozdział 52 Rozdział 53 Rozdział 54 Rozdział 55 Rozdział 56 Rozdział 57 Rozdział 58 Rozdział 59 Rozdział 60 Rozdział 61 Rozdział 62 Rozdział 63 Rozdział 64 Rozdział 65 Rozdział 66 Rozdział 67 Rozdział 68 Rozdział 69 Rozdział 70 Rozdział 71 Rozdział 72 Rozdział 73 Rozdział 74 Rozdział 75 Rozdział 76

Rozdział 77 Rozdział 78 Rozdział 79 Rozdział 80 Rozdział 81 Rozdział 82 Rozdział 83 Rozdział 84 Rozdział 85 Rozdział 86 Rozdział 87 Rozdział 88 Rozdział 89 Rozdział 90 Rozdział 91 Rozdział 92 Rozdział 93 Rozdział 94 Rozdział 95 Rozdział 96 Rozdział 97 Rozdział 98 Rozdział 99 Rozdział 100 Rozdział 101 Rozdział 102 Rozdział 103 Rozdział 104 Rozdział 105 Rozdział 106 Rozdział 107 Rozdział 108

Rozdział 109 Rozdział 110 Rozdział 111 Rozdział 112 Rozdział 113 Rozdział 114 Rozdział 115 Rozdział 116 Rozdział 117 Rozdział 118 Rozdział 119 Przypisy Dedykuję Rzeźbiarza śmierci wszystkim Czytelnikom, którzy wzięli udział w konkursie dla kandydatów na bohatera powieści, a szczególnie jego zwyciężczyni, Alice Beaumont z Sheffield. Mam nadzieję, że moja książka dostarczy Wam przyjemności. Podziękowania Wielu uważa, że pisarstwo to zawód samotniczy, ale mnie daleko do samotnika. Jestem szczęściarzem, mogąc liczyć na wsparcie i przyjaźń wielu niezwykłych ludzi. Mam przyjaciela i agenta literackiego, o którym mógłby pomarzyć każdy pisarz – Darleya Andersona. Camilla Wray pomaga mi przekształcić prosty szkic w gotową powieść. Maxine Hitchcock, moja nieoceniona redaktorka z wydawnictwa Simon & Schuster, znakomicie wykonuje swoją pracę – dostarcza mi wsparcia, sugestii i cennych rad od pierwszego do ostatniego słowa książki. Jestem wdzięczny Emmie Lowth za oko i radę fachowca. Dziękuję Samancie Johnson za to, że zawsze była dostępna i chciała mnie wysłuchać. Dziękuję wszystkim pracownikom Darley Anderson Literary Agency za ciężką pracę w każdym wymiarze działalności wydawniczej. Składam podziękowania Tanowi Chapmanowi, Suzanne Baboneau, Florence Partridge, Jamie Groves i pozostałym pracownikom Simon & Schuster UK – jesteście najlepsi. Na koniec dziękuję moim Czytelnikom i każdemu, kto od początku entuzjastycznie wspierał mnie i moje powieści. Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym Rozdział 1 – O Boże! Jestem spóźniona! – jęknęła Melinda Wallis, wyskakując z łóżka, gdy jej zmęczone oczy spoczęły na budziku cyfrowym stojącym na nocnym stoliku. Zasnęła

dopiero o wpół do czwartej nad ranem. Uczyła się do egzaminu z farmakologii klinicznej, który czekał ją za trzy dni. Zaspana, poruszała się niezgrabnie po pokoju, aż jej mózg zdecydował, co powinna zrobić. Pobiegła do łazienki i rzuciła okiem na swoje odbicie w lustrze. – Cholera! Cholera! Cholera! Sięgnęła do kosmetyczki i zaczęła pudrować twarz. Melinda miała dwadzieścia trzy lata. Zdaniem autora artykułu zamieszczonego w magazynie ilustrowanym, który przeczytała kilka dni temu, cechowała ją niewielka nadwaga przy tym wzroście – metr sześćdziesiąt pięć. Długie kasztanowe włosy zawsze ściągała w koński ogon, nawet kiedy kładła się spać. Nigdy nie wychodziła z domu bez przypudrowania twarzy, aby ukryć ślady trądziku na policzkach. Zamiast umyć zęby, szybko wycisnęła na nie odrobinę pasty, żeby usunąć nieświeży oddech. Wróciła do pokoju i sięgnęła po ubranie schludnie złożone na krześle stojącym przy biurku – białą bluzkę, pończochy, białą spódniczkę do kolan i białe buty na płaskiej podeszwie. Ubrała się w rekordowym czasie i wybiegła z małego mieszkania dla gości, zmierzając w kierunku głównego budynku. Melinda była na trzecim roku studiów licencjackich w UCLA1, na kierunku pielęgniarskim. W każdy weekend zgodnie z programem studiów odbywała staż w domu pacjenta. Przez ostatnie czternaście weekendów opiekowała się panem Derekiem Nicholsonem mieszkającym w Cheviot Hills, w zachodnim Los Angeles. Dwa tygodnie przed jej zatrudnieniem u pana Nicholsona wykryto złośliwy nowotwór płuc w zaawansowanym stadium. Guz wielkości pestki śliwki zżerał go szybko od środka. Chodzenie sprawiało mu duży ból i czasami musiał korzystać z aparatu do oddychania. Zwracał się do Melindy ledwie słyszalnym głosem. Mimo próśb swoich córek pan Nicholson odmówił leczenia farmakologicznego. Nie chciał spędzić ostatnich dni życia w szpitalnym pokoju, wolał je przeżyć we własnym domu. Melinda otworzyła drzwi frontowe i weszła do przestronnego holu, a następnie przebiegła przez duży, choć skromnie urządzony salon. Sypialnia pana Nicholsona znajdowała się na pierwszym piętrze. Jak co rano, w domu panowała upiorna cisza. Derek Nicholson mieszkał sam. Jego żona zmarła dwa lata temu i chociaż córki odwiedzały go codziennie, miały własne życie, które je absorbowało. – Przepraszam za spóźnienie! – zawołała z dołu, ponownie spoglądając na zegarek. Spóźniła się dokładnie czterdzieści trzy minuty. – Cholera – mruknęła pod nosem. – Derek, obudziłeś się?! – zawołała, idąc w kierunku schodów, a następnie pokonując je po dwa stopnie. W pierwszy weekend pracy Derek Nicholson poprosił, żeby zwracała się do niego po imieniu. Nie lubił oficjalnej formy „pan Nicholson”. Zbliżając się do jego sypialni, Melinda poczuła silny, odpychający zapach dochodzący ze

środka. Jasny szlag, pomyślała. Musiała się spóźnić na pierwszą wizytę w toalecie. – Najpierw pana umyję, a później… – powiedziała, otwierając drzwi. – …a później przyniosę śniada… Nagle zesztywniała. Wytrzeszczyła oczy z przerażenia. Powietrze uleciało jej z płuc, jakby nagle zostało siłą wypchnięte. Poczuła w ustach zawartość żołądka i zwymiotowała tam, gdzie stała, przy drzwiach. Dobry Boże! Melinda chciała wypowiedzieć te słowa, poruszając drżącymi wargami, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Poczuła, że nogi się pod nią uginają i cały świat zaczyna wirować. Chwyciła oburącz framugę, żeby nie upaść. W tym momencie spojrzała na przeciwległą ścianę. Jej umysł potrzebował chwili, żeby zrozumieć to, co ujrzała, ale gdy to się stało, z siłą gromu uderzyły w nią pierwotny lęk i panika. Rozdział 2 Lato właśnie się zaczęło. W Mieście Aniołów temperatura dochodziła do trzydziestu stopni Celsjusza. Detektyw Robert Hunter z wydziału rozbojów i zabójstw (RHD2) policji Los Angeles zatrzymał stoper ręcznego zegarka, dobiegając do swojego domu w bloku mieszkalnym w Huntington Park, w południowo-wschodniej części miasta. Pokonał jedenaście kilometrów w trzydzieści osiem minut. Nieźle, choć spocił się jak indyk w Święto Dziękczynienia, a nogi i kolana potwornie go bolały. Może powinien był wykonać więcej ćwiczeń rozciągających. Oczywiście wiedział, że powinien to zrobić przed biegiem i po nim, szczególnie po pokonaniu dłuższego dystansu, ale nigdy nie zawracał tym sobie głowy. Hunter wszedł schodami na trzecie piętro. Nie lubił wind, a ta, która znajdowała się w jego domu, nie bez powodu była nazywana „puszką na sardynki”. Otworzył drzwi swojego mieszkania i wszedł do środka. Mieszkanie było małe, ale czyste i wygodne. Z drugiej strony można by pomyśleć, że Hunter dostał meble – czarną skórzaną kanapę, niepasujące krzesła i porysowany stół kuchenny, który pełnił jednocześnie funkcję biurka komputerowego, oraz starą biblioteczkę, która wyglądała tak, jakby za chwilę miała się rozlecieć pod ciężarem stojących na niej książek – od organizacji dobroczynnej Goodwill. Hunter zdjął podkoszulek i wytarł nim pot z czoła, karku oraz muskularnego torsu. Jego oddech powrócił do normalnego tempa. Wszedł do kuchni, wyjął z lodówki dzbanek z mrożoną herbatą i napełnił dużą szklankę. Czekał go nudny dzień poza budynkiem administracyjnym policji i kwaterą główną wydziału. Rzadko brał wolne. Może pojedzie do Venice Beach i pogra w siatkówkę? Nie grał w siatkówkę od lat. A może wybierze się na mecz Lakersów? Był pewny, że tego wieczoru rozgrywają mecz. Najpierw jednak weźmie prysznic i odbędzie krótką podróż do pralni samoobsługowej.

Hunter dopił herbatę, wszedł do łazienki i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Trzeba będzie się ogolić. Kiedy sięgnął po krem do golenia i maszynkę, w sypialni zadzwoniła jego komórka. – Wspaniale – mruknął do siebie, odbierając. Doskonale wiedział, co oznacza dziesięć nieodebranych telefonów i głos jego partnera rozbrzmiewający w słuchawce wczesnym rankiem w dniu, kiedy wziął sobie wolne. – Witaj, Carlosie – powiedział, przykładając aparat do ucha. – Co się stało? – Jezu! Gdzie jesteś? Dzwonię od pół godziny. Telefon co trzy minuty, pomyślał Hunter. Źle to wygląda. – Nie było mnie w domu. Biegałem – wyjaśnił spokojnie. – Nie sprawdziłem telefonu, kiedy wróciłem. Dopiero teraz zauważyłem, że wydzwaniałeś. Co masz? – Wielki bajzel. Przyjedź jak najszybciej. W życiu czegoś takiego nie widziałem… – Garcia przerwał nagle, jakby się zawahał. – Nie sądzę, aby ktokolwiek widział coś takiego. Rozdział 3 Mimo niedzielnego poranka Hunter potrzebował niemal godziny, żeby pokonać dwadzieścia cztery kilometry dzielące Huntington Park od Cheviot Hills. Garcia nie przekazał mu wielu szczegółów przez telefon, ale był wyraźnie zaszokowany, a lekkie drżenie głosu zupełnie nie pasowało do jego charakteru. Hunter i Garcia należeli do małej, wyspecjalizowanej grupy działającej w ramach RHD – sekcji specjalnej zabójstw, w skrócie HSS3. Grupa zajmowała się wyłącznie przypadkami seryjnych, głośnych zabójstw wymagających doświadczenia i sporych nakładów czasu. Jako specjalista w dziedzinie psychologii behawioralnej Hunter był członkiem jeszcze bardziej wyspecjalizowanej grupy. W ich wydziale wszystkie zabójstwa nacechowane dużą brutalnością lub sadyzmem były określane mianem „UV” (ultrabrutalnych). Robert Hunter i Carlos Garcia należeli do sekcji UV, więc niełatwo było nimi wstrząsnąć. Naoglądali się więcej potworności niż ktokolwiek na ziemi. Hunter zatrzymał się za jednym z kilku czarno-białych radiowozów zaparkowanych przed dwupiętrowym domem w Zachodnim Los Angeles. Przedstawiciele mediów byli już na miejscu, tarasując małą uliczkę, ale nie było to żadnym zaskoczeniem. Reporterzy zwykle docierali na miejsce przestępstwa przed detektywami. Hunter wysiadł ze swojego starego buicka lesabre i poczuł uderzenie ciepłego powietrza. Rozpiął kurtkę i przypiął odznakę do pasa, wolno rozglądając się dookoła. Chociaż dom znajdował się przy prywatnej drodze, w spokojnym sąsiedztwie, wokół policyjnej taśmy zebrał się pokaźny tłum gapiów, który rósł z każdą chwilą. Hunter odwrócił się i spojrzał w kierunku domu – ładnego dwupiętrowego budynku

z czerwonej cegły, o ciemnoniebieskich oknach i czterospadowym dachu. Podwórko od frontu było duże i zadbane. Z prawej strony znajdował się garaż na dwa samochody, choć na podjeździe stały wyłącznie policyjne radiowozy. Furgonetka zespołu kryminalistycznego zaparkowała kilka metrów dalej. Hunter ruszył w kierunku drzwi i ujrzał Garcię. Jego partner miał na sobie klasyczny biały kombinezon Tyvek z kapturem. Blisko dwumetrowy Garcia był pięć centymetrów wyższy od Huntera. Garcia stał obok kamiennych schodów werandy i naciągał kaptur na głowę. Długie, ciemne włosy upiął w kucyk. Garcia natychmiast spostrzegł swojego partnera. Hunter zignorował tłum rozgorączkowanych reporterów, mignął odznaką funkcjonariuszowi, a następnie schylił się i przeszedł pod żółtą taśmą policyjną. W miastach rodzaju Los Angeles ekscytacja reporterów była wprost proporcjonalna do brutalności i makabryczności popełnionej zbrodni. Większość z nich znała Huntera, wiedziała również, jakimi sprawami się zajmuje. Posypały się pytania. – Złe wiadomości rozchodzą się lotem błyskawicy – powiedział Garcia, wskazując głową tłum, kiedy Hunter do niego dotarł. – Ale potencjalnie interesująca historia jeszcze szybciej. – Garcia podał partnerowi nowy kombinezon Tyvek w szczelnie zamkniętym plastikowym opakowaniu. – Co masz na myśli? – spytał Hunter, który odebrał torbę, wyjął kombinezon i zaczął się ubierać. – Ofiara jest prawnikiem – wyjaśnił Garcia. – To Derek Nicholson. Oskarżyciel z biura prokuratora okręgowego stanu Kalifornia. – Super. – Już nie praktykował. Hunter zapiął kombinezon. – U pana Nicholsona zdiagnozowano zaawansowanego raka płuc – ciągnął Garcia. Hunter spojrzał na niego z zaciekawieniem. – Zostało mu niewiele czasu. Wiesz, maska tlenowa, nogi odmawiające posłuszeństwa… Lekarze dawali mu najwyżej sześć miesięcy życia. Cztery miesiące temu… – Ile miał lat? – Pięćdziesiąt. Wszyscy wiedzieli, że umiera. Po co było go zabijać w taki sposób? Hunter przystanął. – Czy nie ma wątpliwości, że został zamordowany? – Nie. Najmniejszych. Garcia i Hunter weszli do domu. Obok drzwi znajdowała się klawiatura alarmu. Hunter spojrzał pytająco na Garcię.

– Alarm nie był włączony – wyjaśnił Garcia. – Wygląda, że rzadko to robili. Hunter przewrócił oczami. – Wiem – podjął Garcia. – Po co instalować alarm, jeśli się go nie używa? Ruszyli dalej. W salonie dwóch techników kryminalistycznych pobierało odciski palców z poręczy schodów przy przeciwległej ścianie. – Kto znalazł ciało? – spytał Hunter. – Prywatna pielęgniarka ofiary – odrzekł Garcia, kierując uwagę Huntera na otwarte drzwi we wschodniej ścianie. Drzwi prowadziły do dużego gabinetu. W środku na starej skórzanej kanapie chesterfield siedziała młoda kobieta w białym stroju. Włosy miała zaczesane do tyłu i upięte w kucyk. Zaczerwienione oczy podpuchły od płaczu. Na kolanach trzymała kubek z kawą, który ściskała oburącz. Jej spojrzenie wydawało się zagubione i dalekie. Hunter zauważył, że co jakiś czas lekko kołysze tułowiem z boku na bok. Nie miał wątpliwości, że kobieta jest w szoku. Towarzystwa dotrzymywał jej funkcjonariusz w mundurze. – Czy ktoś z nią rozmawiał? – Ja – odparł Garcia. – Zdołałem uzyskać podstawowe informacje, ale zamknęła się w sobie. Nie jestem zaskoczony. Możesz później spróbować. Jesteś w tym lepszy ode mnie. – Była tutaj w niedzielę? – spytał Hunter. – Przychodzi tylko w weekendy – wyjaśnił Garcia. – Nazywa się Melinda Wallis. Studiuje na Uniwersytecie Kalifornijskim. Robi dyplom z pielęgniarstwa. Pracowała tu na stażu, żeby zdobyć doświadczenie. Dostała robotę tydzień po zdiagnozowaniu nowotworu u Nicholsona. – Kto przychodził w pozostałe dni tygodnia? – Nicholson zatrudniał drugą pielęgniarkę. – Garcia rozpiął kombinezon i sięgnął do kieszeni na piersi po notes. – Nazywa się Amy Dawson – odczytał nazwisko. – Amy nie jest studentką jak Melinda. To wykwalifikowana, dyplomowana pielęgniarka. Zajmowała się Nicholsonem w ciągu tygodnia. Oprócz niej codziennie odwiedzały go dwie córki. Hunter uniósł pytająco brwi. – Jeszcze się z nimi nie skontaktowaliśmy. – Czyli ofiara mieszkała tu sama? – Taak. Jego żona, z którą przeżył dwadzieścia sześć lat, zginęła w wypadku samochodowym dwa lata temu. – Garcia schował notes do kieszeni. – Ciało jest na górze – powiedział, wskazując schody. Ruszyli na piętro, starając się nie przeszkadzać kryminalistykom. Podest na pierwszym piętrze przypominał poczekalnię: dwa krzesła, dwa skórzane fotele, mała półka, gazetnik i

kredens ze zdjęciami w eleganckich ramkach. Skąpo oświetlony korytarz zaprowadził ich w głąb domu, do czterech sypialni i dwóch łazienek. Garcia powiódł Huntera do ostatnich drzwi z prawej strony i przystanął na zewnątrz. – Wiem, że naoglądałeś się w życiu wielu potworności, Robercie. Bóg wie, że ja również… – Oparł dłoń w lateksowej rękawiczce na gałce drzwi. – Ale to… czegoś takiego nie widuje się nawet w sennych koszmarach – powiedział, otwierając drzwi. Rozdział 4 Hunter stanął w otwartych drzwiach prowadzących do dużej sypialni. Jego oczy zarejestrowały scenę, która się przed nim znajdowała, ale logiczny umysł miał problem z jej ogarnięciem. Pośrodku północnej ściany stało regulowane, podwójne łóżko. Z prawej strony łóżka Hunter zauważył małą butlę z tlenem i maskę leżącą na nocnym drewnianym stoliku. Przed łóżkiem stał wózek inwalidzki. W pokoju była również stara komoda z szufladami, wyglądająca na antyk, mahoniowe biurko i duża półka przy ścianie naprzeciw łóżka. Jej centralnym elementem był telewizor z płaskim ekranem. Hunter wypuścił powietrze z płuc, ale się nie poruszył, nie mrugnął ani nie powiedział słowa. – Od czego zaczniemy? – szepnął Garcia, stając z boku. Krew była wszędzie – na łóżku, podłodze, dywanie, ścianach, suficie, zasłonach i większości mebli. Ciało Nicholsona, a raczej to, co z niego zostało, leżało na łóżku. Zwłoki były rozczłonkowane – ręce i nogi odcięto. Jedno z ramion zostało podzielone w stawach na kawałki. Od obu nóg oddzielono stopy. Jednak to rzeźba najbardziej zdumiewała wszystkich wchodzących do pokoju. Na małym kawowym stoliku przy oknie leżały odrąbane kawałki ciała, tworząc krwawy, pokręcony i niepojęty kształt. – To jakiś żart? – szepnął do siebie Hunter. – Nawet nie zapytam, bo wiem, że nigdy czegoś takiego nie widziałeś, Robercie – powiedziała doktor Carolyn Hove stojąca w przeciwległym rogu pokoju. – Żadne z nas nie widziało. Doktor Hove pracowała jako główny anatomopatolog biura koronera okręgu Los Angeles. Była wysoka i szczupła, z głębokimi, przenikliwie patrzącymi zielonymi oczami. Długie kasztanowe włosy wsunęła pod kaptur białego kombinezonu, a pełne wargi i mały nos ukryła za maską chirurgiczną. Hunter na chwilę zatrzymał na niej wzrok, a następnie spojrzał na duże kałuże krwi pokrywające podłogę. Zawahał się. Nie mógł wejść do pokoju bez stąpania po krwi. – Nic się nie stanie – powiedziała doktor, zapraszając jego i Garcię do środka. – Zrobiliśmy zdjęcia całej podłogi.

Mimo to Hunter starał się ominąć krew. Podszedł do łóżka, zbliżając się do tego, co pozostało z ciała Nicholsona. Twarz denata pokrywała zakrzepła krew. Jego oczy i usta były szeroko otwarte, jakby zamarł na nich ostatni przeraźliwy krzyk, zanim wydostał się na zewnątrz. Prześcieradła, poduszki i materac były podziurawione i rozdarte w kilku miejscach. – Zabito go na tym łóżku – oznajmiła Hove, podchodząc do Huntera. Hunter wpatrywał się w ciało. – Sądząc po plamach i ilości krwi – ciągnęła – zabójca zadał ofierze maksimum bólu, zanim pozwolił jej skonać. – Najpierw go poćwiartował? Skinęła głową. – Zaczął od małych fragmentów, których odcięcie nie zagrażało życiu. Hunter zmarszczył brwi. – Odcięto mu wszystkie palce, a także język… – Jej wzrok wrócił do odpychającej rzeźby z części ciała. – Powiedziałabym, że zrobił to najpierw. Przed odcięciem kończyn. – Czy był sam w domu? – Tak – odpowiedział Garcia. – Melinda, studentka pielęgniarstwa czekająca na dole, przychodzi tu w weekendy, ale noce spędza w mieszkaniu dla gości, nad garażem, który widziałeś z przodu. Zeznała, że córki Nicholsona odwiedzały go codziennie i spędzały z nim dwie godziny, czasami więcej. Ostatniej nocy wyszły około dwudziestej pierwszej. Melinda wyszła około dwudziestej trzeciej, po ułożeniu Nicholsona do snu i skończeniu pracy w domu. Wróciła do swojego mieszkania i do trzeciej trzydzieści uczyła się do egzaminu. Hunter bez trudu odgadł, dlaczego pielęgniarka niczego nie słyszała. Garaż znajdował się w odległości około dwudziestu metrów od głównego budynku. Pokój Nicholsona był położony w tylnej części domu, na końcu korytarza. Jego okna wychodziły na tylne podwórko. Nawet gdyby zorganizowano tu przyjęcie, Melinda Wallis niczego by nie usłyszała. – Nie ma przycisku napadowego? – spytał Hunter. Garcia wskazał jedną z torebek na dowody w kącie pokoju. W środku znajdował się przewód elektryczny zakończony przyciskiem. – Przewód został wyrwany. Hunter spojrzał na plamy krwi pokrywające łóżko, meble i sąsiednią ścianę. – Czy znaleziono narzędzie zbrodni? – Jeszcze nie – odpowiedział Garcia. – Kształt rozprysków krwi i nierówne krawędzie ran wskazują, że zabójca użył jakiegoś elektrycznego narzędzia do cięcia – dodała doktor Hove.

– Czegoś w rodzaju piły łańcuchowej? – zapytał Garcia. – Możliwe. Hunter pokręcił głową z powątpiewaniem. – Piła łańcuchowa jest głośna. To byłoby zbyt ryzykowne. Ostatnią rzeczą, której pragnął zabójca, było zaalarmowanie kogoś, zanim skończy. Oprócz tego piła łańcuchowa jest trudna do opanowania, szczególnie jeśli komuś zależy na precyzji cięć. – Przyglądał się ciału i łóżku jeszcze przez chwilę, a następnie podszedł do niskiego stolika przy oknie i upiornej rzeźby, która się na nim znajdowała. Obie ręce Nicholsona były groteskowo wykręcone i zgięte w nadgarstkach, tworząc charakterystyczny, choć pozbawiony sensu kształt. Poszczególne fragmenty łączył cienki, ale mocny drut. Drutu użyto również do przytwierdzenia do ramion kilku odciętych palców. Nogi spoczywały obok siebie, tworząc podstawę rzeźby. Wszystko pokrywała krew. Hunter wolno okrążył stolik, starając się dostrzec każdy szczegół. – Nie mam pojęcia, co to ma być – powiedziała Hove – ale nie można tego zbudować w ciągu kilku minut. Wykonanie takiej rzeźby wymaga czasu. – Jeśli zabójca poświęcił czas, żeby połączyć ze sobą odcięte fragmenty ciała – dodał Garcia – musi to coś oznaczać. Hunter cofnął się kilka kroków i spojrzał na makabryczną instalację z większej odległości. Nadal nie miała dla niego żadnego sensu. – Czy wasze laboratorium mogłoby wykonać kopię naturalnej wielkości? – zwrócił się do doktor Hove. Poruszyła ustami pod maską chirurgiczną. – Dlaczego nie? Wprawdzie już zrobiono zdjęcia, ale zadzwonię do fotografa i poproszę, żeby zdjął to coś pod różnymi kątami. Jestem pewna, że zdołają wykonać replikę. – W takim razie o nią poproszę – powiedział Hunter. – Nie rozwiążemy zagadki tutaj i teraz. – Odwrócił się w stronę przeciwległej ściany i zamarł. Nowy szczegół był tak usmarowany krwią, że prawie go nie zauważył. – Co to takiego? Garcia spojrzał na Huntera, a następnie przesunął wzrok na ścianę. Spojrzał i westchnął głęboko. – To… najgorszy koszmar każdego. Rozdział 5 Hove ściągnęła maskę chirurgiczną i odwróciła się do Garcii. – Czy on nie wie? Garcia rozpiął kombinezon i ponownie wyciągnął notes.

– Pozwól, że powiem ci, co ustaliliśmy. Żebyś wszystko zrozumiał, musimy się cofnąć do wczorajszego popołudnia. – Słucham – odrzekł wyraźnie zaintrygowany Hunter. Garcia zaczął czytać. – Olivia, starsza córka Nicholsona, przyszła około siedemnastej. Jej młodsza siostra, Allison, zjawiła się pół godziny później. Zjadły obiad z ojcem i dotrzymywały mu towarzystwa do dwudziestej pierwszej. Wyszły razem. Po ich odejściu Melinda, pielęgniarka, pomogła Nicholsonowi w łazience i położyła go do łóżka, jak w każdy weekend. Na ogół zasypiał w ciągu pół godziny. Melinda nigdy nie wychodziła wcześniej. – Garcia wskazał fotel stojący z boku łóżka. – Siedziała tam. Miała ze sobą kilka podręczników, z których się uczyła. – Garcia przewrócił kartkę w notesie. – Następnie Melinda zgasiła światło i wyjęła naczynia ze zmywarki na dole. Około dwudziestej trzeciej poszła do swojego pokoju gościnnego. Hunter skinął głową i spojrzał wymownie na ścianę. – Zaraz do tego dojdę – podjął Garcia. – Melinda pamięta, że zamknęła wszystkie drzwi, w tym tylne drzwi kuchenne. Nie pamięta jednak, czy pozamykała okna. Dwa na dole nie były zamknięte: jedno w gabinecie i jedno w kuchni. Członkowie zespołu szybkiego reagowania Departamentu Policji Los Angeles powiedzieli, że niczego nie dotykali. – Zatem mogły być otwarte całą noc – zauważył Hunter. – Prawdopodobnie tak właśnie było. Hunter rzucił okiem na rozsuwane drzwi balkonowe. – Te były uchylone – wyjaśnił Garcia. – Wygląda na to, że w pokoju robiło się duszno, szczególnie latem. Nicholson nie lubił klimatyzacji. Z balkonu rozciąga się widok na tylne podwórko i basen. Problem w tym, że cała zewnętrzna ściana jest porośnięta wilcami. Jak zapewne wiesz, to najbardziej rozpowszechniona roślina pnąca w Kalifornii. Drewniana krata jest wystarczająco silna, aby można było się po niej wspiąć. Wejście do sypialni od tyłu domu nie stanowiłoby problemu. – Technicy zajmą się tylnym podwórkiem, gdy tylko skończą w domu – dodała Hove. – Około północy – ciągnął Garcia, czytając z notesu – Melinda zorientowała się, że zostawiła jeden z podręczników w pokoju pana Nicholsona. Wróciła do domu, otworzyła drzwi frontowe i poszła na górę. – Garcia odgadł następne pytania Huntera i udzielił odpowiedzi, zanim ten zdążył je wypowiedzieć. – Tak, drzwi frontowe były zamknięte. Melinda pamięta, że użyła klucza, aby je otworzyć. Nie, kiedy wróciła do domu, nie zauważyła niczego podejrzanego. Nie usłyszała też żadnego hałasu. Hunter skinął głową. – Melinda weszła na górę – mówił Garcia. – Nie chciała budzić Nicholsona, a ponieważ wiedziała, że zostawiła książkę… – mówiąc to, wskazał mahoniowe biurko – …na tym biurku, nie włączyła światła. Weszła na palcach do pokoju, wzięła podręcznik i wyszła. Hunter ponownie przesunął wzrok na zakrwawioną ścianę przy łóżku. Serce zabiło

mu mocniej, bo relacja Garcii w końcu nabrała sensu. – Następnego ranka Melinda zaspała – podjął Garcia. – Kiedy się obudziła, ubrała się pospiesznie i przybiegła tutaj. Zeznała, że otworzyła drzwi frontowe o ósmej czterdzieści trzy. Pamięta dokładnie, bo spojrzała na zegarek. – Garcia zamknął notes i włożył go do kieszeni. – Od razu poszła na górę. Weszła do pokoju i ujrzała nie tylko to, co tu widzisz, ale także wiadomość od tego, kto był w pokoju. – Wskazał ścianę. Na ścianie pośród plam krwi widniał skreślony dużymi, krwawymi literami napis: DOBRZE, ŻE NIE ZAPALIŁAŚ ŚWIATŁA. Rozdział 6 W pokoju zapanowało dziwne milczenie. Hunter zrobił kilka kroków w kierunku ściany, dłuższą chwilę przyglądając się słowom i kształtowi liter. – Czym zabójca to napisał? Kawałkiem tkaniny umoczonym we krwi? – zapytał. – Też tak pomyślałam – powiedziała Hove. – Za dzień lub dwa laboratorium dostarczy nam dokładniejszych informacji. – Odwróciła się od ściany i ponownie spojrzała na łóżko. Jej głos zadrżał z niepokoju. – To wprost nie do wiary, Robercie. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałam. Zabójca spędził w tym pokoju godzinę, najpierw torturując, a później ćwiartując ofiarę. Mało tego, kiedy skończył, stworzył to coś. – Wskazała krwawą rzeźbę. – I znalazł czas, żeby pozostawić wiadomość. – Spojrzała na Garcię. – Ile lat ma ta dziewczyna? Studentka pielęgniarstwa? – Dwadzieścia trzy. – Wiesz lepiej od innych, że będzie potrzebować miesięcy, może nawet lat terapii, aby się od tego uwolnić, Robercie. Jeśli w ogóle zdoła tego dokonać. Zabójca był w pokoju, kiedy wróciła po książkę. Gdyby zapaliła światło, mielibyśmy dwa ciała, a ona stałaby się pewnie elementem tej groteskowej układanki. – Ponownie wskazała rzeźbę. – Jej pielęgniarska kariera dobiegła końca, zanim zdążyła się na dobre rozpocząć. Stabilność psychiczna tej dziewczyny została trwale zaburzona, choć nocne koszmary i bezsenne noce jeszcze się nie zaczęły. Sam wiesz, jakie to niszczące doświadczenie. O bezsenności, na którą cierpiał Hunter, wiedziało wiele osób. Zaczął na nią cierpieć w wieku siedmiu lat, kiedy choroba nowotworowa zabrała mu matkę. Hunter był jedynym dzieckiem niezamożnej, robotniczej rodziny z Compton, biednej dzielnicy w południowej części Los Angeles. Dla chłopca niemającego nikogo bliskiego oprócz ojca uporanie się ze śmiercią matki było bardzo trudnym zadaniem, z którym musiał sobie radzić sam. Tęsknił za nią tak bardzo, że odczuwał fizyczny ból. Po pogrzebie zaczął się bać własnych snów. Wystarczyło, że zamknął oczy, a widział twarz matki. Widział, jak płacze, wykrzywiona z bólu. Jak błaga o pomoc, jak modli się o śmierć. Jej niegdyś sprawne i zdrowe ciało stało się tak pozbawione życia, kruche i słabe, że nie była w stanie usiąść o własnych siłach. Niegdyś piękna twarz, o najpogodniejszym uśmiechu, jaki znał, podczas ostatnich miesięcy życia zmieniła się nie do poznania. Mimo to pozostała twarzą, której nigdy nie przestał

kochać. Sen stał się dla niego więzieniem, z którego pragnął uciec za wszelką cenę. Bezsenność była logiczną reakcją jego ciała na strach i upiorne koszmary, które nawiedzały go nocą. Prostym mechanizmem obronnym. Hunter nie odpowiedział doktor Hove. – Kto jest zdolny do czegoś takiego? – Hove pokręciła głową z odrazą. – Ktoś mający w sobie mnóstwo nienawiści – odrzekł cicho Hunter. Ich uwagę odwróciły donośne głosy dochodzące z dołu. Kobiecy głos szybko przerodził się w histeryczny krzyk. Hunter spojrzał z niepokojem na Garcię. – To jedna z córek – powiedział Hunter, szybko podchodząc do drzwi. – Nie otwierajcie ich. – Wyszedł z pokoju, błyskawicznie pokonał korytarz i ruszył schodami na dół. U ich podstawy stała trzydziestoletnia kobieta powstrzymywana przez dwóch funkcjonariuszy. Jej długie, kręcone, jasne włosy opadały swobodnie do połowy pleców. Miała twarz w kształcie serca, jasnozielone oczy, wystające kości policzkowe i mały, zadarty nos. Jej mina wyrażała czystą rozpacz. Hunter dotarł do niej, zanim zdążyła się wyrwać policjantom. – W porządku – powiedział, unosząc rękę. – Zajmę się tym. Policjanci ją puścili. – Co się stało?! Gdzie jest tata?! – spytała ochryple. – Jestem detektyw Robert Hunter z Departamentu Policji Los Angeles – przedstawił się najspokojniej, jak potrafił. – Nie obchodzi mnie, kim pan jest! Gdzie mój ojciec?! – rzuciła kobieta, próbując odepchnąć Huntera na bok. Cofnął się, delikatnie blokując jej drogę. Ich oczy spotkały się na chwilę. Hunter delikatnie poruszył głową. – Bardzo mi przykro. Zamknęła zapłakane oczy i zasłoniła usta dłonią. – Boże, tata… Hunter dał jej chwilę. Zatrzymała się i spojrzała na Huntera, jakby nagle coś do niej dotarło. – Dlaczego tu jesteś? Dlaczego w domu jest policja? Dlaczego otoczyliście podwórko taśmą policyjną? Ponieważ lekarze zdiagnozowali chorobę cztery miesiące temu, rodzina Dereka Nicholsona zdążyła się przygotować na jego odejście. Śmierć ojca była oczekiwana, nie stanowiła żadnego zaskoczenia dla jego córki. W odróżnieniu od wszystkiego innego. – Przepraszam, ale nie dosłyszałem, jak pani na imię – powiedział Hunter.

– Nazywam się Olivia, Olivia Nicholson. Hunter zdążył już zauważyć blady pasek skóry na jej serdecznym palcu. Albo niedawno owdowiała, albo wzięła rozwód. Większość amerykańskich wdów nie przestaje nosić obrączki i używać nazwiska męża. Olivia wyglądała zbyt młodo na wdowę, chyba że doszło do jakiejś tragedii, zatem prawdopodobnie w grę wchodził rozwód. – Czy moglibyśmy zamienić słówko na osobności, pani Nicholson? – spytał, wskazując salon. – Możemy pomówić tutaj – odparła buntowniczo. – Co się tu dzieje? Co to ma znaczyć? Hunter spojrzał na dwóch funkcjonariuszy stojących u dołu schodów, którzy przysłuchiwali się uważnie ich rozmowie. Szybko zrozumieli sygnał i odeszli w kierunku drzwi frontowych. Hunter ponownie skupił uwagę na Olivii. – Pani ojciec nie umarł śmiercią naturalną… – przerwał, żeby Olivia w pełni pojęła znaczenie jego słów. – Został zamordowany. – Co?! To… to śmieszne! – Proszę, czy moglibyśmy gdzieś usiąść? Olivia ciężko westchnęła, a w jej oczach ponownie błysnęły łzy. W końcu ustąpiła i ruszyła za Hunterem do części dziennej. Hunter nie chciał, żeby znalazła się w tym samym pokoju co pielęgniarka. Olivia usiadła w jasnobrązowym fotelu przy oknie. Hunter zajął miejsce na kanapie, naprzeciw niej. – Może szklankę wody? – spytał. – Tak, proszę. Hunter zaczekał w drzwiach na funkcjonariusza, który przyniósł im dwie szklanki wody. Podał jedną Olivii, która opróżniła ją dużymi łykami. Ponownie usiadł na kanapie i spokojnie wyjaśnił, że późną nocą ktoś wtargnął do domu i sypialni pana Nicholsona. Olivia nie mogła opanować drżenia ciała ani płaczu. Oczywiście wszystko zakwestionowała. – Nie wiemy, dlaczego zamordowano pani ojca. Nie wiemy, jak zabójca wszedł do domu. W chwili obecnej mamy mnóstwo pytań i żadnych odpowiedzi. Zapewniam panią jednak, że zrobimy wszystko co w naszej mocy, aby je uzyskać. – Inaczej mówiąc, nie macie pojęcia, co zaszło – odrzekła gniewnie. Hunter nie odpowiedział. Olivia wstała i zaczęła chodzić po pokoju. – Nie rozumiem. Kto mógłby chcieć zabić mojego ojca? Przecież chorował na raka.

On… on był umierający. – W jej oczach ponownie wezbrały łzy. Hunter w dalszym ciągu milczał. – Jak? – zapytała. Hunter spojrzał na nią. – Jak został zamordowany? – Będziemy musieli poczekać na autopsję, aby określić przyczynę śmierci. Olivia zmarszczyła brwi. – W takim razie skąd wiecie, że został zamordowany? Został postrzelony? Dźgnięty nożem? Uduszony? – Nie. Spojrzała na niego z osłupieniem. – Skąd wiecie?! Hunter wstał i podszedł do niej. – Wiemy. Jej oczy powędrowały w kierunku schodów. – Chcę zajrzeć do jego pokoju. Hunter delikatnie położył dłoń na jej lewym ramieniu. – Proszę mi zaufać, pani Nicholson. To nie dostarczy odpowiedzi na żadne z pani pytań. Nie złagodzi również pani bólu. – Dlaczego? Chcę wiedzieć, co się z nim stało! Czego mi pan nie powiedział? Hunter zawahał się chwilę, bo wiedział, że Olivia Nicholson ma prawo wiedzieć. – Jego ciało zostało okaleczone. – Boże… – Olivia zasłoniła usta. – Wiem, że wczoraj wieczorem była tu pani razem z siostrą. Zjadłyście obiad z ojcem, czy tak? Olivia dygotała tak mocno, że z trudem skinęła głową. – Proszę – powtórzył Hunter. – Niech to będzie pani ostatnie wspomnienie ojca. Olivia zaczęła rozpaczliwie szlochać. Rozdział 7 Wczesnym popołudniem Hunter i Garcia wrócili do swojego biura na piątym piętrze budynku administracji policji przy Pierwszej Zachodniej. Gmach był nową centralą operacyjną Departamentu Policji Los Angeles, w tej roli zastąpił blisko sześćdziesięcioletnie Parker Center. Po usłyszeniu najświeższych wiadomości na miejsce przybyła także kapitan Barbara

Blake, rezygnując z dnia wolnego. Czekała już na detektywów z całym mnóstwem pytań. – Czy to prawda, co mi mówiono? – spytała, zamykając za sobą drzwi. – Że ktoś poćwiartował ofiarę? Hunter skinął głową, a Garcia wręczył jej kilka fotografii. Barbara Blake była od trzech lat kapitanem wydziału rozbojów i zabójstw. Wybrana osobiście przez poprzedniego kapitana, Williama Boltera, i zaakceptowana przez ówczesnego burmistrza Los Angeles, szybko zyskała opinię osoby rozsądnej, kierującej zespołem żelazną ręką. Blake była intrygującą kobietą – elegancką i atrakcyjną, o długich czarnych włosach i lodowatych ciemnych oczach, których spojrzenie powodowało, że większość ludzi zaczynała dygotać. Trudno było zbić ją z pantałyku lub wcisnąć jej kit. Nie dała się także zastraszyć wpływowym politykom ani urzędnikom rządowym, jeśli próbowali przeszkadzać jej w pracy. Kapitan Blake przeglądała zdjęcia, a wyraz jej twarzy stawał się coraz bardziej zatroskany. Kiedy dotarła do końca, zrobiła pauzę i wstrzymała oddech. – Co to ma być, na Boga? – No… jakaś rzeźba – odpowiedział Garcia. – Rzeźba wykonana… z części ciała ofiary? – Właśnie. W pokoju na kilka sekund zapanowała cisza. – Czy to coś oznacza? – Z pewnością – odrzekł Hunter – tylko jeszcze nie wiemy co. – Skąd wiesz? – Jeśli chce się kogoś zabić, po prostu podchodzi się do niego i strzela. Bez ryzyka. Nie marnując czasu na takie rzeczy, chyba że ma to jakiś sens. Zwykle, kiedy sprawca pozostawia coś takiego, pragnie przekazać przesłanie. – Komu? Nam? Hunter wzruszył ramionami. – Komuś. Zanim się tego dowiemy, musimy odgadnąć, co to oznacza. Blake ponownie spojrzała na zdjęcie. – Czyli ofiara nie została wybrana w sposób przypadkowy. Skąd wiesz, że zabójca nie stworzył tego dzieła pod wpływem wybuchu sadystycznego natchnienia, tam i wtedy? Hunter pokręcił głową. – To bardzo mało prawdopodobne. Powiedziałbym, że zabójca dokładnie wiedział, co zrobi z części ciała Dereka Nicholsona, zanim pozbawił go życia. Doskonale wiedział, jakich części ciała będzie potrzebować. Zdawał też sobie sprawę, jak będzie wyglądać jego upiorne dzieło, kiedy skończy.

– Wspaniale. – Blake przerwała na chwilę. – A co to oznacza? – Kapitan wskazała zdjęcie przedstawiające krwawy napis na ścianie. Garcia przedstawił jej tło. Kiedy skończył, Blake osobliwie zaniemówiła. – Co to jest, u licha, Robercie? – powiedziała w końcu, zwracając zdjęcia Garcii. – Nie wiem, pani kapitan – Hunter oparł się o biurko. – Derek Nicholson przepracował dwadzieścia sześć lat na stanowisku prokuratora stanu Kalifornia. Wsadził za kratki wielu ludzi. – Sądzisz, że to zemsta? Do licha, czy facet wyekspediował do pierdla Lucyfera i bandę z Teksańskiej masakry piłą mechaniczną? – Nie mam pojęcia, ale od tego trzeba będzie zacząć. – Hunter spojrzał na Garcię. – Musimy mieć listę wszystkich, których Nicholson wysłał za kratki: zabójców, podejrzanych o usiłowanie zabójstwa, gwałcicieli i tak dalej. Głównie tych, którzy wyszli na wolność, zostali ułaskawieni lub zwolnieni za kaucją w ciągu ostatnich… – zastanowił się chwilę – …piętnastu lat. Trzeba też uwzględnić ciężar popełnionego czynu. Zaczniemy od sadystycznych przestępców. – Zorganizuję zespół poszukiwawczy – Garcia skinął głową – ale jest niedziela. Nie będziemy mieć niczego do poniedziałku wieczór. – Rozumiem. Trzeba połączyć te nazwiska z członkami najbliższej rodziny, krewnymi, innymi członkami gangu i tak dalej. Z każdym, kto mógłby odpłacić Derekowi Nicholsonowi w zastępstwie kogoś innego. To morderstwo może być pośrednim aktem zemsty. Może osoba, którą Nicholson wysłał do więzienia, nadal żyje… może zmarła, nie odzyskawszy wolności, a odpłacił za nią ktoś inny. Garcia skinął głową. Hunter sięgnął po zdjęcia i rozłożył je na biurku. Zatrzymał wzrok na fotografii przedstawiającej rzeźbę. – W jaki sposób zabójca połączył ze sobą poszczególne elementy? – spytała kapitan Blake, podchodząc do biurka Huntera. – Drutem. – Drutem? – Tak. Blake pochyliła się nad biurkiem i ponownie obejrzała zdjęcia. Nagle jej ciało przeszedł zimny dreszcz. – Niby jak według ciebie mamy odgadnąć, co to znaczy? Im dłużej na to patrzę, tym bardziej dziwaczne i niepojęte się wydaje. – Laboratorium kryminalistyczne stworzy dla nas wierną kopię. Pokażemy ją jednemu lub dwóm ekspertom od sztuki. Może oni coś dostrzegą. Mimo wielu lat pracy w policji i stykania się z najdziwniejszymi zabójcami, kapitan Blake nie widziała czegoś takiego.

– Czy kiedykolwiek widziałeś lub słyszałeś o takiej zbrodni? – spytała Huntera. – Słyszałem o zabójcy, który wykorzystywał krew ofiar do tworzenia malowideł na tkaninach – wtrącił Garcia – ale to tutaj bije wszystko na głowę. – Nigdy nie słyszałem ani nie czytałem o czymś takim – przyznał Hunter. – Czy ofiara mogła zostać wybrana w sposób przypadkowy? – zapytała Blake, wertując notatki Garcii. – Odnoszę wrażenie, że dla mordercy ważniejszy od ofiary był sadystyczny charakter zbrodni i stworzenie makabrycznego dzieła. Zabójca mógł wybrać Nicholsona, bo ten stanowił łatwy cel. – Zatrzymała się na jednej z kartek notesu Garcii. – Derek Nicholson cierpiał na nieuleczalną chorobę nowotworową. Był słaby, praktycznie przykuty do łóżka. Całkowicie bezbronny. Nie mógłby wezwać pomocy, nawet gdyby zabójca podał mu megafon. Do tego był sam w domu. – Pani kapitan ma rację – przytaknął Garcia, kiwając głową. – Nie sądzę – odparł Hunter, wstając zza biurka i podchodząc do okna. – Zgoda, Derek Nicholson stanowił łatwy cel, ale w takim mieście jak Los Angeles jest mnóstwo łatwiejszych celów – włóczęgów, bezdomnych, narkomanów, prostytutek… Gdyby ofiara nie miała znaczenia dla zabójcy, w jakim celu włamałby się do domu prokuratora z Los Angeles i poświęcił tyle godzin na stworzenie tego dzieła? Poza tym nie był całkiem sam. W mieszkaniu gościnnym nad garażem przebywała pielęgniarka, pamiętacie? O ile wiemy… – przejrzał fotografie, żeby odnaleźć tę z napisem na ścianie – …ta kobieta natknęła się na zabójcę. Na szczęście nie zapaliła światła. – Hunter odwrócił się i spojrzał na obecnych w pokoju. – Proszę mi wierzyć, pani kapitan, zabójcy chodziło właśnie o Dereka Nicholsona. I chciał, żeby facet cierpiał, zanim umrze. Rozdział 8 Zamiast grać w siatkówkę w Venice Beach lub oglądać mecz Lakersów, Hunter spędził resztę dnia na studiowaniu zdjęć z miejsca zbrodni i cały czas dręczyło go pytanie: Co, u licha, oznacza ta makabryczna rzeźba? Postanowił wrócić do domu Dereka Nicholsona. Ciało i groteskowa rzeźba zostały przewiezione do biura koronera. Pozostał jedynie ponury, pozbawiony życia dom pełen bólu, cierpienia i lęku. Ślady ostatnich godzin życia Dereka Nicholsona były widoczne w całym pokoju. Były widoczne i oznaczały tylko jedno – straszliwy ból. Hunter wpatrywał się w wiadomość, którą zabójca pozostawił na ścianie, i czuł, jak w jego wnętrzu narasta pustka. Oprawca pozbawił Dereka Nicholsona życia, przy okazji niszcząc trzy inne – obu córek prokuratora i młodej pielęgniarki. Członkowie ekipy kryminalistycznej znaleźli w domu co najmniej cztery zestawy odcisków palców, ale Hunter wiedział, że ich analiza zajmie dzień lub dwa. Znaleźli również kilka włosów i fragmentów tkanki w pokoju na górze. Mimo wielogodzinnych oględzin tylnego podwórka i kratownicy na ścianie domu Dereka Nicholsona nie wykryli żadnych śladów. Nic nie wskazywało również na to, aby sprawca wtargnął do środka siłą.

Nie wybito żadnego okna, nie uszkodzono ani jednego zamka w drzwiach. Nikt też przy nich nie majstrował. Z drugiej strony Melinda Wallis, pielęgniarka przychodząca w weekendy, nie pamiętała, czy zamknęła tylne drzwi. W nocy dwa okna na dole były otwarte, a drzwi balkonowe prowadzące do sypialni Nicholsona zastano uchylone. Hunter spróbował porozmawiać z Melindą Wallis, ale Garcia miał rację – młoda kobieta całkiem się zamknęła. Jej umysł próbował się uporać z szokiem wywołanym odkryciem zakrwawionego ciała Dereka Nicholsona w jego sypialni oraz świadomością, że ledwie włos dzielił ją od śmierci. Hunter skupił się na badaniu pokoju na piętrze, szukając wskazówek, które wcześniej mógł przeoczyć. Chociaż nie odkrył niczego, czego wcześniej nie znaleźli członkowie ekipy kryminalistycznej, potworność miejsca zbrodni była głęboko niepokojąca. Można było odnieść wrażenie, że zabójca celowo spryskał sypialnię krwią. Wiadomość pozostawiona na ścianie nie stanowiła elementu jego pierwotnego planu, tylko wyraz spontanicznego zadziornego buntu. Miejsce zbrodni przypominało wystawę sklepową, eksponującą wściekłość i bezduszność mordercy, co martwiło Huntera. Kiedy wrócił do swojego mieszkania, zapadł już zmrok. Zamknął drzwi i oparł się o nie zmęczony. Przesunął wzrokiem po ciemnym i pustym salonie, zastanawiając się, czy spędzenie tu nocy jest dobrym pomysłem. Mieszkał sam. Nie miał żony ani dziewczyny. Nigdy się nie ożenił, a jego znajomości zwykle nie trwały długo. Presja związana z pracą oraz poświęcenie, którego wymagała, okazały się niezrozumiałe dla większości kobiet. On sam nie miał nic przeciwko samotności. Nie przeszkadzało mu także to, że mieszka sam. Jednak po spędzeniu całego dnia w atmosferze śmierci, wśród ścian obryzganych krwią, nie chciał siedzieć sam w czterech ścianach małego mieszkania. Nocne życie Los Angeles należy do najbardziej barwnych i ekscytujących na świecie, więc miał duży wybór: od luksusowych, modnych nocnych klubów, w których bywali celebryci, po bary tematyczne i mroczne, nielegalne speluny, gdzie zabawiali się psychopaci. Niezależnie od nastroju w Los Angeles zawsze się znajdzie odpowiednie miejsce. Hunter wybrał lokal Jay’s Rock Bar – spelunę położoną dwie przecznice od jego domu. Był to jeden z jego ulubionych barów, mający bogaty wybór szkockiej, szafę grającą z repertuarem rockowym oraz przyjazny, pełen życia personel. Usiadł przy barze i zamówił podwójnego dwunastoletniego glendronacha z dwiema kostkami lodu. Szkocka whisky single malt była jego wielką namiętnością. Chociaż kilka razy zdarzyło mu się przedawkować, wiedział, jak cieszyć się aromatem i jakością trunku, zamiast zwyczajnie się upić. Powoli sączył whisky, ciesząc się jej delikatnym dębowo-orzechowym aromatem. Bar był pełen gości, ale po dniu wypełnionym potwornościami Hunter z radością przebywał w gronie wesołych, śmiejących się ludzi.

Cztery kobiety przy sąsiednim stoliku rozmawiały o najgorszym tekście, którym próbowano je poderwać. – Pewnej nocy w jednym z barów Santa Monica podszedł do mnie łysy facet i powiedział – w tym momencie krótkowłosa blondynka zmieniła głos na baryton: – „Słuchaj, mała, wprawdzie nie jestem Fredem Flintstone’em, ale mogę ci obiecać, że twoje łóżko zakołysze się, jak w prawdziwym Bedrock!”. Na dwie sekundy zapadła cisza, a później wszystkie wybuchnęły śmiechem. – Marny tekst – powiedziała babka wyglądająca na najmłodszą – ale mam coś jeszcze gorszego. W ostatni weekend byłam na Sunset Boulevard. Za dnia, na środku ulicy, podszedł do mnie jakiś facet i powiedział: „Laleczko, musisz mieć na imię Gillette, bo jesteś najlepsza dla mężczyzny”. Ponownie wybuchnęły śmiechem. – No, no, za taki tekst powinien dostać medal – skomentowała długowłosa brunetka. – W życiu nie słyszałam czegoś równie beznadziejnego. Hunter przyznał jej rację i uśmiechnął się do siebie. Pierwszy raz w ciągu dnia. – Nalać jeszcze kolejkę? – spytał Emilio, młody portorykański barman, wskazując pustą szklankę. Hunter czuł zmęczenie, ale wiedział, że nie zaśnie, jeśli wróci do domu. I tak prawie nie sypiał. Zatroszczyła się o to bezsenność, na którą cierpiał. – Jasne, dlaczego nie. Emilio nalał kolejną podwójną whisky i wrzucił do jego szklanki jedną kostkę lodu. Hunter patrzył, jak pęka, zanurzona w brązowawym płynie. Mężczyzna w podniszczonym, szarym garniturze, siedzący na drugim końcu baru, zaniósł się chrapliwym kaszlem palacza. Myśli Huntera poszybowały do Dereka Nicholsona i jego zabójstwa. Po co mordować człowieka, który umiera na raka płuc? Po co zabijać kogoś, kto został już skazany na bolesną śmierć? Nicholsonowi pozostały dwa, najwyżej trzy miesiące życia. Jego egzystencja z pewnością zostałaby przerwana przez chorobę. Ale zabójca nie mógł… nie chciał na to pozwolić. Sam pragnął zadać śmiertelny cios. Chciał spojrzeć w oczy umierającego Nicholsona i zabawić się w Boga. Hunter wziął łyk szkockiej i zamknął oczy. Miał niedobre przeczucie co do tej sprawy. Naprawdę złe. Rozdział 9 W takich miastach jak Los Angeles brutalne przestępstwa nie należą do rzadkości. Właściwie stanowią normę. Nic więc dziwnego, że przeciętny anatomopatolog pracujący dla okręgu Los Angeles jest równie zajęty, jak lekarz na oddziale ratunkowym. Praca nawarstwia się niczym śnieg, dlatego wszystko musi się odbywać zgodnie z planem. Mimo pilnej prośby doktor Hove mogła przystąpić do wykonania autopsji Dereka Nicholsona dopiero po upływie doby. Hunterowi udało się przespać zaledwie cztery godziny. Rano czuł piasek pod powiekami,

a u podstawy czaszki czaił się ból, typowy objaw u osób cierpiących na bezsenność. Z doświadczenia wiedział, że nie może niczego zrobić ani wziąć żadnego leku, aby się go pozbyć. Przeszło trzydzieści lat ból stanowił stały element jego życia. Zamierzał jechać do siedziby wydziału, kiedy zadzwoniła doktor Hove z wiadomością, że właśnie zakończyła sekcję Dereka Nicholsona. O siódmej trzydzieści rano pokonał odległość jedenastu kilometrów dzielącą jego mieszkanie od biura koronera okręgu Los Angeles przy North Mission Road w równe siedemnaście minut. Garcia przybył minutę wcześniej i czekał na niego na parkingu. Był ogolony i miał wilgotne włosy po niedawnym prysznicu, lecz wory pod oczami psuły świeży, poranny wygląd. – Muszę ci wyznać, że nieszczególnie na to czekam – powiedział, witając się z Hunterem wysiadającym z samochodu. Hunter spojrzał z zaciekawieniem na partnera. – Czy kiedykolwiek z niecierpliwością czekałeś na wizytę w kostnicy? Garcia spojrzał na budynek starego szpitala zamieniony w prosektorium. Gmach odznaczał się imponującą architekturą. Fasadę tworzyło eleganckie połączenie czerwonych cegieł z jasnoszarymi nadprożami. Okazałe schody wiodące do wejścia nadawały kolejny elegancki akcent gmachowi, który mógłby zostać z łatwością wzięty za typowy budynek europejskiego uniwersytetu. Jednak piękna bryła gmachu skrywała w sobie ogrom śmierci. – Punkt dla ciebie – przyznał Garcia. Doktor Hove powitała obu detektywów przy drzwiach dla personelu, z prawej strony budynku. Upięła włosy w kok. Nie umalowała się, a białka jej oczu miały wystarczająco czerwonawe zabarwienie, aby odgadli, że ostatniej nocy ona również kiepsko spała. Hunter i Garcia przywitali Hove skinieniem głowy i w milczeniu ruszyli za nią długim, jasno oświetlonym korytarzem. Rano o tej porze w kostnicy nie było nikogo, co w połączeniu z pustymi, białymi ścianami i czystą podłogą pokrytą skrzypiącym linoleum powodowało, że budynek wydawał się jeszcze bardziej złowieszczy. Doszedłszy do końca korytarza, zeszli schodami do piwnicy i krótszego, nieco gorzej oświetlonego przejścia. – Przeprowadziłam autopsję w specjalnej sali – wyjaśniła Hove, podchodząc do ostatnich drzwi z prawej strony. Specjalna sala sekcyjna numer jeden była używana do oględzin zwłok, które z jakiegoś powodu nadal stwarzały zagrożenie – na przykład denat zmarł na chorobę wywołaną przez groźnego wirusa, wskutek skażenia radioaktywnego lub chemicznego itd. Sala miała własną, odrębną bazę danych i chłodnię. Jej ciężkie drzwi były zabezpieczone zamkiem elektronicznym otwieranym hasłem złożonym z sześciu znaków. Pomieszczenia tego czasami używano podczas śledztw w sprawie głośnych zabójstw, bo jego zabezpieczenia uniemożliwiały przedostanie się poufnych informacji do mediów i innych niepożądanych

osób. Hunter bywał w nim wiele razy. Kiedy Hove wprowadziła hasło na metalowej klawiaturze wpuszczonej w ścianę, ciężkie drzwi otworzyły się z cichym szmerem. Weszli do dużego pomieszczenia utrzymanego w chłodnej, zimowej tonacji. Wnętrze oświetlały dwa rzędy świetlówek biegnących na całej długości sufitu. Przestrzeń zdominowały dwa stalowe stoły: jeden przytwierdzony do podłogi, drugi na kółkach. Obok ściany z chłodnią o małych, kwadratowych, polerowanych drzwiczkach znajdował się niebieski podnośnik hydrauliczny. Oba stoły sekcyjne przykrywały białe prześcieradła. Doktor nałożyła parę lateksowych rękawiczek i podeszła do stołu bardziej oddalonego od drzwi. – Chodźcie, pokażę wam, co znalazłam. Garcia przestąpił niecierpliwie z nogi na nogę, a Hunter sięgnął po maskę chirurgiczną. Nie obawiał się skażenia, ale nie znosił charakterystycznego odoru sali sekcyjnej – jakby coś zepsutego unosiło się do nieba pod wpływem silnego środka dezynfekującego. Jakby nieświeża woń dochodząca zza grobu prześladowała żywych. – Oficjalną przyczyną śmierci jest niewydolność serca… – zaczęła, odsuwając białe prześcieradło i obnażając okaleczony tułów Dereka Nicholsona – …wywołana dużą utratą krwi i przypuszczalnie silnym bólem. Ale Nicholson żył jeszcze jakiś czas… – Jak to? – zdziwił się Garcia. – Urazy skóry i mięśni wskazują, że stracił palce u rąk i nóg oraz język i przynajmniej jedno ramię, zanim jego serce przestało bić. Garcia wziął głęboki oddech, odpędzając przechodzące go ciarki. – Mieliśmy rację. Do amputacji użyto narzędzia przypominającego piłę – ciągnęła. – Bardzo ostrego, o ząbkowanym ostrzu. Jednak ząbki nie były tak drobne, jak można by się spodziewać. Odległość między nimi była też z pewnością większa niż w narzędziach używanych do amputacji. – Może ręczna piła stolarska? – zasugerował Garcia. – Nie sądzę. – Pokręciła głową. – Cięcia są zbyt podobne. Widać nierówności tam, gdzie narzędzie trafiło na kość, co nie jest niczym zaskakującym, zważywszy na to, że ofiary nie znieczulono. Wykonamy badania toksykologiczne na obecność narkotyków we krwi ofiary, ale bez środków znieczulających ból byłby nie do zniesienia. Nawet gdyby mocno ją trzymano, ofiara szarpałaby się i wykręcała, co znacznie utrudniłoby amputację. Garcia wciągnął chłodne powietrze przez zaciśnięte zęby. – Utrzymanie ofiary przy życiu nie miało dla niego znaczenia. Sprawca mógł odrąbać mu ręce i nogi w dowolny sposób. – Ale tego nie zrobił – powiedział Hunter.

– Nie, nie zrobił – przyznała doktor Hove. – Zabójca chciał, żeby ofiara żyła jak najdłużej. Pragnął, aby cierpiała. Nacięcia zostały wykonane sprawnie i fachowo. – Czy zabójca znał się na medycynie? – zapytał Hunter. – Chociaż w dzisiejszych czasach każdy może pomyszkować kilka godzin w Internecie i uzyskać szczegółowe wskazówki oraz rysunki pokazujące, jak dokonać amputacji, powiedziałabym, że zabójca znał przynajmniej podstawy procedur medycznych i anatomii. – Hove przesunęła wzrok na drugi stół sekcyjny. – Doskonale wiedział, co robi. Spójrzcie na to. Rozdział 10 Coś w postawie i tonie głosu doktor zmartwiło obu detektywów. Podeszli za nią do drugiego stołu sekcyjnego. – Nie mam wątpliwości, że wszystko, co wydarzyło się w tamtym pokoju, zostało starannie zaplanowane – powiedziała, unosząc prześcieradło. Makabryczna rzeźba pozostawiona przez zabójcę została rozebrana. Rozczłonkowane części ciała Dereka Nicholsona starannie ułożono na zimnej metalowej powierzchni. Wszystkie zostały obmyte z zakrzepłej krwi, która je wcześniej pokrywała. – Nie martw się – zwróciła się do Huntera. – Zrobiliśmy dość zdjęć i pomiarów, żeby wykonać replikę, jak chciałeś. Dostaniesz ją za dzień lub dwa. Hunter i Garcia nie odrywali wzroku od części ciała denata. – Czy dopatrzyła się pani czegoś w tej rzeźbie, pani doktor? – spytał Garcia. – Niczego, a sama musiałam ją rozebrać. – Odchrząknęła, żeby oczyścić gardło. – Sprawdziłam pod paznokciami. Żadnych włosów ani skóry. Jedynie zwyczajny brud i kał. – Kał? – Garcia skrzywił się z niesmakiem. – Jego własny – przytaknęła doktor Hove. – Ogromny ból towarzyszący amputacji bez znieczulenia sprawił, że ofiara utraciła kontrolę nad pęcherzem i zwieraczem. Właśnie tu natrafiłam na coś niezwykłego. – Co? – zaciekawił się Garcia. – Nicholson był czysty. Kiedy dotarliśmy na miejsce zabójstwa, jego prześcieradła powinny być nasiąknięte moczem i fekaliami. Nie były. Z powodu choroby i utraty mobilności – ciągnęła – chodzenie do łazienki przestało być banalną czynnością. Musiały mu w tym pomagać pielęgniarki. Kiedy ich nie było, używał jednorazowych pieluch dla dorosłych. – Taak. Widzieliśmy paczkę w jednej z szuflad – przytaknął Garcia. – Technicy znaleźli kilka brudnych pieluch w plastikowym worku. W śmietniku na dole. Garcia wytrzeszczył oczy. – Czy zabójca go umył? – Nie tyle umył, ile wyrzucił brudne pieluchy.

Kiedy przez chwilę nikt nie powiedział ani słowa, Hove podjęła swoją opowieść: – A oto powód, dla którego uważam, że zabójca wie co nieco o procedurach medycznych. – Wskazała górną część jednego z ramion, w okolicy miejsca dokonania amputacji. – Zobaczyłam to dopiero wtedy, gdy obmyłam ręce i nogi z krwi. Hunter i Garcia przysunęli się bliżej. Na przypominającej gumę skórze widniały słabe ślady czarnego markera. Kreska tworzyła niepełny obwód wokół ramienia, w pobliżu miejsca, w którym wykonano cięcie. – Podczas skomplikowanych procedur medycznych, takich jak amputacje, gdzie miejsce nacięcia musi być bardzo dokładnie określone, lekarze lub inne osoby przeprowadzające zabieg zaznaczają odpowiednie punkty markerem. – Tak samo postąpiłby każdy, kto znalazł informacje na ten temat w książce lub Internecie. Sama pani to powiedziała – przypomniał jej Garcia. – Tak, ale spójrzcie na to. – Wróciła do pierwszego stołu i pochyliła się nad tułowiem Dereka Nicholsona. Hunter i Garcia podążyli jej śladem. – Podczas amputacji bardzo ważne jest odpowiednie podwiązanie wszystkich głównych naczyń krwionośnych, na przykład tętnicy ramiennej lub tętnicy udowej. W przeciwnym razie pacjent bardzo szybko się wykrwawi. – Tętnice Dereka Nicholsona nie zostały podwiązane – powiedział Hunter, pochylając się nad denatem. – Sprawdziłem to na miejscu zbrodni. Nie zauważyłem szwów ani węzłów. – Bo zabójca nie użył nici chirurgicznej do powstrzymania krwawienia, jak większość lekarzy. Tętnica ramienna prawej ręki została zamknięta kleszczami. Można zobaczyć ślady pod mikroskopem. Sprawca użył kleszczy medycznych. Hunter się wyprostował. – Tylko w prawym ramieniu? Hove poprawiła czepek chirurgiczny. – Tak. Pewnie dlatego, że serce ofiary przestało bić, zanim zdążył amputować kolejną część ciała. Robercie, nie ulega wątpliwości, że morderca chciał maksymalnie wydłużyć życie i cierpienia ofiary. Żeby tego dokonać bez pomocy zespołu chirurgicznego, musiał wykonać cięcia bardzo szybko i sprawnie. I skutecznie zatamować krwotok – podsumowała Hove. – Jest pani pewna, że nie użył piły lekarskiej podobnej do tych, których używacie w kostnicy? – zapytał Garcia. – Nie – odparła, sięgając po piłę sekcyjną Mopec, która leżała na stoliku z instrumentami za jej plecami. – Przenośne piły sekcyjne Mopec mają okrągłe ostrza o bardzo małych zębach. – Pokazała instrument Hunterowi i Garcii. – Im drobniejsze zęby, tym bardziej precyzyjne nacięcie. Łatwiej też przecinać twardsze powierzchnie, jak mięśnie w stężeniu pośmiertnym i kości. Hunter i Garcia sięgnęli po piłę, żeby zbadać jej ostrze.

– Jednak piła używana podczas autopsji nie jest dostatecznie szeroka. Trzeba narzędzia, które jest dłuższe od amputowanej części ciała. Piły o okrągłym ostrzu pozostawiają również charakterystyczny ślad nacięcia, gładszy od innych. – A w tym wypadku użyto czegoś innego – odgadł Hunter. – Tak, widać ślady tarcia. Dwa bardzo ostre, umieszczone obok siebie ostrza poruszały się tam i z powrotem, w przeciwną stronę, dając efekt piłowania. Hunter oddał piłę Hove. – Masz na myśli… coś w rodzaju elektrycznego noża kuchennego? – Żartujesz?! – zdziwił się Garcia. – Dokładnie o tym pomyślałam – powiedziała doktor. – O dużym, mocnym kuchennym nożu elektrycznym. – Czy taki nóż może przeciąć kość? – spytał Garcia. – Najmocniejsze mogą przeciąć kawał zamrożonej wołowiny – wyjaśniła Hove. – Szczególnie jeśli ostrza są nowe. – Czy ofiara miała taki nóż w domu? – zapytał Garcia. – Jeśli faktycznie użyto noża elektrycznego, nie pochodził z kuchni ofiary – odrzekł Hunter. – Zabójca przyniósł go ze sobą. – Skąd wiesz? – Gdyby tego nie zrobił, amputacja byłaby niezaplanowana, a on zjawiłby się na miejscu nieprzygotowany. – O nim z pewnością nie można tego powiedzieć – dodała Hove. – To mi coś przypomniało. Żeby połączyć ze sobą elementy rzeźby, zabójca użył nie tylko metalowego drutu, ale szybkoschnącego kleju, czegoś w rodzaju superglue. – Superglue? – Garcia zachichotał. Skinęła głową. – Idealny do tej roboty – łatwy w użyciu, wysychający w ciągu kilku sekund, łatwo przylegający do skóry i tworzący niezwykle mocne połączenie. Najbardziej dziwi mnie jednak bezsensowność tego zabójstwa. – Czy one wszystkie nie są pozbawione sensu? – Hunter zadumał się. – Fakt. Chodziło mi o to, że zabijając Nicholsona, tak niewiele osiągnął. – Hove podeszła do tablicy umieszczonej na zachodniej ścianie, gdzie wyszczególniono ciężar mózgu, serca, płuc, wątroby, nerek i śledziony zmarłego. Na blacie obok tablicy stała plastikowa torba, w której umieszczono kilka narządów denata. Hove sięgnęła i podniosła ją. – Nowotwór w dużym stopniu zniszczył jego płuca. Najpewniej nie przeżyłby następnego tygodnia lub dwóch. Ten rodzaj uszkodzenia płuc oznacza ból… dużo bólu. On już umierał, ba, doświadczał niewyobrażalnych cierpień. Po co było go zabijać?

Nikt nie odpowiedział. Nikt nie znał powodu. Rozdział 11 Prokurator okręgu Los Angeles, Dwayne Bradley, był twardzielem, który nie okazywał litości nikomu,

kto choćby planował popełnienie przestępstwa.

Ten sześćdziesięciojednoletni mężczyzna pracował w zawodzie od trzydziestu lat, a stanowisko prokuratora okręgowego piastował od czasu, gdy został wybrany w 2000 roku. Po zaprzysiężeniu nakazał swoim podwładnym, żeby bez lęku ścigali przestępców i za wszelką cenę dążyli do wymierzenia sprawiedliwości. Dwayne Bradley sam narzucił sobie podobne standardy. Bradley był niskim, korpulentnym facetem o siwych włosach w ilości wystarczającej do pokrycia skroni. Jego pulchne policzki nabierały różowego zabarwienia i dygotały gwałtownie, gdy przedstawiał swoje argumenty. Odznaczał się porywczym temperamentem, a gdyby praca prokuratora polegała na gestykulowaniu, Dwayne Bradley z pewnością byłby mistrzem. Krótko mówiąc, wyglądał jak nadmiernie pobudzony mafijny don, który zdecydował się podążać drogą prawa i porządku. Tego ranka zamiast pojechać do swojego biura przy West Temple Street, zajrzał do budynku administracji policji, aby porozmawiać z kapitan Blake. Rozmawiali od pięciu minut, kiedy do gabinetu zapukał Hunter. – Wejść! – krzyknęła zza biurka Blake. Hunter wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. – Chciała pani mnie widzieć? – Nie ona, ale ja – wyjaśnił Bradley z kąta pokoju. Jeśli Hunter był zaskoczony obecnością prokuratora okręgowego, nie okazał tego w najmniejszym stopniu. – Witam, panie prokuratorze. – Pozdrowił Bradleya uprzejmym skinieniem głowy, nie wyciągając ręki na powitanie. – Witam, detektywie – odwzajemnił chłodne pozdrowienie Bradley. Hunter przesunął wzrok na kapitan Blake, by po chwili ponownie skupić uwagę na osobie prokuratora okręgowego. – Nie przyjechałem tutaj, żeby marnować pański i swój czas na pierdoły – oznajmił Bradley, od razu przechodząc do sedna. – Wszyscy jesteśmy bardzo zajęci, szanuję to. – Przerwał dla wzmocnienia efektu, jak zawsze. – Derek Nicholson. Jest pan detektywem wyznaczonym do kierowania dochodzeniem. Będę sprawował nad nim osobisty nadzór. – Wskazał głową teczkę leżącą na biurku kapitan Blake. – Zapoznałem się z pańskim raportem wstępnym, detektywie. Widziałem też zdjęcia z miejsca zabójstwa. – Bradley zaczął chodzić po gabinecie. – W ciągu trzydziestu lat pracy prokuratorskiej nie widziałem czegoś takiego, a wierzcie mi, naoglądałem się wielu okropności. To nie było morderstwo, ale bezprecedensowy akt bestialstwa. Akt tchórzliwej, obłąkanej, niewyobrażalnej przemocy popełniony przez śmiecia niegodnego miana człowieka. Jeśli o mnie chodzi, chcę dla skurwysyna kary śmierci.

Do licha, odkurzę dla niego pieprzoną gilotynę. Będę siedzieć i patrzyć z uśmiechem, jak jego głowa uderza o podłogę. – Policzki prokuratora Bradleya zaczęły się różowić. – Co to za zwariowana rzeźba, którą zostawił? Nikt nie odpowiedział. – Zdjęcia z miejsca zbrodni przedstawiają chaotyczną scenę pasującą do wybuchu wściekłości niespotykanych rozmiarów. Jednak z pańskiego raportu wynika, że zbrodnia została zaplanowana, starannie przemyślana. Chce pan powiedzieć, że morderca zaplanował, iż straci nad sobą kontrolę? – Nie stracił – odrzekł Hunter. Bradley zmarszczył brwi. – Nie stracił czego? – Nie stracił kontroli. Bradley zaczekał chwilę, ale Hunter nie dodał nic więcej. – Ma pan trudności z wysławianiem się? Nie potrafi pan formułować pełnych zdań? – Tak. – Co, tak? – Bradley spojrzał wymownie na kapitan Blake, jakby chciał zapytać: „Czy naprawdę wyznaczyłaś go do kierowania śledztwem?”. – Tak, potrafię formułować pełne zdania. – W takim razie słucham. Proszę sformułować ich tyle, ile pan chce, i rozwinąć myśl, którą przedstawił pan przed chwilą. – Którą? – Pan żartuje?! – W kącikach ust prokuratora okręgowego zaczęła się gromadzić ślina. – Powiedział pan, że zabójca nie stracił nad sobą kontroli. Hunter wzruszył ramionami. – Zabójca użył niezwykłego narzędzia, żeby poćwiartować ofiarę, być może kuchennego noża elektrycznego do krojenia mięsa. Wcześniej zaznaczył markerem miejsca cięć na rękach i nogach Dereka Nicholsona. W przypadku przynajmniej jednej amputacji zastosował kleszcze chirurgiczne, aby zamknąć tętnice, powstrzymać krwotok i przedłużyć życie ofiary o kilka minut. Do stworzenia swojej rzeźby potrzebował kilku kawałków metalowego drutu i substancji łączącej – superglue. W domu nie ma śladów krwi z wyjątkiem sypialni… – Hunter pozwolił, aby jego sugestia zawisła w powietrzu. Prokurator okręgowy Bradley w dalszym ciągu patrzył na niego z wyrazem twarzy komunikującym „nie rozumiem, do czego zmierzasz”. – Sprawca zabrał wszystko ze sobą – wyjaśniła kapitan Blake. – Wszedł do domu pana Nicholsona doskonale przygotowany do tego, co zamierzał. Duża ilość krwi w miejscu zbrodni wyklucza, aby zabójca nie był nią całkowicie pokryty, kiedy skończył.

Brak śladów krwi w innych częściach domu wskazuje, że przebrał się przed wyjściem z sypialni. Prawdopodobnie włożył zakrwawione ubranie do plastikowej torby. – Blake zatknęła za ucho niesforny kosmyk. – Chociaż miejsce przestępstwa wydaje się chaotyczne, w zachowaniu zabójcy nie ma niczego chaotycznego, Dwayne. Wszystko zostało zaplanowane, w najdrobniejszym szczególe. Bradley wziął głęboki oddech i przesunął dłonią po ustach. – Derek był nie tylko moim kolegą, był przyjacielem. – Ton głosu prokuratora okręgowego zmienił się w jednej chwili. Przemawiał tak, jakby zwracał się do ławy przysięgłych. – Znałem go ponad dwadzieścia lat. Wielokrotnie jadałem w jego domu i wpadałem na drinka, a on bywał u mnie. Znałem jego żonę. Znam jego córki. Pójdę z nimi do kostnicy w celu dokonania oficjalnej identyfikacji. – Mięśnie jego szczęk się napięły. – Nadal nie znają wszystkich sadystycznych szczegółów zabójstwa swojego ojca. Nie mają pojęcia o rzeźbie. Nie jestem pewny, czy powinny o niej wiedzieć. Mogłoby to je zniszczyć. – Rozejrzał się po pokoju, a następnie skupił wzrok na Hunterze. – Derek był znakomitym prokuratorem i człowiekiem oddanym rodzinie. Wszyscy poczuliśmy się głęboko zasmuceni faktem, że wkrótce stracimy niezwykłego człowieka, kiedy kilka miesięcy temu zdiagnozowano u niego nieuleczalnego raka płuc, ale… – Ponownie rzucił okiem na teczkę i zdjęcia leżące na biurku kapitan Blake. – Ale to jest wprost niewiarygodne. Jeśli prokurator okręgowy spodziewał się jakiegoś komentarza, musiał się poczuć rozczarowany. – Barbara powiedziała mi, że chce pan zacząć śledztwo od sporządzenia listy przestępców, których Derek wsadził za kratki w ciągu minionych lat – powiedział po krótkiej przerwie Bradley. – Tak, coś w tym rodzaju – przytaknął Hunter. – No cóż, jeśli o mnie chodzi, zacząłbym od tego samego, więc może pański mózg nie jest wielkości ziarnka grochu. – Bradley rozpiął garnitur, sięgnął do wewnętrznej kieszeni i podał Hunterowi wizytówkę. – To mój najlepszy śledczy. Hunter przeczytał nazwisko widniejące na kartoniku – Alice Beaumont, Biuro Śledcze Prokuratora Okręgowego Los Angeles. – Jest specjalistką od grzebania w cudzym życiu. Istnym geniuszem komputerowym. Alice ma dostęp do naszych archiwów. Pomoże panu znaleźć wszystkie dokumenty związane ze sprawami prowadzonymi przez Dereka Nicholsona. Hunter wsunął wizytówkę do kieszeni. – Mam nadzieję, że nie należy pan do mężczyzn, którzy czują się zakłopotani współpracą z kobietą mądrzejszą od siebie – dodał z uśmiechem prokurator okręgowy Bradley. Hunter odwzajemnił uśmiech. – A teraz coś, na czym mi najbardziej zależy – powiedział prokurator okręgowy, powracając do śmiertelnie poważnego tonu. – W ciągu minionych lat Derek usunął

mnóstwo brudu z naszego miasta. Wielu śmieci zostało schwytanych przez ciebie – wzrok prokuratora Bradleya przesunął się z Huntera na kapitan Blake – lub innego detektywa tego wydziału, Barbaro. Mechanizm jest prosty. Wy ich łapiecie. My przygotowujemy oskarżenie i stawiamy sukinsynów przed sądem. Sędzia przewodniczy rozprawie, a ława przysięgłych złożona z dwunastu ławników wydaje wyrok skazujący. Rozumiesz, do czego zmierzam? Kapitan Blake nie odpowiedziała. Hunter skinął głową. – Jeśli Derek Nicholson został zamordowany w akcie zemsty, nie jest jedynym ogniwem długiego łańcucha. – Właśnie. – Na lśniącym czole prokuratora okręgowego zaiskrzyły się kropelki potu. – Jeśli to zabójstwo jest zemstą za to, że Derek oskarżał w jakiejś starej sprawie, lepiej szybko schwytajcie tego obłąkanego popaprańca. Bo jeśli tego nie zrobicie… możemy się spodziewać kolejnych trupów. Rozdział 12 Słońce świeciło na bezchmurnym, błękitnym niebie, a klimatyzacja tłoczyła masy zimnego powietrza do wnętrza srebrnej hondy civic, która przed chwilą skręciła na zachód, w autostradę międzystanową numer sto pięć. Chociaż podróż nie powinna im zająć więcej niż dwadzieścia pięć minut, Hunter i Garcia od trzydziestu pięciu minut tkwili w korkach, a od celu dzieliło ich nadal co najmniej dwadzieścia minut jazdy. Amy Dawson, pielęgniarka opiekująca się Derekiem Nicholsonem w dni powszednie, mieszkała wraz z mężem, dwiema nastoletnimi córkami i hałaśliwym psem imieniem Screamer w piętrowym domu, który stał przy cichej ulicy za rzędem sklepów, w Lennox, w południowo-zachodniej części Los Angeles. Nicholson zatrudnił Amy kilka dni po tym, jak wykryto u niego raka. Kiedy Garcia skręcił w uliczkę, przy której mieszkała Amy, termometr na desce rozdzielczej wskazywał trzydzieści jeden stopni. Garcia zaparkował samochód po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko jej domu. Obaj detektywi wysiedli i od razu poczuli, że dzień jest parny i duszny, natychmiast też słońce zapiekło ich w twarze. Dom wyglądał na stary. Deszcz i słońce sprawiły, że farba wyblakła i popękała wokół parapetów i drzwi frontowych. Żelazna siatka otaczająca działkę była zardzewiała i wybrzuszona w kilku miejscach. Ogródkowi przed domem też przydałaby się odrobina uwagi. Hunter zapukał trzy razy i został natychmiast powitany szczekaniem dochodzącym z wnętrza domu. Ujadanie nie było głośne ani zajadłe, raczej nie odstraszyłoby potencjalnego włamywacza, ale piskliwe i irytujące z rodzaju tych, które w ciągu kilku minut mogą przyprawić człowieka o ból głowy, a Hunter już go odczuwał. – Cicho, Screamer! – ze środka dobiegł kobiecy głos. Pies niechętnie przestał ujadać. Drzwi otworzyła czarnoskóra kobieta o okrągłej twarzy, kocich oczach i cienkich,

zaczesanych do tyłu warkoczach. Miała około stu sześćdziesięciu centymetrów wzrostu i pulchną figurę, która napinała materiał jej letniej sukienki. Amy liczyła sobie pięćdziesiąt dwa lata, ale twarz miała osoby starszej, i to takiej, która w życiu doświadczyła za dużo cierpienia. – Pani Dawson? – zapytał Hunter. – Tak? – Zmrużyła oczy za cienkimi okularami do czytania. – Ach, pan musi być policjantem, który wcześniej dzwonił. – Jej głos był szorstki, ale delikatny. – Jestem detektyw Hunter, a to detektyw Garcia. Sprawdziła ich legitymacje, uśmiechnęła się grzecznie i otworzyła drzwi. – Zapraszam do środka. Kiedy weszli, spod stołu ponownie doleciało szczekanie Screamera. – Więcej tego nie powtórzę, Screamer! Zamknij się i zmiataj! – Wskazała drzwi w przeciwległym końcu salonu, a mały pies czmychnął korytarzem. Z kuchni dolatywał zapach świeżo upieczonego ciasta. – Proszę, rozgośćcie się, panowie – powiedziała, zapraszając ich do małego, ciemnego saloniku. Hunter i Garcia usiedli na zielonej kanapie, a Amy przysunęła sobie fotel i usiadła naprzeciwko nich. – Może napijecie się mrożonej herbaty? Straszny dziś upał. – Byłoby wspaniale – odparł Hunter. – Bardzo dziękujemy. Amy poszła do kuchni i po chwili wróciła z aluminiowym dzbankiem i trzema szklankami. – Nie mogę uwierzyć, że ktoś chciał skrzywdzić pana Nicholsona – powiedziała, nalewając im herbaty. Jej słowa przepełniał smutek. – Bardzo ubolewamy z powodu tego, co się stało, pani Dawson. – Proszę mówić mi Amy. – Uśmiechnęła się nieśmiało do Huntera i Garcii. Hunter odpowiedział uśmiechem. – Jesteśmy wdzięczni, że zechciałaś z nami porozmawiać, Amy. Amy spojrzała na płyn znajdujący się w jej szklance. – Kto mógłby skrzywdzić człowieka nieuleczalnie chorego na raka? To nie ma najmniejszego sensu. – Jej oczy odnalazły oczy Huntera. – Powiedziano mi, że to nie było włamanie. – Nie było – przytaknął Hunter. – Pan Nicholson był takim miłym, uprzejmym człowiekiem. Wiem, że teraz znajduje się w znacznie lepszych rękach – powiedziała, spoglądając w kierunku sufitu. – Niech spoczywa w spokoju. Hunter nie był zdziwiony tym, że Amy nie jest zrozpaczona. Nie powiedziano jej o makabrycznych szczegółach morderstwa. Hunter przeprowadził również wstępne rozpoznanie na jej temat. Pracowała jako pielęgniarka od dwudziestu siedmiu lat, z czego

przez osiemnaście pomagała nieuleczalnie chorym na raka. Wykonywała swoją pracę najlepiej, jak umiała, choć jej podopieczni byli skazani na nieuchronną śmierć. Przywykła do oglądania śmierci i dawno temu nauczyła się panować nad uczuciami. – Czy pracowałaś u Dereka Nicholsona w dni powszednie? – zapytał Garcia. – Tak, od poniedziałku do piątku. – Korzystałaś z tego samego pokoju co Melinda Wallis – pielęgniarka, która przychodziła w weekendy? Amy pokręciła głową. – Nie, nie. Mel korzystała z mieszkania gościnnego nad garażem. Ja używałam pokoju gościnnego w domu. Drugie drzwi, licząc od sypialni pana Nicholsona. – Powiedziano nam, że córki pana Nicholsona codziennie go odwiedzały. – To prawda, wpadały przynajmniej na kilka godzin. Czasami rano, czasami po południu. Czasami wieczorem. – Czy pan Nicholson miał ostatnio innych gości? – Ostatnio nie. – A w ogóle? – drążył Garcia. Amy zamyśliła się chwilę. – Tak, kiedy zaczęłam u niego pracować. Pamiętam tylko dwóch gości, podczas moich pierwszych tygodni spędzonych w jego domu. Kiedy objawy choroby uległy nasileniu, przestał ich przyjmować. Głównie dlatego, że nie chciał nikogo widzieć. Nie chciał też, aby ktokolwiek oglądał go w takim stanie. Był bardzo dumnym człowiekiem. – Możesz powiedzieć nam coś więcej na temat tych gości? – zapytał Garcia. – Czy wiesz, kim byli? – Nie, ale wyglądali na prawników. Wiecie, eleganckie garnitury i tak dalej. Pewnie współpracownicy. – Przypominasz sobie, o czym rozmawiali? Amy spojrzała na Garcię z lekkim rozdrażnieniem. – Nie było mnie w pokoju, a nie mam zwyczaju podsłuchiwać. – Przepraszam, nie chciałem cię obrazić – rzucił pospiesznie Garcia. Amy posłała mu słaby uśmiech, przyjmując przeprosiny. – Prawdę mówiąc, goście odwiedzający chorych na raka nie są szczególnie wylewni. Niezależnie od tego, jacy są gadatliwi, stają się małomówni, gdy widzą, co choroba zrobiła z ich przyjacielem lub członkiem rodziny. Zwykle po prostu stoją, najczęściej w milczeniu, starając się wyglądać na mocnych. Kiedy wiemy, że ktoś umiera, trudno znaleźć odpowiednie słowa. Hunter nie odrzekł ani słowa, bo doskonale wiedział, co Amy Dawson ma na myśli.

Kiedy miał siedem lat, u jego matki zdiagnozowano glejaka wielopostaciowego, najbardziej złośliwy rodzaj raka mózgu. Guz był już wtedy w zaawansowanym stadium. W ciągu kilku tygodni jego uśmiechnięta, pełna życia matka zmieniła się nie do poznania, zostały z niej sama skóra i kości. Hunter nigdy nie zapomniał, jak ojciec stał przy jej łóżku ze łzami w oczach, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Bo i cóż miałby powiedzieć? – Pamiętasz ich imiona? – wrócił do przepytywania Garcia. Amy zamyśliła się dłuższą chwilę. – Moja pamięć nie jest już tak dobra jak kiedyś. Pamiętam jednak, że pierwszy musiał być naprawdę ważnym człowiekiem. Przyjechał ogromnym mercedesem z szoferem i tak dalej. – Potrafisz go opisać? Przechyliła głowę z boku na bok. – Starszy, krępy mężczyzna z pulchnymi policzkami. Nie był wysoki, ale bardzo dobrze ubrany. Lubił gestykulować. – Prokurator okręgowy Bradley? – zasugerował Garcia, spoglądając na Huntera, który skinął głową. – Teraz sobie przypomniałam – odrzekła Amy ze słabym uśmiechem. – Myślę, że tak miał na nazwisko. Bradley. – A drugi z gości? Czy cokolwiek utkwiło ci w pamięci? Amy pomyślała chwilę. – Był szczuplejszy i wyższy od pierwszego. – Spojrzała na Huntera. – Mniej więcej twojego wzrostu, w podobnym wieku. Całkiem atrakcyjny. Miał miłe, ciemnobrązowe oczy. Garcia zanotował. – Coś jeszcze? – Miał chyba jakieś krótkie imię. Ben, Dan lub Tom. – Zawahała się i odetchnęła głęboko. – Taak, coś w tym rodzaju, ale nie mam pewności. – Posłuchaj, Amy – zaczął Hunter, pochylając się i stawiając pustą szklankę na niskim stoliku między nimi. – Jestem pewny, że ty i pan Nicholson odbyliście kilka rozmów, zważywszy na to, ile czasu z nim spędzałaś. – Tak, na początku – przytaknęła Amy. – Ale w miarę upływu czasu pojawiły się problemy z oddychaniem. Mówienie go męczyło. Rozmawialiśmy niewiele. Hunter skinął głową. – Wspomniał o czymś, co mogłoby nam pomóc? O czymś ze swojego życia? O którejś ze starych spraw? Może o jakiejś konkretnej osobie?

Amy zmarszczyła brwi i pokręciła głową. – Byłam tylko jego pielęgniarką. Czemu miałby się zwierzać akurat mnie? – W ciągu ostatnich tygodni spędzałaś z nim więcej czasu niż ktokolwiek inny. Więcej niż jego córki. Nic nie pamiętasz? Hunter zdawał sobie sprawę z ludzkiej potrzeby rozmowy. Rozmowa miała działanie psychologiczne, oczyszczała duszę. Wiedział też, że potrzeba rozmowy wzrasta wykładniczo, kiedy człowiek stoi w obliczu śmierci. Ponieważ Amy Dawson opiekowała się Derekiem Nicholsonem i spędzała z nim dużo czasu sam na sam, była dla niego niczym najstarsza i najlepsza przyjaciółka. Ktoś, przed kim mógłby się otworzyć. Ktoś, komu mógłby się zwierzyć. Amy na chwilę odwróciła głowę, spoglądając w okno po prawej stronie Huntera. – Kiedyś powiedział coś, co skłoniło mnie do zastanowienia. – Co? Nie oderwała wzroku od okna. – Powiedział, że życie jest zabawne. Że nie ma znaczenia, ile dobrego zrobiłeś ani ilu ludziom pomogłeś, bo popełnione błędy będą cię prześladować do końca twoich dni. Nie skomentowali tego. – Powiedziałam mu, że każdy z nas popełnia błędy. Uśmiechnął się i odparł, że wie o tym. A później dodał coś o pojednaniu się z Bogiem i wyznaniu komuś prawdy. – Prawdy o czym? – spytał Garcia, przesuwając się na krawędź siedzenia. – Tego mi nie wyjaśnił. A ja nigdy nie spytałam. Nie na tym polegała moja rola. Ale na pewno było to coś, co nie dawało mu spokoju. Chciał oczyścić sumienie, zanim będzie za późno. Rozdział 13 Po południu Hunter i Garcia umówili się na spotkanie z córkami Dereka Nicholsona. Starsza z nich, Olivia, którą Hunter poznał w domu Nicholsona, zaprosiła ich do siebie, do Westwood. Miała tam do nich dołączyć jej młodsza siostra, Allison. Hunter i Garcia zjawili się o szesnastej trzydzieści pięć. Dwupiętrowy dom okazał się skromny jak na standardy obowiązujące w Westwood, choć i tak był większy i bardziej elegancki od tych, na jakie mogła sobie pozwolić większość mieszkańców Kalifornii. Detektywi wspięli się po kilku stopniach z czerwonej cegły i ruszyli krótką ścieżką przez wypielęgnowane frontowe podwórko pełne kwitnących roślin. Przed garażem na dwa samochody stało czerwone bmw trójka i nowiuteńki czarny ford edge. Hunter zadzwonił do drzwi. Czekali prawie minutę, zanim Olivia otworzyła. Miała na sobie czarną suknię bez rękawów sięgającą do kolan i czarne buty. Jej włosy były upięte w schludny, skromny kucyk. Mimo makijażu widać było, że płakała i nie spała

ostatniej nocy. Na widok Huntera i Garcii do oczu ponownie napłynęły jej łzy, ale zdołała się opanować. – Dziękuję, że wyraziła pani zgodę na tak szybkie spotkanie, pani Nicholson – zaczął Hunter. – Obiecałam – odrzekła, robiąc dzielną minę. – Mówcie mi Olivia. Zapraszam do środka. Weszli do holu urządzonego z wielką elegancją i smakiem. Wazy, kwiaty i meble tworzyły komfortową przestrzeń powitalną. Olivia zaprowadziła ich do pierwszego pokoju z prawej strony – swojego gabinetu. Całą południową ścianę przestronnego pomieszczenia zajmowała sięgająca sufitu półka z książkami. Gabinet był urządzony podobnie jak hol, ale w przeciwieństwie do atmosfery panującej na dworze, gdzie bezchmurne niebo i słońce wywoływały uśmiech na twarzy, przenikał go nastrój powagi. Pomieszczenie wydawało się mroczne i duszne za sprawą zamkniętych okiennic i zaciągniętych zasłon. Jedynym źródłem światła była lampa stojąca na podwyższeniu w jednym z kątów. Obok ogromnego biurka stała dobiegająca trzydziestki kobieta. Ona również miała na sobie czarną suknię. Kiedy dwaj detektywi weszli do środka, odwróciła się ku nim. Allison Nicholson była szczupła, czarne proste włosy opadały jej na ramiona, a bardzo ciemne, smutne oczy były nad wiek poważne i zaczerwienione od płaczu. – To moja siostra, Allison – przedstawiła ją Olivia. Allison przesunęła wzrok z Huntera na Garcię, ale nie podeszła ani nie podała im ręki na powitanie. – To detektywi Hunter i Garcia, Ally – powiedziała Olivia, podchodząc do siostry. – Bardzo nam przykro z powodu straty, której panie doświadczyły – podjął Hunter. – Zdajemy sobie sprawę, jakie to bolesne, tym bardziej dziękujemy za czas, który panie zechciały nam poświęcić. Nie zabawimy długo. – Sięgnął do wewnętrznej kieszeni i wyjął swój czarny notes. – Chcielibyśmy zadać jedynie kilka pytań. Ich milczenie skłoniło Huntera do kontynuowania. – Jak rozumiem, obie panie odwiedziły ojca w ostatnią sobotę? – Tak – odpowiedziała Olivia. – Czy pamięta pani, o której godzinie przyszła i wyszła? – Dotarłam na miejsce przed Ally – powiedziała Olivia. – Tego wieczoru miałam do zrobienia kilka rzeczy. Otwieramy nowy sklep. Hunter wiedział, że Olivia jest właścicielką kilku sklepów ze zdrową żywnością Healthy Eats w centrum Los Angeles oraz okolicy. Z kolei Allison poszła w ślady swojego ojca. Była prokuratorem. – Przyjechałam między szesnastą trzydzieści i siedemnastą – ciągnęła Olivia. – Ally…

– Ja dotarłam na miejsce około siedemnastej – przerwała siostrze Allison. Hunter zaczekał na dalszy ciąg. – Siedziałyśmy z tatą, jak zwykle. Rozmawialiśmy, a przynajmniej próbowaliśmy – podjęła Allison. – W weekendy Levy przeważnie gotuje. – Skinęła głową w kierunku siostry. – Czasami jej pomagam. – Pokręciła głową. – Nie jestem w tym dobra. – Czy w tamtą sobotę pani gotowała? – Hunter zwrócił się do Olivii. – Tak. Później wszyscy byliśmy razem. – Co robiła Melinda Wallis? Pielęgniarka? – spytał Garcia. – Mel zawsze jadała z nami. To urocza osoba, niezwykle troskliwa. – Kiedy panie wyszły? – Levy wyszła kilka minut przede mną – odparła Allison. – Pożegnałam się z tatą około dwudziestej pierwszej. Olivia skinęła głową. – Czy zauważyły panie kogoś na ulicy? W pobliżu domu ojca? Kogoś lub coś, co zwróciło waszą uwagę? – Nie przypominam sobie, abym coś dostrzegła – odpowiedziała pierwsza Allison. – Ani ja – dodała Olivia. – Dziś po południu rozmawialiśmy z Amy Dawson. Wspomniała o dwóch osobach, które odwiedziły waszego ojca jakieś trzy i pół miesiąca temu. Czy ojciec o tym mówił? Wiedzą panie, kim mogli być goście? Olivia i Allison spojrzały na siebie. – Wiem, że prokurator okręgowy Bradley odwiedził tatę, kiedy okazało się, że jest chory – powiedziała Allison. – Domyśliliśmy się tego – wtrącił Garcia. – Ale oprócz niego przyszedł ktoś jeszcze. – Szybko zajrzał do notesu. – Szczupły mężczyzna około stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu, w tym samym wieku co wasz ojciec. Brązowe oczy. Czy ten opis z kimś się kojarzy? Olivia pokręciła głową. – Pana opisowi odpowiada połowa mężczyzn pracujących w biurze prokuratora okręgowego – zauważyła Allison. – Czy wasz ojciec nie wspominał o kimś, kto go odwiedził kilka tygodni temu? – Mnie o tym nie mówił – odrzekła Allison. – Ani mnie – powiedziała Olivia. – To dziwne, bo tata powiedział, że prokurator okręgowy Bradley złożył mu wizytę.

Hunter sięgnął do kieszeni po notes. – Pani Dawson powiedziała nam również, że pan Nicholson pragnął się z kimś pojednać, wyznać komuś prawdę na jakiś temat. Obie kobiety zmarszczyły brwi. – Czy panie coś o tym wiedzą? – Prawdę o czym? – zapytała Allison. Garcia wzruszył ramionami. – Właśnie tego chcielibyśmy się dowiedzieć. – Czy chodzi o sprawę, w której oskarżał? – Nie wiemy nic więcej. Na kilka sekund zapadła cisza. – Nie przypominam sobie, aby tata mówił o konieczności pojednania się z kimś – przerwała milczenie Olivia. – Czy Amy jest pewna, że to powiedział? Hunter i Garcia skinęli głową. – Mnie też tata nigdy o tym nie wspomniał. Hunter chciał zadać jeszcze jedno pytanie, ale musiał starannie dobierać słowa. Pragnął, żeby to, co powie, zabrzmiało swobodnie. – Czy ojciec pań znał się na sztuce nowoczesnej? Sądząc po ich minach, nie mógł zadać bardziej zaskakującego pytania. – Na przykład na rzeźbie? Ich zdumienie uległo pogłębieniu. – Nie – odrzekła Olivia i spojrzała na Allison. A później obie powiedziały jednocześnie: – Sztuką nowoczesną interesowała się mama. Rozdział 14 Jeśli pytanie Huntera zdumiało Allison i Olivię, ich odpowiedź z kolei zaskoczyła jego. – Dlaczego pan o to spytał? – zaciekawiła się Olivia, lekko mrużąc oczy. Hunter wytrzymał jej spojrzenie. Musiał wymyślić coś mądrego. Żadna z córek Nicholsona nie miała pojęcia o rzeźbie pozostawionej przez zabójcę, a jej wyobrażenie zapewne prześladowałoby je do końca życia. – Znaleźliśmy coś w pokoju waszego ojca – odparł rzeczowo. – Kawałek rzeźby lub coś w tym rodzaju. – W pokoju mojego ojca? Hunter skinął głową.

– Może pozostawiono go tam celowo. Jego słowa wywołały taki skutek, jakby z pokoju wypompowano tlen. Obie kobiety zamarły w napięciu. – Czy zostawił go zabójca? – spytała Allison. – Tak. Oczy Olivii ponownie zalśniły łzami. – Co to takiego? – dopytywała się Allison. – Możemy to zobaczyć? – Przedmiot oddano do laboratorium kryminalistycznego. Trzeba przeprowadzić kilka testów – odrzekł spokojnie Hunter. – Wspomniała pani, że wasza matka interesowała się sztuką. W tym rzeźbą współczesną? – Hunter szybko wrócił do tematu, który go interesował. – Tak – przytaknęła Olivia, ocierając łzę z policzka. – Chyba można tak powiedzieć. Uwielbiała ceramikę. Zainteresowała się nią w późniejszym okresie życia. – Mówiąc to, wskazała średniej wielkości wazę stojącą na niskim stoliku, z bukietem żółtych i białych kwiatów. – To jedno z jej naczyń. Podobnie jak te w holu. Obaj detektywi skinęli głową. – Mama lubiła też rzeźbę. – Tym razem odezwała się Allison. Odwróciła się i wskazała przedmiot stojący na jednej z półek. Miał wysokość około dwudziestu pięciu centymetrów i przedstawiał dwie postacie. Pierwsza stała w rozkroku, wskazując ramionami ziemię. Druga, o identycznym kształcie, znajdowała się naprzeciw niej, ale wyglądała tak, jakby za chwilę miała runąć do tyłu. Jej sztywny tułów był pochylony pod kątem czterdziestu pięciu stopni. Wyciągała ramiona przed siebie, trzymając pierwszą postać. – Moglibyśmy się jej przyjrzeć? – zapytał Hunter. – Proszę. Hunter podniósł rzeźbę i oglądał ją przez chwilę. Rzeźbę wykonano z gliny i umieszczono na drewnianej podstawie. – Zaufanie – wyszeptał. – Co? – Garcia przesunął wzrok z rzeźby na Huntera. – Zaufanie – powtórzył Hunter. – Złapię cię, jeśli upadniesz. Olivia i Allison spojrzały na niego ze zdumieniem. – Dokładnie – powiedziała Allison. – Mama zrobiła mi taką samą. Tata miał podobną. Oznaczały, że możemy na sobie polegać. Że zawsze będziemy sobie oddani, niezależnie od tego, co się wydarzy. – To bardzo ładna rzeźba. – Hunter odstawił ją na półkę. – Z jakiego materiału był wykonany kawałek, który znaleźliście w sypialni taty? – spytała Olivia.

– Z jakiegoś stopu – ponownie skłamał Hunter. – Być może brązu. Garcia przygryzł wargi. – Zatem nie była to rzeźba wykonana przez mamę. Mama używała wyłącznie gliny. – Ile rzeźb stworzyła? – Robiła głównie wazy. Wykonała ich kilka. Rzeźb było jedynie sześć, jak sądzę. – Olivia spojrzała na Allison, szukając potwierdzenia. Allison skinęła głową. – Jak powiedziała Ally, ma taką samą w swoim mieszkaniu. Cztery pozostałe są w gabinecie taty. Rozdział 15 Hunter nie widział powodu, aby naruszać dłużej czas żałoby Olivii i Allison. Jednak to, czego się od nich dowiedział, wzbudziło jego ciekawość. Przed końcem dnia chciał wrócić do domu Dereka Nicholsona i wstąpić do gabinetu, aby rzucić okiem na cztery pozostałe rzeźby jego zmarłej żony, Lindsay Nicholson. – Zaimponowałeś mi swoją pokerową twarzą – powiedział Garcia, kiedy wrócili do samochodu. – Niewielki kawałek metalu pozostawiony przez zabójcę mógł pochodzić z jakiejś rzeźby? Bardzo pomysłowe. Sam zacząłem w to wierzyć. Co by było, gdyby ich matka wykonywała również rzeźby z metalu? – Istniała duża szansa, że tego nie robiła – odparł Hunter, zapinając pasy. – Jak to? – Większość rzeźbiarzy, szczególnie amatorów, trzyma się jednego rodzaju materiału. Tego, który im odpowiada. Bardzo niewielu przechodzi od jednego tworzywa do drugiego, szczególnie od plastycznego, takiego jak glina, do twardego, jak metal. To wymaga zupełnie innej techniki rzeźbienia. Garcia spojrzał na swojego partnera i zrobił zdumioną minę. – Nie wiedziałem, że znasz się na sztuce. – Bo się nie znam, ale sporo o tym czytałem. Wcześniej Hunter zajrzał jedynie przelotnie do gabinetu Dereka Nicholsona. Kiedy wczoraj rano dotarł na miejsce, była tam Melinda Wallis. Wieczorem, kiedy przybył ponownie na miejsce zbrodni, skupił całą uwagę na pokoju na górze. Dotarcie do Cheviot Hills z domu Olivii w Westwood zajęło im zaledwie dziesięć minut. Otworzyli drzwi i weszli do domu, który według Huntera musiał kiedyś należeć do szczęśliwej rodziny. Teraz został na zawsze naznaczony śladami brutalnego morderstwa. Każde radosne wspomnienie z nim związane zostało całkowicie wymazane przez jeden akt niewyobrażalnego zła. Powietrze w środku domu było ciepłe i stęchłe, przeniknięte charakterystyczną mieszaniną

nieprzyjemnych woni. Garcia potarł nos i odchrząknął kilka razy, przepuszczając partnera przodem. Hunter otworzył drzwi prowadzące do długiego, wyłożonego boazerią pokoju z półkami na książki na dwóch ścianach. Pomieszczenie przypominało gabinet sędziowski, z dużym dębowym biurkiem, wygodnymi fotelami i wonią stęchlizny typową dla starych tomów oprawnych w skórę. Natychmiast spostrzegli cztery rzeźby, o których wspomniała Olivia. Dwie stały na półkach, jedna na biurku Dereka Nicholsona i jedna na stoliku obok skórzanego fotela barwy whisky. Chociaż wyglądały nietypowo, żadna w najmniejszym stopniu nie przypominała groteskowej instalacji pozostawionej przez zabójcę. – Cóż, wiemy przynajmniej, że zabójca nie starał się naśladować żadnej z nich – powiedział Garcia, odkładając jedną z rzeźb na boczny stolik. – Bóg jeden wie, co chciał zrobić lub kogo naśladować. Hunter obejrzał rzeźby i zaczął przeglądać książki stojące na półkach. Prawie wszystkie dotyczyły prawa karnego, choć znalazło się również kilka poświęconych garncarstwu i ceramice. Wyjął jedną z nich i przekartkował pierwsze strony. – Czy sądzisz, że zabójstwo mogło mieć związek z tym, co Nicholson powiedział swojej pielęgniarce? – spytał Garcia. – Wiesz, o pojednaniu i wyznaniu prawdy na jakiś temat? – Nie jestem pewny. Ale wiem, że wszyscy mamy tajemnice, jedne ważniejsze od drugich. Jeden z sekretów Dereka Nicholsona był dla niego tak ważny… tak bardzo go dręczył, że nie chciał się rozstać z życiem bez wyjaśnienia sprawy, bez „pojednania się” – powiedział Hunter, kreśląc palcami cudzysłów w powietrzu. – A to musi coś oznaczać, prawda? – spytał Garcia. – Właśnie – przytaknął Hunter. – Ale nie wiemy, czy to zrobił. Czy pojednał się z tą osobą. – Według jego pielęgniarki wspomniał o konieczności pojednania w czasie jej pierwszego lub drugiego tygodnia pracy. Od tego czasu rozmawiał tylko z dwiema innymi osobami, jeśli nie liczyć pielęgniarki przychodzącej w weekendy i dwóch córek. Hunter skinął głową. – Z prokuratorem okręgowym Bradleyem i tajemniczym wysokim mężczyzną o brązowych oczach. – Hunter odstawił książkę na półkę i sięgnął po drugi tom poświęcony rzeźbie. – Może prokurator okręgowy wie, co to za jeden. Jutro spróbuję z nim pomówić. – Pielęgniarka przychodząca w tygodniu korzystała z pokoju na górze – zauważył Garcia. – Ale Melinda miała pokój na zewnątrz domu, nad garażem. To nie przypadek, że zabójca wybrał na dzień zabójstwa sobotnią noc, prawda? – Tak. – Oczy Huntera bez przyczyny powędrowały w kierunku sufitu, a później ścian. – Zabójca w jakiś sposób poznał zwyczaje panujące w tym domu. Wiedział, kiedy

domownicy przychodzą i wychodzą. Wiedział, że córki Dereka Nicholsona wpadają do niego codziennie na kilka godzin, a później wracają do siebie. Wiedział, kiedy Nicholson będzie sam, i znał najlepszy czas na zadanie ciosu. Mógł nawet wiedzieć, że alarm jest zwykle wyłączony, a Derek Nicholson nie lubi klimatyzacji, więc o tej porze roku drzwi na balkon w jego pokoju są uchylone. – To oznacza, że zabójca obserwował dom – powiedział Garcia. – I to nie przez jeden dzień. Hunter poruszył głową, jakby zamyślił się nad słowami Garcii. – Myślisz, że chodzi o coś więcej, prawda? – zapytał Garcia. Hunter przytaknął. – Myślę, że zabójca był tu wcześniej. I myślę, że znał tę rodzinę. Rozdział 16 – Wiesz, w czym problem? – Andrew Nashorn spojrzał na mechanika zaglądającego w głąb luku w kabinie jego średniej wielkości jachtu. Nashorn był pięćdziesięciojednoletnim mężczyzną o gęstych, jasnobrązowych włosach, muskularnym torsie i ramionach oraz charakterystycznym chwiejnym chodzie dawnego boksera. Blizna nad lewą brwią i krzywy nos były pamiątką z dawnych czasów. Cały rok czekał na oficjalny początek lata. Chociaż w Los Angeles i większej części południowej Kalifornii lato trwa niemal bez końca, żeglarze uważają pierwsze tygodnie oficjalnego, kalendarzowego lata za najlepszy czas na łódkę. Sprzyjające wiatry wieją niemal bez przerwy, a ocean jest spokojniejszy niż zwykle. Woda wydaje się bardziej przejrzysta, a obłoki odpływają na kilka tygodni, żeby malować niebo w innych częściach kraju. Nashorn składał podanie o dwutygodniowy urlop na początku każdego roku. Zawsze w tym samym czasie – w pierwszych tygodniach lata. Robił tak od dwudziestu lat. I od dwudziestu lat jego wakacje wyglądały identycznie: pakował kilka ubrań, nieco prowiantu oraz sprzęt wędkarski i znikał na czternaście dni na pustych obszarach Pacyfiku. Nie jadał ryb. Nie lubił ich smaku. Wędkował wyłącznie dla sportu i dlatego, że to go relaksowało. Zawsze wrzucał zdobycz do wody, gdy tylko zdjął ją z haczyka. Jeśli chodzi o haczyki, używał wyłącznie zaokrąglonych, bo rybom trudniej było je połknąć. Miał wielu przyjaciół, ale żeglował samotnie. Dwadzieścia lat temu był nawet żonaty. Któregoś popołudnia Jane dostała ataku serca w kuchni, kiedy Nashorn był w pracy. Wszystko stało się tak szybko, że nie zdążyła dostać się do telefonu. Byli małżeństwem zaledwie trzy lata. Nashorn nie miał pojęcia, że żona choruje na serce. Śmierć Jane go zdruzgotała. Bo dla niego była po prostu tą jedyną. Od dnia, w którym się poznali, wiedział, że pragnie się zestarzeć u jej boku. A przynajmniej taką miał nadzieję. Pierwsze dwa lata po jej śmierci były dla niego istną torturą. Kilkakrotnie myślał o samobójstwie, aby dołączyć do ukochanej. Miał nawet specjalną kulę przygotowaną na tę okazję – kalibru .38 z wydrążonym czubkiem – ale ów dzień nie

nadszedł. Krok po kroku wydostał się z depresji, ale nigdy ponownie się nie ożenił i nie było dnia, aby nie wspominał swojej zmarłej żony. Chociaż kalendarzowe lato zaczęło się wczoraj, planował wypłynąć w morze dziś po południu. Kiedy jednak uruchomił dwudziestodziewięciokonnego diesla, ten się zakrztusił, zaterkotał kilka razy i zgasł. Spróbował ponownie, ale tym razem diesel w ogóle nie zastartował. Niektórzy żeglarze wypłynęliby w morze z niesprawnym silnikiem – w końcu to jacht żaglowy, nie? – ale takie zachowanie byłoby lekkomyślne, a Nashorn nie należał do ludzi lekkomyślnych. Dopisało mu szczęście. Zamierzał zatelefonować do Warrena Donnelly’ego, mechanika, z którego usług zwykle korzystał, kiedy inny mechanik, który właśnie skończył serwisować sąsiednią łajbę, usłyszał silnik rzężący jak zdychający pies i spytał, czy Nashorn nie potrzebuje pomocy. Od ponad pięciu minut oglądał mały silnik jego łódki. – I jak? – spytał ponownie Nashorn. – Czy to coś poważnego? Da się dzisiaj naprawić? Mechanik nie podniósł głowy, ale pokazał palec, prosząc o jeszcze jedną minutę. Nashorn przysunął się bliżej, próbując zajrzeć facetowi przez ramię. – Pękła pompa paliwowa – w końcu zawyrokował spokojnym głosem. – Ropa ciekła dzień lub dwa. Krople spływały na dyszę wtrysku paliwa i ją zakleiły. Nashorn spojrzał dziwnie na fachowca. Nie miał zielonego pojęcia o silnikach. – Można to naprawić? – Pompy paliwowej nie da rady naprawić. Pęknięcie jest zbyt duże. Trzeba kupić nową. – Wolne żarty. Mechanik uśmiechnął się szeroko. – Na szczęście ten rodzaj pompy należy do najbardziej popularnych. Rzadko pękają, ale czasami się zdarza. Mam w torbie zapasową. – Znakomicie. – Nashorn uśmiechnął się kącikami ust. – Mogę wypisać czek? – Nie ma problemu. – Mechanik wyprostował się i zajrzał do dużej torby z narzędziami stojącej na schodkach. – Dopisało panu szczęście. Mam jedną. Nie jest nowa, ale jest w bardzo dobrym stanie i na pewno się nada. Niepewny uśmiech Nashorna się poszerzył. – Przed wymianą pompy muszę usunąć rozlaną ropę i oczyścić dyszę wtrysku. Nie powinno mi to zająć więcej niż dziesięć, góra piętnaście minut. Nashorn rzucił okiem na zegarek. – Byłoby wspaniale. Mógłbym wypłynąć przed zachodem słońca. Mechanik powrócił do luku silnikowego i zaczął czyścić przewód paliwowy szmatą ubrudzoną smarem.

– Daleko pan płynie? Nashorn poszedł do lodówki i przyniósł dwa piwa. – Jeszcze nie wiem. Niczego nie planuję. Pożegluję z wiatrem. Piwa? – Nie, dziękuję. Za dużo wypiłem w ten weekend. Nashorn odkręcił kapsel z jednej butelki, pociągnął łyk i odniósł drugą do lodówki. – To moje jedyne wakacje w ciągu roku. Dwa tygodnie z dala od wszystkiego. – Pewnie nie może się pan doczekać wyjścia w morze, co? Doskonale wiem, co ma pan na myśli. Ja nie miałem wakacji od… – Mechanik przerwał na chwilę, a później zaśmiał się smutno. – Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałem wakacje. – Ja bym tak nie potrafił. Zwariowałbym. Potrzebuję tych dwóch tygodni dla siebie. – Cholera! – Mechanik odskoczył w tył, a z silnika trysnęło paliwo, spływając na podłogę. – Co się stało? – Nashorn przysunął się bliżej z wyrazem zatroskania na twarzy. – Zsunął się jeden z przewodów, które dostarczają paliwo pod ciśnieniem. – Nie brzmi to najlepiej. Mechanik rozejrzał się szybko dookoła, jakby czegoś szukał. – Potrzebuję zacisku, żeby wepchnąć przewód na miejsce. Mógłby pan go potrzymać, kiedy pójdę po zacisk. – Jasne. – Nashorn odstawił piwo i chwycił przewód we wskazanym miejscu. – Proszę tak trzymać. Zaraz wrócę. Nashorn zacisnął palce i skupił całą uwagę na cienkim gumowym przewodzie. Słyszał, jak za plecami mechanik grzebie w skrzynce. – Czy to nie wydłuży czasu naprawy? Żadnej odpowiedzi. – Zależy mi na tym, aby wypłynąć przed zachodem słońca. Cisza. Brzęk narzędzi ustał. – Co jest…? – Nashorn niezgrabnie odwrócił tułów, żeby się obejrzeć. W tej samej chwili otrzymał cios metalowym kluczem. Dla Nashorna wszystko zaczęło się rozgrywać w zwolnionym tempie. Klucz zetknął się z jego twarzą, która wydała chrupnięcie mrożące krew w żyłach. Jego szczęka pękła w jednym, dwóch, trzech miejscach. Skóra u podstawy szczęki uległa rozerwaniu aż po brodę, odsłaniając mięśnie i kość. Krew prysnęła na wszystkie strony. Trzy zęby Nashorna wystrzeliły z dziąsła i z całą siłą odbiły się od ściany. Duży kawałek kości oddzielił się od pękniętej szczęki i przedziurawił dziąsło, poniżej brakującego pierwszego trzonowca, tak że jego koniec uderzył w odsłonięty nerw. Potworny ból sprawił, że Nashornowi pociemniało w oczach. Uderzenie było tak silne i celnie wymierzone, że Nashorn poleciał do tyłu. Plecami

grzmotnął o silnik, a głową rąbnął w górną część drewnianej przegrody. Obraz przed oczami Nashorna zamazał się. Krew napłynęła mu do ust i spływała do krtani, blokując drogi oddechowe i zmuszając do rozpaczliwego chwytania powietrza. Próbował coś powiedzieć, ale jedynym dźwiękiem, który zdołał z siebie wydobyć, był żałosny, gulgoczący świst. Na chwilę przed utratą świadomości ujrzał nad sobą postać mechanika z kluczem w ręku. – Słuchaj… – powiedział mechanik z okrutnym uśmiechem. – Poświęcę ci trochę czasu. Rozdział 17 Hunter dotarł do wydziału o ósmej trzydzieści trzy rano, kilka minut po Garcii. – Cholera, ciebie też dorwali? – zapytał Garcia. – Masz na myśli reporterów przed gmachem? Garcia skinął głową. – Urządzili sobie biwak przed wejściem czy co? Wysiadłem z samochodu i trzech zasypało mnie natychmiast pytaniami. – Nasza ofiara jest prokuratorem. Facet trzy dni temu został poćwiartowany we własnym domu, zabity na łożu śmierci. Z takich historii powstają seriale telewizyjne, Carlosie. Pozabijaliby się nawzajem, żeby wiedzieć, kto prowadzi śledztwo. Będzie jeszcze gorzej. – Taak, wiem. – Garcia westchnął, nalewając sobie i Hunterowi po dużym kubku kawy z automatu w kącie sali. – Dopisało ci szczęście? – spytał, podając partnerowi kubek i wskazując głową książki, które Hunter niósł pod pachą. Hunter zabrał wszystkie książki z dziedziny sztuki współczesnej i rzeźby, jakie ostatniej nocy znalazł w gabinecie Dereka Nicholsona. – Nie – odpowiedział Hunter, kładąc tomy na biurku i biorąc do ręki kubek kawy. – Dzięki. Pół nocy myszkowałem w Internecie, czytając na temat każdego rzeźbiarza z Los Angeles, którego udało mi się znaleźć. Wszystko na próżno. Nie sądzę, żeby naszemu zabójcy chodziło o stworzenie kopii jakiegoś istniejącego dzieła. Garcia wrócił do swojego biurka. – Jestem podobnego zdania. – Wpadnę dziś do biura prokuratora okręgowego Bradleya – ciągnął Hunter. – Chcę go zapytać, czy wie o kimś, z kim Nicholson mógłby chcieć się pojednać przed śmiercią, oraz kim był drugi gość, który go odwiedził. – Nie łatwiej zadzwonić? Hunter zrobił minę oznaczającą „może i tak”, ale nie znosił wypytywać ludzi przez telefon niezależnie od tego, kto był na drugim końcu linii. Spotkanie twarzą w twarz pozwalało mu obserwować ruchy, reakcje i wyraz twarzy osoby, z którą rozmawiał, a dla detektywa wydziału zabójstw była to bezcenna wiedza.

Telefon stojący na biurku Huntera zadzwonił. Hunter spojrzał na zegarek i podniósł słuchawkę. – Detektyw Hunter, słucham. – Robercie, właśnie otrzymałam pierwsze wyniki z laboratorium – powiedziała doktor Hove. Jej głos brzmiał nieco ciężej niż zwykle. Hunter włączył komputer. – Słucham. – Zacznę od tego, że laboratorium wykonało kopię rzeźby, o którą prosiłeś. Świetnie się sprawili. – Naprawdę? Tak szybko? – Taak. Pracowali całą noc. Wysłaliśmy ją do ciebie. – Znakomicie. – Okay – podjęła Hove. – Technicy kryminalistyczni pobrali pięć zestawów odcisków palców z miejsca popełnienia przestępstwa i innych części domu Nicholsona – z kuchni, łazienki, poręczy schodów… sam wiesz. Jak można się było spodziewać, nie mamy powodów do radości. Odciski palców pochodzą od dwóch pielęgniarek, córek Nicholsona i samej ofiary. Hunter nic nie odpowiedział. Niczego innego się nie spodziewał. – Włosy zebrane we wspomnianych miejscach odpowiadają pięciu osobom, które wymieniłam – ciągnęła Hove. – Nie sądzę, aby były potrzebne badania DNA. Analiza niektórych włókien jest w toku. Te, które już zbadano, pochodzą z bawełny, poliestru, akrylu… najczęstszych włókien spotykanych w codziennych ubraniach. Ten trop do niczego cię nie doprowadzi. Hunter oparł łokcie na biurku. – Czy macie już wyniki testów toksykologicznych? – Tak. Musiałam ich przycisnąć. Laboratorium robi bokami. – Hove przerwała na chwilę. – W tym momencie zaczyna się robić ciekawie. I bardziej złowrogo. Hunter skinął ręką Garcii, żeby przysłuchiwał się rozmowie ze swojej słuchawki. – Co wykryły badania, pani doktor? – spytał Hunter. – Wiemy, że zabójca przedłużył cierpienia ofiary, spinając zaciskiem tętnicę ramienną amputowanej prawej ręki. Że użył zacisku chirurgicznego, aby Nicholson się nie wykrwawił. Jednak już na początku coś nie dawało mi spokoju. Hunter odsunął krzesło od biurka i usiadł. – Kiepski stan ofiary… – Właśnie. Nicholson znajdował się w ostatnim stadium raka płuc. Jego ciało było słabe, jak ciało dziewięćdziesięcioletniego mężczyzny. Odporność ofiary na ból, jej

wytrzymałość… zostały zredukowane do ułamka normalnego stanu. Osoba w takim stanie powinna umrzeć wskutek szoku po amputowaniu pierwszego palca. Hunter i Garcia wymienili długie, zatroskane spojrzenia. – Tak jak sądziłam – podjęła Hove – Nicholson nie został znieczulony, ale silnie odurzony lekami. Testy toksykologiczne wykazały bardzo wysoki poziom pewnych substancji odurzających, ale można się było tego spodziewać, zważywszy na stan zdrowia ofiary. Jednak obecność pewnych substancji o silnym działaniu wydaje się zaskakująca. – Na przykład? – Propafenonu, felodypiny i karwedilolu. Garcia spojrzał na Huntera i pokręcił głową. – Chwileczkę, pani doktor. Jeśli można, proszę bez chemicznego żargonu. Chemia nie była moim ulubionym przedmiotem szkolnym, poza tym chodziłem do szkoły dawno temu. Co to za substancje? – Propafenon to bloker sodu. Zmniejsza dopływ jonów sodu do mięśnia sercowego. Felodypina to antagonista wapnia, bardzo skutecznie obniżający wysokie ciśnienie krwi. Karwedilol to beta-bloker. Przeciwdziała łączeniu norepinefryny i epinefryny z adrenoceptorami beta. Kombinacja wspomnianych substancji niemal na pewno hamuje wytwarzanie adrenaliny przez organizm. Garcia tak mocno zmarszczył brwi, że jego czoło upodobniło się do suszonej śliwki. – Pani doktor, czy słyszała pani, że w szkole nie byłem najlepszy z chemii? Z biologii również. Proszę sobie wyobrazić, że jestem siedmiolatkiem, i opowiedzieć wszystko od początku. – Krótko mówiąc, to bardzo silny koktajl odurzający, który spowalnia pracę serca, obniża ciśnienie krwi i hamuje wytwarzanie adrenaliny przez nadnercza. Jak zapewne wiesz, adrenalina jest substancją, którą organizm wydziela do krwi, gdy człowiek odczuwa zagrożenie. To hormon strachu i bólu. Adrenalina powoduje przyspieszenie pracy serca i rozszerza drogi oddechowe, czyniąc nas gotowymi do walki lub ucieczki. Garcia nadal był w kropce. – Zabójca osłabił krążenie krwi u ofiary – powiedział Hunter – i zahamował wytwarzanie adrenaliny. – Właśnie – przytaknęła doktor Hove. – Kiedy ciało wyczuwa zagrożenie lub czuje ból, na przykład po obcięciu palca u ręki, nogi lub języka, wydziela dodatkową ilość adrenaliny, przyspieszając w ten sposób pracę serca, które pompuje więcej krwi do zaatakowanego obszaru oraz do mózgu i mięśni. Podane substancje zapobiegły temu zjawisku. Wprawiły serce w tryb relaksu, a nawet jeszcze bardziej je spowolniły. W ten sposób w ciele ofiary krążyło mniej krwi. Właśnie dlatego Nicholson stracił mniej krwi, niż można się było spodziewać. Jednak żadna ze wspomnianych substancji nie

ma działania znieczulającego. – Zatem odczuwał ból – wtrącił Garcia – i dłużej się trzymał. – Tak – powiedziała Hove. – Kiedy ofiara zostanie poważnie ranna, ale nie ulegnie uszkodzeniu żaden z życiowo ważnych narządów, śmierć może nastąpić na dwa sposoby. Można się wykrwawić lub dostać ataku serca z powodu nadmiernego przeciążenia. Zabójca zajął się jednym i drugim problemem… w niecodzienny sposób… podając Nicholsonowi koktajl ze wspomnianych substancji. Nie chciał, żeby Derek Nicholson zbyt szybko umarł. Pragnął, żeby ofiara doświadczyła maksymalnego bólu. Bez pomocy zespołu operacyjnego zabójca musiał pracować znacznie szybciej, aby dokonać zaplanowanych amputacji i nie doprowadzić do wykrwawienia ofiary. Cóż, mieszanka wspomnianych specyfików bardzo mu w tym pomogła. – Doktor Hove przerwała, aby słuchacze zrozumieli powagę jej słów. – To wszystko wzmacnia nasze podejrzenia, że zabójca zna się na medycynie, Robercie. Powiedziałabym, że całkiem dobrze. Rozdział 18 Hunter i Garcia odłożyli słuchawkę w tej samej chwili. Hunter splótł palce i rozsiadł się wygodnie. – Okay – powiedział, odwracając się do swojego partnera. – Wiem, że to daleko idące przypuszczenie, ale ponieważ wszystkie trzy z wymienionych substancji wykrytych podczas badań toksykologicznych można kupić jedynie na receptę, zacznijmy od sprawdzenia drogerii i aptek. Może ktoś sprzedał je wszystkie za jednym razem. To znaczy, że recepta była wystawiona na tę samą osobę. Kto wie, może dopisze nam szczęście. Garcia czytał już e-mail, który przed chwilą otrzymali od doktor Hove, wynotowując nazwy trzech specyfików. – Co z listą przestępców, których Nicholson wsadził do pudła? – spytał Hunter. – Jeszcze jej nie mamy, ale pracuje nad tym zespół ludzi. – Powiedz im, że trzeba skorygować priorytety. Niech sprawdzą, czy któraś z osób figurujących na liście ma wykształcenie medyczne, pracowała w szpitalu, domu opieki, nawet na siłowni. Garcia spojrzał na niego pytająco. – Instruktorzy z siłowni i osobiści trenerzy muszą się znać na udzielaniu pierwszej pomocy – wyjaśnił Hunter. – Jeśli któraś z osób na liście wie, jak właściwie założyć opatrunek, chcę o tym wiedzieć. Usłyszeli pukanie do drzwi. – Wejść – powiedział Hunter, nie ruszając się zza biurka. Drzwi otworzyła drobna, bardzo ładna kobieta w czarnej biznesowej garsonce. Miała długie, proste, farbowane na blond włosy i głębokie, brązowe oczy. W prawej ręce

trzymała czarną skórzaną teczkę. Nie mieli wątpliwości, że była prawnikiem lub dla jakiegoś pracowała. – Detektyw Hunter? – zapytała, spoglądając na niego. – Tak, czym mogę pani służyć? – odrzekł Hunter, podnosząc się z krzesła. Kobieta podeszła i wyciągnęła rękę w jego stronę. – Jestem Alice Beaumont. Pracuję w biurze prokuratora okręgowego w Los Angeles. Podlegam bezpośrednio Bradleyowi. Szef polecił mi, abym pomogła panom w śledztwie dotyczącym zabójstwa Dereka Nicholsona. – Mocno uścisnęła dłoń Huntera, okazując pewność siebie. Garcia zmarszczył brwi. Hunter przez chwilę taksował wzrokiem kobietę, która przed nim stała. Miała inteligentne oczy osoby z akademickim wykształceniem i znającej życie. Hunter zauważył, że dyskretnie i fachowo rozejrzała się po pokoju. Potrzebowała niecałych dwóch sekund, aby zorientować się w sytuacji. Hunter pomyślał, że było w niej coś mgliście znajomego. – Prokurator okręgowy Bradley dał mi pani wizytówkę – odparł. – Pewnie nie zrozumiałem go właściwie. Sądziłem, że mogę zadzwonić, jeśli będziemy potrzebować pani pomocy. – Proszę mi uwierzyć, detektywie, potrzebujecie mojej pomocy. – Ton jej głosu wyrażał taką samą pewność siebie jak postawa. Odwróciła się i spojrzała na Garcię. – Pan musi być detektywem Carlosem Garcią. – Tak, człowiekiem legendą – zażartował Garcia, podając jej rękę. Alice nie odpowiedziała uśmiechem, ale podeszła do biurka Huntera i postawiła na nim teczkę. Otworzyła ją i wyjęła kilka zszytych kartek. – Oto lista wszystkich przestępców, których Derek Nicholson wysłał lub pomógł wysłać za kratki – oznajmiła i podała kartki Hunterowi. – Jest na niej paru naprawdę paskudnych drani. Uporządkowałam listę według wagi popełnionego przestępstwa. Na początku są sprawcy bardzo brutalnych lub sadystycznych czynów. Lista obejmuje również osoby, które odbyły karę, zostały ułaskawione lub niedawno wyszły za kaucją. – Przesunęła wzrok z Huntera na Garcię. – Już to sprawdziłam. Żaden z przestępców, którzy dopuścili się brutalnych czynów, nie został wypuszczony na wolność – warunkowo ani na innej zasadzie. I żaden nie uciekł z więzienia. Z teczek tych, którzy popełnili drobniejsze przestępstwa i odsiedzieli wyrok lub zostali przedterminowo zwolnieni, nie wynika, aby byli zdolni do popełnienia takiej zbrodni. – Byłaby pani zdumiona, do jakich rzeczy zdolni są ludzie – rzekł Garcia, podchodząc do Huntera, aby spojrzeć na listę. – Szczególnie ci, którzy na takich nie wyglądają. – Czy zapoznała się pani z ich teczkami? – spytał Hunter.

– Tak, z tymi, które uznałam za najważniejsze. – To znaczy? Alice nie odpowiedziała. Hunter wytrzymał jej spojrzenie, kartkując dokumenty. Na liście figurowało ponad dziewięćset nazwisk. – Powiedziała pani, że żaden z tych, którzy dopuścili się brutalnego przestępstwa, nie został zwolniony w ostatnim czasie. O jakim czasie mówimy? – Ostatnim roku. – W takim razie będziemy musieli się cofnąć jeszcze dalej – powiedział Hunter. – Nie ma problemu. Jak daleko? – Zacznijmy od pięciu lat, może dziesięciu. – Dajcie mi komputer z szybkim łączem internetowym. Przygotuję listę w kilka minut. – Muszę wiedzieć, jakie zarzuty postawiono każdej z osób na liście. – Informacja znajduje się zaraz po nazwisku i wieku – wyjaśniła z lekką irytacją Alice, wskazując głową kartki. Hunter nie odwrócił od niej wzroku. – Tutaj napisano zabójstwo, zabójstwo kwalifikowane, napad z bronią w ręku i tak dalej. Musimy wiedzieć dokładnie, co i jak zrobili. Jakiej broni użyli? Czy w miejscu popełnienia przestępstwa było dużo krwi? Czy sprawca był brutalny, bo stracił nad sobą panowanie, czy dlatego, że sprawiało mu to przyjemność? Potrzebujemy konkretów. – Nie ma sprawy. Po prostu dajcie mi komputer. – Trzeba również zestawić nazwiska na liście z członkami rodziny osadzonego, krewnymi oraz innymi członkami gangu, którzy przebywają na wolności i byliby wystarczająco zwariowani, aby się zemścić. – Nie widzę problemu. Hunter przesunął wzrok na listę, a później na Garcię, by ponownie zatrzymać go na Alice. – Jest pani bardzo pewna siebie. Myśli pani, że naprawdę jest taka dobra? Beaumont uśmiechnęła się przelotnie. – Jestem jeszcze lepsza – odrzekła bez wahania. – Dajcie mi komputer. Natychmiast wezmę się do pracy. – Wskazała listę znajdującą się w rękach Huntera. – Tymczasem będziemy mogli zacząć od tego. Przez chwilę nikt się nie odzywał. – My…? – zdziwił się Garcia. – Prokurator okręgowy Bradley chce, żebym pomogła panom najlepiej, jak potrafię.

W pewnym sensie umieszcza nas to w jednym zespole, prawda? – Ponownie przesunęła wzrok na Huntera. – Pani Beaumont – wycedził Hunter, kładąc listę na biurku. – Stanowimy sekcję specjalną wydziału zabójstw. To nie Club Med. Wiemy, że prokurator okręgowy Bradley chce mieć szybko rezultaty. My również. Doceniamy pani pomoc. Ma pani rację, ta lista może stanowić dobry punkt wyjścia. Niestety nie mam uprawnień do zaproszenia kogokolwiek do grupy dochodzeniowej bez skonsultowania się z moją kapitan. Dodam, że przełożona niechętnie patrzy na udział cywilów w śledztwach prowadzonych przez nasz wydział. Alice uśmiechnęła się i podeszła do tablicy, na której znajdowały się wszystkie zdjęcia z miejsc popełnienia przestępstwa. Poruszała się zmysłowo, wolno i swobodnie, jakby wiedziała, że mężczyźni lubią na nią patrzeć. – Niech pan nie będzie taki skromny, detektywie Hunter. Ma pan uprawnienia do zaproszenia do zespołu każdego, kto się panu spodoba – odpowiedziała spokojnie. – Sprawdziłam. Tutaj pan wydaje rozkazy, a pozostali słuchają. Jednak w tym wypadku prokurator okręgowy Bradley rozmawiał z komendantem policji Martinem Collinsem, a ten z pana „niechętną” kapitan. Miała niewiele do powiedzenia. Obawiam się, że pan również. Prokurator okręgowy przywykł dostawać to, czego chce. Hunter był wystarczająco doświadczony, aby wiedzieć, że protesty na niewiele się zdadzą. Nie znosił ludzi ingerujących w jego śledztwo, dyktujących mu, co powinien, a czego nie powinien robić. Miał reputację osoby, która nie trzyma się kurczowo regulaminu. Z drugiej strony Departament Policji Los Angeles miał łańcuch dowodzenia, a Hunter znajdował się na jego stosunkowo niskim szczeblu. Czasami musiał ustąpić, a wszystko wskazywało, że właśnie z taką sytuacją ma teraz do czynienia. Nic nie powiedział. Alice przesunęła wzrokiem po tablicy. – Dobry Boże – szepnęła i natychmiast odwróciła się ku nim. Hunter utkwił w niej wzrok. – Dobrze znałam Dereka. Pomogłam mu w dziesiątkach spraw. Pomogłam mu wysłać za kratki wielu z tej listy. Był dobrym człowiekiem, który nie zasłużył na taki koniec. Chcę pomóc. Wiem, że mogę, bo doskonale się na tym znam. Proszę, dajcie mi szansę. Pozwólcie, żebym pomogła wam dorwać sukinsyna, który zrobił coś takiego Derekowi. Rozdział 19 Zanim Hunter zdążył odpowiedzieć, rozległo się pukanie do drzwi. – Duży tu ruch dziś rano – zażartował Garcia i zawołał: – Proszę wejść! – Przepraszam pana – odrzekł z korytarza męski głos. – Mam za mało rąk. Obecni w pokoju spojrzeli na siebie, marszcząc brwi. Garcia podszedł do drzwi i otworzył.

Na korytarzu stał młody, ledwie dwudziestoletni policjant w mundurze prosto spod igły. W obu rękach trzymał dużą paczkę owiniętą grubą czarną folią posklejaną taśmą klejącą. – To przesyłka z laboratorium dla pana, detektywie. – Dziękuję. Ja odbiorę – odrzekł Garcia, sięgając po pakunek, który okazał się dość lekki. – Postawić to obok tablicy? – spytał Huntera, kiedy młody funkcjonariusz zamknął za nim drzwi. – Tak, to dobre miejsce. – Hunter zrobił miejsce na małym stoliku, przysuwając go bliżej tablicy ze zdjęciami. Garcia ostrożnie postawił na nim pakunek. – Co to takiego? – spytała Alice, podchodząc z drugiej strony. – Replika naturalnej wielkości… tego – wyjaśnił Garcia, wskazując jedno ze zdjęć na tablicy. Hunter zauważył, że Alice na chwilę wstrzymała oddech. – Czy współpracowała pani z grupą dochodzeniową badającą sprawę jakiegoś zabójstwa? – zapytał. – Nie – odpowiedziała stanowczo Alice. Bez śladu zakłopotania. Hunter wyjął z kieszeni scyzoryk. – Jak powiedziałem, to nie Club Med. – Zręcznie przeciął taśmę. – Może pani zostać, jeśli chce, ale nie obiecuję pikniku. – Nie cierpię pikników – odrzekła Alice. Hunter i Garcia odwinęli czarne plastikowe opakowanie i pozwolili, żeby opadło na podłogę. Przez dłuższą chwilę w pokoju słychać było jedynie szum wiatraka stojącego na biurku Garcii. Doktor Hove miała rację. Pracownicy laboratorium kryminalistycznego wykonali świetną robotę, w krótkim czasie odtwarzając makabryczną instalację. Replikę wykonano z białego gipsu i umieszczono na lekkiej drewnianej podstawie. Chociaż gipsu nie pokryto farbą, Garcii włosy na karku stanęły dęba, a Alice na moment przestała oddychać. Hunter nie mógł oderwać wzroku od dziwnej rzeźby. W jego świadomości co kilka sekund jak fajerwerki rozbłyskiwały wspomnienia prawdziwej instalacji. Wraz ze wspomnieniami podświadomość przywołała te same doznania, których doświadczył dwa dni temu, gdy po raz pierwszy oglądał miejsce zbrodni. Poczuł upiorną woń wypełniającą tamten pokój. Ujrzał krew, którą obryzgano ściany i podłogę. Krew spływającą z rzeźby wykonanej z części ludzkiego ciała. Na chwilę ujrzał nawet krwawe słowa wymalowane na przeciwległej ścianie: DOBRZE, ŻE NIE ZAPALIŁAŚ ŚWIATŁA. – Mogę sobie nalać szklankę wody? – spytała w końcu Alice, przerywając milczenie. Jej słowa przerwały ten grupowy trans. Hunter i Garcia niemal równocześnie zamrugali.

– Proszę – odrzekł Hunter, zakładając ręce na piersi. W dalszym ciągu wpatrywał się w rzeźbę. Obszedł ją dookoła, żeby spojrzeć na nią pod innym kątem. Garcia cofnął się kilka kroków, jakby starał się uzyskać szerszy obraz. Nic nie dostrzegli. Rzeźba nie przypominała niczego, co wcześniej widzieli. Nie wywołała skojarzeń w umyśle żadnego z nich. – To najbardziej groteskowy przedmiot, jaki w życiu widziałam – stwierdziła Alice, wypijając duszkiem wodę, jakby starała się ugasić w swoim wnętrzu ogień. – Sądząc po waszej reakcji, też nie macie zielonego pojęcia, co to może oznaczać, prawda? – Pracujemy nad tym – odrzekł Hunter. Alice ponownie napełniła szklankę. – Znam kogoś, kto może nam pomóc. Rozdział 20 Silver Lake było górzystym rejonem położonym na wschód od Hollywood i północny zachód od Los Angeles. Choć mieszkali tam przedstawiciele różnych grup etnicznych i warstw społecznych, Silver Lake było znane głównie z eklektycznej społeczności hipsterów, wszelkiej maści artystów i licznej wspólnoty lesbijek, gejów oraz osób biseksualnych i transgenderycznych. Silver Lake było także miejscem zamieszkania najbardziej znanych przedstawicieli amerykańskiej architektury modernistycznej i właśnie dlatego Hunter i Alice tam jechali. Alice miała czerwoną corvettę, którą prowadziła niczym chcący zaimponować rówieśnikom nastolatek. Przekraczała linie na jezdni bez włączenia kierunkowskazu, zajeżdżała drogę innym pojazdom i gwałtownie przyspieszała, jakby próbowała prześcignąć tsunami za każdym razem, kiedy światło ulicznej sygnalizacji zamieniało się na żółte. Hunter siedział obok niej, w fotelu pasażera, starannie przypięty pasem. – Pani Beaumont, jeśli będziemy jechać szybciej, cofniemy się w czasie – powiedział, kiedy skręciła w West Sunset Boulevard. Uśmiechnęła się do niego. – Przestraszyłam cię? – Taki styl jazdy przestraszyłby samego Michaela Schumachera. Kolejny uśmiech. – Coś ci powiem. Zwolnię, jeśli przestaniesz nazywać mnie panią Beaumont i zaczniesz mi mówić Alice. – Zgoda, Alice. A teraz proszę, zdejmij nogę z gazu, zanim wylądujemy w tysiąc osiemset czterdziestym drugim roku. Dotarli do Silver Lake w ciągu niecałych piętnastu minut. – Nie przestrasz się – powiedziała Alice, parkując przed budynkiem Jalmar Art Gallery. – Miguel jest trochę ekscentryczny.

Hunter sięgnął na tylne siedzenie po kopię wykonaną przez pracowników laboratorium kryminalistycznego i ruszył za Alice do środka. Miguel Jalmar był kolekcjonerem sztuki, właścicielem galerii i koneserem znającym się na rzeźbie współczesnej. Od młodości interesował się sztuką, którą zaczął gromadzić jeszcze jako nastolatek. – Alice, kochanie! – Miguel powitał ją cienkim głosem, odkładając czytaną książkę i skacząc z fotela, gdy tylko ujrzał Alice i Huntera wchodzących do galerii. Miguel miał czterdzieści kilka lat, był wysoki, szczupły, o kruczoczarnych włosach opadających mu aż na piersi. Miał na sobie nieskazitelny garnitur marki D&G, modny trzydniowy zarost i pachniał drogą wodą kolońską. Objął Alice, jakby ujrzał dawno zaginioną siostrę, a później ucałował ją w oba policzki. – Dziękuję, że zgodziłeś się z nami spotkać w tak krótkim czasie, Miguelu – powiedziała Alice, wyswobadzając się z jego objęć. – Naprawdę jesteśmy ci wdzięczni. – Kochanie, dla ciebie wszystko. Przecież wiesz. – Jego głos utracił cienkie brzmienie, ale pozostał kobiecy. Przesunął wzrok na Huntera i uniósł brwi z zaciekawieniem. – A któż to taki? I, co ważniejsze, gdzie tak skutecznie go ukrywałaś? – To Robert Hunter. Mój przyjaciel. Hunter się uśmiechnął i skinął głową Miguelowi. – Robert Hunter…? Cóż, mocne, męskie imię. Podoba mi się. Na miły Bóg, tylko spójrzcie na te szerokie ramiona i bicepsy. Założę się, że uprawiasz kulturystykę. Zatem to miała na myśli Alice, nazywając go „ekscentrykiem”, pomyślał Hunter. – Och! – Miguel przesunął wzrok na zawiniątko, które trzymał Hunter. – Czy to jest dzieło, które chciałaś, żebym obejrzał? – Tak. – Chodźmy do mojego gabinetu. Gabinet Miguela stanowił pomieszanie różnych okresów w dziejach sztuki. Dzieła sztuki nowoczesnej i antyczne artefakty łączyły się ze sobą w sposób, który nie powinien wywołać pozytywnego efektu, ale wywoływał. Wszędzie stały rzeźby rozmaitego kształtu i wielkości. Na ścianach wisiały maski, podłogę zaściełały dywany w zebrę, a całości dopełniała czarna skórzana kanapa z narzutą imitującą skórę tygrysa oraz poduszki z materiału przypominającego cętki pantery. – Postawmy to tutaj – zarządził Miguel, wskazując niski stolik i usuwając dwie rzeźby, które na nim stały. Hunter umieścił pakunek na blacie i zdjął czarne plastikowe opakowanie. – Dobry Boże! – Miguel sięgnął do wewnętrznej kieszeni garnituru po okulary. – Wow! To… to jest… – Przerwał i spojrzał pytająco na Huntera. – Czy to twoje dzieło, kochanie?

– Nie, nie jestem jego twórcą. – Okay. W takim razie jest po prostu groteskowe. – Miguel obszedł rzeźbę, studiując ją ze wszystkich stron. Po chwili zatrzymał się i skrzywił. – Czy to ma oznaczać części ludzkiego ciała? Alice skinęła głową. – Tak sądzę. – W całym moim życiu nie widziałem niczego tak chorego i przerażającego. Jedno wszak jest pewne… to bardzo twórcze dzieło. Muszę to przyznać. To jedno z tych zwariowanych „a-cóż-to-u-licha-ma-oznaczać”, które mogłoby zdobyć londyńską Nagrodę Turnera. Czort wie, czego szukają ci jurorzy. – Czy widziałeś coś podobnego? – zapytał Hunter. – Tylko w sennych koszmarach, kochanie. – Miguel przykucnął i przechylił głowę na jedną stronę, a potem na drugą. Przyglądał się pod kątem jednej ze stóp. – Jak się nazywa artysta? – Nie jestem pewna, czy można go tak nazwać – odpowiedziała Alice, ale natychmiast pożałowała. Miguel podniósł głowę i spojrzał na nią uważnie. – Nie mamy pojęcia – wtrącił się Hunter. – Ale naprawdę chcielibyśmy się tego dowiedzieć. – Jesteś kolekcjonerem? – Można tak powiedzieć – odparł rzeczowo Hunter. – Początkującym. – Może powinniśmy się spotkać któregoś wieczoru, żeby pogadać o sztuce i… innych sprawach – zaproponował z uśmiechem Miguel. – Spodobałoby ci się. Chętnie udzieliłbym ci kilku wskazówek. – To bardzo intrygująca rzeźba – odrzekł Hunter, zmieniając temat rozmowy. – Co twoim zdaniem starał się wyrazić jej twórca? Na podstawie twojego doświadczenia, Miguelu? Miguel ponownie spojrzał na rzeźbę. – Cóż, czuję się wewnętrznie rozdarty. Powiedziałbym, że kimkolwiek jest jej twórca, nie jest to jego pierwsze dzieło. – Dlaczego nie? – Sposób połączenia elementów, szalona wyobraźnia i kreatywność przywodzą mi na myśl kogoś… kogoś, kto ma rozległe doświadczenia w dziedzinie rzeźby. Kogoś, kogo nie obchodzi, co pomyślą inni, kto nie obawia się pokazywać swojej sztuki, nie bacząc na to, że jakiś idiota może się poczuć urażony. Z drugiej strony rzeźba została odlana, co trąci amatorszczyzną. Nikt dzisiaj czegoś takiego nie robi. Jeśli twórca chce to sprzedać, mógłby się zastanowić nad położeniem kolorów. Odrobina krwistej czerwieni pasowałaby do tematu. – Miguel wyprostował się, cofnął kilka kroków i oparł dłonie na biodrach. – Ale jest śmiałym, buntowniczym artystą, który nie lęka się łamać obowiązujących

konwencji. To mi się podoba. Wyraźnie komunikuje nam coś za pośrednictwem swojego dzieła. – Jak ci się wydaje? Co to może być? – spytała Alice. Miguel wsunął okulary do kieszeni. – Artysta po prostu bawi się ludzkim ciałem, aranżuje je na własny sposób… rzuca wyzwanie stworzeniu. – Wzruszył ramionami. – Do licha, ta rzeźba jest tak odważna, że może rzucać wyzwanie samemu stwórcy. Alice przeszedł zimny dreszcz. – Miguelu, czy chcesz powiedzieć, że jego twórca uważa się za Boga? Miguel skinął głową, nie odwracając się od dziwnej rzeźby. – Taka jest według mnie wymowa jego dzieła, kochanie. Jestem Bogiem i mogę zrobić wszystko, co zechcę. Rozdział 21 W drodze powrotnej do siedziby wydziału Hunter wpadł do biura prokuratora okręgowego Los Angeles przy West Temple Street. Miał szczęście. Prokurator okręgowy Bradley wyszedł właśnie z trwającego trzy godziny spotkania z zespołem prokuratorów. Gabinet Bradleya miał wielkość małego mieszkania. Wzdłuż dwóch ścian ciągnęły się długie, nieskazitelne półki. Dwie pozostałe zajmowały dyplomy, nagrody, certyfikaty i oprawione w ramki fotografie przedstawiające prokuratora okręgowego zajętego różnymi ważnymi rzeczami – wymienianiem uścisków dłoni z politykami i celebrytami, pozowaniem z prawnikami na spotkaniach palestry, wygłaszaniem przemówień zza pulpitu i tak dalej. Hunter został wprowadzony do środka przez asystentkę prokuratora, bardzo młodą i atrakcyjną brunetkę ubraną w elegancką, obcisłą czarną garsonkę. Bradley siedział za masywnym mahoniowym biurkiem ustawionym na podwyższeniu i rozpakowywał kanapkę, którą zdołałyby się nasycić trzy normalne osoby. – Witam, detektywie – powiedział, wskazując Hunterowi jeden z trzech skórzanych fotelów stojących naprzeciwko biurka. – Nie będzie panu przeszkadzać, że będę jadł w trakcie rozmowy? Od wczoraj nie miałem w ustach lunchu. – Skądże – odrzekł Hunter, wybierając fotel z lewej strony. Bradley odgryzł potężny kęs. Na papier kapnęły majonez, keczup i musztarda. – Ładna, co? – spytał Bradley, przeżuwając jedzenie. – Przepraszam? – Alice – wyjaśnił Bradley. – Dziewczyna, którą do pana wysłałem. Niezła laska, prawda? I jaka inteligentna. W naszych czasach trudno o taką. Z pewnością nie zalicza się pan do jej ligi. Hunter nie odpowiedział, obserwując, jak prokurator okręgowy ociera papierową serwetką

odrobinę musztardy, którą miał w kąciku ust. – Przejdźmy do rzeczy – podjął prokurator okręgowy. – Co pana do mnie sprowadza, detektywie? Tylko proszę formułować okrągłe, pełne zdania. – Spróbuję. Mam do pana kilka pytań. Prokurator okręgowy spojrzał na Huntera. Nie było wątpliwości, że oczekiwał innej odpowiedzi. – Próbujemy połączyć kilka rzeczy. – W porządku. Niech pan pyta, detektywie. – Bradley ugryzł kolejny kęs kanapki i zaczął przeżuwać z otwartymi ustami. – Powiedziano mi, że kilka miesięcy temu odwiedził pan Nicholsona w jego domu, kiedy zdiagnozowano u niego raka. – To prawda. Pojechałem do Dereka, kiedy odszedł z biura. Chciałem mu powiedzieć, że jeśli będzie czegoś potrzebować, zawsze może na mnie liczyć. Derek Nicholson przepracował u nas dwadzieścia lat. Przynajmniej tyle mogłem dla niego zrobić. – Czy pamięta pan dokładnie, kiedy to było? Bradley odkręcił nakrętkę napoju Dr Pepper i opróżnił ją do połowy dużymi haustami. – Mogę się tego łatwo dowiedzieć. – Spojrzał pytająco na Huntera. – Mógłby pan? Bradley sięgnął po interkom stojący na biurku. – Grace, kilka tygodni temu odwiedziłem Dereka Nicholsona w jego domu. Masz to w moim rozkładzie? Mogłabyś sprawdzić i powiedzieć, kiedy to było? – Oczywiście, panie prokuratorze. – Po tych słowach zapanowała cisza przerywana jedynie stukaniem komputerowej klawiatury. – Odwiedził pan prokuratora Nicholsona siódmego marca. Po godzinach pracy. – Dziękuję, Grace. – Bradley skinął głową Hunterowi. Hunter zapisał to w swoim notesie. – W tym czasie pana Nicholsona odwiedził ktoś jeszcze. Czy wie pan coś o tej wizycie? Może był to któryś z pańskich podwładnych? Ktoś z nim zaprzyjaźniony? Prokurator Bradley zachichotał. – Detektywie Hunter, pracuje dla mnie ponad trzystu krzepkich prokuratorów i tyle samo członków personelu administracyjnego. – Mężczyzna około stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu, w wieku pana Nicholsona, brązowe włosy… pomyślałem, że jeśli był to ktoś z pana biura, mógł panu o tym wspomnieć.

– Nikt nie wspominał mi o tym, że odwiedził Dereka, ale mogę zapytać. Dowiem się bez trudu. – Bradley sięgnął po długopis i zapisał coś na kartce papieru. – Derek był miłym, porządnym człowiekiem, detektywie. Wszyscy go lubili. Sędziowie go uwielbiali. Krąg jego przyjaciół wykraczał poza ściany tego biura. – Rozumiem. Jeśli ta osoba była kimś stąd, chciałbym jej zadać kilka pytań. Bradley przyglądał się Hunterowi dłuższą chwilę, a później zarechotał pogardliwie. – Sugeruje pan, że ktoś z tego biura może być podejrzanym, detektywie? – Nie mamy żadnych informacji, więc każdy jest podejrzany – wyjaśnił Hunter. – Można to znaleźć w podręczniku detektywa. Zbieramy informacje i wykorzystujemy je do wyeliminowania ludzi z kręgu podejrzanych. Zwykle tak się to odbywa. – Proszę nie udawać ważniaka. Te brednie mogą być dobre dla pańskich skretyniałych przyjaciół, nie dla mnie. Prowadzę to pieprzone śledztwo, więc radzę, aby okazywał mi pan odrobinę szacunku. Bo jeśli pan tego nie zrobi, pańskim następnym zadaniem będzie wyprowadzanie psów z jednostki K9, żeby się wysrały. Słyszał pan? – Powiedział pan to głośno i wyraźnie, mimo to chcę wiedzieć, czy osoba, która odwiedziła pana Nicholsona, jest kimś z tego biura. – Dobrze – odparł Bradley po chwili przerwy. – Sprawdzę i dam panu znać. Coś jeszcze, detektywie? – zapytał, spoglądając na zegarek. – Jeszcze jedna sprawa. Czy pan Nicholson kiedykolwiek wspominał panu, że musi się z kimś pojednać? Wyznać prawdę na jakiś temat? Na szczęce Bradleya drgnął mięsień. Prokurator na chwilę przestał przeżuwać. – Pojednać się? Z kim? O co panu chodzi? Hunter przedstawił prokuratorowi okręgowemu to, czego dowiedział się od Amy Dawson. – Sądzi pan, że tym człowiekiem mógł być mężczyzna, który odwiedził go kilka miesięcy temu? – Istnieje taka możliwość. Bradley otarł usta i dłonie nową papierową serwetką, rozsiadł się wygodnie w swoim skórzanym obrotowym fotelu i spojrzał na Huntera. – Derek nigdy mi o tym nie wspominał. Nie wspominał o konieczności pojednania się z kimś ani wyznania prawdy na jakiś temat. – Czy domyśla się pan, o co mogło mu chodzić? Bradley rzucił okiem na ścienny zegar i ponownie spojrzał na Huntera. – Żyjemy w skomplikowanym świecie, detektywie. Wie pan o tym lepiej od niejednego. Jako prokuratorzy stanowi staramy się zapewnić porządek poprzez usunięcie osobników

nieprzystosowanych. Pracujemy, wykorzystując dowody, które przekazują nam detektywi, tacy jak pan, technicy kryminalistyczni, nasi śledczy, świadkowie i tak dalej. Ale my też jesteśmy tylko ludźmi i jako tacy popełniamy błędy. Problem w tym, że gdy się pojawią, z powodu natury naszej pracy często rodzą dramatyczne konsekwencje. Hunter przesunął się na krześle. – Ma pan na myśli wysłanie do więzienia niewinnego człowieka lub pozwolenie, żeby przestępca pozostał na wolności. – To nigdy nie jest takie proste, detektywie. – Czy pan Nicholson był kiedykolwiek winny jednego z tych „błędów”? – Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Hunter pochylił się w jego stronę. – Nie może pan czy pan tego nie zrobi? Spojrzenie Bradleya nieco stwardniało. – Nie mogę tego uczynić, bo nie znam odpowiedzi. Hunter wpatrywał się w pokerową twarz prokuratora okręgowego. – Mimo to mogę pana zapewnić, że każdy, kto od dłuższego czasu sprawował urząd prokuratora, poznał przynajmniej jedną ze wspomnianych sytuacji. Straciłem rachubę, ile razy oskarżałem człowieka, który był winny jak amen w pacierzu, ale wyszedł wolno z powodu jakichś szczegółów technicznych, jakiegoś kretyna z laboratorium czy nieopierzonego gliniarza, który spieprzył coś podczas zatrzymania lub zniszczył dowody na miejscu przestępstwa. Hunter znajdował się wielokrotnie w podobnej sytuacji, ale wiedział, że równie prawdziwa jest sytuacja odwrotna. Zdarzały się przypadki, gdy wyrok odsiadywała niewinna osoba lub, co gorsza, otrzymywała karę śmierci za coś, czego nie zrobiła. – Wszyscy byliśmy w takiej sytuacji, detektywie. Derek Nicholson nie był pod tym względem wyjątkiem. Rozdział 22 Hunter spędził resztę dnia w swoim biurze. W jego głowie kołatały się różne myśli, ale wciąż zastanawiał się nad tym, co powiedział Miguel Jalmar. Czy naprawdę o to chodzi, dumał. Czy właśnie to chciał im zakomunikować morderca za pośrednictwem swojej rzeźby? Czy był tak dumny, cierpiał na tak silne urojenia, by uważać się za Boga? Sądził, że może zrobić wszystko i nikt go nie powstrzyma? Hunter wiedział, że odpowiedzią na jego pytania jest gromkie „tak”. Podobne sytuacje zdarzały się częściej, niż chciałaby to przyznać większość psychologów behawioralnych. Ktoś nazwał to zjawisko „morderczym kompleksem Boga”. Na ogół

taka reakcja była wyzwalana w chwili, kiedy zabójca uświadamiał sobie, że ma władzę zwykle przypisywaną Bogu – władzę decydowania o tym, kto będzie żyć, a kto umrze. Że ma władzę umożliwiającą stanie się panem życia i śmierci. Taka władza mogła uzależniać tysiąc razy silniej niż jakikolwiek narkotyk. Wynosiła często pokiereszowane ego takiego człowieka na wyżyny, o jakich wcześniej nie marzył. W takiej chwili zrównywał się z Bogiem. Zakosztowawszy tego uczucia, często zabójca wywoływał je ponownie. Rzeźba stała obok tablicy ze zdjęciami. Absorbowała Huntera niemal całkowicie. Zaczęła się bawić z jego umysłem. Alice siedziała w rogu pokoju, pracując przy laptopie. Jej zadanie polegało na podzieleniu listy przestępców oskarżonych przez Dereka Nicholsona na kilka kategorii. Po spotkaniu z prokuratorem okręgowym Bradleyem Hunter poprosił ją o skompilowanie nowej listy – listy wszystkich spraw, w których Derek Nicholson powinien był wygrać, ale do tego nie doszło z powodu jakichś szczegółów technicznych lub błędu popełnionego podczas zatrzymania i zbierania dowodów. Musiał wiedzieć, kim były ofiary, czy miały pretensję do Nicholsona z powodu przegranej sprawy i czy były zdolne do zemsty na osobie prokuratora. Garcia strawił cały dzień na sprawdzaniu drogerii i aptek. Do tej pory nie znalazł nikogo, kto sprzedał wszystkie trzy substancje użyte przez zabójcę do obniżenia tempa pracy serca Dereka Nicholsona. Kłopot w tym, że zdobycie dowolnej z nich za pośrednictwem nielegalnego sklepu internetowego okazało się tak łatwe, jak zamówienie słodyczy. Hunter spojrzał na zegarek. Zrobiło się późno. Wstał i podszedł do rzeźby kolejny, może setny raz. – Carlosie, czy masz przy sobie aparat cyfrowy? – Tak. – Garcia otworzył szufladę i wyciągnął płaskie urządzenie wielkości telefonu komórkowego. – Do czego jest ci potrzebny? – Jeszcze nie wiem. Chcę, żebyś to sfotografował pod różnymi kątami. – Wskazał rzeźbę głową. – Zobaczymy, co to da. – Nie jesteś pewny opinii eksperta? – Może i ma rację. Może zabójca jest na tyle obłąkany, że uważa się za Boga. Ostatecznie decyzja o zakończeniu życia Dereka Nicholsona należała do niego, a nie do stwórcy. Trudno poradzić sobie z władzą, która potrafi tak zawrócić w głowie. Mimo wszystko uważam, że coś przeoczyliśmy. Kłopot w tym, że im dłużej patrzę na tę rzeźbę, tym mniej sensu w niej dostrzegam. Może fotografie coś wniosą. – Cóż, takie arcydzieło jest warte kilku zdjęć – powiedział Garcia, wskazując tablicę. – Zacznijmy od tego ujęcia. – Hunter wskazał miejsce na wprost rzeźby. – Zrób trzy fotografie: jedną z góry, jedną z normalnej wysokości i jedną od dołu, w przysiadzie.

Później wykonaj krok w lewo i powtórz wszystko od początku. Obejdź ją w ten sposób dookoła. – Zgoda. – Garcia zaczął robić zdjęcia, a błysk flesza co kilka sekund rozświetlał pomieszczenie. Siedząca za biurkiem Alice skrzywiła się nieco za gwałtownie. Hunter zauważył jej reakcję. – Nic ci nie jest? Nie odpowiedziała. – Alice, wszystko w porządku? – powtórzył Hunter. – Tak, nic mi nie jest. Trochę mi przeszkadza błysk flesza. Hunter zauważył, że chodzi o coś więcej. Alice wyglądała na zdenerwowaną, ale postanowił jej nie wypytywać. Garcia wykonał około siedemnastu zdjęć, kiedy Hunter zauważył coś, co wywołało u niego dreszcz. – Zatrzymaj się! – krzyknął, podnosząc rękę. Alice uniosła oczy znad laptopa. Garcia przestał pstrykać. – Nie ruszaj się – powiedział Hunter. – Zrób zdjęcie dokładnie z tego miejsca. Nie rusz się ani o centymetr. – Co…? Dlaczego…? – Po prostu zrób, co mówię, Carlosie. Zaufaj mi. – Zgoda. – Garcia kliknął kolejne zdjęcie. Serce Huntera przyspieszyło, kiedy adrenalina popłynęła jego żyłami. – Nie… – wyszeptał. Alice wstała zza biurka i podeszła do nich. Garcia wycelował aparat i błysnął fleszem. – Jezu! – Co się stało, Robercie? Hunter przerwał i spojrzał na partnera. – Myślę, że odkryłem, co zabójca chciał nam powiedzieć. Rozdział 23 Powieki Andrew Nashorna poruszyły się w zwolnionym tempie, kiedy w końcu zebrał siły, aby je otworzyć. Światło tak go poraziło, jakby w pobliżu eksplodował granat

błyskowy, chociaż pomieszczenie było oświetlone jedynie świeczkami. Otaczające go kształty nie miały żadnego sensu – wszystko było zamazane. W ustach miał zupełnie sucho. Zakaszlał i poczuł silny ból promieniujący z okolicy szczęki, obejmujący głowę niczym imadło i naciskający z taką siłą, jakby za chwilę miała eksplodować. Był tak odwodniony, że popękały mu wargi, a ślinianki zastrajkowały. Próbował je zmusić do pracy, naciskając podniebienie czubkiem języka – sposób ten poznał, gdy był dzieckiem. Nie zapomniał tej sztuczki i został nagrodzony kilkoma szlamowatymi kroplami. Kiedy ślina spłynęła do gardła, poczuł się tak, jakby połknął garść kruszonego szkła. Ponownie zaniósł się kaszlem, tym razem rozpaczliwym i suchym, a ból w okolicy krtani i szczęki eksplodował, obejmując całą czaszkę. Zatrzepotał powiekami, myśląc, że za chwilę straci przytomność, ale jakiś wewnętrzny głos powiedział mu, że jeśli to zrobi, więcej ich nie otworzy. Zwalczył ból resztką sił i jakimś cudem zdołał wydobyć się ze stanu nieświadomości. Boże, jak mu się chciało pić. Był ledwo żywy, nigdy nie czuł się tak słaby. Nie miał pojęcia, jak długo był przytomny, ale w końcu przedmioty zaczęły odzyskiwać dawny kształt. Dostrzegł zarys małego stolika z formiki i dwóch krzeseł, i mały narożnik w kształcie litery L w przeciwległym kącie pomieszczenia. Za oparcie pleców służyły dwie stare, sflaczałe poduszki. – Co…? – Tylko tyle zdołał wykrztusić z powodu bólu złamanej szczęki. Znał to miejsce. Znał je doskonale. Znajdował się we wnętrzu swojej żaglówki. Próbował się poruszyć, ale nic się nie stało. Jego ręce nie odpowiedziały, podobnie jak nogi. Właściwie całe ciało odmówiło mu posłuszeństwa. W ogóle go nie czuł. Zaczął w nim narastać rozpaczliwy strach. Próbował się skoncentrować, odnaleźć jakiekolwiek doznania, wszystko jedno gdzie – w palcach, dłoniach, ramionach, stopach, nogach, tułowiu. Nie czuł absolutnie niczego. Jedynym doznaniem był przyprawiający o mdłości ból głowy, który wydawał się pożerać jego mózg kawałek po kawałeczku. W końcu uległ, pozwalając, aby głowa opadła na piersi. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że jest nagi i siedzi na drewnianym krześle. Ramiona zwisały mu bezwładnie wzdłuż tułowia. Nie były skrępowane. Odniósł wrażenie, że nogi również, ale nie mógł ich zobaczyć, bo kolana były lekko wygięte ku tyłowi, co powodowało, że dolna część nóg znajdowała się pod siedziskiem. Z przerażeniem spostrzegł, że pod krzesłem zbiera się kałuża krwi. Jego stopy pewnie w niej tkwiły. Próbował przesunąć ciało do przodu, aby je zobaczyć, ale wysiłek nic nie dał. Nie poruszył się nawet o centymetr. Ciało w ogóle nie reagowało na jego komendy. Kątem oka dostrzegł ruch i wstrzymał oddech. Jakaś postać wyszła z cienia i stanęła naprzeciw niego.

Oczy Nashorna odnalazły twarz nieznajomego. Zmrużył oczy pytająco. Potrzebował chwili, aby rozpoznać mechanika, który przyszedł obejrzeć jego zepsuty silnik. – To z pewnością dziwne doznanie, gdy nie czuje się własnego ciała – powiedział tamten, wpatrując się w oczy Nashorna. Nashorn odetchnął, wydając mimowolny cichy jęk, który zamarł mu w krtani. Mechanik się uśmiechnął. – Uhhh, ahhhg. – Nashorn próbował coś powiedzieć, ale nie mógł poruszyć szczęką. Wydał jedynie nieskładny pomruk. – Przepraszam za szczękę. Została złamana przypadkiem, bo w ostatniej chwili się odwróciłeś. Moja strata, bo teraz nie możesz mówić, a szkoda. Jeśli strach miał zapach, Nashorn w nim się nurzał. – Coś ci pokażę. A ty dasz mi znać, co o tym sądzisz. Zgoda? Nashorn spróbował ponownie przełknąć ślinę. Był tak przerażony, że tym razem nawet nie poczuł bólu. Mechanik pokazał Nashornowi brudną szmatę przykrywającą coś leżącego na małym barze, na lewo od jego pola widzenia. Nashorn spojrzał w tamtą stronę. – Jesteś gotowy? – Odczekał kilka sekund, żeby napięcie wzrosło. – Pewnie, że nie. Na coś takiego nikt nie jest gotowy. Pociągnął energicznie, zrzucając brudną szmatę na podłogę. Nashorn wstrzymał oddech i wytrzeszczył oczy z przerażenia. Na zakrwawionym blacie baru stała para ludzkich stóp. Mechanik zamarł, rozkoszując się chwilą. – Poznajesz? W oczach Nashorna błysnęły strach i łzy. – Pozwól, że ci pomogę. – Mechanik wyciągnął zza baru spore lustro i uniósł tak, żeby Nashorn mógł zobaczyć swoje nogi. W końcu zrozumiał, dlaczego pod krzesłem jest tyle krwi. Rozdział 24 Alice zmrużyła oczy, wpatrując się w replikę makabrycznej rzeźby. Wyraz malujący się na jej twarzy był połączeniem dezorientacji i zaskoczenia. Nie miała zielonego pojęcia, co zauważył Hunter. Garcia nadal trwał nieruchomo. Jego pytający wzrok przesunął się z kopii rzeźby na Huntera, a później na wyświetlacz cyfrowy z tyłu aparatu. Przeglądał uważnie trzy

ostatnie zdjęcia. Nie dostrzegł nic nowego. – Przyznaję, nie mam pojęcia, o co chodzi – powiedział. – Co takiego zauważyłeś, Robercie? – Przesunął wzrok na Alice i ujrzał zdumienie wymalowane na jej twarzy. – Co takiego zauważyłeś, czego my nie spostrzegliśmy? – Zaraz zobaczysz. Pokażę ci. – Hunter podszedł do swojego biurka i wyciągnął latarkę Maglite wchodzącą w skład standardowego wyposażenia funkcjonariuszy policji, a następnie podszedł do miejsca, w którym stał Garcia. Włączył latarkę, umieścił ją na wysokości biodra i wycelował snop światła w rzeźbę. Garcia i Alice odwrócili się, aby na nią spojrzeć. Ich zakłopotanie wzrosło. – No i co…? – spytała Alice. – Nie patrzcie na rzeźbę – wyjaśnił Hunter. – Patrzcie na ścianę za nią. Chodzi o cień. Garcia i Alice jednocześnie odwrócili głowę i spojrzeli na ścianę. Zakłopotanie przerodziło się w szok. Alice otworzyła usta ze zdumienia. – Żartujesz? – wymamrotał Garcia. Cień rzucany przez rzeźbę, kiedy światło padało na nią pod pewnym kątem, tworzył dwa wyraźne kształty. Cienie dwóch kukiełek. – Pies i ptak? – spytała Alice, podchodząc bliżej. Odwróciła się i ponownie spojrzała na replikę. – Co to, u licha, ma oznaczać? – Z miejsca, w którym stała, połączone ze sobą części ciała w żaden sposób nie przypominały psa lub ptaka. Nic dziwnego, że wcześniej tego nie spostrzegli. Hunter położył latarkę na półce za swoimi plecami, tak aby promień pozostał dokładnie na tej samej wysokości. Cienie nieznacznie się przesunęły, ale nadal były widoczne. Podszedł bliżej, aby się im przyjrzeć. – Sądzisz, że zabójca poćwiartował ofiarę, żeby stworzyć postacie z cienia? – spytał Garcia. – Teraz to ma jeszcze mniej sensu. – On chce nam coś przekazać, Carlosie – rzekł Hunter. – Te kształty muszą mieć ukryte znaczenie. – Chcesz powiedzieć, że… to jedna zagadka ukryta w drugiej? Pierwszą zagadką jest rzeźba, a drugą postacie z cienia. Kto wie, co nas jeszcze czeka. Czy da nam do rozwiązania jakąś łamigłówkę? Hunter skinął głową. – Chce, żebyśmy ją rozwiązali. Przez dłuższą chwilę przyglądał się rzeźbie. Później się odwrócił, spojrzał na odlew, a następnie podszedł do tablicy ze zdjęciami i zdjął dwie fotografie wykonane na miejscu zbrodni. Po dłuższym badaniu ponownie spojrzał na ścianę.

– Jak sądzicie, co to za ptak? – zapytał. – Co…? Nie mam pojęcia. Może gołąb – odrzekła Alice. Hunter pokręcił głową. – Nie, gołąb nie ma takiego dzioba. Ten jest dłuższy i bardziej zaokrąglony. To większy ptak. – Sądzisz, że on to zrobił celowo? Hunter ponownie spojrzał na rzeźbę. – Zabójca zadał sobie sporo trudu, żeby to zbudować. Widzicie, jak uszkodził palec w tym stawie? – Wskazał element odlewu, a następnie fotografię. – Wygiął go w określony sposób, aby stworzyć taki dziób. To nie jest przypadek. – Cień gołębia jest najłatwiejszy – dodał Garcia. – Pierwszy, który umiemy zrobić. Nawet ja potrafię. – Splótł kciuki i wysunął palce na zewnątrz, jednocześnie łącząc je ze sobą i machając nimi jak skrzydłami. – Widzisz? Robert ma rację. To nie jest gołąb. Alice zatrzymała się, przez kilka sekund analizując kukiełkę z cienia. – Zgoda, jeśli masz rację w sprawie dzioba, nie może to być również orzeł ani jastrząb. Te mają haczykowaty dziób. – To prawda – zgodził się Hunter. – A może to wrona? – podsunął Garcia. – Też o tym pomyślałem – powiedział Hunter. – Wrona, kruk lub kawka. – Sądzisz, że gatunek ptaka ma znaczenie? – spytała Alice. – Tak. – Zatem może ten pies wcale nie jest psem – zasugerowała Alice. – Wygląda, jakby do czegoś wył. Może do księżyca? Kukiełka przypominająca psa miała uniesioną głowę i na pół otwarty pysk. – Racja. To może być pies, wilk, szakal, kojot… nie wiadomo. Ale te postacie zostały wybrane z jakiegoś powodu. Musimy ustalić, kogo przedstawiają, aby zrozumieć ich znaczenie. Zrozumieć, co chciał nam przekazać zabójca. Wszyscy skupili uwagę na ścianie i postaciach z cienia. – Sprawdziłeś tylne podwórko domu Dereka Nicholsona, prawda? – spytał Hunter, zwracając się do Garcii. – Tak, przecież wiesz. – Widziałeś psią budę? Garcia na chwilę odwrócił wzrok, szczypiąc się w dolną wargę. – Nie było tam żadnej psiej budy.

– Ja też jej nie zauważyłem – odrzekł Hunter, spoglądając na zegarek. Podszedł do biurka i zaczął przeglądać różne notatki oraz skrawki papieru, które na nim leżały. Potrzebował minuty, żeby odnaleźć to, czego szukał. Sięgnął po telefon komórkowy i wprowadził numer widniejący na skrawku papieru, który trzymał w ręce. – Słucham – w głośniku rozległ się zmęczony kobiecy głos. – Pani Nicholson, mówi detektyw Hunter. Przepraszam, że panią niepokoję. Będę się streszczać. Czy mógłbym zadać pani krótkie pytanie dotyczące ojca? – Proszę pytać – odrzekła Olivia, nieco bardziej czujnym głosem. – Czy pani ojciec miał psa? – Co…? – Czy pani ojciec miał psa? Olivia potrzebowała dwóch sekund, żeby zrozumieć pytanie. – Nie… tata nie miał psa. – Nigdy? Może kiedy była pani dzieckiem? Albo kiedy zmarła pani matka? – Nie, nigdy nie mieliśmy psa. Mama lubiła koty. – A ptaki? – Hunter oczyma wyobraźni widział, jak Olivia marszczy brwi. – Ptaki? – Tak, może ojciec miał jakiegoś ptaka. – Ptaków też nigdy nie mieliśmy. W naszym domu nigdy nie było zwierzątka. Dlaczego pan o to pyta? Hunter rozmasował czoło między brwiami końcem palca. – Sprawdzamy kilka nowych tropów, pani Nicholson. – Jeśli to panu pomoże, tata miał w biurze akwarium z kilkoma rybkami. – Rybkami? – Tak. Mówił, że obserwowanie rybek go uspokaja. Że wywiera na niego kojący wpływ w trakcie głośnego procesu lub już po nim. Hunter przyznał jej rację. – Rozumiem. Bardzo dziękuję pani za pomoc, pani Nicholson. Niebawem mogę się odezwać ponownie, nie ma pani nic przeciwko temu? – Nie. Hunter się rozłączył. – Nic? – spytał Garcia. – Żadnych psów, ptaków ani innych zwierząt domowych. Tylko kilka rybek

w akwarium w jego gabinecie. Musi chodzić o jakieś inne związki. Nagle do ich pokoju wpadła kapitan Blake. Nie zapukała. Nigdy tego nie robiła. Tak się spieszyła, że nie zauważyła cieni kukiełek na ścianie. – Nie uwierzycie! Zrobił to ponownie! Wszyscy zmarszczyli brwi. Kapitan Blake wskazała głową odlew repliki rzeźby. – Mamy kolejną. Rozdział 25 Przystań jachtowa Del Rey znajdowała się w odległości rzutu kamieniem od Venice Beach, w pobliżu ujścia Ballona Creek. Przystań należała do największych sztucznych portów dla małych jednostek pływających w Stanach Zjednoczonych i w jej skład wchodziło dziewiętnaście mniejszych marin. Mogło w niej cumować nawet pięć tysięcy trzysta jachtów. Mimo nocnej pory oraz syren i policyjnego koguta potrzebowali czterdziestu pięciu minut, żeby przedrzeć się przez korki i dotrzeć z siedziby wydziału do zatoki. Kierował Garcia. Skręcili w lewo, w Tahiti Way, a następnie w prawo, w czwartą przecznicę, aby wyjechać na parking obok New World Cinema, gdzie kilka radiowozów policyjnych blokowało dojście do doku A-1000 w Marina Harbor. Obok policyjnej blokady zebrał się już spory tłum. Można było odnieść wrażenie, że wozy transmisyjne, reporterzy i fotografowie są wszędzie. Aby dotrzeć bliżej, Garcia musiał jechać zygzakiem, objeżdżając samochody i kilkakrotnie trąbiąc na pieszych. Kiedy stanęli przy taśmie policyjnej, podszedł do nich funkcjonariusz dowodzący oddziałem. – Jesteście z wydziału zabójstw? – Policjant dobiegał pięćdziesiątki, był średniego wzrostu, miał ogoloną głowę i gęste wąsy. Mówił ochryple, jakby walczył z przeziębieniem. Hunter i Garcia przytaknęli i pokazali odznaki. Odpowiedział skinieniem i wskazał głową wejście na pomost. – Chodźcie za mną. Jacht, o który chodzi, to jeden z ostatnich po lewej – wyjaśnił i ruszył w kierunku łódki. Hunter i Garcia podążyli jego śladem. Nieliczne latarnie oświetlające długi pomost stały w dużej odległości od siebie, co sprawiało, że ich ścieżka była pogrążona w ciemnościach. – Funkcjonariusz Rogers z rewiru zachodniego. Mój partner i ja przyjechaliśmy tu pierwsi – wyjaśnił policjant. – Zadzwoniono pod dziewięćset jedenaście. Jakiś facet słuchał rocka, nastawił stereo na cały regulator. Dziewczyna z sąsiedniej łodzi poszła, żeby poprosić o

ściszenie muzyki. Zapukała, a gdy nikt nie odpowiedział, weszła na pokład. Światła były zgaszone, ale kabinę oświetlało kilka świeczek. Jak do romantycznej kolacji we dwoje, wiecie, co mam na myśli? – Rogers pokręcił głową. – Biedna mała, wpakowała się w najgorszy koszmar swojego życia. – Przerwał i przesunął dłonią po wąsach. – Dlaczego ktoś zrobił coś takiego innemu człowiekowi? To najbardziej makabryczny widok, jaki w życiu widziałem. A zapewniam was, że naoglądałem się dość okropności. – Ona to…? – zapytał Hunter. – Przepraszam? – Powiedziałeś, że wpakowała się w najgorszy koszmar swojego życia. – No, tak. Dziewczyna nazywa się Leanne Ashman, wiek dwadzieścia pięć lat. Jej chłopak jest właścicielem tego jachtu. – Rogers wskazał dużą jasnoniebieską łódkę. Na burcie widniała nazwa Sonhador. Żaglówka cumowała w odległości dwóch stanowisk od ostatniego jachtu. – Jej chłopaka nie było na miejscu? – spytał Hunter. – Teraz już jest. Siedzi razem z nią w kabinie. Nie martwcie się, jest z nimi funkcjonariusz. – Rozmawiałeś z nią? – Tak, ale mam słabe wyobrażenie o tym, co się stało. Pomyślałem, że lepiej to zostawić ważniakom z wydziału zabójstw. – Była w łódce sama z chłopakiem? – spytał Garcia. – Tak. Szykowała romantyczny obiad – świece, szampan, nastrojowa muzyka, wiecie, o czym mówię? Facet miał wrócić później. Dotarli do ostatniego jachtu. Policyjna taśma zamykała dostęp do pomostu prowadzącego na pokład. W pobliżu kręciło się trzech funkcjonariuszy. Hunter zauważył gniew wypisany na ich twarzach. – Kto ściszył muzykę? – zapytał Hunter. – Co? – Powiedziałeś, że grała głośna muzyka rockowa. Teraz jest cicho. Kto ją wyłączył? – Ja – odparł Rogers. – Pilot był na krześle obok drzwi do kabiny. Nie martw się, nie ruszałem go. Nacisnąłem przycisk latarką. – Dobra robota. – Nawiasem mówiąc, nastawiono odtwarzanie w pętli. Trzeci utwór na CD. Zwróciłem na to uwagę, zanim wyłączyłem. – Piosenka była odtwarzana w pętli? – Tak, szła bez końca.

– Jesteś pewien, że tylko ona? Nie cała płyta? – Tak, przecież powiedziałem. Piosenka numer trzy. – Rogers ponownie pokręcił głową. – Nienawidzę rocka. Jeśli chcesz wiedzieć, myślę, że to diabelska muzyka. Garcia spojrzał na Huntera i lekko wzruszył ramionami. Wiedział, jak bardzo jego partner lubi rocka. Rogers poprawił czapkę. – Kogo mamy wpuszczać do środka? Hunter i Garcia zmarszczyli brwi. – Oczywiście techników kryminalistycznych, ale kogo jeszcze? Jakichś konkretnych detektywów? Hunter lekko pokręcił głową. – Nie rozumiem. – Wkrótce zaroi się tu od wściekłych gliniarzy. Na twarzach obu detektywów nadal malował się wyraz dezorientacji. – Chodzi o ofiarę – wyjaśnił Rogers. – To Andrew Nashorn. Facet był jednym z nas. Był gliniarzem z Los Angeles. Rozdział 26 Hunter i Garcia nałożyli lateksowe rękawiczki i plastikowe osłony na buty. Obaj włączyli latarki, a następnie weszli na pokład po trapie. Kiedy znaleźli się na jachcie, Hunter przystanął i rozejrzał się dookoła. Nie zauważył żadnych śladów stóp, żadnych kropli ani rozbryzgów krwi, żadnych śladów walki. Garcia rozmawiał przez telefon z centralą, prosząc o przesłanie na jego numer podstawowych danych na temat Andrew Nashorna. Więcej dowiedzą się jutro. Ze sterburty Hunter widział kolejne radiowozy zajeżdżające na parking z zapalonym kogutem. Rogers miał słuszność, nic nie rozjuszy amerykańskiego gliniarza bardziej od zabójstwa kolegi. Wśród policjantów z Los Angeles zdarzały się różnice zdań, czasami nawet rywalizacja. Niektóre wydziały miały w nosie inne, a detektywi i funkcjonariusze, którzy w nich pracowali, omijali się z daleka. Ale każdy glina, każdy wydział i każde biuro zwierały szeregi i reagowały jak jedna wielka rodzina, kiedy zamordowano człowieka z odznaką. Wszystkie komendy w Los Angeles ogarnie wściekłość, która rozejdzie się po Hollywood jak plotki o celebrytach. – Jeśli się okaże, że sprawca jest ten sam – powiedział Garcia, wyłączając komórkę – gówno wpadło w wentylator, Robercie. Najpierw prokurator z Los Angeles, a teraz gliniarz? Nie wiem, kim jest zabójca, ale facet ma jaja. Garcia miał rację. Hunter wiedział, że naciski wywierane na nich wzrosną stukrotnie. Góra zażąda szybkiego złapania sprawcy. Odwrócił się w kierunku drzwi kabiny, kiedy usłyszał kroki na pomoście.

– Przyjechałam tak szybko, jak mogłam – powiedziała doktor Hove, pokazując legitymację trzem policjantom stojącym przy trapie. Przed wejściem na jacht naciągnęła lateksowe rękawiczki i osłony na buty. – Co tu mamy? Czy to naprawdę robota tego samego człowieka? – Odrzuciła do tyłu kasztanowe włosy i spięła je w kucyk, a następnie nasunęła na głowę chirurgiczny czepek, który wyciągnęła z torebki. Pierwszą czynnością wykonywaną na miejscu zbrodni są zwykle badania kryminalistyczne, ale Hove wiedziała, że Hunter lubi wczuć się w jego atmosferę, z ciałem in situ, przed wprowadzeniem jakichkolwiek zmian. – Jeszcze nie zeszliśmy do kabiny – wyjaśnił Hunter. – Jesteśmy tu od niecałych dwóch minut. Podobnie jak Hunter, doktor Hove przystanęła i rozejrzała się po pokładzie. Miała własną latarkę. – W porządku, zobaczmy, co tu mamy. Do małej kabiny jachtu prowadziło pięć wąskich drewnianych stopni. Drzwi były otwarte, a ze środka dolatywało słabe światło sześciu niemal wypalonych świeczek. Nikt nie zszedł na dół. Cała trójka zatrzymała się na dwóch ostatnich stopniach przed kabiną. Przez kilka sekund żadne nie wypowiedziało ani słowa. Spoglądali na przerażający widok, który rozpościerał się przed ich oczami. Podobnie jak przy pierwszej zbrodni, nie wiedzieli, od czego zacząć. Kajuta była skąpana we krwi. Duże kałuże pokrywały znaczną część podłogi, a mokre plamy ozdabiały ściany i nieliczne sprzęty. Tym razem jednak dostrzegli kilka śladów przypominających odciski butów. Podobnie jak wcześniej, uderzył ich nieprzyjemny, kwaśny odór. Jak na sygnał wszyscy zasłonili nos dłonią. – Słodki Jezu. – Garcia westchnął. Detektyw utkwił wzrok w przeciwległym końcu kabiny. – Tym razem obciął mu głowę. Rozdział 27 Wszyscy podążyli za wzrokiem Garcii. W tylnej części kabiny, obok aneksu kuchennego, na drewnianym krześle spoczywało nagie ciało. Pozbawiony głowy i rąk tułów pokrywała zakrzepła krew. Kolana denata były lekko ugięte, tak że dolna część kończyn znajdowała się pod siedzeniem. Zabójca obciął także nogi w kostkach. Hunter pierwszy dostrzegł głowę. Stała na niskim, małym stoliku, za rośliną w doniczce. Usta były szeroko otwarte, jakby nadal wydobywał się z nich ostatni okrzyk przerażenia. Zasnute mgłą oczy zapadły się w oczodołach, co wskazywało, że nie żył ponad godzinę. Pozostało w nich jednak zastygłe spojrzenie – przeciągłe, dalekie, niedowierzające i przerażone. Spojrzenie człowieka, który wie, że zginie okropną śmiercią. Hunter podążył za nim. Oczy denata były utkwione w tym, czego wszyscy się obawiali – nowej rzeźbie

wykonanej z części ludzkiego ciała. Rzeźba stała na wysokim barze śniadaniowym w rogu kajuty. Garcia i doktor Hove potrzebowali kilku sekund, żeby ją zauważyć. – Jasna cholera! – wyszeptał Garcia, skupiając snop latarki na rzeźbie.

– Zgaduję, że na moje wcześniejsze pytanie można udzielić twierdzącej odpowiedzi. Tak, to ten sam sprawca – powiedziała Hove. Hunter oświetlił podłogę latarką. Jeden po drugim weszli do kajuty, starając się nie wdepnąć w kałuże krwi. Hunter wyczuł w powietrzu dziwną, ostrą woń. Wiedział, że czuł ją już wcześniej, ale w połączeniu z innymi zapachami w kabinie była niemożliwa do określenia. – Mogę zapalić światło, pani doktor? – spytał Garcia. – Tak. – Hove skinęła głową. Garcia nacisnął przełącznik. Lampa na suficie błysnęła dwukrotnie i rozjarzyła się światłem. Jej siła była niewiele większa od blasku świeczek. Doktor przykucnęła na podłodze, badając pierwszą dużą kałużę krwi. Zanurzyła w niej koniec palca wskazującego, a następnie roztarła o kciuk, żeby sprawdzić lepkość. Jej mocny, metaliczny zapach zapiekł ją w nozdrza, ale nawet się nie skrzywiła. Wyprostowała się i podeszła do krzesła, na którym spoczywał bezgłowy korpus. Hunter zbliżył się do niskiego stolika, na którym spoczywała głowa. Na twarzy ofiary malował się silny strach, wywołujący niepokój, a smugi rozmazanej krwi znaczyły ją niczym barwy wojenne. Hunter pochylił się i obejrzał usta. Przeciwnie niż u pierwszej ofiary zabójca nie wyciął Nashornowi języka. Język był zwinięty, niemal dotykał migdałków, ale nadal znajdował się w ustach. Z lewej strony twarzy widać było rozległe obrażenia. W okolicy szczęki widniało otwarte złamanie. Skórę przeciął zakrwawiony kawałek kości szeroki na pół centymetra. – Jeszcze nie nastąpiło stężenie pośmiertne – powiedział Hove. – Wygląda na to, że zmarł niecałe trzy godziny temu. – Zabójca chciał, żebyśmy szybko znaleźli ofiarę – zauważył Hunter. Spojrzała na niego z zaciekawieniem. – Funkcjonariusz, który zjawił się tu pierwszy, powiedział, że wieża stereo była włączona. Leciał głośno rock. – Zabójca zostawił ją włączoną?! – A któż by inny? – spytał Garcia. – Chciał zwrócić uwagę na jacht. Wiedział, że ktoś nie wytrzyma, zapuka do drzwi lub coś zrobi. – Właśnie. – Hunter odwrócił się w stronę drzwi kabiny. Tak jak powiedział funkcjonariusz Rogers, na krześle obok drzwi leżał mały czarny pilot. – Policjant powiedział, że nastawiono trzeci utwór. W pętli. – Tylko trzeci? – Hove rozejrzała się wokół i odnalazła wieżę w tylnej części kabiny, na małym barze. – Tak – przytaknął Hunter.

– Posłuchajmy – zaproponowała. Hunter nastawił trzeci utwór i wcisnął przycisk odtwarzania. Łódź wypełniła głośna muzyka. Najpierw rozległa się gitara basowa, a po niej perkusja i solo na instrumentach klawiszowych. Po chwili dołączyły głosy i gitary elektryczne. – Cholernie głośne – zauważył Garcia, zasłaniając uszy. Hove się skrzywiła. Hunter przyciszył, ale nie wyłączył. – Słyszałam ten kawałek – powiedziała Hove, marszcząc czoło i próbując przypomnieć sobie tytuł. Hunter skinął głową. – To Faith No More. Wygląda na to, że zabójca ma poczucie humoru. – Dlaczego? – spytał Garcia. – To jeden z ich najsłynniejszych kawałków – wyjaśnił Hunter. – Stary utwór, z końca lat osiemdziesiątych. Nosi tytuł Falling to Pieces. Rozpadanie się na kawałki. Piosenka opowiada o kimś, kto rozleciał się na kawałki i błaga, żeby go z powrotem złożyć. Oczywiście w sensie przenośnym. Garcia i Hove spojrzeli na siebie. – Za chwilę sami posłuchacie – powiedział Hunter. Garcia i doktor Hove odwrócili się instynktownie w stronę wieży stereo. Kiedy piosenka dobiegła końca, Hunter wcisnął stop. W kajucie zapadła cisza. – Skąd wiedziałeś? – zapytała Hove. – Nie mów mi, że dużo czytasz. Hunter wzruszył ramionami. – Lubię rocka. Kiedyś słuchałem tego albumu. – Ten facet musi być obłąkany – powiedział Garcia, cofając się o krok. – Trzeba być porządnie chorym, żeby zrobić coś takiego… – uniósł ręce i rozejrzał się wokół – i na dodatek mieć poczucie humoru. Hunter i Hove nie odrzekli ani słowa. Rozdział 28 Długie milczenie przerwały kroki i głosy dochodzące z zewnątrz. Hunter, Garcia i doktor Hove odwrócili się w kierunku drzwi kabiny. Sekundę później pojawiło się dwoje techników kryminalistycznych w białych kombinezonach z kapturem, niosących w rękach metalowe walizeczki. – Możesz dać nam minutkę, Glen? – poprosiła Hove, podnosząc rękę, zanim technicy weszli do środka.

Glen Egan i Shawna Ross zatrzymali się na schodkach. – Chcemy sprawdzić kilka rzeczy – wyjaśniła Hove. – Możecie zacząć od pokładu. – Nie ma sprawy, pani doktor. – Odwrócili się i wrócili na górę. – Obłąkany czy nie – podjęła doktor Hove – doskonale wie, co robi. – Spojrzała ponownie na okaleczone ciało spoczywające na krześle. – Tym razem użył igły i nici, żeby podwiązać tętnice ramienne i powstrzymać krwotok. Wygląda, że ponownie znakomicie się spisał. – Zajrzała pod krzesło. Obie nogi Nashorna były zabandażowane powyżej kostek, w miejscu, gdzie amputowano stopy. – Z jakiegoś powodu opatrzył mu nogi. Hunter przysunął się bliżej, żeby lepiej zobaczyć. – To dziwne – zauważył, czując nagle inny ostry zapach. – Tak, bardzo dziwne – przytaknęła doktor Hove. Garcia wyjął płytę CD ze stereo i włożył do torby na dowody. Pudełko stało na półce razem z innymi płytami. Garcia przejrzał je szybko. Były to głównie albumy zespołów rockowych z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Hunter podszedł w końcu do nowej rzeźby. Była jeszcze bardziej przerażająca i upiorna od pierwszej. Tym razem ręce odcięto od tułowia poniżej barku, a następnie ponownie, w stawie łokciowym, żeby otrzymać cztery oddzielne części. Oba przedramiona zostały ustawione pionowo i połączone drutem, tak że wewnętrzna strona nadgarstków stykała się ze sobą. Dłonie były groteskowo otwarte, zwrócone ku górze, jakby chciały złapać lecącą piłkę baseballową. Kciuki były nienaturalnie wygięte, z pewnością wyłamane. Pozostałe palce zostały odcięte. Amputowano je w knykciach i spojono po dwa za pomocą drutu i silnej substancji klejącej, tak że powstały cztery odrębne grupy. Zabójca zadbał o to, żeby wyglądały niemal identycznie, rzeźbiąc z nich dziwne kształty – grube i zaokrąglone u góry, wygięte pośrodku i cienkie u dołu. Zabójca umieścił je na blacie baru śniadaniowego w odległości trzydziestu centymetrów od dłoni. Dwie figury stały, a dwie inne leżały jedna na drugiej. – Co mamy tym razem? – spytał Garcia, przystępując bliżej. – Krokodyla? Hove uniosła brwi ze zdumieniem. – Tym razem…? Czy odgadliście znaczenie pierwszej rzeźby? – Jeszcze nie – odpowiedział Hunter. – Ale wiemy, co miała przedstawiać – dodał Garcia. – Przedstawiać? Garcia spojrzał ukradkiem na Huntera, a później się skrzywił. – Rzeźba rzuca cienie na ścianę. – Co? Garcia skinął głową.

– Tak, dobrze pani słyszała, pani doktor – przytaknął. – Cienie. Bardzo ładne. Rzeźba znaleziona w pierwszym miejscu zbrodni rzuca na ścianę cień psa i ptaka. – Przerwał na chwilę. – Albo coś w tym rodzaju… Hove spojrzała na nich tak, jakby oczekiwała, że jeden z detektywów wybuchnie śmiechem. Ale żaden się nie roześmiał. – Odkryliśmy to przypadkiem – wyjaśnił Hunter. – Kilka minut przed telefonem, którym wezwano nas do portu jachtowego. Nie mieliśmy czasu przeprowadzić głębszej analizy. – Szybko zapoznał Hove z tym, co wydarzyło się w jego biurze. – Cienie przypominają psa i ptaka? – Tak. Hove utkwiła zielone oczy w rzeźbie stojącej na barze śniadaniowym. – Jesteście pewni, że to nie przypadek? Obaj detektywi pokręcili głową. – Obraz jest zbyt doskonały, aby mógł być dziełem przypadku lub zbiegu okoliczności – powiedział Hunter. – I musicie odgadnąć, co oznaczają ten pies i ptak? – Właśnie – przytaknął Garcia. – Zabójca bawi się z nami w zgadywanki, pani doktor. Te kształty mogą być pozbawione znaczenia. Łotr może się z nas nabijać. Może nas wodzić za nos, kazać doszukiwać się sensu w Scoobym-Doo i kanarku Tweetym, a sam w tym czasie oddaje się szałowi ćwiartowania. – Chwileczkę – przerwała mu Hove, podnosząc rękę. – Czy te postacie wyglądają jak bohaterowie kreskówek? – Nie – odparł Garcia. – Przepraszam za moje makabryczne poczucie humoru. Doktor spojrzała na Huntera i wskazała rzeźbę. – Jeśli masz rację, także ta powinna rzucać cień. – Najprawdopodobniej. Gdyby w kajucie znajdowało się urządzenie mierzące napięcie, wskazówka obróciłaby się wokół tarczy. – Dobrze. Sprawdźmy od razu – powiedziała Hove takim tonem, że jej ciekawość stała się niemal namacalna. Włączyła latarkę, a następnie podeszła do przełącznika i zgasiła światło. Hunter i Garcia też włączyli latarki. Przez kilka minut obchodzili makabryczną rzeźbę, oświetlając ją ze wszystkich stron i analizując cienie ukazujące się na ścianie. Nie dostrzegli niczego – żadnych zwierząt, przedmiotów ani słów.

Nagle Hunter odwrócił się w kierunku głowy Nashorna ustawionej na niskim stoliku. Jego uwagę przykuł sposób jej umieszczenia. Głowa spoglądała na rzeźbę z małej wysokości, w górę, pod ostrym kątem. – Pozwólcie, że coś sprawdzę. – Hunter włączył swoją latarkę i zajął odpowiednie miejsce, oświetlając rzeźbę pod kątem odpowiadającym kątowi ustawienia głowy Nashorna. – Może zabójca pokazał nam, jak na nią patrzyć. – Odpowiednio umieszczając głowę ofiary? – spytała Hove z lekkim powątpiewaniem. – Kto wie? Gdy chodzi o tego potwora, nic nie jest wykluczone. Zamarli, przypatrując się dziwnym cieniom, które mignęły na ścianie za rzeźbą. Hove drgnęła, jakby jej ciało przeszedł prąd. Poczuła, że dostała gęsiej skórki. – Niech to szlag! Rozdział 29 Na parkingu za New World Cinema, nieopodal portu jachtowego, stał co najmniej tuzin policyjnych radiowozów. Zebrał się też spory tłum ciekawskich, a liczba telewizyjnych wozów transmisyjnych i reporterów uległa podwojeniu w ciągu godziny. – Przepraszam pana – młoda, dwudziestoparoletnia kobieta zagadnęła mechanika, który stał z tyłu, leniwie obserwując, jak cyrk policji i mediów rozbija swój namiot. – Co się tu stało? – Mówiła z akcentem typowym dla mieszkańców Środkowego Zachodu. Być może Missouri lub Wisconsin. – Czy skradziono jacht? Mechanik się roześmiał, ubawiony jej naiwnością. Spojrzał na dziewczynę. – Nie sądzę, aby tyle radiowozów i wozów transmisyjnych przyjechało do jednej skradzionej łódki. Nawet w Los Angeles. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy. – Czy ktoś został zamordowany? – W jej głosie zabrzmiała wyraźna nutka podniecenia. Mechanik potrzymał ją chwilę w napięciu, a następnie skinął głową: – Taak. W ostatnim jachcie z prawej strony. Tym na końcu pomostu. Kobieta stanęła na palcach, próbując wypatrzyć łódkę. Nie zobaczyła niczego z wyjątkiem głów innych gapiów. – Czy już wynieśli ciało? – spytała, poruszając się z boku na bok, żeby coś zobaczyć. – Nie sądzę. – Długo tu jesteś? Mechanik skinął głową. – Można tak to ująć.

– O matko, ciekawe, co się stało. Mechanik przeczytał gdzieś, że większość ludzi jest zafascynowana śmiercią. Im bardziej brutalna i makabryczna, tym większą wzbudza ciekawość i tym bardziej pragną zobaczyć ofiarę. Niektórzy badacze przypisywali to krwiożerczemu, pierwotnemu instynktowi – uśpionemu u niektórych, ale aktywnemu u wielu innych. Inni psychologowie uważali, że zjawisko to jest związane z ludzką obsesją na punkcie zagadki śmierci i tego, co po niej następuje. – Słyszałem, że obciął mu głowę – powiedział mechanik, sondując niezdrową ciekawość kobiety. – Niemożliwe! – Dziewczyna stała się jeszcze bardziej podekscytowana. Stawała na palcach i wyginała szyję jak surykatka, żeby zobaczyć to, co znajdowało się za głowami tłumu. – Tak słyszałem – ciągnął mechanik. – Ludzie mówili, że cała łódka jest skąpana we krwi. To chore. – Matko Boska. – Dziewczyna westchnęła, zasłaniając usta dłonią. – Taak. Witaj w Los Angeles. Kobieta przez kilka sekund sprawiała wrażenie zniesmaczonej, aż jej wzrok spoczął na funkcjonariuszu policji stojącym przed nimi. Podskoczyła na palcach z podniecenia, jak dziecko, które usłyszało, że rodzice zabiorą je pierwszy raz do Disneyworldu. – Tam jest gliniarz! Zapytajmy go! – Nie, mam tego dość. Skończyłem robotę. Muszę iść. – Naprawdę nie jesteś ciekawy? – Nie sądzę, aby facet mógł mi powiedzieć coś, o czym nie wiem. Kobieta zmarszczyła czoło, ale była zbyt podekscytowana, żeby zwrócić na te słowa większą uwagę. – Jak chcesz. I tak go spytam. Chcę wiedzieć. Mechanik skinął głową i zniknął w tłumie. Kobieta przepchała się do policjanta. Ani ona, ani funkcjonariusz lub ktokolwiek z tłumu nie zauważyli plam krwi na mankietach spodni mężczyzny. Rozdział 30 Hunter wrócił do domu około pierwszej nad ranem. Rozpaczliwie potrzebował prysznica. W kabinie było tyle krwi, że mimo ubrania ochronnego czuł się tak, jakby jego skóra, a nawet dusza zostały nią poplamione. Zamknął oczy i oparł czoło o białe płytki, pozwalając, żeby silna, gorąca struga masowała napięte mięśnie szyi i barków. Wolno przesunął dłonią po włosach.

Koniuszki palców dotknęły głębokiej, brzydkiej blizny na karku. Zatrzymał je, macając zgrubiałą, nierówną skórę. Pamiątkę po tym, jak zdeterminowany i groźny może być umysł opanowany przez zło. Nie żeby Hunter potrzebował przypomnienia. Chociaż do jego spotkania z potworem, którego prasa nazwała Krucyfiksem, doszło kilka lat temu, pamiętał je tak, jakby wydarzyło się przed minutą. Bolesna blizna na szyi stale przypominała mu, jak bliscy byli wtedy śmierci on i Garcia. Problem w tym, że niezależnie od tego, co zrobił oraz jak sprawnie i ciężko pracowała policja, nie mógł morderców dostatecznie szybko aresztować. Kiedy udało mu się wyśledzić jednego maniakalnego zabójcę i posłać go za kratki, dwóch, trzech lub czterech innych już szalało na ulicach. Potwory były górą. Jak na ironię Miasto Aniołów wydawało się przyciągać więcej zła niż inne rejony Stanów Zjednoczonych. Hunter nie miał pojęcia, jak długo tak stał, ale po pewnym czasie odpędził przykre wspomnienia i zakręcił wodę. Jego opalona skóra przybrała ciemnoróżowy kolor, a czubki palców wyglądały jak suszone śliwki. Wytarł się, owinął się czystym, białym ręcznikiem i wrócił do salonu. Jego barek był mały, ale zawierał imponującą kolekcję whisky single malt, godną prawdziwego konesera. Potrzebował czegoś mocnego, a jednocześnie kojącego i uspokajającego. Nie szukał długo. Jego wzrok spoczął na butelce piętnastoletniej balvine z jednej beczki. Nalał sobie solidną porcję i dodał kropelkę wody, a następnie zwalił się na czarną kanapę ze sztucznej skóry. Starał się nie myśleć o sprawie, ale obrazy z ostatnich dni nie miały dokąd odpłynąć. Wirowały więc w jego głowie, wpadając na siebie. W końcu odkrył obraz ukryty za pierwszą z rzeźb, ale zanim zdążył odgadnąć jego znaczenie, zabójca podsunął im drugą ofiarę i drugą rzeźbę rzucającą nowe cienie, które na pierwszy rzut oka wydawały się jeszcze bardziej bezsensowne. Nie miał pojęcia, od czego zacząć. Wziął do ust spory łyk whisky, smakując jej wyrazisty smak. Wyższa zawartość alkoholu powodowała, że słód odznaczał się większą mocą, która nie niweczyła jej bogatego, owocowego aromatu. Po kilku minutach i kolejnej porcji whisky, gdy zaczął się rozluźniać, zadzwoniła jego komórka. Instynktownie spojrzał na zegarek. – To jakieś żarty? – mruknął do siebie. Otworzył klapkę aparatu i przyłożył go do ucha. – Mówi detektyw Hunter, słucham? – Cześć, Robercie. Tu Alice. Hunter uniósł brwi. – Alice…? Co się stało? – Pomyślałam, że może miałbyś ochotę na drinka. – Na drinka…? Dochodzi druga nad ranem…

– Wiem. – Nie wiesz, że w Los Angeles, gdzie mieszkamy, większość knajp zamykają o drugiej? – Tak, to też wiem. – Czy nie wyklucza to wyjścia na drinka o tej porze? Krótka pauza. – Może zaprosisz mnie do siebie? Moglibyśmy wypić drinka u ciebie. Hunter zmarszczył brwi, spoglądając na telefon. – Chcesz wpaść do mnie na drinka? – Słuchaj, jestem w okolicy. Mogłabym wpaść… za dwie minuty lub szybciej. Spojrzenie Huntera odruchowo powędrowało w kierunku okna salonu. Nie miał czasu tego sprawdzić, ale był pewien, że Alice Beaumont nie mieszkała w jego części miasta. Dwie minuty od jego mieszkania oznaczało, że znajdowała się w samym środku odludzia lub dzielnicy gangów. Zawahał się. – Myślę, że coś odkryłam, Robercie – powiedziała Alice. – Co? – Chyba wiem, co oznaczają te postacie z cienia. Rozdział 31 Hunter przebrał się w stare dżinsy i biały T-shirt. Bawełniany materiał rozciągnął się na jego szerokiej klatce piersiowej, przylegając do tułowia jak druga skóra. W jego salonie walały się gazety, magazyny i książki. Chciał je posprzątać, ale zanim zdążył się ruszyć, doleciało go pukanie do drzwi. Sięgnął po swój taktyczny pistolet heckler & koch usp .45, sprawdził, czy jest zabezpieczony, i wsunął go za spodnie na plecach, podchodząc do drzwi. Rozległy się trzy kolejne puknięcia. – Robercie? To ja, Alice – powiedziała z korytarza. Hunter przekręcił zamek, zdjął łańcuch i lekko uchylił drzwi. Alice Beaumont stała na progu, trzymając w rękach czarną skórzaną teczkę. Kucyk, który nosiła za dnia, zniknął, a jego miejsce zajęły rozpuszczone jasne włosy, które lśniły nawet w mrocznym korytarzu Huntera. Konserwatywną garsonkę zastąpiła obcisłymi niebieskimi dżinsami, czarną bawełnianą bluzką o dużym dekolcie oraz czarnymi kozakami do kolan, o kwadratowym obcasie. Jej makijaż pozostał subtelny, choć teraz był odrobinę wyzywający, a perfumy miały kwiatową, prowokacyjną nutę. Przyjrzał się jej w milczeniu. – Mogłabym wejść do środka? Chcesz, żebyśmy rozmawiali w korytarzu?

– No tak, przepraszam. – Hunter zrobił jej miejsce i wpuścił do środka. Jego mieszkanie było pogrążone w półmroku. Paliła się tylko jedna lampa na kuchennym stoliku. Alice rozejrzała się po małym pokoju. Nie potrzebowała dużo czasu, żeby objąć wszystko wzrokiem. – Ładnie tu… całkiem przytulnie – powiedziała. W jej głosie nie było sarkazmu. – Chociaż przydałoby się trochę posprzątać. Hunter zamknął drzwi i ruszył przodem. – Nie powinnaś już spać? Alice zachichotała. – Po tym, co się dzisiaj stało? Po odkryciu postaci z cienia? Kiedy wybiegliście z pokoju, żeby pojechać na miejsce zbrodni, której mógł dokonać ten sam zabójca? – Pokręciła głową. – Nie potrafiłam przestać myśleć o sprawie. Rozumiał ją. Odwrócił wzrok. Alice czekała, ale nic nie powiedział. – Wasza kapitan miała rację, prawda? Zrobił to ponownie? Skinął głową. – Mamy kolejną rzeźbę? Ponownie skinął głową. Alice westchnęła. – Nie odmówię drinka – powiedziała, stawiając teczkę na podłodze. – Obawiam się, że nie mam wielkiego wyboru. Chcesz szkocką czy piwo? Wybieraj. – Niech będzie piwo. Wyjął z lodówki zimną butelkę, odkręcił kapsel i podał piwo Alice. Rzuciła okiem na butelkę, a później na Huntera. – Mogłabym dostać szklankę? Hunter wskazał jej kredens nad zlewem. – Proszę. Alice otworzyła drzwiczki i ujrzała dwa kubki, jedną wysoką szklankę od coca-coli, cztery kieliszki do wódki i pół tuzina szklanek do whisky. Wybrała wysokie szkło. Wrócili do salonu. Hunter nalał sobie nową porcję szkockiej. – Powiedziałaś, że odkryłaś znaczenie postaci z cienia. Słucham. Alice wypiła łyk piwa. – Zgoda. Kiedy ty i Carlos wybiegliście z biura, nie mogłam przestać myśleć o tej rzeźbie i cieniach na ścianie. To, co powiedziałeś, miało sens. Wiesz, że zrozumienie przesłania

ukrytego za obrazami musi się łączyć z gatunkiem ptaka i psa, które te cienie mają przedstawiać. Kiwnął głową i zachęcił Alice, żeby usiadła na kanapie. Usadowiła się i sięgnęła po teczkę. Hunter przyniósł sobie jedno z sosnowych krzeseł stojących przy stole, odwrócił oparciem do przodu i usiadł okrakiem. – No więc, kiedy wyszliście, zabrałam się do pracy – podjęła Alice. – Obejrzałam w necie wszystkie rodzaje psowatych i ptaki średniej wielkości. Tak jak zasugerowałeś – wronę, kruka, kawkę, wszystkie. Porównałam ich kształt… – przerwała i poprawiła samą siebie – a właściwie ich cienie, żeby zobaczyć, co mamy. – I czego się dowiedziałaś? – Wielu rzeczy. – Otworzyła teczkę i wyciągnęła kilka kartek. – Każde ze zwierząt, które sprawdziłam, ma kilka metaforycznych znaczeń. Sytuacja zaczęła się komplikować, im dłużej je analizowałam. Kiedy zaczęłam sprawdzać różne kultury i okresy, symboliczne znaczenia mnie przytłoczyły. Hunter uniósł brwi, wyraźnie zaciekawiony. – Na przykład to. – Alice położyła kartkę na stoliku między nimi. – Dla Indian Ameryki Północnej kojoty i wilki mogą oznaczać wszystko, od boga po złego demona, a nawet samego diabła. To nie przypadek, że zarówno w komiksach, jak i w prawdziwych dziełach sztuki Szatana, Belzebuba, Azazela lub inne postacie diabelskie przedstawia się w formie psowatych. Hunter sięgnął po kartkę i przejrzał ją w milczeniu. – W egipskiej mitologii Anubis, bóstwo o głowie szakala, jest związany z procesem mumifikacji i życiem pośmiertnym. Hunter skinął głową. – W tekstach piramid z okresu Starego Państwa Anubis jest głównym bóstwem świata umarłych. Później jego miejsce zajął Ozyrys. Tym razem to Alice spojrzała na niego z zaciekawieniem. Wzruszył ramionami. – Dużo czytam. Alice podjęła swoją opowieść. – W kilku kulturach na całym świecie panuje przekonanie, że kruk jest stworzeniem przybywającym z ciemności, jak nietoperz. Dlatego symbolizuje tajemnicę, poczucie zagubienia, gniew, nienawiść, agresję, wszystko, co łączy się z mroczną stroną istnienia. – Alice położyła na stoliku drugą kartkę. Hunter wziął ją do ręki. – Postać kruka lub wrony jest powszechnie kojarzona… – przerwała, jak

nauczycielka pragnąca wzbudzić ciekawość uczniów – …ze śmiercią. W niektórych kulturach istniał zwyczaj posyłania wrogowi kruka lub wrony na znak, że został przeznaczony na śmierć. Czasami był to cały ptak, czasami sama głowa. – Wzięła głęboki oddech. – W Ameryce Południowej i Środkowej niektóre ludy postępują tak do dziś. – Wskazała odpowiednie paragrafy na kartkach trzymanych przez Huntera. Skinął głową i pociągnął szkockiej. Dokończył czytanie w milczeniu. – Zanim przejdę dalej, chciałabym cię o coś spytać – powiedziała Alice. – Wal. – Po co, u licha, zabójca miałby tworzyć rzeźby i cienie na ścianie? Wiesz, jeśli chciał nam coś przekazać, mógł zostawić napis, jak tej nieszczęsnej pielęgniarce. Dlaczego zadał sobie tyle trudu, podjął ryzyko związane z czasem, który trzeba poświęcić na wykonanie czegoś takiego? Tylko po to, żeby dostarczyć nam wskazówki? Wolno pokręcił głową. Mimo gorącego prysznica i kilku drinków jego mięsień czworoboczny pozostał napięty. – Zwykle kiedy przestępcy pozostawiają jakieś wskazówki, czynią to z dwóch głównych powodów – zaczął. – Po pierwsze, żeby zadrwić z policji i rzucić jej wyzwanie. Uważają się za niezwykle sprytnych. Wierzą, że nie zostaną złapani. Traktują to jako grę. Wskazówki podbijają stawkę, czynią grę bardziej pasjonującą. – Mają się za Boga? – zapytała Alice, przypominając sobie słowa znawcy sztuki. – Czasami tak. Przez chwilę zastanawiała się nad jego słowami. – A drugi powód? – Żeby zagmatwać sytuację, zbić z tropu policję. Wskazówki są często pozbawione sensu, ale my o tym nie wiemy. Sprawcy mają świadomość, że jeśli pozostawią coś pozornie znaczącego, policja będzie musiała sprawdzić ten trop. Takie są procedury. Cenny czas zostanie zmarnowany na próby rozszyfrowania każdej zmyślonej, zagadkowej wskazówki, którą pozostawią. – Im bardziej zagadkowa, tym więcej czasu straci policja. – Właśnie. Alice odczytała wyraz twarzy Huntera. – Ale nie sądzisz, żeby ta teoria miała zastosowanie w naszym przypadku, prawda? – Na pewno nie druga. Chociaż zabójca może być wystarczająco obłąkany, aby uważać, że jest niepokonany, że nigdy nie zostanie schwytany. Może uważać się za Boga. – Nie jesteś o tym przekonany? – Nie – odparł bez cienia wahania Hunter.

– W takim razie co o tym sądzisz? Hunter spojrzał na swoją szklankę, a później na Alice. – Myślę, że zabójca zostawia nam wskazówki, bo jest to dla niego ważne. Bo rzeźby i postacie z cienia mają w tym wszystkim bardzo konkretne i ważne znaczenie. Jeszcze go nie znamy, ale wiem, że je mają. Chodzi o coś bezpośrednio związanego z zabójcą, ofiarą i popełnioną zbrodnią lub ze wszystkim jednocześnie. Rzeźba i cienie nie zostały stworzone dla zabawy, tylko po to, żeby rzucić wyzwanie policji lub zbić nas z tropu. Nie stworzono ich również w celu pokazania, jaki genialny jest zabójca. Zrobił to, bo bez nich jego czyn pozostałby niepełny. Przynajmniej dla niego. Alice zmieniła pozycję na kanapie. Coś w jego słowach sprawiło, że poczuła się nieswojo. – Czego się jeszcze dowiedziałaś? Położyła na stoliku trzecią, ostatnią kartkę. – Czegoś bardzo interesującego. Myślę, że znalazłam odpowiedź, której szukamy. Hunter pochylił się nad stolikiem, lustrując kartkę. – Pamiętam, że Derek interesował się mitologią. Wiele czytał na ten temat. Nigdy nie przeoczył okazji, żeby wskazać analogię lub zacytować jakiś mitologiczny fragment czy to podczas zwykłej rozmowy, czy na sali sądowej. Dlatego strzeliłam na ślepo. – I…? – Odkryłam, że kojot ma wiele wspólnych cech z mitologiczną postacią kruka – powiedziała Alice. – Szybkość, spryt, ostrożność… kiedy jednak połączymy ze sobą obie postacie, najczęstszym znaczeniem będzie… – Wskazała odpowiedni ustęp. Przeczytał podkreślone zdanie. – Postać kojota w połączeniu z krukiem symbolizuje oszusta, kłamcę, zwodziciela… zdradzieckie stworzenie lub osobę. Rozdział 32 Dobiegające z oddali wycie policyjnej syreny przerwało upiorną ciszę, która zapanowała w salonie Huntera. Alice próbowała rozszyfrować wyraz jego twarzy, ale nie zdołała. – Jestem przekonana, że zabójca komunikuje nam swoje uczucia w stosunku do Dereka – powiedziała Alice. – Mówi, że uważa Dereka za kłamcę, oszusta i zdrajcę. – Podniosła rękę, zanim Hunter zdążył zareagować. – Wiem, co powiesz. Derek był prawnikiem. Wielu ludzi uważa prawników za oszustów i kłamców z racji wykonywanego przez nich zawodu. Hunter nie odpowiedział. – Widzisz, Derek Nicholson nie był zwykłym prawnikiem ścigającym dłużników i dochodzącym odszkodowania za wyrządzoną szkodę. Był prokuratorem stanowym. Reprezentował jednego i tylko jednego klienta – stan Kalifornia. Jego zadanie polegało na

stawianiu w stan oskarżenia przestępców zatrzymanych przez policję Los Angeles lub kalifornijską policję stanową. Jego wynagrodzenie nie zależało od wygranej lub przegranej sprawy ani od tego, ile trudów przysporzył przeciwnej stronie. Hunter w dalszym ciągu milczał. Alice wyraźnie się ożywiła. – Widzisz, nie sądzę, żeby zabójca uważał się za oszusta. Musiał mieć na myśli Dereka, ale nie dlatego, że Derek był prawnikiem. Powód musiał być inny. Chodzi o coś, czego jeszcze nie wiemy. – Czy ustaliłaś coś na podstawie listy przestępców, których Nicholson oskarżał w ciągu minionych lat? – Jeszcze nie – odpowiedziała Alice, wstając. – Nie dowiedziałam się też niczego na temat tych, którzy wyszli na wolność, ani o krewnych skazanych, którzy nadal przebywają za kratkami. Niczego, co mogłoby wskazywać, że są zdolni do popełnienia takiego czynu. Jeśli tacy są, znajdę ich. Mogę się poczęstować jeszcze jednym piwem? – zapytała, wskazując kuchnię. – Proszę bardzo. Czuj się jak u siebie w domu. Alice otworzyła lodówkę i zmarszczyła nos na widok pustki, która w niej panowała. – Jezu, czym ty się odżywiasz? Napojami proteinowymi, szkocką i… – szybko zlustrowała kuchnię – …i powietrzem? – To pokarm mistrzów – odrzekł Hunter. – A co z tymi, których Nicholson nie zdołał posłać do więzienia? Którzy uniknęli skazania z powodu proceduralnych uchybień lub innych przyczyn? Co z ofiarami tych, których oskarżał? Tymi, którzy uważali, że w ich przypadku stan nie wykonał należycie swojego obowiązku? Czy któryś z nich mógłby być zdolny do zemsty? Czy ktoś oskarżył Nicholsona wprost o przegranie sprawy? Alice napełniła szklankę piwem i wróciła do salonu. – Muszę przyznać, że nie miałam czasu, aby to zrobić. Zaufaj mi, jeśli istnieje związek łączący zabójstwo Dereka z jedną ze spraw, które prowadził, znajdę go. Hunter zatrzymał na niej wzrok. Naturalny i pewny sposób, w jaki to powiedziała, zakomunikował mu, że nie były to jedynie tupet i brawura, co wydawało się zaskakujące, zważywszy na fakt, że Alice pracowała dla najbardziej bezczelnego i zakochanego w sobie stróża prawa w całej Kalifornii – prokuratora okręgowego Bradleya. Nie, nie rzucała słów na wiatr. Wiedziała, co mówi. – Kim jest druga ofiara? – zapytała Alice, popijając piwo. – Prawnikiem lub prokuratorem? Wstał i podszedł do okna. – Gorzej. Facet był gliniarzem z Los Angeles. Wytrzeszczyła oczy ze zdumienia, a jej mózg zaczął analizować różne konsekwencje

tego faktu. – Nazywał się Andrew Nashorn – podjął Hunter. – Był detektywem? – Jeszcze osiem lat temu. – Co się stało? – Nashorn został postrzelony w brzuch podczas pościgu za podejrzanym w Inglewood. W rezultacie doszło do uszkodzenia płuca. Spędził miesiąc w szpitalu i sześć miesięcy na zwolnieniu. Później nie mógł wrócić do pracy operacyjnej. Przeszedł do oddziału wsparcia operacyjnego południowego rewiru. – Jak długo był detektywem? Hunter zauważył, że Alice gorączkowo myśli. – Dziesięć lat. Twarz Alice rozpogodziła myśl, która zaświtała Hunterowi kilka godzin wcześniej. – On i Derek mogli pracować nad tą samą sprawą – powiedziała Alice. – Może nawet nad kilkoma. Dziesięć lat to szmat czasu. Pokiwał głową. – Derek był prokuratorem przez dwadzieścia sześć lat – podjęła Alice, rozkręcając się na dobre. – Możliwe, że oskarżał przynajmniej jednego człowieka zatrzymanego przez… możesz powtórzyć, jak on się nazywał? – Andrew Nashorn. – Zatrzymanego przez Andrew Nashorna. Hunter przytaknął ponownie. – Może odkryliśmy pierwszy prawdziwy związek. Może mamy przełom. Przeprowadzę poszukiwanie krzyżowe, zobaczymy, co da. Hunter rzucił okiem na zegarek. – Zgoda, ale nie teraz. Oboje powinniśmy się przespać. Alice skinęła głową, ale się nie ruszyła. Utkwiła wzrok w twarzy Huntera. – Wspomniałeś o drugiej rzeźbie. Nie odpowiedział. – Czy miałeś okazję ją obejrzeć? Czy rzuca cień na ścianie jak poprzednia? – Alice, nie słyszałaś, co powiedziałem? Powinniśmy się przespać. Musisz zapomnieć o tej sprawie przynajmniej na kilka godzin. – Rzuca cień, prawda? Mamy teraz coś więcej. Nową wskazówkę od zabójcy. Nowy cień postaci. Co to takiego?

– Jeszcze nie wiemy – skłamał Hunter. – Oczywiście, że wiecie – rzuciła Alice. – Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? – Bo jeśli to zrobię, wrócisz do domu, usiądziesz przy komputerze i zaczniesz przeszukiwać Internet, dopóki czegoś nie znajdziesz. Powiedziałem, że oboje potrzebujemy snu. To oznacza, że ty też. Daj spokój. Daj mózgowi kilka godzin odpoczynku, w przeciwnym razie się wypalisz. Alice przystanęła przed kredensem w salonie Huntera, spoglądając na oprawione w ramki fotografie. Sięgnęła po stojącą z prawej strony, z tyłu. Fotografia przedstawiała młodego, uśmiechniętego Huntera wystrojonego na uroczystość rozdania dyplomów w college’u. Obok Huntera stał jego ojciec. Miał taką minę, jakby tego dnia na świecie nie było człowieka dumniejszego niż on. Uśmiechnęła się i odstawiła zdjęcie na kredens, a następnie odwróciła się do Huntera. – Nie pamiętasz mnie, prawda? Rozdział 33 Hunter nawet nie mrugnął. Patrzył na Alice jak zaczarowany, przeszukując swoją pamięć, ale bezskutecznie. Kiedy ujrzał Alice wczoraj rano, jakiś szczegół jej wyglądu wydał mu się dziwnie znajomy, ale nie potrafił swojej nowej współpracowniczki z niczym połączyć. Wczorajszego dnia sytuacja rozwijała się tak dynamicznie, że nie miał czasu jej sprawdzić. – Czy powinienem cię skądś pamiętać? – spytał spokojnie. Alice odgarnęła włosy na bok. – Nie sądzę. Nigdy nie zapadam ludziom w pamięć. Jeśli chciała wzbudzić sympatię albo litość, źle trafiła. – Byłeś cudownym dzieckiem – powiedziała. – Chodziłeś do Mirman, szkoły specjalnej dla uzdolnionej młodzieży. Jeśli dobrze pamiętam, mówiono o tobie „jego iloraz inteligencji nie mieści się na skali”. Nawet jak na cudowne dziecko. Oparł się o okno, czując pistolet uciskający krzyż. Wyróżniał się już jako mały chłopak. Potrafił rozwiązywać zadania szybciej niż inne dzieci. Gdy przeciętni uczniowie kończyli szkołę średnią w wieku czternastu lat, on zrobił to, mając jedenaście. Dyrektor szkoły nie musiał długo myśleć. Z miejsca skierował go do Mirman, szkoły dla uzdolnionej młodzieży przy Mulholland Drive. – Jednak nawet program szkoły dla uzdolnionej młodzieży nie był dla ciebie wystarczającym wyzwaniem. Cztery lata ogólniaka zrobiłeś w dwa. Hunterowi zaczęła wracać pamięć. – Też chodziłaś do Mirman, prawda? Alice skinęła głową.

– Kiedy zaczynałeś, byłam w twojej klasie. – Uśmiechnęła się. – Długo nie zagrzałeś miejsca. W ciągu kilku miesięcy zrobiłeś program całego roku. Przenieśli cię do następnej klasy. Program Mirman był dla ciebie tak prosty, że mieli problem z umiesz‐ czeniem cię w odpowiedniej klasie. W twoim przypadku cztery lata ogólniaka skończyły się na dwóch, prawda? Wzruszył lekko ramionami. – Wiem to, bo mój ojciec pracował w Mirman jako nauczyciel. Przyglądał się jej uważnie. W spojrzeniu Alice dostrzegł melancholię. – Wykładał filozofię. – Pan Gellar? – spytał Hunter. – Pan Anton Gellar? – Nagle powróciło wyraźne wspomnienie dziewczyny – drobnej i pucołowatej, o ciemnych włosach, policzkach usianych piegami i lśniącym aparacie ortodontycznym na zębach. Pamiętał, że kilka razy z nią rozmawiał, kiedy miał czternaście lub piętnaście lat. Była bardzo nieśmiała, ale niezwykle inteligentna i urocza. – Tak – odpowiedziała Alice. – Pan Gellar był moim tatą. Pamiętasz go? – Był świetnym nauczycielem. Alice spuściła wzrok. – Wiem. – Zmieniłaś kolor włosów. Roześmiała się. – Jestem blondynką już piętnaście lat. – Twoje piegi zniknęły. Spojrzała na Huntera z wyraźnym zadowoleniem, jakby chciała powiedzieć: Czyli mnie pamiętasz! – Nie, nadal je mam, ale są ukryte pod warstwą opalenizny i umiejętnie położonego makijażu. Jednak aparat ortodontyczny zniknął na zawsze, zrzuciłam też parę kilogramów. – Alice pociągnęła łyk piwa. – Ojciec był z ciebie dumny. Myślę, że byłeś jego najlepszym uczniem, że nigdy nie miał lepszego. Nic nie odpowiedział. – Słyszałam, że dostałeś stypendium na Uniwersytecie Stanforda. Ich program studiów też zrobiłeś w mgnieniu oka. W wieku dwudziestu trzech lat uzyskałeś doktorat z analizy behawioralnej i biopsychologii. Nadal cisza. – To imponujące osiągnięcie, nawet dla studenta Mirman. Ojciec powtarzał, że pewnego dnia zostaniesz prezydentem Stanów Zjednoczonych lub sławnym naukowcem. Że na pewno będziesz kimś znanym. – Przeniosła ciężar ciała z nogi na nogę. – Widzę, że wolałeś od tego dreszcz towarzyszący tropieniu psychopatów. Tak?

Żadnej odpowiedzi. – Odrzuciłeś pięć propozycji pracy w FBI, chociaż twoja rozprawa doktorska jest do dziś lekturą obowiązkową dla słuchaczy ich NCAVC4. – Przerwała i ponownie spojrzała na fotografię Huntera z uroczystości rozdania dyplomów w college’u. – Ja po skończeniu studiów poszłam na MIT. Większość ludzi wypowiedziałaby te słowa z dumą. Instytut Techniki w Massachusetts był jedną z najbardziej prestiżowych, znanych uczelni w USA i na świecie. Ale Alice wydawała się niemal zakłopotana tym faktem. – Uzyskałam doktorat na Wydziale Inżynierii Elektrycznej i Informatyki. – Domyślam się, że wolałaś dreszczyk związany z pracą analityka w biurze prokuratora okręgowego, co? – powiedział Hunter. Alice zachichotała. – Trafiony. Byłam zmęczona włamywaniem się do systemów informatycznych dla rządu. Na tym polegała moja poprzednia robota. – Pracowałaś w jakiejś komórce specjalnej? Tym razem to ona nie odpowiedziała, a Hunter nie naciskał. – Nie oszukuj samej siebie – powiedział. – Nadal pracujesz dla rządu. – Pewnie tak – przyznała. – Ale walczę w innej sprawie. – Szlachetniejszej? Zawahała się chwilę. – Myślę, że można tak to ująć. – Ale nadal włamujesz się do systemów komputerowych – rzucił zaczepnie. Alice przechyliła głowę w delikatny, czarujący sposób. – Czasami, ale przykro mi z tego powodu. W ten sposób tyle się o tobie dowiedziałam. I o tym, czego dokonałeś po ukończeniu Mirman. Kiedy prokurator okręgowy Bradley powiedział mi, że będę współpracować z detektywem wydziału zabójstw Robertem Hunterem, wspomnienia z Mirman powróciły. Musiałam sprawdzić, czego dokonałeś od tamtej pory. – Włamałaś się do bazy FBI? – spytał Hunter, bo wiedział, że odrzucenie pięciu ofert pracy w FBI nie zostało podane do publicznej wiadomości. – Nie wszystkie dane FBI są objęte najbezpieczniejszymi algorytmami szyfrowania – stwierdziła Alice. – Właściwie bardzo niewiele z nich. Włamanie się do ich systemu wcale nie jest takie trudne, jeśli wiesz, jak się do tego zabrać. A kiedy znajdziesz się w środku, pozostaje jedynie kwestia nawigacji. – Zgaduję, że jesteś niezła w tej dziedzinie. Wzruszyła ramionami.

– Każdy jest w czymś dobry. Dopił swoją szkocką. – Jak się miewa twój ojciec? Alice posmutniała. – Już nie żyje. – Przykro mi to słyszeć. – Odszedł dziesięć lat temu, ale dziękuję za wyrazy współczucia. – Alice przesunęła wzrok na inne zdjęcie przedstawiające Huntera jako dziesięcio-, jedenastoletniego chłopca. Był ubrany w krótkie spodenki i biały T-shirt, miał patykowate nogi, bardzo chude ręce i proste, nieco przydługie włosy. Dokładnie takiego zapamiętała. – Byłeś trochę zwariowany i chudy jak patyk. Przezywali cię… – Wykałaczką – podpowiedział jej Hunter. – Tak. Kurczę, nabrałeś ciała jak Hulk. – Spojrzała na jego tors. Nic nie odpowiedział. – Słuchaj – podjęła Alice, lekko poruszając głową – nie jestem zaskoczona twoją decyzją. Tym, że zostałeś policjantem. – Dlaczego? Alice pociągnęła wolno piwa. – Bo zawsze lubiłeś bronić innych i im pomagać. Spojrzał na nią niepewnie. – Moim najlepszym przyjacielem w szkole był Steve MacKay. Pamiętasz go? Grube okulary, jasne, kręcone włosy. Był jeszcze szczuplejszy i bardziej nieśmiały od ciebie. Skinął głową. – Tak, pamiętam. – A pamiętasz, jak któregoś dnia obroniłeś go po lekcjach? Hunter nie odpowiedział. – Steve wracał do domu, mieszkał kilka przecznic od Mirman. Trzech chuliganów zaczepiło go na ulicy i zaczęło szarpać. Chcieli mu zabrać tenisówki i drobne, które miał przy sobie. Zjawiłeś się nie wiadomo skąd, uderzyłeś jednego w twarz i kazałeś Steve’owi uciekać. – Taak, przypominam sobie – odrzekł Hunter po chwili milczenia. Uśmiechnęła się. – Porządnie cię wtedy skatowali. Co sobie myślałeś? Że zdołasz pokonać trzech większych i silniejszych chłopaków? – Udało się. Chodziło mi o to, żeby odwrócić ich uwagę od dzieciaka. Żeby mógł

uciec. – A później co? Spojrzał w bok. – Okay, zgoda. Mój plan nie był do końca przemyślany, ale się powiódł. Wiedziałem, że wytrzymam lanie. Nie sądziłem, żeby tamten był w stanie to znieść. W uśmiechu Alice pojawiła się nutka czułości. – Steve ukrył się za samochodem i wszystko widział. Powiedział, że nie zdołałeś utrzymać się na nogach. Że powalili cię na ziemię, ale wstałeś. Przewrócili cię ponownie, ale znowu się podniosłeś, chociaż byłeś cały zakrwawiony. Steve powiedział, że za czwartym lub piątym razem więksi chłopcy zrezygnowali i odeszli. – Całe szczęście. Nie wiem, jak długo jeszcze bym wytrzymał. – Hunter odwrócił głowę, pokazując Alice lewe ucho i zginając je do połowy. – Została mi blizna. Niemal oderwali mi ucho. Alice spojrzała na gruzłowatą bliznę na uchu Huntera. – Byłeś w starszej klasie i dałeś się zbić za chłopaka, którego ledwie znałeś. Za dzieciaka młodszego dwa lata od ciebie. Naprawdę nie znam nikogo, kto zdobyłby się na coś takiego. Hunter ucichł. Alice nie wiedziała, czy jest zakłopotany, czy nie. – Czy wiesz – rzekła w końcu – że chociaż byłeś zwariowany, chudy jak szczapa i ubrany jak rockandrollowy wyrzutek w kiepski dzień, wiele dziewczyn z Mirman się w tobie kochało? – A ty? – Hunter spojrzał na nią przenikliwie. Przygryzła wargi i spojrzała w drugą stronę. – Chyba masz rację. Oboje powinniśmy się przespać. – Dopiła piwo jednym długim haustem, złapała teczkę i ruszyła do drzwi. – Do zobaczenia w biurze – pożegnał ją Hunter. Alice odpowiedziała mu uśmiechem. Rozdział 34 Kapitan Blake stała obok Garcii, z otwartymi ustami przypatrując się cieniom na ścianie. Widziała je pierwszy raz. – Czy to jakiś żart? – spytała po dłuższym milczeniu. Garcia nie odrzekł ani słowa. – Chcesz mi powiedzieć, że jakiś maniakalny zabójca włamał się do domu prokuratora stanu Los Angeles, poćwiartował go, a następnie połączył odcięte części ciała, aby stworzyć obłąkaną rzeźbę tylko po to, by rzucała na ścianę cień psa i ptaka?

– To kojot i kruk – poprawił ją Hunter, wchodząc do pokoju. Zdołał przespać nieco ponad cztery godziny, ale w jego przypadku rzadko bywało lepiej. – Co?! – Kapitan Blake odwróciła się w jego stronę. – O czym, u licha, mówisz, Robercie? Czy gatunek zwierząt ma jakieś znaczenie? – Ja też życzę pani miłego ranka, pani kapitan. Blake wskazała kopię rzeźby, a następnie cienie widniejące na ścianie. – Czy coś takiego może oznaczać dla kogoś miły ranek? – Kojot i kruk? – spytał Garcia, mrużąc oczy i przypatrując się cieniom. Hunter zdjął marynarkę i włączył komputer. – Jak to odkryłeś? – dopytywał się Garcia. – To nie ja, tylko Alice. Jakby na komendę drzwi się otworzyły i do pokoju wkroczyła Alice Beaumont. Upięła włosy w ten sam schludny kucyk co wczoraj, ale tym razem efektu dopełniały drogie designerskie okulary przeciwsłoneczne. Włożyła nieskazitelną, obcisłą, jasnoszarą garsonkę i białą bluzkę z szarmezy, a do tego delikatny łańcuszek z białego złota. Wszyscy utkwili w niej wzrok. Alice podniosła głowę i na chwilę przystanęła, czując na sobie ich spojrzenia. – Dzień… dobry… wszystkim. Czyżbym zrobiła coś niewłaściwego? – Właśnie opowiedziałem im o twoim odkryciu związanym z cieniami rzucanymi przez rzeźbę. No wiesz, że to kojot i kruk – wyjaśnił Hunter. – Czy mogłabyś im wytłumaczyć, co to oznacza? Alice położyła teczkę na swoim prowizorycznym biurku, a następnie zapoznała kapitan Blake i Garcię z tym, co odkryła poprzedniej nocy. Kiedy skończyła, w pokoju na chwilę zaległa cisza. – To ma sens – przyznał w końcu Garcia. Blake skrzyżowała ręce na piersi, zastanawiając się nad tym, co usłyszała. – Powiem wam, co o tym sądzę – ciągnęła Alice. – Jeśli zabójca uważał Dereka za kłamcę, a później w ten sposób mu odpłacił, zabójstwo musi mieć związek ze sprawą, którą prowadził. Rzekome kłamstwo Nicholsona spowodowało, że ktoś trafił do więzienia lub został skazany na śmierć. Albo że zabójca został uniewinniony. A nawet, jak sugerował Robert, że komuś nie wymierzono kary, na którą zasługiwał. Że ktoś poczuł się zdradzony przez system, a konkretnie przez Dereka. Blake nadal się zastanawiała. – Czy mamy już jakieś nazwiska? Kogoś wsadzonego przez Dereka Nicholsona, kto pasowałby do tej hipotezy? – Spojrzała na Alice Beaumont. – Jeszcze nie – odpowiedziała Alice, nie mięknąc pod twardym wzrokiem kapitan Blake – ale się dowiemy do wieczora.

– Lepiej do południa – naskoczyła na nią Blake. – Prokurator okręgowy Bradley powiedział, że jesteś najlepsza, więc bądź taka. – Rzuciła na biurko poranny numer „Los Angeles Times”. Na pierwszej stronie widniał tytuł: MAKABRYCZNA RZEŹBA. FUNKCJONARIUSZ POLICJI LOS ANGELES ZAMORDOWANY I POĆWIARTOWANY. Hunter przejrzał tekst. Autor artykułu napisał, że kajuta jachtu Nashorna była skąpana we krwi, że ofierze odcięto głowę, pozbawiony członków tułów umieszczono na krześle zwróconym w stronę drzwi, a odcięte kawałki ciała wykorzystano do stworzenia groteskowej, obłąkanej rzeźby. Wspomniał również o tym, że zabójca pozostawił włączoną na cały regulator wieżę stereo, z której leciał rock. Nie podał jednak żadnych szczegółów. – Reportaż telewizyjny poświęcony tej sprawie wyemitowano wczoraj późną nocą i dzisiaj wczesnym rankiem! – warknęła kapitan, chodząc po pokoju. – Dzisiaj rano obudzili mnie reporter i fotograf miejscowej gazety, koczujący przed moim domem. Do licha, kiedy dowiem się, kto dał cynk mediom, zdrajca wróci do najpodlejszych obowiązków bez prawa łaski. – Nie sądzę, żeby źródłem przecieku był gliniarz, pani kapitan – powiedział Hunter. – Jeśli nie gliniarz, to kto? Kobieta z sąsiedniej łódki? Ta, która znalazła ciało? Hunter pokręcił głową. – Ostatniej nocy była zbyt zaszokowana, żeby z kimś rozmawiać. Potrzebowałem pół godziny, aby wydobyć od niej podstawowe informacje. Jej podświadomość już zaczęła blokować pamięć. Pamiętała tylko krew. Poza tym dopóki nie dostała leków uspokajających i nie zasnęła, towarzyszyła jej funkcjonariuszka. Reporterzy z nią nie rozmawiali. – Z kimś jednak mówili. – Pewnie z ochroniarzem pilnującym mariny ostatniej nocy. – Hunter sięgnął po notes. – To pan Curtis Lodeiro, wiek pięćdziesiąt pięć lat. Mieszka w Maywood. Po opuszczeniu jachtu Nashorna spanikowana Leanne Ashman pobiegła do budki ochroniarza. Kiedy dzwoniła pod dziewięćset jedenaście, pan Lodeiro poszedł to sprawdzić. Mógł się przyjrzeć miejscu zbrodni lepiej niż ona. – Wspaniale. Dziś rano zadzwonił do mnie prokurator okręgowy. Nawet nie zdążyłam wstać z łóżka. Później miałam telefon od kapitana Nashorna i komendanta głównego policji. Przedstawiciele prasy węszą wokół tej sprawy jak wygłodniałe psy. Z powodu nacisków śledztwo otrzymało status DEFCON-15. Wszyscy chcą mieć natychmiast wszystkie odpowiedzi. Jeśli zabójcy chodziło o zwrócenie na siebie uwagi, jedno jest pewne: każdy gliniarz w mieście łaknie jego krwi. Rozdział 35 Alice sięgnęła po gazetę leżącą na biurku Huntera i przeczytała artykuł.

– To czyste spekulacje – powiedziała, przerywając milczenie, które zaległo w pokoju. – Proste i banalne. Zamieszczono dwa zdjęcia: jedno przedstawia wygląd zewnętrzny jachtu, a drugie to podkolorowany portret Andrew Nashorna. Nie ma wypowiedzi świadków ani detektywów. Żadnych wywiadów. Wszystkie szczegóły, jeśli można nazwać w ten sposób zamieszczone tutaj informacje, są w najlepszym razie niejasne. – Dziękuję za stwierdzenie tego, co oczywiste – rzuciła Blake, posyłając wściekłe spojrzenie Alice. – Spekulacje czy nie, nasza historia przedostała się do gazet i telewizji. Teraz huczy od niej na mieście. Nie trzeba niczego więcej, żeby wywołać panikę. Ludzie nie potrzebują żadnych dowodów. Wystarczy, aby przeczytali o tym w gazetach lub zobaczyli to w telewizji. Wszyscy zwracają się do nas po odpowiedzi i, jak zwykle, chcą je mieć na wczoraj. Alice milczała. Wiedziała, że kapitan Blake ma rację. Oglądała to wielokrotnie na sali sądowej. Adwokaci zasypywali ławników insynuacjami, mając pełną świadomość, że zostaną zakwestionowane przez drugą stronę i wykreślone z protokołu rozprawy. Nie miało to jednak żadnego znaczenia. Słowa padły – usunięte z dokumentów czy nie – a członkowie ławy przysięgłych je usłyszeli. Nie trzeba było niczego więcej, żeby skierować ich myśli w pożądanym kierunku. Blake zwróciła się do Huntera: – Powiedz mi, co o tym sądzisz, Robercie. Jeśli macie rację w sprawie cieni, rzeźba, którą znaleźliśmy na łódce Nashorna, powinna nam dostarczyć nowych informacji. Hunter spojrzał na Garcię, który stał obok tablicy ze zdjęciami, porządkując nowe fotografie z miejsca zbrodni. – Faktycznie, dostarczyła – odparł Garcia. Kapitan Blake i Alice podeszły bliżej, analizując każde zdjęcie, które Garcia umieszczał na dużej białej tablicy. Zdjęcia przedstawiały wnętrze kabiny, krew widniejącą na ścianach i podłodze, tułów umieszczony na krześle i głowę Nashorna spoczywającą na niskim stoliku, a także nową rzeźbę stojącą na blacie wysokiego baru. – Jezu Chryste! – krzyknęła Alice, dotykając warg koniuszkami palców. Mimo przerażenia była zbyt sparaliżowana, żeby odwrócić wzrok. Fachowe oko kapitan Blake przesuwało się z jednego zdjęcia na drugie, chłonąc każdy szczegół. W ciągu swojej długiej kariery naoglądała się makabrycznych zbrodni, ale to, czego była świadkiem w ciągu trzech ostatnich dni, zmieniło jej wyobrażenia, przenosząc je na nowy, wyższy poziom. Zło wydawało się niezwykle pomysłowe. W końcu skupiła uwagę na grupie fotografii przedstawiających nową rzeźbę – na ramiona, dłonie, palce i stopy pokryte krwią, odcięte, a następnie połączone w zupełnie przypadkowy, makabryczny sposób. – Czy zabójca ponownie użył drutu i superglue? – zapytała Alice, mrużąc oczy i przyglądając się fotografii z prawej strony tablicy. – Tak. – Garcia skinął głową. – Ale tym razem nie zostawił napisu na ścianie.

– Nie było powodu – odparł Hunter. – Wiadomość pozostawiona na ścianie pokoju Dereka Nicholsona nie miała związku z popełnionym przestępstwem. Zabójca zostawił ją pod wpływem chwili. – Okay, rozumiem. Ale dlaczego to zrobił? – nie ustępowała Alice. – Dlaczego w ogóle zostawił wiadomość? Żeby zniszczyć psychicznie biedną dziewczynę? – Jego przesłanie nie było adresowane wyłącznie do pielęgniarki. Słowa Huntera skłoniły Alice do ponownego namysłu. – Przepraszam? – Było przeznaczone także dla nas. – Co?! – Kapitan Blake w końcu odwróciła się od tablicy. – O czym ty, u licha, mówisz, Robercie? – O determinacji, postanowieniu, oddaniu – odpowiedział Hunter, nie dodając nic więcej. – Mów dalej, geniuszu – przynagliła go Blake. – Powiem ci, kiedy zrozumiemy. Hunter był przyzwyczajony do uszczypliwego tonu szefowej. – Zakomunikował nam w ten sposób, że nic go nie powstrzyma, pani kapitan – wyjaśnił. – Że jeśli zupełnie niewinna osoba wejdzie mu w drogę i pokrzyżuje jego plany, nie zawaha się jej zabić. Bez cienia żalu. Bez poczucia winy. Bez najmniejszego zastanowienia. – To potwierdza przypuszczenie, że w śmierci Nicholsona nie było niczego przypadkowego – wtrącił się Garcia. – Robert użył słowa „plan”. Zabójca miał wyraźny plan: zabić Dereka Nicholsona i użyć części jego ciała do stworzenia tej makabrycznej rzeźby. Pielęgniarka nigdy nie była elementem tego planu, nie pokrzyżowała także planów zabójcy. Zrobiłaby to, gdyby zapaliła światło. – Mówi nam też o innej bardzo ważnej rzeczy – kontynuował Hunter. – Że zabójca nie wpada w panikę. – Jak to? – zdziwiła się Alice. – Bo jej nie zabił. – Hunter podszedł do okna, rozprostowując ramiona i grzbiet. – Kiedy zabójca usłyszał pielęgniarkę wracającą do domu tamtej nocy, był na tyle opanowany, żeby przerwać pracę, zgasić światło w pokoju Nicholsona i czekać. Los dziewczyny był w jej rękach, nie jego. – Większość sprawców uległaby panice, rzuciłaby się na nią – podchwyciła kapitan Blake – lub uciekła, nie kończąc tego, co zaczęła. – Właśnie. Wiadomość na ścianie nie była zaplanowana. Zabójca wykonał napis po namyśle. Potraktował go jako okazję, aby nas ostrzec… o swoim postanowieniu, determinacji, mimo jego psychologicznie niszczycielskiej natury. – Hunter odczepił

haczyk i otworzył okno. – Początkowo tego nie zrozumieliśmy, bo i nie mogliśmy. Przecież nie wiedzieliśmy, że zabije ponownie. – Facet jest bardzo pewny siebie i otwarcie się tym chlubi – dodał Garcia, umieszczając ostatnią fotografię na tablicy. – Tej nocy nie zostawił słownej wiadomości, ale postanowił udowodnić, że ma także poczucie humoru. – Masz na myśli rockową piosenkę nastawioną na cały regulator? – spytała kapitan Blake. Alice się skrzywiła. – Przeczytałam o niej w artykule. O co chodzi? – Morderca zostawił włączone stereo w kajucie Nashorna. Ryczało na cały regulator – wyjaśnił Garcia. – Gdzie tu poczucie humoru? – zapytała Alice, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Wybrał starą piosenkę zatytułowaną Rozpadam się na kawałki – wyjaśnił Hunter. – To piosenka o kimś, kto rozpada się na kawałki i błaga, żeby złożyć go z powrotem – dodał Garcia. Alice przerwała na chwilę. – Śmieje się z nas – powiedziała Blake, opierając się o biurko Garcii, z gniewem w głosie i stalowym błyskiem w oczach. – Zabójca jest nie tylko obłąkany… na tyle, aby zabić prokuratora stanowego i gliniarza policji Los Angeles… ale i zuchwały. Drwi z nas, posługując się wiadomością pozostawioną na ścianie, piosenką, której tytuł można różnie rozumieć, rzeźbami wykonanymi z części ciała ofiar oraz cieniami na ścianie. Urządza swój prywatny, pieprzony cyrk. – Jej oczy zabłysły ogniem. – A my jesteśmy klaunami. Nikt nie odpowiedział. Alice spojrzała na zdjęcia umieszczone na tablicy. – Co zobaczyliście po jej oświetleniu? – Wskazała jedną z fotografii przedstawiających nową rzeźbę. – Wiedziałam, że nie będziecie czekać, aż laboratorium wykona kolejną replikę. Sprawdziliście to ostatniej nocy, prawda? – Tak. – Co zobaczyliście? – tym razem spytała kapitan Blake. – Cienie czterech jeźdźców Apokalipsy? Garcia podszedł do biurka, sięgnął po brązową kopertę formatu A4 i wyjął fotografię. Odwrócił ją i pokazał obecnym w pokoju. – Znaleźliśmy to. Rozdział 36

Garcia podszedł do tablicy ze zdjęciami i umieścił na niej nową fotografię – poniżej grupy zdjęć przedstawiających rzeźbę znalezioną na łódce Andrew Nashorna. Kapitan Blake i Alice wygięły szyje, jednocześnie mrużąc oczy, jakby w jednym zsynchronizowanym, tanecznym ruchu. – Użyliśmy lampy LED-owej, żeby oświetlić nową rzeźbę, tak aby rzuciła cień na ścianę – wyjaśnił Hunter. – Dzięki temu zdołaliśmy sfotografować cienie. Błysk flesza nie był konieczny. Potrzebowaliśmy trochę czasu, aby znaleźć odpowiedni kąt. Właściwie sam zabójca wskazał nam, jak należy na nią patrzyć. Zostawił wskazówkę. Kapitan Blake i Alice wydawały się nie zwracać uwagi na jego słowa. Czuły się tak, jakby w ciągu kilku sekund zniknął cały świat i pozostała jedynie fotografia, którą Garcia umieścił na tablicy. Kapitan odezwała się pierwsza. – Co to ma być, do diabła? – spytała powoli, z wahaniem. Hunter złożył ręce na piersi i ponownie spojrzał na obraz, o którym myślał bez przerwy od czasu, gdy go ujrzał ostatniej nocy. – Co to pani przypomina, pani kapitan? Blake wzięła głęboki oddech. Nadgarstki połączone wewnętrzną stroną i otwarte dłonie zwrócone ku górze, jakby chciały złapać lecącą piłkę – wszystko to rzucało cień przypominający wykrzywioną twarz. Skierowane w górę kciuki, wyłamane i odkształcone, wyglądały jak zakrzywione rogi wyrastające z głowy. – Ogromny łeb jakiegoś cholernego, rogatego potwora. Może diabła. – Kapitan Blake zmrużyła oczy i pokręciła głową, jakby nie mogła uwierzyć własnym oczom wpatrzonym w cień rzucany przez cztery odcięte palce, połączone po dwa. Mistrzowski sposób, w jaki zabójca stworzył figury – zaokrąglone i grube u góry, wygięte pośrodku i cienkie u dołu – a następnie ustawił pod odpowiednim kątem do źródła światła, wywierał na patrzących iście hipnotyzujący wpływ. Prawdziwe arcydzieło obłąkanego geniusza. Odpowiednie oświetlenie tworzyło cienie przypominające dwie stojące postacie. Z kolei cienie rzucane przez dwa leżące elementy przypominały ludzi spoczywających na ziemi, jeden na drugim. – Co robi ten diabeł? – spytała Blake. – Patrzy na czwórkę ludzi? Na dwóch stojących i dwóch leżących na ziemi? Hunter wzruszył ramionami. – Zobaczyła pani to samo co my, pani kapitan. Blake zaczęła się niecierpliwić. – Wspaniale! Ale co to wszystko ma znaczyć? – To jedna zagadka ukryta w drugiej – wyjaśnił Garcia, podchodząc do swojego biurka. – Jeszcze tego nie wiemy, pani kapitan – przytaknął Hunter. – Nie mieliśmy czasu na przeanalizowanie tego obrazu i zbadanie jego konotacji. Przecież odkryliśmy go dopiero

ostatniej nocy. Nie pamięta pani? – Cień wyglądający jak łeb z rogami może oznaczać zabójcę – zasugerowała Alice, wskazując fotografię i ściągając na siebie uwagę wszystkich obecnych. – Dlatego jest znacznie większy od czterech pozostałych. Wyłamane kciuki rzucające cień rogów i sprawiające, że cała postać wygląda jak głowa diabła, wyraźnie symbolizuje zło. Może zabójca uważa, że został opętany przez diabła lub coś w tym rodzaju. – Wzruszyła ramionami, przyglądając się pozostałym elementom obrazu. – Może spogląda z góry na cztery postacie, bo symbolizują jego… – Przerwała w pół zdania i wzruszyła ramionami, jakby przestraszyła się myśli, która zaświtała jej w głowie. – Ofiary – dokończył za nią Hunter. Kapitan Blake niemal się zakrztusiła. – Zaraz. Twierdzicie, że nowa zagadka, kolejny cień, może oznaczać zabójcę i jego zamiary? – W jej głosie nadal pobrzmiewała nutka irytacji. Hunter uniósł dłonie w geście oznaczającym „kto to wie”. – Trudno powiedzieć, pani kapitan. – Nie sądzicie, że to ma sens? – naciskała Alice. – Może dlatego dwie postacie już leżą. Spójrzcie tutaj. – Podeszła bliżej i wskazała element fotografii. – Te cienie mogą oznaczać dwie dotychczasowe ofiary: Dereka Nicholsona i Andrew Nashorna. Może zabójca podpowiada nam, że planuje zabić jeszcze dwa razy. Rozmawialiśmy o tym przed chwilą, prawda? – zwróciła się do kapitan Blake. – O tym, że zabójca jest zuchwały, że szydzi ze śledztwa za pomocą wiadomości i piosenek, makabrycznych rzeźb i cieni na ścianie. Czemu nie miałby być na tyle zuchwały, aby oznajmić, że ma zamiar zabić jeszcze dwa razy? Wiemy, że jest pewny siebie. Że ma wielkie ego. – Stuknęła palcem wskazującym w duży kształt przypominający głowę z rogami. – Uważa, że nic nie zdoła go powstrzymać. Kapitan Blake podniosła rękę, żeby przerwać jej wywód. – Hola, pani profesor! Wczoraj, kiedy zastanawialiśmy się nad znaczeniem pierwszej rzeźby, doszliśmy do wniosku, że zabójca może być na tyle zaburzony, aby uważać się za Boga. Teraz dochodzimy do wniosku, że zmienił zdanie i oświadcza, iż jest demonem? Diabłem wcielonym? Odbijamy się od ściany do ściany… – Przecież już to powiedziałem – przerwał jej Hunter, tym razem bardziej stanowczym tonem. – Jeszcze nie wiemy, jakie jest znaczenie tych cieni, pani kapitan. To czyste zgadywanie oparte na wyobraźni i subiektywnych interpretacjach. Możemy się również mylić w kwestii znaczenia obrazów ukrytych za pierwszą rzeźbą. Nie ma sposobu, aby się o tym przekonać. – To go znajdźcie! – warknęła kapitan, ruszając w stronę drzwi. – Chcę czegoś bardziej konkretnego od domysłów! – Rzuciła wściekłe spojrzenie Alice. – Niech pani lepiej przygotuje tę listę nazwisk, panno najlepsza analityczko prokuratora okręgowego! – Wyszła z pokoju, głośno trzaskając drzwiami.

Niemal w tej samej chwili na biurku Huntera zadzwonił telefon. Hunter podniósł słuchawkę. – Detektyw Hunter, słucham – powiedział do mikrofonu. Słuchał w skupieniu przez dziesięć sekund, a następnie skrzywił się tak bardzo, że jego brwi prawie się zetknęły. – Tak, już jadę. Rozdział 37 Słynny Parker Center mieścił kwaterę główną Departamentu Policji Los Angeles od 1954 roku. W 2009 roku cały wydział operacyjny został przeniesiony ze starego budynku przy Sto Pięćdziesiątej Ulicy do nowego gmachu, liczącego pięćdziesiąt tysięcy metrów kwadratowych, położonego na południe od ratusza. Nowy budynek administracyjny policji mieścił ponad dziesięć wydziałów LAPD, w tym wydział narkotyków, przestępczości nieletnich oraz rozbojów i zabójstw. Nic dziwnego, że w holu zwykle roiło się od ludzi – cywilów i funkcjonariuszy. Hunter wypatrzył ją niemal od razu. Olivia Nicholson siedziała w jednym z wielu rzędów plastikowych krzeseł przymocowanych do podłogi, w pobliżu szklanego wejścia do budynku. Była ubrana w tradycyjną czarną, marszczoną, szyfonową sukienkę i czarne szpilki, co wyróżniało ją na tle szarego tłumu niczym promień lasera. Na jej małym, spiczastym nosie tkwiły duże okulary przeciwsłoneczne. – Witam, pani Nicholson – powiedział Hunter, wyciągając rękę. Wstała, ale nie uścisnęła mu dłoni. – Czy moglibyśmy porozmawiać, detektywie? – spytała głosem znamionującym pewność siebie. – Oczywiście – odrzekł, opuszczając rękę i szybko lustrując hol. – Proszę za mną, znajdę jakieś ustronne miejsce. – Pokierował ją w tłumie, wykorzystując swoją kartę identyfikacyjną, aby przejść przez bramki magnetyczne w głąb budynku. Kiedy weszli do windy, Olivia zdjęła okulary. Jej oczy były w dalszym ciągu nabiegłe krwią. Uznał, że to skumulowany efekt płaczu i braku snu. Makijaż po mistrzowsku ukrywał ciemne podkowy pod oczami, ale mimo to kobieta wyglądała na wyczerpaną. Nie wiedziała, kto jest zabójcą jej ojca, i zżerało ją to od środka. Hunter znał się na tym. Wcisnął przycisk pierwszego piętra, gdzie znajdowały się sala konferencyjna i pokoje spotkań. Nie mógł jej zaprosić do swojego pokoju, w którym były tablica ze zdjęciami, kopia rzeźby i teczki związane ze sprawą. W grę nie wchodziły także pokoje przesłuchań na drugim piętrze – były zbyt ponure, pozbawione okien, z metalowymi stołami, pustymi ścianami i dużymi lustrami weneckimi. Znacznie lepszym wyborem wydawała się sala konferencyjna lub jeden z mniejszych pokojów spotkań. Wjechali w milczeniu na pierwsze piętro i wyszli na długi, szeroki, jasno oświetlony korytarz. Hunter ruszył przodem. Nacisnął klamkę pierwszej sali z prawej. Nie była zamknięta i okazała się pusta. Zapalił światło i zaprosił Olivię do środka. – Czym mogę pani służyć, pani Nicholson? – zapytał, wskazując jedno z pięciu krzeseł

ustawionych wokół małego, podłużnego stołu. Olivia Nicholson nie usiadła. Zamiast tego otworzyła torebkę, wyciągnęła poranną gazetę i położyła ją na stole. – Czy podobny los spotkał mojego ojca? – Wyglądała tak, jakby w każdej chwili mogła zalać się łzami. – Czy człowiek, który zabił mojego ojca, wykorzystał części jego ciała do stworzenia jakiejś chorej rzeźby? Hunter opuścił ręce i odrzekł spokojnym głosem: – Ten artykuł nie dotyczy zabójstwa pani ojca. – Ale opowiada o bardzo podobnym morderstwie – warknęła Olivia. – A zdaniem autora artykułu pan prowadzi śledztwo. Czy to prawda? Wytrzymał jej spojrzenie. – Tak. – Prokurator okręgowy Bradley zapewnił mnie, że wszyscy robią, co w ich mocy, aby ten potwór stanął przed obliczem sprawiedliwości. Zapewnił mnie, że śledztwo prowadzą najlepsi detektywi i że zajmują się wyłącznie zabójstwem mojego ojca. A zatem nasuwa się jedyny logiczny wniosek, że te zabójstwa są ze sobą powiązane. – Spojrzała na Huntera, próbując wyczytać odpowiedź z jego twarzy. Nie zdołała. – Proszę mnie nie obrażać pytaniami, które zadał pan mnie i mojej siostrze w sprawie tych rzeźb, rzekomo dlatego, że znalazł pan w domu taty kawałek metalu, który się od czegoś odłamał. Chociaż kamienne oblicze Huntera nie zdradziło niczego, wiedział, że gra jest skończona. – Proszę usiąść, pani Nicholson – powtórzył, tym razem przysuwając jej krzesło. Przeszedł do pierwszej fazy kontaktu z osobą, którą opanowały silne emocje – do wykonywania prostych kroków zmierzających do obniżenia niepokoju. Jeśli to możliwe, należało ją „posadzić” – bo pozycja siedząca była zawsze bardziej relaksująca od stojącej – w sensie fizycznym i emocjonalnym. – Proszę – ponowił zaproszenie. W końcu Olivia usiadła. Podszedł do stojącego w kącie sali automatu chłodzącego do napojów, napełnił dwa plastikowe kubki lodowatą wodą, a następnie postawił je na stole i usiadł naprzeciw niej. Druga faza polegała na podaniu cierpiącemu czegoś do picia. Hunter wiedział, że woda wprawi w ruch układ pokarmowy, podsuwając ciału czynność, którą będzie mogło się zająć, i zażegnując nadciągający atak paniki. Zimny napój w upalny dzień ochładza organizm, a to doznanie skutecznie poprawia samopoczucie. Napił się wody, dając przykład swojemu gościowi. Kilka sekund później Olivia zrobiła to samo. – Przepraszam, jeśli stworzyłem wrażenie, że okłamuję panią i jej siostrę – zaczął, starając

się utrzymać kontakt wzrokowy z kobietą. – Zapewniam panią, że nie miałem takiej intencji. – Ale skłamał pan o fragmencie rzeźby znalezionej w pokoju mojego taty. – Jej słowa były pełne bólu. Skinął głową. – Poznanie szczegółów dotyczących miejsca zbrodni i okrucieństwa socjopatów nikomu nie pomogło w uporaniu się z bólem. Często daje to wręcz odwrotny efekt. Proszę mi zaufać w tej kwestii, pani Nicholson. Oglądałem to wiele razy. Moje wypytywanie pani i siostry i bez tego było trudne. Nie było powodu, żeby pogłębiać wasz ból. Wasze odpowiedzi nie uległyby zmianie, gdybym powiedział prawdę o rzeźbie. Olivia wzięła kolejny łyk wody, a następnie odstawiła kubek na stół i skupiła na nim wzrok, zastanawiając się nad kolejnymi słowami. – Co przedstawiała? – spytała w końcu. Spojrzał na nią z taką miną, jakby nie zrozumiał. – Co przedstawiała ta rzeźba? To, co stworzono z części ciała mojego… – Nie zdołała dokończyć zdania. W jej oczach ponownie błysnęły łzy. – Nic określonego – odparł Hunter. – Bezkształtną formę. – Czy ma jakieś znaczenie? Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, było zwiększenie jej bólu, ale nie znalazł wyjścia, które obyłoby się bez kłamstwa. Nie mógł też narazić śledztwa ani nie dysponował dowodem, że Alice właściwie odczytała znaczenie postaci z cienia. – Jeśli je ma, jeszcze go nie poznaliśmy. Rozdział 38 Olivia przyglądała się twarzy Huntera. Przez pięć długich sekund utkwiła w nim spojrzenie swoich dużych zielonych oczu, zanim uznała, że powiedział prawdę. Sięgnęła po swój kubek, ale nie podniosła go do ust. Była to nerwowa reakcja mająca zapobiec drżeniu rąk. Nie udało się. – Od kilku dni nie mogę spać – powiedziała Olivia, odwracając głowę, znajdując neutralny punkt na przeciwległej ścianie i zatrzymując na nim wzrok. – Wolę nie spać, niż zamknąć oczy i stawić czoło temu, co przyniosą sny. Hunter nie odpowiedział. Wątpił, by jego słowa zdołały ją pocieszyć. Aby mogło ją pocieszyć to, że niemal przez całe życie sam doświadczał podobnego stanu. – Wiedziałyśmy, że tacie zostało niewiele czasu i chociaż było to trudne, sądziłam, że Allison i ja przygotowałyśmy się do tego. – Pokręciła głową. Jej dolna warga zadrżała. – Okazało się, że nie jesteśmy przygotowane tak dobrze, jak sądziłyśmy. Do tego, że umarł w taki sposób. – Pchnęła gazetę w kierunku Huntera i zamilkła. – Naprawdę jest mi bardzo przykro – powiedział, nawet nie patrząc na gazetę. –

Musiałem podjąć decyzję. Podjąłem, korzystając z mojego doświadczenia w kontaktach z rodzinami ofiar zabójstw pogrążonymi w żałobie. Wypowiedział te słowa delikatnym, pozbawionym protekcjonalności tonem. Wyglądało na to, że Olivia to zauważyła. – To, co wydarzyło się wczoraj… – Rzuciła okiem na gazetę leżącą na stole, a później ponownie spojrzała na Huntera. – Czy te sprawy naprawdę są ze sobą powiązane? Nie mógł w żaden sposób wykręcić się od odpowiedzi. – Tak. Z tego, co ustaliliśmy do tej pory, wynika, że obydwa przestępstwa zostały popełnione przez tę samą osobę. – Wskazał głową gazetę i szybko dodał: – Widzę, że zapoznała się pani z artykułem. – Tak. – Czy słyszała pani kiedyś o Andrew Nashornie? – Nie – odrzekła, lekko kręcąc głową. – Nie rozpoznała go pani na podstawie zdjęcia zamieszczonego w gazecie? – Kiedy czytałam dziś rano artykuł, zadałam sobie to samo pytanie, detektywie. – Olivia pokręciła głową i ponownie odwróciła wzrok. – Nie przypominam sobie ani jego nazwiska, ani twarzy. Jeśli tata go znał, nie sądzę, aby kiedykolwiek o tym wspominał. Z pewnością nie pamiętam, abym go gdzieś widziała. Hunter przyjął to do wiadomości lekkim skinieniem głowy. Olivia dopiła wodę i spojrzała na niego błagalnym wzrokiem. – Niewiele ustaliliście do tej pory, prawda? – Przerwała na ułamek sekundy. – Proszę mnie więcej nie okłamywać – wychrypiała. Zastanawiał się, co odpowiedzieć. Oczekiwanie w postawie Olivii było niemal elektryzujące. – W obecnej chwili mamy jedynie strzępy informacji, które staramy się złożyć w całość. Jednakże robimy postępy – zapewnił ją. – Nie mogę ujawnić nic więcej. Przykro mi. Mam nadzieję, że pani zrozumie. Olivia siedziała w milczeniu dłuższą chwilę. – Wiem, że nic nie przywróci życia mojemu ojcu, ale świadomość, że potwór, który go zabił, nadal przebywa na wolności… nadal zabija… że może nigdy nie stanąć przed obliczem sprawiedliwości, sprawia, że zbiera mi się na mdłości. Proszę do tego nie dopuścić. Rozdział 39 W połowie ranka nie było wątpliwości, że zanosi się na kolejny upalny dzień. Czyste niebo w połączeniu z jasnymi promieniami słońca powodowało, że mimo wczesnej godziny panował niemal nieznośny skwar. Klimatyzacja w samochodzie Garcii chodziła

na cały regulator, kiedy on i Hunter jechali do biura koronera. Doktor Hove zakończyła autopsję Andrew Nashorna. Hunter siedział w milczeniu, opierając łokieć na podłokietniku, a brodę na pięści. Chociaż z pozoru wsłuchiwał się w kakofonię porannego ruchu, jego myśli szybowały gdzieś daleko. Słowa Olivii Nicholson nadal brzmiały mu w uszach. Ból Olivii był dla niego równie realny, jak dla niej samej i jej siostry. Kilka tygodni po uzyskaniu doktoratu w dziedzinie analizy behawioralnej i biopsychologii jego ojciec, pracujący jako ochroniarz oddziału Bank of America w centrum miasta, został postrzelony w klatkę piersiową podczas napadu, który przybrał zły obrót. Przez dwanaście tygodni był w śpiączce. Walczył. Hunter cały czas czuwał u jego boku, wierząc, że jego towarzystwo, dźwięk głosu, a nawet dotyk pomogą ojcu wykrzesać w sobie siłę. Pomylił się. Chociaż w banku zostali zastrzeleni dwaj napastnicy, trzej pozostali członkowie gangu zdołali uciec. Nigdy ich nie złapano. Gorzka świadomość, że zabójcy ojca nie stanęli przed obliczem sprawiedliwości, zawsze mu towarzyszyła. Powodowała, że ból utrzymywał się rok w rok. Nie chciał, żeby to samo spotkało Olivię i Allison Nicholson. – Wszystko w porządku? – spytał Garcia, odrywając Huntera od jego myśli. Hunter potrzebował kilku sekund, żeby odwrócić wzrok od ulicznego ruchu i spojrzeć na partnera. – Taak, taak. Byłem myślami… – …w innym miejscu? – dokończył Garcia. – Wiem. – Uśmiechnął się i zamilkł na chwilę. – Jak wiesz, im dłużej zabójca pozostaje w miejscu popełnienia przestępstwa, tym większa jest szansa jego schwytania. Dlatego według mnie nie zabawił tam dłużej, niż było trzeba. Hunter przytaknął głową. – Z drugiej strony te rzeźby, te postacie z cienia, nie są dziełem początkującego amatora. Nigdy nie widziałem równie misternej roboty. Zabójca nie ograniczył się do poćwiartowania i powykręcania części ciała, mając nadzieję, że uda się za pierwszym razem. Musiał ćwiczyć. I to dużo. – Nie wątpię. – Na czym ćwiczył? Czego używał? Manekinów? – Wszystkiego, Carlosie. Mógł tworzyć makiety z drutu, masy papierowej, używać odlewów, a nawet dużych lalek z elastycznymi, gumowymi rękami i nogami. Takich, jakie można kupić w każdym sklepie. – Zatem facet siedzi w domu, bawi się lalkami, a następnie wychodzi i ćwiartuje swoje ofiary. To miasto jest chore, nie sądzisz? – Cały ten świat jest chory – poprawił go.

– W końcu dostałem teczkę Andrew Nashorna. Leży na tylnym siedzeniu – powiedział Garcia, wskazując głową za siebie. – Przeczytałeś ją? – Tak. Przypomina teczki innych gliniarzy, które przeglądałem. Nicholson urodził się w El Granadzie, w okręgu San Mateo, w północnej Kalifornii. Mieszkał tam do dwunastego, trzynastego roku życia. Później jego rodzice przenieśli się do Los Angeles. Jego stary był księgowym, dostał tu lepszą pracę. Matka Nashorna była gospodynią domową, religijną kobietą. Stanęli na światłach. Hunter sięgnął do tyłu i chwycił teczkę. – Nashorn był przeciętnym uczniem – ciągnął Garcia. – Ani najlepszym, ani najgorszym. Chociaż mieszkał w Maywood, uczęszczał do ogólniaka w Bell. Nie podjął nauki w college’u. Zanim wstąpił do policji, chwytał się różnych dorywczych zajęć. Awansowanie na detektywa zajęło mu trochę czasu. – Dwanaście lat – dodał Hunter, przeglądając teczkę. – Cztery razy oblał egzamin. – Był wdowcem. Nie miał dzieci. Hunter skinął głową. – Ożenił się w wieku dwudziestu sześciu lat – powiedział Hunter, czytając dokumenty. – Jego żona zmarła niecałe trzy lata później. – Taak, czytałem. Na jakąś dziwną chorobę serca. Nie mieli pojęcia, że ją ma. – Kardiomiopatię. – Z tego, co udało mi się ustalić, wynika, że był dobrym gliniarzem – podjął Garcia, redukując bieg i skręcając w lewo, w North Mission Road. – W okresie służby wyekspediował do pudła wielu drani. Później wydarzyło się to, czego lęka się każdy glina. Został postrzelony na służbie podczas ścigania jakiegoś śmiecia w Inglewood. – Garcia pokręcił głową. – Biedak. W Brazylii powiedzieliby, że urodził się dupą w stronę słońca ze skórą pokrytą sproszkowanym chili. Carlos Garcia przyszedł na świat w São Paulo, w Brazylii. Był synem brazylijskiego agenta federalnego i amerykańskiej nauczycielki historii. W wieku dziesięciu lat przeprowadził się z matką do Los Angeles, kiedy małżeństwo rodziców się rozpadło. Chociaż mieszkał w Ameryce przez większą część życia, mówił po portugalsku jak Brazylijczyk i odwiedzał ojczyznę co kilka lat. Hunter spojrzał na swojego partnera i skrzywił się. – Co? Co to, u licha, ma oznaczać? – Że nie miał szczęścia. Myślę, że to przysłowie ma zastosowanie w przypadku Nashorna. – Naprawdę? A co u was mówią, kiedy ktoś ma szczęście? Że urodził się dupą w stronę księżyca ze skórą posypaną cukrem? – Dokładnie. – Garcia spojrzał na niego, nie kryjąc zdumienia.

– Żartujesz? – Nie. Tak brzmiałby wierny przekład. – Ciekawa analogia – zauważył Hunter, któremu nie przyszedł do głowy mądrzejszy komentarz. Na kolejnych stronach znajdowało się krótkie streszczenie spraw, nad którymi pracował Nashorn. – Jego kapitan powiedział, że facet miał swoje nawyki – dodał Garcia. – Zawsze brał urlop o tej samej porze roku. Na początku kalendarzowego lata. Spędzał nieodmiennie dwa tygodnie na morzu, łowiąc ryby w samotności. Kupił jacht za oszczędności całego życia. Kapitan powiedział, że ta łódka była planem emerytalnym Nashorna. – Nie miał dziewczyny ani partnerki. – Hunter w dalszym ciągu przeglądał akta. – Jego najbliższa rodzina to wuj i ciotka, nadal mieszkają w El Granadzie. – Tak, kapitan Nashorna już ich powiadomił. Hunter zajrzał do teczki, szukając adresu domowego Nashorna – mieszkania we wschodnim Los Angeles. Zespół kryminalistyków pojechał tam dziś rano. Wczoraj na jachcie nie znaleziono żadnej komórki, komputera, książki adresowej, dziennika czy czegoś w tym rodzaju. Przełożony Nashorna powiadomił ich, że nie znaleziono niczego na jego biurku. Na twardym dysku służbowego komputera Nashorna nie odkryto żadnych prywatnych plików. Obecnie sprawdzano jego pocztę elektroniczną. Hunter miał nadzieję, że przeszukanie mieszkania detektywa przyniesie jakiś skutek. Zamknął teczkę i odłożył ją na tylne siedzenie samochodu w chwili, gdy Garcia zajechał na parking przed budynkiem biura koronera. Rozdział 40 Alice Beaumont wydrukowała kolejną stronę i umieściła ją na podłodze obok dziesiątek innych, które już się tam znajdowały. Pod nieobecność Huntera i Garcii zamieniła pokój we własne laboratorium badawcze. Podjęła szybką próbę ustalenia znaczenia kształtu utworzonego przez cień drugiej rzeźby, ale po trzech kwadransach poszukiwań w sieci nie znalazła niczego, co wzbudziłoby choćby najsłabszy entuzjazm. Tym razem nie natrafiła na żadne mitologiczne znaczenie, które mogło się wiązać z tym, co widziała. Po podzieleniu obrazu na elementy składowe można było bez trudu powiązać zniekształconą, rogatą głowę z różnymi wyobrażeniami diabła, ale nie wyjaśniało to czterech mniejszych cieni postaci utworzonych z odciętych palców Nashorna. Chciała kontynuować poszukiwania, ale wiedziała, że na obecnym etapie śledztwa priorytetem jest sporządzenie listy przestępców, których Derek posłał za kraty na długie lata. Gdyby znalazła coś łączącego sprawę, nad którą pracował Andrew Nashorn jako detektyw lub funkcjonariusz wydziału wsparcia, z Derekiem, mieliby punkt wyjścia, którego tak rozpaczliwie potrzebowali. Siedziała na podłodze, otoczona wydrukami, odczytując je na nowo i grupując po dwie,

trzy i cztery, a czasami pięć kartek. Dziś rano przywiozła własny laptop. Miała przeczucie, że będzie potrzebować kilku wyspecjalizowanych aplikacji, które znajdowały się na jego twardym dysku. Okazało się, że miała rację. Hunter poprosił, żeby cofnęła się o pięć, a nawet dziesięć lat w poszukiwaniu przestępców, którzy wyszli na wolność, uciekli lub zostali zwolnieni warunkowo. Nazwisk było tyle, że niemożliwością było przejrzenie wszystkich. Połączenie ich z nowymi nazwiskami i teczkami spraw prowadzonych przez Andrew Nashorna oraz listą ofiar, które mogły obwiniać Nicholsona o przegranie procesu, powodowało, że do wykonania zadania potrzebowałaby całego tygodnia. Właśnie w tym momencie przydały się jej komputerowe umiejętności. Pierwszą rzeczą, którą zrobiła po wyjściu Huntera i Garcii, było napisanie krótkiej aplikacji analizującej treść plików tekstowych w poszukiwaniu konkretnych nazwisk, słów lub fraz. Aplikacja grupowała poszczególne pliki za pomocą różnych kryteriów. Problem polegał na tym, że nie wszystkie teczki miały postać cyfrową. Prawdę mówiąc, blisko połowa była w tradycyjnej papierowej formie. Uzyskanie zwykłej listy nazwisk było proste, nawet jeśli należało cofnąć się dwadzieścia sześć lat. Jednak teczki spraw zaczęto digitalizować dopiero piętnaście lat temu. Dokumenty starszych spraw dodawano do bazy danych prokuratora okręgowego Los Angeles tak szybko, jak to było możliwe, ale było ich tyle, że był to mozolny i bardzo, bardzo powolny proces. Alice sprawnie sobie radziła z tym, co już miała. Jej aplikacja oflagowała i powiązała czterdzieści sześć dokumentów, ale Alice jeszcze nie dotarła do śledztw prowadzonych przez Andrew Nashorna. Rozdział 41 Hunter nasunął maskę chirurgiczną na nos i usta, stając obok prawego stołu sekcyjnego w pierwszej sali specjalnej. Garcia stanął tuż za nim, splatając ręce na piersi i pochylając się do przodu tak, jakby kulił się pod wpływem lodowatego wiatru. W pomieszczeniu jak zwykle panował chłód, chociaż na dworze był skwarny letni dzień. Zimno i ponuro mimo jasnych chirurgicznych lamp i świateł na suficie. I upiornie, z racji stalowych stołów i blatów, klinicznej atmosfery oraz przypominającej plaster miodu ściany chłodni z drzwiczkami, za którymi leżały zwłoki. I przerażająco, z powodu budzących zimny dreszcz, ostrych jak brzytwa instrumentów chirurgicznych. – Nie musisz zakładać maski, Robercie – powiedziała doktor Hove z uśmiechem czającym się w kącikach ust. – Nie występuje ryzyko skażenia. Zwłoki nie zaczęły cuchnąć. – Przerwała, zastanawiając się nad swoimi słowami. – Może odrobinę. Chociaż każde zwłoki wydają odpychającą woń z powodu naturalnego procesu rozkładu tkanek i raptownego mnożenia się bakterii po śmierci, sam smród nigdy nie przeszkadzał Hunterowi. Staranne obmycie ciała przed sekcją powodowało, że przykry zapach zwykle znikał. – Czy zdajesz sobie sprawę, że twój zmysł powonienia jest martwy jak pieczony kurczak?

– odrzekł Hunter, naciągając parę lateksowych rękawiczek. – Mąż mi to powtarza, kiedy gotuję. – Hove uśmiechnęła się ponownie, kierując uwagę detektywów na dwa stoły sekcyjne. Jeden z nich zajmował pozbawiony kończyn korpus Nashorna, drugi – odcięte fragmenty jego ciała. Hove podeszła do tego drugiego. – Oficjalną przyczyną śmierci jest niewydolność serca spowodowana znaczną utratą krwi. Tak jak w przypadku pierwszej ofiary. Hunter i Garcia skinęli głowami w milczeniu. – Porównałam nacięcia z tymi, które widnieją na ciele Dereka Nicholsona – ciągnęła. – Są identyczne. Zabójca używał tego samego narzędzia do cięcia. – Elektrycznego noża kuchennego? – zapytał Garcia. Przytaknęła. – Jednak tym razem zabójca zrobił to nieco inaczej. – Jak to? – zdziwił się Hunter, stając z drugiej strony stołu. – Poświęcił trochę czasu i należycie zatamował krwawienie. Stopy odcięto metodą Syme’a. – Co? – zdziwił się Garcia. – To procedura amputacji nazwana od nazwiska chirurga Jamesa Syme’a – wyjaśniła. – Syme był profesorem chirurgii klinicznej na Uniwersytecie Edynburskim, w osiemnastym wieku. Opracował on metodę amputacji stopy w kostce, która jest stosowana do dziś. W każdym razie mamy tu wyraźne cięcie w stawie skokowym. Zgodnie ze wskazówkami Syme’a, dotyczącymi amputacji w kostce, tętnice zostały zszyte, a duże żyły podwiązane tak, jak to było możliwe w kabinie jachtu bez pomocy zespołu chirurgicznego. Zwykle podczas tej procedury mniejsze naczynia krwionośne są poddawane elektrokoagulacji, ale zabójca nie zadbał o to. Albo dlatego, że nie miał odpowiedniego sprzętu, albo… – Dlatego że nie było takiej potrzeby – dokończył za nią Hunter. – Wiedział, że jego ofiara umrze w ciągu kilku godzin, może nawet minut. Po prostu nie chciał, żeby się wykrwawiała i odeszła zbyt szybko. – Tak, zgadzam się. Stopy amputowano na początku. Zabójca użył opatrunku z gazy, który nałożył na kikuty i przymocował za pomocą opaski elastycznej. Dobra robota. – Profesjonalna, tak? – zapytał Garcia. – Tak, tak bym ją określiła. Jednak wcześniej rany posypano sproszkowanym pieprzem kajeńskim. – Pieprzem kajeńskim? – Garcia zmarszczył brwi. Zastanowił się chwilę i jęknął: – Jezusie!

Hunter natychmiast przypomniał sobie łódkę i dziwny, ostry zapach, który wyczuł w kabinie. Wydał mu się znajomy, ale nie potrafił go określić. – Nie użył pieprzu, aby zwiększyć cierpienia ofiary – powiedział, wyczuwając intencje Garcii i szybko je oddalając. – Zrobił to, żeby powstrzymać krwawienie. – Co?! – Robert ma rację. Pieprz kajeński jest używany od lat jako naturalne lekarstwo. Jako czynnik powodujący krzepnięcie krwi. Garcia przesunął wzrok na odcięte stopy Nashorna leżące na metalowym stole. – Jak sproszkowane ziarenka kawy? – Tak, sproszkowana kawa daje ten sam efekt – potwierdziła doktor. – Obie substancje obniżają ciśnienie krwi, co oznacza, że krew nie zbiera się w okolicy rany w takiej ilości jak normalnie. Obniżenie ciśnienia krwi powoduje, że ta szybciej krzepnie. To stara sztuczka, ale sprawdza się za każdym razem. Już przesłałam bandaże do laboratorium w celu analizy. – Czy zabójca z równą starannością przeprowadził następne amputacje? – spytał Garcia. Hove przechyliła głowę i skrzywiła usta. – Można tak powiedzieć. Tętnice i duże żyły zostały podwiązane grubą nicią, ale jak zapewne pamiętacie, na ranach nie umieszczono opatrunku. Nie użyto też pieprzu kajeńskiego jak przy stopach i nie starano się zatamować krwawienia. Jednak zastosowane środki z pewnością zapobiegły zbyt szybkiemu wykrwawieniu się ofiary. – Oczywiście nie ma jeszcze wyników badań toksykologicznych, prawda? – zapytał Hunter. – Jeszcze nie. Będą za dzień lub dwa. Podejrzewam, że rezultat będzie podobny. Substancje regulujące pracę serca, których zabójca użył u pierwszej ofiary. Hunter miał podobne odczucia, ale wyczuł coś nowego w postawie doktor Hove. Odniósł wrażenie, że jakaś sprawa ją niepokoi. – Znalazłaś coś jeszcze? – zaryzykował. Hove ciężko westchnęła i wsunęła dłonie w duże kieszenie długiego białego fartucha. – Jak wiesz, Robercie, pracuję jako anatomopatolog od wielu lat. Kiedy człowiek jest anatomopatologiem w takim mieście jak Los Angeles, ma dość okazji, by naoglądać się najgorszych rzeczy, jakie jeden człowiek może zrobić drugiemu. I to niemal dzień w dzień. Jeśli jednak istnieje coś takiego jak ucieleśnienie zła lub demon przebywający pośród nas, jest nim ten zabójca. Nie byłabym zaskoczona, gdyby po jego schwytaniu okazało się, że faktycznie ma diabelskie rogi na głowie. Jej słowa sprawiły, że Hunter i Garcia zamarli. Cień rzucany przez rzeźbę w kabinie jachtu powrócił niczym nocna mara.

– Zaraz. – Garcia uniósł rękę i wymienił szybkie, niespokojne spojrzenia z Hunterem. – Dlaczego pani to powiedziała, pani doktor? Hove odwróciła się do stołu. – Pozwólcie, że wam pokażę. Rozdział 42 Alice doczytała kolejną teczkę i rzuciła okiem na zegarek. Minęło trzy i pół godziny, a ona nadal nie natrafiła na żaden interesujący trop. Przejrzała trzydzieści osiem z czterdziestu sześciu dokumentów oflagowanych przez jej aplikację. Pokręciła głową z dezaprobatą, spoglądając na dwa nietknięte pudła z teczkami spraw, które stały na jej biurku. Nie miała wątpliwości, że tym razem wzięła na siebie więcej, niż zdoła udźwignąć. Potrzebowała zespołu współpracowników i jednego lub dwóch programistów, żeby przekopać się przez stosy dokumentów. Może powinna wrócić do próby odszyfrowania znaczenia cieni rzucanych przez nową rzeźbę. Może tutaj dopisze jej szczęście. Nalała sobie kubek świeżej kawy i oparła się o ścianę. Jej wzrok zatrzymał się na tablicy ze zdjęciami. Brutalność popełnionych zbrodni sprawiła, że przeszedł ją zimny dreszcz. Jak to możliwe, żeby człowiek był taki zły? Tak głęboko zaburzony. A jednocześnie zdolny do stworzenia takich rzeźb i postaci z cienia. Żeby potrafił zakraść się do czyjegoś domu czy łódki, torturować ofiarę długimi godzinami, poćwiartować ją i odejść jakby nigdy nic, niezauważony przez nikogo. Bez pozostawienia żadnych śladów z wyjątkiem tych, które policja miała odnaleźć. Odwróciła głowę, próbując odpędzić natrętne obrazy. Jej uwaga przesunęła się na dokumenty ułożone na podłodze. Na okładkach teczek widniały numer sprawy oraz nazwisko oskarżonego lub skazanego. Patrzyła na nie przez chwilę, czując, jak myśli wirują jej w głowie, i analizując różne możliwości. Przejrzała już kilka spraw, w których Andrew Nashorn występował jako detektyw prowadzący, oraz garść innych, w których jedynie uczestniczył w dochodzeniu jako detektyw lub funkcjonariusz wsparcia. Niemal wszystkie dotyczyły członków gangów, bandytów, złodziei i drobnych przestępców – osobników, którzy według niej nie mieli cech tego zabójcy. Bardzo wątpiła, czy znajdzie tu jakieś związki. Jednak nie przystąpiła jeszcze do analizy listy ofiar, które mogły obwiniać Dereka Nicholsona lub stan Kalifornia o przegranie ich sprawy. Zbyt szybko wypiła łyk kawy i oparzyła się w podniebienie. Nagle zamarła, bo w jej głowie zaświtał nowy pomysł wywołany brakiem związku łączącego nazwiska na listach. Wróciła do komputera i przełączyła okno aplikacji napisanej jakiś czas temu. Trzeba było wprowadzić jedynie kilka zmian tu i tam, żeby otrzymać nowe narzędzie do wyszukiwania i porównywania danych. Zajęło jej to pół godziny. Użyła swojego identyfikatora, aby uzyskać dostęp do bazy danych biura prokuratora okręgowego Los Angeles i krajowej bazy kryminalnej. Kiedy program zaczął pracować, Alice na powrót zajęła się teczkami. Aplikacja musiała

się połączyć i przeszukać dwie bazy danych w dwóch miejscach – dlatego spodziewała się, że wykonanie zadania trochę potrwa. Pierwsze rezultaty, po wprowadzeniu nowych kryteriów wyszukiwania, pojawiły się po trzydziestu pięciu minutach. Trzydzieści cztery nazwiska. Wyświetliła strony z podsumowaniem wybranych spraw i je wydrukowała, a później zaczęła je czytać, zapisując uwagi na marginesie. Przeglądając streszczenie sprawy numer dwadzieścia cztery, poczuła zimny dreszcz. Odłożyła kartkę i szybko przejrzała pozostałe, szukając zbieżności, które wykryła jej aplikacja. Była tak zdumiona, że musiała głęboko odetchnąć. Powietrze wdarło się do jej płuc niczym podmuch lodowatego wiatru. – Nareszcie! To bardzo interesujące! Rozdział 43 Doktor Hove skierowała uwagę Huntera i Garcii na pierwszy ze stołów, na którym ułożono części ciała Nashorna. – Głowa została odcięta na końcu – powiedziała, przystępując bliżej, odwracając głowę Nashorna i pokazując dużą ranę z boku twarzy – ale zabójca obezwładnił swoją ofiarę jednym mocnym uderzeniem w twarz. Przypuszczalnie użył jakiegoś ciężkiego metalowego lub drewnianego narzędzia… rury, kija baseballowego lub czegoś w tym rodzaju. Garcia pokręcił głową z boku na bok, jakby pił go kołnierzyk koszuli. – Żuchwa pękła w trzech miejscach – kontynuowała, wskazując odsłoniętą kość żuchwy, ten sam kawałek szerokości pół centymetra, wystający przez skórę, który Hunter widział w kabinie jachtu. – Odłamki kości wbiły się w tkankę jamy ustnej. Niektóre przedziurawiły dziąsła niczym gwoździe. Nashorn stracił trzy zęby. Garcia przesunął językiem po zębach, opanowując drżenie. – Kryminalistycy odnaleźli wszystkie trzy w kabinie – dodała. – Czy uderzenie w twarz pozbawiło go przytomności? – zapytał Hunter. – Bez wątpienia. Jednak w przeciwieństwie do pierwszej ofiary, która była obłożnie chora i praktycznie nie mogła stawiać oporu sadystycznemu zabójcy, Nashorn po odzyskaniu przytomności zdołałby bez trudu odpowiedzieć na atak. Był zdrowy, w dobrej kondycji jak na swój wiek, mimo że jedno z jego płuc działało na pół gwizdka. – Doktor Hove wskazała odcięte części ciała leżące na stole. – Miał dostatecznie silne mięśnie rąk i nóg i regularnie ćwiczył. Prowadził aktywny tryb życia. – Na jego nadgarstkach i ramionach nie ma śladów wskazujących, że został skrępowany – zauważył Hunter, pochylając się i oglądając nieco uważniej kończyny spoczywające na stole. – Masz rację. Nasi technicy nie znaleźli niczego, co wskazywałoby, że ofiara została przywiązana do krzesła, na którym ją znaleziono, ani do czegoś innego… – Sugerujesz… – przerwał jej Garcia – …że ofiara była nieprzytomna podczas całej

procedury? – Taki byłby logiczny wniosek. Hunter wyczuł wahanie w głosie Hove. – Byłby? – Cios w twarz z pewnością pozbawił Nashorna przytomności, ale bez zastosowania środka znieczulającego obudziłby się natychmiast, gdy zabójca zaczął odcinać mu stopy. Ból spowodowałby odzyskanie świadomości. – Zatem został znieczulony – zasugerował Garcia. – Do czasu otrzymania wyników badań toksykologicznych myślałabym podobnie, gdyby nie to… – Wskazała mały kawałek kości długości niecałych ośmiu centymetrów, leżący na stole obok stopy Nashorna. Hunter spojrzał na niego i cofnął głowę, lekko zatroskany. – Czy to fragment kręgosłupa? – Odcinka szyjnego – uściśliła doktor Hove. – Czego?! – Garcia nachylił się niżej. – Odcinka szyjnego kręgosłupa – powtórzyła Hove. – Co to oznacza? Anatomopatolog spojrzała na Garcię. – Okay. Spróbuję to wyjaśnić bez dawania dłuższego wykładu na temat anatomicznej budowy kręgosłupa. Ten odcinek tworzą kręgi od C5 do C7. – Wskazała fragmenty kości leżącej na stole. – Kręgosłup szyjny składa się z kręgów od C1 do C7 i stanowi górną część całego kręgosłupa. – Dotknęła karku Garcii, aby wskazać miejsce, o które chodzi. – C1 jako górny krąg sąsiaduje z twoją czaszką, a C7 znajduje się u podstawy szyi, na początku górnej części odcinka grzbietowego. To bardzo wrażliwa część kręgosłupa. Jej uszkodzenie może spowodować paraliż. To jednak zależy w dużym stopniu od miejsca, w którym doszło do uszkodzenia. Im bliżej czaszki się znajduje, tym poważniejszy następuje paraliż, bo kręgosłup jest wrażliwszy. Czy do tej pory wszystko jest jasne? Garcia skinął głową, jak uczeń. – W przypadku uszkodzenia górnej części… w okolicy kręgów C1, C2 lub C3… może dojść do tetraplegii – paraliżu czterokończynowego, od szyi w dół – oraz zablokowania układu nerwowego. Chory nie czuje niczego poniżej szyi. Z drugiej strony może to poważnie upośledzić oddychanie, więc bez pomocy aparatu oddechowego śmierć może nastąpić bardzo szybko. Serce Huntera zabiło mocniej, bo zrozumiał, do czego zmierza Hove. – Uszkodzenie w okolicy kręgu C4, w połowie długości odcinka szyjnego – ponownie dotknęła szyi Garcii, aby wskazać miejsce, o które chodzi – może spowodować paraliż czterokończynowy i blokadę układu nerwowego, ale rzadko wywołuje

upośledzenie oddychania. – Przerwała, podkreślając powagę swoich słów. – Mamy ten mały fragment kręgosłupa, bo podczas dekapitacji ofiary cięcie wykonano poniżej kręgu C7, u podstawy szyi. Kiedy zbadałam głowę i szyję Nashorna, odkryłam, że jego kręgosłup został uszkodzony poniżej kręgu C4. Nashorn został celowo sparaliżowany od pasa w dół. Nie czuł większej części swojego ciała. Garcia poczuł kroplę potu spływającą po plecach. – Chwileczkę, doktor Hove. Chce pani powiedzieć, że zabójca celowo go sparaliżował? – Właśnie. – Jak to zrobił? – Pozwól, że ci pokażę. Doktor Hove odwróciła odciętą głowę Nashorna, zwracając ich uwagę na kark. W odległości dziewięciu centymetrów od podstawy czaszki znajdowało się poprzeczne nacięcie długości niecałych trzech centymetrów. – Zabójca uszkodził jego kręgosłup bardzo ostrym nożem, wbitym w okolicy podstawy karku. – Pani żartuje? – spytał Garcia, czując skurcz żołądka. – Obawiam się, że nie. Jak powiedziałam, uważam tego człowieka za wcielenie zła, istnego demona. Jaki człowiek pomyślałby o zrobieniu czegoś takiego? – Szaleniec – odparł Hunter. – Podobną technikę stosowały oddziały sadystycznych żołnierzy podczas wojny w Wietnamie. Ale oni nie działali tak precyzyjnie jak on. Podczas operacji wojennych po prostu wbijali nóż w kręgosłup ofiary, uszkadzając go w dowolnym miejscu. Czasami paraliż następował od szyi w dół, czasami ograniczał się do nóg. Nie miało to znaczenia. Liczyło się tylko to, że ofiara nie była zdolna do dalszej walki. – Chyba nie sugerujesz, że zabójca jest weteranem z Wietnamu? – spytał Garcia. – Mówię jedynie, że wspomniana technika nie jest niczym nowym. – Niewielka odległość kręgosłupa od powierzchni skóry – podjęła Hove – powoduje, że nacięcie nie musi być bardzo głębokie. W przypadku naszej ofiary, gdyby nóż dotarł dwa i pół centymetra dalej, ostrze mogłoby przeciąć tchawicę i śmierć nastąpiłaby niemal natychmiast. – Do licha, zatem nie ma wątpliwości, że zabójca zna się na medycynie – powiedział Garcia, cofając się o krok. – Według mnie nie ma co do tego żadnych wątpliwości – odparła Hove. – Wiedział, że musi uszkodzić kręgosłup szyjny w okolicy kręgu C4, aby sparaliżować ofiarę od pasa

w dół, bez upośledzenia działania układu oddechowego. I dokładnie to zrobił. Jeśli dodać do tego niemal idealnie przeprowadzoną amputację stóp w kostce metodą Syme’a, podwiązanie odpowiednich żył po zakończeniu procedury i staranne opatrzenie kikutów, facet mógłby być chirurgiem w każdym szpitalu. Rozdział 44 – Zabójca sparaliżował ofiarę, przerywając kręgosłup szyjny poprzez wbicie noża w kark? – Głos kapitan Blake, odczytującej raport z autopsji, który przed chwilą wręczył jej Garcia, uległ niemal całkowitemu załamaniu. Hunter skinął głową. Prokurator okręgowy Dwayne Bradley siedział na jednym z dwóch skórzanych foteli stojących przed biurkiem kapitan Blake. W jego rękach znajdowała się druga kopia raportu Hove. – Zaraz – przerwał Bradley, kręcąc głową i spoglądając na kartkę. – Z tego, co tu napisano, wynika, że uszkodzenie szyjnego odcinka kręgosłupa wywiera wpływ także na układ nerwowy, więc ofiara byłaby odrętwiała i nieczuła na ból. – To prawda – przytaknął Garcia. – Czemu miałby to zrobić? Jeśli zabójca chciał, żeby ofiara cierpiała, dlaczego miałby pozbawić ją czucia? Dlaczego miałby wywoływać paraliż przed odcięciem kończyn? To nie ma sensu. – Jego policzki z lekka poróżowiały. – Bo z jakiegoś powodu pragnął, aby ofiara doświadczała innego rodzaju cierpienia – odpowiedział Hunter, opierając łokieć na półce z książkami umieszczonej w zachodniej ścianie. – Psychicznego. Bradley pokręcił głową z powątpiewaniem. – Niech pan sobie wyobrazi, że patrzy, jak ktoś okalecza i ćwiartuje jego ciało, jak jego krew opryskuje ściany pokoju, a jednocześnie niczego nie czuje i nie może zareagować. Że musi pan obserwować własną śmierć jak film na ekranie. Wie pan, że umiera, ale nie może nic zrobić. Prokurator okręgowy Bradley spojrzał na Huntera. – Widzę, że potrafi pan malować upiorne obrazy. – Jak długo to wszystko trwało? – spytała kapitan Blake. – Okaleczanie i tortury psychiczne? – Trudno powiedzieć, ale biorąc pod uwagę czas potrzebny do dokonania amputacji i zatamowania krwawienia w taki sposób, w jaki zostało to zrobione, ponad godzinę, może dłużej. – Cholera! – zaklął pod nosem Bradley, kartkując strony raportu. – Doktor Hove napisała, że śmierć nastąpiła pomiędzy szesnastą a dziewiętnastą. – Tak – przytaknął Garcia.

– Ciało odkryto około dwudziestej. Znalazła je dziewczyna z sąsiedniego jachtu, tak? – Tak – powtórzył Garcia. – Dowiedzieliśmy się czegoś z zapisu kamer telewizji przemysłowej zainstalowanych na terenie mariny? – zapytała kapitan Blake. – Czy zarejestrowano kogoś wchodzącego na teren portu lub stamtąd wychodzącego? Garcia zachichotał. – Mieliśmy taką nadzieję, ale władze mariny nadal używają starego systemu. Obraz jest zapisywany na taśmie VHS, da pani wiarę? Był zepsuty od dwóch miesięcy. – Typowe – skomentował prokurator. – Rozpytaliście ludzi, chodząc od drzwi do drzwi? No wiecie, od łódki do łódki? Nie zauważono nikogo, kto nie pasował do otoczenia, opuszczającego nabrzeże w czasie, gdy z jachtu ofiary ryknęła głośna muzyka rockowa? – Nie sądzę, aby zabójca był taki głupi – wtrącił się Hunter. – Głupi? Jak to? – Nie możemy teraz tego potwierdzić, ale stereo w kabinie jachtu Nashorna najpewniej ma programator czasowy. Podejrzewam, że zabójca tak zaprogramował urządzenie, aby muzyka rozległa się przynajmniej pół godziny po jego odejściu. Jeśli dodać do tego fakt, że dopiero po pewnym czasie ludzie zaczęli się irytować hałasem, zabójca był już wówczas daleko. Kapitan Blake zamknęła teczkę z raportem i pchnęła ją w stronę krawędzi biurka. – Jak nam poszło w mieszkaniu ofiary? Znaleźliśmy coś? Komputer? Telefon komórkowy? – Członkowie ekipy kryminalistycznej znaleźli laptop – odpowiedział Hunter. – W tej chwili go sprawdzają. Przeglądają pliki, zdjęcia, e-maile, wszystko, co wpadnie im w ręce. Telefonu komórkowego nie znaleziono. – Nashorn szykował się na swoje doroczne, dwutygodniowe wakacje – dodał Garcia. – Można założyć, że wziął telefon ze sobą. Sądzimy, że zabójca go zabrał lub się go pozbył, wrzucając do wody lub niszcząc. – Możemy zdobyć jego numer, skontaktować się z dostawcą usług i rozpocząć poszukiwania z tego punktu – wtrącił Bradley. – Już to zrobiliśmy – odpowiedział mu Hunter. – Telefon jest wyłączony, więc jeśli nie został zniszczony, będzie można go namierzyć, kiedy zostanie ponownie włączony. W każdym razie będziemy mogli przeprowadzić analizę prowadzonych z niego rozmów… – Nie musicie – przerwał mu prokurator okręgowy. – Alice się tym zajmie. – Rzucił okiem na zegarek. – Dobrze – odrzekł Hunter. – Dziś po południu planuję odwiedzić ponownie Amy Dawson.

Bradley i Blake zmrużyli oczy i lekko poruszyli głowami. – Pielęgniarkę, która pracowała u Dereka Nicholsona w dni powszechnie – przypomniał im Hunter. – Chcę jej pokazać zdjęcie Andrew Nashorna i zapytać, czy nie był człowiekiem, który odwiedził Nicholsona w jego domu oprócz pana prokuratora. Nadal nie wiemy, kto był drugim mężczyzną. Poprosiłem pana Bradleya o przeprowadzenie rozpoznania we wszystkich oddziałach biura prokuratora okręgowego Los Angeles. Nikt się nie zgłosił, więc możemy przyjąć, że drugi mężczyzna nie był kolegą Dereka z prokuratury. Bradley skinął głową. Kapitan Blake zaczęła stukać ołówkiem o blat biurka, jakby jej myśli obrały nowy kierunek. – Chciałabym cię o coś spytać – powiedziała, zwracając się do Huntera. – Wiemy, że w obu przypadkach modus operandi zabójcy był podobny, ale to, co powiedział Dwayne, wzbudziło moje wątpliwości. Dlaczego sprawca zadbał o to, żeby pierwsza ofiara cierpiała fizycznie, a druga psychicznie? Jaki to ma sens? – Czy działanie zabójcy kiedykolwiek miało jakiś sens? – odrzekł Hunter. – Zgoda, ale oświeć mnie w tej kwestii. Czy dopuszczasz możliwość, że sprawców było kilku? Na przykład dwóch, współpracujących ze sobą. Jeden nienawidził Nicholsona, a drugi Nashorna? Może poznali się w więzieniu. Trafili do tego samego zakładu karnego, ale ich przestępstwa nie były ze sobą powiązane. Zaprzyjaźnili się w pudle i mieli długie lata na zaplanowanie makabrycznej zemsty. – No właśnie – przyłączył się Bradley, kiwając głową. – To bardzo mało prawdopodobne, zważywszy na sposób potraktowania ofiar. – Jak to? Hunter stanął na środku pokoju. – Jeśli wziąć pod uwagę głęboką psychozę charakteryzującą obydwa przestępstwa, poziom obłędu cechujący popełniony czyn, wydaje się niemożliwe, aby napastników było dwóch. Analiza miejsc zbrodni wskazuje na kompulsywne działanie jednego zabójcy. Na poziomie psychologicznym takie dzielenie doznań jest niemożliwe. Zabicie ofiar, poćwiartowanie zwłok i wykonanie rzeźb z części ciała sprawia mu wyraźną przyjemność. Stanowi spełnienie jakiejś jego wewnętrznej potrzeby. Nikt inny nie osiągnąłby podobnego poziomu satysfakcji. Nie można podzielać tego rodzaju zaburzenia psychicznego. Zabójca jest jeden, pani kapitan. Proszę mi wierzyć. Przerwało im pukanie do drzwi. – Wejść! – zawołała kapitan Blake. Alice Beaumont wetknęła głowę przez uchylone drzwi. Wróciła z biura prokuratora

okręgowego, aby sprawdzić dokumenty, do których nie miała dostępu za pośrednictwem Internetu. Wytrzeszczyła oczy ze zdumienia i zamarła w bezruchu. Nie wiedziała, że Hunter i Garcia już wrócili z kostnicy, i nie miała pojęcia, że zastanie w pokoju swojego szefa. Wszyscy się odwrócili i utkwili w niej wzrok. Minęły trzy sekundy milczenia. – Przepraszam, że przeszkadzam. – Rozejrzała się po pokoju, pragnąć przykuć uwagę wszystkich. – Myślę, że w końcu coś znalazłam. Rozdział 45 Prokurator okręgowy Bradley zaprosił ją do środka, jakby był u siebie. Poczekał, aż zamknie drzwi. – Co masz? – zapytał, rzucając raport z autopsji na biurko kapitan Blake. – Cały ranek przeglądałam długą listę przestępców, których oskarżał Derek Nicholson. – Odwróciła się do Huntera. – Tym razem cofnęłam się piętnaście lat. Szukałam związków łączących obie ofiary. Kogoś, kto został zatrzymany przez Nashorna, a później oskarżony przez Nicholsona. – Wyciągnęła cztery kartki z zielonej plastikowej teczki i wręczyła po jednej każdemu z obecnych w pokoju. – Spośród wszystkich przestępców, których Nashorn ujął w ciągu dwunastu lat pracy na stanowisku detektywa, Nicholson oskarżył trzydziestu siedmiu. Wszyscy spojrzeli na nazwiska widniejące na kartce. – Trzydziestu siedmiu? Na tej liście jest tylko dwanaście nazwisk – powiedział prokurator okręgowy Bradley, lekko unosząc brwi. – Przejrzałam je wcześniej – wyjaśniła Alice. – Ośmiu nie żyje. Problem w tym, że wszyscy to pospolici, uliczni przestępcy: napady z bronią w ręku, rozboje, handel narkotykami, stręczycielstwo, użycie niebezpiecznego narzędzia. Ci ludzie to pospolici członkowie gangów. Sprawdziłam ich przeszłość, ale odkryłam jedynie ludzi, którzy porzucili szkołę, osobników słabo wykształconych, pochodzących z rozbitych rodzin, mających rodziców cechujących się skłonnością do przemocy. Ludzi o wybuchowym temperamencie, którzy nie pasują do profilu. – O jakim profilu mówisz? – spytał prokurator okręgowy. – Raport z autopsji Nicholsona sugeruje, że zabójca zna się na medycynie – wyjaśniła Alice. – Dziś rano potwierdziła to autopsja ciała Nashorna – dodał Garcia. – Zatem wzmacnia to moje przypuszczenia – podjęła Alice. – Przestępcom figurującym na tej liście brak wykształcenia potrzebnego do dokonania zabójstw, z którymi mamy do czynienia. Nie mieliby wiedzy, cierpliwości ani determinacji potrzebnych do poćwiartowania ofiar i wykonania rzeźb z części ich ciała.

– Sugeruje pani, że żadne z nazwisk na tej liście nie jest warte sprawdzenia? – zapytała kapitan Blake ze śpiewną intonacją w głosie. – To w jakim celu pani je nam wręczyła? – burknęła, z lekceważeniem rzucając kartkę na biurko. – Nie – odparła tym samym tonem Alice. – Przedstawiłam tylko swoje zdanie. Skompilowałam tę listę, bo takie było moje zadanie. Po wielu latach pracy w biurze prokuratora okręgowego nauczyłam się, że czas jest cennym towarem podczas każdego śledztwa. Jeśli macie środki i czas, aby sprawdzić każde z dwudziestu dziewięciu nazwisk na tej liście, możecie to zrobić. Na twarzy Bradleya pojawił się uśmiech dumnego ojca. Spojrzał na kapitan Blake, jakby chciał powiedzieć: „To moja dziewczyna”. Hunter zauważył, że kapitan Blake zagryza zęby. – Zatem jest pani podekscytowana czymś innym – rzekł szybko. – Odkryła pani coś innego, prawda? W oczach Alice pojawił się nowy błysk. – Po przejrzeniu tej listy wpadłam na pewien pomysł. Pomyślałam, żeby spojrzeć na tę sprawę pod innym kątem. – To znaczy? – Głos kapitan Blake pozostał oschły. Alice podeszła do biurka Blake. – Być może człowiek, którego szukamy, jest związany tylko z jedną, a nie dwiema ofiarami. Wszyscy zastanowili się nad jej słowami. – W takim razie dlaczego zabił dwa razy? – zapytał Garcia. Alice podniosła palec wskazujący, jakby chciała powiedzieć „to kluczowe pytanie”. – Bo element łączący kryje się gdzie indziej – ciągnęła, nie dając im szansy zadania pytania. – Pamiętając o tym, szybko stworzyłam aplikację do przeszukania bazy danych w biurze prokuratora okręgowego, a dokładnie do sprawdzenia spraw prowadzonych przez prokuratora Nicholsona. A właściwie do przeszukania i połączenia rezultatów, w jakikolwiek sposób, z którymś z przestępców ujętych przez Nashorna w całym okresie jego służby. – Jakiego kryterium użyłaś? – zapytał Hunter. Alice lekko przechyliła głowę i wzruszyła ramionami. – Z tym był największy problem. Zakres może być bardzo szeroki, więc postanowiłam zacząć od czegoś prostego, co wcześniej zasugerowałeś – od rodziny i krewnych, ze szczególnym uwzględnieniem osób, które w ostatnim czasie skończyły odsiadywanie wyroku lub zostały zwolnione warunkowo. – Przerwała na chwilę i pokręciła głową. – No, może nie ostatnio. Zaczęłam od cofnięcia się o pięć lat.

– I…? – Kapitan Blake oparła brodę na dłoni. – I być może dopisało nam szczęście. Pojawił się bardzo dobry kandydat. Rozdział 46 Alice uśmiechnęła się kącikami ust, wyciągając z zielonego plastikowego folderu cztery kopie policyjnego zdjęcia. – Oto Alfredo Ortega. Wręczyła każdemu po jednej kopii. Zdjęcie wyglądało na stare. Widoczna na nim osoba miała asymetryczną twarz i kwadratową szczękę, spiczasty nos i uszy, które wydawały się zbyt małe w stosunku do głowy, do tego krzywe zęby i wydatne wargi. Krótko mówiąc, facet nie należał do szczególnie atrakcyjnych. Miał długie, kruczoczarne włosy opadające na ramiona. – Okay – powiedziała kapitan Blake. – Wygląda wystarczająco paskudnie. Jaka jest jego historia? – Ortega jest obywatelem amerykańskim pochodzenia meksykańskiego. Pracował jako układacz i kierowca wózka widłowego w magazynie w południowo-wschodniej części Los Angeles. To potężny gość – metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu, waga sto dwadzieścia kilogramów – z rodzaju tych, z którymi się nie zadziera. W pewien deszczowy sierpniowy dzień nie czuł się najlepiej. Pewnie się czymś zatruł. Po południu szef się nad nim zlitował i odesłał go do domu. Ortega był wówczas żonaty od dwóch lat, ale nie miał dzieci. Wrócił do domu wcześniej niż zwykle i przyłapał swoją żonę, Pam, w łóżku z innym facetem. Jak się okazało, jego kumplem od kieliszka. Garcia skrzywił się boleśnie. – Cholera, kiepska sprawa… Alice przesunęła ciężar ciała z nogi na nogę i kontynuowała swoją opowieść: – Zamiast wpaść w szał i stracić nad sobą panowanie, zostawił ich w spokoju i pojechał kilka miast dalej, do rodziny Pam mieszkającej w San Bernardino. Dotarłszy na miejsce, zabił jej matkę, ojca, babcię i młodszego brata. Psu darował. Po urządzeniu krwawej łaźni obciął wszystkim głowy i ustawił je na stole w jadalni. Cztery pary zaszokowanych oczu przesunęły się ze zdjęcia na Alice, która chwilę milczała, pozwalając, by napięcie narastało. – Ortega wrócił następnie do Los Angeles i skierował kroki do domu swojego przyjaciela – tego, który sypiał z jego żoną. W tym czasie jego przyjaciel był już w domu z własną żoną i dzieckiem, które miało zaledwie pięć lat. – Alice przerwała, aby wziąć głębszy oddech. – Zabił wszystkich w taki sam sposób jak rodzinę żony – maczetą. Ich głowy zostawił na kuchennym blacie. Później jakby nigdy nic wziął prysznic w ich domu i poczęstował się jedzeniem z lodówki. Dopiero wtedy wrócił do siebie. Kochał się z żoną, a później odrąbał głowę także jej. Wszyscy spojrzeli na Alice takim wzrokiem, jakby znajdowali się w stanie katatonii.

– Wow… to naprawdę… inspirująca historia – powiedział Garcia, wypuszczając powietrze z płuc. – Kiedy to się wydarzyło? – Dwadzieścia jeden lat temu. Ortega nie stawiał oporu podczas zatrzymania. Po aresztowaniu utrzymywał, że jest niewinny, powoływał się na chwilową utratę poczytalności. Dlatego doszło do rozprawy z udziałem ławy przysięgłych. Prokuratorem był Derek Nicholson. Zapadła kamienna cisza. – Przypominam sobie tę sprawę – oznajmił prokurator okręgowy Bradley. – Czy zatrzymania dokonał Nashorn? – spytał Garcia. – Nie mógł tego zrobić – powiedział Hunter, kręcąc głową. – To było dwadzieścia jeden lat temu, Carlosie. Nashorn nie był jeszcze wówczas detektywem. – Zaraz, zaraz – kapitan Blake położyła swoje zdjęcie na biurku. – Powiedziałaś, że kryteria wyszukiwania zostały określone w taki sposób, aby znaleźć ludzi, którzy odsiedzieli wyrok lub wyszli za kaucją w ciągu ostatnich pięciu lat. Chcesz mi powiedzieć, że ten przystojniak wyszedł na wolność? Jakim cudem? – Nie. – Alice pokręciła głową. – Ława przysięgłych była jednomyślna. Ortega dostał karę śmierci. Czekał na wyrok szesnaście lat. Egzekucję wykonano pięć lat temu za pomocą zastrzyku. Spojrzeli na siebie ze zdumieniem. W tym momencie cierpliwość kapitan Blake się skończyła. – Jaja sobie robisz?! – Walnęła zdjęciem o biurko i zaczęła się podnosić. Spoglądała to na Alice, to na prokuratora okręgowego: – Najpierw lista nazwisk, która nie powinna nas interesować, a teraz zdjęcie faceta, który nie żyje od pięciu lat. Co to ma być, u licha? Dzień „marnowania czasu policji Los Angeles”? Z jakimi kretynami ty pracujesz, Dwayne? – Z takimi, którzy mogliby wodzić za nos kretynów z twojego wydziału, Barbaro. – Prokurator okręgowy skinął głową w kierunku Huntera i Garcii. – Alfredo Ortega to ogniwo, które znalazłam po stronie Nicholsona – odpowiedziała Alice spokojnym głosem, nie pozwalając, żeby sprzeczka uległa zaostrzeniu, i wyciągając z teczki kolejne zdjęcia, które rozdała pozostałym, tak jak poprzednie. – Pozwólcie, że przedstawię Kena Sandsa. Spojrzeli na kolejne policyjne zdjęcie przedstawiające dwudziestokilkuletniego mężczyznę. Jego skóra miała złociste zabarwienie wynikające raczej z wystawienia na działanie słońca niż pochodzenia etnicznego. Jego policzki przypominały gąbkę, pokrywały je blizny po trądziku najpewniej z czasów, gdy był nastolatkiem. Oczy Sandsa były tak ciemne, że niemal czarne. Spoglądał w dal wzrokiem narkomana wstrzykującego sobie dożylnie środki odurzające, ale w jego oczach kryło się coś wyzywającego – coś chłodnego i budzącego strach. Coś złego. Czarne włosy miał

krótko przystrzyżone, a na twarzy widniał uśmiech człowieka, który wie, że pewnego dnia się zemści. – Okay, a co Ken Sands ma z tym wszystkim wspólnego? Alice uśmiechnęła się zuchwale. – Całkiem sporo. Rozdział 47 – Sands dorastał razem z Ortegą w Paramount – Alice zaczęła czytać nowy dokument. – Byli najlepszymi przyjaciółmi. Żaden nie miał brata ani siostry, co zbliżyło ich do siebie jeszcze bardziej. Obaj pochodzili z ubogich rodzin. Ojciec Sandsa dużo pił, więc życie domowe było dalekie od ideału. Sands nienawidził ojca, który często spuszczał mu lanie. Większość czasu spędzał na ulicy w towarzystwie Ortegi. Obaj szybko zainteresowali się narkotykami i ulicznymi wojnami gangów – wiecie, jak to jest. Na biurku kapitan Blake zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę, warknęła „nie teraz!” i rzuciła ją na widełki. – Mów dalej. Alice odchrząknęła, żeby oczyścić gardło. – Sands i Ortega chodzili do ogólniaka w Paramount. Ortega uczył się gorzej niż przeciętnie, ale Sands, chociaż chuligan, miał lepsze stopnie, niż można by oczekiwać. Gdyby tylko chciał i miał środki, bez trudu dostałby się do college’u. Niestety ich uliczne życie zdążyło się już przerodzić w życie przestępcze. Kiedy mieli siedemnaście lat, zostali aresztowani za kradzież samochodu i posiadanie marihuany. Sąd dla nieletnich wymierzył im karę jednego roku w zakładzie dla nieletnich. Krótki okres pobytu w zakładzie karnym wkurzył Ortegę. Postanowił, że nie chce takiego życia. Poznał Pam wkrótce po wyjściu na wolność. Kilka lat później się pobrali. Chociaż nadal brał narkotyki, dostał robotę w magazynie i, jak powiedziałam, wszystko wskazywało na to, że pozostawił za sobą uliczne życie. – Ale nie Sands – domyślił się Hunter. Krótkie skinienie głowy. – Nie Sands. Po wyjściu na wolność jakiś czas wiódł żywot drobnego przestępcy, ale w zakładzie dla nieletnich nawiązał wiele nowych kontaktów. Nie minęło dużo czasu, a Sands już handlował narkotykami na dużą skalę. – Jakim sposobem tak szybko zdobyłaś te informacje? – spytał Garcia. – Biuro prokuratora okręgowego przechowuje obszerne materiały na temat każdego, kogo ścigaliśmy – odpowiedziała Alice, wskazując głową Bradleya i przewracając kolejną kartkę swojego raportu. – Pewnej nocy Sands wrócił do domu pijany i naćpany. Doszło do kolejnej awantury z jego dziewczyną, Giną Valdez, i sytuacja wymknęła się spod kontroli. Sands stracił głowę, chwycił kij baseballowy i skatował Ginę tak, że mało nie umarła. Trafiła do szpitala. Miała kilka złamanych kości, pękniętą

czaszkę i straciła wzrok w lewym oku. – Miły z niego gość – zauważył Garcia, opierając się o parapet. – Powiedziałaś, że aplikacja miała wyszukać powiązania z członkami rodziny i krewnymi – wtrącił się Hunter. – Jak zdołałaś powiązać Sandsa i Ortegę? – Kiedy Ortega dostał karę śmierci po zamordowaniu żony, wskazał Kena Sandsa jako swojego najbliższego krewnego – wyjaśniła Alice. – Wspomniałam, że w młodości byli sobie bliscy jak bracia. Zasugerowałeś, abyśmy szukali najbliższych krewnych, członków gangu, każdego, kto mógłby chcieć się za kogoś zemścić. Cóż, Ken Sands z pewnością należy do tej kategorii. – Nie wątpię – odparł Garcia. – A teraz najlepsze – podjęła Alice. – Andrew Nashorn był detektywem, który aresztował Sandsa. Napięcie w pokoju osiągnęło maksymalny poziom. – Gina, dziewczyna Sandsa, panicznie się go bała. I słusznie. Okazało się, że bił ją wcześniej wiele razy. Kiedy wyzdrowiała, to Nashorn przekonał ją, aby wniosła oskarżenie. Sands został oskarżony o pobicie swojej życiowej partnerki z użyciem niebezpiecznego narzędzia. – Co jest ciężkim przestępstwem zgodnie z paragrafem dwieście czterdziestym piątym kodeksu karnego Kalifornii – dodał tytułem uzupełnienia Bradley. Alice skinęła głową. – Oprócz tego, że w chwili zatrzymania był na haju i miał przy sobie ponad kilogram heroiny. Skazano go na dziewięć i pół roku więzienia. Trafił do Kalifornijskiego Więzienia Stanowego w Lancaster. – Jak dawno temu to było? – spytała kapitan Blake. – Dziesięć lat. Po odczytaniu wyroku, zanim wyprowadzono go z sali sądowej, Sands spojrzał na Nashorna, który siedział tuż za prokuratorem okręgowym, i powiedział: „Wrócę po ciebie”. – Alice położyła raport na biurku kapitan Blake. – Wyszedł na wolność pół roku temu. Można było odnieść wrażenie, że czas zatrzymał się na kilka sekund. – Czy mamy jego adres domowy? – zapytał Hunter. – Jedynie stary. Sands nie został zwolniony warunkowo. Odsiedział cały wyrok. Wyszedł na wolność bez obowiązku meldowania się kuratorowi sądowemu, sędziemu lub komukolwiek. Nie narzucono mu żadnych ograniczeń. Jeśli chce, może nawet wyjechać z kraju. – Rozumiem – powiedziała Blake, spoglądając na zdjęcie leżące na biurku. – Odszukajmy faceta jak najszybciej i zamieńmy z nim słówko. – Skinęła Alice, żeby dała jej teczkę z raportem.

– Nie rozgłaszajmy tej sprawy, dopóki go nie znajdziemy – dodał Bradley. – Nie chcę kolejnych przecieków do prasy. Nikomu ani słowa. – Spojrzał na Huntera i Garcię, jakby ci zamierzali upublicznić tę informację zaraz po wyjściu z pokoju. – Dosłownie nikomu. Zamordowano prokuratora i gliniarza. Każdy funkcjonariusz policji, każdy stróż prawa marzy o tym, żeby dostać drania w swoje ręce. Każdego z naszych podejrzanych. Jeśli ta informacja wydostanie się na zewnątrz, rozpocznie się pieprzona obława na skalę, jakiej nie oglądał żaden z nas. Czy wyrażam się jasno? Ani Hunter, ani Garcia nie odpowiedzieli. Spojrzeli milcząco na prokuratora okręgowego. – Czy to jasne, panowie detektywi? – Jak słońce – odrzekł Hunter. Rozdział 48 Po porannych wydarzeniach dzień wlókł się w żółwim tempie. Nie pojawiły się żadne nowe fakty. Zgodnie z ich oczekiwaniami adres Sandsa figurujący w aktach Alice okazał się nieaktualny, a ponieważ facet wyszedł z więzienia zaledwie pół roku temu, nie wypełnił jeszcze żadnych dokumentów, które mogłyby pomóc w ustaleniu jego miejsca pobytu – podania o prawo jazdy, paszport lub rejestrację w opiece społecznej. W jego teczce w opiece społecznej nadal widniał stary adres. Hunter stworzył mały zespół w celu namierzenia konta bankowego, rachunków za prąd i gaz, wszystkiego, co mogłoby ich naprowadzić na właściwy trop. Próbowali również dotrzeć do starych przyjaciół Sandsa. Do ludzi, z którymi przebywał przed pójściem do więzienia, i współwięźniów, którzy obecnie przebywali na wolności. Do każdego, kto mógł go znać. Oczywiście uzyskanie informacji od dawnych przyjaciół lub kumpli z więzienia było dość trudne. Zdawał sobie z tego sprawę. Prawo ulicy obowiązujące w Los Angeles uznawało donoszenie na kumpla, szczególnie glinom, za przestępstwo karane śmiercią. Nawet wrogowie Sandsa mieliby opory przed rozmową na jego temat. Hunter poprosił o wykaz wszystkich więziennych odwiedzin u Sandsa i Ortegi, ale z powodu prawa o ochronie danych osobowych obowiązującego w Kalifornii niezbędna była zgoda sędziego, a jej uzyskanie mogło potrwać dzień lub dwa, nie wspominając o kolejnych, które zajęłoby przesłanie akt. Gina Valdez, przyjaciółka Kena Sandsa, którą ten skatował prawie na śmierć, zniknęła. W Stanach zmiana nazwiska nie była szczególnie skomplikowanym procesem. W dobie Internetu coraz łatwiejsza stawała się zmiana całej tożsamości. Nikt nie wiedział, czy Gina zmieniła nazwisko, czy otrzymała nową tożsamość. Nikt nie wiedział, czy nadal mieszka w Los Angeles, w Kalifornii, a nawet w kraju. Tylko jedno nie budziło wątpliwości: nie chciała zostać odnaleziona. Jako detektyw policji Los Angeles Andrew Nashorn czasami pracował z partnerem, detektywem Sebem Stokesem. Stokes nie brał udziału w zatrzymaniu Kena Sandsa, ale Hunter zadzwonił do niego mimo to. Umówili się na spotkanie następnego dnia rano. Brian Doyle, szef wydziału informatyki policji Los Angeles, zadzwonił do Huntera

pod koniec dnia, aby poinformować go o tym, co znaleźli w komputerze zabranym z mieszkania Nashorna. Hunter i Garcia przez godzinę przeglądali informacje skompilowane na podstawie internetowej historii laptopa. Szybko stało się jasne, że Nashorn często korzystał z usług agencji towarzyskich specjalizujących się w fetyszach, krępowaniu i sadomasochizmie. Odnaleźli również cały szereg stron pornograficznych, które wielu uznałoby za hardcore’owe, chociaż żadna nie była nielegalna. E-maile Nashorna nie zawierały żadnych podejrzanych elementów, żadnych gróźb ani niczego, co można by za takie uznać. Nie zdołali też ustalić tożsamości drugiej osoby, która rozmawiała z Derekiem Nicholsonem w jego domu zaraz po postawieniu diagnozy. Hunter nadal rozmyślał o słowach pielęgniarki Nicholsona – o oczyszczeniu sumienia i wyznaniu komuś prawdy o jakiejś sprawie. Resztę dnia Hunter i Garcia spędzili na poszukiwaniu w Internecie czegoś, co choćby w przybliżeniu przypominało nowy cień rzucany przez rzeźbę wykonaną z części ciała Nashorna. Nie znaleźli niczego podobnego do całego obrazu. Zniekształconą, rogatą głowę można było bez trudu połączyć z wyobrażeniami diabłów i demonów z religii, wierzeń i kultur na całym świecie. Oprócz tego były również mitologiczne bóstwa z rogami – grecki bożek Pan, a nawet Apollo i Zeus, których przedstawiano pod postacią mężczyzny z rogami. Diabeł lub Bóg, pomyślał Hunter. Wybieraj. Bez punktu odniesienia ich zadanie przypominało szukanie włosa blondynki na piaszczystej plaży. Pozostałe elementy obrazu były jeszcze mniej uchwytne. Dwie stojące i dwie leżące jedna na drugiej postacie. Hunter i Garcia nie znaleźli niczego. Hunter zaczął podejrzewać, że Alice miała rację. Może obraz w ogóle nie krył żadnego znaczenia. Nie nawiązywał do żadnej religii. Może jego znaczenie było tak proste, jak zasugerowała – zły zabójca patrzący na swoje ofiary. Dwie były martwe, dwie czekały na śmierć. A to oznaczało, że zabije ponownie. Rozdział 49 Hunter wrócił do Lennox po porze kolacji i zaparkował przed domem Amy Dawson. Pielęgniarka opiekująca się Derekiem Nicholsonem w ciągu tygodnia tak jak poprzednio zaprosiła go do domu. Tym razem udali się do kuchni. W powietrzu unosiła się przyjemna woń gotowanych pomidorów, bazylii, chili i innych przypraw. – Mój mąż ogląda mecz w salonie – wyjaśniła Amy. – Kibicuje Lakersom. Kiedy ulega emocjom, bywa bardzo głośny. Nie masz nic przeciwko temu, że porozmawiamy tutaj? – Absolutnie – zapewnił ją Hunter. – Będę się streszczać. Amy miała na sobie jasną sukienkę w kwiaty i gumowe japonki. Rozplotła warkocze, a jej włosy opadały na plecy, związane w gęsty koński ogon. Wskazała Hunterowi jedno z

krzeseł stojących przy składanym stole z formiki. – Szkoda, że nie przyjechałeś wcześniej, mógłbyś zjeść z nami obiad. Hunter się uśmiechnął. – To bardzo miłe z twojej strony. Gdyby umieścić mnie w pobliżu talerza smacznego, domowego spaghetti, mógłbym przytyć… jeszcze bardziej. Amy spojrzała z powątpiewaniem na Huntera. – Skąd wiedziałeś, że dziś wieczór przyrządziłam spaghetti? – No cóż… po smakowitym zapachu unoszącym się w kuchni. – Wzruszył ramionami. – Sosie pomidorowym domowej roboty? Amy nie potrafiła ukryć zdumienia. – Masz rację. To przepis mojej matki. Lubimy go przyprawiony na ostro. – Ja również. – Skinął głową, zanim usiadł. Poczekał, aż Amy zajmie miejsce po drugiej stronie stołu. – Chciałem zapytać o drugiego gościa, który jak powiedziałaś, odwiedził pana Nicholsona w domu, gdy ten dowiedział się o chorobie. – Nie pamiętam nic więcej – odrzekła szczerze zmartwiona. – Nie przejmuj się. Chciałem tylko, żebyś rzuciła okiem na fotografię i powiedziała, czy to on. Czy ten człowiek jest osobą, która tamtego dnia złożyła wizytę panu Nicholsonowi. – Zgoda – odpowiedziała Amy, pochylając się ku niemu i opierając łokcie na stole. W tym momencie Screamer, rodzinny pupil, zaczął szczekać za drzwiami. Amy spojrzała w tamtą stronę wyraźnie zirytowana. – Przepraszam na chwilę. – Wstała i otworzyła drzwi, ale nie pozwoliła psu wejść do środka. – Delroy! – zawołała. – Czy mógłbyś zabrać Screamera? Możesz wystawić go na dwór? Nie mogę się nim teraz zajmować. – Oglądam mecz! – odpowiedział mocny baryton. – W takim razie powiedz Leticii, żeby zabrała go na górę. – Leticia! Zabieraj swojego psa, bo drania uduszę! Amy zamknęła drzwi i pokręciła głową. – Przepraszam – powtórzyła. – Ten pies doprowadza mnie czasem do szaleństwa. Mojego męża również. Hunter uśmiechnął się do niej. – Nic się nie stało. – Położył przed Amy zdjęcie formatu A4 przedstawiające Andrew Nashorna. – Miałem na myśli jego. Pielęgniarka podniosła fotografię i oglądała uważnie dłuższą chwilę. – Przykro mi, ale to nie on. Tamten był szczuplejszy i wyglądał młodziej. Jestem pewna. –

Odłożyła zdjęcie na stół. Hunter skinął głową, ale zostawił je tam, gdzie było. – A może to ten? – Wyciągnął drugą fotografię. Tym razem przedstawiała Kena Sandsa. Skontaktował się z władzami Kalifornijskiego Więzienia Stanowego w Lancaster i zdobył zdjęcie Sandsa, wykonane w dniu jego wyjścia na wolność. Włosy Sandsa były długie i potargane, zapuścił też kępkowatą, rzadką brodę. Rysy twarzy nie były wyraźnie widoczne. – To najnowsze, jakim dysponujemy – wyjaśnił Hunter. Wiedział, że Sands celowo zapuścił włosy i brodę. Wielu więźniów odsiadujących średnie i długie wyroki wyglądało podobnie. Była to znana sztuczka uniemożliwiająca zdobycie wiernego, aktualnego zdjęcia. Długie włosy i rzadka broda znikały godzinę po wyjściu na wolność. – Jestem pewny, że nie jest już taki zarośnięty. – Pokazał jej kolejne zdjęcie, wykonane w dniu zatrzymania. – Tak wyglądał dziesięć lat temu. Amy zatrzymała na nim wzrok dłuższą chwilę. Hunter zamilkł, pozwalając, żeby je dokładnie obejrzała. – To mógł być on – powiedziała w końcu Amy. Poczuł elektryzujący dreszcz. – Oczywiście nie mam pewności. Człowiek, który odwiedził pana Nicholsona tamtego dnia, nie miał brody ani długich włosów. Był ubrany w garnitur i tak dalej. – Rozumiem. Ani na chwilę nie oderwała oczu od fotografii. – Ale to mógł być on. Rozdział 50 Krew zakrzepła i wyschła na podłodze oraz ścianach, kiedy krwinki czerwone obumarły i zaczęły ulegać rozkładowi, a dziwny, metaliczny zapach osłabł, ustępując miejsca znacznie silniejszej woni – czemuś przypominającemu smród rozkładającego się mięsa połączonego z zapachem zsiadłego mleka. Ludzie, którzy byli na miejscu brutalnego przestępstwa, często twierdzili, że właśnie tak pachnie gwałtowna śmierć. Hunter ponownie pchnął drzwi kabiny na jachcie Nashorna. Powtórne odwiedzenie miejsca popełnienia przestępstwa – samotnie, w środku nocy – stało się niemal jego obsesją. Mógł się rozejrzeć bez przeszkód, zabawić tyle czasu, ile chciał, choćby na ułamek sekundy przyjąć sposób myślenia zabójcy. Tylko jak można nadać sens czemuś, co jest go pozbawione? Wielokrotnie przeczytał raport z oględzin miejsca zbrodni sporządzony przez członków zespołu kryminalistycznego. Liczne odciski butów, które dostrzegł na podłodze w kabinie, były rozmazane, co uniemożliwiało określenie rozmiaru obuwia. Podłogę pokrywało tyle krwi, że gdy tylko zabójca podnosił stopę, kolejne plamy

zamazywały jej zarys. Dlatego analiza odcisków stóp była taka trudna. Mike Brindle, szef ekipy kryminalistycznej, która przybyła na miejsce popełnienia przestępstwa, powiedział Hunterowi, że odkrył coś ciekawego w sprawie tych śladów. Rozkład wagi wydawał się różnić z każdym krokiem. Zabójca poruszał się w sposób asymetryczny, jakby kulał lub celowo włożył niewłaściwy rozmiar buta. Hunter spotkał się już wcześniej z tą sztuczką. Technicy kryminalistyczni nie byli także w stanie określić wzoru podeszwy, co sugerowało, że zabójca założył na buty grubą plastikową osłonę lub coś w tym rodzaju. To wyjaśniałoby brak krwawych śladów stóp na zewnątrz kabiny. Brindle zapewnił Huntera, że jego zespół pozostawił kabinę w takim stanie, w jakim ją zastał. Przedmioty zabrane do badań zostały wyszczególnione w wykazie, który Hunter miał przy sobie. Wszystkie pozostałe znajdowały się na miejscu. Hunter zapiął swój kombinezon i wszedł do środka. Nie martwił się o to, że zatrze ślady na miejscu zbrodni, ale nie chciał, żeby jego buty i ubranie pobrudziły się krwią lub przesiąkły mdlącym zapachem. Wiedział, że gdy zapach przeniknie do wnętrza tkaniny, nie usunie go żadne pranie lub czyszczenie chemiczne. Był to fenomen natury psychologicznej. Mózg kojarzył ubranie z zapachem, nawet gdy ten zwietrzał dawno temu. Hunter stanął pośrodku kabiny i powoli omiótł ją wzrokiem. Czy zabójca był na pokładzie, kiedy zjawił się Nashorn? Drzwi kabiny nie nosiły żadnych śladów wtargnięcia, chociaż otworzenie wytrychem obu zamków nie stanowiłoby problemu dla kogoś, kto miał doświadczenie w tej dziedzinie. Hunter powtórzył czynności, które on i Garcia wykonali dzień wcześniej, aby upewnić się, że niczego nie przeoczył. Podszedł do małej lodówki i otworzył drzwi. Lodówka była dobrze zaopatrzona – kilka butelek wody, ser, zimne mięso i mnóstwo piwa. Ponownie zajrzał do kosza na śmieci – papierek po batoniku i puste opakowanie po suszonej wołowinie. Żadnych puszek po piwie. Żadnych szklanek w małym aneksie kuchennym. Jeśli Nashorn zaprosił kogoś na pokład przed wypłynięciem w dwutygodniowy rejs, z pewnością nie po to, żeby wypić z nim kolejkę. A zatem po co? Garcia zasugerował, że zabójca mógł zagrozić Nashornowi z zewnątrz bronią, zmusić go do otworzenia drzwi, a następnie uderzyć w twarz. Analiza obu miejsc zbrodni i wniosek doktor Hove, że zabójca użył elektrycznego noża kuchennego, sprawiła, że Hunter uznał tę hipotezę za mało prawdopodobną. Ich zabójca nie lubił broni palnej. Przeszedł kabinę, kierując się do przeciwległej ściany, najbardziej pochlapanej krwią. Krzesło, na którym znaleziono tułów Nashorna, zostało zabrane przez ekipę kryminalistyczną, ale jego miejsce oznaczono taśmą maskującą. Hunter stanął pośrodku zaznaczonego pola i rozejrzał się wokół. W kabinie nie było gdzie się ukryć. Każdy, kto próbowałby to zrobić, zostałby natychmiast odkryty, chyba że był karłem. Stojąc w drzwiach, Nashorn widział całe pomieszczenie z wyjątkiem wnętrza łazienki. Gdyby zabójca ukrył się w łazience, miałby do wyboru: zaczekać, aż Nashorn otworzy drzwi i

zdzielić go narzędziem, którym się posłużył, lub otworzyć je samemu i skoczyć na Nashorna, kiedy ten wejdzie do kabiny. Hunter natychmiast dostrzegł dwie trudności związane z tą teorią. Podobnie jak w innych kabinach jachtowych, łazienka nie należała do przestronnych. Hove była pewna, że Nashorn został powalony jednym silnym uderzeniem w twarz, a zabójca zamachnął się z prawej strony. Wykonanie takiego ruchu było niemożliwe, jeśli czekał ukryty w łazience. Po prostu nie było w niej dość miejsca. Jeśli zabójca wyskoczył z łazienki i rzucił się na Nashorna, niezależnie od tego, gdzie ten się znajdował, w ciasnym pomieszczeniu potrzebowałby przynajmniej dwóch lub trzech kroków, aby dopaść ofiarę. Taki czas wystarczyłby, aby Nashorn przyjął najbardziej naturalną pozycję obronną – podniósł ręce i zasłonił twarz. Chociaż ręce zostały oddzielone od tułowia, na dłoniach i ramionach nie było żadnych śladów walki. Hunter ponownie zlustrował pomieszczenie i zatrzymał wzrok na małym włazie prowadzącym do komory silnika. Podobnie jak większość elementów tylnej części kabiny, klapę pokrywała zaschła krew. Ponieważ wczorajszej nocy zespół kryminalistyczny chciał jak najszybciej przystąpić do pracy, Hunter nie miał czasu, żeby należycie obejrzeć luk silnika. Przykucnął i podniósł właz. Pomieszczenie było małe, niewiele większe od zwykłej szafy. Większość miejsca zajmował silnik. Krew przeciekła przez właz i skapnęła na silnik oraz poplamioną ropą podłogę. Już zamykał klapę, kiedy zauważył coś, co przyciągnęło jego uwagę. Plamę krwi na środkowej części silnika. Nie była to kropla krwi, która przeciekła przez właz, ale rozbryzg. Widywał takie wielokrotnie – rozbryzg krwi, która trysnęła z rany, zwykle wywołany ruchem obrotowym, na przykład wtedy, gdy napastnik zdzielił ofiarę w twarz. Siła uderzenia sprawiła, że szyja Nashorna wykonała obrót, a tryskająca krew zatoczyła łuk. Sięgnął po raport zespołu kryminalistycznego i szybko przejrzał zdjęcia. Kiedy znalazł to, czego szukał, jego mózg zaczął gorączkowo pracować, analizując różne możliwości. Wyciągnął rękę, wetknął głowę w otwór i zaczął macać pod silnikiem, jakby czegoś szukał. Kiedy wyciągnął dłoń, była pokryta cienką warstwą oślizgłego płynu. Hunter poczuł krew pulsującą w żyłach. – Sprytny sukinsyn. Rozdział 51 O dziewiątej rano ciepło buchające z pokrytych kurzem dróg wywoływało takie wrażenie, jakby ktoś otworzył drzwi piecyka. Hunter siedział na dworze przy jednym ze stolików kawiarni Grub na Seward Street. Duży biały parasol wetknięty w środek stolika dostarczał przyjemnego cienia. Przystrzyżony zielony żywopłot i fioletowe kwiaty oplatające drewnianą kratownicę otaczającą kawiarnię nadawały jej wiejską atmosferę, chociaż znajdowała się nieopodal West Hollywood. Miejsce spotkania zaproponował detektyw Seb Stokes, dawny partner Andrew Nashorna. Stokes zjawił się kilka minut po Hunterze, stanął w drzwiach prowadzących na

zewnętrzny dziedziniec i powiódł wzrokiem po zajętych stolikach. Facet przypominał niedźwiedzia. Jego znoszone spodnie były rozciągnięte w rejonie pasa, a marynarka wyglądała tak, jakby miała pęknąć, gdy tylko Stokes wzruszy ramionami lub kichnie zbyt mocno. Detektyw miał jasnobrązowe, rzadkie włosy zaczesane na bok, aby ukryć niedającą się zamaskować łysinę. Seb spoglądał zmęczonym spojrzeniem człowieka, który spędził tyle czasu w jednej robocie, że w końcu zaczął jej nienawidzić. Chociaż nigdy wcześniej się nie spotkali, Hunter od razu go rozpoznał i podniósł rękę, żeby zwrócić jego uwagę. Stokes podszedł do stolika. – Pewnie za bardzo przypominam glinę, co? – powiedział Stokes grubym głosem. – Chyba można to powiedzieć o nas wszystkich – odrzekł Hunter, wstając, aby uścisnąć mu dłoń. Stokes zmierzył Huntera od stóp do głów, oceniając budowę jego ciała i ubiór. Czarne dżinsy, kowbojskie buty, koszulę z rękawami podwiniętymi na muskularnych ramionach, szerokie bary i wydatną klatkę piersiową oraz twarz o kwadratowej szczęce. – Czyżby? – zapytał Stokes z sarkastycznym uśmiechem. – Ty bardziej przypominasz amerykańskiego mistrza gimnastyki niż glinę. – Uścisnął dłoń Huntera. – Seb Stokes. Wołają mnie Seb. – Robert Hunter. Po prostu Robert. Usiedli. – Zamówmy coś. – Stokes skinął na kelnerkę i nie zaglądając do menu, poprosił o śniadanie specjalność zakładu. Hunter zamówił czarną kawę. Stokes rozsiadł się wygodnie i rozpiął marynarkę. – Prowadzisz śledztwo w sprawie zabójstwa Andy’ego? – Pokręcił głową i spojrzał w dal, a następnie zatrzymał zmęczone oczy na Hunterze. – Czy to prawda, co słyszałem? Że go poćwiartowali? No wiesz… obcięli kończyny? I głowę? Hunter skinął głową. – Przykro mi. – A części jego ciała ułożyli na stole, tworząc jakąś makabryczną rzeźbę? Ponownie skinął głową. – Myślisz, że to zemsta jakiegoś gangu? – Nic na to nie wskazuje. – Co?! To robota jednego człowieka?! – Na to wygląda. Stokes otarł pot z czoła lewą dłonią, zaciskając szczęki.

– To popieprzone. Cholerny tchórz, gnojek. Policjant nie powinien zginąć taką śmiercią. Byłbym gotów zabić za pięć minut sam na sam z tym cholernym skurwielem. Za to, co zrobił Andy’emu. Ciekawe, kto kogo by wówczas poćwiartował. Hunter utkwił wzrok w Stokesie, obserwując, jak daje upust uczuciom. – Pamiętaj, że w tej sprawie masz za sobą cały pieprzony departament policji. Rozumiesz? Jeśli będziesz czegoś potrzebować od dowolnego wydziału, po prostu poproś. Jebany zabójca policjanta. Dostanie to, na co zasłużył. Hunter nie odpowiedział. – To nie był przypadkowy atak, prawda? Chodziło o coś osobistego? Słuchaj, czy to wyglądało na zemstę? – Możliwe. – Za co? Andy nie służył na pierwszej linii od… – Stokes zmrużył oczy i pokręcił głową. – Od ośmiu lat – dokończył zdanie Hunter. – Właśnie. Od ośmiu lat. Pracował w wydziale wsparcia działań operacyjnych… – Stokes przerwał, nagle zdając sobie sprawę z konsekwencji. – Zaraz, zaraz. Sądzisz, że zabójca zemścił się za coś, co wydarzyło się dawniej niż osiem lat temu, kiedy Andy służył w operacyjnym? – Byłeś jego partnerem, prawda? – No, niezupełnie. Fakt, pracowaliśmy razem nad kilkoma sprawami, ale większość śledztw, które dawali nam w południowym rewirze, nie wymagała dwóch starszych detektywów. Zajmowaliśmy się dużą liczbą pospolitych napadów, rozbojów, przypadkami przemocy domowej, kradzieżami, tego rodzaju gównem. Andy i ja prowadziliśmy śledztwo w sprawie kilku zabójstw związanych z gangami. Ludziom z naszego wydziału nie zlecano żadnych głośnych spraw. Do stolika podeszła kelnerka, niosąc kawę. Kawa Stokesa była pokryta grubą warstwą bitej śmietany i wyglądała jak bożonarodzeniowa choinka przysypana śniegiem. Hunter odczekał, aż Stokes wsypie do kubka trzy saszetki cukru. – Myślisz, że to robota jakiegoś śmiecia, którego wsadziliśmy z Andym za kratki? – Na obecnym etapie sprawdzamy każdą ewentualność. – Pieprzysz. To najbardziej podręcznikowa odpowiedź, jaką w życiu słyszałem. – Stokes zamieszał kawę drewnianym patyczkiem. – Zaraz. Myślisz, że skurwiel uderzy ponownie? Tylko mi nie mów, że przyszedłeś mnie ostrzec. – Nie, nie przyszedłem z ostrzeżeniem. Choć nie zawadzi, jeśli zachowasz czujność. Stokes roześmiał się w głos. Chropawym, gardłowym śmiechem. – Co niby miałbym zrobić? Zwrócić się o policyjną ochronę? Kupić większą spluwę? –

Pochylił się do przodu na tyle, na ile pozwalał mu brzuch, i rozchylił poły marynarki, aby Hunter mógł zobaczyć kaburę pod pachą. – Niech no tylko spróbuje. Jestem gotowy. – Wyprostował się i spojrzał na Huntera. – Nie utrzymywałem z Andym takiego kontaktu, jak powinienem. Już nie pracuję w rewirze południowym. Po rozwodzie przenieśli mnie do zachodniego, do Hollywood. – Kiedy to było? – Siedem lat temu. Rok po postrzeleniu Andy’ego. Możesz mi coś powiedzieć? Andy był sprawnym, wysportowanym facetem. Nie pracował w operacyjnym i nie był taki dobry jak kiedyś z powodu kulki, którą oberwał, ale nie był cherlawym popychadłem. Do tego zawsze był czujny, miał się na baczności, wiesz, co mam na myśli? W jaki sposób jeden gość zdołał tak go urządzić? Zaczaił się w kabinie? Hunter rozsiadł się wygodnie i skrzyżował nogi. – Nie. Przebrał się za mechanika. Rozdział 52 Garcia był rannym ptaszkiem. Na ogół zjawiał się w budynku wydziału rozbojów i zabójstw przed innymi, ale tego dnia zasiadł za biurkiem znacznie wcześniej niż zwykle. Nie cierpiał na bezsenność jak Hunter, ale nikt nie ma kontroli nad swoimi myślami ani nad tym, co podsunie mu podświadomość, kiedy zamknie oczy. Starał się nie obudzić żony, ale mimo że leżał cicho i nieruchomo, Anna wyczuła jego niepokój, jakby ten czaił się pod skórą. Zawsze wyczuwała. Garcia poznał Annę Preston w pierwszej klasie ogólniaka. Jej niezwykła uroda przyciągała uwagę chłopców, ale Garcię dosłownie oczarowała. Zakochał się w niej niemal od pierwszego wejrzenia. Jako dziecko Garcia był cichy i bardzo nieśmiały. Potrzebował dziesięciu miesięcy, żeby zebrać się na odwagę, podejść do niej podczas szkolnej zabawy i wydukać: – Czy… chciałabyś… no wiesz… zatańczyć? – Tak – odpowiedziała z uśmiechem, który sprawił, że ugięły się pod nim nogi. – No wiesz… ze mną… czy chciałabyś zatańczyć ze mną? Uśmiechnęła się do niego szeroko. – Tak, z przyjemnością. Kiedy znaleźli się na parkiecie i Garcia zaczął ją niezgrabnie prowadzić, Anna wyszeptała mu do ucha: – Dlaczego zajęło ci to tyle czasu? Garcia oderwał brodę od ramienia Anny i spojrzał w jej orzechowe oczy. – Co?! – W szkole było pięć zabaw. Pięć szkolnych potańcówek w tym roku. Czemu

potrzebowałeś tyle czasu, żeby poprosić mnie do tańca? Garcia przechylił głowę i powiedział ostrożnie: – Bo… bo lubię, kiedy kobieta na mnie czeka? Oboje wybuchnęli śmiechem. Od tamtego wieczoru zaczęli się spotykać. Trzy lata później poprosił ją o rękę, zaraz po skończeniu szkoły. Kiedy został detektywem i zaczął pracować w Departamencie Policji Los Angeles, przyrzekł sobie, że nigdy nie przyniesie do domu żadnej cząstki groteskowego świata, z którym miał do czynienia z racji wykonywanego zawodu. Że nigdy, przenigdy nie opowie Annie o swoim dniu. Nie dlatego, że było to niezgodne z przepisami, ale dlatego, żeby nie skalać jej myśli sprawami i obrazami swojego dnia codziennego. Nigdy nie złamał tej obietnicy. Ostatniej nocy Anna przytuliła się do niego i szepnęła mu do ucha: – Jeśli kiedyś zechcesz pogadać, pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Bez względu na wszystko. Spojrzał na nią i delikatnie odsunął lok z jej czoła. – Wiem – powiedział, uśmiechając się do żony. – Wszystko w porządku. – Pocałował ją w usta. Anna oparła głowę na jego piersi i zamknęła oczy. – Kocham cię – wyszeptała. Zaczął gładzić jej włosy. – Ja też cię kocham. Zamknął oczy, ale sen nie nadszedł. Garcia siedział naprzeciw tablicy ze zdjęciami. Skupiony na zdjęciu cienia rzucanego przez drugą rzeźbę. – Co on, u licha, chce nam powiedzieć? – Męczyłam się z tym przez całą noc – powiedziała Alice, stając za jego plecami. Podskoczył ze strachu, bo nie zauważył, że weszła do pokoju. – Ojej! – powiedział, spoglądając na zegarek. – Wcześnie dziś wstałaś. – Albo późno, zależy, jak na to spojrzeć. – Położyła kilka teczek na swoim biurku. – Nie mogłaś spać? – Raczej nie chciałam. Za każdym razem gdy zamykam oczy, umysł szykuje mi nowe koszmary. Zrobił taką minę, jakby dokładnie wiedział, o co chodzi.

Alice podniosła jedną z teczek, które przyniosła, i podała Garcii. – Co to? – Dokumenty więzienne i lista wizyt u Alfreda Ortegi i Kena Sandsa. Garcia wytrzeszczył oczy ze zdumienia. – Serio? Nie miałem pojęcia, że dostaliśmy zgodę na uzyskanie tych informacji. – To jedna z korzyści płynących z tego, że prokurator okręgowy, burmistrz Los Angeles i komendant policji pragną jak najszybszego rozwikłania tej sprawy. Wszystko dzieje się znacznie szybciej. O świcie przesłali to faksem do mojego biura. – Przejrzałaś? Alice wsunęła włosy za uszy. – Tak. Spojrzał pytająco na teczkę leżącą na jego kolanach. – Szybko czytam – odpowiedziała z uśmiechem. – Podkreśliłam kilka rzeczy. – Zastanowiła się nad własnymi słowami. – Właściwie to całkiem sporo. Zacznij od niebieskiej teczki. Ortegi. Jak zapewne pamiętasz, trafił do więzienia jedenaście lat przed Kenem Sandsem. Wyczuł nową nutę w głosie Alice. – Czuję, że coś znalazłaś. – Najpierw przejrzyj obie teczki. – Usiadła na krawędzi biurka z wyrazem zadowolenia na twarzy. – Musisz przeczytać, żeby uwierzyć. Rozdział 53 Detektyw Seb Stokes przerwał picie kawy i odstawił kubek na stół. Kropla śmietany zastygła na czubku jego okrągłego nosa. Na górnej wardze pojawił się niemal idealny kontur puszystych, białych wąsów. – Mechanik?! – zapytał, ścierając śmietankę papierową serwetką. – Macie skurwysyna na nagraniu telewizji przemysłowej? – Nie, kamery nie działały – odparł Hunter. – To cholerstwo nigdy nie działa, kiedy jest potrzebne. Skąd wiesz, że zabójca udawał mechanika? – Ostatniej nocy odkryłem coś w rodzaju przecieku ropy w komorze silnika na jachcie Nashorna. W dniu zabójstwa miał wypłynąć w swój coroczny dwutygodniowy morski rejs. Przypuszczam, że zauważył problem podczas ostatniego przeglądu. Wiem, że nie wypłynąłby w morze z niesprawnym silnikiem. To zbyt ryzykowne. – Fakt, Andy nigdy by tak nie postąpił. Można o nim powiedzieć wiele rzeczy, ale nie to, że był lekkomyślny. Sprawdziłeś przystań jachtową? Mają rejestr mechaników?

– Sprawdziłem. – Hunter wypił łyk kawy. – Nie mają warsztatu mechanicznego, ale jest lista mechaników, których usługi polecają. Nashorn nie skontaktował się z kapitanatem portu i nie poprosił o telefon jakiegoś fachowca. Większość właścicieli łodzi ma własnych mechaników, których darzy zaufaniem. – Czy Andy miał takiego? Hunter skinął głową. – Facet nazywa się Warren Donnelly. Rozmawiałem z nim wczoraj wieczorem. Powiedział, że Nashorn nie dzwonił do niego w sprawie przecieku w komorze silnika. – Myślisz, że zabójca majstrował przy silniku, zanim Andy wszedł na pokład? – spytał Stokes, odczytując minę Huntera. – Dzień lub dwa wcześniej? – To możliwe. – Później musiał się jedynie kręcić w pobliżu, obserwować i czekać na odpowiedni moment, żeby zaoferować swoje usługi. – Sprawdzamy tę hipotezę – przytaknął Hunter. – Dlaczego nie ukrył się w kabinie i nie zaczekał, aż Andy wejdzie do środka? Dlaczego skomplikował sytuację, wymyślając ten pieprzony scenariusz z mechanikiem? – Nie mam pewności – odpowiedział Hunter. – Może dlatego, że łódka Nashorna jest mała, a kabina jeszcze mniejsza. Nashorn mógłby zauważyć obecność nieznajomego przed wejściem na pokład. W ten sposób zabójca straciłby przewagę, element zaskoczenia. – Andy nadal był gliniarzem – dodał Stokes, odchylając się na oparcie krzesła i przesuwając dłonią po wydatnym brzuchu. – Dobrym gliniarzem. Gdyby pojawił się choć cień podejrzeń, sięgnąłby po spluwę, przeszedł w stan najwyższej gotowości. Hunter ponownie skinął głową. – Nashorn był duży i silny. Umiał sobie radzić. Może zabójca wiedział, że bójka nie byłaby najlepszym pomysłem. Sytuacja mogłaby przybrać zły obrót. Ten człowiek nie podejmuje niepotrzebnego ryzyka. Stokes zaczął gryźć dolną wargę. – Zabójca chciał, żeby Andy zaprosił go na pokład, bo wtedy Andy niczego by nie podejrzewał. Po wejściu na pokład zaczekał na odpowiednią chwilę i uderzył. – Sądząc po rozpryskach krwi i miejscu, w którym znaleziono zęby, Nashorn pochylał się nad włazem komory silnikowej. Może zabójca poprosił go, żeby coś sprawdził lub coś potrzymał, kiedy pójdzie do torby po narzędzia. – Zęby?! – Nashorn otrzymał cios w twarz. Uderzenie roztrzaskało mu szczękę i wybiło trzy

zęby. Przy stole stanęła kelnerka ze śniadaniem Stokesa. – Na pewno nie chce pan niczego zamówić? – zapytała Huntera. – Nie, dziękuję. Niczego mi nie trzeba. – Rozumiem. Proszę dać znać, jeśli zmieni pan zdanie. – Mrugnęła zalotnie do Huntera, a następnie odwróciła się i odeszła. Hunter delikatnie podrapał bliznę po kuli na prawym tricepsie. Chociaż miała ponad dwa lata, czasami paskudnie swędziała. – Kimkolwiek jest zabójca – powiedział – pałał wielką nienawiścią do Nashorna. Dlatego poprosiłem cię o spotkanie. Byłeś jego partnerem. Pracowaliście w tym samym wydziale. Czy mógłbyś sobie przypomnieć sprawy, które razem prowadziliście? Przychodzi ci do głowy ktoś zdolny do zrobienia czegoś takiego? Stokes ukroił kawałek hiszpańskiego omleta i podniósł do ust, jakby był kawałkiem pizzy. – Spodziewałem się tego pytania po twoim telefonie wczorajszej nocy. Poszperałem we wspomnieniach. Jedynym sukinsynem, który przychodzi mi do głowy, jest Raul Escobedo. – Co za jeden? – Seryjny gwałciciel. Skazany za napastowanie trzech kobiet w Lynwood Park i Paramount w ciągu ośmiu miesięcy. Sądzimy, że zaatakował i zgwałcił dziesięć ofiar, ale tylko trzy zgodziły się zeznawać. To sadysta. Lubił porządnie je stłuc, zanim zrobił swoje. Złapaliśmy go, bo nieświadomie popełnił błąd. – Jaki? – zainteresował się Hunter. – Escobedo urodził się tutaj, w Los Angeles, ale jego rodzice pochodzili z małego meksykańskiego stanu Colima. – Tego, w którym jest wulkan Colima? – Właśnie. Wiedziałeś? Hunter przytaknął. – Cóż, ja musiałem to sprawdzić. W każdym razie rodzice Escobeda wyemigrowali do Stanów, zanim jego matka zaszła w ciążę. Pochodzili z mieściny Santa Ines. Chociaż Escobedo wychowywał się w Paramount, w domu rozmawiali wyłącznie po hiszpańsku. Jego problem wziął się z tego, że ludzie z Santa Ines mówią z charakterystycznym akcentem. Nie potrafię rozpoznać różnicy, ale powiem ci, co się stało. – Stokes wziął do ust kolejny kawałek omleta. – Escobedo nigdy nie był w rodzinnym miasteczku swoich rodziców, ale przejął akcent Santa Ines, jakby się tam wychował. I właśnie to go zgubiło. Jego błąd polegał na tym, że lubił wygadywać brzydkie rzeczy, kiedy je gwałcił. Ostatnia ofiara pochodziła z Las Conchas, miasteczka

sąsiadującego z Santa Ines. – Rozpoznała jego akcent – domyślił się Hunter. – Lepiej. – Stokes zachichotał. – Escobedo pracował na poczcie jako kasjer. Dwa tygodnie po napaści ostatnia ofiara zatrzymała się u przyjaciółki w South Gate. Było to na tydzień przed meksykańskim Dniem Matki, więc obie panie poszły na pocztę, żeby wysłać kartkę do matki tej przyjaciółki. Tak się złożyło, że Escobedo je obsługiwał. Kiedy ta kobieta usłyszała jego głos, zaczęła dygotać i tak dalej. Ale dobrze się spisała. Nie straciła zimnej krwi, wyszła z poczty, odnalazła najbliższą budkę telefoniczną i zadzwoniła do nas. Zaczęliśmy go śledzić i trzy miesiące później został złapany na gorącym uczynku, kiedy szykował się do zgwałcenia kolejnej ofiary. Zatrzymaliśmy go z Andym. – Stokes sięgnął po kubek z kawą. Hunter wyczuł wahanie w jego głosie, jakby było coś, o czym detektyw mu nie powiedział. – Co się stało podczas aresztowania? Stokes odłożył widelec z kawałkiem hiszpańskiego omleta, wytarł usta serwetką i spojrzał badawczo na Huntera. – Mam ci powiedzieć, jak gliniarz gliniarzowi? Hunter skinął głową. – Jak gliniarz gliniarzowi. – Trochę mu dołożyliśmy podczas zatrzymania. – Dołożyliście mu? – Wiesz, jak to jest. Podczas akcji adrenalina wzbiera jak zła krew. Andy dopadł go pierwszy. Escobedo zaciągnął tę osiemnastoletnią dziewczynę do opuszczonego budynku Armii Zbawienia w Lynwood. Andy był wybuchowy, błyskawicznie… – Stokes skrzywił usta i poruszył głową. – Błyskawicznie go ponosiło. Stale obrywał od kapitana za to, że nad sobą nie panuje. Nie był nieobliczalny, ale niewiele mu brakowało. Wiesz, co mam na myśli? Kiedy wpadł do budynku, Escobedo już zdarł z dziewczyny bluzkę i zdążył ją porządnie poturbować. To wystarczyło, żeby Andy zamienił się w niesamowitą maszynę do bicia. „Chrzanić to, że jestem gliną”. Wiesz, co mam na myśli? Hunter nie odpowiedział. Na kilka sekund zapadła cisza. – Prawda jest taka… – podjął w końcu Stokes – …że drań zasłużył na każdy cios. Andy pokiereszował mu twarz. Hunter wypił spokojnie łyk kawy. – Co się z nim stało? Gdzie jest ten Escobedo? – Nie mam zielonego pojęcia. To było dwanaście lat temu. Escobedo dostał dziesięć lat i odsiedział wyrok co do minuty. Słyszałem, że wyszedł dwa lata temu. Hunter poczuł na plecach zimny dreszcz.

– Słuchaj – ciągnął Stokes – jeśli ten śmieć zrobił to Andy’emu… – Wiesz, dokąd trafił? – przerwał mu Hunter, przesuwając się na krawędź krzesła. – Co? Kto? – Stokes zmrużył oczy i odsunął z czoła zwisający kosmyk włosów. – Do którego więzienia Escobeda wysłali? – Do stanowego okręgu Los Angeles. – W Lancaster? – Tak. Tego samego, co Kena Sandsa, pomyślał Hunter. – Mówię serio, jeśli to robota Escobeda… – Nic nie zrobisz – ponownie przerwał mu Hunter. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, było to, aby Stokes opuścił kawiarnię w przekonaniu, że zdobył informację na temat ostatniego zabójcy gliniarzy. Tego rodzaju fałszywa informacja przeciekłaby jak woda przez sito i do lunchu połowa gliniarzy z Los Angeles, żądna krwawej wendety, urządziłaby obławę w mieście. Musiał wyperswadować Stokesowi takie pomysły. – Posłuchaj, Seb. Jeśli Escobedo jest jedynym facetem, który przychodzi ci do głowy, sprawdzimy go, ale w tej chwili nie jest nawet podejrzany. Jest po prostu nazwiskiem na naszej liście. Na miejscu zabójstwa nie znaleźliśmy niczego, co łączyłoby go ze sprawą – żadnych odcisków palców, żadnego DNA, żadnych włókien, żadnych świadków. Nie wiemy nawet, gdzie był w dniu zabójstwa Nashorna ani czy ma umiejętności konieczne do zrobienia tego, co zrobiono… – Hunter odczekał chwilę, aby jego słowa dotarły do świadomości Stokesa. – Jesteś dobrym detektywem. Przeczytałem twoją teczkę. Wiesz, jak wygląda śledztwo. Jeśli w mieście zaczną krążyć plotki, całe dochodzenie weźmie w łeb. A gdy do tego dojdzie, zabójca zwieje. Wiesz, jak jest. – Ten kutas nigdzie nie ucieknie. – Masz rację, nie ucieknie. Jeśli to Escobedo, dopadnę go. Pewność pobrzmiewająca w głosie Huntera sprawiła, że wyraz twarzy Stokesa złagodniał. Hunter położył wizytówkę na stole i pchnął ją w kierunku Stokesa. – Jeśli przyjdzie ci do głowy ktoś jeszcze oprócz Escobeda, daj mi znać. – Podniósł się od stolika. – Posłuchaj, bądź tak miły i uważaj na siebie, dobrze? Facet jest sprytniejszy od przeciętnego przestępcy, z którym masz do czynienia. Stokes uśmiechnął się do niego. – Już ci powiedziałem… – poklepał wybrzuszenie pod marynarką – …niech no tylko się zjawi. Rozdział 54 Garcia skończył czytać materiały od Alice, kiedy do pokoju wszedł Hunter. Pokonanie drogi dzielącej kawiarnię Grub od siedziby wydziału zajęło mu więcej czasu, niż

przypuszczał. – Musisz to przeczytać – powiedział Garcia, nie czekając, aż Hunter dojdzie do biurka. – Co to takiego? – Dokumenty z więzienia oraz rejestr odwiedzin u Alfreda Ortegi i Kena Sandsa. Hunter zmarszczył brwi i spojrzał na Alice, która nalewała sobie kawy. – Kapitan Blake powiedziała, żebym zabrała się do roboty, więc to zrobiłam – wyjaśniła rzeczowym tonem. – Włamałaś się do bazy danych służby więziennej Kalifornii? Alice odpowiedziała ledwie widocznym wzruszeniem ramion. – Co?! – spytał Garcia i zachichotał pod nosem. – Powiedziałaś, że zawdzięczamy te materiały temu, że prokurator okręgowy, burmistrz Los Angeles i komendant policji są po naszej stronie. Alice spojrzała na niego kątem oka i odpowiedziała uśmiechem. – Skłamałam. Przepraszam. Nie wiedziałam, jak zareagujecie na to, że złamałam protokół. Niektórzy gliniarze są wielkimi służbistami. Garcia uśmiechnął się do niej. – W tym pokoju ich nie znajdziesz. – W porządku. Co tu mamy? – spytał Garcię Hunter. Garcia odwrócił kilka kartek pierwszej teczki. – Alfredo Ortega trafił do więzienia jedenaście lat przed Kenem Sandsem, który jak wczoraj powiedziała nam Alice, został wskazany przez Ortegę jako najbliższy krewny. W okresie wspomnianych jedenastu lat, pomiędzy osadzeniem Ortegi i aresztowaniem Sandsa, Ken Sands odwiedził Alfreda Ortegę co najmniej trzydzieści trzy razy. Hunter oparł się o krawędź swojego biurka. – To trzy razy w roku. – Trzy razy w roku – powtórzył Garcia, kiwając głową. – Z powodu bestialskiego charakteru popełnionego przestępstwa Ortega został uznany za „więźnia kategorii B”, zatem nie mógł się kontaktować bezpośrednio z odwiedzającymi. – Wszyscy skazani zaliczani do kategorii B przyjmują gości w specjalnie zabezpieczonej kabinie, do której są doprowadzani w kajdankach, pod eskortą strażnika – wyjaśniła Alice. – W przypadku skazanych na karę śmierci ograniczona jest także liczba wizyt. Zwykle do jednej co trzy lub pięć miesięcy – ciągnął Garcia. – Wizyta trwa od jednej do dwóch godzin. Mamy tu całą historię odwiedzin u Ortegi. Kiedy Sands składał mu wizyty, spędzał w więzieniu maksymalną ilość czasu. – Rozumiem. Czy Ortegę odwiedzał ktoś jeszcze? – zapytał Hunter.

– Przed wyznaczoną datą egzekucji Ortega przyjmował typowych gości – reporterów, przedstawicieli organizacji występujących przeciwko karze śmierci, człowieka pragnącego napisać o nim książkę i więziennego kapelana. – Garcia przewrócił kolejną kartkę raportu. – Jednak w ciągu pierwszych jedenastu lat spędzonych w więzieniu Sands był jego jedynym gościem. Oprócz Sandsa z nikim się nie spotkał. – Garcia zamknął teczkę i podał ją Hunterowi. – Przypuszczałem, że Sands odwiedził Ortegę – powiedział Hunter, kartkując strony. – Z badań Alice wiemy, że byli jak bracia, zatem można było tego oczekiwać. Coś jeszcze? – Rejestr odwiedzin u Ortegi jedynie potwierdza, że w tym czasie Sands utrzymywał z nim kontakt – powiedziała Alice, popijając kawę w kącie pokoju. – Odwiedziny odbywały się pod nadzorem, ale rozmowy miały charakter prywatny. Mogli gadać o wszystkim. Czy mamy coś jeszcze? Tak. – Przesunęła wzrok z Huntera na Garcię. – Pokaż mu. Garcia sięgnął po drugą teczkę i ją otworzył. – To dokumenty więzienne Kena Sandsa – wyjaśnił. – W tym miejscu robi się naprawdę ciekawie. Rozdział 55 Garcia wyciągnął kolejne kartki formatu A4 z raportem na temat Sandsa i podał je Hunterowi. – Rejestr wizyt u Sandsa nie należy do szczególnie imponujących. W ciągu pierwszych sześciu lat odsiadki miał cztery wizyty. Za każdym razem odwiedzała go ta sama osoba. Hunter zajrzał do teczki. – Jego matka. – Tak. Ojciec nie odwiedził go ani razu, co nie jest zaskakujące, zważywszy na to, jaka relacja ich łączyła. W ciągu ostatnich trzech i pół roku facet nie miał żadnych gości. – Nie należał do szczególnie popularnych, co? – Ano nie. Jego jedynym prawdziwym przyjacielem był Ortega, a Sands siedział w San Quentin. – Jacyś koledzy z celi? – zapytał Hunter. – Tak. Siedział z twardzielem, który nazywa się Guri Krasniqi – odpowiedziała Alice. – To Albańczyk, znany bandzior – powiedział Hunter. – Słyszałem o nim. Garcia zachichotał. – Prędzej wdepniemy w gówno jednorożca w drodze do pracy, niż skłonimy do zwierzeń herszta albańskiego gangu. Mimo żartobliwego tonu Hunter wiedział, że Garcia ma słuszność.

– Podczas sześcioletniej odsiadki Sandsa spotkały dwa ciosy – podjęła Alice. – Pierwszym było wykonanie wyroku na Ortedze, po szesnastu latach spędzonych w celi śmierci. Zrobiono mu śmiertelny zastrzyk. Pół roku później zmarła matka Sandsa, na tętniaka mózgu. Dlatego wizyty ustały. Pozwolono mu pojechać na pogrzeb pod liczną eskortą. W uroczystości wzięło udział jedynie dziesięć osób. Sands nie odezwał się ani słowem do ojca. Podobno nie okazał żadnych uczuć. Nie uronił ani jednej łzy. Hunter nie był tym zaskoczony. Ken Sands był znany jako twardziel, a dla twardziela duma jest wszystkim. Za nic nie dostarczyłby ojcu satysfakcji płynącej z obserwowania, jak płacze lub okazuje ból, nawet z powodu śmierci matki. Jeśli płakał, robił to na osobności, w więziennej celi. Garcia wstał i stanął na środku pokoju. – Wszystko to jest bardzo interesujące, ale nie tak interesujące jak to, co teraz nastąpi. – Wskazał głową trzymany w rękach raport. – Jak pewnie wiecie, więzienia stanowe, jako instytucje resocjalizacyjne, proponują osadzonym udział w różnych kursach, naukę zawodu i zdobywanie doświadczenia. Nazywają to programem edukacyjno-zawodowym. Zgodnie ze swoją misją zajęcia mają sprzyjać zwiększeniu wydajności pracy, zachęcać więźniów do odpowiedzialności i samorozwoju. Oczywiście bardzo rzadko się to udaje. – Mów dalej. – Hunter założył ręce na piersi. – Niektórzy więźniowie mogą na własną prośbę, jeśli ta zostanie zaaprobowana, uczestniczyć w kursach korespondencyjnych. Kilka amerykańskich uniwersytetów przystąpiło do tego programu, oferując skazańcom szeroki wybór przedmiotów akademickich. – Sands zapisał się na jeden z kursów – domyślił się Hunter. – Zapisał się na dwa. Podczas pobytu w pudle zdobył dwa tytuły uniwersyteckie. Hunter uniósł brwi. – Z psychologii, w College of Arts and Sciences na Uniwersytecie Amerykańskim w okręgu Kolumbii, i… – Garcia spojrzał na Alice, żeby wzmocnić napięcie – z pielęgniarstwa na Uniwersytecie Massachusetts. Do uzyskania dyplomu nie było potrzebne żadne doświadczenie praktyczne w opiece nad chorymi. Oczywiście uczestniczenie w kursie dawało mu dostęp do podręczników medycznych. Do książek, które nie znajdowały się w więziennym księgozbiorze. Hunter poczuł mrowienie. – Pamiętacie… – wtrąciła Alice – …jak powiedziałam, że Sands miał znacznie lepsze oceny, niż można by oczekiwać u sprawiającego problemy ucznia? – Tak. – Ukończył oba kursy z oceną A. Z psychologii dostał dyplom z wyróżnieniem i miał

bardzo dobre oceny z pielęgniarstwa. – Alice zaczęła majstrować przy srebrnej bransoletce na prawym nadgarstku. – Zatem jeśli szukamy kogoś z wiedzą medyczną, Sands nadaje się idealnie. – Alice upiła łyk kawy, nie odrywając wzroku od Huntera. – Ale to jeszcze nie wszystko. Hunter rzucił Garcii pytające spojrzenie. – Czas wolny w więzieniu – czytał dalej Garcia, wracając do biurka – jest bardzo rzadko przeznaczony na odpoczynek więźniów. Zachęca się skazanych, aby przeznaczali go na czytanie, malowanie lub inne zajęcia. W Kalifornijskim Więzieniu Stanowym w Lancaster organizowano kilka – Garcia zrobił palcami znak cudzysłowu – „zajęć rozwijających osobowość”. Sands dużo czytał, regularnie wypożyczał książki z więziennej biblioteki. – Problem polega na tym – dodała Alice – że rejestr biblioteczny nie jest prowadzony w formie cyfrowej i podłączony do sieci, co szczerze mówiąc, wcale mnie nie dziwi. Oznacza to, że nie mogę zdobyć listy książek, które wypożyczył, włamując się do systemu, bo ten po prostu nie istnieje. Będziemy musieli poczekać, aż władze więzienia w Lancaster ją nam prześlą. – Sands spędzał także dużo czasu na siłowni – powiedział Garcia, zaglądając do notatek – ale gdy nie czytał lub nie przygotowywał się do kursów korespondencyjnych, oddawał się swojemu hobby. Hobby, którym zainteresował się w więzieniu. – To znaczy? – Hunter podszedł do chłodziarki z wodą i nalał sobie kubek. – Sztuką. – Tak, ale jego zainteresowania nie miały nic wspólnego z malowaniem lub rysowaniem – wtrąciła Alice w sposób, który skłonił Huntera do wysnucia przypuszczenia. – Interesował się rzeźbą? – zapytał. Garcia i Alice kiwnęli głowami. Hunter opanował podniecenie. Doskonale znał psychologiczne podejście władz Kalifornii – zachęcanie skazanych do ukierunkowania negatywnych emocji na rzeczy twórcze i konstruktywne. Każde więzienie w Kalifornii miało szeroki program kształcenia w dziedzinie sztuki, a osadzonych zachęcano do brania w nim udziału. Bardzo wielu z tego korzystało. Choćby po to, żeby zabić czas. W zakładach karnych największą popularnością cieszyły się malarstwo, rysunek i rzeźba. Często skazani uczestniczyli we wszystkich trzech programach. – Czy nadal nie mamy zielonego pojęcia o miejscu pobytu Sandsa? – zapytał Hunter. Alice pokręciła głową. – Po wyjściu z więzienia rozpłynął się w powietrzu. Nikt nie wie, gdzie przebywa. – Zawsze ktoś coś wie – zaprzeczył Hunter. – Fakt – przytaknął Garcia, wystukując coś na klawiaturze swojego komputera.

Drukarka na stoliku obok ożyła. – Oto ostatnia lista, o którą prosiłeś – oznajmił Garcia, sięgając po kartki i podając je Hunterowi. – Z nazwiskami innych skazanych odsiadujących wyrok w tym samym bloku więziennym co Sands. W całym okresie odbywania kary. Jest na niej ponad czterysta nazwisk, ale oszczędzę ci kłopotu. Spójrz na stronę drugą. Czy kogoś rozpoznajesz? Alice popatrzyła ze zdumieniem na Garcię. – Kiedy ją przeczytałeś, nie wspomniałeś, że kogoś znasz. Garcia się uśmiechnął. – Nie zapytałaś. Hunter odszukał kartkę i przesunął wzrokiem po nazwiskach. Zamarł po przejrzeniu trzech czwartych. – Żartujesz?! Rozdział 56 Thomas Lynch, powszechnie znany jako Tito, był szumowiną, drobnym przestępcą i ćpunem, który trafił do pudła siedem lat temu za zbrojny napad na sklep spożywczy. Napad przybrał fatalny obrót w postaci dwóch ofiar śmiertelnych – właściciela sklepu i jego żony. Chociaż podczas całego zajścia żaden z zamaskowanych mężczyzn nie odsłonił twarzy, Hunter i Garcia rozpoznali nieznaczny, nerwowy ruch głowy jednego ze sprawców, analizując materiał z kamer telewizji przemysłowej. Tik odzywający się pod wpływem stresu. Dotarcie do Tita zajęło im trzy dni. Tito był drobnym przestępcą. Był to jego pierwszy napad z bronią w ręku. Do udziału namówił go ten drugi, Donnie Brusco, beznadziejny kokainista, który wcześniej zabił dwukrotnie. Garcia potrzebował niecałej godziny, żeby skłonić Tita do mówienia. Z filmu wiedzieli, że to nie on pociągnął za spust. Próbował nawet powstrzymać zamaskowanego kumpla przed zastrzeleniem starszego małżeństwa. Garcia przekonał Tita, że jeśli będzie współpracować, przekona prokuratora okręgowego do złagodzenia wyroku, bo było to jego pierwsze poważne przestępstwo. Jeśli tego nie zrobi, jak nic dostanie karę śmierci. W ten sposób Tito zaczął mówić, a Donnie Brusco został aresztowany i skazany na śmierć. Czekał teraz w celi więzienia San Quentin na wyznaczenie daty egzekucji. Tito dostał dziesięć lat za napad z bronią w ręku i współudział w zabójstwie. Hunter i Garcia dotrzymali obietnicy i wstawili się za nim u prokuratora okręgowego, który zalecił wcześniejsze zwolnienie warunkowe. Jedenaście miesięcy temu, po odsiedzeniu sześciu lat z dziesięcioletniego wyroku, Tito został zwolniony i trafił pod nadzór Kalifornijskiego Wydziału Dozoru Sądowego. Karę odbył w Kalifornijskim Więzieniu Stanowym w Lancaster – jako osadzony kategorii A. W tym samym zakładzie karnym, gdzie karę

odsiadywał Ken Sands. Rozdział 57 Odnalezienie Tita ułatwił fakt, że mężczyzna znajdował się pod kuratelą Kalifornijskiego Wydziału Dozoru Sądowego. Jako adres zamieszkania podał lokal w budynku komunalnym w Bell Gardens, we wschodnim Los Angeles. Podczas rozmowy telefonicznej jego kurator sądowy powiedział Hunterowi, że Tito jest taki jak inni, którzy wyszli warunkowo. Stawiał się punktualnie na umówione spotkania, miał stałą pracę w magazynie i nie opuścił ani jednego z cotygodniowych spotkań grupy wsparcia zaleconych przez psychologa. Hunter i Garcia najpierw zajrzeli do pracy Tita – prywatnego magazynu w Cudahy, w południowo-wschodnim Los Angeles. Właściciel magazynu, wiecznie uśmiechnięty niski, pulchniutki Żyd, powiedział Hunterowi, że w piątek Tito ma wolne, ale jutro przyjdzie do pracy, więc mogą wrócić. W soboty pracował na nocnej zmianie, od dwudziestej pierwszej do piątej rano. Blok komunalny Tita był zbudowanym z czerwonej cegły pudełkowatym monstrum, położonym na zachód od parku Bell Gardens. Metalowe drzwi wejściowe szczęknęły jak więzienna krata, kiedy Hunter i Garcia weszli do brudnego holu na parterze. Ciasna przestrzeń cuchnęła moczem i zastałym potem, a na ścianach nie znalazłby się centymetr wolny od graffiti. W budynku nie było windy, a jedynie brudne, wąskie schody sięgające piątego piętra. Mieszkanie Tita miało numer trzysta jedenaście. Zaczynające się na parterze graffiti towarzyszyło Hunterowi i Garcii przez całą drogę na górę, jakby klatka schodowa była barwnym, psychodelicznym tunelem. Gdy dotarli na trzecie piętro, przywitał ich jeszcze gorszy smród niż w holu – zapach zsiadłego mleka połączony z wonią starych, zaschniętych wymiocin. – Cholera – jęknął Garcia, zasłaniając nos dłonią. – Cuchnie jak w kanale ściekowym. Przed nimi rozciągał się długi, wąski korytarz pogrążony w półmroku. W połowie długości korytarza na suficie, jak w dyskotece, migała jedna z nielicznych świetlówek. – Brakuje tylko muzyki – zażartował Garcia. – I oddziału sprzątającego ze środkami czystości oraz odświeżaczami powietrza. Drzwi mieszkania o numerze trzysta jedenaście znajdowały się dokładnie poniżej migającej tuby. Ze środka dolatywała hiszpańska muzyka taneczna. Hunter zapukał trzy razy. Obaj detektywi stanęli instynktownie po lewej i prawej stronie drzwi. Nie usłyszeli odpowiedzi. Hunter odczekał piętnaście sekund i zapukał ponownie, przykładając prawe ucho do drzwi. Usłyszał ruch po drugiej stronie. Kilka sekund później drzwi otworzyła niewysoka dwudziestokilkuletnia Latynoska o ciemnych włosach. Była bardziej niż chuda. Jej oliwkowobrązowa skóra przylgnęła do kości, jakby tylko ich mogła się uchwycić. Rozszerzone źrenice miały wielkość ziarenek kawy, a ich spojrzenie było dalekie i nieprzytomne. Była naga, jeśli nie liczyć workowatego, chińskiego szlafroka, który na siebie narzuciła. Nie zadała sobie nawet

trudu zawiązania paska. – Cóż za seksowni goście! – zawołała z hiszpańskim akcentem, zanim Hunter i Garcia zdążyli się przedstawić. – Lubimy przyjmować gości! Im więcej gości, tym bardziej się cieszymy! – Posłała im uśmiech, ukazując zęby brudne od nikotyny, i otworzyła drzwi na oścież. – Wejdźcie! Zabawimy się! – Posłała buziaka Hunterowi i zaczęła wirować w rytm muzyki. – Co ty wyprawiasz, dziwko?! – Z łazienki wyłonił się Tito ubrany jedynie w koronkowe fioletowe majtki. – Wracaj i… – Zakrztusił się w połowie zdania, kiedy jego wzrok zatrzymał się na dwóch nowych przybyszach. – Co się, kurwa, dzieje?! – Próbował się schować, ale Hunter i Garcia byli już w mieszkaniu i patrzyli na Tita – wielkiego faceta o gruszkowatej figurze, ubranego w damskie majtki. – Coś z tobą nie tak? – wyszeptał Hunter. – Jest źle, ale to bardzo źle. – Garcia ledwie dostrzegalnie pokręcił głową. – Na nasze przyjęcie przyszli nowi goście, Papi – powiedziała dziewczyna, zamykając drzwi. – Rozbierzmy się i zatańczmy. – Zrzuciła szlafrok na podłogę i zaczęła rozpinać guziki koszuli Huntera. Ten delikatnie odsunął jej ręce. – Nie. Niestety nie przyszliśmy na przyjęcie. – Podniósł z podłogi szlafrok i pomógł jej się ubrać. – Ai, chingado. Głupia dziwko, wracaj do pokoju – powiedział Tito, podchodząc i łapiąc dziewczynę za ramię, a następnie owijając się białym ręcznikiem kąpielowym. – Dzięki, że się okryłeś, Tito – powiedział Garcia. – Zacząłem mieć mdłości. – Tito, co jest grane? – z sypialni doleciał nowy kobiecy głos. Ten brzmiał bardzo młodo. – Nic, dziewczyno! Zamknij się, do cholery! Garcia nie przestawał się uśmiechać. – Ilu masz gości, Tito? – Nie twój pieprzony interes, glino! Można było odnieść wrażenie, że Latynoska wytrzeźwiała w mgnieniu oka. – To gliniarze? – A jak ci się zdaje, głupia?! Pewnie, że nie dostawcy pizzy! Wracaj do sypialni i nie wychodź! – Tito wepchnął ją do pokoju i zatrzasnął drzwi. – Czego chcecie, ludzie? Co robicie w moim mieszkaniu bez nakazu? – Nie potrzebujemy nakazu – odrzekł Garcia, rozglądając się po pokoju. – Zostaliśmy serdecznie zaproszeni przez twoją… dziewczynę. – Ona nie jest moją dziewczyną… – Musimy pogadać, Tito – przerwał mu Hunter. – Natychmiast. – Pieprz się, glino! Nie muszę z wami gadać! Niczego, kurwa, nie muszę! – Otworzył

szufladę kredensu i szybko po coś sięgnął. Rozdział 58 Obaj detektywi zareagowali błyskawicznie. Hunter odskoczył w lewo, a Garcia w prawo, powiększając dzielący ich dystans i wyciągając broń. Wycelowali w klatkę piersiową Tita. – Spokojnie, panie koronkowe majtki! – zawołał Garcia. – Pokaż ręce! Grzecznie i powoli! – Hola! Hola! – Tito odskoczył, podnosząc ręce. W ręku trzymał pilota zestawu stereo. – Do licha, panowie! Co się z wami dzieje? Chciałem tylko ściszyć muzykę. – Niemal niepostrzeżenie szarpnął brodę w kierunku lewego ramienia. Siedem lat temu ten sam tik nerwowy zdradził go na nagraniu kamer wideo podczas zbrojnego napadu na sklep spożywczy. Hunter i Garcia zabezpieczyli pistolety i wsunęli do kabury. – Co się z tobą dzieje? – odpowiedział Garcia. – Powinieneś wiedzieć, że w obecności glin nie wolno wykonywać szybkich ruchów. Mogłeś doprowadzić do swojej śmierci. – Jak dotąd nic mi się nie stało. – Usiądź, Tito – powiedział Hunter, przysuwając krzesło stojące obok okrągłego stołu zajmującego środek małego salonu. Salon i kuchnia Tita były ciemne i ponure, urządzone przez kogoś niedowidzącego i pozbawionego smaku. Ściany miały barwę brudnego beżu lub kiedyś były białe. Pokryta laminatem drewniana podłoga była tak porysowana, jakby gospodarz jeździł na łyżwach po pokoju. W środku cuchnęło marihuaną i alkoholem. Tito się zawahał. Próbował zgrywać twardziela. – Siadaj, Tito – powtórzył Hunter. Jego ton nie uległ zmianie, ale spojrzenie nakazywało posłuszeństwo. W końcu Tito usiadł, rozwalił się na krześle jak zbuntowany uczeń. Jego zwiotczały tors, podobnie jak ramiona, pokrywały liczne tatuaże. Na ogolonej głowie widniało kilka blizn. Hunter domyślił się, że większość pochodziła z okresu pobytu w więzieniu. – To jakieś jaja – powiedział Tito, bawiąc się nerwowo żółtą plastikową zapalniczką. – Nie macie prawa tu być. Jestem czysty. Możecie spytać mojego kuratora. Facet za mnie zaręczy. – Jasne, jesteś czysty – przytaknął Hunter, spoglądając mu prosto w oczy i trzykrotnie lekko dotykając czubka jego nosa. – Czysty jak ta koka. Czy to miałeś na myśli? Tito uszczypnął się w nos, a następnie obejrzał kciuk i palec wskazujący. Do skóry przylgnął biały proszek. Uszczypnął nos kolejne cztery lub pięć razy, wciągając powietrze, aby usunąć to, co na nim zostało. – Co wy, ludzie? To nic takiego. Bawiliśmy się w sypialni. Wiecie, jak to jest, nie? To nic twardego. Wzięliśmy, żeby nas trochę podkręciło. Mam wolny dzień. Spuszczamy parę, czujecie?

– Spokojnie, Tito. Nie przyszliśmy, żeby cię przyskrzynić, i nie chcemy zepsuć twojego małego przyjęcia – odrzekł Garcia, kiwając głową w kierunku sypialni. – Zachowaj siły na przyszłość, mogą ci się przydać za pięć minut. Chcemy tylko pogadać. – Odbiło wam? Hunter skinął głową, stając po drugiej stronie stołu. – Chcemy ci tylko zadać parę pytań. Później sobie pójdziemy. – Jakich pytań? – O jednego więźnia z zakładu karnego w Lancaster. – Pieprzcie się! Czy ja wyglądam na agencję informacyjną?! Garcia klasnął w dłonie, żeby zwrócić na siebie uwagę Tita. – Posłuchaj uważnie, człowieku, bo więcej tego nie powtórzę. Powiedziałem, że nie przyszliśmy po to, żeby narobić ci kłopotów, ale mogę łatwo zmienić zdanie. Jestem pewny, że twojemu kuratorowi nie przypadną do gustu te małe narkotykowe przyjęcia. Chciałbyś spędzić w pierdlu trzy i pół roku, które pozostały ci do końca odsiadki? – Więcej – poprawił go Hunter. – Jeśli oskarżą cię o posiadanie, a może i handel narkotykami, pobyt w więzieniu wydłuży się co najmniej o kilka lat. Tito przygryzł wargę. Wiedział, że jest na przegranej pozycji. – Posłuchaj, Tito. Chcemy się jedynie dowiedzieć, czy wiesz, gdzie można znaleźć Kena Sandsa. Oczy Tita zrobiły się wielkie jak spodki. – Jaja sobie robisz?! – Widzę, że go znasz – powiedział Garcia. – Taak, znam. Wszyscy z bloku A go znali. Ten facet budził strach, ludzie. Nie ściemniam, inni się go bali, kumacie? Uciekł? – Nie, wyszedł pół roku temu – odpowiedział Hunter. – Odsiedział wyrok. – I już go szukają? – zachichotał. – Nie jestem zaskoczony. – Przyjaźniliście się w pudle? – Gdzie tam! Znałem gościa, ale trzymałem się od niego z daleka. Sands miał temperament bomby atomowej. Nienawidził świata. Ale trzeba przyznać, że był z niego bystrzak. W obecności strażników udawał kocię. Uprzejmy i pełen szacunku. W Lanc nigdy nie wpakował się w kłopoty. Dużo czytał. Jakby miał do spełnienia jakąś misję, czaicie? Sands miał reputację, ludzie z nim nie zadzierali. – Reputację? – spytał Garcia. Tito ponownie szarpnął głową. – Jeden raz jakiś facet go obraził. Wiecie, taki osiłek z mięśniami jak u goryla, który sądzi,

że może każdemu dokopać. Gość publicznie obraził Kena. Ken początkowo nie zareagował. Zaczekał na odpowiednią chwilę. Był bardzo cierpliwy, kumacie? Nigdy się nie spieszył. W odpowiednim momencie dopadł tamtego pod prysznicem. Facet nie zauważył, że Ken się zbliża. Nikt nie widział, jak to się stało. Między obrazą i atakiem minęło tyle czasu, że władze więzienia nie połączyły ze sobą tych wydarzeń. Rozumiecie, o co mi chodzi? Ken nigdy nie poniósł za to kary. Tito pokręcił głową i zaczął się ponownie bawić zapalniczką. – Ken Sands nigdy nie zapomina. Jeśli nadepniecie mu na odcisk, jesteście załatwieni. Na cacy, czaicie? Bo pewnego dnia po was przyjdzie. – Tito zakaszlał jak chory człowiek. – Byłem na dziedzińcu, kiedy ten wielkolud obraził Kena. Widziałem to spojrzenie w jego oczach. Nigdy go nie zapomnę. Byłem przerażony, choć nie miałem z tym nic wspólnego. Było pełne tłumionej nienawiści, rozumiecie? Jakby facet miał w środku diabła czy coś takiego. Nie słyszałem jego nazwiska, od kiedy wyszedłem z Lanc. I wolałbym go ponownie nie usłyszeć. Za gościem ciągnie się zła sława. – No cóż, musimy go odnaleźć. – Dlaczego przyszliście do mnie? To wy jesteście śledczymi, nie? Wyśledźcie go. – Właśnie to robimy, geniuszu – powiedział Garcia, podchodząc do aneksu kuchennego. W okolicy kuchni zapach marihuany mieszał się z wonią zjełczałego mleka. W staromodnym zlewie piętrzyła się wysoka sterta brudnych naczyń. Na blatach walały się papierowe talerze, pojemniki po żarciu na wynos i puste puszki po piwie. – Ładnie się urządziłeś – zauważył Garcia, otwierając lodówkę. – Napijesz się piwa? – Częstujesz mnie moim piwem?! – Chciałem być miły, a ty wszystko zepsułeś. – Garcia zatrzasnął drzwi lodówki i nacisnął pedał kosza na śmieci. Pokrywka podskoczyła, uwalniając przytłaczającą woń konopi. – Jasny szlag! – zaklął Garcia, cofając się o krok i krzywiąc twarz. – Czy to pety jointów? Musi tego być z setka. – O co ci, kurwa, chodzi? – Posłuchaj, Tito – powiedział Hunter, siadając naprzeciw niego. Przyjął mniej groźną pozycję, bo chciał, żeby Tito nieco się rozluźnił. – Naprawdę musimy znaleźć Sandsa, rozumiesz? – Skąd, u licha, mam wiedzieć, gdzie on jest? Nie byliśmy przyjaciółmi. – Ale przyjaźniłeś się z innymi, którzy mogą wiedzieć to i owo. – Hunter obserwował ruch oczu Tita. Facet wyraźnie szukał czegoś w pokładach pamięci. Po chwili ruch oczu ustał. Spojrzenie Tita stało się nieruchome i dalekie. Hunter wiedział, że Tito pomyślał o czymś konkretnym. – Człowieku, nie wiem, kogo mógłbym o niego zapytać! – Wiesz – odparł Hunter. Tito i Hunter wymienili krótkie spojrzenie.

– Posłuchaj, człowieku. – Garcia obszedł stół i stanął z drugiej strony. – Prosimy cię jedynie o garść informacji. Musimy wiedzieć, gdzie znaleźć Sandsa. To bardzo ważne. W zamian unikniesz wizyty kuratora sądowego i kilku naszych kolegów z wydziału narkotyków, którzy mogą tu wpaść w ciągu godziny. Jestem pewny, że z rozkoszą przeszukają te komnaty, szczególnie sypialnię z twoimi młodymi przyjaciółkami. – Chrzanisz, facet. – Cóż, nie możemy ci zaproponować nic innego. – Cholera. – Kolejny nerwowy tik i ciężkie westchnienie. – Zobaczę, co da się zrobić, ale potrzebuję trochę czasu. – Masz czas do jutra. – Żartujesz?! – Czy wyglądamy na żartownisiów? – spytał Garcia. Tito się zawahał. Garcia sięgnął po swoją komórkę. – Zgoda, ludzie! Zobaczę, co da się zrobić, i zadzwonię do was jutro! Możecie już wyjść?! – Jeszcze nie – odrzekł Hunter. – Szukamy kogoś oprócz Sandsa. – Nie ma mowy! – Innego więźnia, Raula Escobedo. Słyszałeś o nim? W drodze do domu Tita Hunter opowiedział Garcii o swoim spotkaniu z detektywem Sebem Stokesem, który wspomniał o Raulu Escobedo. – O kim?! – Tito zmrużył oczy. – Gość nazywa się Raul Escobedo – powtórzył Hunter. – Siedział w Lancaster jak ty. Za napaść na tle seksualnym. – To gwałciciel? – Tito odchylił głowę do tyłu. – Tak. – Nie! Jesteście na haju czy co?! Czy policja wtrynia teraz pączki z haszem?! – Nie przepadam za pączkami. – Ani ja – dodał Garcia. – Siedziałem w bloku A, ludzie! Z prawdziwymi zakapiorami i tymi w izolatkach. Za nic nie umieściliby z nami gwałciciela, kumacie? Chyba że policja życzyłaby mu śmierci. Wydymaliby go w kilku, byłby martwy po godzinie. Tito mówił prawdę. Hunter wiedział, że tak funkcjonują więzienia w Kalifornii. Wszyscy więźniowie, niezależnie od popełnionego czynu, nienawidzili gwałcicieli, których uważano za najniższą formę życia – za tchórzy, którzy nie mają odwagi popełnić prawdziwego przestępstwa i nie są wystarczająco dobrzy, aby posiąść kobietę bez użycia

siły. Oprócz tego każdy więzień w kraju miał matkę, siostrę, córkę, żonę lub dziewczynę – kogoś, kto mógł paść ofiarą gwałciciela. Dlatego umieszczano ich w oddzielnym bloku lub oddziale więzienia, w przeciwnym razie przed brutalną śmiercią zaaplikowano by im przyzwoitą dawkę rozkoszy. Rozdział 59 Alice Beaumont była coraz bardziej sfrustrowana. Spędziła cały dzień na przeszukiwaniu zdjęć w Internecie i oczekiwaniu na informacje z Kalifornijskiego Więzienia Stanowego w Lancaster. Mimo wielu telefonów i ponagleń odnosiła wrażenie, że nie spieszyli się ze spełnieniem jej prośby. Poszukiwania zdjęć prowadziły ją nieodmiennie w ślepą uliczkę. Godzinami przeglądała strony poświęcone mitologii i kultom, ale nie natrafiła na nic, co wzbogaciłoby jej dotychczasową wiedzę. Alice nie należała do kobiet, które czekają, aż inni wszystko zrobią. Musiała działać, więc bezczynność bardzo jej doskwierała. Pokonanie drogi dzielącej siedzibę wydziału i Kalifornijskie Więzienie Stanowe w Lancaster zajęło jej nieco ponad dwie godziny. Zadzwoniła do prokuratora okręgowego Bradleya i wyjaśniła, czego potrzebuje. Po piętnastu minutach i dwóch telefonach Bradley wszystko załatwił. Dyrektor więzienia, Clayton Laver, powiedział, że Alice może przyjechać i osobiście zebrać wszystkie potrzebne informacje. Mogli zrobić to sami, zapewnił dyrektor, ale mieli niedobory kadrowe, cierpieli na brak środków i przeludnienie, więc zajęłoby im to dzień lub dwa, a może dłużej. Alice zaparkowała samochód na drugim z dużych parkingów dla gości i ruszyła w kierunku recepcji. Powitał ją funkcjonariusz więzienny Julien Healy, czarnoskóry, prawie dwumetrowy olbrzym przypominający zaporę wodną. – Dyrektor Laver kazał, abym panią przeprosił – powiedział Healy z trudnym do określenia południowym akcentem. Wymawiał samogłoski długo i przeciągle, leniwym głosem, jakby szybkie mówienie było zbyt męczące. – Szef jest zajęty innymi sprawami, dlatego nie może się z panią spotkać. Polecono mi zaprowadzić panią wszędzie, gdzie to będzie potrzebne. – Uśmiechnął się, wolno lustrując Alice. Miała na sobie niebieską garsonkę i jasnoszarą jedwabną bluzkę. Górny guzik był rozpięty, odsłaniając jej szyję i delikatny łańcuszek z białego złota z diamentową zawieszką. – Proszę zapiąć bluzkę. Sugeruję również zapięcie garsonki. – Ależ u was gorąco jak w Afryce – zaoponowała Alice, podając mu torebkę do sprawdzenia. – To nic w porównaniu z żarem, jaki pani poczuje, gdy któryś z osadzonych zatrzyma wzrok na pani i jej cieniutkiej bluzce. – Spojrzał na buty Alice. – Dobrze, że nie włożyła pani sandałków. – Co z nimi nie tak? – Byłaby pani zdumiona, ilu więźniów rozmyśla o kobiecych stopach, a szczególnie palcach. Tym bardziej jeśli są pomalowane czerwonym lakierem lub jednym z jego

odcieni. Czerwony lakier doprowadza ich do szaleństwa. Równie dobrze mogłaby pani być naga. W celu uniknięcia eksplozji libido w populacji generalnej nie pozwalamy gościom nosić obuwia z odkrytymi palcami. Alice nie wiedziała, co powiedzieć, więc milczała. – Napisali tutaj, że chce pani zajrzeć do naszej biblioteki. Czy to prawda? – spytał Healy, odczytując jakiś formularz, który miał ze sobą. – Tak. – Z jakiego powodu? Alice spojrzała na niego znacząco. – Nie moja sprawa, co? – Healy uśmiechnął się. – Rozumiem. Proszę za mną. – Przeprowadził Alice przez recepcję dla gości, do tylnych drzwi i trzypasmowej drogi. Znaleźli się na terenie zakładu karnego. Za ich plecami rozciągał się północny mur długości ośmiuset metrów, z wieżyczkami wartowniczymi wyposażonymi w karabiny maszynowe, rozmieszczonymi co dwieście metrów. Kalifornijskie Więzienie Stanowe mogło pomieścić dwa tysiące trzystu skazańców, ale całkowita liczba ludzi, która się w nim znajdowała, była ponaddwukrotnie większa. Wśród pensjonariuszy znajdowali się więźniowie zaliczani do grupy pierwszej i czwartej, przy czym grupa czwarta oznaczała najwyższy poziom rygoru obowiązujący w kalifornijskich instytucjach penitencjarnych, nie licząc oczekujących na wykonanie kary śmierci. Pilnowanie więzienia w Lancaster było bardzo wymagającą pracą. Dotarli do pierwszego budynku kompleksu – dwupiętrowego, prostokątnego gmachu, wykonanego z betonu i stali. Healy wsunął swój identyfikator do czytnika w drzwiach frontowych i wprowadził ośmiocyfrowe hasło. Ciężkie stalowe drzwi głośno zabrzęczały i kliknęły, otwierając się na oścież. W środku znajdowało się więcej uzbrojonych funkcjonariuszy. Wszyscy wyglądali tak, jakby stworzono ich z myślą o wytrzymaniu trzęsienia ziemi ósmego stopnia. Ruszyli w milczeniu korytarzem. Healy nieznacznie kiwał głową za każdym razem, gdy mijali kolejnego strażnika. Po chwili wyszli z pierwszego bloku i znaleźli się na pomoście biegnącym pod gołym niebem. – Biblioteka znajduje się w piwnicy budynku F – wyjaśnił. – Istnieje znacznie szybszy sposób dotarcia na miejsce, ale trzeba przejść przez teren wewnętrzny, gdzie kręcą się więźniowie. Wybrałem możliwie najwygodniejszą drogę dla nas obojga. Szli około trzech minut. Kiedy dotarli do budynku F, Healy powtórzył procedurę z użyciem identyfikatora i klawiatury. Kolejne ciężkie drzwi otworzyły się ze szmerem. Wnętrze było oświetlone jedynie długimi świetlówkami umieszczonymi we wnętrzu metalowej siatki biegnącej wzdłuż sufitu. Skręcili w lewo, w długi korytarz. Podłogę przy schodach czyścił więzień w pomarańczowym kombinezonie. Jego opalone, muskularne ramiona były pokryte tatuażami i bliznami. Przerwał pracę i odsunął się na bok, żeby zrobić miejsce Healy’emu i Alice. Korytarz lśnił tak wspaniale, że Alice pomyślała, iż po dotarciu do końca mężczyzna zaczynał pracę od początku i powtarzał

tę samą czynność od wschodu do zachodu słońca. – Pan uważa na podłogę, szefie. Jest trochę śliska – ostrzegł więzień, nie podnosząc głowy i nie odrywając wzroku od ziemi. Zajmująca całą powierzchnię piwnicy biblioteka okazała się większa, niż Alice sądziła. Healy skinął głową uzbrojonemu strażnikowi stojącemu przy drzwiach wejściowych i wprowadził Alice do małego, bocznego pokoju. – Proszę tu zaczekać. Pójdę po bibliotekarza. On pomoże pani znaleźć to, czego pani szuka. Rozdział 60 Pokój okazał się nijakim pomieszczeniem o wymiarach dziesięć na sześć kroków – pozbawionym okien, ale wyposażonym w ciężkie drzwi. W środku znajdował się jedynie metalowy stół przytwierdzony do betonowej podłogi oraz dwa plastikowe krzesła, które lepiej pasowałyby do werandy, w powietrzu unosił się silny zapach środka dezynfekującego. Jeśli nie brać pod uwagę zapachu, przestrzeń przypominała Alice pokoje przesłuchań, które widziała w budynku wydziału. Dokładnie minutę później Healy ponownie otworzył drzwi. Towarzyszył mu mężczyzna dwukrotnie mniejszy i dwukrotnie starszy od niego. Resztka siwych włosów, które pozostały mu na skroniach, była krótko przycięta i starannie uczesana. Jego twarz nosiła głębokie zmarszczki – świadectwo życia spędzonego za kratami. Na czubku nosa tkwiły okulary, które pękły w kilku miejscach. Jego oczy wyglądały tak, jakby kiedyś biło z nich twarde, wredne spojrzenie, które teraz stało się zmęczone i pełne rezygnacji. Mężczyzna miał na sobie pomarańczowy kombinezon więzienny. – Nasz bibliotekarz zachorował. To Jay Devlin, jego asystent – oznajmił Healy. – Pracuje tu od dziewiętnastu lat. Wie o bibliotece dosłownie wszystko. Jeśli on nie zdoła pani pomóc, nikt nie zdoła. Devlin skinął uprzejmie głową, ale nie uścisnął dłoni Alice. Trzymał ręce przy sobie i nie podnosił głowy. Healy odwrócił się do Devlina. – Jeśli pani będzie chciała wejść na teren głównej biblioteki, wezwij funkcjonariusza Toledo, aby jej towarzyszył, rozumiesz? Nie chcę, żeby była tam sama. – Rozkaz, szefie – odrzekł Devlin głosem nieznacznie głośniejszym od szeptu. – Jeśli będzie pani musiała skorzystać z toalety – ponownie zwrócił się do Alice – funkcjonariusz Toledo pójdzie z panią i sprawdzi, czy jest pusta, zanim wejdzie pani do środka. W bibliotece nie ma oddzielnych toalet dla kobiet, jak w sektorze dla gości. Kiedy pani skończy, Jay zadzwoni i przyjdę po panią. – Tak, szefie – odpowiedziała, kiwając głową i niemal mu salutując. Healy zmrużył oczy i spojrzał na nią wzrokiem, który mógłby skwasić mleko.

– Mam nadzieję, że nasza biblioteka się pani spodoba – rzekł w końcu, a następnie opuścił pokój. – Pan Healy nie zna się na żartach, prawda? – powiedziała Alice. – Oj nie zna, proszę pani – przytaknął Devlin, przybierając nieśmiałą pozę. – Strażników nie obchodzą żarty, chyba że dotyczą nas, skazańców. – Jestem Alice. – Wyciągnęła do niego dłoń. – Na imię mi Jay, proszę pani. – Mężczyzna ponownie uchylił się przed podaniem jej dłoni. Alice cofnęła się o krok. – Moja prośba jest prosta. Potrzebuję listy wszystkich książek, które wypożyczył z tej biblioteki jeden z byłych więźniów. – Rozumiem – odparł Devlin, przesuwając wzrok na jej twarz. – To nie powinno być trudne. Czy zna pani jego numer? – Znam nazwisko. – Żaden problem. To powinno wystarczyć. Jak się nazywał? – Ken Sands. Devlin przez chwilę mrugał. – Widzę, że go znasz. Skinął głową i dwukrotnie powiódł dłonią po ustach i brodzie. – Znam każdego więźnia, który tu przychodzi, proszę pani. Pracuję w bibliotece od dawna. Od dnia, w którym ją otwarto. Każdy blok więzienny ma swój dzień tygodnia i porę, w której może korzystać z biblioteki. Mieszanie więźniów z różnych bloków to zły pomysł, wie pani, co mam na myśli? Niestety bardzo niewielu korzysta z naszego księgozbioru. To naprawdę smutne. Ken był inny. Nigdy nie przepuścił okazji, aby usiąść i poczytać. Uwielbiał książki. Uwielbiał się uczyć. Nie znam więźnia, który korzystałby z biblioteki częściej od niego. – To dobrze. Czyli nie powinniśmy mieć większych problemów. – Cóż, to zależy, ile ma pani czasu. Alice spojrzała na niego z uśmiechem. – Czytał aż tak dużo? – Faktycznie dużo czytał, ale nie w tym problem. Chodzi o nasz system. Zaczęliśmy go uaktualniać i poddawać digitalizacji na początku tego roku. Do czasu zakończenia tego procesu będziemy używać starego systemu kart bibliotecznych, aby katalogować nasze książki. Żadnych komputerów. – Devlin pokręcił głową z boku na bok. – Z mojego punktu widzenia to dobrze. Kiedy wprowadzą nowy system, będę musiał sobie poszukać nowego zajęcia. Nie znam się za dobrze na komputerach, proszę pani.

Alice pracowała w biurze prokuratora okręgowego, więc rozumiała, dlaczego proces digitalizacji więziennych bibliotek posuwa się w ślimaczym tempie. Wszystko, co robił rząd federalny, było związane z budżetem. Budżet zmieniał się z roku na rok, a alokacja środków była rzekomo związana z priorytetami. Alice odgadła, że w kalifornijskim wydziale resocjalizacji i rehabilitacji automatyka więziennych bibliotek znajdowała się na szarym końcu listy priorytetów. – Każdy więzień ma własną kartę biblioteczną – podjął po krótkiej przerwie Devlin. – Kiedy wypożycza książkę, wpisujemy jej numer katalogowy do jego karty bibliotecznej wraz z datą wydania. Z kolei numer karty bibliotecznej więźnia jest wpisywany do karty katalogowej książki. Nie używa się żadnych nazwisk. Alice wytrzeszczyła oczy. – Chcesz mi powiedzieć, że kiedy dostanę kartę Sandsa, będą na niej wyłącznie numery?! Bez tytułów książek?! – Tak. Będzie pani musiała zestawić ten numer z kartą książki, aby uzyskać tytuł. – To zwariowany system. Trzeba wieczności, żeby cokolwiek znaleźć. Devlin nieśmiało wzruszył ramionami. – Czas to jedyna rzecz, na której każdemu tu zbywa, proszę pani. W więzieniu robienie czegokolwiek szybko nie ma sensu. Skończyłoby się na tym, że wszyscy mielibyśmy dodatkowy czas, z którym nie wiadomo co począć. Alice nie mogła z nim polemizować. – Rozumiem – odrzekła, rzucając okiem na zegarek. – No to do dzieła. Gdzie trzymacie karty i listy książek? – W segregatorach za punktem wydawania książek, proszę pani. W głównej bibliotece. – W takim razie wezwijmy strażnika. Jeśli używacie takiego systemu, niczego tutaj nie zdziałam. Rozdział 61 Funkcjonariusz Toledo był trzydzieści centymetrów wyższy od Alice i szeroki niczym szafa. Nosił gęste, przyprószone siwizną wąsy zasłaniające cienkie wargi, miał ogoloną głowę i bokobrody nie gorsze od bokobrodów Elvisa. Toledo wprowadził Alice i Devlina do głównej części biblioteki i zajął pozycję na lewo od punktu wydawania książek – w odległości czterech kroków od głównych drzwi. Jego wzrok stale powracał do Alice w sposób, który powodował, że czuła się dziwnie nieswojo. Główna sala biblioteki mogła pomieścić setkę więźniów, ale teraz była ich zaledwie garstka, rozproszona wokół licznych biurek i stołów z formiki. Jak w scenie ze starego westernu, wszyscy zamarli, unieśli głowę i spojrzeli na Alice. Salę przeszedł szybki szmer niczym meksykańska fala. Alice nie była zainteresowana tym, co szeptali między sobą.

– Jakie książki tu macie? – zapytała Devlina. – Po trochu wszystkiego, proszę pani. Oczywiście z wyjątkiem kryminałów. Z tego gatunku nie ma niczego – powieści, prawdziwych historii, nic. – Jay uśmiechnął się przelotnie. – Jakby robiło to jakąś różnicę. Mamy duży dział książek z dziedziny religii oraz szkolnych podręczników, wie pani… z matematyki, historii, geografii… wszystkich przedmiotów. Każdy mógł się nauczyć czytać, ukończyć program szkoły podstawowej lub średniej… jeśli chciał. Niewielu to zrobiło. Mamy również obszerny zbiór książek prawniczych, z aktualnym stanem prawnym. – Jakiego rodzaju książki czytał Ken? Devlin zachichotał i podrapał się w brodę. – Ken czytał wszystko. Pożerał książki. Lubił także podręczniki. Zapisał się na dwa kursy korespondencyjne – zaawansowane… akademickie, wie pani. Był cholernie inteligentny. Z powodu tych kursów pozwolono mu zamawiać dodatkowe książki potrzebne do nauki. Książki, których nie mieliśmy w naszym księgozbiorze. Ponieważ kupowało je państwo, zostały u nas, kiedy przestał z nich korzystać. – Devlin przerwał na chwilę, skrzywił się i pogładził dłonią krótko obcięte włosy. – Oprócz tego czytał nasze książki, w tej bibliotece. Siadywał w kącie, o tam. – Wskazał biurko w drugim końcu sali. – Nie zabierał tych książek do celi. Jeśli czytał je wyłącznie tutaj, nie wpisywano ich do jego karty bibliotecznej. Alice skinęła głową ze zrozumieniem. Devlin wyjaśnił jej, w jaki sposób uporządkowano karty biblioteczne, i pokazał, gdzie się znajdują – w długiej, drewnianej szafce zajmującej całą tylną ścianę. Alice zaczęła układać plan w myślach. – Czy macie książki z medycyny? – Tak – odparł Devlin. – Niewiele, ale mamy. Proszę za mną, pokażę pani. Opuścili punkt wydawania książek i przeszli do właściwej biblioteki. Funkcjonariusz Toledo cały czas podążał nie dalej niż trzy kroki za nimi. Ponownie śledziły ich wszystkie oczy w czytelni. Z każdego kąta dolatywał szmer głosów, ale i tym razem Alice świadomie je zignorowała. Ruszyli w kierunku tylnych półek. – To nasz dział medyczny – oznajmił Devlin, wskazując niewielką część górnej półki. Okazało się, że w jego skład wchodzą dwadzieścia cztery tomy. Alice zapamiętała ich numery. – Mamy je wyłącznie dlatego, że wchodziły w skład kursów Kena – dodał Devlin. Alice poprosiła, żeby pokazał jej dwa inne działy – dział psychologii i sztuki. Zapamiętała przedział, w którym mieściły się ich numery. – Świetnie. Potrzebuję jedynie długopisu i kartki papieru, abym mogła przystąpić do roboty.

– Mogę przynieść ołówek. – Znakomicie. Wrócili do przedniej części biblioteki. Kiedy znaleźli się w punkcie wydawania książek, Devlin wręczył Alice kilka kartek papieru i ołówek, pokazał szufladę, w której powinna znaleźć karty biblioteczne Kena Sandsa, i zostawił ją samą. Ken Sands miał dziewięćdziesiąt dwie karty biblioteczne zapisane numerami katalogowymi książek. Musiał należeć do tych, którzy czytają jedną książkę dziennie. Jak powiedział Devlin, jedyną rzeczą, której więźniowie mieli w nadmiarze, był czas. Wyglądało na to, że Sands poświęcał na czytanie każdą wolną chwilę. Staranne przejrzenie każdej karty zajęłoby całą wieczność. Alice zatrzymała się na chwilę, szukając najłatwiejszego i najszybszego sposobu wykonania zadania. Wpadła na pewien pomysł i zaczęła notować numery katalogowe. Więzień z ogoloną głową siedzący cichutko przy stole sąsiadującym z punktem wydawczym podszedł do Devlina i podał mu książkę. – Ta jest dobra, Toby. Jestem pewny, że ci się spodoba. – Alice była zbyt zajęta spisywaniem numerów, aby zauważyć, że Devlin wsunął ukradkiem kawałek papieru między jej strony. Jeśli ktoś mógł przesłać wiadomość z więzienia w Lancaster, był nim Toby. Strażnicy więzienni nie byli jedynymi, którzy dbali o swoich. Rozdział 62 Wielu znawców uważa, że prawdziwy miłośnik whisky pije ten trunek z odrobiną wody, najlepiej niegazowanej i źródlanej. Dodanie jej do whisky spowoduje, że moc trunku nie otępi naszych zmysłów i nie zmniejszy zadowolenia. Woda podkreśli również aromat i smak whisky, wydobywając jej ukryte walory. Powszechnie wiadomo, że do whisky należy dodać jedną piątą część wody. Koneserzy marszczą również brwi na widok prostaków, którzy do szkockiej dodają lód, bo obniżenie temperatury jedynie zamrozi aromat i stępi jej smak. Hunter miał gdzieś, co mówili inni, koneserzy czy nie. Pił swoją single malt z odrobiną wody nie dlatego, że uważano to za właściwy sposób konsumowania tego trunku, ale dlatego, że jego zdaniem niektóre gatunki whisky były zbyt mocne, aby je pić bez rozcieńczenia. Czasami dodawał do swojej szkockiej jedną lub dwie kostki lodu, ciesząc się chłodnym napojem wpadającym do gardła. Garcia pijał whisky w każdej postaci. Tego wieczoru każdy z nich miał w szklance kostkę lodu. Siedzieli przy jednym z przednich stolików u Brennana przy Lincoln Boulevard – spelunie znanej z urządzanych co czwartek wyścigów żółwi i szafy grającej z kolekcją utworów klasycznego rocka. Hunter musiał się na chwilę wyrwać z klaustrofobicznego biura, nie wspominając o upiornej dekoracji w postaci zdjęć ze skąpanych we krwi miejsc zbrodni oraz repliki rzeźby z części ludzkiego ciała.

Hunter i Garcia pili whisky w milczeniu, zmagając się z własnymi myślami, kłębiącymi się w głowie. Hunter rozmawiał z doktor Hove przez telefon. Nadeszły wyniki testów toksykologicznych Andrew Nashorna. Ich przypuszczenia okazały się słuszne. W krwi denata znaleziono ślady propafenonu, felodypiny i karwedilolu – tego samego koktajlu, którego użyto do obniżenia tempa pracy serca Dereka Nicholsona. Do lokalu weszła wysoka, długowłosa blondynka. Jej gibkie, zmysłowe ciało poruszało się z gracją. Miała na sobie obcisłe niebieskie dżinsy, jasnobrązowe szpilki i kremową koszulę włożoną w spodnie. Chirurgicznie upiększone piersi rozciągały cienką bawełnianą tkaninę tak bardzo, że guziki omal nie odpadły. Wzrok Huntera podążył za nią na krótkim odcinku od drzwi do baru. Garcia uśmiechnął się do partnera bez słowa. Hunter wypił kolejny łyk szkockiej i ponownie spojrzał ukradkiem na blondynkę. – Może powinieneś ją zagadnąć – rzucił Garcia, wskazując głową bar. – Co powiedziałeś? – Że omal nie wyszły ci gały. Może powinieneś do niej podejść i się przywitać. Hunter spojrzał uważnie na Garcię, aby po chwili lekko pokręcić głową. – Nie jest tak, jak myślisz. – Oczywiście, ale mimo to sądzę, że mógłbyś z nią pogadać. Hunter postawił szklankę na stoliku i wstał. – Zaraz wrócę. Garcia podniósł głowę i ze zdumieniem ujrzał, jak Hunter idzie w kierunku baru i wysokiej blondynki, która zdążyła już przyciągnąć uwagę sporej części męskiej klienteli. Garcia nie spodziewał się, że Hunter tak szybko zareaguje, ba, że w ogóle to zrobi. – Za chwilę zrobi się ciekawie – szepnął, zmieniając pozycję, aby lepiej widzieć, i opierając łokcie na stole. W tej chwili dałby wszystko za bioniczne uszy. – Przepraszam panią – powiedział Hunter, zbliżając się do blondynki siedzącej przy barze. Blondynka nawet na niego nie spojrzała. – Nie jestem zainteresowana – rzuciła chłodnym, monotonnym i nieco snobistycznie brzmiącym głosem. Hunter zamarł na ułamek sekundy. – Przepraszam? – Powiedziałam, że nie jestem zainteresowana – powtórzyła, popijając swojego drinka. Nadal nawet nie spojrzała na Huntera. Hunter uśmiechnął się do siebie. – Ja również. Chciałem jedynie zwrócić uwagę, że usiadła pani na gumie do żucia, która przylepiła się do tylnej części dżinsów i przypomina wielką grudę zielonkawej mazi.

– Przechylił głowę w jedną stronę. – Kiepsko to wygląda. Blondynka rzuciła przelotne spojrzenie Hunterowi, a następnie spojrzała w dół, na spodnie. Niezgrabnie przekrzywiła tułów, próbując zobaczyć tył dżinsów. – Z drugiej strony – podpowiedział Hunter, wskazując głową. Wykręciła tułów w drugą stronę, przesuwając dłonią po tyłku. Końce jej starannie wypielęgnowanych dłoni dotknęły kleistej gumy, która przykleiła się na odcinku od pośladka do górnej części nogi. – Cholera! – zaklęła, cofając palce i spoglądając na nie z obrzydzeniem. – To dżinsy od Roberta Cavallego. Hunter nie miał pojęcia, co to zmienia. – Faktycznie ładne – zauważył ze współczuciem. – Ładne?! Kosztowały majątek! Hunter spojrzał na nią obojętnym wzrokiem. – Jestem pewny, że jeśli zaniesie je pani do pralni, zdołają je wyczyścić. – Cholera! – powtórzyła, podnosząc się i ruszając do łazienki. – To musiało być niezłe – powiedział Garcia, kiedy Hunter wrócił do stolika. – Co, u licha, jej powiedziałeś? Zauważyłem tylko, że chwyciła się za tyłek i wystrzeliła do toalety jak rakieta. Hunter pociągnął łyk swojej whisky. – Już powiedziałem, że to nie tak, jak myślisz. Garcia zachichotał i rozwalił się na krześle. – Człowieku, powinieneś popracować nad swoimi tekstami. W kieszeni Huntera zadzwonił telefon. Odstawił szklankę na stół i sięgnął po aparat. – Mówi detektyw Hunter. – Cześć Robercie, tu Terry. Mam dla ciebie garść informacji. Detektyw Terry Cassidy pracował w ich wydziale. Hunter poprosił go o informacje na temat aktualnego miejsca pobytu Raula Escobedo, przebywającego na wolności gwałciciela, którego Nashorn skatował przed wysłaniem do więzienia. – Słucham, Terry. – Chodzi o faceta, którego miałem znaleźć. Tego śmiecia Escobeda – zaczął Cassidy. – Tę szumowinę, wiesz, co mam na myśli? Gwałciciela o silnych skłonnościach do przemocy. Podobno zgwałcił dziesięć kobiet… – Znam jego historię – przerwał mu Hunter. – Co masz? – Nasz przyjaciel miał ciężkie życie w pudle. Dostał dziesięć lat za brutalne zgwałcenie trzech kobiet – tych, które zgodziły się zeznawać. A teraz posłuchaj uważnie… ten śmieć

się nawrócił. Odnalazł Boga. – Cassidy przerwał dla wzmocnienia efektu lub dlatego, że poczuł się do głębi urażony tym, iż ktoś taki jak Escobedo opowiada o przeżyciu wewnętrznej przemiany. Cassidy był typowym rzymskim katolikiem. – W pudle Escobedo zaczął czytać Biblię. Czytał dniami i nocami, zapisał się nawet na kurs teologii zorganizowany w więzieniu. Ukończył go z wyróżnieniem. Po wyjściu z pudła, dwa lata temu… – kolejna krótka przerwa – … zgadłeś, zaczął wygłaszać kazania. Uważa się za wielebnego, głosi Dobrą Nowinę i pomaga innym się nawrócić. Każe się tytułować wielebnym Soldado. Od świętego Juana Soldado, czczonego przez wielu mieszkańców północno-zachodniego Meksyku, skąd pochodzi rodzina Escobeda. – Nazywa siebie Świętym Żołnierzem? – spytał Hunter, tłumacząc imię z hiszpańskiego na angielski. – Tak – przytaknął Cassidy. – Sprawdziłem. Prawdziwe nazwisko świętego brzmiało Juan Castillo Morales. Służył jako szeregowiec w armii meksykańskiej. A teraz uwaga… w tysiąc dziewięćset trzydziestym ósmym roku Castillo został stracony za zgwałcenie i zamordowanie ośmioletniej dziewczynki z Tijuany. Nie wciskam ci kitu, Robercie – za gwałt. Jego wyznawcy wierzą, że został fałszywie oskarżony. Proszą, żeby pomógł im w chorobie, w problemach z prawem, w życiu rodzinnym, w przekroczeniu granicy między Stanami i Meksykiem oraz w radzeniu sobie z wyzwaniami codziennego życia. – Hunter usłyszał nerwowy chichot Cassidy’ego. – Nie wiem, czy dasz temu wiarę, ale Escobedo wziął sobie imię od świętego gwałciciela. Facet ma jaja, co? Hunter nie skomentował tej uwagi. Carlos podjął opowieść: – Dzisiaj ma własny kościół, świątynię, czy jak to nazwać, w Pico Rivera. Jeśli o mnie chodzi, nazwałbym ich sektą. Czy wiesz, że określają się mianem Żołnierzy Jezusa? Na moje oko to grupa terrorystyczna. Nie byłbym zaskoczony, gdyby przekonywał młode kobiety, które chcą wstąpić do wspólnoty, że powinny mu się dobrowolnie oddać podczas obrzędu inicjacji lub czegoś w tym rodzaju. Wiesz, gdyby je przekonywał, że taka jest wola Pana, a on jest nowym mesjaszem. Jeśli facet nauczył się czegoś w więzieniu, to chyba tylko sztuki obchodzenia prawa. – Czy dowiedziałeś się, gdzie przebywał w czasie, który ci podałem? – spytał Hunter. – Tak. Nie znoszę gościa, ale Escobedo nie może być tym, którego szukamy. Zacznijmy od pierwszej daty, którą mi podałeś. Dziewiętnastego czerwca Escobeda nie było w Los Angeles, bo prowadził nabożeństwo w San Diego. Facet ma zamiar rozszerzyć działalność Żołnierzy Jezusa. Z kolei dwudziestego drugiego cały dzień nagrywał dwie płyty CD i jedną DVD. Sprzedaje je swoim wyznawcom. Może przedstawić wielu świadków, którzy to potwierdzą. Escobedo to wór pełen kłamstw, cuchnącego gnoju i bluźnierstwa, ale nie jest zabójcą, którego szukasz, Robercie. Robert skinął głową w zamyśleniu. Zgodnie z procedurą musiał sprawdzić ten trop,

ale nigdy nie podejrzewał Escobeda. Jako psycholog, a później detektyw wydziału zabójstw Hunter zbadał, przesłuchał i ujął setki morderców. Po wielu latach doświadczeń wiedział, że zwykle niewiele odróżnia zabójcę od zwykłego przechodnia na ulicy. Spotkał zabójców, którzy byli przystojnymi, czarującymi i charyzmatycznymi ludźmi. Niektórzy przypominali dobrodusznych dziadków. Inni byli seksowni i zmysłowi. Prawdziwe różnice ujawniły się dopiero wtedy, gdy zaczęli odsłaniać swoje myśli. Przestępcy dzielili się na wiele rodzajów – były też różne rodzaje zabójców. Escobedo był gwałcicielem – najniższą formą życia. To prawda, że był brutalny, ale chodziło mu wyłącznie o zaspokojenie fizycznej żądzy. Nigdy nie tropił swoich ofiar, ale wybierał je w całkiem przypadkowy sposób spośród kobiet, które napotkał danej nocy. Escobedo nigdy nie planował. Hunter wiedział z doświadczenia, że tacy przestępcy rzadko zmieniają sposób działania. Nawet gdyby motywem była zemsta, Escobedo zastrzeliłby lub zadźgał swoją ofiarę i czmychnął z miejsca zbrodni, zamiast poświęcić całe godziny na jej ćwiartowanie i tworzenie groteskowej rzeźby – aby później przypisać jej ukryte znaczenie. Nie, Escobedo nie miał niezbędnych kwalifikacji, cierpliwości, inteligencji ani opanowania, które były potrzebne do dokonania tak makabrycznych czynów. – Dobra robota, Terry. Dzięki – powiedział Hunter, a następnie złożył telefon i wsunął go do kieszeni. Przekazał nowiny Garcii i obaj dokończyli w milczeniu drinki. Kiedy wstali od stolika, żeby wyjść, z toalety wyłoniła się wysoka blondynka i podeszła do nich. – Przepraszam za to, co powiedziałam – rzekła, zbliżając się do Huntera. Jej głos stał się czarujący i uwodzicielski. – I dziękuję. Garcia zrobił zdziwioną minę. – Ale jaja – mruknął do siebie. – Nic się nie stało – odrzekł Hunter. – Wiem, że mogłam się wydać arogancka – ciągnęła ze sztucznym, wyćwiczonym uśmiechem. – Nie zawsze taka jestem. Po prostu w pewnych okolicznościach kobieta musi się pilnować, rozumiesz? – Już powiedziałem, że nic się nie stało. – Hunter obszedł ją i skręcił do wyjścia. – Życzę udanego wieczoru. – Słuchaj! – zawołała, kiedy zbierał się do wyjścia. – Muszę wrócić do domu i doprowadzić się do porządku, ale może umówimy się na drinka innym razem. – Zręcznie wsunęła Hunterowi zwiniętą serwetkę. – Zadzwoń. – Zmysłowo mrugnęła i wyszła z baru. – Ale jaja – szepnął ponownie Garcia. Rozdział 63 W piątkowy wieczór klub Airliner przy North Broadway pękał w szwach. Przestronny lokal z parkietem i barem zdobił lotniczy slogan „Nie obciążaj zbyt mocno swojej

wyobraźni”, ale z pewnością serwowano w nim znacznie lepszy alkohol niż pasażerom klasy ekonomicznej jakiejkolwiek amerykańskiej linii lotniczej. Airliner z dwoma dużymi, świetnie zaopatrzonymi barami, obrotowym parkietem tanecznym, luksusowym holem i popularnymi kalifornijskimi DJ-ami z pewnością zaliczał się do najlepszych klubów w Los Angeles, przyciągając różnorodną klientelę złożoną z miejscowych i turystów. Właśnie dlatego Eddie Mills uwielbiał tam zaglądać. Eddie był szumowiną, drobnym oszustem, którego zatrzymano z półtora kilograma kokainy, kiedy przejeżdżał przez Redondo Beach. W pudle poznał Guriego Krasniqi, herszta albańskiego gangu. Krasniqi prawie nie wychodził z pudła, ale mimo to rządził swoim imperium zza krat. Eddie skumał się z jego ludźmi, kiedy dwa lata temu wyszedł z Kalifornijskiego Więzienia Stanowego w Lancaster. Eddie stał w barze na piętrze, sącząc szampana. Był tak rozkojarzony obserwowaniem krótkowłosej brunetki wirującej na parkiecie, że nie zauważył grubego, wysokiego mężczyzny, który stanął obok niego przy barze. – Jezu! – Eddie niemal wyskoczył ze skóry, kiedy na jego prawym ramieniu wylądowało ciężkie łapsko. – Co z tobą, Eddie? Eddie odwrócił się na pięcie i ujrzał przed sobą faceta o ogolonej głowie. – Tito? – Zmarszczył czoło, jakby nie mógł uwierzyć własnym oczom. – Do licha, brachu! Co się z tobą działo? – Wargi Eddiego rozbłysły olśniewającym, białym uśmiechem, a jego ramiona rozpostarły się szeroko. Tito odpowiedział uśmiechem, a chwilę później objęli się jak bracia, którzy dawno się nie widzieli. – Kiedy, kurwa, wyszedłeś? – spytał Eddie. – Jedenaście miesięcy temu, na warunkowe. – Serio? – Serio, brachu. – Jak ci leci, stary? – Eddie cofnął się o krok, żeby obejrzeć przyjaciela. – Sądząc po wyglądzie, całkiem nieźle. Chłopie, gdzie ty mieszkasz, w cukierni? – Człowiek musi coś jeść, nie? – Taak, przecież widzę. I musi przestać jeść, zanim pęknie. – Pieprz się. Przynajmniej nie muszę jeść tego świństwa, które serwują w Lanc. – Za to wypiję. – Eddie uniósł szklankę. – Co to? – Tito zrobił zdziwioną minę. – Szampan? Serio? Widzę, że komuś nieźle się powodzi. – Żebyś wiedział, brachu. Tylko to, co najlepsze. Skosztuj. – Eddie dał znak barmanowi,

prosząc o drugi kieliszek. – Wyglądasz szykownie – powiedział Tito, podnosząc kieliszek, żeby wznieść toast. – Za wyjście z pudła i pozostanie na wolności! Eddie zaaprobował toast skinieniem głowy. – Dzięki, człowieku. – Wygładził ręką krawat. – Od Armaniego, wiesz? – Wskazał głową marynarkę. – Zadbałem o swój wygląd, nie? – Taak, faktycznie szykowny – przytaknął Tito. Pili przez jakąś godzinę, wspominając dawne więzienne czasy. Eddie powiedział Ticie, że pracuje dla zagranicznej firmy, ale zrobił to tak wymijająco, jak tylko się dało. Tito go nie naciskał. Aby ukryć prawdziwy powód wizyty w Airlinerze, Tito co jakiś czas rzucał nazwiskami, pytał Eddiego, czy wie, co się dzieje z dawnymi kolegami – Pamiętasz iksa? Co słychać u igreka? W tym stylu. Tito wiedział, że Eddie trzymał się w pudle Kena Sandsa. Powoli sterował rozmową w pożądanym kierunku. – Jak się miewa Ken, Eddie? – zapytał i mógłby przysiąc, że Eddie zamarł na chwilę. Eddie dopił szampana, nie odrywając wzroku od Tita. – Ken? Ken już wyszedł. Nie dostał warunkowego, odsiedział od gwizdka do gwizdka. – Naprawdę? – Tito zgrywał głupka. – Ano tak, jakieś pół roku temu. – Ken był ucieleśnieniem zła. – Tito zachichotał nerwowo. – Miałeś z nim kontakt? – Nie, brachu. Tylko słyszałem, że wyszedł. Miał do załatwienia własne sprawy. Rzeczy, które chciał zrobić po wyjściu z pudła, czaisz? – Jakie? – Skąd mam wiedzieć? Może chciał się odpłacić temu, przez którego trafił do więzienia. Współczuję gnojkowi, który ma z nim na pieńku. – Ma przerąbane. Czy Ken nie kumplował się z tym albańskim twardzielem? Gurim jakimś tam? Znasz go, nie? Widziałem, że kilka razy z nim gadałeś. – W więzieniu gadałem z wieloma, jak ty. Łatwiej wtedy zabić czas – odparł wymijająco Eddie. Tito skinął głową. – Myślisz, że Ken wrócił do handlowania prochami? Robił to, zanim trafił do pudła, nie? A może skumał się z Albańczykami? Słyszałem, że bardzo sprawnie działają. Eddie spojrzał badawczo na Tita. – Szukasz roboty, brachu? A może prochów? – Nie, stary. Niczego mi nie trzeba. – Tito przesunął dłonią po ogolonej głowie.

Eddie przytaknął. – Aha. To dlaczego wypytujesz o Kena? Facet wisi ci forsę czy co? Jeśli tak, lepiej odpuść, bracie. Nie warto, kumasz? – Skądże, tylko pytałem. – Taak. Przecież widzę. Lepiej nie zadawać zbyt wielu pytań, bo można się wpakować w kłopoty, rozumiesz? Tito uniósł ręce w geście kapitulacji. – Przecież tylko gadamy, człowieku. Mam gdzieś, co się z nim dzieje. Eddie nic nie odpowiedział, ale było widać, że poczuł się trochę nieswojo. Tito był pewny, że facet wie więcej, niż mu powiedział. To mu wystarczyło. Przekaże wiadomość tym dwóm cholernym gliniarzom, którzy zepsuli mu przyjęcie. Niech sami przycisną Eddiego. Nie mógł zrobić nic więcej. – Zamówmy jeszcze jedną butelkę – powiedział Eddie, przywołując kelnera. – Nigdy nie odmawiam szampana, brachu. Wiesz, co mam na myśli? Wyskoczę tylko na chwilę do kibla. Kiedy Tito ruszył do łazienki, Eddie już schodził do palarni na dole – do najcichszego miejsca, z którego można było zadzwonić. Rozdział 64 Było późno, gdy Tito opróżnił dwie kolejne butelki szampana w towarzystwie Eddiego. Kiedy wrócił z klubu Airliner do swojego mieszkania w Bell Gardens, wiedział, że rano będzie mieć potwornego kaca. Potknął się na progu. Dziwnie szybko upijał się szampanem, ale lubił ten stan. Jeszcze lepsze było upicie się szampanem na koszt kumpla. Mimo to miał spuchnięty język. Poszedł do kuchni, otworzył lodówkę, nalał sobie dużą szklankę soku pomarańczowego i wychylił ją do dna. Później wrócił do salonu i zwalił swoje ciężkie cielsko na starą kanapę, która cuchnęła jak popielniczka. Poleżał minutę lub dwie, zanim zdecydował, że potrzebuje czegoś na wzmocnienie – czegoś, co pobudzi krew w jego żyłach. Podniósł się i podszedł do kredensu stojącego przy jednej ze ścian. Otworzył dolną szufladę i wyciągnął małe srebrne pudełko oraz kwadratowe lusterko bez ramki i zaniósł je na stół. Z pudełka wyjął ręcznie złożoną, papierową kopertę. Wysypał na lusterko solidną porcję białego proszku, a następnie, posługując się żyletką, zrobił z niego długą, grubą linię. Towar był specjalny, znakomitej jakości. Pierwszorzędny kolumbijski proszek, którym nigdy nie częstował tanich dziwek sprowadzanych do domu. Tito sprawdził kieszenie w poszukiwaniu nowego banknotu. Znalazł jedynie

pięciodolarówkę, niezbyt świeżą, ale musiała się nadać. Był zbyt pijany, żeby poszukać czegoś innego. Zwinął banknot w tutkę i wciągnął część proszku jedną dziurką, a pozostałą część – drugą. Opadł na krzesło, zamknął oczy i zacisnął palce na nosie. – Taak, o to chodziło – mruknął przez zaciśnięte zęby. Właśnie tego potrzebował. Odrzucił głowę do tyłu i zamarł nieruchomo. Zamknął oczy, upajając się obłędnym efektem wywołanym przez połączenie narkotyku i alkoholu w jego krwi. Tito był zbyt zaabsorbowany własnymi doznaniami, aby usłyszeć dźwięk otwieranych drzwi. Był też zbyt pijany, by pamiętać o przekręceniu klucza w zamku. Kiedy w końcu otworzył oczy, nie podnosząc głowy, zamiast sufitu ujrzał nad sobą twarz. Twarz spoglądała na niego z góry. Widział już wcześniej te oczy. Rozdział 65 Był ranek. Hunter siedział za biurkiem, sprawdzając e-maile, które nadeszły w nocy. Przyjechał do biura wcześnie, zaledwie pięć minut po Garcii. Garcia też kiepsko spał ostatniej nocy. Hunter odwrócił wzrok od komputera i zaczął przeglądać notatki, kiedy Alice zapukała do drzwi. Nie czekając na zaproszenie, otworzyła je i weszła do środka. Jej zmęczone oczy komunikowały, że też marnie spała. Podeszła prosto do biurka Huntera i położyła na nim trzy strony, na których wydrukowano listę. Hunter spojrzał jej w twarz.

– To lista książek, które Sands wypożyczył z biblioteki więzienia Lancaster – oznajmiła na pół triumfalnym tonem. Hunter nie oderwał wzroku od jej oczu. – Musiałam pojechać na miejsce, żeby ją uzyskać – wyjaśniła. – Co?! – zapytał Garcia. – Nie mają skomputeryzowanego systemu bibliotecznego, żadnej automatyki, żadnej bazy książek. W ich bibliotece używają starego systemu kart bibliotecznych, do tego mają dziwny sposób archiwizowania. Gdybym tam nie pojechała, mogłoby to potrwać kilka dni, a nawet tygodni. Hunter nie odpowiedział ani słowem, ale jego pytający wyraz twarzy był wymowny. – Wczoraj zabawiłam tam trochę – przyznała Alice. – Nie było was cały dzień. Miałam dość bezowocnego przeglądania Internetu. Wykonałam kilka telefonów. Bradley załatwił mi przepustkę u dyrektora więzienia. Sporządzenie tej listy zajęło mi kilka godzin. Hunter sięgnął w końcu po kartki. – Wygląda na to, że Ken Sands przeczytał większość książek z biblioteki więzienia w Lancaster – podjęła Alice – ale kilka wypożyczył więcej niż jeden raz. Niektóre znacznie więcej razy. Właśnie na tych się skupiłam. Hunter zaczął przeglądać listę tytułów. Alice podążyła za jego wzrokiem. – Na pewno zauważyłeś, że pierwsze dwadzieścia cztery pozycje to książki medyczne – powiedziała. – Połowa z nich znalazła się w bibliotece tylko dlatego, że zostały zamówione przez Sandsa. Były lekturą do jego kursu z pielęgniarstwa. Poświęciłam trochę czasu na sprawdzenie ich tematyki. Przynajmniej połowa ma obszerne fragmenty poświęcone metodom tamowania poważnego krwawienia. Są tam szczegółowe wskazówki i rysunki dotyczące zakładania zacisków na tętnice oraz podwiązywania dużych naczyń krwionośnych, w tym tętnicy ramiennej i udowej. Hunter ponownie przesunął wzrok na Alice. Wzruszyła ramionami. – Czytałam raporty z autopsji. Garcia wstał zza biurka i podszedł do Huntera. – To nic nowego. Wiedzieliśmy, że Sands nieźle zna się na medycynie – powiedział. – Fakt – przytaknęła Alice – ale to potwierdza, że prawdopodobnie dysponował szczegółową wiedzą niezbędną do przeprowadzenia amputacji u dwóch ofiar oraz umiejętnego powstrzymania krwawienia. Hunter w dalszym ciągu milczał, wertując listę z tytułami książek.

– Uważam, że Sands jest człowiekiem, którego szukamy – ciągnęła Alice. – Zaczął obmyślać zemstę jeszcze w więzieniu. Takie rzeczy nie rodzą się w głowie w jednej chwili. Musi upłynąć pewien czas, zanim plan nabierze kształtu w ludzkim umyśle. Poza tym, jeśli była to zemsta za siebie i Alfreda Ortegę – który był Sandsowi bliski jak brat – plan zaczął nabierać kształtu dopiero pięć lat temu, po wykonaniu kary śmierci na Ortedze. – To brzmi całkiem przekonująco. – Garcia skinął głową po chwili namysłu. Hunter spojrzał na daty wypożyczenia książek, zanim przewrócił kartkę. – Nie ma dat wypożyczenia fachowych podręczników medycznych – powiedziała Alice, uprzedzając pytanie Huntera. – Przede wszystkim dlatego, że nie były one własnością biblioteki. Władze więzienia zrobiły ustępstwo na rzecz Sandsa, żeby umożliwić mu naukę. Poprosił o nie i pozwolono mu trzymać je w celi do czasu uzyskania dyplomu. Po wyjściu z więzienia książki przekazano bibliotece. Jak zapewne pamiętacie z mojego poprzedniego raportu, Sands zapisał się na poważne kursy akademickie dopiero po śmierci Ortegi. Hunter w dalszym ciągu wertował listę. Alice podążała za jego wzrokiem. – Kolejna grupa książek to pozycje z dziedziny psychologii, do drugiego z jego kursów. Ponownie dyrektor więzienia wyraził zgodę na dokończenie studiów przez Sandsa. Jedna z książek zwróciła moją szczególną uwagę. Wzrok Huntera zamarł w połowie kartki. Alice wiedziała, że ją spostrzegł. Rozdział 66 Stojący za plecami Huntera Garcia czytał tak szybko, jak potrafił, ale nic nie zwróciło jego uwagi. – Co przeoczyłem? – spytał. Hunter stuknął palcem w tytuł – Zasady interpretacji testów Rorschacha. Garcia zrobił pytającą minę. – Wybaczcie moje głupie pytanie, ale kim był Rorschach? – Herman Rorschach był szwajcarskim psychologiem ze szkoły Freuda, psychoanalitykiem – wyjaśnił Hunter. – Jest najbardziej znany z opracowania psychologicznego testu projekcyjnego. Testu plam atramentowych. Niemal usłyszeli gorączkowe myśli kłębiące się w głowie Garcii. – A niech mnie! Masz na myśli ten zwariowany test, podczas którego pokazują badanym białą kartkę z dużą plamą atramentu? I proszą, żeby powiedział, co widzi? To przypomina spoglądanie w chmury i rozpoznawanie różnych kształtów. – Tak, w skrócie można tak powiedzieć – zgodził się Hunter. – A dokładniej? Jak wygląda test Rorschacha? – dopytywał się Garcia.

Hunter odłożył raport i odchylił się na krześle. – Test składa się z dziesięciu kart. Każda plama atramentowa odznacza się niemal całkowitą dwustronną symetrią. Pięć plam ma czarną barwę, dwie wykonano czarnym i czerwonym atramentem, a trzy są wielobarwne. Później psychologowie zmodyfikowali test, tworząc własne karty, z własnymi plamami atramentu. Niektórzy niemal całkowicie zrezygnowali z pierwotnej dwustronnej symetrii plam. – Rozumiem, ale czemu to ma służyć? Co ma badać? Hunter lekko przechylił głowę, jakby nie był do końca przekonany. – Test Rorschacha ma służyć do pomiaru różnych cech osobowości i chorób psychicznych związanych z poczuciem własnej wartości, depresją, nieradzeniem sobie z wyzwaniami życia, brakiem umiejętności rozwiązywania problemów… – Hunter wykonał gest, który oznaczał, że mógłby tak mówić bez końca. – Zasadniczo test stara się ocenić intelektualną sprawność badanego i stopień jego integracji społecznej. – I to wszystko na podstawie plam atramentu? – zdziwił się Garcia. Hunter wzruszył ramionami i skinął głową. Doskonale rozumiał sceptyczną postawę swojego partnera. – Tak, ale zapomnijmy na chwilę o tym, co miał mierzyć ten test – przerwała im Alice – i zastanówmy się nad tym, co mamy. Dla Sandsa cienie rzucane przez rzeźby mogły być „plamami atramentowymi”. Hunter stanowczo pokręcił głową. – Zabójca nas testuje, to pewne, ale nie plamami atramentu. – Skąd ta pewność? – Jak zauważył Garcia, plamy atramentu to smugi pozbawione formy, a nasz zabójca zadbał o to, żeby cienie miały doskonały kształt. Za pierwszym razem kształt kojota i kruka. Drugi też na pewno nie jest bezkształtną plamą. – Zgoda. Mimo to wszystko sprowadza się do interpretacji, prawda? Do tego, co naszym zdaniem widzimy – zaoponowała Alice. – Większość ludzi nie pomyślałaby, że w mitologii kojot i kruk łącznie symbolizują zdrajcę i kłamcę. – My też nie wiedzieliśmy – dodał Hunter – dopóki nie sprawdziłaś. Pamiętasz? Do pewnego stopnia większość obrazów jest otwarta na interpretację. Sposób, w jaki odbiorca patrzy na dzieło sztuki, może być zupełnie odmienny od zamierzonego przez twórcę. – To coś nie jest sztuką, Robercie! – żachnęła się Alice, wskazując kopię rzeźby. – Dla nas nie jest, ale dla zabójcy…? – Hunter zrobił krótką pauzę, pozwalając, żeby pytanie zawisło w powietrzu. – To jego dzieło. Jego utwór, jego sztuka, niezależnie od tego, jak bardzo makabryczna. Idę o zakład, że widział coś zupełnie innego niż my, kiedy łączył poszczególne elementy. Inny stan umysłu sprawia, że inaczej postrzegamy różne rzeczy.

Alice spojrzała na rzeźbę. – Inny stan umysłu? Hunter wstał i podszedł do tablicy ze zdjęciami. – Interpretacja jest bezpośrednio związana ze stanem umysłu odbiorcy. Ta sama osoba może spoglądać na ten sam obraz i widzieć dwie zupełnie inne rzeczy w zależności od stanu, w którym się znajduje. Na tym polegała słabość testu Rorschacha. – Jakim sposobem ta sama osoba może widzieć dwie różne rzeczy? – Alice przesunęła wzrok na zdjęcie przedstawiające cień rzucany przez rzeźbę. – Za każdym razem gdy na to patrzę, widzę to samo – diabła spoglądającego na postacie, które są jego ofiarami. – W takim razie nie jesteś otwarta – odrzekł Hunter. – Wyobraź sobie, że widzisz bezkształtny obraz przypominający twarz z szeroko otwartymi ustami. Chwilę później widzisz kogoś, kto czuje się szczęśliwy. Tę plamę można zinterpretować jako kogoś, kto głośno się śmieje. Garcia od razu zrozumiał, o co chodzi. – Ale jeśli z jakiegoś powodu odbiorca znajdował się w mrocznym stanie ducha, ten sam obraz mógł przedstawiać kogoś krzyczącego z bólu. – Właśnie. Stan, w którym się znajdujesz, wpływa na twój sposób widzenia. To największy zarzut stawiany testowi Rorschacha. Wielu twierdziło, że mierzy on jedynie wewnętrzny stan badanego w danym momencie. I nic więcej. Ale zgadzam się z tobą, Alice. Niezależnie od tego, jakie znaczenia kryją te obrazy – Hunter wskazał zdjęcie cieni – wszystko zależy od tego, jak je zinterpretujemy. Tutaj kryje się klucz do naszej zagadki. Jeśli źle je odczytamy, jeśli nie odgadniemy, co zabójca pragnie nam przekazać za ich pośrednictwem… – Hunter pokręcił głową – nie sądzę, abyśmy kiedykolwiek zdołali go schwytać. Rozdział 67 Reginę Campos trzęsło całą noc. Potrzebowała narkotyku bardziej niż jedzenia. Wszystko jedno jakiego, po prostu czegoś, co sprawi, że ponownie znajdzie się na haju. To nic, że nie miała pieniędzy. Doskonale wiedziała, co zrobić, żeby dostać działkę. Już jako szesnastolatka Regina odkryła, że każdy facet robi się miękki, jeśli wiesz, jak mu dogodzić w łóżku. Regina miała zaledwie osiemnaście lat. Gdyby zapytać o nią ludzi, którzy ją znali, określiliby ją jako przeciętną. Była przeciętnego wzrostu, przeciętnej tuszy i przeciętnej urody. W tłumie nikt nie zatrzymałby na niej wzroku. Jej włosy nie były długie ani krótkie. W ogólniaku też była przeciętną uczennicą, dopóki nie rzuciła nauki. Ale była też czarującą osobą, która wiedziała, jak uzyskać od innych to, czego pragnęła. Regina miała kilku bezużytecznych kochanków i przypadkowych znajomych. Z tych kochanków była właściwie tylko jedna korzyść – narkotyki. Jej najnowszy bezużyteczny kochanek, jeśli w ogóle tak by go nazwała, był nierobem, który niedawno

wyszedł z więzienia. Pomieszkiwał w budynku komunalnym w Bell Gardens, miał nadwagę, wigor dziewięćdziesięciolatka i podniecało go noszenie damskiej bielizny. Reginie było obojętne, co go kręci. Wiedziała jedynie, że facet może jej dostarczyć narkotyków. Zrozpaczona zadzwoniła do niego późnym wieczorem, ale powiedział, że nie będzie w domu całą noc. Jeśli chce, może przyjść rano. Dla Reginy była to długa noc pełna oczekiwania. Wbiegła po schodach na trzecie piętro niczym maratończyk. Tak rozpaczliwie potrzebowała kopa, że zgrzytała zębami jak królik. Nie zwróciła uwagi, że drzwi do mieszkania trzysta jedenaście są otwarte, chociaż jej kochanek nigdy tak ich nie zostawiał. Pchnęła je i weszła do cuchnącego mieszkania. – Cześć, kochany! – zachrypiała. W ostatnim czasie paliła tyle cracku, że narkotyk zaczął niszczyć jej struny głosowe. Żadnej odpowiedzi. Zabierała się do przeszukania mieszkania, kiedy ujrzała coś znacznie bardziej interesującego – srebrne puzderko leżące na małym stole w jadalni. Obok niego leżało kwadratowe lusterko. Regina dostrzegła na nim odrobinę białego proszku. Jej małe, brązowe oczy zapłonęły jak niebo w dzień czwartego lipca. – Kochanie?! – zawołała ponownie, ze znacznie mniejszym entuzjazmem. Kogo obchodzi, gdzie facet jest, skoro na stole leży zapłata, jakby na nią czekała? Regina podeszła do stołu i powiodła środkowym palcem po lusterku, zbierając to, co na nim pozostało. Włożyła palec do ust i przesunęła po dziąsłach, oblizując go starannie, jakby był zanurzony w miodzie. Dziąsła niemal natychmiast zdrętwiały. Wzdrygnęła się z rozkoszą, czując silny narkotyk. Doskonały towar. Otworzyła puzderko i zajrzała do środka. Pięć ręcznie zwiniętych skrętów. Regina wiedziała, co w nich było. Dość się tego naoglądała. Uśmiechnęła się szeroko. Choć raz Gwiazdka nadeszła wcześniej. Chwyciła jeden ze skrętów, rozwinęła go i wysypała biały proszek na lusterko. Rzuciła okiem na stół, szukając czegoś, co można by wykorzystać jako rurkę do wciągania. Nie znalazła niczego. Zrobiła krok w tył i rozejrzała się wokół. Pod stołem dostrzegła zwinięty banknot pięciodolarowy. O kurczę, zapowiadał się świetny dzień! Podniosła go, zwinęła ciaśniej i przytknęła do nosa. Nie zadała sobie trudu ułożenia proszku w białą linię. Narkotyk musiał jak najszybciej przeniknąć do jej krwiobiegu. Regina zatkała palcem jedno z nozdrzy i wciągnęła proszek.

Niemal natychmiast poczuła działanie narkotyku. – Wow! W życiu czegoś takiego nie próbowała. Zero pieczenia, zero palenia – czysta rozkosz. Przytknęła zwinięty banknot do drugiego nozdrza i wciągnęła ponownie. Głęboko. Właśnie tak musiało być w raju. Odłożyła banknot na stół i zamarła nieruchomo, ciesząc się niebem. Temperatura na dworze sięgała trzydziestu stopni. Regina poczuła kropelki potu formujące się na czole. Narkotyk podniósł temperaturę jej ciała. Rozpięła górny guzik bluzki, ale wiedziała, że musi obmyć twarz zimną wodą. Odwróciła się na pięcie i ruszyła do łazienki. Kiedy dotarła do drzwi, ogarnęło ją dziwne doznanie, jakby coś pełzło w górę po jej szyi. Wzdrygnęła się niespokojnie. Jej dłoń zamarła na gałce drzwi. Rozejrzała się wokół, jakby wyczuła obecność drugiej osoby. – Kochanie, jesteś tam?! – zawołała, przysuwając twarz do drzwi. I tym razem nie usłyszała odpowiedzi. Mrowienie przesunęło się z tyłu karku na plecy i szybko ześlizgnęło w dół kręgosłupa, ogarniając całe ciało. – To naprawdę dobry towar! – wyszeptała do siebie. Przekręciła gałkę i pchnęła drzwi. Zajrzała do środka i raj zamienił się w piekło. Rozdział 68 Kiedy Hunter i Garcia dotarli do mieszkania trzysta jedenaście w Bell Gardens, zespół kryminalistyczny pracował na całego. Ludzie poubierani w białe kombinezony wpadali na siebie w małej klitce, wykonując wyznaczoną robotę. W salonie młody technik pokrywał proszkiem daktyloskopijnym kredens. Kobieta trzymająca mały odkurzacz zbierała z podłogi włókna i włosy. Starszy agent z butelką sprayu i latarką dającą światło ultrafioletowe szukał kropel krwi na srebrnym pudełeczku leżącym na stole jadalnym. W tym czasie fotograf wykonywał zdjęcia miejsca przestępstwa. Detektyw Ricky Corbi i jego partnerka, detektyw Cathy Ellison, stali na korytarzu, przed wejściem do mieszkania. Trzej umundurowani funkcjonariusze byli zajęci standardowym wypytywaniem sąsiadów. – Ty jesteś detektyw Corbi? – spytał Hunter, wynurzając się ze słabo oświetlonej klatki schodowej. Wysoki czarnoskóry mężczyzna odwrócił się i spojrzał na Huntera. Miał około pięćdziesiątki i gniewną twarz oraz krótkie włosy przyprószone tu i ówdzie siwizną. Nosił okulary w rogowej oprawce, brązowy garnitur i, sądząc po budowie ciała, grywał w futbol, kiedy był młodszy, i nadal dbał o formę fizyczną.

– Tak, to ja – odpowiedział barytonem. – Sądząc po waszym wyglądzie, jesteście z grupy specjalnej, z wydziału zabójstw. – Wyciągnął rękę. – Ty jesteś Hunter? Hunter skinął głową. – Wystarczy Robert. – Uścisk Corbiego był mocny i zdecydowany. Jego dłoń była skierowana lekko ku dołowi. Hunter wiedział z doświadczenia, że jest to oznaką władczej lub dominującej osobowości. Corbi dawał do zrozumienia, że on tu rządzi. Hunter nie miał zamiaru się sprzeciwiać. – Ricky. To moja partnerka, detektyw Cathy Ellison. Ellison wykonała krok do przodu i uścisnęła dłoń Huntera i Garcii niemal równie mocno jak Corbi. Średniego wzrostu, w dobrej formie, nieco zgarbiona, o krótkich, ciemnych włosach. Jej wzrok cechowała intensywność człowieka, który bardzo poważnie traktuje swoją pracę. – Mówcie mi Cathy – powiedziała, szybko taksując obu detektywów. – Wspomniałem przez telefon, że zadzwoniłem do ciebie z powodu tego, co znaleźliśmy w salonie ofiary – wyjaśnił Corbi, wskazując mieszkanie nieznacznym ruchem głowy i wręczając Hunterowi wizytówkę. – To jedna z twoich, prawda? Hunter przytaknął. Corbi sięgnął do kieszeni na piersi po notes. – Thomas Lynch, znany jako Tito. Wyszedł warunkowo z Lancaster. Jedenaście miesięcy temu. Z jego papierów wynika – Corbi zwrócił się do Garcii – że aresztowałeś go siedem lat temu i namówiłeś, żeby przyznał się do winy… – przerwał i poprawił własne słowa… – albo raczej przekonałeś faceta, żeby poszedł na układ. Gdybym miał zgadywać, chłopaki, powiedziałbym, że był kimś w rodzaju waszego informatora. Wyszedł warunkowo… – Niezupełnie – odpowiedział Garcia. Corbi spojrzał na niego badawczo. – Przyjaźniliście się? – Niezupełnie. Corbi skinął głową i zdjął okulary. Chuchnął w soczewki i wytarł je końcem swojego niebieskiego krawata. – Moglibyście mi wyjaśnić, jakim sposobem facet miał wizytówkę jednego z was? Całkiem nowiuteńką. Ostatnie zdanie wypowiedział z lekkim zaśpiewem. Garcia wytrzymał spojrzenie Corbiego. – Odwiedziliśmy go niedawno, żeby zasięgnąć języka… ale nie był informatorem – dodał, zanim Corbi zdążył zareagować. – Jego nazwisko pojawiło się na naszej liście.

Ricky Corbi był wystarczająco doświadczony, aby wiedzieć, że Garcia nie jest uparty. Że przekazuje mu wszystkie informacje, które może w obecnej chwili. Dalsze wypytywanie nie miało sensu. Skinął lekko głową. – Kiedy widzieliście go ostatni raz? – spytała Ellison. – Wczoraj po południu – odpowiedział Hunter. Corbi i Ellison wymienili krótkie spojrzenia. – Zdaniem koronera wasz chłopak został zamordowany ostatniej nocy – podjął Corbi, zakładając okulary. – A raczej we wczesnych godzinach porannych. Szykują się do zabrania ciała. Jeśli chcecie rzucić okiem… Hunter i Garcia skinęli głową. – Nie mam pojęcia, kogo wkurzył ostatniej nocy – dodał Corbi, wręczając obu detektywom lateksowe rękawiczki i osłony na buty – ale kimkolwiek był, zajął się Titem, jak należy. Sami zobaczycie, to prawdziwe dzieło sztuki. Rozdział 69 Corbi i Ellison weszli do mieszkania trzysta jedenaście, a Hunter i Garcia ruszyli za nimi. Ich czwórka w połączeniu z czwórką kryminalistyków sprawiła, że w zatłoczonym salonie zrobiło się ciasno jak w puszce sardynek. – Co jest w tym pudełku? – zapytał Hunter, wskazując głową srebrne puzderko leżące na stole jadalnym. – Teraz nic – odparł Corbi. – Kiedyś były w nim narkotyki, a dokładniej kokaina. Bardzo dobrej jakości. Laboratorium to potwierdzi. Pewnie zabrał je ten, który go załatwił. – Sądzisz, że chodziło o narkotyki? – spytał Garcia. – Kto wie? Na tym etapie śledztwa? – odpowiedziała Ellison. – Kto zawiadomił policję? – Jakaś przerażona dziewczyna. Nie przedstawiła się. Miała bardzo młody głos. – Kiedy zadzwoniła? – Dziś rano. Odsłuchaliśmy nagranie. Dziewczyna powiedziała, że przyszła odwiedzić przyjaciela. Pewnie wpadła po narkotyki. Sąsiedzi nie wiedzą, kto mógł być młodą przyjaciółką Tita. – Ellison wymownie uniosła brwi. – Szczerze mówiąc, mają słabe pojęcie o tym, kto wynajmował mieszkanie. W takich domach ludzie nie rozmawiają ze sobą. Nie byłabym zaskoczona, gdyby w ogóle nie zamienili ze sobą słowa. Mimo to koledzy z zespołu kryminalistycznego już zabezpieczyli kilka zestawów odcisków. Kto wie, może dopisze nam szczęście. Oczy Huntera w kilka sekund omiotły całe mieszkanie. W salonie panował bałagan, ale od wczorajszego dnia, kiedy złożyli wizytę Ticie, nic się nie zmieniło. Żadnych widocznych śladów walki. Łańcuch drzwi i framuga nienaruszone. Nic nie wskazywało na

wtargnięcie siłą. – Skończyliście tam? – Corbi zagadnął technika zespołu kryminalistycznego, wskazując wąski korytarz prowadzący do łazienki i sypialni. – Tak, mamy wszystko. Możecie wejść. Przeszli przez salon. – Wszyscy się nie zmieścimy – powiedział Corbi, kiedy dotarli do drzwi łazienki. – Nie sądziłem, że istnieją łazienki mniejsze od mojej. Myliłem się. Idźcie przodem. My już to widzieliśmy. – Corbi i Ellison się cofnęli, przepuszczając Huntera i Garcię. Hunter wolno otworzył drzwi. – O kurwa – wyjąkał Garcia. Hunter bez słowa zlustrował pomieszczenie. Drzwi, ściany i umywalka małej łazienki zostały obryzgane strugą krwi tętniczej, która trysnęła z poderżniętego gardła lub dźgniętego nożem tułowia. Tito był nagi. Siedział na podłodze pośrodku kabiny prysznicowej skąpanej we krwi. Plecami opierał się o wyłożoną kafelkami ścianę, wyciągnięte nogi spoczywały przed tułowiem, a wzdłuż niego zwisały bezwładnie ramiona. Głowa odchyliła się do tyłu, jakby Tito przypatrywał się czemuś na suficie. Problem polegał na tym, że nie miał oczu. Gałki wciśnięto do środka czaszki tak mocno, że całkiem zniknęły. Jedna wyglądała tak, jakby pękła w oczodole. Z kącików oczodołów spłynęła ciecz przypominająca krwawe łzy, dotarła do uszu i ześlizgnęła się po policzku. Otwarte usta były w połowie wypełnione gęstą, zakrzepłą krwią. Zabójca wyrwał mu język. – Język Tita był na dnie muszli klozetowej – rzucił od drzwi Corbi. Gardło Tita było rozpłatane na całej szerokości. Krew musiała spływać kaskadami na tułów, kolana i nogi. – Zdaniem kolegów z zespołu kryminalistycznego na ciele nie ma śladów walki – dodała Ellison. – To znaczy, że nie został pobity. Zabójca zaprowadził go do łazienki i zarżnął jak wołu. W innych częściach domu nie znaleziono śladów krwi. – Czy został odurzony narkotykiem? – spytał Garcia. – Cóż, będziemy musieli poczekać na wynik autopsji. Ale nie byłbym zaskoczony, gdyby znajdował się na haju tak wysokim, jak ego mojego kapitana. Znaleźliśmy ślady kokainy na małym kwadratowym lusterku w salonie. – W sypialni jest duży bałagan – podjął Corbi. – Cuchnie brudnymi ubraniami, potem i marihuaną, ale sądząc po wyglądzie innych pomieszczeń, nie ma tam żadnych śladów walki. Myślę, że facet z wyboru mieszkał jak prosię. W sypialni znaleźliśmy marihuanę. Cały kilogram. Do tego kilka fifek do palenia cracku. Jeśli zabójca czegoś szukał, narkotyków lub czegoś innego, musiało się znajdować w srebrnym pudełku w salonie. – Przerwał, czekając, aż Hunter i Garcia wyjdą z łazienki. – Nie mam zamiaru pytać o informacje, które chcieliście uzyskać od tego Tita. To wasza sprawa.

Nie chcę się wtrącać w śledztwo innego gliniarza, ale może wiecie o czymś, co ułatwiłoby nasze dochodzenie? Hunter wiedział, że nie może przekazać Corbiemu ani jego partnerce nazwiska Sandsa. Corbi mógłby zacząć go szukać, wypytywać. Na ulicach zrobiłoby się głośno o Sandsie, więc facet mógłby coś usłyszeć i zniknąć. Hunter nie chciał tego ryzykować. Musiał skłamać. – Niestety nie mam nic, co mógłbym wam przekazać – odpowiedział. Corbi przyjrzał się twarzy i postawie Huntera, ale nie dostrzegł niczego, co zadałoby kłam jego odpowiedzi. Jeśli była to twarz pokerzysty, Corbi w życiu nie widział lepszej. Chwilę później przesunął wzrok na Ellison. Partnerka wzruszyła ramionami. – W porządku. – Corbi westchnął, poprawiając krawat. – Nie sądzę, abym mógł wam tu pokazać coś jeszcze. Rozdział 70 Słońce na dworze paliło ludzi i samochody. Garcia sięgnął po okulary przeciwsłoneczne wetknięte w kieszeń koszuli i przesunął dłonią po karku. Kiedy na nią spojrzał, była mokra. Zatrzymał się przy drzwiach swojej hondy civic i spojrzał ponad dachem na Huntera. – Jeśli to Sands załatwił Tita, nie wygląda na to, żeby był naszym zabójcą, prawda? Hunter odpowiedział pytającym spojrzeniem. – Dlaczego? – Po pierwsze, zupełnie inny sposób działania. Zgoda, wyrwał ofierze język, ale w porównaniu z brutalnością amputacji z dwóch ostatnich miejsc zbrodni przypomina to wakacyjny biwak. Poza tym nie ma żadnej rzeźby ani postaci z cienia. Hunter oparł łokcie na dachu samochodu i splótł palce. Był skłonny zgodzić się z Garcią, ale nie znali odpowiedzi na bardzo wiele pytań. Poza tym coś mu podpowiadało, że skreślenie Kena Sandsa z listy podejrzanych w obecnej chwili byłoby wielkim błędem. – Czy na podstawie tego, co wiemy, nie uważasz, że Sands jest dostatecznie inteligentny, aby zmienić sposób działania w przypadku pobocznego zabójstwa? – Pobocznego?! – Garcia wyłączył alarm i wsiadł do samochodu. Hunter poszedł za jego przykładem. Garcia uruchomił silnik i nastawił automatyczną klimatyzację. – Co rozumiesz przez poboczne zabójstwo? Hunter oparł się o drzwi pasażera. – Załóżmy na chwilę, że mamy rację i Ken Sands faktycznie jest naszym zabójcą. – Zgoda.

– Jednym z naszych założeń było, że Sands zabił z zemsty. Nie tylko za siebie, ale za przyjaciela z czasów dzieciństwa, za Alfreda Ortegę, tak? – Taak. – Garcia skinął głową. – Czy w tym planie jest miejsce dla Tita? Garcia zamyślił się chwilę. – Tito powiedział, że w więzieniu nigdy ze sobą nie rozmawiali. Zatem z okresu spędzonego w Lancaster nie zachowały się żadne urazy. Garcia uszczypnął się w dolną wargę. – Facet nie pasuje. – Właśnie. Jeśli Sands jest człowiekiem, którego szukamy, i to on sprzątnął Tita, nie zrobił tego dlatego, że Tito był częścią jego pierwotnego planu. Zabił, bo Tito zaczął o niego wypytywać w niewłaściwy sposób lub zwrócił się do niewłaściwej osoby. – Sęk w tym, że zabójcy zwykle nie zmieniają sposobu działania, a jeśli już to robią, sięgają po coraz bardziej drastyczne środki. – Garcia wskazał budynek Tita. – Tutaj było wręcz przeciwnie. Jeśli to Sands, przeszedł od groteskowego mordu do… – przerwał, szukając odpowiedniego słowa – …jak by to powiedzieć… pospolitego szlachtowania. – Bo Tito nie był elementem jego pierwotnego planu. Pomyśl, Carlosie. Dla naszego zabójcy modus operandi jest niesłychanie ważny – sposób, w jaki rozczłonkowuje swoje ofiary, jak układa części ich ciała, tworząc rzeźbę rzucającą wyraźny cień na ścianę. Dla niego jest to koniecznością, a nie czymś dowolnym, robionym dla rozrywki. Sposób działania jest równie ważny jak samo zabójstwo i wybór ofiary. Stanowi element jego zemsty. Nie mam wątpliwości, że istnieje bezpośredni związek pomiędzy rzeźbą, cieniem i każdą z ofiar. Istnieje powód, dla którego wybrał kojota i kruka w przypadku Nicholsona i postać diabła spoglądającą na cztery inne w przypadku Nashorna. – Tito w ogóle nie był elementem jego planu… – powiedział Garcia. Hunter przytaknął w milczeniu. – Nadal jednak nie mamy pewności, jakie znaczenie kryje się za każdym z cieni – ciągnął Garcia. – Jeśli się nie mylisz i każdy obraz ma bezpośredni związek z konkretną ofiarą, jedna rzecz, jak dla mnie, nie ma najmniejszego sensu. – Co takiego? – W przypadku pierwszego cienia zabójca przywiązywał dużą wagę do szczegółów, starannie powykrawał części ciała ofiary, aby pozostawić jak najmniej miejsca na wątpliwości. Sam powiedziałeś, że wygięty, masywny dziób ptaka wyklucza wiele możliwości, pozostawiając zaledwie garstkę. Podobnie było w przypadku obrazu kojota. Jednak w kolejnej rzeźbie dbałość o szczegóły nie jest już tak duża. Trudno powiedzieć, czy chodzi o ludzką twarz z rogami, diabła, Boga czy jakieś zwierzę. Podobnie dwie stojące i leżące postacie mogą być ludźmi, ale wcale nie muszą.

Dlaczego zabójca tak postąpił? Przy pierwszej rzeźbie był taki drobiazgowy, a przy drugiej już nie? Hunter potarł twarz. – Przychodzi mi do głowy tylko jeden pomysł – znaczenie. Garcia uniósł dłonie. – Znaczenie?! – Myślę, że za pierwszym razem przywiązywał tak dużą wagę do szczegółów, bo miało to znaczenie. Nie chciał, żebyśmy popełnili błąd, nie zrozumieli, o co mu chodzi. Nie chciał, żebyśmy pomyśleli, że chodzi o psa i gołębia lub lisa i sowę. Garcia zastanowił się nad jego słowami. – Sądzisz, że w przypadku drugiej rzeźby nie miało to takiego znaczenia? – Nie tak duże – odparł Hunter. – Szczegóły drugiego obrazu są mniej ważne dla zrozumienia jego sensu. Przypuszczalnie nie ma znaczenia, czy twarz z rogami jest twarzą człowieka, czy nie. Zabójca chciał, żebyśmy dostrzegli coś innego. – Co? Co mieliśmy dostrzec? – Nie mam pojęcia… jeszcze nie. – Hunter spojrzał na policyjne radiowozy zaparkowane przed blokiem komunalnym Tita. – Ale myślę, że Ken Sands jest dość inteligentny, aby zmienić sposób działania i zmylić pościg. Rozdział 71 Dzień zbliżał się ku końcowi. Nathan Littlewood siedział przy biurku, odsłuchując nagranie z ostatniej sesji z pacjentem i robiąc notatki. Prowadził praktykę w Silver Lake, na wschód od Hollywood i północny zachód od centrum Los Angeles. Littlewood miał pięćdziesiąt dwa lata i niecały metr osiemdziesiąt wzrostu. Był przystojny i szczupły dzięki właściwej diecie i trzem sesjom na siłowni tygodniowo. Był dobry w swoim fachu, właściwie bardzo dobry. Jego pacjenci mieli od kilkunastu do sześćdziesięciu paru lat, byli singlami, małżonkami i osobami żyjącymi w wolnym związku, zaliczali się do zwykłych ludzi i celebrytów drugiej kategorii. Co tydzień dziesiątki pacjentów otwierały przed nim serce i umysł. Ostatnia pacjentka Littlewooda wyszła pół godziny temu. Nazywała się Janet Star i była trzydziestojednoletnią aktorką mającą poważne problemy z partnerem, z którym mieszkała. Kłócili się o mnóstwo najbardziej przyziemnych rzeczy. Janet była pewna, że facet ją zdradza. Sęk w tym, że podejrzewała go o sypianie z innym mężczyzną. Jeśli o nią chodzi, w przeszłości sypiała z mnóstwem innych kobiet i robiła to do tej pory. Nie obawiała się tego przyznać, bo według niej biseksualizm u kobiet był akceptowany, ale u mężczyzn już nie. Odbyła sześć sesji z Littlewoodem. Po dwie tygodniowo w ciągu trzech ostatnich tygodni. Niemal natychmiast zaczęli ze sobą flirtować. Po pierwszej sesji Janet zaczęła się ubierać

w bardziej prowokacyjny sposób – przychodziła na spotkania w krótkich spódniczkach, bluzkach z głębokim dekoltem, stanikach eksponujących rowek między piersiami, seksownych butach, jednym słowem we wszystkim, co mogło przyciągnąć jego uwagę. Dzisiaj zjawiła się w kusej letniej sukience, czarnych butach od Christiana Louboutina z odkrytymi palcami, makijażem krzyczącym „pragnę cię natychmiast” i bez majtek. Kiedy położyła się na kozetce, sukienka uniosła się na uda, a Janet ustawiła nogi w taki sposób, że nie trzeba było sobie niczego wyobrażać. Littlewood lubił kobiety, im bardziej wyuzdane i perwersyjne tym lepiej, ale unikał romansów lub choćby przelotnych flirtów z pacjentkami. Wiedział, że takich rzeczy nie da się zachować w tajemnicy. Na dodatek w Los Angeles wystarczył drobiazg, żeby byle gówno zaczęło się rozprzestrzeniać jak ogień. W Los Angeles plotki niszczyły karierę. Littlewood był na to zbyt sprytny. Doznawał podniet gdzie indziej i sporo za to płacił. Był rozwiedziony. Ożenił się jako dwudziestoparolatek, ale związek nie przetrwał nawet pięciu lat. Problemy zaczęły się zaraz po uroczystości ślubnej. Po czterech i pół roku kłótni, sporów i seksualnych frustracji ich małżeństwo znalazło się w tak głębokim kryzysie, że oboje doznali poważnego psychicznego uszczerbku. Jedynym wyjściem był rozwód. Mieli tylko jednego syna, Harry’ego, który studiował prawo w Las Vegas. Po małżeńskich doświadczeniach oraz długim i uciążliwym rozwodzie Littlewood przyrzekł sobie, że nigdy więcej się nie ożeni. Od tego czasu ani razu nie przyszło mu do głowy złamanie tej obietnicy. Na biurku Littlewooda odezwał się dzwonek. Zatrzymał dyktafon i wcisnął przycisk interkomu. – Słucham, Sheryl. – Chciałam spytać, czy będziesz jeszcze czegoś ode mnie potrzebować? Littlewood zerknął na zegarek. Sheryl powinna skończyć pracę dawno temu. Zapomniał, że Janet Stark lubi rozpoczynać sesje jak najpóźniej. – Przepraszam, Sheryl. Powinnaś pójść do domu ponad godzinę temu. Straciłem rachubę czasu. – W porządku, Nathanie. – Littlewood nalegał, żeby Sheryl zwracała się do niego po imieniu. – Nic się nie stało. Na pewno nie chcesz, żebym została? Jeśli chcesz, mogę zostać. Od ponad roku Sheryl była kierownikiem biura i sekretarką Littlewooda. Seksualne napięcie, które wytworzyło się między nimi, mogłoby rozświetlić małe miasto. Ale on traktował ją z taką samą kurtuazją jak swoje pacjentki, chociaż oboje czuli do siebie wyraźny pociąg. W odróżnieniu od niego, gdyby nadarzyła się okazja, Sheryl zrezygnowałaby z wszelkich znamion profesjonalizmu i wskoczyła do łóżka, zanim Littlewood zdążyłby wymówić guacamole.

– Nie, Sheryl. Nie potrzebuję pomocy. Robiłem notatki. Niebawem skończę. Zostanę najwyżej pół godziny. Idź do domu. Do zobaczenia jutro. Littlewood powrócił do nagrania i swoich notatek. Uporządkowanie wszystkiego tak, jak chciał, zajęło mu trzydzieści pięć minut. Kiedy dotarł do podziemnego garażu budynku, w którym znajdował się jego gabinet, pozostały w nim jedynie trzy samochody. Jego wóz stał w przeciwległym rogu, pod przepaloną świetlówką. Chociaż jego praktyka psychologiczna rozwijała się w najlepsze, Littlewood jeździł srebrnym chryslerem concorde’em LXi z tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku. Nazywał swój wóz antykiem, ale przyjaciele drażnili się z nim, twierdząc, że wiek auta nie czyni samochodu zabytkiem. Otworzył drzwi kluczykiem i usiadł w fotelu kierowcy. Był potwornie głodny i nie odmówiłby czegoś mocniejszego. Dzień spędzony na próbach rozwikłania seksualnych zagadek pacjentów sprawił, że miał ochotę na coś jeszcze i doskonale wiedział, gdzie może to dostać. Przekręcił kluczyk w stacyjce. Silnik zaterkotał i zakaszlał jak zdychający pies, ale nie zapalił. Czasami jego stary chrysler stroił fochy. – Dalej, staruszku – powiedział, klepiąc deskę rozdzielczą. Littlewood trzykrotnie wcisnął pedał gazu i spróbował ponownie. Kolejne kaszlnięcie, stukot i nic więcej. Może czas najwyższy przesiąść się do nowszego modelu? Spróbujmy jeszcze raz. – No, dalej. Nic. – Daj spokój! Kolejne pompowanie pedałem. Stuk, stuk, stuk, stuk, stuk. Littlewood walnął pięściami w kierownicę i zaklął pod nosem, a następnie opadł na oparcie fotela. Wyglądało na to, że tego wieczoru będzie musiał skorzystać z taksówki. Właśnie wtedy poczuł coś, czego nie czuł nigdy wcześniej. Odezwał się szósty zmysł, mrożąc krew w jego żyłach i powodując, że wszystkie włosy na ciele stanęły dęba. Instynktownie spojrzał w lusterko wsteczne. Z tylnego, pogrążonego w ciemności siedzenia patrzyła na niego para najbardziej złych oczu, jakie w życiu widział. Rozdział 72 Hunter siedział samotnie w pokoju, wpatrując się w ciemności w tablicę ze zdjęciami.

O tak późnej porze wszyscy pojechali do domu. W ręku trzymał latarkę, którą zapalał i gasił w nierównych odstępach czasu, jakby chciał oszukać własny mózg. Kiedy światło dostaje się do oka i pada na siatkówkę – fotograficzną matrycę oka – obraz, który na niej powstaje, jest odwrócony, ale mózg natychmiast interpretuje go „do góry nogami”. Jeśli pozwolimy, żeby obraz padał na siatkówkę przez ułamek sekundy, a następnie wyłączymy źródło światła, mózg będzie mógł zinterpretować jedynie to, co zapamiętał, czerpiąc z tego, co współczesna medycyna określa mianem „pamięci krótkotrwałej” lub „świeżej”. Jeśli obraz ma kształt znany mózgowi, np. krzesła, drobne szczegóły, których nie zdążył zarejestrować, zostaną automatycznie uzupełnione przez „pamięć krótkotrwałą” – mózg uzna, że dany przedmiot „wygląda jak krzesło”, a następnie zacznie przywoływać obrazy krzesła z zasobów pamięci. Jeśli jednak kształt nie jest mu znany, nie ma z czego czerpać. Pracuje wówczas bardziej intensywnie, starając się określić szczegóły pierwotnego obrazu. Właśnie taki efekt starał się wywołać Hunter – zmusić mózg do przyjrzenia się czemuś bardziej intensywnie niż poprzednio. Do tej pory bez powodzenia. – Te dyskotekowe światła to twój pomysł? – Hunter odwrócił się w kierunku głosu i włączył latarkę. W drzwiach stała Alice, trzymając teczkę. – Nie wiedziałem, że nadal tu jesteś – powiedział. – Sądziłeś, że jesteś jedynym pracoholikiem w tym biurze? – Uśmiechnęła się do niego. Przesunął się na krześle. – Mogłabym zapalić światło? – Proszę – odrzekł Hunter, gasząc latarkę. Alice włączyła światło i skinęła w stronę tablicy. – Zauważyłeś coś nowego? – Wiedziała, co chciał zrobić. Potarł oczy kciukiem i palcem wskazującym. – Nie. – Pokręcił głową. Postawiła teczkę na podłodze i oparła się o framugę. – Jesteś głodny? Hunter nie pomyślał o jedzeniu przez cały dzień. Kiedy w końcu to zrobił, zaburczało mu w brzuchu. – Umieram z głodu. – Lubisz włoską kuchnię? Rozdział 73 Campanile przy South La Brea Avenue była elegancką restauracją utrzymaną w rustykalnym stylu, z wieżą zegarową, dziedzińcem, fontanną i maleńką piekarnią, które

przywoływały obraz małej śródziemnomorskiej wioski. – Nie wiedziałem, że lubisz to miejsce – powiedział Hunter, kiedy usiedli przy stoliku na dziedzińcu. – Nie wiesz o mnie wielu rzeczy. – Alice spojrzała na niego, lekko się uśmiechając. – Kiedyś często tu bywałam. Uwielbiam włoską kuchnię, a Campanile ma wspaniałego szefa kuchni. To przypuszczalnie najlepsza włoska restauracja w tej części miasta – podjęła szybko, jakby nie chciała, żeby Hunter zastanowił się nad jej słowami. Hunter nie mógł nie przyznać jej racji. – Już tu nie przychodzisz? – Nie tyle co kiedyś. Nadal lubię włoską kuchnię, ale nie staję się coraz młodsza, więc muszę uważać na to, co jem. Zrzucenie zbędnych kilogramów nie jest tak łatwe, jak kiedyś. Hunter rozwinął serwetkę z materiału i rozłożył na kolanach. – Nie sądzę, żebyś musiała cokolwiek zrzucać. Spojrzała na niego w dziwny sposób, nie mówiąc ani słowa. – Czy mam to uważać za komplement? – Tak, choć jednocześnie powiedziałem ci prawdę. Alice założyła włosy za uszy w nieco zalotny sposób. Jej gest przeszedł zupełnie niezauważony. – Zamówimy coś? – spytał Hunter. – Dlaczego nie? – odpowiedziała nieco mniej entuzjastycznym tonem. Oboje zamówili spaghetti: Hunter z sosem Primavera, Alice z pomidorami suszonymi na słońcu i pikantnymi mięsnymi kuleczkami będącymi specjalnością szefa kuchni. Później raczyli się butelką czerwonego wina, próbując nie rozmawiać o śledztwie. – Dlaczego nigdy się nie ożeniłeś? – spytała pod koniec posiłku, kiedy kelner nalewał im resztę wina, która pozostała w butelce. – Wiem, że w szkole interesowała się tobą większość dziewczyn. Jestem pewna, że miałeś dużo okazji. Spojrzał na nią przeciągle, pijąc wino. Oczy Alice płonęły szczerym zainteresowaniem, jakby była reporterką drążącą nowy temat. – Pewnych spraw po prostu nie da się połączyć. Na przykład życia małżeńskiego i tego, czym się zajmuję. Alice skrzywiła się i wydęła wargi. – To kiepska wymówka, jedna z gorszych, jakie słyszałam. Wielu gliniarzy to żonaci mężczyźni. – Faktycznie, ale znaczna część w końcu się rozwodzi z powodu presji związanej z pracą

policjanta. – Oni przynajmniej spróbowali, zamiast chować się za kiepską wymówką. Nie wierzysz w stare przysłowie, że lepiej kochać i przegrać, niż nie kochać wcale? Wzruszył ramionami. – Nigdy go nie słyszałem. – Bzdura. Zdradził go cień uśmiechu. – A Carlos? – spytała Alice. – Przecież Carlos jest żonaty. Chcesz powiedzieć, że żona w końcu go rzuci z powodu jego pracy? – Niektórzy ludzie mają fart, a przynajmniej mają go tyle, żeby znaleźć partnera, który był im pisany. Carlos i Anna to szczęściarze. Nie sądzę, abyś znalazła lepiej dobraną parę. Niezależnie od tego, jak bardzo byś szukała. – Nigdy nie poznałeś takiej osoby? Kogoś, z kim powinieneś spędzić resztę życia? W głowie Huntera zawirowały wspomnienia jednej twarzy… dźwięki jednego imienia. Serce zabiło mu mocniej, ale obrazy przepływające z szybkością błyskawicy stawały się zimne jak lód. – Nie – odrzekł Hunter, nie odwracając głowy. Mimo to był pewny, że zdradziło go coś w jego oczach. Alice to dostrzegła. Najpierw coś czułego, a później twardego i lodowatego – coś bardzo bolesnego – dlatego powstrzymała ciekawość i nie zadawała więcej pytań. – Przepraszam. – Spojrzała w bok i zmieniła temat, zanim cisza stała się zbyt niezręczna. – Nie dostrzegłeś niczego nowego w kształcie drugiego cienia? – Niczego. – Powiedz mi coś… czy myślisz, że poprawnie odczytaliśmy pierwszy obraz? Mam na myśli interpretację jego znaczenia. Że według zabójcy Derek Nicholson to zdrajca i kłamca. – Uniosła dłoń, powstrzymując Huntera przed udzieleniem pochopnej odpowiedzi. – Wiem, że nie będziemy mieć pewności, dopóki go nie złapiemy, ale czy uważasz to za słuszne? Domyślił się, do czego Alice zmierza. – Tak. – Ale nie jesteś pewny naszej interpretacji drugiego obrazu? – Tak. Wolno sączyła wino. – Poświęciliśmy wiele godzin na zbadanie obrazu rzucanego przez drugą rzeźbę. Staraliśmy się nadać mu jakiś sens. Nie sądzę, aby kryło się w nim coś więcej oprócz

tego, co dostrzegliśmy na samym początku. Nawet kapitan Blake się z tym zgadza. Dlaczego sądzisz, że tym razem popełniliśmy błąd? Dlaczego zabójca nie mógł użyć tego obrazu, aby nas uprzedzić, że będą jeszcze dwie ofiary? Do stolika podszedł kelner, żeby zabrać naczynia. Hunter odczekał, aż odejdzie, balansując tacą na ręku. – Według mnie ta interpretacja jest zbyt odległa od pierwszej. To nie ma sensu. Wytrzeszczyła oczy. – Sensu? A co w tej sprawie ma sens, Robercie? Mamy do czynienia z maniakiem, który ćwiartuje ludzi i tworzy rzeźby z części ich ciała, żeby podsunąć nam wskazówki ułatwiające rozwiązanie jakiejś obłąkanej łamigłówki. Gdzie, u licha, jest w tym jakiś sens?! Hunter rozejrzał się dookoła, żeby sprawdzić, czy ktoś jej nie usłyszał. Alice była podekscytowana, więc siła jej głosu wzrosła o kilka decybeli. Na szczęście inni goście wydawali się bardziej zajęci swoim jedzeniem i winem niż ich rozmową. Ponownie skupił uwagę na Alice. – Dla nas to nie ma żadnego sensu, bo jeszcze go nie odkryliśmy. Ale dla zabójcy wszystko ma znaczenie. Właśnie dlatego to robi. Zastanowiła się nad tym, co powiedział. – Próbowałeś to zrobić, prawda? Myśleć jak zabójca. Dostrzec sens, który tylko on widzi. – Cóż, prowadzimy śledztwo od tygodnia. Do tej pory mi się nie udało. Zawiodłem z kretesem. – Nie zawiodłeś. – Alice położyła rękę na stole, dotykając koniuszkami palców grzbietu jego dłoni. – Doskonale ci idzie. Nikt tego nie oczekiwał. Gdyby nie ty, w dalszym ciągu gapilibyśmy się na rzeźby, próbując odgadnąć ich znaczenie. Spojrzał na Alice i po chwili zapytał: – Czy to miał być komplement? – Skądże, po prostu powiedziałam ci prawdę. Wytłumacz, co miałeś na myśli, mówiąc, że nasze interpretacje obu obrazów są zbyt odległe od siebie? – Czy chcieliby państwo, żebym przyniósł menu z deserami? – spytał kelner, stając obok stolika. Alice nawet na niego nie spojrzała, ograniczając się do pokręcenia głową. Hunter uśmiechnął się przyjaźnie. – Myślę, że przesadziliśmy z głównym daniem. Nie mamy miejsca na nic więcej, dziękuję. – Prego 6 – odparł kelner i odszedł. – Dlaczego powiedziałeś „zbyt odległe od siebie”? – nie dała za wygraną. – Jeśli właściwie zrozumieliśmy pierwszy obraz, zabójca przekazał nam swoją opinię na

temat Dereka Nicholsona, prawda? Uważa go za kłamcę. Usadowiła się wygodnie, słuchając go z uwagą. – Jeśli właściwie zinterpretowaliśmy drugi obraz, zabójca nie przekazał nam swojej opinii na temat Andrew Nashorna. Alice zrozumiała, do czego zmierza. – Jeśli mamy rację, przekazał nam opinię na własny temat – przedstawił gniewnego diabła spoglądającego z góry na swoje ofiary. Hunter skinął głową. – Właśnie. Nie widzę powodu, dla którego miałby to zrobić. Czuję, że to niewłaściwe. Zabójca pragnie nam coś przedstawić z własnego punktu widzenia. Chce, żebyśmy zrozumieli, dlaczego tak postępuje. Dlaczego zabił tych ludzi. Mówi, że uważa Nicholsona za kłamcę, że Nicholson go zdradził. To ma sens. – Którego brak zakomunikowaniu, że jest rozwścieczonym, szukającym zemsty diabłem? – Według ciebie to ma sens? Na chwilę uniosła brwi. – Nie – przyznała. – Zatem uważasz, że drugi obraz mówi coś o Nashornie? – Być może. – Taak, tylko co? Że uważa Nashorna za diabła? Za człowieka z rogami? A co z czterema innymi postaciami, dwiema stojącymi i dwiema leżącymi? Co one znaczą, u licha? Hunter nie odpowiedział. Rozdział 74 Powieki Littlewooda zatrzepotały jak skrzydła sponiewieranego motyla. Miał wrażenie, że ważą tonę. Potrzebował kilku sekund i ogromnego wysiłku, aby lekko je otworzyć i nie zamknąć ponownie. Czuł się tak, jakby okruchy światła przeszywały mu oczy. Wziął głęboki oddech i poczuł ogień w płucach, jakby powietrze było kwasem siarkowym. Narkotyk wstrzyknięty w szyję stopniowo przestawał działać. Broda Littlewooda opadła na pierś, głowa wydawała się zbyt ciężka, żeby ją podnieść. Pozostał w tej pozycji kilka sekund. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że jest nagi. Miał na sobie jedynie przepocone bokserki, które przylgnęły do ciała. W następnej chwili zrozumiał, w jakiej pozycji się znajduje. Siedział w wygodnym fotelu biurowym obitym skórą. Jego ręce związano z tyłu, za oparciem. Nadgarstki krępowało coś twardego i cienkiego, wrzynającego się w ciało. Również stopy zostały odciągnięte do tyłu i skrępowane pod siedziskiem, tak że unosiły się kilka centymetrów nad podłogą. Jego ciało było obolałe, jakby został potwornie skatowany, a ból zlokalizowany we wnętrzu głowy pozbawiał go zdolności trzeźwego myślenia. Coś wrzynało się w kąciki jego ust. Nagle ogarnęło go przytłaczające doznanie krztuszenia. Napad kaszlu, który z niezwykłą siłą eksplodował w jego piersi, wyrzucił

powietrze, które w połowie zablokował ciasny knebel w ustach, co tylko wzmocniło odruch wymiotny. Nathan Littlewood poczuł w ustach smak żółci zmieszanej z krwią. Kaszel szybko przerodził się w rozpaczliwą walkę o to, żeby nie zadławić się na śmierć. Oddychaj przez nos – tylko ta jedna myśl przyszła mu do głowy. Próbował się na niej skupić, ale był zbyt przerażony i otumaniony bólem, żeby mózg zdołał wykrzesać z siebie choć odrobinę dyscypliny. Potrzebował powietrza, potrzebował go rozpaczliwie, dlatego instynktownie wziął kolejny głęboki oddech przez usta. Mieszanina żółci i krwi zalegająca pod językiem ponownie spłynęła do gardła, jeszcze bardziej blokując dostęp tlenu. Ogarnęła go panika. Oczy wywróciły mu się, tak że ukazały się białka, we wnętrzu eksplodowała zawartość żołądka, przelatując przez klatkę piersiową i przełyk niczym rakieta, choć dla Littlewooda wszystko działo się w zwolnionym tempie. Jego ciało zaczęło wiotczeć. Szybko opuszczało je życie. Poczuł w ustach kwaśny smak wymiocin, a ułamek sekundy później wypełnił je ciepły, gruzłowaty płyn. W tej samej chwili knebel ustąpił – wypadł mu z ust, jakby ktoś przeciął znajdujący się z tyłu sznurek. Zwymiotował na kolana, ale wreszcie mógł oddychać. Po napadzie suchego kaszlu i wymiotów zaczął rozpaczliwie chwytać powietrze, starając się napełnić płuca tlenem, a jednocześnie się uspokoić. Zaczął dygotać, dostał konwulsji, bo zdał sobie sprawę z dwóch rzeczy – po pierwsze, że tylko krok dzielił go od śmierci; po drugie, że był nadal przywiązany do krzesła i nie miał zielonego pojęcia, co się dzieje. Coś się poruszyło z lewej strony. Głowa przerażonego Littlewooda błyskawicznie się odwróciła. Ktoś tam był, ale cień nie pozwalał go zobaczyć. – Jest tam kto? – zapytał tak cicho, że nie był pewny, czy ktoś oprócz niego mógłby go usłyszeć. Wziął kilka rozpaczliwych oddechów, żeby się uspokoić. – Jest tam kto? – powtórzył. Żadnej odpowiedzi. Rozejrzał się wokół. Ujrzał dużą półkę wypełnioną oprawionymi w skórę tomami i lampę podłogową obok dużego biurka, które stało naprzeciw niego w drugim końcu pokoju. Lampa była jedynym źródłem światła. Przesunął wzrok w prawo i dostrzegł wygodny, brązowy fotel. Naprzeciw fotela, w odległości kilku metrów, rozpoznał kozetkę używaną przez psychologów – tę, która służyła mu podczas terapii. Znalazł się ponownie we własnym gabinecie. – Po twojej minie zgaduję, że wiesz, gdzie jesteś – usłyszał spokojny głos. Ktoś wynurzył się z cienia i stanął w odległości półtora metra od Littlewooda, opierając się o jego biurko.

Kiedy wzrok psychiatry skupił się na wysokiej postaci, ogarnęło go jeszcze silniejsze poczucie zagubienia. – To twój gabinet. Na czwartym piętrze. Grube okna. Grube ściany. Twoje okna wychodzą na tylną alejkę. Przed gabinetem jest duża poczekalnia, a dopiero później drzwi prowadzące na korytarz. – Przerwał na chwilę i wzruszył ramionami. – Możesz krzyczeć do woli, i tak nikt cię nie usłyszy. Littlewood ponownie zakaszlał, aby pozbyć się smaku żółci w ustach. – Znam cię – zachrypiał słabym głosem. Strach przenikał każde wypowiedziane słowo. W odpowiedzi dostał uśmiech i wzruszenie ramionami. – Nie tak dobrze, jak ja ciebie. Littlewood miał zbyt duży mętlik w głowie, żeby połączyć imię z twarzą. – Co? Co to wszystko ma znaczyć? – No cóż, nie wiesz, że jestem… artystą. Zrobię z ciebie dzieło sztuki. – Co? – Littlewood w końcu zauważył, że stojący przed nim człowiek ma na sobie czysty, gruby, plastikowy kombinezon z kapturem i lateksowe rękawiczki. – Nieważne, kim jestem. Ważne jest tylko to, co wiem o tobie. – Co?! – Littlewood był coraz bardziej zagubiony, pomyślał, że być może przyśnił mu się zły sen. – Na przykład wiem, gdzie mieszkasz – podjął artysta. – Wiem o twoim nieudanym małżeństwie wiele lat temu. Wiem, w jakim college’u studiuje twój syn. Wiem, gdzie chodzisz, żeby poćwiczyć. Znam twoje upodobania seksualne i miejsca, w których bywasz. Im bardziej wyuzdane atrakcje proponują, tym lepiej, prawda? Littlewood zakaszlał ponownie. Po jego brodzie spłynęła kropla śliny. – Ale najlepsze jest to, że wiem… co zrobiłeś. – W głosie artysty zabrzmiał czysty gniew. – Słuchaj… nie wiem, o czym mówisz. Artysta zrobił krok w lewą stronę, a światło lampy oświetliło jakieś przedmioty leżące na biurku Littlewooda. Littlewood nie mógł odgadnąć, co to takiego, ale po kształcie domyślił się, że to jakieś metalowe instrumenty. Dreszcz strachu przeniknął każdy centymetr jego ciała. – Rozumiem. Tej nocy wszystko ci przypomnę. – Pogardliwy chichot. – Czeka cię długa, naprawdę długa noc. – Artysta chwycił dwa przedmioty i podszedł do Littlewooda. – Zaczekaj! Jak masz na imię? Czy mógłbym dostać trochę wody? Proszę! Artysta stanął na wprost Littlewooda i zaśmiał się ironicznie. – Co? Chcesz na mnie wypróbować te wasze psychologiczne bzdety? Ciekawe jakie? Przekonajmy się… no tak… zaapelować do ludzkiej natury napastnika, prosząc o najzwyklejsze rzeczy, takie jak woda lub możliwość skorzystania z toalety.

Uczucie sympatii wobec bliźnich w potrzebie jest naturalną reakcją większości ludzi. Chcesz się do mnie zwrócić po imieniu? Kto wie, może zacznę używać twojego… bo to uczłowieczyłoby ofiarę w oczach napastnika, ze zwykłej ofiary uczyniło osobę, istotę ludzką mającą imię, uczucia i serce. Kogoś, z kim napastnik mógłby się identyfikować. Kogoś, kto w innej sytuacji mógłby być taki jak napastnik – mieć przyjaciół, rodzinę, codzienne problemy. – Kolejny chichot. – Należy się odwołać do jego ludzkiej natury, prawda? Podobno trudniej ludziom skrzywdzić kogoś, kogo znają. Dlatego należy podjąć próbę nawiązania rozmowy. Bo nawet prosta rozmowa może wywrzeć ogromny wpływ na psychikę agresora. Littlewood podniósł głowę i spojrzał na napastnika z przerażeniem w oczach. – To prawda. Czytałem te same książki co ty. Znam psychologiczną stronę sytuacji, gdy wzięto zakładników. Jesteś pewny, że chcesz ze mną spróbować tych bredni? Littlewood przełknął resztkę śliny. – W budynku nie ma nikogo. Do jutra rana nikt nawet nie przejdzie obok twoich drzwi. Moglibyśmy pogadać, kiedy będę pracować. Co ty na to? Chcesz spróbować? Może uda ci się wzbudzić we mnie iskrę sympatii? Oczy Littlewooda wypełniły się łzami. – W takim razie zaczynamy. Bez żadnego ostrzeżenia artysta uszczypnął i wykręcił metalowymi kleszczami chirurgicznymi odsłoniętą brodawkę sutkową Littlewooda, naciągając ją tak mocno, że skóra mało nie pękła. Littlewood zawył z bólu. Poczuł, że fala wymiocin ponownie wzbiera mu w krtani. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko bólowi. Bo ten nóż nie należy do szczególnie ostrych. – Drugim narzędziem, które artysta zabrał z biurka, okazał się mały, wyszczerbiony nóż. Wyglądał na stary i stępiony. – Jeśli będzie bolało, nie bój się krzyczeć. – Boże, pro… prosz… proszę… nie rób tego. Błagam… ja… Kiedy artysta przystąpił do powolnego odcinania brodawki, słowa Littlewooda zastąpił nagły, przeraźliwy skowyt. Littlewood mało nie zemdlał. Jego umysł zmagał się ze wszystkim. Rozpaczliwie pragnął wierzyć, że to, co się z nim dzieje, nie jest realne. Bo przecież nie mogło być. Nie istniało inne logiczne wytłumaczenie. Z drugiej strony ból, który eksplodował w głębi jego zakrwawionej i usmarowanej wymiocinami piersi, wydawał się bardzo realny. Artysta odłożył stary nóż i przez chwilę obserwował krwawiącego Littlewooda, dając mu czas na złapanie oddechu i odzyskanie sił. – Chociaż wyjątkowo to lubię – powiedział w końcu – myślę, że będę musiał

spróbować czegoś innego. Obawiam się, że teraz może bardziej boleć. Słowa oprawcy przepełniły Littlewooda przerażeniem. Napiął całe ciało. Mięśnie rąk i nóg ogarnął tak silny skurcz, że poczuł się jak sparaliżowany. Artysta przysunął się bliżej. Littlewood zamknął oczy i chociaż nie był religijny, zaczął się modlić. Kilka sekund później poczuł zapach. Jakąś niezwykle silną, natarczywą woń. Coś, co natychmiast sprawiło, że poczuł mdłości. Ale w żołądku już nic nie zostało. Po zapachu niemal natychmiast pojawił się straszliwy ból. Dopiero wtedy Littlewood zrozumiał, że tym, co się pali, jest jego skóra i ciało. Rozdział 75 Komórka Huntera zadzwoniła późnym rankiem, kiedy wsiadał do swojego samochodu. Właśnie odwiedził dwa miejsca zbrodni – dom Nicholsona i jacht Nashorna – szukając czegoś bliżej nieokreślonego. – Co nowego, Carlosie? – zapytał, przykładając telefon do ucha. – Mamy kolejnego. Kiedy Hunter dotarł do czteropiętrowego domu w Silver Lake, wyglądało tam tak, jakby za chwilę miał się zacząć koncert. Wokół taśmy policyjnej zebrał się duży tłum. Nikt nie zamierzał się ruszyć, dopóki nie ujrzy choćby rąbka czegoś potwornego. Reporterzy i fotografowie węszyli wokół jak sfora wygłodniałych wilków, nasłuchując plotek, zbierając informacje i wyobraźnią wypełniając luki w swojej opowieści. Na ulicy i chodniku stały policyjne radiowozy, powodując zatory w ruchu. Trzej zdenerwowani funkcjonariusze próbowali zapanować nad sytuacją, nakazując przechodniom, aby szli dalej, tłumacząc, że nie ma tu nic do oglądania, i kierując pojazdami, które zwalniały, bo kierowcy wyglądali przez okno, aby rzucić okiem na zbiegowisko. Hunter opuścił szybę i pokazał odznakę jednemu z policjantów. Młody funkcjonariusz zdjął czapkę i mrużył oczy oślepiony promieniami słońca, ocierając dłonią pot z czoła i karku. – Może pan zajechać z boku i zaparkować w podziemnym garażu, detektywie. Inni detektywi i członkowie zespołu kryminalistycznego zaparkowali tam swoje wozy. Proszę się nie gniewać, ale nie potrzebujemy tu więcej samochodów. Hunter podziękował i ruszył dalej. Podziemny garaż był wystarczająco przestronny, ale bardzo ciemny i ponury. Parkując obok samochodu Garcii, Hunter zauważył trzy zepsute żarówki. Nie dostrzegł też żadnych kamer telewizji przemysłowej, nawet w bramie garażu. Zaparkował, wysiadł

z samochodu i szybko zlustrował rozległą przestrzeń. Nie zauważył niczego oprócz cementowych ścian i filarów, linii parkingowych wymalowanych na betonie i ciemnych kątów. Na środku znajdował się kwadratowy szyb z szerokimi metalowymi drzwiami prowadzącymi do podziemnego podestu, gdzie można było wsiąść do windy lub udać się na górę schodami. Hunter wybrał schody. W drodze na czwarte piętro minął czterech mundurowych. Hunter wynurzył się z klatki schodowej na końcu długiego korytarza pełnego ludzi – kolejnych funkcjonariuszy w mundurach i po cywilnemu oraz techników kryminalistycznych. – Robercie! – z oddali doleciał go głos Garcii, który właśnie nakładał kaptur swojego białego kombinezonu. Hunter ruszył w jego stronę, marszcząc brwi na widok takiego tłumu w miejscu popełnienia przestępstwa. – Co to ma być? Wydajemy przyjęcie? – Równie dobrze moglibyśmy to zrobić – odpowiedział Garcia. – To wszystko jeden wielki burdel. – Przecież widzę! Dlaczego? – Dopiero co przyjechałem. To nie my dostaliśmy wezwanie. Hunter przystąpił do zapinania kombinezonu. – Jak to? Garcia rozpiął kombinezon i sięgnął do wewnętrznej kieszeni po notes. – Ofiara to Nathan Francis Littlewood, wiek pięćdziesiąt dwa lata, rozwiedziony. Prowadził praktykę psychologiczną w tym gabinecie. Według Sheryl Sellers, jego sekretarki i kierowniczki biura, która znalazła ciało dziś rano, Littlewood był w biurze ostatniej nocy, kiedy wychodziła około dziewiętnastej trzydzieści. – Pracowała do późna – zauważył Hunter. – Też tak pomyślałem. Z powodu ostatniej pacjentki Littlewooda, która zakończyła sesję o dziewiętnastej. Panna Sellers powiedziała, że zawsze zostawała do wyjścia ostatniego pacjenta. Hunter skinął głową. – Znalazła ciało, kiedy przyszła rano do pracy, około ósmej trzydzieści. Ma się rozumieć, wpadła w panikę, kiedy to ujrzała. Kilka osób na piętrze już zaczęło pracę. Usłyszeli krzyki i przybiegli. Makabryczne czy nie, nasze miejsce zbrodni stało się atrakcją poranka, zanim przyjechała policja. Hunter zapiął kombinezon. – Wspaniale!

– Zgłoszenie nie nadeszło na nasz numer. Silver Lake jest w jurysdykcji rewiru centralnego i północno-wschodniego. Przysłali na miejsce dwóch swoich. Kiedy przyjechała doktor Hove i zobaczyła zwłoki, zadzwoniła do nas. Można powiedzieć, że cały pluton ludzi zatarł ślady na miejscu zbrodni. – Gdzie jest doktor Hove? Garcia skinął głową w kierunku gabinetu Littlewooda. – W środku. Bada miejsce zbrodni. – To twój partner? – Pytanie padło z ust człowieka, który stanął za Garcią. Facet miał niecały metr osiemdziesiąt wzrostu, krótkie czarne włosy, blisko osadzone oczy i brwi tak gęste i krzaczaste, że wyglądały jak włochate gąsienice. – Tak. – Garcia skinął głową. – Detektyw Robert Hunter, detektyw Jack Winstanley z rewiru centralnego i północno-wschodniego. Podali sobie dłonie. – Słuchaj, Hunter… – zaczął Winstanley, unosząc brwi. – To wy prowadzicie śledztwo w sprawie zabójstwa tego gliniarza, prawda? W porcie jachtowym, kilka dni temu. Gość pracował w rewirze centralnym, prawda? – Tak, nazywał się Andrew Nashorn – odparł Hunter. Winstanley potarł palcem skórę między brwiami. Hunter i Garcia doskonale wiedzieli, co to oznacza. – Czy to ten sam zabójca? Czy poćwiartował Nashorna jak tego tutaj? – Jeszcze nie widziałem miejsca zbrodni – odpowiedział Hunter. – Nie wciskaj kitu. Do licha, jeśli przyjechałeś, żeby przejąć moje miejsce zbrodni, wiesz, o czym mówię. To esencja czystego zła. – Wskazał ręką gabinet psychoterapeutyczny. – Posiekał biedaka jak kurczę na potrawkę. I co, kurwa, ma oznaczać ta układanka na jego biurku? Ta z części jego ciała. Hunter i Garcia wymienili szybkie spojrzenia. Zaprzeczanie nie miało sensu. – Tak – odparł Hunter. – Przypuszczalnie zabójca jest ten sam. – Matko Boska! Rozdział 76 Chociaż pierwszy pokój pełnił funkcję poczekalni, umeblowano go tak, jakby był salonem – wygodna kanapa, dwa duże fotele, niski stolik z chromu i szkła, miękki, owalny dywan i obrazy w ramach na ścianach. Biurko recepcjonistki stało w rogu, na pół ukryte, umieszczone ze znawstwem, tak by nie rzucało się w oczy. W pokoju pracowali cicho dwaj kryminalistycy. Hunter zauważył, że drzwi nie były zabezpieczone systemem alarmowym, nie widać było również kamer telewizji przemysłowej. Na chodniku czy dywanie nie widniały żadne odciski butów. On i Garcia minęli poczekalnię z prawej strony, zmierzając do drzwi gabinetu na prawo od biurka.

Podobnie jak w dwóch poprzednich miejscach zbrodni pierwszą rzeczą, którą spostrzegł Hunter, gdy tylko otworzył drzwi, była krew – duże, gęste kałuże pokrywające większą część dywanu oraz cienkie, tętnicze rozpryski krzyżujące się na ścianach i meblach. Hunter i Garcia na chwilę przystanęli w wejściu, jakby przerażający widok, który się przed nimi roztoczył, wytwarzał pole siłowe, powstrzymując ich przed wejściem do środka. To, co pozostało z rozczłonkowanego ciała Littlewooda, spoczywało na nasiąkniętym krwią fotelu biurowym na kółkach, ustawionym w odległości około półtora metra od dużego, dyrektorskiego biurka z palisandru. Korpus był pozbawiony rąk i nóg. Wykręcony tułów i głowę pokrywała lepka, szkarłatna krew. Usta Littlewooda były otwarte, zastygłe w krzyku, którego nikt nie usłyszał. Sądząc po ilości czarnej, zaschłej krwi, która trysnęła z ust i zastygła na brodzie oraz klatce piersiowej, ofierze wyrwano język. Na całym tułowiu widać było głębokie rany – wymowny dowód tortur. Denatowi odcięto lewą brodawkę sutkową. Pomimo krwi Hunter odniósł wrażenie, że skóra wokół prawej brodawki jest zmieniona. Powieki Littlewooda były uniesione. Prawe oko patrzyło przed siebie w przerażeniu, a w miejscu lewego był jedynie okaleczony, pusty, czarny oczodół. Mimo wysokiej temperatury panującej w pokoju Huntera przeszedł lodowaty dreszcz. Jego wzrok wolno pokonał odległość półtora metra dzielącą zwłoki od dyrektorskiego biurka. Monitor komputerowy, książki i inne przedmioty, które się na nim znajdowały, leżały rozsypane na podłodze, tworząc bezładny kopiec. Samo biurko stało się podstawą nowej, upiornej rzeźby zabójcy. Ręce Littlewooda zostały odcięte w łokciach i umieszczone po przeciwnych stronach „instalacji” – jedna zwrócona na północ, druga na południe. Choć nadgarstki zostały złamane, nie odcięto ich od kończyn. Zabójca rozwarł palce środkowy i wskazujący, tworząc z nich literę V – popularny znak zwycięstwa. Pozostałe palce, z wyjątkiem kciuków, zostały odcięte. Knykcie obu palców wskazujących uległy przemieszczeniu, tworząc upiorną bryłę, która wystawała na zewnątrz niczym guz. Nadgarstki wykręcono ku przodowi, jakby dłonie próbowały dotknąć wewnętrznej części przedramion. W lewej dłoni palce ułożone w literę V były całkowicie wyprostowane, a ich końce dotykały blatu. Z odległości przypominały to, co robią dzieci, kiedy bawią się w „spacerujące” palce. Palce tworzące znak V przypominały nogi, a dłoń ciało. Lewy kciuk został wykręcony i lekko wypchnięty do przodu. „Spacerujące” palce prawej dłoni także dotykały blatu, ale ich końce zostały odcięte na wysokości pierwszego paliczka, co powodowało, że wyglądały jak krótsze nogi. Tak jak w lewej dłoni kciuk sprawiał wrażenie przemieszczonego, jakby wypchnięto go do przodu, ale jego koniec był wyraźnie złamany, tak by w groteskowy sposób wskazywał sufit. Hunter spojrzał w górę, aby sprawdzić, czy przemieszczony koniec palca nie wskazuje

czegoś konkretnego. Nie wskazywał. Na suficie widniało jedynie kilka rozbryzgów krwi i nic więcej. Na biurku nie leżała żadna z nóg Littlewooda. Obie spoczywały na podłodze, obok monitora komputerowego – pozbawione stóp, umazane odchodami kikuty. Część prawego uda została wycięta. Nogi nie wyglądały tak, jakby stanowiły element rzeźby stojącej na biurku. Jednak tym razem było coś jeszcze, wszystko wyglądało jakoś inaczej. Rzeźba nie była wykonana jedynie z części ciała. Zabójca wykorzystał także zwykłe biurowe przedmioty. W odległości kilkunastu centymetrów od jednego z rogów biurka, około metra od lewej dłoni Littlewooda – tej z dłuższymi „spacerującymi” palcami – na blacie leżała książka w twardej oprawie. Grube tomiszcze, nasiąknięte krwią. Była otwarta, a trzy odcięte palce Littlewooda dziwacznie wystawały spomiędzy kartek. Hunter zmarszczył brwi. Z książką było coś nie tak. Zaczął iść w kierunku biurka, gdy nagle zdał sobie sprawę, że to nie książka, ale jedna ze skrytek, które robiono na ich podobieństwo. Z miejsca, w którym stał, widok był bardzo przekonujący. Kiedy Hunter zbliżył się do biurka, zauważył, że palce umieszczone w środku przypominającej kasetkę książki zostały powyrzynane i nienaturalnie wygięte. Dwa wystawały po bokach. Jeden został umieszczony po drugiej stronie, tak aby jego czubek był skierowany w górę. Wnętrze kasetki wypełniała krew. Prawa dłoń Littlewooda znajdująca się na drugim końcu biurka – ta z krótszymi „spacerującymi” palcami – była wygięta pod dziwnym kątem, skierowana w stronę półki z książkami stojącej w rogu pokoju. Kawałki wykrojonego uda umieszczono w odległości kilkudziesięciu centymetrów od dłoni. Doktor Hove i Mike Brindle, najstarszy rangą z zespołu kryminalistycznego, stali po prawej stronie biurka. Dyskutowali o czymś przyciszonym głosem, kiedy dwaj detektywi weszli do pokoju. Hunter zbliżył się do biurka i stanął. Podobnie jak przy dwóch poprzednich rzeźbach kłębowisko zakrwawionych części ciała wydawało się nie mieć żadnego sensu. Wykorzystanie codziennych przedmiotów biurowych jeszcze bardziej gmatwało sprawę. Hunter zrobił krok w prawo i pochylił się, żeby lepiej widzieć kasetkę w kształcie książki. – Masz rację, to ten sam zabójca – powiedziała doktor Hove. – Ale kolejną ofiarę potraktował w inny sposób. Hunter skupił wzrok na rzeźbie. – Jak to? – zapytał Garcia. Hove odstąpiła od biurka. – Za pierwszym razem zabójca podał ofierze kilka związków chemicznych. Chciał ustabilizować pracę serca i krążenie krwi, żeby biedak za szybko się nie wykrwawił.

Nie zastosował jednak żadnych środków znieczulających. Chciał, żeby ofiara żyła jak najdłużej, ale z powodu jej słabego stanu śmierć nadeszła bardzo szybko. Jak pamiętacie, drugim razem zastosował nowe podejście. – Uszkodził kręgosłup – powiedział Garcia. – Właśnie. Zabójca celowo pozbawił ofiarę czucia, czyniąc ją otępiałą na ból. Cierpienie Nashorna miało inny charakter – psychiczny. Zmuszono go do tego, żeby patrzył, jak zabójca odcina kolejne części jego ciała. Wiedział, że umiera, ale niczego nie czuł. – A trzecia ofiara? – spytał Hunter. Doktor Hove odwróciła głowę, jakby bała się nawet o tym pomyśleć. Rozdział 77 Mike Brindle okrążył biurko i podszedł do dwóch detektywów. Dobiegał pięćdziesiątki, był chudy jak patyk i wysoki. Obrazu dopełniała gęstwina szpakowatych włosów i spiczasty nos. Brindle współpracował z Hunterem i Garcią przy wielu sprawach. – Jesteśmy niemal pewni, że ofiara zmarła, zanim została poćwiartowana, Robercie – powiedział Brindle, przejmując pałeczkę z rąk Hove. Hunter ponownie przesunął wzrok na okaleczony korpus ułożony na skórzanym fotelu. – Zrobił to celowo? Brindle skinął głową. – Na to wygląda. Przez chwilę Garcia sprawiał wrażenie zagubionego. – Z analizy przeprowadzonej na miejscu wynika, że zabójca zadał mu maksimum bólu przed amputowaniem jednej z głównych części ciała i spowodowaniem znacznej utraty krwi. Na tułowiu i kończynach widnieje kilka mniejszych ran. Wystarczająco głębokich, żeby zadać ból, ale niewystarczających, by zabić. Lewa brodawka sutkowa została odpiłowana niezbyt ostrym narzędziem. Prawa została poważnie oparzona. Hunter zrozumiał, dlaczego skóra wokół prawej brodawki wyglądała inaczej. Widniały na niej ślady oparzeń, ale prawdopodobnie niespowodowanych przez ogień. – Plamy krwi wskazują, że mniejsze rany zadano, gdy ofiara jeszcze żyła – ciągnął Brindle. – Dużo tu krwi – zauważył Garcia, rozglądając się po gabinecie. – Ta krew nie pochodzi z małych ran. – Masz rację – przyznała doktor Hove. – Po przeprowadzeniu autopsji będę znała dokładną kolejność zdarzeń, ale gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że zabójca doświadczył pełnej satysfakcji, zanim amputował pierwszą kończynę. Wszystko wskazuje na to, że była to prawa noga. Serce Littlewooda pewnie w dalszym ciągu biło. Przy dwóch

poprzednich ofiarach zabójca zadał sobie dużo trudu, aby powstrzymać krwawienie – użył leków, naturalnych środków tamujących upływ krwi, podwiązał tętnice… – Pokręciła głową i spojrzała na ciało usadowione w fotelu. – Tym razem nie zawracał sobie głowy takimi sprawami. – U dwóch poprzednich ofiar amputacje zostały przeprowadzone bardzo starannie – dodał Brindle. – Tym razem nie można tego powiedzieć. Sądząc po śladach na skórze i tym, co można wywnioskować na podstawie stanu kości, nacięcia wykonano w sposób brutalny, jakby odrąbano kończyny. Rany na rękach… – Przerwał na chwilę i powiódł dłonią w rękawiczce po nosie i ustach. – Wygląda, jakby niemal całkowicie je odciął, a następnie stracił cierpliwość i wyrwał je z tułowia. Garcia wytrzeszczył oczy. – Nie wątpię, że ofiara już wówczas nie żyła – dodała Hove. Hunter spojrzał na podłogę i kilka odcisków butów. Ślady koncentrowały się w pobliżu drzwi. – Czy niczego nie dotykano? Hove nieśmiało wzruszyła ramionami. – Funkcjonariusze policji Los Angeles podjęli próbę zidentyfikowania każdego ciekawskiego pracownika biurowego z tego budynku, który odważył się tu zajrzeć. Wszyscy zapewniali, że niczego nie dotykali. Podobnie jak detektywi i funkcjonariusze, którzy tu byli. Rzecz jasna nie możemy mieć pewności. – Doktor ponownie spojrzała na rzeźbę. – Nie mamy pojęcia, co to ma przedstawiać lub przypominać. Nie wiadomo, czy czegoś nie ruszono od czasu, gdy ją wykonano. – Hunter usłyszał w jej głosie ton oczekiwania. – Nie użyłam latarki – podjęła. – To twoje przedstawienie. Garcia spojrzał na Huntera, jakby chciał zapytać: jak chcesz to zrobić? Hunter zdawał sobie sprawę, że nie może przenieść rzeźby, nie niszcząc jej. Powiedział Alice, że w przypadku pierwszej rzeźby zabójca był niezwykle drobiazgowy, ale przy drugiej wykazał się mniejszą starannością. Nie miał pojęcia, co zabójca chciał osiągnąć tym razem. Oprócz tego miał przeczucie, że ich czas się kończy – i to szybko. Nie mogli czekać, aż laboratorium wykona kolejną kopię. – Mamy latarkę? – zapytał. – Proszę – powiedział Brindle, podając mu średniej wielkości maglite. – Popatrzmy – odparł Hunter, odbierając latarkę. Odwrócił głowę i spojrzał na fotel oraz to, co pozostało z ciała Littlewooda. Na drugim miejscu zbrodni obcięta głowa ofiary została umieszczona w miejscu, z którego miało padać światło latarki, żeby ukazało się dzieło autora. Jednego oka Littlewooda brakowało, ale drugie spoglądało prosto na rzeźbę. Musiała się w tym kryć jakaś wskazówka. Hunter ponownie spojrzał na podłogę.

– Czy to wszystko zostało sfotografowane, pani doktor? – Hunter nie mógł stanąć na wysokości oka Littlewooda bez wdepnięcia w kałużę krwi i być może lekkiego przesunięcia fotela ze zwłokami. Hove nie musiała pytać, o co mu chodzi. Podążyła za wzrokiem Huntera i wszystko odgadła. – Tak, zrób to – odpowiedziała. Rolety w oknach były spuszczone. Brindle zgasił silne reflektory używane przez ekipę kryminalistyczną, Hunter stanął przed ciałem, umieszczając latarkę tak, aby snop światła znalazł się na linii wzroku Littlewooda. Wszyscy wzięli głęboki oddech, jak na komendę. Hunter otrząsnął się i włączył latarkę. Rozdział 78 Wszyscy przysunęli się do Huntera. Garcia stanął po prawej, a Hove i Brindle po lewej stronie. Wstrzymali oddech i spojrzeli na cienie rysujące się na ścianie za rzeźbą. Brindle nerwowo przestąpił z nogi na nogę. – To obłęd – wyszeptał słabym głosem. Kiedy doktor Hove opowiedziała mu o cieniach rzucanych przez rzeźby, pomyślał, że ich widok musi być upiorny. Jednak przebywanie tutaj i oglądanie wszystkiego na własne oczy było zupełnie nowym doświadczeniem. Dawno nie czuł się tak nieswojo na miejscu zbrodni. Instynktownie zmrużyli oczy i spojrzeli na cienie. Nikt nie musiał o nic pytać. Na ścianie ukazały się najwyraźniejsze obrazy, jakie dotąd widzieli – żadnych zwierząt, żadnych rogatych stworów. „Spacerujące” palce lewej dłoni Littlewooda rzucały obraz, który przypominał stojącego człowieka. Wysunięty lekko do przodu kciuk dawał cień ramienia, a przemieszczony knykieć sterczący u góry tworzył cień głowy. W rezultacie powstał obraz osoby, która idzie lub stoi nieruchomo i wskazuje coś przed sobą. Otwarta skrytka w kształcie książki rzucała cień dużego pojemnika z otwartym wiekiem. Obrazy z cienia są pozbawione głębi, więc otwarta książka-kasetka, oddalona około metra od dłoni, wydawała się znajdować na tym samym planie co ona. Kompozycja przypominała postać stojącą przed dużym kontenerem i wskazującą go ręką. Problem stanowiły palce, które wyrżnięto i wetknięto do środka fałszywej książki. Ich cienie tworzyły obraz, który w dziwny sposób przypominał kogoś leżącego w środku kontenera. Cień jednego z palców przypominał głowę opartą o jego bok. Dwa pozostałe palce wystające z boku kasetki dawały cień wyglądający jak ręka i noga. Pozostała część ciała była niewidoczna, jakby znajdowała się w środku skrzyni. Cień przypominał Hunterowi kogoś wylegującego się w wannie, z jednym ramieniem wystającym na zewnątrz, stopą opartą na jednej krawędzi i głową spoczywającą na drugiej.

Garcia pierwszy skomentował obraz. – Jakby ktoś wskazywał na człowieka śpiącego w kontenerze… leżącego w wannie lub coś w tym rodzaju. Brindle z wolna skinął głową. – Taak, zgoda. Tylko dlaczego ten pierwszy na niego wskazuje? – To element łamigłówki – powiedział Garcia. – Musimy nie tylko znaleźć odpowiedni kąt widzenia, żeby ujrzeć obraz, ale właściwie go zinterpretować. – Czy to ma dla ciebie jakieś znaczenie? – spytała anatomopatolog Huntera. – Czy w jakiś sposób łączy się z tym, co już wiemy? Hunter nie oderwał wzroku od obrazu na ścianie. – Nie jestem pewny. Nie chciałbym spekulować, dopóki nie przyjrzę się dokładniej. – Dziwnie hipnotyczny obraz – zauważył Brindle, przechylając głowę w jedną, a później w drugą stronę, jakby próbował spojrzeć na niego pod innym kątem. – Jestem pewny, że właśnie taka była intencja zabójcy – powiedział Garcia. – Musieliśmy zrobić dokładnie to samo co na jachcie Nashorna i sfotografować cień. Trzeba będzie ustawić reflektor w miejscu, gdzie znajduje się latarka, w ten sposób obejdzie się bez lampy błyskowej. – To żaden problem – odparł Brindle, ruszając, by ustawić reflektor w kącie pokoju. – Zaczekaj – przerwał mu Hunter, marszcząc brwi. Coś było nie tak. Wyłączył latarkę i rozejrzał się dookoła, wodząc wzrokiem od podłogi do sufitu. – Co się dzieje? – zapytał Garcia. – Coś jest nie w porządku. – Dlaczego? – Ten obraz… jest niekompletny. Garcia, doktor Hove i Brindle wymienili zaintrygowane spojrzenia. Nikt nie miał pojęcia, o czym myśli Hunter. – Jak to? Niekompletny? – spytała doktor Hove. Hunter ponownie włączył latarkę, a na ścianie za rzeźbą ukazał się cień. – Co widzisz? – To samo co przed chwilą – odpowiedziała. – Tak jak zasugerował Carlos. Ktoś stoi przed kontenerem, w którym znajduje się druga osoba. Może to wanna. Dlaczego pytasz? Co widzisz? – To samo. Spojrzeli na niego ze zdumieniem.

– Dlaczego powiedziałeś, że czegoś brakuje? – spytał Garcia, który przyzwyczaił się do tego, że Hunter widział rzeczy niedostrzegane przez innych i kwestionował rzeczy, których nie kwestionował nikt oprócz niego. Jakby jego umysł był wiecznie nienasycony, nawet gdy przed oczami pojawiały się wyraźne obrazy. – Obraz kontenera tworzy fałszywa książka leżąca na biurku, a kształt znajdującego się w środku człowieka – odcięte palce. – Racja – przyznał Garcia. – A dłoń rzuca cień stojącej przed nim osoby. – Okay – podjął Hunter – ale pod tym kątem nie widać cienia rzucanego przez drugą dłoń. Wszyscy spojrzeli na prawą dłoń ofiary leżącą po drugiej stronie ogromnego biurka – tę z krótszymi „spacerującymi” palcami. Przed nimi zabójca ułożył kilka powykrawanych kawałków uda Littlewooda. – Dłonie są zbyt oddalone od siebie – ciągnął Hunter. – Promień latarki nie jest wystarczający, aby oświetlić je obie. – Może nie są elementem rzeźby – zasugerował Brindle. Hunter pokręcił głową. – Zgadzam się, że nie są nią nogi i odcięte stopy. Rzucono je obok biurka, ale dłoń została ułożona na blacie. Musi być powód, dla którego umieszczono ją na scenie. – Hunter powoli omiótł pokój badawczym wzrokiem. Zatrzymał go na półce po lewej stronie biurka, pełnej grubych tomów. Na trzeciej półce od dołu, na wysokości blatu biurka, na leżącej płasko książce zabójca starannie ułożył wyjętą gałkę oczną Littlewooda. Oko spoglądało na drugą rzeźbę pod dziwnym kątem. – To dwie oddzielne rzeźby – powiedział Hunter. Wszyscy podążyli za jego wzrokiem. – Sukinsyn – mruknął Garcia. Hunter podszedł do półki, umieścił latarkę na wysokości zakrwawionego oka i włączył. Rozdział 79 Przestawienie reflektorów i wykonanie zdjęć dwóch rzeźb – lub dwóch elementów tej samej, w zależności od tego, jak się na nie spojrzało – zajęło im niecałe pięć minut. W tym czasie przygotowano do wyniesienia ciało i części, które od niego oddzielono. Hunter i Garcia zostawili doktor Hove i Mike’a Brindle’a, aby mogli dokończyć swoją robotę, i udali się do lokalu sąsiedniej firmy. Sheryl Sellers, kierowniczka biura Littlewooda, która rano znalazła ciało, siedziała tam ponad godzinę w towarzystwie funkcjonariuszki policji. Kiedy weszli do środka, Sheryl nadal płakała i dygotała. Policjantka musiała wmusić w nią szklankę wody z cukrem. Sheryl odpowiedziała na kilka pytań detektywa Jacka Winstanleya i jego partnerki, którzy pierwsi zjawili się na miejscu zbrodni, ale od tego czasu jakby zaniemówiła. Siedziała w kancelarii księgowej, wpatrując się w ścianę pustym wzrokiem. Nie chciała

rozmawiać z policyjnym psychologiem. Powiedziała, że chce jedynie opuścić to miejsce i wrócić do domu. Kiedy Hunter i Garcia weszli do środka, Hunter lekko skinął głową funkcjonariuszce. Ta odpowiedziała ruchem głowy i wyszła na zewnątrz. Sheryl siedziała na brązowej, sfatygowanej dwuosobowej kanapie. Kurczowo zaciskała kolana, oplatając dłońmi spoczywającą na nich szklankę z wodą. Przysiadła na krawędzi kanapy. Jej ciało było sztywne i napięte. Łzy sprawiły, że tusz do rzęs spłynął po policzku, ale nie zadała sobie trudu, by go wytrzeć. Białka oczu niemal całkowicie zniknęły, nabiegłe krwią od płaczu. – Panno Sellers – powiedział Hunter, kucając, aby spojrzeć jej w oczy. Starał się znaleźć poniżej linii jej wzroku, w pozycji wywołującej poczucie mniejszego zagrożenia. Potrzebowała kilku sekund, aby skupić uwagę na mężczyźnie, który przed nią przykucnął. Hunter zaczekał, aż utkwi w nim wzrok. – Jak się pani czuje? – zapytał. Wzięła głęboki wdech przez nos. Hunter zauważył, że jej ręce zaczęły ponownie dygotać. – Chce pani szklankę wody? Potrzebowała chwili, żeby zrozumieć pytanie. Zamrugała. – Macie coś mocniejszego? – spytała drżącym szeptem. Hunter posłał jej szybki uśmiech. – Kawę? – A coś mocniejszego? – Podwójną kawę? Wyraz jej twarzy uległ lekkiemu rozluźnieniu. W innych okolicznościach pewnie by się uśmiechnęła. Teraz tylko wzruszyła ramionami i skinęła głową. Hunter wstał i szepnął coś Garcii, który wyszedł z pokoju. Hunter wrócił do przysiadu. – Nazywam się Robert Hunter. Jestem policyjnym detektywem. Wiem, że rozmawiała już pani z moimi kolegami. Jest mi niewymownie przykro z powodu tego, co się stało. I tego, czego była pani świadkiem dziś rano. Sheryl wyczuła szczerość w jego głosie. Jej wzrok przesunął się ponownie na trzymaną w rękach szklankę. – Wiem, że już to pani robiła. Przepraszam, że zadam ponownie niektóre pytania. Czy mogłaby pani odtworzyć przebieg wydarzeń? Od wczoraj? Od ostatniej sesji doktora Littlewooda do dzisiejszego ranka? Sheryl Sellers opisała powoli, drżącym głosem wszystkie wydarzenia, podobnie jak dwóm detektywom, którzy pierwsi przybyli na miejsce zbrodni. Hunter słuchał, nie

przerywając. Opowieść była zgodna z relacją, którą mu przedstawiono. – Naprawdę potrzebuję pani pomocy, panno Sellers – powiedział Hunter, kiedy skończyła. Jej milczenie skłoniło go do zadania kolejnego pytania. – Czy mógłbym spytać, jak długo była pani kierowniczką biura doktora Littlewooda? Spojrzała na niego ponownie. – Zaczęłam minionej wiosny. Ponad rok temu. – Czy pamięta pani, aby w ostatnim czasie doktor Littlewood był zdenerwowany po którejś z sesji? Z jakimś konkretnym pacjentem? Zastanowiła się chwilę. – Nie. Nic takiego nie pamiętam. Zachowywał się podobnie pod koniec każdej sesji, codziennie – był spokojny, zrelaksowany, wesoły… – Czy któryś z jego pacjentów zachowywał się gwałtownie lub miał napad gniewu podczas spotkania? – Nie. Nigdy. A przynajmniej nie wtedy, gdy u niego pracowałam. – Czy słyszała pani, by któryś z klientów groził mu w jakikolwiek sposób? Sheryl pokręciła głową. – Nie słyszałam o żadnym takim przypadku. Jeśli ktoś mu groził, Nathan nigdy mi o tym nie wspomniał. Hunter skinął głową. – W gabinecie doktora Littlewooda znaleźliśmy kasetkę ukrytą we wnętrzu książki. Czy wie pani, o czym mówię? Skinęła głową, ale w jej oczach nie pojawił się strach, co podpowiedziało Hunterowi, że spodziewała się tego pytania. Kiedy Sheryl otworzyła drzwi gabinetu Littlewooda tego ranka, pierwszą rzeczą, którą ujrzała, była krew i okaleczone ciało spoczywające w fotelu. To wystarczyło, żeby wpadła w panikę. Wszystkie pozostałe szczegóły powinny ulec zamazaniu. Hunter wątpił, by zwróciła uwagę na biurko i rzeźbę. Zamiast wejść głębiej do gabinetu, pobiegła po pomoc. – Czy wiedziała pani, że doktor Littlewood miał taką książkę w swoim gabinecie? Czarno-białą książkę zatytułowaną Nieświadomy umysł? Sheryl zmarszczyła brwi, uznając pytanie za nieco dziwaczne. – Tak. Trzymał ją na biurku, ale nigdy nie używał jako skrytki. Kiedy był w biurze, zawsze umieszczał tam komórkę i kluczyki do samochodu. Hunter zapisał coś w notesie. – Czy każdy pacjent, który chciał się umówić na sesję, musiał przejść przez panią? Skinęła głową.

– Nowi pacjenci również? Ponownie przytaknęła. Spojrzeli na drzwi, bo do pokoju wszedł Garcia, niosąc kubek kawy. Uśmiechnął się i podał go Sheryl. – Mam nadzieję, że nie jest zbyt mocna – powiedział. Odebrała kubek i wzięła duży łyk bez sprawdzenia, czy kawa nie jest za gorąca. Napój był na tyle chłodny, by nie poparzyć jej ust, ale od razu poczuła mocny aromat i spojrzała ze zdumieniem na obu detektywów. – Jeden z kolegów na korytarzu jest Irlandczykiem – wyjaśnił Garcia. – Potrafi przygotować jedynie kawę po irlandzku. – Wzruszył ramionami. – No to go poprosiłem. – Uśmiechnął się ponownie. – Kawa po irlandzku koi nerwy jak nic innego. Kąciki jej ust uniosły się o trzy milimetry. W tych okolicznościach był to najlepszy uśmiech, jaki mogła im zaoferować. Hunter odczekał, aż Sheryl wypije dwa kolejne łyki. Jej dłonie stały się nieco spokojniejsze, a spojrzenie powróciło na Huntera. – Panno Sellers, wiem, że doktor Littlewood był bardzo zajętym człowiekiem. Czy w ciągu dwóch lub trzech ostatnich miesięcy zdołał znaleźć czas dla jakichś nowych pacjentów? Sheryl Sellers w dalszym ciągu patrzyła na Huntera, ale jej wzrok stał się daleki, jakby cofnęła się pamięcią. – Tak, myślę, że mógł przyjąć trzech nowych. Nie mam pewności. W tych okolicznościach nie umiem jasno myśleć. Hunter skinął głową, okazując zrozumienie. – Jak sądzę, dane znajdują się w pani komputerze. Sheryl przytaknęła. – To bardzo ważne, ilu nowych pacjentów doktor Littlewood przyjął w ciągu ostatnich miesięcy. Ile mieli sesji i kim byli. Sheryl się zawahała. – Nie mogę podać nazwisk. To informacje poufne. – Wiem, że jest pani znakomitą kierowniczką biura, panno Sellers – powiedział Hunter spokojnie. – I wiem, o czym pani mówi. Chociaż na takiego nie wyglądam, też jestem psychologiem. Znam zasady etyczne obowiązujące w tym zawodzie i orientuję się, co one oznaczają. To, o co zapytam, ich nie naruszy. Nie nadużyje pani zaufania doktora Littlewooda. Poufna jest treść sesji, ale ta nas nie interesuje. Chcę jedynie poznać nazwiska nowych klientów. To bardzo ważne. Sheryl wypiła kolejny łyk kawy. Słyszała o zasadach etyki zawodowej, ale nie była psychologiem. Nigdy nie złożyła ślubowania. Jeśli mogłaby zrobić cokolwiek, żeby pomóc schwytać tego, który zrobił Nathanowi Littlewoodowi to, co dziś widziała, nie

zawahałaby się ani chwili. – Potrzebuję mojego komputera… – powiedziała w końcu. – Ale nie mogę tam wrócić. Po prostu nie zdołam wejść do tego pokoju. – To żaden problem – odparł Hunter, dając Garcii znak głową. – Przyniesiemy pani komputer. Rozdział 80 Kapitan Blake otworzyła drzwi gabinetu Huntera kilka minut po ich powrocie. Alice Beaumont już tam była. – Tym razem ofiarą jest psycholog? – spytała, zaglądając do komputerowego wydruku. – Tak – przytaknął Garcia. – Nathan Littlewood, wiek pięćdziesiąt dwa lata, rozwiedziony, mieszkał sam. Jego eks żyje w Chicago z nowym mężem. Mieli ze sobą jedno dziecko, Harry’ego Littlewooda, który mieszka w Las Vegas. Uczęszcza do tamtejszego college’u. Nathan ukończył UCLA. Od dwudziestu pięciu lat figuruje na liście certyfikowanych psychoterapeutów w Los Angeles. Prowadził praktykę w Silver Lake. Miał tu gabinet od osiemnastu lat. Mieszkał w apartamencie z dwiema sypialniami w Los Feliz. Dzisiaj go sprawdzimy. Jako psycholog zajmował się głównie typowymi, codziennymi problemami – depresją, trudnościami w relacjach międzyludzkich, poczuciem niewystarczalności, niską samooceną i tak dalej… Blake podniosła rękę, ucinając jego wypowiedź. – Chwileczkę. Czy wykonywał jakieś zlecenia dla policji? Czy nie pomagał Departamentowi Policji Los Angeles w prowadzonych śledztwach? – Wiemy, o czym pani myśli, pani kapitan – odpowiedział Garcia, pisząc coś na klawiaturze komputera. – Jeśli nam pomagał, z pewnością powiążemy Littlewooda z dwiema poprzednimi ofiarami, co wzmocni hipotezę o motywie zemsty. Sprawdzamy to, ale trzeba prześledzić aż dwadzieścia pięć lat, a uzyskanie dostępu do dokumentów nie jest tak łatwe, jak może się wydawać. Przed chwilą przyjechaliśmy z miejsca przestępstwa, ale już zorganizowałem mały zespół, który nad tym pracuje. Badawczy wzrok kapitan Blake przesunął się na Alice. Ta już na to czekała. – Przed chwilą otrzymałam tę informację – powiedziała. – Jeszcze nie przystąpiłam do poszukiwań, ale jeśli Nathan Littlewood był kiedykolwiek w jakikolwiek sposób zaangażowany w policyjne śledztwo, dowiem się o tym. Kapitan podeszła do tablicy ze zdjęciami i wolno przesunęła wzrokiem po fotografiach z nowego miejsca zbrodni. Od razu zauważyła różnicę. – Jego ciało pokrywają liczne rany i siniaki. Torturował go? – Tak – odrzekł Hunter. – Trzeba poczekać na wyniki sekcji, ale doktor Hove zasugerowała, że tym razem zabójca zajął się ofiarą przed śmiercią, zanim przystąpił do amputacji. Blake przesunęła wzrok na Huntera.

– Dlaczego? – Nie mamy pojęcia. – Zabójca nie postąpił tak z dwiema poprzednimi ofiarami. Torturą były amputacje. Dlaczego doktor Littlewood został inaczej potraktowany? – Nie wiemy, pani kapitan – powtórzył Hunter. – Może jego wściekłość ulega nasileniu? Ale najpewniej doszło do indywidualizacji. – Do czego? – Każda z ofiar budzi w nim nowe emocje. Te emocje mogą i ulegają zmianom pod wpływem reakcji ofiary. Niektóre ofiary są zbyt przerażone, żeby odpowiedzieć. Inne mogą uznać, że jeśli będą współdziałać lub przemówią zabójcy do rozumu, wyjdzie im to na dobre. Jeszcze inni mogą stawiać opór, krzyczeć, próbować coś robić… wszystko z wyjątkiem kapitulacji. Jako jednostki inaczej reagujemy na lęk i zagrożenie. – Zatem reakcja Littlewooda mogła rozwścieczyć zabójcę – doszła do wniosku kapitan. Hunter skinął głową. – Jestem pewny, że gdyby Littlewood miał okazję i trzymał nerwy na wodzy, próbowałby rozmawiać z zabójcą jak psycholog. Próbowałby go odwieść od tego, co zamierzał zrobić. Jeśli zabójca wyczuł ton wyższości w głosie Littlewooda, mogło to doprowadzić do eksplozji gniewu. Nie wiemy, co zaszło w gabinecie Littlewooda przed zabójstwem, pani kapitan. Wiemy jedynie, że to miejsce zbrodni sugeruje znacznie więcej gniewu niż dwa poprzednie. – Jeszcze więcej gniewu? – Blake spojrzała na zdjęcia z mieszkania Nicholsona i jachtu Nashorna. – Jak to możliwe? – Rany i siniaki na ciele ofiary wskazują, że zabójca chciał przedłużyć jej cierpienia. Pragnął, żeby Littlewood zmarł powolną śmiercią. Żeby nie umarł zbyt wcześnie z powodu amputacji. Sekretarka Littlewooda wyszła z biura około dziewiętnastej trzydzieści. Na razie nie możemy tego potwierdzić, ale przypuszczam, że zabójca dopadł go niedługo później. Mógł spędzić co najmniej dziesięć godzin sam na sam z ofiarą. – Hunter wskazał zdjęcie ciała Littlewooda spoczywające na fotelu. – Torturował go przez większość tego czasu. – I nikt niczego nie zauważył? – To niewielki budynek z dużą liczbą małych biur – powiedział Garcia. – Prawie wszyscy poszli do domu. Ostatni wyszedł grafik, który ma biuro na pierwszym piętrze. O dwudziestej piętnaście. Nie ma tam kamer telewizji przemysłowej. – Jeśli podejrzenia doktor Hove są słuszne – ciągnął Hunter – zabójca zmienił sposób działania także, gdy chodzi o amputacje. – To znaczy? – W dwóch poprzednich przypadkach cięcia wykonano bardzo profesjonalnie –

pospieszył z odpowiedzią Garcia. – Z trzecią ofiarą było inaczej. Doktor Hove powiedziała, że ślady wskazują na odrąbanie lub wyrwanie. Raczej na robotę rzeźnika niż chirurga. Blake westchnęła z przygnębieniem. – A jego nowa rzeźba? Domyślam się, że rzuca cień. – Nie – odpowiedział Garcia. – Jak to? – Tym razem rzeźby są dwie. Rozdział 81 Kapitan Blake spojrzała na obu detektywów, ale w jej oczach nie było zaskoczenia. Po tym, co widziała, niewiele mogło ją zdziwić. – Nie wiemy, czy zabójca zostawił nam dwie oddzielne rzeźby, czy jedną składającą się z dwóch części – podjął Garcia. – Pojawiły się również nowe elementy. Do wykonania swojego dzieła użył także przedmiotów biurowych. – Garcia wyjaśnił, co znaleźli na biurku Nathana Littlewooda. Kiedy opowiadał, kapitan Blake i Alice studiowały w milczeniu zdjęcia nowej „instalacji”. Gdy Garcia wspomniał, że zabójca wyjął Littlewoodowi jedno oko tylko po to, aby zasugerować, z jakiego punktu należy oglądać fragment rzeźby, Alice poczuła, że coś się poruszyło w jej żołądku. – Najpierw zbadaliśmy tę część rzeźby – wyjaśnił Garcia, pokazując zdjęcie umieszczone na tablicy. – Oto cień, który otrzymaliśmy. – Wskazał pierwszy ze sfotografowanych cieni, umieszczony pod odpowiadającą mu rzeźbą. Blake i Alice podeszły bliżej, żeby się przyjrzeć. – Co, u licha, mamy tym razem? – spytała kapitan wyraźnie poirytowanym tonem. – Kogoś patrzącego, jak druga osoba się kąpie? Czyżby teraz okazał się zboczeńcem? – Albo na kogoś leżącego w jakimś kontenerze – podsunął Hunter. – Też tak pomyślałam – powiedziała Alice do Huntera. – Zwróciłeś uwagę, że poziom szczegółowości drugiej rzeźby jest mniejszy niż pierwszej, ale nadal pozostaje bardzo wysoki. – Wskazała zdjęcie nowego cienia. – To nie wanna. To coś ma wieko. – Porównała zdjęcie cienia ze zdjęciem rzeźby. – Gdyby zabójca chciał, abyśmy uznali to za wannę, mógłby z łatwością oderwać okładkę od kasetki. Hunter myślał podobnie. Jeśli wieko było elementem obrazu, musiał być po temu jakiś powód. – Zatem mamy człowieka patrzącego na drugiego spoczywającego w jakimś kontenerze – poprawiła się kapitan Blake. – Ktoś ma jakąś hipotezę? Co to może znaczyć? – Nie mamy jeszcze żadnych hipotez – odparł Hunter. – Zatem to kolejna wskazówka pozbawiona sensu. Kolejny element jego nieskończonej układanki?

Hunter nie odpowiedział. Kapitan Blake cofnęła się o krok. – A drugi obraz? Posiłkując się zdjęciami z miejsca zbrodni, Garcia wyjaśnił, że rzeźby umieszczono po przeciwnych stronach biurka. Ustawiając w odpowiednich miejscach głowę ofiary i wyjętą gałkę oczną, zabójca pokierował snopem światła niczym reżyser, tak aby ukazały się obrazy z cienia. – To cień drugiej rzeźby – powiedział Garcia, umieszczając na tablicy kolejne zdjęcie. Ponieważ druga dłoń była bardzo podobna do pierwszej, nic dziwnego, że odbicia, które rzucały, okazały się niemal identyczne. Nikt nie miał wątpliwości, że także to przedstawiało ludzką postać, ale tym razem, z powodu obcięcia „spacerujących” palców na wysokości pierwszego paliczka, prawdopodobnie jest ona bardzo niska lub klęczy. Sposób ustawienia kciuka – wysuniętego ku przodowi, ze złamanym końcem zwróconym w górę – powodował, że cień przypominał człowieka unoszącego rękę. Na ziemi przed nim leżały duże kawałki czegoś, czego nie można było rozpoznać. Cień rzucały wykrawane kawałki uda ofiary. – Co to ma być, u licha? Powiem wam! On nas wodzi za nos! – rzekła po chwili nerwowego milczenia kapitan Blake. – Co to wszystko ma znaczyć? To karzeł? Dziecko? Jakaś klęcząca postać? On się modli? Wskazuje niebo? – Skierowała uwagę na zdjęcie poprzedniego cienia. – Ktoś spogląda na drugą osobę spoczywającą we wnętrzu skrzyni… – dźgnęła palcem najnowsze zdjęcie umieszczone na tablicy – … a karzeł, dziecko lub ktoś inny klęczy na ziemi, jakby oddawał komuś cześć. Jaki to ma związek z nową ofiarą? Wszyscy wiedzieli, że to pytanie retoryczne. – Powiem wam jaki – podjęła kapitan, nie dając im szansy na udzielenie odpowiedzi – …żaden. On się z nami bawi, pokazuje nam zwierzęta, rogate bestie, napisy na ścianie, puszcza piosenki rockowe, a teraz mamy to gówno. Marnuje nasz czas, bo wie, że poświęcimy całe godziny na próby rozszyfrowania tych bredni. – Zatoczyła krąg dłonią, sugerując, że ma na myśli całą tablicę ze zdjęciami. – A tymczasem on swobodnie chodzi po ulicach, planując następną zbrodnię, śledząc kolejną ofiarę i śmiejąc się nam w nos. Kukiełki z cienia? To my jesteśmy kukiełkami, a on manipuluje nami tak, jak mu się podoba! Rozdział 82 Po południu Hunter wziął udział w konferencji prasowej razem z Garcią oraz kapitan Blake. Stanęli przed dziennikarzami, którzy przypominali żołnierzy plutonu egzekucyjnego. Reporterzy rozmawiali ze wszystkimi pracującymi w budynku, gdzie miał gabinet Nathan Littlewood. Usłyszeli różne relacje – od tej, że ofierze odcięto głowę i ją poćwiartowano, po głoszącą, że mord miał związek z wudu i kanibalizmem.

Jedna z kobiet użyła nawet słowa „wampir”. Hunter, Garcia i kapitan Blake starali się przekonać reporterów, że żadna z zasłyszanych opowieści nie jest prawdziwa. Jedno było wszak pewne: po mieście rozejdą się plotki o nowym seryjnym zabójcy. Po konferencji prasowej Hunter i Garcia przystąpili do pracy nad nazwiskami, które otrzymali od sekretarki Littlewooda. Z powodu owocnej praktyki w ciągu trzech ostatnich miesięcy Nathan Littlewood mógł przyjąć jedynie trzech nowych pacjentów – Kelli Whyte, Denise Forde i Davida Jonesa. Kelli Whyte i Denise Forde rozpoczęły sesje terapeutyczne miesiąc temu. Każda odbyła cztery. David Jones zadzwonił z pytaniem o konsultacje dwa tygodnie temu. Sheryl powiedziała, że Jones był wysokim mężczyzną, o szerokich ramionach, dość szczupłym. Niestety nie była w stanie powiedzieć Hunterowi prawie nic o jego wyglądzie. Przypomniała sobie, że Jones spóźnił się kilka minut na swoją jedyną sesję i zachowywał tak, jakby chciał ukryć swój wygląd. Nosił okulary przeciwsłoneczne i baseballówkę głęboko nasuniętą na czoło. Według Sheryl nie było to nic niezwykłego u klientów, szczególnie tych z rejonu Hollywood. Hunter ustalił, że Kelli Whyte miała czterdzieści pięć lat, niedawno się rozwiodła i mieszkała w Hancock Park. Zarządzała firmą maklerską z siedzibą w dzielnicy finansowej Los Angeles. Od czasu rozwodu, który przeprowadzono pół roku temu, zmagała się z życiem. Denise Forde była dwudziestosiedmioletnią analityczką komputerową, mieszkała samotnie w South Pasadena i pracowała dla firmy programistycznej w Silver Lake. Ustalili na jej temat tylko tyle, że była bardzo nieśmiała, brakowało jej pewności siebie i miała niewielu przyjaciół. Kelli i Denise nie wzbudziły podejrzeń Huntera, natomiast David Jones pozostawał zagadką. Dane, które Sheryl miała w aktach, okazały się nieprawdziwe. Pod wskazanym adresem w West Hollywood mieścił się mały bar kanapkowy, a komórki o podanym numerze nikt nie odbierał. Nazwisko Jones było zbyt powszechne, aby można było wyśledzić jego właściciela. Wstępne sprawdzenie wykazało, że w samym centrum Los Angeles było ponad czterdziestu pięciu Davidów Jonesów. W każdym razie Hunter nie miał wątpliwości, że nazwisko było fałszywe. Równie pewny był tego, że zabójca odwiedził biuro Littlewooda przed zamordowaniem swojej ofiary. Hunter wiedział, że zabójca jest zbyt staranny, aby nie przeprowadzić rekonesansu. Sprawca wiedział, że w nocy budynek, w którym znajdował się gabinet Littlewooda, jest opuszczony. Że poziom zabezpieczeń jest bardzo słaby, nie ma nocnego strażnika ani kamer telewizji przemysłowej. Wiedział, że wejście do środka będzie bułką z masłem. Przede wszystkim wiedział jednak, że nie musi przynosić własnego małego pudełka, aby dokończyć rzeźbę. Bo Littlewood trzymał na biurku książkę pełniącą funkcję skrytki. Zabójca był zuchwały i arogancki. Taki człowiek chciałby usiąść w gabinecie Littlewooda twarzą w twarz z ofiarą, zanim ją zabije. Może jedynie dla zabawy? Poza tym czy istniał lepszy sposób od podania się za pacjenta? Mógł sobie łatwo zapewnić anonimowość.

Może kapitan Blake miała rację? Może zabójca bawił się nimi jak kukiełkami? Rozdział 83 Było późno, kiedy na biurku Huntera zadzwonił telefon. Niechętnie odwrócił uwagę od tablicy ze zdjęciami i sięgnął po słuchawkę. – Robercie, mam dla ciebie kilka nowych wiadomości – powiedziała zmęczonym głosem doktor Hove. Hunter spojrzał na zegarek i ze zdumieniem stwierdził, że zrobiło się późno. Ponownie stracił rachubę czasu. – Ciągle jesteś w pracy? – Skinął Garcii, żeby podniósł swoją słuchawkę. – Taak. Myślę, że powinniśmy pogadać. Idę o zakład, że Garcia też jest w biurze. – No, jestem – odparł Garcia, robiąc skwaszoną minę. – Nie złapiesz tego faceta, przypiekając sobie mózg, Robercie. Przecież o tym wiesz. – Tak, właśnie zwijaliśmy się do domu. – Akurat! Hunter się uśmiechnął. – Co dla nas masz? Hunter i Garcia usłyszeli szelest przewracanych kartek. – Tak jak oczekiwaliśmy, wszystkie rany i siniaki na tułowiu zadano, gdy ofiara jeszcze żyła. Wstępnie ustaliłam czas śmierci między trzecią i piątą rano. – W ten sposób zabójca miałby co najmniej trzy godziny na wykonanie rzeźby – zauważył Hunter. – Owszem. Podobnie jak dwie poprzednie ofiary, Littlewood zmarł z powodu niewydolności ważnych narządów, głównie serca i nerek, spowodowanej znaczną utratą krwi. Na ciele są widoczne ślady oparzeń w rejonie prawej brodawki sutkowej, na tułowiu, ramionach, genitaliach i plecach. Przypuszczam, że zadano je żelazkiem do włosów. – Co?! – spytał ze zdumieniem Garcia. – Niektórzy nazywają to urządzenie prostownicą. – Wiem, co to takiego, pani doktor. Czy jest pani tego pewna? – W takim stopniu, w jakim jest to możliwe. Ślady oparzeń są bardzo podobne, o asymetrycznej, prostej krawędzi. Koniec brodawki sutkowej nie jest poparzony. Ślady oparzeń zaczynają się kilka milimetrów dalej z każdej strony, jakby brodawka została naciągnięta, a następnie chwycona z boku rozgrzanymi do czerwoności szczypcami.

Garcia zgrzytnął zębami i dotknął ręką prawego barku. – Ślady oparzeń zostały zrobione szczypcami szerokości trzech centymetrów, plus minus jeden lub dwa milimetry, co jest standardem w przypadku żelazek do włosów kilku marek. Kiedy zabójca skończył torturowanie ofiary, przystąpił do amputacji. Najpierw odciął lewą nogę. Ofiara nadal żyła, ale powiedziałabym, że trzymała się resztką sił. To dostarcza odpowiedzi na pytanie, dlaczego na miejscu zbrodni jest tyle krwi. Jak powiedziałam, tym razem zabójca nie starał się powstrzymać krwawienia. Nie spiął klamrami ani nie podwiązał głównych tętnic, żył ani mniejszych naczyń krwionośnych. Nie miał nic przeciwko temu, aby ofiara się wykrwawiła. Dlatego nie sądzę, żebyśmy dowiedzieli się wiele z badań toksykologicznych. Nie sądzę też, abyśmy wykryli środki spowalniające pracę serca. – Może znajdziemy inne substancje? – spytał Hunter, wyczuwając niepewność w tonie Hove. – Niewykluczone. Znalazłam ślad ukłucia igły z prawej strony karku denata. Wygląda na to, że zabójca coś mu wstrzyknął. Nie wiem jeszcze co. Hunter zapisał kilka spostrzeżeń na kawałku papieru. – Mieliśmy rację, mówiąc, że tym razem zabójca nie przywiązywał większej wagi do precyzji cięć podczas amputacji – podjęła doktor Hove. – Posłużył się tym samym narzędziem… – Elektrycznym nożem kuchennym – wtrącił Garcia. – Tak. Jednak teraz używał go jak rzeźnik, rąbiąc i wykręcając członki, jakby wykrawał mięso na pieczeń. Nie znalazłam również linii cięć nakreślonych na ciele jak u dwóch poprzednich ofiar. Zabójca nie zaprzątał sobie głowy wyznaczeniem odpowiednich punktów. – Widać zaczęło mu to sprawiać zbyt dużą frajdę – skomentował Garcia. – Odnaleźliśmy również ślady otarć skóry w rejonie nadgarstków, przedramion i kostek. W przeciwieństwie do dwóch poprzednich ofiar ta była skrępowana. To prowadzi do kolejnego odstępstwa od pierwotnego modus operandi. Na miejscu zbrodni nie znaleźliśmy żadnego sznura. – Kolejny szelest kartek. – Drut użyty do wykonania rzeźby jest taki sam jak w dwóch poprzednich przypadkach, podobnie substancja spajająca – superglue. Zgodnie z oczekiwaniami technicy znaleźli kilka zestawów odcisków palców w gabinecie i recepcji. – Sprzątaczka przychodzi dwa razy w tygodniu – powiedział Hunter. – Ostatnim razem sprzątała dwa dni temu. Miała przyjść jutro wczesnym rankiem. Sprawdzimy odciski palców, ale jestem pewny, że niektóre będą należeć do pacjentów doktora Littlewooda. Doktor Hove westchnęła. – To wszystko, co mogę wam powiedzieć po przeprowadzeniu autopsji. – Dziękuję.

– Odkryliście coś w sprawie cieni? Znaleźliście jakieś elementy łączące te obrazy z poprzednimi? – Nadal je analizujemy – odrzekł Hunter wyraźnie zmęczonym głosem. – Z czystej ciekawości, dajcie mi znać, jeśli coś odkryjecie, dobrze? – Oczywiście. Nawiasem mówiąc, sekretarka Littlewooda zeznała, że kiedy był w biurze, używał skrytki w kształcie książki do przechowywania komórki i kluczyków do samochodu. Czy technicy odnaleźli te przedmioty? – Zaczekaj chwilę. – Minęło piętnaście sekund. – Nie, nie ma ich w wykazie. Mam listę przed oczyma. Znaleźli jednak kilka ostatnich rachunków telefonicznych. Trzymał je w szufladzie biurka. – To może nam pomóc. Mogłabyś je przesłać? – Bez problemu. Dostaniesz je jutro z samego rana. Okay, jadę do domu, żeby odpocząć i zrelaksować się przy lampce wina – powiedziała doktor Hove. – Dobry pomysł – odrzekł Garcia, spoglądając na Huntera. – Taak, masz rację – przytaknął Hunter, kiwając głową do Garcii. – Potrzebujemy chwili odpoczynku, bo przepalimy sobie mózgi. – Wyślę wam teraz wyniki autopsji. Wyniki badań laboratoryjnych nadejdą, gdy tylko je otrzymam. Wiesz, jak jest. Nawet w pilnych sprawach trzeba zaczekać dzień lub dwa. – W porządku. Dziękuję, że nadałaś wysoki priorytet naszej sprawie. Rozdział 84 Eleesha Holt obudziła się z pierwszymi promieniami słońca. Nie potrzebowała budzika. Jej wewnętrzny zegar chodził jak najlepszy szwajcarski chronometr. Tego ranka zamiast wstać od razu, przeleżała w łóżku dodatkowe dziesięć minut, wpatrując się w sufit małej sypialni. Myślała o długim dniu, który ją czekał, wywołując nagłe uczucie smutku i bezsilności. Powoli zwlekła się z materaca i poczłapała do łazienki, żeby wziąć gorący prysznic. Po kąpieli owinęła włosy ręcznikiem i narzuciła na siebie jasnożółty szlafrok. Przetarła trochę zaparowane lustro i dłuższą chwilę wpatrywała się w swoje odbicie. Podkrążone oczy, zniszczona skóra i słabe dziąsła były świadectwem młodego życia zniszczonego przez narkotyki i alkohol. Blizna na lewym policzku była rezultatem sypiania ze zbyt wieloma mężczyznami i kobietami – niektórzy z nich byli agresywni. Jej czarna skóra w naturalny sposób maskowała ciemne podkowy pod oczami. Włosy utraciły wiele ze swego naturalnego blasku, ale jeśli zadała sobie odrobinę trudu i użyła bardzo gorącej prostownicy, nadal potrafiła im nadać piękny wygląd. Eleesha cofnęła się od lustra, rozwiązała szlafrok i pozwoliła, żeby zsunął się na podłogę. Ostrożnie powiodła dłonią po brzuchu, pieszcząc czubkami palców trzy ślady po dźgnięciu nożem. Do jej oczu napłynęły łzy. Szybkim ruchem sięgnęła po szlafrok,

odpędzając wspomnienia dawnego życia. Po szybkim śniadaniu wróciła do sypialni, umalowała się, włożyła dżinsy, bluzkę z długim rękawem i wygodne, codzienne buty, szykując się do wyjścia na stację metra. Z Norwalk, gdzie mieszkała, były tylko cztery przystanki do Compton, z przesiadką na stacji Imperial/Wilmington. O tak wczesnej porze na stacji Norwalk nie było tłoku. Eleesha wiedziała, że gdyby wyszła z mieszkania w czasie porannego szczytu, czekałaby ją piekielna podróż – tłok na stacji, tłok w pociągu i najmniejszej szansy na wolne miejsce. Nie, wolała zjawić się w pracy pół godziny wcześniej, niż ryzykować przygodę z miejską komunikacją w godzinach szczytu. Poza tym zawsze było coś do zrobienia. Eleesha nigdy nie poszła do college’u. Dotarła do ósmej klasy szkoły wieczorowej, ale poprzednie życie uczyniło ją w niektórych sprawach ekspertką. Pracowała w Dziale Wyspecjalizowanej Opieki i Wsparcia Departamentu Opieki Społecznej Los Angeles. Dział stworzono w celu udzielania pomocy ofiarom przemocy domowej, alkoholu i narkotyków, ludziom z problemami psychicznymi, kobietom, które padły ofiarą przemocy, oraz członkom rozbitych rodzin. Eleesha zajmowała się wyłącznie kobietami mającymi problem z alkoholem, maltretowanymi żonami oraz prostytutkami, które pragnęły odejść z zawodu. Jej dni były ciężkie i długie, pełne smutków i cierpień innych ludzi. Wiele kobiet, którym rzekomo pomogła, kilka miesięcy później wracało do swojego poprzedniego życia. Mimo to co jakiś czas udawało się ocalić kogoś z ulicy, wyrwać z niewoli. Widywała kobiety, którym pomogła znaleźć dobrą pracę, stworzyć rodzinę i zacząć wszystko od nowa, które zerwały z cierpieniem wiążącym się z uzależnieniem. Takie chwile sprawiały, że jej praca nabierała sensu. Eleesha wsiadła do wagonu i zajęła miejsce z tyłu. Atrakcyjny trzydziestoletni mężczyzna siedział dwa rzędy przed nią, po prawej stronie. Miał na sobie granatowy garnitur i trzymał kartonowy kubek, w którym zmieściłby się galon kawy. Kiedy weszła do wagonu, pozdrowił ją skinieniem dłoni. Odwzajemniła gest i posłała mu uśmiech. Mężczyzna zaczął się do niej uśmiechać, ale dostrzegł bliznę na jej lewym policzku. Szybko odwrócił głowę, udając, że szuka czegoś w teczce. Uśmiech Eleeshy przygasł. Straciła rachubę, ile razy była w podobnej sytuacji. Udawała, że ma to gdzieś, ale w głębi jej sponiewieranego ego powstawała kolejna blizna. Na następnym przystanku, w Lakewood, do wagonu wsiadło kilka osób. Dwudziestopięcioletnia kobieta usiadła przed Eleeshą. Miała na sobie jasnobrązową garsonkę ze spodniami i beżowe nubukowe buty na płaskiej podeszwie. W ręku trzymała prawniczą aktówkę. Facet siedzący z prawej strony Eleeshy opróżnił olbrzymi kubek kawy, poprawił krawat i posłał młodej kobiecie swój najlepszy uśmiech. Tamta nawet go nie zauważyła. Zajęła miejsce i sięgnęła do aktówki po gazetę. Eleesha uśmiechnęła się w duchu. Kiedy tamta rozsiadła się wygodnie i zaczęła czytać gazetę, coś na pierwszej stronie

przykuło uwagę Eleeshy. Zmrużyła powieki. Nagłówek krzyczał wielki literami RZEŹBIARZ ZABÓJCA PRZYSZEDŁ PO TRZECIĄ OFIARĘ. Eleesha pochyliła się do przodu i wytężyła wzrok, wpatrując się w gazetę tamtej. W pierwszym akapicie artykułu opisano, w jaki sposób sadystyczny seryjny zabójca wyrywał ofiarom ręce i nogi tylko po to, żeby stworzyć z nich upiorną rzeźbę i pozostawić ją na miejscu zbrodni. Autor spekulował, że mogło dojść do aktów kanibalizmu lub rytuałów czarnej magii. Eleesha wykrzywiła się z odrazą, ale nie przestała czytać. Następna linijka sprawiła, że zawirowało jej w głowie, jakby nadciągnęło tornado. Nie, to nie może być on, pomyślała. Dopiero wtedy zauważyła zdjęcia umieszczone u dołu artykułu. Jej serce zamarło, bo wszelkie wątpliwości się rozwiały. Rozdział 85 – Widzieliście ten stek bzdur?! – zawołała kapitan Blake, wpadając jak burza do pokoju Huntera i Garcii i wymachując porannym wydaniem „Los Angeles Timesa”. Hunter, Garcia i Alice Beaumont zapoznali się już z jego treścią. Zgodnie z najlepszą tradycją prasy brukowej „Los Angeles Times” nadał zabójcy własny przydomek. Dziennikarze nazwali go, całkiem słusznie, Rzeźbiarzem. Do artykułu dołączono cztery zdjęcia. Jedno przedstawiało budynek, w którym pracował Nathan Littlewood. Trzy kolejne były portretami ofiar. Tekst kończył się uwagą, że chociaż ofiarami najbardziej przerażającego zabójcy działającego w Los Angeles w ostatnich dekadach padli trzej „szanowani członkowie społeczności”, policja wciąż kręci się w kółko i nadal nie ma żadnego tropu. – Tak, pani kapitan. Widzieliśmy ten artykuł – odparł Hunter. – Policja wciąż kręci się w kółko?! – Kapitan cisnęła gazetę na biurko Huntera. – Do licha! Czy ci idioci zrozumieli choć jedno słowo, które skierowaliśmy do nich podczas wczorajszej konferencji? Ten artykuł robi z nas niekompetentnych klaunów. Najgorsze jest to, że mają rację. Trzy ofiary w ciągu dwóch tygodni, a my nie mamy niczego oprócz kukiełek z cienia. – Odwróciła się do Alice. – Jeśli miałaś rację w sprawie znaczenia drugiej rzeźby, na jego liście pozostała jeszcze jedna ofiara. To znaczy, że uderzy ponownie. – Wzięła głęboki oddech i wsunęła włosy za uszy. – Czy udało się wam połączyć trzecią ofiarę z dwiema poprzednimi? – Nie – odrzekła Alice nieco zrezygnowanym tonem. – Nie znalazłam niczego, co łączyłoby Nathana Littlewooda z jakimś policyjnym śledztwem. Nigdy nie pomagał policji Los Angeles. Nigdy nie zeznawał w sądzie, nie został nawet powołany na ławnika. Pracowałam tak szybko, jak umiałam. Obecnie staram się ustalić, czy kiedykolwiek doradzał ofiarom przestępstw. Pomyślałam, że być może pomógł ofierze ze sprawy, w którą byli zaangażowani Nicholson lub Nashorn. Gdyby tak było, może dałoby się ją jakoś powiązać z Kenem Sandsem. Niestety uzyskanie informacji na temat dawnych klientów Littlewooda okazało się trudniejsze, niż sądziłam. Oczywiście z tego, że nie znaleźliśmy elementu łączącego zabójstwa, nie wynika, że Nathan Littlewood nie był w jakiś sposób

związany ze sprawą Kena Sandsa lub Alfreda Ortegi. – Fantastycznie! – rzuciła kapitan. – Zatem jeśli nowa ofiara nie jest w żaden sposób związana z jedyną teorią, którą zdołaliście sformułować do tej pory… tą o zemście Kena Sandsa… faktycznie wyjdziemy na bandę idiotów. – Blake odwróciła się do Huntera. – Czas najwyższy, żeby twój wielki umysł zrodził coś nowego, Robercie. Dwadzieścia minut temu komendant policji i burmistrz miasta zmyli mi głowę. Nie chcą, żeby Rzeźbiarz terroryzował miasto i śmiał się nam w nos. Prokurator okręgowy Bradley uważa całe nasze śledztwo za fiasko. Nie powtórzę, co mówi o detektywach, którzy je prowadzą. Ten artykuł był kroplą przepełniającą czarę goryczy. Jeśli w ciągu dwudziestu czterech godzin nie znajdziemy niczego konkretnego, zostaniemy odsunięci od sprawy. – Co?! – Garcia dosłownie zerwał się z krzesła. – Posłuchajcie. Toniemy w gównie. Od pierwszego zabójstwa minęło dwanaście dni. Chociaż wszyscy pracowaliśmy bez przerwy, nie wpadliśmy na żaden trop. Jeśli do jutra rana nie pojawi się nic konkretnego, prokurator okręgowy poprosi FBI o przejęcie śledztwa. A wtedy nasze zadanie będzie się ograniczać do udzielania im pomocy. – Pomocy? FBI? – żachnął się Garcia. – Co mielibyśmy robić? Podcierać im tyłki? Parzyć kawę? Hunter współpracował z FBI w trakcie śledztwa prowadzonego kilka lat temu i do dziś robiło mu się niedobrze na wspomnienie tego doświadczenia. Nie odrzekł ani słowa, ale za żadne skarby nie zamierzał niańczyć federalnych ani przekazywać im tego, czego się dowiedział. – Ten artykuł narobił sporo szumu, więc federalni skontaktowali się z komendantem policji, burmistrzem, prokuratorem okręgowym i mną, oferując pomoc. Powiedzieli, cytuję: „Gdybyście nas potrzebowali, jesteśmy do dyspozycji”. Z naszej gromadki byłam jedyną, która uważała, że żadna pomoc FBI nie jest nam potrzebna. – To jedna wielka kupa gnoju, pani kapitan. – Przynieście mi coś konkretnego lub pogódźcie się z tą myślą, bo za dwadzieścia cztery godziny będziemy zgarniać gnój dla federalnych. Rozdział 86 Późnym popołudniem na błękitnym, słonecznym niebie nad Los Angeles pojawiły się groźne ciemne chmury. Zapowiadało się nadejście pierwszej letniej ulewy. Hunter dotarł do Los Feliz, górzystej okolicy na północ od East Hollywood, gdy rozległ się pierwszy grzmot i błyskawica przecięła niebo. Garcia wrócił do biura Nathana Littlewooda. Chciał ponownie przesłuchać kilku ludzi, z którymi rozmawiał, i jeszcze raz rzucić okiem na miejsce zbrodni.

Mieszkanie

Littlewooda znajdowało się

na dziewiątym piętrze czternastokondygnacyjnego budynku na rogu Los Feliz Boulevard i Hillhurst Avenue. Hunter dostał zapasowe klucze od sekretarki psychoterapeuty. Hol wejściowy okazał się ogromny, dobrze oświetlony, bardzo czysty i gościnny. Portier, mniej więcej sześćdziesięcioletni Murzyn o starannie przystrzyżonej koziej bródce, siedział za półokrągłym biurkiem recepcji. Podniósł oczy znad książki, którą czytał, gdy Hunter wszedł do budynku i wcisnął przycisk windy. – Pan z wizytą? – spytał, nie podnosząc się z miejsca. – Nie dzisiaj, proszę pana – odparł Hunter, pokazując odznakę. – Sprawa zawodowa. Portier odłożył książkę wyraźnie zaintrygowany. – Czyżby doszło do włamania, o którym nie słyszałem? – Zaczął przeglądać kartki w ciasnej klitce recepcji. – Czy ktoś zadzwonił pod dziewięćset jedenaście? – Nie, nie chodzi o włamanie, proszę pana. I nikt nie zadzwonił pod dziewięćset jedenaście. To rutynowa sprawa. – Hunter nie powiedział nic więcej, bo drzwi windy się rozsunęły i wszedł do środka. Korytarz na dziesiątym piętrze był długi, szeroki i dobrze oświetlony. W powietrzu unosił się miły, egzotyczny zapach odświeżacza. Ściany miały kremowy kolor i jasnobrązową listwę przypodłogową. Na podłodze leżał beżowy chodnik w trójkąty. Apartament numer tysiąc jedenaście znajdował się na końcu korytarza. Sekretarka powiedziała mu, że Littlewood nie miał domowego alarmu. Otworzył zamek i wolno przekręcił gałkę. Ukazał się mroczny przedpokój. Hunter zapalił latarkę i zbadał ciasną przestrzeń z korytarza. W połowie ściany nad wąskim stolikiem o szklanym blacie, na którym stała pusta drewniana misa, wisiało średniej wielkości lustro. Pewnie tam Littlewood kładł klucze, kiedy wchodził do mieszkania. Po lewej stronie lustra znajdowały się trzy drewniane wieszaki na płaszcze. Z ostatniego zwisała szara marynarka. Otworzył drzwi na całą szerokość, wszedł do środka i zapalił światło. Przedpokój prowadził do małej kuchni i średniego salonu na lewo od niej. Hunter szybko sprawdził kieszenie szarej marynarki. Znalazł w nich jedynie dowód zapłaty kartą w chińskiej restauracji. Kwit był sprzed tygodnia. Z adresu wynikało, że lokal znajduje się zaledwie przecznicę dalej. Wsunął go z powrotem do kieszeni marynarki i ruszył ostrożnie w stronę salonu, rozglądając się dookoła. Głównym elementem pokoju był duży telewizor plazmowy stojący na lśniącej, czarnej szafce po południowej stronie. Na półce pod telewizorem stał odtwarzacz DVD i odbiornik telewizji satelitarnej. Po prawej stronie odtwarzacza umieszczono mały zestaw stereo. Resztę lśniącej szafki zajmowały płyty CD

i DVD. Szafka telewizyjna oddzielała przestrzeń ze stołem dla czterech osób, luksusową czarną skórzaną kanapą, dwoma fotelami od kompletu, niskim szklanym stolikiem, drewnianym kredensem i ogromną biblioteką pełną książek. W pokoju nie panował bałagan, nie było w nim też przesadnie czysto. Sprzęty i przedmioty wydawały się pozbawione dotyku kobiecej ręki, choć męskie akcenty też nie były przesadne. Na myśl cisnęły się dwa słowa – „neutralny” i „przeciętny”. Zaciągnięte zasłony powodowały, że wnętrze spowijał mrok. W salonie była tylko jedna fotografia na pół ukryta w cieniu, za płytami CD stojącymi na lśniącej szafce telewizyjnej. Zdjęcie przedstawiało Littlewooda opierającego rękę na ramieniu chłopaka, który miał nie więcej niż osiemnaście lat. Chłopak był ubrany w togę absolwenta. On i Littlewood uśmiechali się szeroko z wyraźną dumą. Hunter miał dwa podobne zdjęcia z własnym ojcem – jedno wykonano podczas uroczystości zakończenia ogólniaka, drugie – college’u. – Czego ty, u licha, szukasz, Robercie? – szepnął do siebie. Rozdział 87 Błyskawica rozświetliła mrok. Chwilę później ciszę rozdarł potężny grzmot, odbijając się echem od ścian budynku. Zaczęło padać, o szyby zadudniły krople deszczu. Hunter zabawił w salonie jeszcze kilka minut, przeglądając szuflady i półki, ale nie odkrył nic ciekawego. W kuchni też mu się nie powiodło – znalazł jedynie naczynia stołowe i garnki od różnych kompletów w liczbie wystarczającej najwyżej dla czterech osób oraz niemal pustą lodówkę. Mały korytarzyk łączył salon z pozostałą częścią mieszkania. Do dwóch innych pomieszczeń wchodziło się z przedpokoju – to z lewej znajdowało się pośrodku, to z prawej na samym końcu. Łazienka była z prawej strony, dokładnie na wprost pierwszego pokoju. Hunter zapuścił się głębiej. Postanowił zacząć od głównej sypialni. Było to przestronne i wygodne miejsce z oddzielną łazienką. Podwójne łoże z drewnianym zagłówkiem stało przysunięte do ściany. W pokoju było również małe biurko do pracy, wbudowana szafa i wysoka komoda z szufladami. Ponownie żadnego śladu kobiecej ręki i żadnych zdjęć – niczego cennego, żadnych pamiątek. Wszystko dokładnie sprawdził. W szafie panował porządek. Połowę przestrzeni zajmowały garnitury i koszule. Littlewood miał tylko cztery pary butów, w tym dwie tenisówek. Krawaty i paski miały własny, mały kącik. Hunter sprawdził kieszenie każdego garnituru. W dalszym ciągu nic. Deszcz się nasilił. Krople uderzały o szyby jak złe demony próbujące wtargnąć do środka. Co kilka minut niebo przecinała błyskawica. Hunter kontynuował sprawdzanie pokoju. W szufladach komody były T-shirty, dżinsy, swetry, bielizna, skarpetki i dwie butelki wody kolońskiej Davidoff. Zajrzał do kosza na śmieci stojącego na podłodze obok biurka Littlewooda. Nie znalazł w nim niczego oprócz listów handlowych i kilku opakowań po batonach. Laptop na biurku okazał się zabezpieczony hasłem. Hunter miał wątpliwości, czy na jego

twardym dysku znajduje się cokolwiek wartego zachodu. Mógłby przekazać komputer Brianowi Doyle’owi z wydziału informatycznego. Łazienkę urządzono jeszcze bardziej spartańsko od sypialni. Zatrzymał się przy oknie i przez chwilę obserwował Los Angeles chłostane strugami deszczu. Kolejna błyskawica rozświetliła niebo, rozgałęziając się w pięciu różnych kierunkach. W końcu wyszedł z sypialni i wrócił na korytarz, aby ruszyć do pokoju naprzeciw łazienki. Małe, ale schludnie urządzone pomieszczenie pełniło bez wątpienia funkcję pokoju gościnnego. Jego głównym meblem było pojedyncze łóżko z metalowym zagłówkiem, przysunięte do ściany. Po prawej stronie łóżka stał mały nocny stolik. Całą wschodnią ścianę zajmowała wbudowana szafa. Zasłony zaciągnięto jak w salonie, ale te były cięższe i grubsze. Nie przenikało przez nie żadne światło. Pozostawił je nietknięte i podszedł do łóżka. Przesunął dłonią po prześcieradle. W dotyku i zapachu wydawało się świeże, jakby niedawno zostało zmienione. Otworzył szufladę stolika nocnego. Nic. Była kompletnie pusta. Hunter zamknął ją i podszedł do szafy. Jej zawartość nasuwała skojarzenie z garażową wyprzedażą rzeczy używanych. Wszystko było stare – odkurzacz, książki, czasopisma, lampy, parę sfatygowanych płaszczy, sztuczna choinka i kilka kartonowych pudeł. – Wow – szepnął Hunter, cofając się o krok. – Wygląda na to, że Littlewood nie lubił niczego wyrzucać. Skierował uwagę na kartonowe pudła z prawej strony. Wyciągnął jedno ze znajdujących się na dole. Było stosunkowo ciężkie. Położył je na łóżku i otworzył wieko. W środku były stare winylowe longplaye. Przejrzał kilka z nich, z czystej ciekawości – wczesne Mötley Crüe, New York Dolls, Styx, Journey, .38 Special, Kiss, Led Zeppelin i Rush. Hunter uśmiechnął się do siebie. Littlewood za młodu lubił mocne brzmienie. Nagle zamarł, jakby coś mu przyszło do głowy. Szybko przejrzał wszystkie albumy znajdujące się w pudełku. Nie znalazł albumu The Real Thing Faith No More. To piosenkę z tego albumu zabójca nastawił na jachcie Nashorna. Hunter wrócił do szafy i otworzył kolejne pudło. Okazało się pełne zdjęć – bardzo starych. Wyjął plik fotografii i zaczął je przeglądać. Uśmiechnął się. Nathan Littlewood wyglądał bardzo młodo – dobiegał dwudziestki, był kilka kilogramów lżejszy i miał włosy zaczesane do tyłu, sięgające ramion. Prezentował się jak wyrzutek, członek kapeli rocka garażowego. Hunter sięgnął głębiej i wyjął kolejne fotografie. Tym razem natrafił na plik zdjęć ze ślubu. Littlewood miał na sobie elegancki czarny garnitur. Na każdym zdjęciu wyglądał na człowieka autentycznie szczęśliwego. Panna młoda była troszkę niższa, o oczach, które sprawiały, że człowiek przystawał i gapił się w nie przez chwilę. W ślubnej sukni prezentowała się olśniewająco. Sprawiała wrażenie ogromnie szczęśliwej.

Następna garść fotografii nie pochodziła ze ślubu, choć Littlewood nadal wyglądał na nich młodo. Hunter przejrzał kilka, gdy nagle coś zwróciło jego uwagę. – Chwila. – Odsunął zdjęcie od twarzy i zmrużył oczy. Skupił uwagę. Jego pamięć pracowała jak komputer, przeszukując obrazy, które widział w ciągu dwóch ostatnich tygodni. Kiedy w końcu skojarzył, o co chodzi, poczuł przypływ adrenaliny. Rozdział 88 Błyskawica ponownie przeszyła niebo, powodując, że Alice podskoczyła w fotelu. Nie lubiła deszczu, a tropikalnych burz po prostu nie znosiła. – Jezu Chryste! Splotła dłonie, uniosła je do ust i zaczęła dmuchać w kciuki, jakby były gwizdkiem. Zawsze to robiła, gdy czuła się przerażona. Od kiedy była mała. Alice spędziła całe popołudnie w biurze Huntera, gorączkowo przeszukując bazy danych i otwierając furtki prowadzące do systemów informatycznych z ograniczonym dostępem, aby znaleźć jakiś związek łączący trzy ofiary. Mimo to niczego nie odkryła. Nie udało się jej również połączyć Littlewooda z Kenem Sandsem. Wiedziała jednak, że nieznalezienie związku nie musi oznaczać, iż ten nie istnieje. Kolejna błyskawica przecięła niebo. Alice kurczowo zacisnęła powieki, wstrzymując oddech. Nie bała się błyskawicy, ale wiedziała, że po niej nastąpi grzmot, a huk ją paraliżował. Gruchnęło ułamek sekundy później, jakby niechętnie, pobrzmiewając w powietrzu kilka sekund. Nie mogła zrobić niczego, aby uniknąć wspomnień. Jej oczy wypełniły się łzami. Kiedy miała jedenaście lat i odwiedziła dziadków w Oregonie, złapała ją potężna burza. Dziadkowie mieszkali na farmie niedaleko Cottage Grove. Okolica była przepiękna, przypominająca park narodowy, z lasami, jeziorami i wszechobecną ciszą. Alice uwielbiała zabawy na dworze. Lubiła pomagać dziadkowi, kiedy pracował przy zwierzętach, szczególnie przy dojeniu krów, zbieraniu jajek i karmieniu świń. Jednak najbardziej lubiła się bawić z Noseyem, trzyletnim czarno-białym beagle’em babci. Większość czasu w Oregonie spędzała z tym psiakiem. Tamtego czerwcowego dnia jej rodzice i dziadek pojechali do miasta na zakupy. Alice została w domu razem z babcią. Kiedy babcia Gellar przygotowywała obiad, Alice i Nosey wyszli na dwór, żeby się pobawić. Oboje uwielbiali gonitwy pod „bujnymi drzewami”, jak Alice nazywała grupę wiązów na wzgórzu niedaleko domu. Choć rodzice powtarzali jej wielokrotnie, żeby nie bawiła się tam sama, Alice była uparta i nigdy nie przejmowała się ich zakazami. Nie miała pojęcia, jak długo biegała wśród drzew razem z Noseyem, ale musiało upłynąć trochę czasu, bo niebo pociemniało, tak że pozostały jedynie małe, ciemnoniebieskie prześwity. Nie zwróciła uwagi na silny zapach wilgotnej ziemi, który zaczął ich powoli

ogarniać. Pierwsza błyskawica, która rozświetliła niebo, sprawiła, że Alice zamarła ze strachu. Nadciągnął przerażający, silny wiatr. Nagle zrobiło się zimno. Kiedy nad jej głową rozległ się grom i ziemia zadrżała, zaczęła płakać, a Nosey oszalał. Zaczął ujadać jak szalony i biegać w kółko, jakby oślepł. Nie wiedziała, co robić, więc zaczęła płakać, skulona pod pierwszym drzewem, które było w pobliżu. Wołała Noseya, żeby do niej przyszedł, ale pies jej nie słuchał. Kiedy biegał od drzewa do drzewa, rąbnęła kolejna błyskawica, niczym złowieszczy młot. Jej celem stała się metalowa tabliczka na obroży Noseya. Alice wytrzeszczyła oczy i wyciągnęła prawą rękę, wołając psiaka, ale zwierzak nie miał żadnych szans. Błyskawica przeszyła Noseya i zatrzymała go na chwilę, która wydawała się wiecznością. Później pies poszybował w powietrze, jak piłeczka pingpongowa. Kiedy upadł na ziemię, przestał się poruszać. Jego oczy zaszły bielmem, a język wysunął się bezwładnie z poczerniałego pyska. Mimo rzęsistego deszczu widziała dym unoszący się z ciała Noseya. Nocne koszmary ustały dopiero po roku, ale do dziś Alice panicznie bała się burzy z piorunami. Nawet błysk flesza powodował, że czuła się nieswojo, bo przypominał jej błyskawicę. Tropikalna burza w Los Angeles zwykle nie trwa dłużej niż czterdzieści pięć minut do godziny, ale ta ciągnęła się blisko półtorej godziny. I nic nie wskazywało na to, że niebawem się skończy. Chociaż Alice miała dużo roboty, nie było mowy, aby usiadła do komputera, bo nie zdołałaby poruszyć palcami. Zamiast tego postanowiła przejrzeć papiery. Posegregowała rachunki za rozmowy przez komórkę, które kilka godzin wcześniej członkowie ekipy kryminalistycznej znaleźli w gabinecie Littlewooda. Były pierwszą rzeczą, którą zauważyła na swoim biurku. Przez dziesięć minut wyszukiwała numery najczęściej wybierane przez psychologa, kiedy zauważyła coś, co sprawiło, że burza przeniosła się do jej wnętrza. – Moment – powiedziała do siebie i zaczęła gorączkowo przerzucać sterty dokumentów zalegających na biurku. Kiedy znalazła to, czego szukała, przekartkowała strony, lustrując każdą linijkę. O to chodziło. Rozdział 89 Godzinę temu burza w końcu ustała. Chmury się rozwiały, ale niebo pozostało ciemne, bo zapadł zmrok. W kartonowym pudle było zbyt wiele zdjęć, aby Hunter mógł je przejrzeć w mieszkaniu Nathana Littlewooda. Mimo to jedna z fotografii wzbudziła jego podejrzenia. Musiał wrócić do biura i zabrać to pudło ze zdjęciami. Przed opuszczeniem mieszkania Littlewooda sprawdził dwa pozostałe pudełka

stojące w szafie pokoju gościnnego. Oba zawierały wspomnienia z dawnego życia psychoterapeuty, ale nie było wśród nich niczego, co Hunter uznał za ważne. Garcia siedział przy biurku, kiedy Hunter wrócił do swojego pokoju. Po Alice nie było śladu. – Wszystko w porządku? – spytał Hunter, widząc zmęczenie malujące się na twarzy partnera. Garcia wydął policzki i powoli wypuścił powietrze. – Dzwonił detektyw Corbi z komendy południowej. – Ten, który prowadzi śledztwo w sprawie zabójstwa Tita? – Ten sam. Zgadnij, co powiedział? Dostali wyniki badań DNA rzęsy znalezionej w łazience. Odpowiadają DNA Kena Sandsa. Hunter postawił karton ze zdjęciami na stole. – Rzęsy? – Tak. Wiem, to stawia pod znakiem zapytania hipotezę, że Ken Sands jest zabójcą Tita i Rzeźbiarzem. Rzeźbiarz robił bałagan na miejscu przestępstwa, ale nigdy nie zostawił niczego, czego nie chciał. Nawet jednego pyłku. Jeśli Ken Sands naprawdę jest jednym i drugim, dlaczego zachował się tak lekkomyślnie w mieszkaniu Tita? – Garcia nie zamierzał czekać na odpowiedź Huntera. – Może wcale nie był lekkomyślny? Może popełnił błąd. Zainteresowanie Huntera wzrosło. – Rzęsy nie wypadają tak łatwo jak zwyczajne włosy. Sprawdziłem to – wyjaśnił Garcia. – Człowiek traci od czterdziestu do stu dwudziestu włosów dziennie. W odróżnieniu od nich rzęsy rosną blisko sto pięćdziesiąt dni, zanim wypadną. Większość przestępców kompletnie o tym zapomina, nawet najbardziej ostrożni. To wygląda na autentyczny błąd. – Co powiedziałeś Corbiemu? – Nic. Facet nie ma pojęcia, że Sands jest podejrzanym w sprawie Rzeźbiarza. Poprosiłem, żeby informował mnie o postępach śledztwa. Ale teraz nie ma wyjścia. Jak nic będą szukać Sandsa. Hunter skinął głową. – Masz rację, ale przypomnij sobie mieszkanie Tita. Było brudne, prawda? Nie sprzątano w nim od miesięcy. Jedna rzęsa dowodzi, że Sands tam był, ale bez naocznego świadka, który zezna, że widział go u Tita w noc morderstwa, nie skaże go żaden sąd. Po prostu powie, że odwiedził Tita w dowolnym czasie przed nocą morderstwa. Garcia wiedział, że Hunter ma rację.

– Czy znalazłeś coś w biurowcu Littlewooda? Garcia odgarnął włosy z czoła. – Nic. – Spojrzał na zegarek i kilka razy z irytacją uszczypnął się w nos. Hunter doskonale rozumiał frustrację kolegi. – Gdzie jest Alice? – Nie mam zielonego pojęcia. Nie było jej, kiedy wróciłem. Co to takiego? – Garcia wskazał głową kartonowe pudło, które Hunter postawił na swoim biurku. – Przyniosłem je z mieszkania Littlewooda. To stare zdjęcia. Garcia zmarszczył brwi. Hunter zostawił pudło i podszedł do tablicy ze zdjęciami. Tym razem jego uwaga była skupiona wyłącznie na rzeźbie zrobionej z części ludzkiego ciała i kończynach oddzielonych od tułowia. Przyglądał się im przez chwilę, jakby widział je pierwszy raz. – Dostrzegłeś coś interesującego? Żadnej odpowiedzi. – Robercie, czy znalazłeś coś w mieszkaniu Littlewooda? W tym pudle? Hunter sięgnął po jedną z fotografii i zdjął ją z tablicy. – Musimy iść do kapitan Blake, zanim pójdzie do domu. Rozdział 90 Blake kończyła rozmowę telefoniczną, kiedy Hunter i Garcia zapukali do jej gabinetu. – Wejść! – zawołała, zasłaniając mikrofon dłonią. Kiedy obaj detektywi weszli do środka, skinęła, żeby usiedli. Żaden tego nie zrobił. – Nie obchodzi mnie, jak to załatwisz, Wilks. Po prostu się tym zajmij. Masz nadzorować dochodzenie, więc je nadzoruj, do jasnej cholery! – Rzuciła słuchawkę na widełki, zamknęła oczy i pomasowała palcami grzbiet nosa. Hunter i Garcia czekali w milczeniu. – Okay. – Podniosła głowę i ciężko westchnęła. – Powiedzcie mi, że w końcu coś znaleźliście. Hunter sięgnął do kieszeni na piersi, wyciągnął starą fotografię i położył ją na biurku kapitan. – Co to jest? – zapytała. – To, co odkryliśmy – odpowiedział Hunter bez nutki sarkazmu w głosie. – Znalazłem to w mieszkaniu Littlewooda. Garcia przysunął się i wyciągnął szyję.

Kapitan Blake podniosła zdjęcie i studiowała je przez kilka sekund. – Cóż to takiego, Robercie? – Mógłbym rzucić okiem, pani kapitan? – zapytał Garcia, wyciągając rękę. Podała mu zdjęcie i odchyliła się na oparcie obrotowego fotela. Zdjęcie nie było wyśmienitej jakości, ale wyraźnie ukazywało chudego, dwudziestokilkuletniego mężczyznę stojącego obok drzewa z butelką piwa w ręku. Był jasny, słoneczny dzień, a on nie miał na sobie koszuli. Jego włosy były ciemne i kręcone. Uśmiechał się szeroko. Butelka piwa trzymana w prawej ręce pochylała się w kierunku aparatu, jakby wznosił toast. Garcia nie potrzebował wiele czasu, aby odgadnąć, kto to taki. – To młody Nathan Littlewood – powiedział. Kapitan Blake spojrzała na Huntera bez przekonania. – Trudno to uznać za zaskakujące, skoro znalazłeś zdjęcie w jego mieszkaniu. – Nie chodzi o Littlewooda – odparł Hunter. – Na zdjęciu jest ktoś jeszcze. Kapitan Blake rzuciła okiem na fotografię trzymaną przez Garcię, a później spojrzała na Huntera, jakby ten postradał rozum. – Czy masz na myśli to zdjęcie? Bo jeśli tak, powinieneś odwiedzić okulistę, Robercie. Jest na nim tylko jedna osoba. Garcia już zaczął przeszukiwać tło, szukając drugoplanowej postaci. Doskonale znał Huntera i wiedział, że ten potrafi dostrzec coś, co przeoczyłaby większość ludzi. Mimo to nikogo nie zauważył. W tle była jedynie pusta przestrzeń. – Przyjrzyj się uważnie – powiedział Hunter. Dopiero wtedy Garcia dostrzegł fragment lewego ramienia przy prawej krawędzi kadru. Z powodu bliskości aparatu ręka była zamazana, choć było widać, że jest ugięta w łokciu. Większość przedramienia znajdowała się poza kadrem. – Ramię? – spytał Garcia. Hunter skinął głową. – Przypatrz się dokładnie. – Obserwował, jak Garcia ponownie skupia wzrok na fotografii. Jego spojrzenie było początkowo zagubione, pełne wątpliwości, a później zaskoczenia. W końcu zrozumiał. – A niech mnie szlag! – krzyknął, spoglądając na Huntera. – Raczej mnie! – powiedziała kapitan Blake, wpatrując się w obu detektywów wzrokiem przenikliwym jak promień lasera. Jej głos stał się ciut głośniejszy. – Panowie? Co z tym ramieniem? Garcia stanął przed biurkiem Blake i pokazał jej zdjęcie. – Nie chodzi o ramię – powiedział do Huntera.

Hunter skinął głową i położył obok zdjęcie, które zdjął z tablicy w ich pokoju. Zdjęcie przedstawiało kilka części ciała spoczywających obok siebie na stalowym sekcyjnym stole. Wskazał jedno z dwóch ramion. A dokładniej fragment górnej części mięśnia trójgłowego. – Widzi pani? – zapytał. Kapitan Blake pochyliła głowę i zmrużyła oczy. – Widzę wszystko! O co chodzi?! – O pieprzyki – odparł Garcia, umieszczając zdjęcie, które trzymał, obok tego, na które patrzyła kapitan. – O znamiona. – Wskazał grupę sześciu małych znamion na mięśniu trójgłowym człowieka, który niechcący znalazł się przed obiektywem aparatu. Chociaż zdjęcie ramienia było nieostre, nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Pieprzyki były identyczne. Rozdział 91 Kapitan Blake siedziała chwilę nieruchomo, wpatrując się w zdjęcia leżące na jej biurku. Wiedziała, że pieprzyki są tak niepowtarzalne jak linie papilarne. Szansa, że dwóch ludzi będzie mieć te same znamiona, wynosi jeden do sześćdziesięciu czterech milionów. Znalezienie dwóch osób o sześciu identycznych pieprzykach tworzących małą grupkę, na którą patrzyła, było praktycznie niemożliwe. – Ten facet to… – Dźgnęła palcem nieostre ramię widoczne na zdjęciu zabranym z mieszkania Littlewooda. – Andrew Nashorn – dokończył Garcia. – Druga ofiara zabójcy. Oczy kapitan Blake zabłysły. – Zatem się znali? – Na to wygląda – przytaknął Hunter. – A przynajmniej znali się dawno temu. Odwróciła zdjęcie na drugą stronę. Nic. – Kiedy je wykonano? – Możemy je wysłać do laboratorium w celu zbadania, ale sądząc po młodym wieku Nathana Littlewooda oraz po tym, że ożenił się dwadzieścia siedem lat temu, a na tej fotografii nie ma obrączki, powiedziałbym, że pochodzi sprzed dwudziestu siedmiu do trzydziestu lat. Garcia przytaknął. Kapitan Blake ponownie odchyliła się w fotelu, gorączkowo myśląc. W końcu podniosła głowę, odwróciła się w prawo i spojrzała w kierunku drzwi. – Gdzie jest dziewczyna prokuratora okręgowego? Garcia wzruszył ramionami. – Nie widziałem jej od rana – odparł Hunter.

– No cóż, wygląda na to, że mogła mieć rację – powiedziała kapitan Blake, podnosząc się z fotela. – Zabójca może mieć cel. W taki sposób odczytała cień rzucany przez rzeźbę znalezioną w drugim miejscu zbrodni, prawda? Facet załatwił dwóch, pozostało jeszcze dwóch. – Obeszła swoje palisandrowe biurko. – A teraz przyszedł po trzeciego. Wiemy, że dwie ofiary się znały. Jestem pewna, że Derek Nicholson i Andrew Nashorn byli znajomymi, choćby z powodu wykonywanej pracy. Czy Nicholson mógł znać trzecią ofiarę? Czy dawno temu należał do tej samej paczki przyjaciół? Hunter rozmasował kark lewą ręką. – Uzyskałem tę informację przed godziną, pani kapitan. Nie miałem czasu, żeby to sprawdzić. Na pewno się tym zajmę. Na górze mam pudło pełne starych fotografii, które mogą nam dostarczyć dodatkowych danych. Teraz będziemy mogli inaczej spojrzeć na sprawę. – Jestem przekonany, że to cenny trop, pani kapitan – dodał Garcia. Kapitan nadal wyglądała na niepewną, ale Garcia miał rację – znaleźli coś nowego. Blake rzuciła okiem na zegarek, a później spojrzała w stronę drzwi. – Szukajcie dalej i dajcie mi znać, gdy tylko coś znajdziecie. Muszę pogadać z komendantem policji i prokuratorem okręgowym Los Angeles. Rozdział 92 Hunter spędził większą część nocy na przeglądaniu fotografii znajdujących się w kartonowym pudle. Znalazł kolejne zdjęcia ze ślubu, stare fotografie z wakacji, kilka zdjęć Littlewooda w towarzystwie przyjaciół i rodziny oraz ogromną kolekcję fotografii Harry’ego, jedynego syna Littlewooda – zaraz po porodzie, stawiającego pierwsze kroki, idącego do szkoły, odbierającego dyplom jej ukończenia i wyruszającego na pierwszy bal. Zdjęcia dokumentowały każde ważne wydarzenie w jego życiu do chwili, gdy opuścił dom. Littlewood z pewnością był dumnym ojcem. Po kilku godzinach oglądania Hunter był pewny, że Andrew Nashorn nie pojawia się na żadnej innej fotografii. Nie mieli nic więcej – jedynie nieostre ramię na krawędzi starej odbitki, ozdobione małą grupą znamion na tricepsie. Hunter przyjrzał się każdej twarzy na każdym zdjęciu, pomagając sobie lupą. Był „niemal pewny”, że wśród nich nie ma Dereka Nicholsona, ale bycie „niemal pewnym” mu nie wystarczyło. Pomyślał o tym, żeby skontaktować się z córkami Nicholsona, Olivią i Allison. Chciał je zapytać, czy mają jakieś zdjęcia ojca z czasów, gdy był dwudziestolatkiem. Mógłby porównać je ze zdjęciami z pudła Littlewooda. Może Nicholson był jednym z tych mężczyzn, których wygląd zmienia się drastycznie wraz z upływem czasu. W końcu przed piątą rano udało mu się zasnąć. Otworzył oczy o ósmej dwadzieścia dwie. Blizna na karku swędziała jak diabli. Wziął długi prysznic, mając nadzieję, że ciepła woda spływająca po karku przez pięć bitych minut złagodzi przykre doznanie.

Bez rezultatu. Kiedy godzinę później wrócił do biura, Garcia siedział za biurkiem pochylony nad klawiaturą. Uważnie czytał coś wyświetlonego na ekranie komputera. Podniósł głowę, kiedy Hunter postawił pudło ze zdjęciami na jego biurku. – Masz coś nowego? – spytał z nadzieją w głosie Garcia, wskazując karton głową. – Nie, nie znalazłem nic więcej. Obejrzałem każdą fotografię, przyjrzałem się każdej twarzy. Mamy jedynie zdjęcie w parku. Jeśli Nathan Littlewood znał także Dereka Nicholsona, nie wskazuje na to żadne ze zdjęć w tym pudełku. – Taak, ale też temu nie zaprzecza. Oddeleguję do tego czterech ludzi. Będą kopać jak obłąkane krety, szukając elementu łączącego Nicholsona z Littlewoodem. Cofną się od dwudziestu pięciu do trzydziestu lat. Hunter skinął głową. Garcia wstał i podszedł do dzbanka z kawą stojącego w rogu pokoju. – Żeby mieć całkowitą pewność, poprosiłem jednego z naszych techników o porównanie znamion na fotografii z mieszkania Littlewooda ze znamionami widocznymi na zdjęciach z autopsji. Nie ma wątpliwości. Wielkość, odległości, rozmieszczenie, wszystko jest identyczne. To ramię Nashorna. Garcia nie musiał pytać – dostrzegł niewyspanie na twarzy partnera – nalał dwa kubki czarnej kawy i podał jeden Hunterowi. – Zgadnijcie, co odkryłam – powiedziała Alice, wchodząc do pokoju z dumnym uśmiechem na twarzy. Hunter i Garcia odwrócili się i jednocześnie na nią spojrzeli. – Oni się znali. Rozdział 93 Pomimo świeżego makijażu, starannie uczesanych włosów oraz idealnie odprasowanej spódnicy i bluzki Alice wyglądała na zmęczoną. Zdradzały ją oczy. Można było w nich dostrzec znużenie będące wynikiem braku snu. Hunter i Garcia nie odpowiedzieli ani słowa. Alice postawiła teczkę na swoim biurku. – Oni się znali – powtórzyła. – Andrew Nashorn i Nathan Littlewood się znali. Hunter nie widział jej od wczorajszego ranka. Po południu nie wróciła do biura. Sądząc po jej podekscytowaniu, było oczywiste, że nie ma zielonego pojęcia o fotografii znalezionej w mieszkaniu Littlewooda. – Już o tym… – zaczął Garcia, ale Hunter mu przerwał. – Jak się dowiedziałaś? Na jej twarzy pojawił się dumny uśmiech. Wyjęła z teczki dwie kartki.

– To strona billingów komórkowych Nathana Littlewooda. – Wręczyła Hunterowi jedną kartkę. – Dostarczono je wczoraj, kiedy nie było was w biurze. Tutaj… – podała mu drugą kartkę – są billingi komórkowe Andrew Nashorna. Hunter nie musiał przeglądać list. Alice zaznaczyła odpowiednie numery. Ten sam numer pojawił się trzykrotnie u Nashorna i dwa razy u Littlewooda. – To numer prostytutki. Pracuje sama, nie jest zatrudniona w agencji – powiedziała Alice. – Obaj korzystali z usług tej samej dziewczyny. Na twarzach Huntera i Garcii pojawiło się zwątpienie. – Prostytutki? – zdziwił się Garcia. – Tak. Posługiwała się imieniem Nicole. – Alice przerwała i uniosła prawy palec wskazujący. – A właściwie „Uległa Nicole”. Świadczyła usługi bardzo specyficznej klienteli. Garcia postawił kubek z kawą na stole. – Zgoda, odkrycie, że Nashorn i Littlewood korzystali z usług Nicole, może się nam przydać, ale nie wynika z tego, że musieli się znać. – Ona nie jest zwykłą prostytutką – poprawiła go Alice. – Jest uległą prostytutką. Taką, która oferuje bardzo wyspecjalizowane usługi. To jej słowa, nie moje. – Rozmawiałaś z nią?! – Garcia był autentycznie zdumiony. – Tak, ostatniej nocy. – Skinęła głową. Żaden z detektywów się tego nie spodziewał. – Słuchajcie, wiem, że obaj szukaliście nowych tropów. Dotarłam do tej informacji wczoraj późnym wieczorem i zamiast czekać, postanowiłam działać. Zdołałam się z nią umówić wczorajszej nocy. Rozmawiałyśmy. – Jak ją skłoniłaś do mówienia? – Garcia wiedział z własnego doświadczenia, że w Los Angeles nakłonienie do mówienia kogoś związanego z nierządem było trudną sztuką. – Przekonałam ją, że nie jestem gliniarzem ani reporterem, i zapewniłam, że informacje, które mi przekaże, nie zostaną użyte przeciwko niej. – Podziałało? – Cóż, dysponuję także innymi środkami, które dla was, policjantów, są niedostępne. – Zapłaciłaś jej – domyślił się Garcia. – To niezawodna metoda – przyznała. – W jaki sposób, według was, biuro prokuratora okręgowego zdobywa informatorów? Częstując ich ciepłym mlekiem i pączkami? Nicole jest „uległą” prostytutką. Dostaje pieniądze za robienie gorszych rzeczy od mówienia. Otrzymanie pieniędzy w zamian za rozmowę było najłatwiejszym zleceniem, jakie dostała. Oprócz tego uzyskała obietnicę, że w razie czego wyjdzie z więzienia. Powiedziałam, żeby do mnie zadzwoniła, jeśli kiedyś będzie potrzebować prawnika, a w jej fachu to bardzo atrakcyjna propozycja.

Garcia nie mógł z tym polemizować. – Co ci powiedziała? – Sam posłuchaj. – Alice wyjęła dyktafon z teczki i położyła go na biurku Huntera. – Robiłam to już wcześniej. Hunter i Garcia podeszli do biurka, nie kryjąc zdumienia. – Przewinęłam nagranie – wyjaśniła Alice. – Wystarczyło, że pokazałam jej fotografię Andrew Nashorna. – Wcisnęła przycisk odtwarzania. Tak, Paul był moim regularnym klientem. Widywałam go raz w miesiącu. Czasami częściej, czasami rzadziej. Głos wydobywający się z małego głośnika był bardzo kobiecy i zmysłowy, należący do osoby mającej dwadzieścia kilka lat. Pobrzmiewał w nim również cwaniacki ton, którego można było oczekiwać od osoby znającej uliczne życie. Paul? – w głośniku rozległ się pytający głos Alice. Używał tego imienia. Wiesz, żaden z moich klientów nie posługuje się swoim prawdziwym imieniem. Powiedział mi, że ma na imię Paul, więc tak go nazywałam. W ten sposób to działa, droga pani. Po tych słowach nastąpiła krótka pauza. Lubił ostrą jazdę. Ostrą? Tak. Lubił mnie wiązać, kneblować. Czasami zasłaniał oczy i trochę bił… wiesz, udawał twardziela. Nicole zachichotała. Wszystko w porządku. Ja też to lubię. Hunter odgadł, że ostatnie słowa sprowokowała zaszokowana mina Alice. Przychodził do ciebie? Czasami. Czasami ja przychodziłam na jego łódkę. Czasami wynajmował prawdziwy loch. Jest takich kilka w Los Angeles. Mają tam lepszy sprzęt. Jak długo był twoim… klientem? Kilka lat. Kiedy ostatni raz go widziałaś? Całkiem niedawno. A dokładnie? Kolejna krótka pauza i dźwięk przesuwanych przedmiotów. Hunter odgadł, że Nicole sięga po torebkę lub otwiera szufladę. Ponad pięć tygodni temu, trzynastego maja. Rozumiem, a znasz tego? Alice zatrzymała nagranie.

– Pokazałam jej zdjęcie Nathana Littlewooda – wyjaśniła, a następnie uruchomiła odtwarzanie. Taak, z nim też się widywałam… od czasu do czasu. Ale nie tak często, jak z Paulem. Mówił, że nazywa się Woods. Tym razem nieco silniejszy chichot. Ja bym go tak nie nazwała, jeśli wie pani, o co chodzi, ale jemu tak się podobało. Skoro chciał, był Woodsem. On też lubił… ostrą jazdę? Nicole roześmiała się głośno i lubieżnie. Wszyscy moi klienci na swój sposób lubią ostrą zabawę, droga pani. Dlatego przychodzą do mnie, a nie do jakiejś dziwki z West Hollywood, która bierze parę dolców za godzinę. Dostają to, za co płacą. Alice lekko pokręciła głową, jakby nie mogła pojąć, że w zamian za pieniądze kobieta może się zgadzać na słowne lub fizyczne maltretowanie i inne upokorzenia. Kiedy widziałaś go ostatni raz? Szelest przewracanych kartek. Na początku miesiąca, drugiego czerwca. Pozwól, że pokażę ci jeszcze jedno zdjęcie. Alice spojrzała na Huntera i Garcię, niemo wypowiadając „Dereka Nicholsona”. Hmm. Nie. Nigdy wcześniej go nie widziałam. Jesteś pewna? Kolejne sekundy ciszy. Tak. Czyli nie był twoim klientem? Przecież powiedziałam, proszę pani. Rozumiem. Jeszcze jedno. Czy Paul i Woods się znali? Umówili się z tobą razem lub coś w tym rodzaju? Nie, nie organizuję spotkań grupowych. To byłoby zbyt mocne. Poza tym moi klienci są zaborczy. Kiedy rezerwują moje usługi, chcą mnie mieć wyłącznie dla siebie. Kolejny gardłowy rechot. Ale tak, znali się. W ten sposób Woods został moim klientem. Kiedy Paul zaczął się ze mną widywać, wiele lat temu, powiedział, że ma przyjaciela, który chciałby mnie poznać. Odpowiedziałam, żeby dał mu mój numer. Tydzień później zadzwonił Woods. Rozdział 94 Kiedy Alice wyłączyła dyktafon, Hunter opowiedział jej w skrócie, co znalazł wczoraj w mieszkaniu Littlewooda. Nie zdołała ukryć rozczarowania, że jej wielkie odkrycie okazało się nieco mniej oszałamiające. Mimo to Hunter rozumiał jego znaczenie. Z fotografii znalezionej w mieszkaniu Littlewooda wynikało, że Andrew Nashorn i

Nathan Littlewood znali się blisko trzydzieści lat. Alice ustaliła, że mieli ze sobą kontakt, a to było zupełnie nowe odkrycie. Hunter doskonale wiedział, jak łatwo stracić łączność ze starymi przyjaciółmi – kolegami ze szkoły, uczelni, sąsiedztwa lub poprzedniego miejsca pracy. Z tego, że Nashorn i Littlewood trzydzieści lat temu po południu pili piwo w parku, nie wynikało, że byli przyjaciółmi. Tego, że przyjaźnili się wtedy i później, dowiodło dopiero odkrycie Alice. – Sprawdziłam wszystkie billingi – powiedziała Alice. – Nashorn i Littlewood nie kontaktowali się bezpośrednio. A przynajmniej nie robili tego przez telefon. Z drugiej strony, jak wiesz, wielu ludzi ma kilka komórek i czasami posługuje się aparatem na kartę, żeby nie można było ich wyśledzić. – A Derek Nicholson? – Poświęciłam pół nocy na przejrzenie jego billingów – odrzekła Alice. – Cofnęłam się pół roku od dnia, w którym zdiagnozowano u niego raka. Numery Nashorna lub Littlewooda nie pojawiły się ani razu. Jego numer nie figuruje również w ich billingach. Późnym popołudniem Garcia otrzymał wstępny raport od zespołu poszukiwawczego. Do tej pory zdążyli przejrzeć dane ofiar z czasów szkolnych i studenckich oraz uzyskać ich dawne adresy. Nie znaleźli niczego, co sugerowałoby, że Nicholson, Nashorn i Littlewood znali się z sąsiedztwa lub szkoły. Garcia kazał im szukać dalej – sprawdzić siłownie, kluby, wszystko, co pozostawiłoby ślad w postaci dokumentów. Zdawał sobie jednak sprawę, że nawet jeśli kiedyś istniał jakiś ślad w dokumentach, dzisiaj jego odnalezienie może być niemożliwe. Słońce już zaszło, a wraz z nim minął kolejny dzień wypełniony frustracją. Hunter siedział przy biurku. Ciężko westchnął, opierając łokcie na blacie i podpierając czoło dłońmi. Biliony razy przeglądał swoje notatki i zdjęcia z miejsc zbrodni, ale zagadka wydawała się jeszcze trudniejsza do rozwiązania niż do tej pory. Przyprawiała go o nieustający ból głowy. Pytania się nawarstwiały, ale żadne odpowiedzi nie nadchodziły. Co mieli przed oczami? Kojota i kruka, które oznaczały kłamcę? Postać diabła spoglądającego na swoje ofiary – łącznie cztery? Kogoś spoglądającego i wskazującego na drugiego człowieka znajdującego się w skrzyni? Czy była to trumna? Czy te postacie miały oznaczać pogrzeb? Czy dlatego kolejny obraz przedstawiał kogoś klęczącego na kolanach? Modlącego się? A może było to dziecko? I co, u licha, łączyło te obrazy? – Masz ochotę na drinka? – spytał zza swojego biurka Garcia. – Co? – Hunter podniósł głowę i kilka razy zamrugał. – Chodźmy na drinka. – Garcia spojrzał na zegarek, wstając z krzesła. – Ten pokój jest klaustrofobiczny, gorąco tu jak w piekle. Przysięgam, że dwie minuty temu widziałem, jak dymi nam z uszu. Obaj potrzebujemy przerwy. Chodźmy się napić. Nie wiem, czy coś zjemy, ale na pewno odpoczniemy. Jutro przystąpimy do pracy z nową energią.

Hunter nie oponował. Gdyby w jego mózgu znajdował się lont, wypaliłby się dawno temu. Otrząsnął się i wyłączył komputer. – Zgoda. Chodźmy na drinka. Świetny pomysł. Rozdział 95 Bar 107, lokal odznaczający się najbardziej pospolitym wyglądem w całym śródmiejskim Los Angeles, znajdował się w odległości jednej przecznicy od siedziby ich wydziału. Winylowe ścianki oddzielające boksy, bardziej czerwone od komunistycznej Rosji, dopełniały lichego wystroju nawiązującego klimatem do garażowej wyprzedaży rzeczy używanych. Urządzona w stylu retro knajpa składała się z czterech sal, w których klienci mogli się raczyć koktajlami i szkocką. W Barze 107 panował ruch, ale nie nadmierny. Hunter i Garcia usiedli przy końcu długiego, polakierowanego baru i zamówili po kolejce dziesięcioletniego aberloura. – Doskonały wybór – pochwaliła ich barmanka, uśmiechając się życzliwie. Upięła włosy w splątany kok, tak że kosmyki opadały, pieszcząc jej nagi kark, co stanowiło niezwykle atrakcyjny widok. Hunter sączył szkocką, pozwalając, aby ciemny płyn omywał mu usta. Rozkoszował się słabą nutką sherry cechującą ten gatunek whisky, wzmacniającą smak aberloura, ale nie pozwalającą, aby winny aromat przeważył. Garcia obserwował w milczeniu dobrze ubraną parę, która weszła do baru i wypiła dwie kolejki tequili, jedną po drugiej. Uśmiech malujący się na ich ustach podpowiedział mu, że świętują jakąś okazję. Wyraz twarzy mężczyzny komunikował, że jej pożąda, ale ona pewnie jeszcze nigdy mu nie uległa. – Jak się miewa Anna? – zapytał Hunter. Garcia odwrócił wzrok od tamtych. – Anna? Znakomicie. Rozpoczęła kolejną zwariowaną dietę. Wiesz… nie jedz tego ani tamtego. I żadnych węglowodanów po dziewiętnastej. – Anna nie potrzebuje diety. – Wiem. Ciągle jej to powtarzam. Ale mnie nie posłucha. – Zachichotał. – Ona nie posłucha nikogo. – Przerwał i pociągnął łyk whisky. – Zawsze o ciebie pyta, wiesz? Co u ciebie słychać i tak dalej. – Przecież trzy tygodnie temu byłem u was na obiedzie. – Wiem, ale ona już taka jest. Wie, że jeśli ja kiepsko sypiam, ty pewnie nie sypiasz wcale. Martwi się o ciebie, Robercie. Taką już ma naturę. Hunter uśmiechnął się czule. – Wiem. Powiedz jej, że wszystko dobrze.

– Powiem, ale ona wie swoje. – Garcia zaczął się bawić papierową serwetką, składając jej krawędzie. – Wiesz, Anna nie może pojąć tego, że jesteś sam. Hunter podrapał się za prawym uchem i poczuł mały, bolesny guzek na skórze. Stres przed chwilą zaczął narastać. Cofnął rękę. – Taak, ciągle proponuje, że przedstawi mnie jednej ze swoich przyjaciółek. Garcia zachichotał. – A ty sprytnie odrzucasz zaproszenie. Słuchaj, a jeśli ona ma rację? Hunter spojrzał dziwnie na swojego partnera. Garcia wytrzymał jego spojrzenie. – Ona naprawdę cię lubi, wiesz? Mam na myśli Alice. – Co? – Hunter nie miał pojęcia, dlaczego Garcia tak pomyślał. – Ty o tym wiesz, prawda? Hunter spojrzał badawczo na Garcię. – Skąd ci to przyszło do głowy? – Mam oczy. Nie trzeba być detektywem, żeby to zauważyć. Nie udawaj ślepego, Robercie. Hunter w milczeniu sięgnął po szklankę. – Serio, Alice cię lubi. Można to zauważyć po sposobie, w jaki na ciebie patrzy, kiedy nie widzisz. I jak na ciebie patrzy, kiedy ty patrzysz na nią. Tak samo jak w szkole. Wiesz, ktoś ci się podoba, ale ty nie masz śmiałości, żeby mu to powiedzieć. Wiem to, bo sam byłem nieśmiały. Minęły całe wieki, zanim zaprosiłem Annę na randkę. – Garcia przerwał na chwilę, aby wziąć oddech. – Może powinieneś zaprosić ją na drinka albo nawet na obiad. To miła dziewczyna. Atrakcyjna, inteligentna, zdeterminowana… nie widzę powodu, dla którego samotny mężczyzna mógłby nie chcieć zaprosić jej na randkę. Bez urazy, Anna ma rację, mówiąc, że przydałby ci się stały związek. – Wielkie dzięki, doktorze Love, ale dobrze mi w takim stanie, w jakim się znajduję. – Wiem. Widzę, jak kobiety na ciebie patrzą. – Za każdym razem gdy barmanka przechodziła obok, jej oczy na chwilę zatrzymywały się na Hunterze. Obaj to zauważyli. – Słuchaj, nie zrozum mnie źle. Nie zamierzam bawić się w swatkę. Jestem w tym kiepski, a poza tym twoje życie prywatne to nie moja sprawa. Sugeruję jedynie, abyś zaprosił Alice na przyjacielskiego drinka. Poznaj ją poza środowiskiem pracy, które, dodam, jest pełne zdjęć trupów. Kto wie, może coś między wami zaiskrzy. Hunter obrócił whisky w szklance. – Chcesz usłyszeć coś zabawnego? – zapytał. – Kiedyś się znaliśmy. – Jak to?! Ty i Alice?! Hunter przytaknął.

– Żartujesz! Serio? Hunter przytaknął ponownie. – Gdzie? Jak? Hunter mu powiedział. – Wow! Cóż za zbieg okoliczności! Była cudownym dzieckiem jak ty? Teraz rozumiem, dlaczego przy was czuję się jak idiota. Hunter się uśmiechnął i dopił szkocką. Garcia zrobił to samo. – Nie chcę gadać o sprawie – powiedział Garcia. – Wracam do domu. Chcesz usłyszeć coś śmiesznego? Nienawidzę kukiełek, także tych z cienia. Nie lubię ich od czasu, gdy byłem dzieckiem. – Naprawdę? – Wiem, że to głupie, ale zawsze uważałem, że jest w nich coś złego. Nic nie przerażało mnie bardziej niż teatrzyk kukiełkowy. Nauczyciel w piątej klasie zmuszał nas do tego, abyśmy co miesiąc wystawiali nowy spektakl w teatrzyku kukiełkowym. Musiałem nimi poruszać lub siedzieć z resztą klasy i patrzyć. – Zachichotał nerwowo. – Kto wie? Może zabójcą jest mój nauczyciel. Facet wrócił, żeby mnie prześladować. Hunter uśmiechnął się i wstał, gotowy do wyjścia. – Chciałbym, żeby tak było. To znacznie uprościłoby sprawę. Rozdział 96 Hunter był tak wyczerpany, że żadna bezsenność nie zdołałaby go utrzymać na nogach. Wrócił do swojego mieszkania, wziął gorący prysznic i wlał w siebie kolejną porcję szkockiej. Whisky była najlepszym lekarstwem na ból głowy i zmęczone mięśnie. Nie zapalając światła w salonie, ruszył w stronę kanapy. Nie odczuwał potrzeby oglądania wypłowiałej tapety, wytartego dywanu i niepasujących do siebie mebli. Nie pamiętał nawet, kiedy ostatnim razem włączył telewizor. Z pewnością nie był typem maniaka telewizyjnego, ale musiał zająć czymś swój umysł, nieważne jak banalnym. Potrzebował czegoś, co przyciągnęłoby jego uwagę, zapobiegło powrotowi do sprawy, choćby na jedną noc. Naprawdę musiał się wyłączyć. Chociaż lubił czytać, książki pobudzały jego umysł, a telewizja go po prostu otępiała. Zaczął zmieniać kanały, szukając późnych wiadomości sportowych lub kreskówek, ale brak telewizji kablowej i satelitarnej powodował, że miał ograniczony wybór. W końcu zdecydował się na powtórkę programu Światowej Federacji Wrestlingu. Interesujące, ale niewystarczające do tego, żeby powstrzymać senność. Jego ciało i umysł powoli uległy, pogrążając się w niespokojnej drzemce. Nie trzeba było długo czekać na nadejście koszmarów. Nadciągnęły falami – pusty pokój,

pusta ceglana ściana, przyćmione światło żarówki dyndającej pośrodku sufitu, na tyle słabe, żeby kąty spowił cień. Obraz był tak żywy, że Hunter czuł zapach panujący w pokoju – wilgotny, stęchły, cuchnący potem, wymiocinami i krwią. W tym śnie był jedynie obserwatorem. Patrzył na to, co rozgrywa się przed jego oczami, nie mogąc interweniować. Najpierw ujrzał Garcię leżącego nieprzytomnie na brudnym metalowym stole i kogoś ćwiartującego go powoli kuchennym nożem. Chociaż Hunter bardzo się starał, nie mógł dostrzec twarzy zabójcy. W mgnieniu oka na stole pojawiła się nowa ofiara. Garcia zniknął bez śladu. Tym razem pozbawiony twarzy zabójca ćwiartował Annę, żonę Garcii. Jej przeraźliwe krzyki odbijały się bez końca od ścian pokoju. Hunter drgnął na kanapie. Kolejna scena. Ofiarą była teraz Alice Beaumont. Ćwiartowanie zaczęło się od początku. Podłogę pokoju pokrywała gruba warstwa krwi. Hunter był bezradny – mógł jedynie patrzyć, jak ludzie, których znał i kochał, byli zarzynani na jego oczach niczym w drugorzędnym horrorze. Chwilę później zabójca zaczął się bawić częściami ciała jak plasteliną, tworząc z nich groteskowe, bezkształtne rzeźby. Hunter słyszał jedynie makabryczny rechot mordercy przypominający salwy śmiechu dziecka cieszącego się nową zabawką. Nagle otworzył oczy, jakby ktoś nim potrząsnął. Jego czoło i kark pokrywał lodowaty pot. Nadal leżał w salonie, a telewizor wciąż był włączony, ale zamiast programu sportowego leciał jakiś czarno-biały film. Nie wiedzieć jak, nadal uwięziony w nocnym koszmarze, Hunter przypomniał sobie coś, co Garcia powiedział w barze. Jego mózg dokonał obłędnego skojarzenia. Zerwał się z kanapy i spojrzał na zegarek – była szósta osiem rano. Przespał blisko sześć i pół godziny. Mimo makabrycznych snów ból głowy ustał. Jego umysł był świeży i wypoczęty. Musiał wrócić do biura. Nie mógł uwierzyć, że wcześniej o tym nie pomyślał. Rozdział 97 Kiedy Garcia dotarł do siedziby wydziału, Hunter od półtorej godziny siedział przed tablicą ze zdjęciami. Analizował różne scenariusze, rozpaczliwie próbując znaleźć odpowiedź na pytania podsuwane przez jego umysł. Nie zdołał odpowiedzieć na wszystkie, ale jeden ze scenariuszy miał więcej sensu od innych. Postanowił powiedzieć o nim pozostałym. Kapitan Blake ostatnia dołączyła do grupy, która zebrała się w pokoju Huntera. Alice przybyła pięć minut wcześniej.

– Mam pewną teorię – zaczął Hunter, kierując ich uwagę na tablicę ze zdjęciami. Przestawił kilka fotografii, umieszczając je w odpowiedniej kolejności. – Proszę o cierpliwość. Wysłuchajcie tego, co mam do powiedzenia, choć początkowo może się to wydać nieco zwariowane. – Ścigamy zabójcę, który ćwiartuje swoje ofiary i używa fragmentów ich ciał do tworzenia rzeźb i postaci z cienia, Robercie – powiedziała kapitan Blake. – Każda teoria wyjaśniająca takie postępowanie, prawdziwa lub nie, musi być przynajmniej trochę zwariowana. Nie sądzę, aby ktokolwiek oczekiwał, że odnajdzie w tym wielki sens. Powiedz, co masz. – Okay – podjął Hunter. – Włożyliśmy wiele wysiłku w zrozumienie i odsłonięcie sensu kryjącego się za rzeźbami i postaciami z cienia. Od czasu gdy cztery dni temu znaleźliśmy trzecią ofiarę, a zatem także trzecią rzeźbę i obraz z cienia, przeanalizowaliśmy każdą kombinację, która mogłaby nadać temu wszystkiemu jakiś sens. Carlos i ja próbowaliśmy nawet spojrzeć na te obrazy łącznie zamiast oddzielnie. Garcia kiwnął głową. – Pomyśleliśmy, że obrazy łączą się ze sobą w taki sposób, że powstaje coś nowego, coś, na co trzeba spojrzeć szerzej. To wszystko od początku przypominało łamigłówkę. Może zabójca chce, abyśmy to zrobili? Żebyśmy umieścili elementy, które nam dostarczył, we właściwym miejscu, aby otrzymać całą układankę? Blake uniosła brwi z zaciekawieniem. – Do niczego nie doszliśmy, pani kapitan – podjął Garcia, rozwiewając jej entuzjazm. – Niezależnie od tego, jak je ułożyliśmy, niczego nie uzyskaliśmy. Każda rzeźba rzuca własny, oddzielny cień. To wszystko. One nie są ze sobą powiązane. Hunter przytaknął. – Doszliśmy do wniosku, że każda jest odrębną konstrukcją, niezależną od pozostałych. Że nie stanowią mniejszych elementów czegoś większego. – Rozumiem – odrzekła kapitan Blake. – Zatem wróciliście do poszukiwania znaczenia poszczególnych rzeźb. – Tak. – Hunter skinął głową. – Jednak po wczorajszym odkryciu, że druga ofiara, Andrew Nashorn, znała trzecią, Nathana Littlewooda – być może od czasu, gdy byli dwudziestolatkami – zacząłem rozważać inne możliwości. – Na przykład? – zaciekawiła się kapitan. – Wczoraj Carlos powiedział coś, co dotarło do mnie dopiero w środku nocy, choć powinienem był pomyśleć o tym wcześniej. Blake i Alice spojrzeli na Garcię, a ten na Huntera. – Co takiego powiedziałem? – Że nigdy nie lubiłeś kukiełek. Opowiedziałeś mi o swoim nauczycielu z piątej klasy.

Kapitan zmrużyła oczy. Garcia wzruszył ramionami, jakby nie miało to większego znaczenia. – Bałem się kukiełek. Do dziś się ich boję, w pewnym sensie. – Nauczyciel z piątej klasy? – zapytała Alice. – Uczył nas dramatu. Co miesiąc musieliśmy przygotować przedstawienie kukiełkowe – wyjaśnił Garcia, drapiąc się nerwowo w lewy policzek. – Nienawidziłem tych zajęć. Nie znosiłem faceta. Nienawidziłem tego roku. – Nigdy nie spojrzałem na jego rzeźby pod tym kątem – podjął Hunter. – Pod jakim kątem, Robercie? – spytała kapitan. – Bo nie sądzę, abyśmy i my o tym pomyśleli? – Pod kątem teatru, pani kapitan. Teatru kukiełkowego. – Hunter stanął obok kopii rzeźby pochodzącej z pierwszego miejsca zbrodni, z domu Dereka Nicholsona. – Kukiełki są używane w teatrze tylko z jednego powodu. Spojrzeli na niego lekko zdezorientowani. – Żeby odegrać przedstawienie? – powiedziała Alice. – Żeby opowiedzieć historię – dodał po chwili Garcia. Hunter się uśmiechnął. – Właśnie. Rozdział 98 Kapitan Blake przesunęła wzrokiem po twarzach Garcii i Alice – ale żadne z nich nie nadążało za Hunterem. – Myślę, że od początku byliśmy na dobrej drodze – podjął Hunter, nie czekając na pytania. – Ale nie pukaliśmy do właściwych drzwi. Istnieje większa całość – wskazał tablicę – ale nie ma jednego obrazu. Cienie kukiełek były wskazówką. – Hunter odchrząknął. – Myślę, że zabójca przygotował dla nas przedstawienie. Opowiedział historię, scena po scenie. W pokoju zapanowała martwa cisza. Jak na komendę wszyscy odwrócili niepewny wzrok od Huntera i utkwili go w tablicy ze zdjęciami. Alice przygryzła dolną wargę. Hunter zauważył, że robi to, kiedy się na czymś koncentruje. Wiedział, że próbują za nim nadążyć. – Pozwólcie, że wyjaśnię, co mam na myśli, zaczynając od pierwszego obrazu, który otrzymaliśmy. – Zgasił światło i włączył latarkę, kierując promień na kopię rzeźby. Na ścianie za instalacją ponownie ukazał się cień psa i ptaka. – Ustaliliśmy, że pierwszy obraz to kojot i kruk. Nie mam wątpliwości, że Alice właściwie odczytała znaczenie kryjące się za parą tych dwóch zwierząt – taki obraz oznacza kłamcę, oszusta i zdrajcę. Myślę również, że słusznie połączyliśmy to znaczenie z pierwszą ofiarą. Zabójca uważa,

że Derek Nicholson był kłamcą. – Taak, wszyscy się zgodziliśmy co do tego – powiedziała kapitan Blake. Hunter włączył światło i wskazał zdjęcie cienia rzucanego przez rzeźbę znalezioną na drugim miejscu zbrodni, jachcie Andrew Nashorna. Cień przedstawiał dużą rogatą diabelską twarz spoglądającą na dwie stojące i dwie leżące jedna na drugiej postacie. – Jeśli chodzi o drugi obraz, myślę, że pewne elementy odczytaliśmy właściwie, a pewne nie. – Spojrzał na Alice. – Myślę, że Alice ponownie miała rację, uważając, że zabójca ma cel. Że chodzi mu o konkretne ofiary. Że nie wybiera ich na oślep z całej populacji. Stworzył tę rzeźbę po zabiciu dwóch ludzi, Nicholsona i Nashorna. Sądziliśmy, że Nicholson i Nashorn to ci dwaj leżący na ziemi. – Wskazał postacie na zdjęciu. – Wyglądało na to, że na jego liście pozostały jeszcze dwie osoby, które symbolizują stojące postacie. Kapitan Blake przysunęła się do tablicy. – Myślisz, że to przypuszczenie jest błędne? – Częściowo tak. Nie sądzę, aby dwie leżące na ziemi postacie oznaczały dwie ofiary, jak podejrzewaliśmy. Ale, być może, dwie stojące oznaczają, że w chwili drugiego zabójstwa na liście celów zabójcy nadal znajdowały się dwa nazwiska. Garcia przygryzł wargę, gorączkowo myśląc. – Co w takim razie, według ciebie, oznaczają te dwie postacie na ziemi? – Walkę. Na kilka sekund w pokoju ponownie zaległa cisza. Wszyscy zmrużyli oczy i spojrzeli na zdjęcie w sposób nakreślony przez Huntera. – Pozwólcie, że powiem wam, co według mnie przedstawia ten obraz – podjął Hunter, ponownie przyciągając ich uwagę. – Wyobraźmy sobie grupę czterech przyjaciół, powiedzmy Nicholsona, Nashorna, Littlewooda i czwartą osobę, której jeszcze nie znamy. Idą wieczorem się napić, na przyjęcie lub coś w tym rodzaju. Upijają się i zaczynają rozrabiać, jak to czasem bywa z facetami. W rezultacie dochodzi do kłótni z inną osobą, obcym lub kimś należącym do grupy. Kłótnia ulega eskalacji i zamienia się w bójkę. Chociaż wszystko zaczęło się od żartów… – Hunter ponownie wskazał dwie postacie leżące na ziemi – …na żartach się nie skończyło. Garcia pogładził się po brodzie, chłonąc każde słowo Huntera i powoli przyjmując linię rozumowania partnera. Nagle znalazł rozwiązanie. – Zabili go – powiedział. Obraz złożony z cieni, na który patrzyli tyle razy, nabrał nowego sensu. – Bójka wymknęła się spod kontroli – ciągnął Garcia. – Pozostali stali obok, przypatrując się walce lub na zmianę okładając kuksańcami i kopiąc tamtego. Wystarczy jedno przypadkowe kopnięcie w skroń, potknięcie się i uderzenie głową o

krawężnik, ścianę lub coś w tym rodzaju i bójka na pięści może się skończyć… fatalnie. Hunter skinął głową. – Przypuszczalnie doszło do tego przypadkowo, ale myślę, że ktoś został zabity. Taka jest moja teoria. Spoglądając na zdjęcie i słuchając interpretacji Huntera, kapitan Blake miała wrażenie, jakby scena zmieniała się na jej oczach. – Jeśli to prawda, musieliśmy kogoś przeoczyć lub niewłaściwie odczytać liczby – wtrąciła się Alice. – Jak to? – spytała kapitan. – Kiedy odkryliśmy ten obraz z cienia, zabójca zabił już dwie osoby. Sądziliśmy, że na jego liście pozostały jeszcze dwie, które symbolizują stojące postacie. Jeśli ten obraz przedstawia dwóch ludzi walczących na ziemi i dwóch, którzy się im przypatrują i jedna z nich, jak sugeruje Robert, przypadkowo ginie, pozostają tylko trzej. Jeden, który wygrał bójkę, i dwóch stojących, którzy się jej przyglądali. – Podniosła trzy palce. – Nicholson, Nashorn i Littlewood. Oznaczałoby to, że zabójca załatwił wszystkich. Usunął wszystkich, którzy figurowali na jego liście. – Zapomniałaś o nim – Hunter wskazał największy element obrazu, zniekształconą głowę z czymś przypominającym rogi, spoglądającą na domniemaną scenę walki. – Pamiętasz, sądziłaś, że ta postać symbolizuje zabójcę? Przypomina diabła. Nie sądzę, aby tak było. Myślę, że w przypadku każdego zabójstwa morderca posługuje się rzeźbą i jej cieniem, aby wskazać tę konkretną ofiarę. Nie bez powodu drugą rzeźbę pozostawiono na jachcie Nashorna. Myślę, że postać przypominająca diabła to Nashorn. – Ale dlaczego ma rogi? – zapytała kapitan Blake. – Może po to, aby podkreślić, że był przywódcą grupy lub prowodyrem? W każdej grupie facetów jest taki ktoś, kogo uważają za przywódcę. Za kim wszyscy idą. Może to Nashorn wszczął bójkę i zamiast ją powstrzymać, zachęcał do walki. W pokoju zapanowała atmosfera niepokoju. Hunter dał im czas, żeby mogli się zastanowić nad jego teorią. – Może ta osoba nie zginęła – powiedziała Alice. – Może masz rację, doszło do bójki, ale zamiast umrzeć, ofiara doznała fizycznych lub psychicznych obrażeń. A teraz, po latach, wróciła, żeby się zemścić. Hunter pokręcił głową. – Nie, ofiara zmarła. – Skąd wiesz? – Bo morderca nam to mówi.

Rozdział 99 Hunter skierował ich uwagę na dwie ostatnie fotografie cieni wiszące na tablicy. Te, które rzucała dwuczęściowa rzeźba pozostawiona w gabinecie Nathana Littlewooda. – Na ostatnim miejscu zbrodni zabójca pozostawił dwa obrazy z cienia – powiedział – ale uważam, że należy je czytać w odwrotnej kolejności. Ten powinien być pierwszy – wskazał cień rzucany przez prawą rękę i dłoń Littlewooda, wyglądający jakby ktoś klęczał z dłońmi uniesionymi nad głową, być może w geście modlitwy. Przed klęczącą postacią leżały jakieś mniejsze przedmioty. Ich cień powstał w wyniku oświetlenia kawałków ciała wykrawanych z uda Littlewooda. Garcia się wzdrygnął. Poczuł dreszcz, jakby poraził go prąd, z niezwykłą prędkością ogarniając całe ciało. Hunter nie musiał niczego wyjaśniać. Zobaczył to sam. – Dobry Boże – wyjąkał, lekko przechylając głowę. – Nigdy nie zastanowiliśmy się nad tym, dlaczego zabójca pozostawił dwa obrazy na jednym miejscu zbrodni. Mieliśmy problem z ich odczytaniem. Wyglądało, jakby ktoś klęczał, modlił się lub coś w tym rodzaju, a wokół niego leżało kilka rozrzuconych przedmiotów. To coś zupełnie innego. – Wziął głęboki oddech i wstrzymał go na dłuższą chwilę, zanim powoli wypuścił powietrze. – To ktoś ćwiartujący ciało na części. Słowa Garcii odbiły się od ścian jak gumowa piłka. Blake zamarła bez ruchu. Na chwilę odebrało jej mowę. – Twierdzisz, że grupa przyjaciół wdała się w bójkę, że pobili kogoś na śmierć i poćwiartowali ciało, by to ukryć? Hunter skinął głową, wskazując zdjęcie ostatniego cienia – drugą część „instalacji” znalezionej w gabinecie Nathana Littlewooda – ukazujące postać spoglądającą na innego leżącego w skrzyni. – Umieścili poćwiartowane ciało w jakimś pojemniku, zanim się go pozbyli! – powiedziała z bolesnym westchnieniem Alice. Teraz dwa obrazy zyskały jasny sens. Hunter czekał, obserwując ich zatroskane twarze. Minęła prawie minuta, zanim kapitan Blake ponownie zabrała głos. – Jak dawno temu, twoim zdaniem, do tego doszło? – Jakieś trzydzieści lat temu plus minus rok lub dwa. Kiedy Nicholson, Nashorn i Littlewood byli młodzi, bardzo młodzi, mieli około dwudziestki. Najpewniej zanim Littlewood się ożenił, dwadzieścia siedem lat temu. – Zatem zabójca jest w jakimś stopniu spokrewniony z ofiarą, a teraz pragnie zemsty – powiedziała kapitan Blake. – Tak – przytaknął Hunter. – Dlaczego właśnie teraz?

– Bo dowiedział się o wszystkim dopiero kilka miesięcy temu – odrzekł Hunter. Nagle wszystkie elementy układanki ułożyły się w głowie Garcii. – Nicholson – powiedział, wracając do biurka, sięgając po notes i szybko przewracając kartki. Kapitan Blake i Alice powiodły za nim wzrokiem. – Mam. Derek Nicholson wspomniał pielęgniarce, że chce pojednać się z Bogiem. Że musi powiedzieć komuś prawdę. Że nieważne, ile dobra człowiek dokona w życiu, pewne błędy będą go prześladować do śmierci. – Odłożył notes na biurko. – Musiało mu o to chodzić. To ten błąd prześladował go całe życie. – Spojrzał na Huntera. – To człowiek, który odwiedził Nicholsona w jego domu. Do tej pory nie ustaliliśmy jego tożsamości. Hunter skinął głową. – Pielęgniarka zeznała również, że po wykryciu choroby Nicholson miał tylko dwóch gości – wyjaśnił Garcia, zwracając się do kapitan Blake i Alice. – Prokuratora okręgowego Bradleya i nieznanego mężczyznę. Ten człowiek musi być zabójcą. Nicholson w końcu wyznał prawdę o tym, co zaszło. Nie chciał zabrać tajemnicy do grobu. – A kilka tygodni później został zamordowany – powiedziała Blake. – I rozpoczął się obłędny spektakl zemsty. – Jeśli masz rację – Alice zwróciła się do Huntera, kiedy włożyła na miejsce ten kawałek układanki – Derek Nicholson musiał być zaprzyjaźniony z zabójcą, a przynajmniej dobrze go znać. Jeśli zaprosił go do swojego domu, aby oczyścić sumienie, musiał go znać. Właśnie dlatego zabójca uznał go za kłamcę. – Potrząsnęła głową. – Albo jeszcze lepiej, za oszusta. Czuł się zdradzony. Właśnie to komunikował pierwszy cień. Hunter przytaknął. – Dokonując kolejnego zabójstwa i tworząc obraz z cienia – ciągnęła Alice – zabójca przedstawił Nashorna jako przywódcę grupy lub bandy, za którym poszli pozostali. Kolejne skinienie głowy. – A Nathanowi Littlewoodowi pozostało pozbycie się ciała. – Nie sądzę, żeby on to zrobił – zaoponował Hunter. – Myślę, że poćwiartował zwłoki i zapakował je do jakiegoś pojemnika. Podejrzewam, że osoba, która się go pozbyła, jest ostatnia na liście celów zabójcy. To czwarty członek grupy. Milczeli, zastanawiając się nad jego słowami. – Ale w chwili obecnej – podjął Hunter – jest to jedynie zwariowana teoria istniejąca w mojej głowie. Nie mogę niczego udowodnić.

– Zwariowana czy nie, wszystkie elementy układanki wydają się pasować – powiedziała kapitan Blake, spoglądając na tablicę. – To wyjaśniałoby, dlaczego zabójca ćwiartuje swoje ofiary. Dla niego to czas zapłaty – oko za oko, ząb za ząb. Przerwała na krótką chwilę, jakby układała sobie wszystko w głowie. Od pierwszego zabójstwa minęło szesnaście dni, więc była gotowa uchwycić się kurczowo każdej rozsądnej hipotezy. Ona również nienawidziła współpracy z FBI. – Rozumiem. To całkiem prawdopodobna hipoteza, na dodatek ma więcej sensu od tych, które wysunięto do tej pory. Przyjmijmy ją na próbę. Utwórzmy zespół, który zajmie się grzebaniem w przeszłości trzech ostatnich ofiar. Jeśli ta grupka przyjaciół naprawdę istniała, muszę się dowiedzieć, kim jest czwarta osoba. Jeśli będziecie potrzebować pomocy FBI, żeby sięgnąć głębiej, poproście o nią. Nie lubię ich podobnie jak wy, ale federalni mają środki, którymi nie dysponujemy, mogą też dotrzeć do pewnych informacji szybciej niż my. Powiedzcie ludziom z zespołu sprawdzającego Dereka Nicholsona, żeby się sprężyli. Trzeba się dowiedzieć, kto odwiedził go na łożu śmierci. Porozmawiajcie jeszcze raz z pielęgniarką. I stwórzcie zespół do zbadania spraw, w których ofiara została poćwiartowana i umieszczona w jakiejś skrzyni, pojemniku, pudełku od zapałek, wszystko jedno czym. Wiem, że ciało mogło nigdy nie zostać odnalezione, ale jeśli zostało odkryte i masz rację – zwróciła się do Huntera – będziemy mogli zidentyfikować ofiarę, a zatem także Rzeźbiarza. Rozdział 100 Kolejne dwadzieścia cztery godziny minęły jak błyskawica. Wszyscy pracowali na najwyższych obrotach, ale postęp był niewielki. Alice znała się na bazach danych, więc zaproponowała, że zajmie się przypadkami poćwiartowanych zwłok znalezionych w jakimś pojemniku. Niestety prawie natychmiast stanęła przed ścianą. Była specjalistką w dziedzinie informatyki. Gdyby w sieci znajdowały się jakieś informacje na ten temat, z pewnością by do nich dotarła, ale gdy szuka się czegoś z czasów, kiedy cyfrowe bazy danych nie istniały, poszukiwania przypominają loterię. Alice wiedziała, że jeśli jakaś nisko opłacana urzędniczka dostała otępiające zadanie przetworzenia informacji z formy papierowej na cyfrową, na pewnego do nich dotrze. Jeśli jednak teczka znajdowała się nadal w mrocznym pomieszczeniu jakiegoś archiwum, to najpewniej w nim pozostanie. Z powodu ograniczeń budżetowych i braku personelu większość organizacji rządowych nigdy nie zdoła objąć procesem digitalizacji wszystkich swoich dokumentów papierowych. Hunter i Garcia wrócili do domu Amy Dawson – pielęgniarki, która opiekowała się Derekiem Nicholsonem w powszednie dni tygodnia. Amy widziała pierwsze strony gazet i zdjęcia wszystkich trzech ofiar. Nie mogła pojąć, dlaczego seryjny zabójca miałby zamordować pana Nicholsona. Hunter wrócił do sprawy wyznania prawdy i pojednania się z Bogiem, o której wspomniał Derek Nicholson, ale Amy oświadczyła, że wszystko im powiedziała. Pan

Nicholson nie zdradził jej nic więcej, nie wymienił żadnych nazwisk. Nie miała pojęcia, o jaką sprawę mogło chodzić, nie przypomniała też sobie nic nowego o drugiej osobie, która tamtego dnia odwiedziła pana Nicholsona. Rozmowa z Melindą Wallis, pielęgniarką Nicholsona, która przychodziła w weekendy, była znacznie trudniejsza. Po zabójstwie Melinda przeniosła się do domu rodziców w La Habra Heights, wiejskiej wspólnocie na granicy okręgów Orange i Los Angeles. Nawet dla kogoś tak doświadczonego jak Hunter jej przesłuchanie okazało się prawie niemożliwe. Trauma wywołana tym, co ujrzała, oraz uzmysłowienie sobie, że tylko włos dzielił ją od śmierci z rąk bezwzględnego zabójcy, a także krwawy napis, który zostawił na ścianie specjalnie dla niej, wstrząsnęły do głębi jej świadomością i podświadomością. Nawet po trwającej wiele lat psychoterapii, na którą jej rodzina nie mogła sobie pozwolić, pewnie już nigdy nie będzie taka jak kiedyś. Niestety, Melinda stała się kolejną ofiarą Rzeźbiarza. Rozdział 101 Przed powrotem do siedziby wydziału Hunter i Garcia zatrzymali się w jeszcze jednym miejscu – w mieszkaniu Allison Nicholson w Pico-Robertson, na południe od Beverly Hills. Młodsza córka Dereka Nicholsona mieszkała w luksusowym mieszkaniu z dwiema sypialniami, w popularnym osiedlu Hillcrest sąsiadującym ze słynnym Hillcrest Country Club. Wczorajszego dnia Hunter skontaktował się telefonicznie z córkami Nicholsona. Umówili się na wspólne spotkanie o siedemnastej piętnaście w mieszkaniu Allison. Osiedle Hillcrest przypominało bardziej wakacyjny kurort niż kompleks mieszkalny. Jego lokatorzy mieli do dyspozycji duży ośrodek fitness z urządzeniami do treningu kardio, sauną, dwoma basenami rekreacyjnymi i dwoma spa, w których można było zadbać o urodę. W okolicy rosły wysokie palmy, urządzono też sztuczne wodospady, a także stworzono miejsca na ogniska z częścią wypoczynkową i grillami. Kiedy strażnicy wpisali ich do książki wizyt przy bramie elektronicznej, wyjaśniono detektywom, jak znaleźć parking dla gości. Konsjerż w holu domu Allison wskazał Hunterowi i Garcii drogę do windy i wyjaśnił, że mieszkanie panny Nicholson znajduje się na ostatnim piętrze. Luksus, którym powiało przy bramie elektronicznej, osiągnął maksimum w apartamencie Allison. Salon przypominał wielkością boisko do koszykówki, z podłogą firmy Karndean, imponującymi żyrandolami, perskimi dywanami, a nawet granitowym kominkiem. Umeblowanie stanowiły niemal wyłącznie antyki, a na ścianach wisiały drogie obrazy. Jednak całościowy wystrój był ciepły, nadający wnętrzu relaksującą atmosferę. Allison zaprosiła Huntera i Garcię do środka z grzecznym, choć smutnym uśmiechem. Jej głęboko osadzone brązowe oczy wypełniało cierpienie. Olivia sprawiała wrażenie wykończonej. Allison miała na sobie ubranie, w którym była w pracy – idealnie dopasowany czarny kostium uzupełniony szarą bluzką z falbaną, z kołnierzem w kształcie litery V. Zdjęła wysokie szpilki, żeby dać odpocząć nogom.

– Proszę usiąść – powiedziała, wskazując dwa fotele chesterfieldy ze skórzanymi, jasnobrązowymi obiciami. Olivia stała przy oknie, a jej długie jasnobrązowe włosy były upięte na wysokości karku. – Przepraszamy za zakłócenie paniom spokoju – zaczął Hunter, sadowiąc się w fotelu. – To nie potrwa długo. – Hunter pokazał obu siostrom fotografie Nashorna i Littlewooda, które ukazały się na pierwszej stronie „Los Angeles Timesa”. Ani Allison, ani Olivia nie mogły potwierdzić, czy ich ojciec był zaprzyjaźniony z dwiema pozostałymi ofiarami. Nie skojarzyły twarzy ani nazwisk. – Co to za ludzie? – spytała Olivia. – To przyjaciele pani ojca – wyjaśnił Hunter. – Sprzed wielu lat. Nie jesteśmy pewni, czy się później przyjaźnili. Allison sprawiała wrażenie zagubionej. – Sprzed ilu lat? – zapytała Olivia. – O jakim czasie mówimy? – Mniej więcej o trzydziestu latach – odpowiedział Garcia. – Co? – Allison spojrzała na obu detektywów, a następnie na siostrę, by ponownie skupić się na Garcii. – Nie było mnie wtedy na świecie. Co łączy z tą sprawą mojego ojca i jego przyjaciół sprzed trzydziestu lat? – Sądzimy, że zabójstwa nie były przypadkowe, że zabójca wziął na cel konkretną grupę przyjaciół – powiedział Hunter. – Konkretną grupę przyjaciół? – do rozmowy przyłączyła się Olivia. – Ilu ich było? – Uważamy, że co najmniej czterech. Słowa Huntera zawisły w powietrzu. – Dlaczego? – spytała Olivia, przysuwając się w jego stronę. – Dlaczego zabójca wybrał akurat tych ludzi? – Jeszcze nie mamy pewności. – Hunter nie widział powodu, żeby wtajemniczyć Olivię i Allison w swoją teorię. – Czy sądzicie, że zabójca uderzy ponownie? Hunter dostrzegł błysk w oczach Olivii. Żaden z detektywów nie odpowiedział na jej pytanie. – A zatem uważacie, że zabójca wziął na cel konkretną grupę ludzi – ciągnęła Olivia. – Ale nie jesteście pewni ilu. Ludzi, którzy przyjaźnili się trzydzieści lat temu, choć nie wiecie, czy nadal łączy ich przyjaźń. Nie jesteście nawet pewni, dlaczego zabójca wziął na cel akurat ich. Niewiele wiecie, prawda? Hunter zauważył, że Allison zbiera się ponownie na płacz. Zauważył też drewnianą komodę chesterfielda stojącą za fotelami, z fotografiami w ramkach różnej wielkości. Wszystkie były zdjęciami rodzinnymi.

– Czy ma pani fotografię ojca, gdy był młody? Chciałbym ją wypożyczyć – powiedział Hunter, zwracając się do Allison. – Zwrócę ją po zakończeniu śledztwa. Allison skinęła głową. – Mam stare zdjęcie ze ślubu. – Skinęła w stronę kredensu, obok którego stała Olivia. Olivia się odwróciła, spojrzała na portrety i zawahała się chwilę, ogarnięta falą emocji. Sięgnęła po fotografię. Przez sekundę zatrzymała na niej wzrok, a następnie podała Hunterowi. Portret o wymiarach piętnaście na dziesięć centymetrów przedstawiał Dereka Nicholsona i jego żonę w zbliżeniu, z uśmiechem oddającym szczęście, którego doświadczali. Allison wyglądała tak jak jej matka, miała identyczne oczy. Hunter przypomniał sobie zdjęcie Nicholsona, które udało mu się zdobyć – wykonane rok przed zdiagnozowaniem nieuleczalnej choroby nowotworowej. Nie licząc nieco wyższego czoła i zmarszczek, niewiele się zmienił. Gdy tylko wrócili do samochodu Garcii i ten przekręcił kluczyk w stacyjce, zadzwonił telefon Huntera – rozmowa zastrzeżona. – Detektyw Hunter – powiedział. – Detektywie, mówi Tammy z operacyjnej linii kryminalnej. Mam na oczekującej kogoś, kto chciałby porozmawiać z detektywem prowadzącym śledztwo w sprawie Rzeźbiarza. Hunter wiedział, że pracowników linii kryminalnej przeszkolono w filtrowaniu wszelkich zmyślonych doniesień. Zawsze gdy prowadzono głośne śledztwo, otrzymywali setki telefonów dziennie – od ludzi liczących na nagrodę, pijaków, narkomanów, maniaków, kawalarzy, oszustów, osobników pragnących zwrócić na siebie uwagę oraz tych, którzy po prostu pragnęli marnować czas policji. Jeśli dochodzenie było związane z potencjalnym seryjnym zabójcą, liczba codziennych telefonów wzrastała dziesięciokrotnie, czasami nawet setki i tysiące razy. Od początku dochodzenia był to pierwszy telefon, który koledzy z linii kryminalnej przekierowali do Huntera lub Garcii. – Ta kobieta twierdzi, że ma pewne informacje. – Jakie informacje? – spytał Hunter, dając Garcii znak, żeby poczekał. Tammy odchrząknęła. – Mówi, że zna wszystkie trzy ofiary. Rozdział 102 Zapuszczona kawiarenka znajdowała się w Norwalk, na południowy wschód od Los Angeles, u zbiegu Ratliffe Street i Gridely Road. Wszystkie stoliki oprócz jednego były zajęte. Czarnoskóra pięćdziesięcioletnia kobieta siedziała samotnie, zwrócona w stronę okna lokalu. Przed kobietą stała w połowie opróżniona filiżanka kawy, odsunięta na bok stolika. Siedziała tak od piętnastu minut, dwukrotnie zamierzała już wstać i wyjść. Nadal nie była pewna, czy nie przesadza, ale zbieg okoliczności wydawał się zbyt duży, żeby był przypadkowy. Dostrzegła ich, zanim weszli do lokalu, kiedy parkowali samochód na zewnątrz. Nadal potrafiła wyczuć gliniarza z odległości kilometra. Podniosła głowę, gdy dwaj

detektywi stanęli w drzwiach. Hunter natychmiast zauważył jej twarz, która kiedyś musiała być ładna, ale dziś wydawała się pusta i pozbawiona życia. Na lewym policzku biegła długa, cienka szrama, której nie starała się ukryć. Ich oczy spotkały się na chwilę. – Jude? – spytał Hunter, podchodząc do stolika. Wiedział, że nie jest to jej prawdziwe imię, ale takie podała, gdy rozmawiali przez telefon. Kobieta skinęła głową i przyjrzała się ich twarzom. – Jestem detektyw Hunter, a to detektyw Garcia. Możemy usiąść? Rozpoznała głos Huntera z krótkiej rozmowy telefonicznej, którą odbyli niecałe pół godziny temu. Odpowiedziała nieznacznym wzruszeniem ramion. – Czy mogę ci zamówić kolejną filiżankę kawy? – zapytał Hunter. Pokręciła głową. – Wstaję wcześnie rano. Już przekroczyłam dzienną dawkę kofeiny. – Jej głos był lekko ochrypły, zmysłowy, ale stanowczy. Miała na sobie białą koszulę bez kołnierza, z długim rękawem i czerwoną broszką w kształcie róży umieszczoną nad lewą piersią. Pachniała delikatnymi perfumami o korzennej nucie – czymś wytrawnym i egzotycznym, jak goździk lub anyżek. – Czym mogę panom służyć? – spytała otyła kelnerka, stając obok stolika. – Jesteś pewna? – ponowił pytanie Hunter, uśmiechając się do Jude. Pokręciła głową. – Proszę o dwie czarne kawy bez cukru – odpowiedział Hunter, spoglądając na kelnerkę. Kelnerka przytaknęła i zaczęła zbierać nakrycia z sąsiedniego stołu. Siedzieli w milczeniu kilka sekund. Kiedy kelnerka zniknęła w kuchni, Jude spojrzała na Huntera i Garcię. – Uprzedziłam przez telefon, że nie wiem, czy to, co wam przekażę, będzie mieć jakieś znaczenie, ale ta sprawa nie daje mi spokoju od dwóch dni. Nie wierzę w przypadki. Hunter splótł palce i oparł dłonie na stole. Wiedział, że najlepiej pozwolić jej mówić, bez zadawania żadnych pytań. – Dwa dni temu jak co rano jechałam do pracy metrem – podjęła. – Unikam gazet, a szczególnie „Los Angeles Timesa”. Zbyt wiele w nich brudów, wiecie, co mam na myśli? Mam z nimi aż nadto do czynienia. W każdym razie kobieta siedząca naprzeciw mnie czytała poranną gazetę. Kiedy przewracała kartki, dostrzegłam nagłówek na pierwszej stronie… – Wydęła wargi i potrząsnęła głową. – W pierwszej chwili niewiele się przejęłam. Ot, kolejny zabójca grasujący w Los Angeles, cóż w tym nowego, prawda? Ale zdjęcia sprawiły, że spojrzałam na to inaczej. Nadeszła kelnerka z dwiema filiżankami czarnej kawy. – Jakie zdjęcia? – spytał Garcia, kiedy kelnerka się oddaliła.

– Zdjęcia ofiar. – Jude pochyliła się i oparła łokcie na stole. – Facet nazywał się Andrew Nashorn. Garcia spokojnie skinął głową. – Co takiego było na tym zdjęciu? Co sprawiło, że spojrzała pani na nie ponownie? – Właściwie chodziło o nazwisko, które się pod nim znajdowało. Rozpoznałam jego nazwisko. – Jude dostrzegła cień wątpliwości na twarzy Garcii. – Kiedy chodziłam do szkoły – wyjaśniła – kochałam się w jednym chłopaku. Nazywał się Andreas Köhler. Jego rodzina przyjechała do Stanów z Niemiec. – Na jej twarzy pojawił się melancholijny uśmiech. Odsłoniła poplamione, zniszczone zęby. – Pomyślałam, że zwiększę swoje szanse, jeśli nauczę się trochę niemieckiego. Wypożyczyłam kilka taśm ze szkolnej biblioteki. Słuchałam ich przez miesiąc na okrągło. Wiele się nie nauczyłam. To trudny język. Zapamiętałam jednak nazwy zwierząt. I pamiętam je do dziś. Zakłopotanie Garcii uległo nasileniu, ale teraz starał się go nie okazywać. – Nashorn to po niemiecku nosorożec. – Naprawdę? – Garcia spojrzał pytająco na Huntera. – Też o tym nie wiedziałem. – To prawda – potwierdziła Jude. – Właśnie dlatego bliżej przyjrzałam się zdjęciu. Oczywiście, wyglądał na nim starzej. Jego włosy posiwiały, ale wszędzie rozpoznałabym tę twarz. Wiedziałam, że to on. Później, kiedy przyjrzałam się bliżej zdjęciom dwóch pozostałych ofiar, wszystko ożyło na nowo. Wyglądali na znacznie starszych, ale im dłużej się przyglądałam, tym mniej miałam wątpliwości. Znałam ich wszystkich. Hunter nie tknął swojej kawy. Jego oczy analizowały twarz i mowę ciała Jude. Nie zauważył żadnych tików, żadnych gwałtownych ruchów oczu, żadnego wiercenia. Jeśli kłamała, była w tym naprawdę dobra. – Właściwie to wcale ich nie znałam – wyjaśniła Jude. – Zostałam przez nich pobita. Rozdział 103 Jej słowa spadły na Huntera i Garcię jak skalne bloki, niemal pozbawiając ich oddechu. Garcia otrząsnął się ze zdumienia. – Zostałaś przez nich pobita? Jude po raz pierwszy zerwała kontakt wzrokowy z detektywami. Utkwiła spojrzenie w swojej niedopitej filiżance kawy. – Nie jestem z niego dumna, ale i nie wstydzę się swojego życia. Wszyscy robiliśmy rzeczy, których nie zrobilibyśmy ponownie. – Przerwała, próbując zebrać myśli. – Kiedy byłam znacznie młodsza, pracowałam na ulicy przy Hollywood Boulevard, a później na południowym krańcu Stripu.

Wschodni koniec słynnego Hollywood Boulevard był kiedyś znaną dzielnicą czerwonych latarni w Los Angeles. – Byłam tam nowa. Zwykle pracowałam w okolicy Venice Beach, ale później Strip stał się znacznie popularniejszy. Jeśli ktoś potrafił zorganizować sobie robotę, mógł zarobić niezłe pieniądze. – W jej słowach nie było wstydu. Nie mogła zmienić swojej przeszłości, więc akceptowała ją z niezwykłą godnością. – W każdym razie którejś nocy zabrał mnie ten facet. Był przystojny i wesoły. Zawiózł mnie do swojego mieszkania w Griffith Park. Tylko że w samochodzie nie powiedział mi, że czeka na nas jeszcze trzech innych. Jude spojrzała w dal, przez Huntera i Garcię, jakby próbowała dostrzec to, co nadciąga. – Powiedziałam im, że nie uprawiam seksu zbiorowego. Za żadne pieniądze… – Przerwała i sięgnęła po kawę. – Ale oni nie posłuchali – dokończył Hunter. – Nie posłuchali – powtórzyła, biorąc do ust kolejny łyk. – Byli czymś odurzeni. Dużo pili. Problemem nie było uprawianie seksu z czterema pijanymi mężczyznami równocześnie. Problem polegał na tym, że lubili ostrą zabawę. – Zrobiła kolejną pauzę, szukając odpowiednich słów. – Cóż, dwaj z nich lubili to bardziej niż dwaj pozostali. Kiedy skończyli, byłam tak poturbowana, że przez tydzień nie mogłam pracować. Pytanie Jude, dlaczego nie zawiadomiła policji, było bezcelowe. Pracowała na ulicy, więc policjanci nie daliby wiary jej opowieści. Mogłaby zostać nawet aresztowana za uprawianie nierządu. – W tym fachu takie rzeczy się zdarzają – podjęła zrezygnowanym tonem, bez cienia goryczy. – Zdarzają się do tej pory. Na ryzyko pobicia naraża się każda dziewczyna, która pracuje sama. Byłam bita już wcześniej, znacznie mocniej. Kiedy pracujesz na ulicy, nie wiesz, jaki palant opuści szybę i skinie na ciebie. Detektywi wiedzieli, że przez określenie „dziewczyna, która pracuje sama” Jude miała na myśli to, że nie znajdowała się pod opieką alfonsa. Alfons zapewniał dziewczętom ochronę. Jeśli ktoś źle je potraktował lub postanowił nie zapłacić, mógł skończyć z połamanymi nogami lub jeszcze gorzej. Problem polegał na tym, że jego dziewczyny pracowały za grosze. Alfons zabierał od osiemdziesięciu do dziewięćdziesięciu procent pieniędzy, które zarobiły, a czasami więcej. – Na zdjęciu był kierowca – podjęła opowieść Jude. – Ten, który mnie zabrał i zawiózł do swoich przyjaciół. Nashorn, Nosorożec. – Powiedział, jak się nazywa? – spytał Garcia. – Nie, ale kiedy na mnie leżał i bił po twarzy swoimi zwierzęcymi łapskami, słyszałam, jak jeden lub dwaj go dopingowali. Początkowo sądziłam, że to dowcip. Że nazywają go nosorożcem dla żartu. Okazało się, że jest inaczej. Pamiętam, jak pomyślałam, że nie jest

jedynym nosorożcem w tym pokoju. Wszyscy oni byli zwierzętami. Jeśli wykrzykują czyjeś nazwisko, kiedy facet na tobie leży, zapamiętasz je do końca życia. – Jesteś pewna co do pozostałych? Mam na myśli dwie inne ofiary, których zdjęcia zamieszczono w gazecie? Dereka Nicholsona i Nathana Littlewooda? – Tamtej nocy nie słyszałam ich nazwisk, ale pamiętam twarze. Starałam się nie zamykać oczu. Nie dałam im satysfakcji. Nie okazałam, że się boję. Wiem, czego pragną dominujący faceci. Uległości. Tej nocy zrobiłam wszystko, co mogłam, aby im nie ulec. Kiedy na mnie leżeli, patrzyłam im w oczy. Każdemu z nich. – Jude spojrzała na Garcię. – Tak, jestem pewna, że dwaj pozostali byli ze mną tamtej nocy. Hunter obserwował ją badawczo. Chociaż w słowach Jude był gniew, wydawał się martwy, jakby należał do przeszłości. Jakby to, co się stało, wpisywało się w ryzyko zawodowe, które zaakceptowała. – Powiedziałaś, że dwaj z nich lubili brutalny seks bardziej od pozostałych – powiedział Hunter. – Pamiętasz którzy? Jude przesunęła palcami po włosach i spojrzała na Huntera. – Oczywiście, że pamiętam. Nosorożec i Littlewood. To głównie oni mnie bili. Dwóm pozostałym chodziło o seks, ale nie dopuszczali się przemocy. Chyba nawet prosili tamtych, żeby nie przesadzali. Hunter spojrzał na ceratowy obrus i pomyślał o ostatnich słowach Jude. Kiedy był młody, a później w życiu dorosłym, wielokrotnie był świadkiem podobnej sytuacji – presji wywieranej przez rówieśników. Można było ją dostrzec wszędzie, nawet w policji. Ludzie robili rzeczy, z którymi się nie zgadzali lub których nie chcieli robić, po to, żeby zdobyć akceptację innych i należeć do grupy. Od palenia papierosów i nękania słabszych po odrażające, niszczycielskie i przestępcze zachowania – nawet zabójstwo. – Jak dawno temu to było? – spytał Hunter. – Dwadzieścia osiem lat – odpowiedziała Jude. – Kilka miesięcy później zrezygnowałam z pracy na ulicy. Rozdział 104 Przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu. Jude przed chwilą potwierdziła, że Derek Nicholson faktycznie znał Andrew Nashorna i Nathana Littlewooda. Potwierdziła również, że trzymali się razem. Teoria Huntera o czterech członkach grupy wydawała się teraz jeszcze bardziej uzasadniona. – Jesteś pewna, że nie pamiętasz innych nazwisk? – spytał w końcu Hunter, przerywając milczenie. Jude przesunęła językiem po wyschniętej dolnej wardze. – Myślałam o tym od chwili, gdy ujrzałam ich zdjęcia w gazecie i zdałam sobie sprawę, kim są. Tamta noc była jedną z tych, których człowiek po prostu nie chce pamiętać.

Szczerze mówiąc, od lat o niej nie myślałam. Byłam bita już wcześniej, ale nigdy przez faceta, którego kumple nazywali Nosorożcem. – Sięgnęła do torebki. – To wszystko, co mam do powiedzenia. Nie wiem, czy wam to pomoże, ale przynajmniej zrzuciłam ciężar z serca. Mam nadzieję, że będę mogła ponownie spokojnie zasnąć. – Pozwól, że zapytam jeszcze o jedno – powiedział Hunter, zanim Jude wstała. – Czy widziałaś ich ponownie? Wszystkich lub któregoś z nich? Jude spojrzała na swoje chude dłonie. Jasnoróżowy lakier zaczął odpadać od paznokci. – Jeden raz widziałam Nosorożca, kilka miesięcy po tamtej nocy. Powiedziałam wam, że tego roku zrezygnowałam z pracy na ulicy. – Gdzie? Gdzie to było? – Tym razem pytanie padło z ust Garcii. – Nie pamiętam, gdzieś przy Hollywood Boulevard. Zapraszał do samochodu inną dziewczynę. – Przerwała i wydała dźwięk przypominający stłumione prychnięcie. – Phi! – Czy stało się coś jeszcze? – Hunter obserwował badawczo wyraz jej twarzy. Jude pomyślała chwilę, szukając wspomnień. Odłożyła torebkę. – Ta dziewczyna dopiero zaczęła pracować na Stripie. Przedstawiła się jako Roxy. Była nowa, więc koleżanki przepędzały ją z dobrych miejsc. Powiedziałam jej, że może pracować na moim rogu. – Jude przechyliła głowę i wyjaśniła: – Wiem, jak bywa ciężko, szczególnie nowym dziewczynom. Próbowałam jej pomóc. Była miła. Nie była olśniewającą pięknością, ale wydawała się dość atrakcyjna. Podpowiedziałam jej, że powinna nabrać trochę ciała. Faceci lubią krągłości. Problem polegał na tym, że była zbyt nerwowa i nie potrafiła stanąć, jak należy. Hunter i Garcia nie odezwali się ani słowem. Jude sama im to wyjaśniła. – Pracując na ulicy, trzeba umieć się sprzedać. Wszystko sprowadza się do tego, jak stoisz i wyglądasz. Jeśli źle stoisz, nigdy nie złapiesz klienta. Tak to działa. Po godzinie zrobiło mi się jej żal. Postawiłam jej kawę i udzieliłam kilku rad. To była jej pierwsza noc w robocie. Powiedziała, że szukała pracy, ale nie mogła niczego znaleźć. Była zrozpaczona, dlatego postanowiła spróbować na ulicy. Nie była ćpunką. Potrafię taką rozpoznać. Hunter i Garcia wiedzieli, że prostytucja i narkotyki często idą ze sobą w parze. Jude spojrzała na swoje dłonie. – Nie była zdesperowana z powodu narkotyków. A przynajmniej nie chodziło o typowe środki. Hunter spojrzał na nią wyraźnie zaintrygowany. – Powiedziała, że ma chore dziecko. Potrzebowała pieniędzy na lekarstwo. Naprawdę się o nie bała. Powiedziała, że musi to robić tylko przez jedną, najwyżej dwie noce. Żeby wystarczyło jej pieniędzy na lek dla dziecka. – Jude pokręciła głową, jakby

próbowała wymazać to z pamięci. – Tak czy siak, udzieliłam jej kilku rad i wróciłyśmy na nasz róg. – Rozumiem – powiedział Garcia. – Co się z nią stało? – Tej nocy złapałam łatwą robotę w tylnej alei. – Jude wzruszyła ramionami. – Kiedy wróciłam po dwudziestu minutach, zobaczyłam, jak wsiada do samochodu. Pomachała ręką, kiedy przejeżdżali obok mnie. Wtedy zobaczyłam kierowcę. To był Nosorożec. Próbowałam ich zatrzymać, ale jechali zbyt szybko. – Co się później stało? – zapytał Hunter. – Nie wiem. Już nie wróciła tamtej nocy. – Jude ponownie wzruszyła ramionami. – Nie pojawiła się nigdy więcej. A przynajmniej nie pojawiła się na moim rogu. Trochę się zmartwiłam. Pomyślałam, że mogło ją spotkać to samo co mnie. Że zgwałciło ją tych czterech drani. Powiedziałam już, że po tym, co mi zrobili, musiałam tydzień wracać do siebie, a byłam znacznie silniejsza od niej. Nigdy więcej jej nie widziałam. Może z tym skończyła tamtej nocy. Albo się wystraszyła. Często tak bywa z nowymi dziewczętami. Kiedy spotkają pierwszego brutalnego klienta, co jest nieuchronne, dochodzą do wniosku, że takie życie nie jest dla nich. Później nigdy więcej nie widziałam Nosorożca ani żadnego z jego przyjaciół. Hunter był nadal zaintrygowany. – Czy Roxy powiedziała ci, jak miało na imię jej dziecko? – zapytał. – Pewnie to zrobiła, ale nie sądzę, żebym teraz sobie przypomniała. To było dwadzieścia osiem lat temu. – Jude wstała, szykując się do odejścia. Hunter wstał razem z nią i podał swoją wizytówkę. – Jeśli coś sobie przypomnisz, nazwiska innych członków grupy, zadzwoń. O każdej porze. Jude spojrzała na wizytówkę Huntera, jakby była trująca. Wzięła ją po długiej, pełnej wahania chwili i wyszła z kawiarni. Dopiero wtedy Hunter zrozumiał, że się mylił. Obraz, który widzieli na jachcie Nashorna, nie przedstawiał bójki, ale gwałt zbiorowy. Rozdział 105 Hunter dotarł do domu po dwudziestej drugiej. Mimo zmęczenia sen nie nadszedł. Jego mózg nie potrafił się wyłączyć. Zamiast zmuszać się do zaśnięcia, Hunter sięgnął po pudełko ze zdjęciami, które zabrał z mieszkania Littlewooda, i rozłożył fotografie na podłodze w salonie. Przejrzał wszystkie ponownie, posiłkując się portretem rodziców, który dostał od Allison. Wiedział już, że ofiary się znały, ale jeśli Derek Nicholson był na jednym z tych zdjęć, może znajdował się na nich także czwarty członek grupy. Niczego nie znalazł mimo godziny spędzonej na kolanach ze szkłem powiększającym w dłoni. Czuł się wykończony. Bolały go nogi i zdecydowanie potrzebował

odpoczynku. Oczy go piekły, bolały kark i ramiona. Jednak jego mózg ciągle nie dawał za wygraną. Usłyszał, jak para z mieszkania obok wraca po kolejnej nocy zabawy na mieście. Trzasnęli drzwiami, bełkocząc coś, czego nie zrozumiał. – Nie miałbym nic przeciwko nowym sąsiadom. – Zachichotał pod nosem. Spojrzał na zdjęcia obrazów z cienia. Wszystkie informacje, które uzyskał w ciągu kilku ostatnich godzin, zawirowały mu w głowie. Zza ściany zaczęły dochodzić chichoty i pojękiwania. – Nie, tylko nie to – szepnął Hunter. – Błagam, tylko nie w salonie. Jęczenie uległo lekkiemu nasileniu. – Cholera! – Hunter wiedział, że za chwilę rozlegną się odgłosy uderzeń o ścianę. Splótł palce i położył dłonie na głowie, skupiając wzrok na zdjęciach rozłożonych na dywanie. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej wszystko nabierało sensu. Nicholson, Nashorn, Littlewood i czwarty członek grupy napastowali seksualnie jakąś kobietę. Mogła nią być dziewczyna, o której powiedziała im Jude – Roxy – lub inna prostytutka pracująca na ulicy. Co się stało z ich ofiarą? Czy wydarzyło się coś tragicznego? Czy ta kobieta zginęła? Głośne hałasy dochodzące z sąsiedniego mieszkania przestały mu przeszkadzać. Pogrążył się we własnym świecie – analizując wszelkie informacje związane ze sprawą. Był tak pochłonięty myślami, że dopiero po kilku sekundach usłyszał dzwonek telefonu. Zamrugał i zdezorientowany rozejrzał się po pokoju. Jego komórka leżała na prowizorycznym biurku komputerowym obok drukarki. Kiedy telefon zadzwonił ponownie, Hunter odebrał, nie sprawdzając, kto jest na linii. – Detektyw Hunter. – Tu Jude. Rozmawialiśmy dzisiaj. – Tak, pamiętam. – Hunter był zaskoczony, ale nie zdradził się tonem głosu. – Przepraszam, że dzwonię o tak późnej porze, ale coś sobie przypomniałam. Pomyślałam, że zadzwonię do pana jutro rano, ale nie dawało mi to spokoju. Powiedział pan, że jeśli sobie coś przypomnę, mogę zadzwonić o każdej porze. – Tak, oczywiście. To żaden problem – odparł Hunter, spoglądając na zegarek. – Co pani sobie przypomniała? – Imię. Mięśnie na karku Huntera się napięły. – Czwartego członka grupy?

– Nie, już powiedziałam, że nie słyszałam innych imion tamtej nocy. – Krótka pauza. – Przypomniałam sobie imię dziecka Roxy. Pamięta pan, powiedziałam, że wspomniała je raz lub dwa? – Tak, tak. Zmarszczył czoło, kiedy Jude mu powiedziała. Dziwna sprawa. Z drugiej strony było w tym coś znajomego. Jude zakończyła połączenie, zadowolona, że do niego zadzwoniła. Miała nadzieję, że teraz jej umysł się wyłączy i będzie mogła się zdrzemnąć chociaż chwilę. Hunter odłożył telefon na biurko. Imię usłyszane od Jude wirowało mu w głowie. Postanowił sprawdzić je w bazie danych Departamentu Policji Los Angeles. Wydawało mu się mgliście znajome. Włączył laptopa. Kiedy czekał na uruchomienie programów, jego wzrok błąkał się wśród zdjęć i dokumentów rozłożonych na podłodze. Nagle zamarł, czując zimny dreszcz przebiegający po plecach. Przeszukanie bazy danych Departamentu Policji Los Angeles okazało się zbędne. Przypomniał sobie, gdzie wcześniej usłyszał to imię. Rozdział 106 Hunter nie zasnął. Spędził resztę nocy na grzebaniu w pamięci, szukaniu kolejnych wskazówek. Przerażało go to, że może mieć rację. Musiał wpaść do Olivii lub Allison Nicholson, żeby zdobyć ostatni kawałek układanki, ale pora była zbyt wczesna, żeby zapukać do czyichś drzwi. Sięgnął po komórkę i wybrał numer Alice. Odebrała po trzecim sygnale. – Wszystko w porządku, Robercie? – usłyszał zaspany głos. – Potrzebuję przysługi. – Hm… w porządku. Słucham. – Czy możesz się włamać do bazy danych Kalifornijskiego Departamentu Ubezpieczeń Społecznych? Nastąpiła pauza pełna zdumienia. – Taak, to nie powinno być szczególnie skomplikowane. – Czy możesz zrobić to teraz? Ze swojego mieszkania? – Jasne, gdy tylko uruchomię komputer. – Kolejna pauza. – Czy zdajesz sobie sprawę, że nakłaniasz mnie do popełnienia przestępstwa? – Obiecuję, że nikomu nie powiem. Alice się roześmiała. – Słuchaj, nie musisz mnie przekonywać. Znam się na tym najlepiej.

– Zatem do dzieła. Powiem ci, co trzeba sprawdzić. Olivia Nicholson siadała do śniadania, kiedy Hunter zapukał do jej drzwi. Bez wdawania się w szczegóły wyjaśnił, że nocą zdobyli nowe informacje i w związku z tym musi jej zadać kilka dodatkowych pytań. Ich rozmowa była krótka, ale treściwa. Powiedziała mu, że o ile pamięta, najstarszym przyjacielem ojca był Dwayne Bradley, prokurator okręgowy Los Angeles. Rozdział 107 Było późne popołudnie, kiedy na biurku zadzwonił telefon Garcii. Choć Garcia nie widział Huntera ani nie miał z nim kontaktu przez cały dzień, nie było w tym nic niezwykłego. – Detektyw Garcia, wydział zabójstw – odpowiedział i przez kilka sekund słuchał w milczeniu. Na jego czole pojawiły się tak głębokie zmarszczki, że zaczęło przypominać odcisk opony samochodowej. – Żartujesz? Gdzie? Jesteś pewny? W porządku. Nie rób niczego. Obserwuj dom. Jeśli coś się zmieni, dzwoń bez zwlekania. – Garcia się rozłączył i popędził do gabinetu kapitan Blake. Pięć minut później dzwonił na numer komórki Huntera. Detektyw Hunter odebrał po pierwszym sygnale. – Gdzie jesteś, Robercie? – Siedzę w samochodzie. Czekam. Podążam za głosem przeczucia. – Co?! Jakiego przeczucia? – To zbyt skomplikowane, żeby można było wyjaśnić – odparł Hunter, wyczuwając niepokój w głosie Garcii. – Co masz? – Nie uwierzysz. Jeden z naszych zespołów wpadł na ślad Kena Sandsa. Wygląda na to, że facet pracuje dla albańskiej mafii narkotykowej. Otrzymaliśmy wiarygodną informację na temat jego aktualnego miejsca pobytu. – Gdzie przebywa? – W Pomonie. Mam przy sobie adres. Pomona znajdowała się kawałek drogi za miastem. – Kapitan dała nam zielone światło – ciągnął Garcia. – Kiedy rozmawiamy, sąd wydaje nakaz rewizji. – Jak szybko można ściągnąć na miejsce SWAT? – W pięć do dziesięciu minut. Poprosiłem kogoś o zebranie informacji na temat okolicy i zdobycie planu budynku. Za piętnaście, góra dwadzieścia minut będziemy mogli przekazać szczegóły dowódcy oddziału SWAT. Hunter spojrzał na zegarek.

– Nie będzie mnie na odprawie, Carlosie. Jestem po drugiej stronie miasta. Dwadzieścia minut temu zaczęła się godzina szczytu. Podaj mi adres w Pomonie. Spotkamy się na miejscu. Hunter zakończył połączenie. W tej samej chwili ruszył samochód, za którym jeździł przez cały dzień. – Cholera – rzucił do siebie Hunter, przekręcając kluczyk w stacyjce i wciskając pedał gazu. Rozdział 108 Pozbawione okien pomieszczenie znajdowało się w piwnicy budynku administracji policji. Pięciu funkcjonariuszy SWAT siedziało po dwóch, w rzędach przypominających klasę. Wszyscy mieli na sobie czarne mundury polowe i kamizelki kuloodporne z literami SWAT wymalowanymi sprayem na plecach. Na biurkach leżały czarne hełmy. Na podium z przodu stał kapitan Jack Fallon. Garcia i kapitan Blake zajęli miejsce po lewej stronie Fallona. – Posłuchajcie, panowie – zaczął stanowczym tonem Fallon. W pokoju zapanowała kompletna cisza. Fallon wcisnął guzik i na białym ekranie z prawej strony ukazało się ostatnie zdjęcie Kena Sandsa, które Hunter otrzymał od władz więzienia. – Ten miły dżentelmen nazywa się Ken Sands – ciągnął Fallon. – To najbardziej aktualne zdjęcie, jakim dysponujemy. Wykonano je pół roku temu w dniu, kiedy Sands opuścił Kalifornijskie Więzienie Stanowe w Lancaster. – Facet wygląda jak typowa kanalia, kapitanie – zauważył Lewis Robinson, jeden z członków SWAT, wywołując salwy śmiechu reszty grupy. – Może i tak – odparł Fallon, ściągając na siebie uwagę zebranych. – Dlatego tu jesteśmy. Sands jest głównym podejrzanym w sprawie wielokrotnego zabójstwa. Z jego danych wynika, że jest bardzo gwałtowny, bardzo niebezpieczny i najwyraźniej bardzo inteligentny. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że to on jest Rzeźbiarzem – seryjnym zabójcą, o którym mogliście przeczytać w gazetach. Wśród ludzi ze SWAT przeszedł szmer zaniepokojenia. – Nie muszę wam tłumaczyć, jak poważnie jest zaburzony. – Fallon ponownie wcisnął przycisk i na ekranie ukazał się plan jednopiętrowego domu. – To nasz cel w Pomonie. Z informacji wywiadowczych wynika, że podejrzany znajduje się w środku. Na ekranie widać było plan domu o trzech sypialniach, w tym jednej z łazienką, salonie, jadalni, łazience i dużej kuchni. – Czy Sands jest sam, kapitanie? – zapytał Neil Grimshaw, najmłodszy członek SWAT. Grimshaw dołączył do zespołu zaledwie tydzień temu. Była to jego pierwsza poważna operacja. Wyglądał na spiętego, ale opanowanego. – Prawdopodobnie przebywa z nim przynajmniej jedna osoba – odrzekł Fallon i spojrzał

na Garcię. – Takie informacje dostaliśmy do tej pory – wyjaśnił Garcia. – Detektyw z Departamentu Policji Los Angeles obserwuje dom na bieżąco, starając się uzyskać najświeższe informacje. – Czy druga osoba przebywająca w domu jest wrogo nastawiona? – spytał Robinson. – Nie wiemy – odparł Garcia. – Czy są uzbrojeni? – Nie wiemy. – Czy wiadomo, w którym pokoju przebywają? – Nie mamy informacji wywiadowczych na ten temat. – Do licha! To dzień zgadywania czy co?! – spytał Robinson. – Równie dobrze moglibyśmy wejść do środka z opaską na oczach. Co w ogóle wiemy? – Wszystkie informacje znajdują się w teczkach, które macie na biurku – przerwał mu Fallon. – Tyle wiemy i z takimi informacjami przystąpimy do działania. Dlatego jesteśmy oddziałem SWAT. Czy to dla ciebie problem, Robinson? – Czuję się lekko zatroskany, kiedy wchodzimy do domu, w którym jest bliżej nieokreślona liczba celów, a my nie mamy prawie żadnych informacji na temat ich uzbrojenia ani innych danych… – Wybacz – ponownie przerwał mu Fallon, jakby zwracał się do dwulatka – nie chciałem cię przestraszyć. Może wolałbyś nie brać udziału w akcji? Zadzwonię do ciebie, kiedy będziemy ścigać ślazowego potwora w fabryce słodyczy. To nie powinno być zbyt niebezpieczne, obiecuję. Mężczyźni obecni na sali wybuchnęli śmiechem. – Słuchajcie, tym razem wszyscy powinniśmy zachować szczególną ostrożność – podjął Fallon. W pomieszczeniu zapadła cisza. – Sands jest powiązany z albańskim gangiem narkotykowym, a wszyscy wiemy, do czego są zdolni ci ludzie. Nie ryzykujcie bez potrzeby. Wchodzimy z bronią gotową do strzału. W trzech dwuosobowych zespołach – z dotychczasowymi partnerami. Grimshaw, pójdziesz ze mną. Element zaskoczenia będzie nam sprzyjać. Sands nie wie, że przyjdziemy po niego dziś wieczorem, więc musimy działać szybko. Ruszajmy, panowie, trzeba zgarnąć tego śmiecia. Rozdział 109 W Los Angeles zapadł zmierzch. Kiedy dotarli do Pomony, wiatr się nasilił. Dom, do którego jechali, stał w cichym sąsiedztwie, na końcu odludnej ulicy. Samochód SWAT oraz auto Garcii i dwa radiowozy zaparkowały na początku ulicy. Resztę drogi pokonali pieszo. Ich głównym atutem było zaskoczenie. Nie chcieli oddać przewagi nieprzyjacielowi, uprzedzając go o swojej obecności.

W drodze do Pomony Jack Fallon przedstawił plan ataku trzem dwuosobowym grupom SWAT. Grupa pierwsza miała wejść do domu od tyłu, przez kuchnię; druga – wedrzeć się drzwiami frontowymi, a trzecia – drzwiami na werandzie, prowadzącymi do głównej sypialni z lewej strony budynku. Funkcjonariusze Departamentu Policji Los Angeles mieli zapewnić wsparcie z zewnątrz, gdyby Ken Sands próbował uciec przez okno. Detektyw, który obserwował dom, nie przekazał żadnych nowych informacji. Wszystkie drzwi i zasłony były szczelnie zasunięte przez cały dzień, co uniemożliwiało obserwację. Od dwóch godzin nikt stamtąd nie wyszedł ani tam nie wszedł. Nie otrzymali też żadnej wiadomości od Huntera. Od czasu opuszczenia budynku administracji policji Garcia dwukrotnie próbował się z nim skontaktować, ale bezskutecznie. – Przegląd sytuacji – w słuchawce Garcii rozległ się wyraźny głos Fallona. – Grupa Alfa na wyznaczonej pozycji – zgłosił się natychmiast pierwszy zespół. – Nic nie widzimy. Pod drzwiami jest jakaś przeszkoda. Nie można wsunąć fiberoskopu. Nie wiemy, co jest w środku. – Grupa Beta na pozycji – odpowiedział drugi zespół. – Też niczego nie widzimy. Żadnych danych wizualnych. Pod wszystkimi drzwiami umieszczono podobną przeszkodę. – Cóż, trzeba będzie wejść na ślepo – odparł kapitan Fallon. – Czy koledzy z LAPD są gotowi? – Tak – odpowiedział Garcia, lustrując okolicę w poszukiwaniu partnera. Nadal ani śladu Huntera. – Dostaliśmy nakaz rewizji. Mamy zielone światło. Jesteś pewny, że chcecie wejść na ślepo? Pięć sekund wypełnionych ciszą i napięciem. – Nie ma innego wyjścia, chyba że chcesz zapukać do drzwi i się uśmiechnąć. Garcia nie odpowiedział. – Przypuszczałem, że nie zechcesz tego zrobić. Okay, do wszystkich zespołów, spiszcie się na medal. I trzymajcie się planu. Element zaskoczenia nadal nam sprzyja. Bądźcie ostrożni, słyszeliście? – Zrozumiałem. – Alfa, Beta, na moją komendę: trzy, dwa, jeden… Członkowie trzech zespołów byli uzbrojeni w strzelby, które umożliwiały szybsze wejście do większości domów, niż gdyby stosowano taran, tyle że hałasu było przy tym więcej. Garcia usłyszał pięć głośnych wystrzałów, jeden po drugim. Później rozpętało się piekło.

Trzy zespoły wdarły się do domu niemal równocześnie. Zespół Alfa tworzyli Lewis Robinson i Antonio Toro. Ci ruszyli od tyłu. Tylne drzwi prowadziły bezpośrednio do kuchni. Toro rozwalił zamki strzałem ze strzelby. Ułamek sekundy później Robinson otworzył drzwi kopnięciem i wpadł do środka. Niemal natychmiast stanął twarzą w twarz z rosłym, potężnie zbudowanym mężczyzną, siedzącym przy kwadratowym stole w środku pomieszczenia. Na stole piętrzyła się góra białego proszku, którym napełniał małe plastikowe woreczki. Pistolet maszynowy Uzi stał oparty o nogi krzesła. Wyważenie drzwi kompletnie go zaskoczyło, ale mimo zdumienia lekko uniósł się z krzesła, sięgając po uzi. Zaczął podnosić lufę, rozglądając się w poszukiwaniu celu. Jego palec spoczął pewnie na spuście. – Qij ju! – wrzasnął po albańsku, widząc w drzwiach pierwszą osobę w czerni. Nie było mowy, żeby spokojnie zareagował. Pojęcie kapitulacji po prostu nie występowało w jego słowniku. Robinson zamierzał krzyknąć, żeby tamten odłożył broń, ale natychmiast wyczuł zagrożenie. Oczy Albańczyka były pełne wściekłości i zdecydowania. Strzelaj lub cię zastrzeli. Robinson bez wahania nacisnął spust swojego hecklera & kocha mp5. Pistolet maszynowy dwukrotnie zakaszlał. Tłumik i amunicja poddźwiękowa sprawiły, że hałas był nie większy od kichnięcia niemowlaka. Pociski trafiły Albańczyka prosto w pierś. Mężczyzna zachwiał się i runął do tyłu. Z ran trysnęła krew, szybko zabarwiając jego biały podkoszulek. Skurcze mięśni ogarnęły całe ciało, powodując, że mężczyzna zwinął się w konwulsjach, z palcem zaciśniętym na cynglu uzi. Lufa pistoletu maszynowego wypluła niekontrolowaną serię, gwałtownie dziurawiąc ścianę i sufit za i ponad głowami Robinsona i Tora. Jedna z kul minęła czoło Tora o milimetry. Członkowie SWAT uważnie przestudiowali zdjęcie Kena Sandsa w drodze do Pomony. Chociaż facet na zdjęciu miał długie włosy i brodę, obaj mieli pewność, że zdołają go zidentyfikować. Gość w kuchni nie był Kenem Sandsem. Rozdział 110 Zespół Beta składał się z dwóch ludzi – Charliego Carrillo i Olivera Mensy. Obaj weszli do środka drzwiami frontowymi. Mensa użył strzelby do rozwalania drzwi, więc to Carrillo wpadł do środka pierwszy. Salon był przestronny, ale skąpo umeblowany – stara kanapa, stół dla czterech osób, dwa fotele i telewizor stojący na drewnianej skrzyni. Na kanapie naprzeciw drzwi siedział chudy blondyn. Wyglądał na skamieniałego. Na poduszce obok niego leżał półautomatyczny pistolet Sig Sauer P226 X-Five. Słysząc hałas, mężczyzna podskoczył na kanapie, jak koń chcący zrzucić jeźdźca. Początkowo jego spojrzenie wydawało się dalekie i zagubione, ale ułamek sekundy później intensywnie skupił wzrok i sięgnął po broń, jakby ktoś machnął nad nim różdżką

czarnoksięską. – Nie rób tego! – krzyknął Carrillo, naprowadzając na czoło tamtego czerwone światełko lasera swojego mp5. – Uwierz mi, nie jesteś dość szybki! Blondyn zamarł na chwilę, jakby analizował możliwości. Wiedział, że wystarczy jeden nieoczekiwany ruch, a jego mózg obryzga ściany salonu. Oczy zapłonęły mu wściekłością. Mensa skoczył do środka z prędkością błyskawicy. Lustrując pokój w poszukiwaniu nowych zagrożeń, w jednej chwili znalazł się u boku chudzielca i zgarnął sig sauera leżącego na kanapie. – Na podłogę! Ręce na plecy! Ale już! – rozkazał Carrillo. Chudy blondyn ani drgnął. Carrillo podszedł bliżej. Nie mieli czasu na spory lub powtarzanie poleceń. Kiedy lufa broni znalazła się kilkanaście centymetrów od twarzy tamtego, chwycił go za włosy i rzucił na podłogę. Kolanem przygniótł mu kark, rozpłaszczając twarz na podłodze, a następnie sięgnął po opaski zaciskowe, żeby skrępować kostki i nadgarstki. Zajęło mu to niecałe pięć sekund. – Qij ju, ju ndyrë derr! – wrzasnął blondyn, gdy tylko Carrillo zdjął kolano z jego karku, i zaczął się rzucać na podłodze jak ryba wyciągnięta z wody. Carrillo wiedział, że nic mu to nie pomoże, choćby był niesłychanie silny. Carrillo jeszcze raz spojrzał mu w twarz. Mężczyzna leżący na podłodze nie był Kenem Sandsem. Rozdział 111 Hunter nie pojechał do Pomony. W ostatniej chwili postanowił pójść za wewnętrznym głosem. Podążał za nim od niemal dwóch godzin, od ostatniej rozmowy z Garcią. Instynkt zaprowadził go najpierw do Woodland Hills, w południowo-zachodniej części doliny San Fernando, a następnie do opuszczonego budynku na obrzeżach Canoga Park. Pogoda ponownie uległa zmianie. Wyczuł w powietrzu nadciągający deszcz. Zaparkował samochód tak, żeby był niewidoczny, i ruszył ostrożnie na piechotę. Dotarcie do budynku pod osłoną nocy zajęło mu cztery minuty. Minął rozpadającą się żelazną bramę prowadzącą na zarośnięty chwastami betonowy plac przed obskurnym budynkiem przemysłowym. Budowla przypominała średniej wielkości opuszczony magazyn lub skład, choć z zewnątrz ściany sprawiały wrażenie solidnych. Hunter zauważył, że w kilku oknach wybito szyby, ale znajdowały się wysoko, pod dwuspadowym dachem – zbyt wysoko, żeby można było dostać się przez nie do środka bez korzystania z drabiny. Hunter ukrył się za zardzewiałym kontenerem na śmieci i przez kilka minut obserwował

okolicę, ale nie zauważył najmniejszego ruchu. Zaczął obchodzić budynek w bezpiecznej odległości. Kiedy zaszedł na tyły, zobaczył czarną furgonetkę. Tę, którą śledził przez cały dzień. Wokół panowała absolutna cisza. Podszedł bliżej, poruszając się bezszelestnie pod osłoną cienia. Kiedy dotarł do furgonetki, w tylnej ścianie budynku dostrzegł ciemny zarys drzwi szerokości około dwóch i pół metra. Duże, rozsuwane metalowe wrota były otwarte – uchylone na tyle, żeby Hunter mógł wejść do środka bez dalszego ich rozsuwania, co było sprzyjającą okolicznością, bo zardzewiały mechanizm z pewnością by zazgrzytał. Wsunął się do środka i zastygnął w bezruchu, bacznie nasłuchując. Słabe światło bezksiężycowej nocy wpadające do środka przez rozbite szyby w oknach pod sufitem na niewiele się przydało. Wewnątrz cuchnęło moczem i odorem rozkładu. Powietrze wydawało się zatęchłe i ciężkie, drapiące gardło i nozdrza przy każdym oddechu. Hunter nie usłyszał żadnego dźwięku, więc postanowił zapalić latarkę. Okazało się, że jest w niewielkim pomieszczeniu z pojedynczymi metalowymi drzwiami pośrodku przeciwległej ściany. Drzwi miały stalowoszarą barwę. Betonową posadzkę zaściełały puste butelki, używane prezerwatywy, kawałki szkła, porzucone strzykawki i inne śmieci pozostawione przez bezdomnych i narkomanów. Hunter powoli podszedł do metalowych drzwi, uważając, żeby na nic nie nadepnąć. Również te drzwi były otwarte, musiałby jednak uchylić je nieco szerzej, aby się przez nie prześlizgnąć. Ujrzał sączącą się zza nich białą poświatę. Wyłączył latarkę i dał oczom chwilę na przywyknięcie do ciemności, przygotowując swojego taktycznego hecklera & kocha usp .45. Przyjął stabilną pozycję, gotów otworzyć drzwi jednym pchnięciem. Nagle usłyszał ostry mechaniczny szum przypominający odgłos małej piły łańcuchowej lub elektrycznego noża kuchennego, a po nim przeraźliwy męski krzyk dochodzący z sąsiedniego pokoju. Gra rozpoczęła się na dobre. Koniec ze skradaniem. Hunter otworzył drzwi mocnym pchnięciem i wpadł do środka z bronią wyciągniętą przed siebie. Pomieszczenie okazało się większe od poprzedniego, miało około dziewięciu metrów kwadratowych. Blade światło pochodziło z dwóch reflektorów zasilanych akumulatorowo, stojących w odległości metra od ściany, w odstępie półtora metra. Między reflektorami znajdowało się metalowe szpitalne krzesło. Na krześle siedział nagi człowiek przywiązany za kostki i nadgarstki. Na oko liczył pięćdziesiąt kilka lat. Miał pulchne policzki, spiczastą brodę i gęste, posiwiałe włosy. Podniósł głowę, a jego smutny błagalny wzrok natknął się na spojrzenie Huntera. Hunter rozpoznał go w ciągu sekundy. Spotkali się przynajmniej raz. Hunter był pewny, że stało się to w trakcie wykonywania obowiązków służbowych. Najpewniej podczas uroczystości wręczania Purpurowych Serc funkcjonariuszom Departamentu Policji Los Angeles. Mężczyzna nazywał się Scott Bradley i był najmłodszym bratem

Dwayne’a Bradleya, prokuratora okręgowego Los Angeles. Co gorsza, Hunter rozpoznał również osobę stojącą za krzesłem, trzymającą w rękach elektryczny nóż kuchenny. Mimo wcześniejszych podejrzeń Hunter z najwyższym trudem uwierzył w to, co zobaczył. Rozdział 112 W skład zespołu Gamma grupy uderzeniowej SWAT wchodzili kapitan Fallon i nowy człowiek, Neil Grimshaw. Ich zadanie polegało na wejściu do domu dużymi drzwiami balkonowymi na werandzie, które prowadziły do głównej sypialni. Zasłony były zaciągnięte, więc nie mieli pojęcia, ile osób się tam znajduje i jaką mają broń. Ich atutem były szybkość i zaskoczenie. Grimshaw rozwalił drzwi jednym strzałem, posyłając w powietrze odłamki szkła i kawałki drewna. Zanim szkło zdążyło opaść, Fallon otworzył drzwi kopnięciem i wszedł do środka, omiatając cały pokój wyszkolonym wzrokiem. Po lewej stronie znajdowała się wbudowana szafa. Na podłodze leżał podwójny, dopchnięty do ściany materac, a na komodzie po prawej stał mały przenośny telewizor. Na podłodze leżało także duże lustro z dziesiątkami odmierzonych działek proszku, najpewniej kokainy. Na materacu siedział nagi mężczyzna z bujnym kucykiem. Był odwrócony plecami do Fallona. Jęk przyjemności drobnej, krótkowłosej blondynki, która oplatała go nogami, w jednej chwili przerodził się w krzyk przerażenia. Nie mogła mieć więcej niż osiemnaście lat. Mężczyzna nawet się nie odwrócił. Nie zdejmując oplatających go nóg dziewczyny, potoczył się w lewo, próbując sięgnąć po uzi oparte o ścianę. Nie zdążył. Fallon nacisnął spust swojego mp5. Pistolet cicho zakaszlał. Kule trafiły w grzbiet dłoni tamtego, gdy palce znajdowały się zaledwie kilka centymetrów od broni. Roztrzaskały kości i zerwały ścięgna, wzbijając w powietrze czerwoną mgiełkę krwi, która obryzgała twarz dziewczyny. Mężczyzna wydał bolesny krzyk przypominający ryk zranionego zwierzęcia. Ręka cofnęła się do klatki piersiowej, opryskując krwią dziewczynę i materac. – Na twoim miejscu bym się nie ruszał – powiedział Fallon, zatrzymując czerwony promień lasera na potylicy tamtego. Grimshaw wpadł do pokoju za dowódcą, a czerwony promień jego celownika zamarł na piersi dziewczyny. Był tak skoncentrowany, że nie zauważył, iż za jego plecami otwierają się drzwi prowadzące do łazienki. Huk strzelby wycelowanej w plecy Grimshawa był ogłuszający. Mężczyzna przyjął na siebie całą siłę uderzenia, które rzuciło go na ziemię. Fallon wyczuł niebezpieczeństwo i zaczął się odwracać, ale nie zdążył. W zwolnionym tempie ujrzał obłok dymu wydobywający się z lufy strzelby kalibru 12

i Grimshawa otrzymującego postrzał w plecy. Później wszystko rozegrało się jakby automatycznie. Fallon był najlepszym krótkodystansowym strzelcem wyborowym w oddziale SWAT z Los Angeles. Uczestniczył w tysiącach ćwiczeń i setkach prawdziwych akcji, takich jak obecna. Zauważył, że lufa strzelby zaczęła się poruszać, biorąc go na cel. Na ułamek sekundy utkwił wzrok w napastniku. Mimo tego, co zobaczył, nie zawahał się ani chwili. Nacisnął spust. Tym razem jego pistolet zakaszlał dwukrotnie. Obie kule utkwiły w środku czoła, niemal co do milimetra. Wyszły z tyłu, pozostawiając otwór wielkości małego jabłka, rozpryskując substancję szarą, krew i ułamki kości na ścianie. Dziewczyna trzymająca strzelbę wyglądała na jeszcze młodszą od tej, która leżała na materacu pod mężczyzną z kucykiem. Miała niewinną twarz uczennicy, z dołeczkami i piegami na policzkach. Osunęła się na kolana, ale jej smutne, niemal załzawione oczy nie oderwały się od twarzy Fallona, dopóki nie runęła na wznak. Mężczyzna na materacu wykorzystał zamieszanie i ponownie sięgnął po uzi, ale jego lewa ręka była bezwładna. Musiał przekręcić się na bok i sięgnąć po uzi prawą. Chwycił pistolet, lecz znajdował się w niewygodnej pozycji. Musiałby wykonać zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, żeby wziąć Fallona na cel. Nie było mowy o tym, żeby zdołał to zrobić wystarczająco szybko. Kiedy zaczął się przekręcać, Fallon ponownie wycelował w niego pistolet: – Rzuć broń! – krzyknął, ale tamten obrócił się, rycząc z wściekłości. Fallon nacisnął spust. Rozległy się dwa kolejne strzały. Obie kule utkwiły w prawym ramieniu Kucyka, miażdżąc mu obojczyk i łopatkę, zanim zdążył wycelować uzi. Ramię natychmiast opadło bezwładnie. Zakrwawiona dziewczyna, która pod nim leżała, wydała przeciągły krzyk nasilający się od chwili, gdy jej koleżanka z łazienki osunęła się na podłogę. Później wpadła w histerię. Kucyk odrzucił pistolet i runął na blondynę, która zaczęła się szarpać i kopać, próbując go zrzucić. Bez odwracania lufy od mężczyzny i kobiety na materacu, Fallon ruszył w kierunku łazienki, przestępując ciało nastolatki. W środku nie było nikogo. – Mam rannego! – krzyknął do mikrofonu w hełmie. Dwie sekundy później drzwi głównej sypialni otwarły się gwałtownie. Do środka wpadli członkowie zespołu Alfa, a po nich agenci z grupy Beta, omiatając bronią poszczególne kwadraty pomieszczenia. – W pokoju czysto – oznajmił Fallon. – W domu czysto – ogłosił stojący w drzwiach Toro. Chociaż cała akcja trwała trzydzieści trzy sekundy, niefortunnie zamieniła się w krwawą łaźnię. Kiedy Robinson i Toro wzięli na muszkę dwoje na materacu, Fallon pochylił się nad

leżącym na podłodze Grimshawem. – Grimshaw! – zawołał, przykucając obok chłopaka. Żadnej odpowiedzi. Cały kark Grimshawa był pokryty krwią. – Cholera – zaklął Fallon, podnosząc w dłoniach zakrwawioną głowę Grimshawa. – Dlaczego nie sprawdziłeś łazienki? Miałem pokój pod kontrolą, chłopcze. Fallon zbadał puls Grimshawa. Niczego nie wyczuł. Strzelby kalibru 12 wystrzeliwują ołowiane śruciny. Podczas walki na większą odległość nie są zbyt użyteczne, ale duża ilość wystrzeliwanej śruciny powoduje, że są doskonałą bronią w małych pomieszczeniach. Całkiem przypadkowo dziewczyna ze strzelbą wymierzyła wysoko. Większość śrucin ominęła kuloodporną kamizelkę Grimshawa, trafiając go w tył karku. Kulki rozorały skórę i mięśnie, tętnice i żyły. Krew spływała po szyi niczym z odkręconego kranu. – Wezwijcie karetkę! – krzyknął do mikrofonu Fallon, masując i uciskając serce Grimshawa, nie chcąc uwierzyć w to, co już wiedział. Żaden z nich nie mógł biedakowi pomóc. – Kurwa! – zaklął, trzymając ciało pozbawione życia. Oczy Grimshawa były nadal otwarte. Ludzie z zespołu Beta podeszli do materaca z krzyczącą blondynką. Robertson spojrzał na krwawiącego mężczyznę, który na niej leżał. Był tym, którego szukali. Rozdział 113 – Rzuć broń, detektywie – powiedział Rzeźbiarz, świdrując Huntera wzrokiem i przykładając nóż elektryczny do szyi Scotta Bradleya. Hunter ani drgnął, celując z pistoletu. – Jesteś pewny, że tego chcesz, Robercie? Bo ja nie mam nic przeciwko temu. – Potężny nóż elektryczny pracował, a jego wibrujący dźwięk przenikał pomieszczenie niczym odgłos tysiąca wierteł dentystycznych. Scott był tak przerażony, że z jego ust wydobywało się jedynie ciche skomlenie. Posikał się ze strachu. Hunter w dalszym ciągu się nie poruszył. – Przygotuj się. – Rzeźbiarz chwycił błyskawicznie prawą rękę Scotta i przytknął nóż do jego palca wskazującego. Ostrza zdumiewająco łatwo przecięły skórę i kości. Palec upadł na podłogę jak martwy czerw. Krew trysnęła dookoła. Scott wydał gardłowy krzyk, próbując wyrwać rękę, ale było za późno. Dłoń pokryła się

już krwawą mazią, a palec zniknął. Bradley wyglądał tak, jakby za chwilę miał stracić przytomność. – Dobrze! – krzyknął Hunter, unosząc lewą rękę w geście kapitulacji. – Zgoda! Poddaję się! – Zabezpieczył pistolet i położył go na podłodze. Rzeźbiarz wyłączył nóż. – Kopnij go tutaj! Jak najdalej! Hunter wykonał polecenie, posyłając broń w kierunku Rzeźbiarza. Pistolet przesunął się po betonowej podłodze, uderzając o ścianę. – Teraz zapasowy! – Nie mam. – Naprawdę? – Rzeźbiarz ponownie włączył nóż. – Nie mam! – powtórzył Hunter, starając się przekrzyczeć hałas. – Nie noszę zapasowej broni! – Dobrze. Teraz się rozbierz… powoli. Zdejmij ubranie i odrzuć je na bok. Nie musisz zdejmować bokserek. Hunter posłuchał. – Połóż się na podłodze, twarzą w dół. Rozłóż nogi i ręce, w pozycji gwiazdy. Hunter wiedział, że musi posłuchać. Czas jego i Scotta dobiegał końca. – Coś ci powiem – wycedził Rzeźbiarz, owijając bandażem dłoń Scotta. – Wiedziałam, że rozwiążesz zagadkę. Że poskładasz fakty i odkryjesz znaczenie ukryte za rzeźbami. Że zobaczysz cienie i zrozumiesz, co próbuję ci powiedzieć. Nie sądziłem jednak, że zrobisz to tak szybko. Zanim skończę. Jak tego dokonałeś? Jak się domyśliłeś? Hunter oparł brodę na betonowej posadzce i spojrzał jej w oczy. Olivia, najstarsza córka Dereka Nicholsona, wyszła zza metalowego krzesła. Była ubrana na czarno, w kombinezon zapięty pod szyję, wykonany z jakiegoś nieprzepuszczającego powietrza materiału. Na głowę naciągnęła kaptur. Hunter zauważył, że na włosy włożyła czarny czepek pływacki z silikonu. Jej buty wyglądały tak, jakby były o dwa numery za duże. Hunter przypomniał sobie, co jeden z techników kryminalistycznych powiedział o odciskach stóp znalezionych na drugim miejscu zbrodni – w łodzi Nashorna – że rozkład ciężaru wydawał się inny z każdym krokiem. Sugerowało to, że zabójca utykał lub celowo nosił buty niewłaściwego rozmiaru. Olivia nadal trzymała nóż w ręku. – Naprawdę mnie przekonałaś – odrzekł Hunter, przypominając sobie pierwszy dzień, kiedy ujrzał Olivię w domu jej ojca. – Twoje zachowanie… łzy… niekontrolowane drżenie ciała… ton rozpaczy w głosie… Dałem się nabrać.

Olivia nawet nie mrugnęła okiem. – Jak na to wpadłeś? Hunter przełknął ślinę. Chciał zyskać każdą sekundę, jaką się dało. – Dzięki przyjaciółce twojej matki – powiedział. Jego słowa uderzyły Olivię jak pejcz. Zamarła z wściekłością i smutkiem w oczach. Potrzebowała chwili, żeby wziąć się w garść. – Jakiej przyjaciółce? – Kobiecie, którą znała. Nie znam jej prawdziwego imienia. Przedstawiła się jako Jude. – Co ci powiedziała? Hunter zakaszlał. – Niewiele. Olivia czekała, ale Hunter nie powiedział nic więcej. – Lepiej mów, bo zacznę go ciąć. – Przyszła do nas, żeby opowiedzieć o ofiarach. Twoich ofiarach. – Co jej zrobili? – Została przez nich skatowana. Przez całą grupę. Jak twoja matka. Hunter dostrzegł wściekłość gęstniejącą na jej twarzy. Skupiła gniewne oczy na Scotcie, który przysłuchiwał się bacznie ich rozmowie, choć nadal wyglądał na przerażonego i cierpiącego. – Domyśliliśmy się znaczenia obrazów z cienia – dodał szybko Hunter, próbując zwrócić na siebie jej uwagę. – Ale źle je odczytaliśmy… częściowo źle. Podziałało. Olivia się odwróciła i ponownie spojrzała na Huntera. – Potrzebowaliśmy trochę czasu, ale w końcu domyśliliśmy się znaczenia ukrytego za krukiem i kojotem. Powiedziałaś nam, że twój ojciec był kłamcą. – On nie był moim ojcem! – prychnęła z odrazą. – Dobrze – odparł Hunter. – Przepraszam. Powiedziałaś nam, że Derek Nicholson był zdrajcą i kłamcą – poprawił się szybko. – Bo nim był! – Jej głos zadygotał z gniewu. – Miałam trzy lata, kiedy zmarła moja matka. Okłamywano mnie przez dwadzieścia trzy lata. Oszukano jak psiaka, każąc wierzyć w kłamstwo. – Przykro mi z tego powodu – powiedział Hunter i przerwał na chwilę. Jego napięty kark zaczął boleć. – Ale odkrycie, że opowiadasz historię… scena po scenie, jak w teatrze kukiełkowym… zajęło nam całą wieczność. Scott sprawiał wrażenie zdezorientowanego. Olivia nie odezwała się ani słowem.

– Za to całkiem błędnie odczytaliśmy drugą rzeźbę i jej cień – ciągnął Hunter. – Przeanalizowaliśmy tysiące różnych możliwości. W końcu doszedłem do wniosku, że chodzi o scenę bójki. Grupa facetów bawi się razem, razem piją i biorą prochy. Któregoś dnia wdają się w bójkę, sytuacja wymyka się spod kontroli i ktoś ginie. Doszliśmy również do wniosku, że sugerujesz, iż przywódcą grupy był Andrew Nashorn. – Nashorn był kanalią! – warknęła Olivia. – Tylko że nie chodziło o scenę bójki, prawda? – podjął Hunter. – Nie pokazałaś nam dwóch ludzi walczących na podłodze i reszty grupy, która się temu przygląda. Odmalowałaś scenę gwałtu, któremu tamci się przyglądają. – Oni się nie przyglądali. Gwałcili ją jeden po drugim. – Oczy Olivii błysnęły gniewem. – Była uliczną dziwką. – Scott znalazł w końcu dość siły, by coś powiedzieć. – Andy zabrał ją z ciemnego rogu na Sunset Strip. Czekała na klienta. Sama wybrała ten fach. Pieprzyła się, żeby zarobić na życie. I to ma być gwałt? Olivia odwróciła się tak szybko, że jej ruch uległ zamazaniu. Zaciśnięta pieść trafiła w szczękę Scotta, rozcinając dolną wargę i spryskując pokój fontanną krwi. Hunter obrócił się na podłodze. – Lepiej się nie ruszaj, dopóki nie powiem. – Spokojnie, nigdzie nie idę. Napięcie wyraźnie wzrosło. – Słucham, mów dalej – podjęła Olivia. – Jak się domyśliłeś, że chodzi o scenę gwałtu? – Jude pracowała kiedyś na ulicy. Gdy się z nami spotkała, opowiedziała, jak pewnej nocy wsiadła do samochodu Nashorna. Zgwałcili ją i pobili. Zrobili z nią, co chcieli… – Hunter odchrząknął. – Później opowiedziała nam o kobiecie, którą poznała. O Roxy. – Spojrzał na Olivię, żeby sprawdzić jej reakcję. Nie odrzekła ani słowa, ale było widać, że zrozumiała. – Roxy powiedziała Jude, że nie pracuje na ulicy – podjął. – Roxy była zdesperowana. Jej dziecko zachorowało, a ona nie miała pieniędzy na lekarstwo. Chciała przepracować na ulicy tylko jedną noc, żeby je zarobić. Poświęciła się dla dziecka. – Hunter spojrzał na Scotta. – Nie była dziwką, nie prosiła się o to i nie pieprzyła się dla pieniędzy. Była zrozpaczona. Nie miała innego wyjścia. Bała się o życie swojego chorego dziecka. W oczach Olivii błysnęły łzy. – Chorowałam na astmę. W dzieciństwie miałam ostre ataki. Później choroba ustąpiła. – Jude powiedziała nam, że widziała, jak tamtej nocy Roxy wsiadła do samochodu Nashorna. Próbowała ją powstrzymać, ale było za późno. Nigdy więcej nie widziała Roxy. – Nazywała się Sandra – powiedziała Olivia. – Sandra Ellwood, a ja nazywam się Olivia Ellwood. – Ponownie stanęła za krzesłem Scotta.

Hunter nie mógł zobaczyć, co robi. – Opowiedz mu – wycedziła do Scotta przez zaciśnięte zęby i przesuwając mu nóż przed nosem. – Opowiedz, co się stało. – Zadrżała z gniewu. Scott wytrzeszczył oczy i spojrzał na nią niepewnie. Zanim zdążył zareagować, Olivia chwyciła jego mały palec i wykręciła do tyłu tak mocno, że pękł. Hunter usłyszał głośne chrupnięcie kości, chociaż leżał w drugiej części pokoju. Scott wrzasnął z bólu. – Mów, bo połamię ci wszystkie kości, zanim zacznę ciąć! – warknęła Olivia, wymierzając mu policzek. Rozdział 114 Scott Bradley przesunął wystraszone spojrzenie z Olivii na Huntera, aby ponownie skupić je na kobiecie. – Błagam – wyjąkał. – Mam rodzinę. Żonę i dwie córki. Olivia wymierzyła mu kolejny policzek. – Ja miałam matkę. Scott dostrzegł w jej oczach coś, czego nie widział nigdy dotąd – coś, co go straszliwie przeraziło. Jego rozcięta warga zaczęła puchnąć. Przełknął ślinę z krwią, próbując opanować odruch wymiotny. – Znaliśmy się z barów i klubów w rejonie West Hollywood – zaczął. – Wiecie, przesiadywaliśmy tam cały czas. Codziennie na siebie wpadaliśmy. Wkrótce zaczęliśmy się razem bawić. To Andy wpadł na ten pomysł. Zgarniał dziwkę z ulicy i wiózł ją w jakieś odludne miejsce. Reszta już tam czekała w ukryciu… – Odwrócił głowę. – Mów dalej! – rozkazała Olivia. – Andy pracował w policji Los Angeles. Był świeżo po szkole. Dali mu rewir w West Hollywood. Znał dziwki, które nie miały alfonsa, były bez ochrony. Hunter zamknął oczy i ciężko westchnął. Brak alfonsa oznaczał, że ponieśliby niewielkie konsekwencje, gdyby coś poszło źle. – Tamtej nocy Andy przywiózł jedną chudą… – Scott powstrzymał się przed wypowiedzeniem tego słowa. – Chudą dziewczynkę. Była ładna. Andy powiedział, że ma na imię Roxy. Ona… – Pokręcił głową, kiedy sobie przypomniał – wyglądała na przerażoną, kiedy nas wszystkich ujrzała. – Opuścił głowę, unikając ich wzroku. – To cię rajcowało, co? – spytała Olivia. – Lubiliście wzbudzać ich przerażenie. Scott nie odpowiedział. Oczy Huntera śledziły Olivię. Nadal stała za krzesłem Scotta. Podniosła jego pistolet z podłogi i odbezpieczyła. Ich czas dobiegał końca.

– Tamtej nocy wszystko poszło źle… naprawdę źle – podjął swoją opowieść Scott. – Mieliśmy ją wszyscy… z wyjątkiem Dereka, Dereka Nicholsona. Tamtej nocy nie miał na to ochoty. Może dlatego, że wkrótce miał się ożenić, albo dlatego, że ta mała, Roxy, błagała, by nie robić jej krzywdy… Hunter wiedział, że prośby Roxy jedynie wzmocniły ich sadystyczne skłonności. Im bardziej była przerażona, tym silniejsze podniecenie odczuwali. – Bez przerwy powtarzała, że ma chorą córkę… – Scott przerwał i w dużym pokoju na chwilę zapadła cisza. Każde z nich pogrążyło się we własnych myślach. – Powiedz mu, jak bardzo źle wam poszło – rozkazała Olivia, przerywając milczenie. – Byliśmy pijani, na haju. Nathan bardzo ostro ją potraktował. Nie zauważyliśmy, kiedy to się stało… Nagle przestała oddychać. – Biłeś ją? – Derek i ja nie przyłożyliśmy do tego ręki. Bili ją Andy i Nathan. Olivia spojrzała na dłoń Scotta. Była gotowa odciąć kolejny palec. – To prawda, pobili ją, ale niezbyt brutalnie. To ich podniecało. Derek i ja tylko patrzyliśmy, przysięgam. Żaden z nas jej nie tknął. Nie lubiliśmy bicia. Nas to nie podniecało. Derek Nicholson wyznał to samo Olivii, słowo w słowo. – Może uderzyła o coś głową – ciągnął Scott. – Nie mogła umrzeć od kilku policzków… Olivia spojrzała na Huntera, a następnie skupiła uwagę na Scotcie. – Dalej! Scott splunął krwią. – Kiedy zrozumieliśmy, że nie żyje, wpadliśmy w panikę. Nie wiedzieliśmy, co robić. Żaden

nas

nie potrafił trzeźwo myśleć.

Za dużo

alkoholu i LSD. Zaproponowałem, żeby ją zostawić i uciec, ale Andy powiedział, że to złe rozwiązanie. Że dowody, które gliniarze znajdą w pokoju oraz na jej ciele, załatwią nas na cacy. Moglibyśmy posprzątać, ale nie było żadnej gwarancji. Wtedy Andy obmyślił plan. Hunter poczuł skurcz w żołądku. Domyślił się, o jaki plan chodzi. – Andy nas zostawił i po chwili wrócił z kilkoma grubymi plastikowymi płachtami, tasakiem do mięsa, długim solidnym łańcuchem, kłódkami oraz dużą kwadratową, metalową skrzynią na narzędzia. Skrzynia była duża, ale nie tak duża, żeby ukryć ciało… – Scott przerwał ponownie i odwrócił głowę. – Nie przerywaj! – rozkazała Olivia, nie odpuszczając ani na chwilę. – Powiedz mu, co zrobiłeś! – Ja nic nie zrobiłem – wyjąkał błagalnie. Olivia zdzieliła go po twarzy. Rana na dolnej wardze powiększyła się, w powietrze uniosła się kolejna fontanna krwi. Scott zadrżał. Zaczerpnął kilka szybkich oddechów, żeby się uspokoić. – Powiedz mu! – Nathan dorabiał sobie, pracując na pół etatu u rzeźnika. Umiał posługiwać się tasakiem – podjął Scott. Olivia nawet nie mrugnęła. Już wcześniej słyszała tę opowieść. – Derek i ja nie mogliśmy na to patrzyć. Wyszliśmy na zewnątrz, a Andy i Nathan zrobili, co trzeba. Derek był w szoku. Martwił się o dziecko tej dzi… córeczkę tej kobiety… co się z nią stanie i tak dalej… Bardziej martwił się o tę małą niż o nas. Pewnie dlatego, że sam stracił matkę, kiedy był dzieckiem. Chciał iść na policję, ale wiedział, że wtedy wszyscy trafimy do pudła na cholernie długo. Był na ostatnim roku szkoły prawniczej. Zaręczył się i za miesiąc miał się ożenić. Poza tym Andy by go zabił, gdyby Derek poszedł na policję. Andy zabiłby każdego z nas. Zakomunikował to wszystkim. – Przerwał na chwilę. – Kiedy Andy i Nathan skończyli, ciało tej kobiety było w metalowej skrzyni opasanej łańcuchami i zamkniętej na kłódki. Mój ojciec miał łódkę, a ja wiedziałem, gdzie są kluczyki. Dlatego kazali mi pozbyć się ciała. Miałem wyrzucić skrzynię za burtę tak daleko od brzegu, jak się da. Andy poszedł ze mną, a pozostali wrócili do domu. Skrzynia była za ciężka. Nigdy nie wynurzyłaby się na powierzchnię. Ostatnia ofiara, pomyślał Hunter. Ten, który pozbył się ciała. – Derek miał się pozbyć torebki tej dziewczyny i jej dokumentów. – Scott spojrzał na Olivię. – Myślę, że w ten sposób cię odnalazł. Nie wyrzucił torebki. Zatrzymał jej rzeczy. Olivia nic nie powiedziała.

– Później spotykaliśmy się coraz rzadziej. W końcu nasza paczka się rozpadła. Każdy miał własne życie, ale wszyscy dochowaliśmy tajemnicy. – Nie wszyscy – powiedziała Olivia, uderzając kolbą pistoletu w tył głowy Scotta i pozbawiając go przytomności. Rozdział 115 Kiedy Hunter poruszył się na posadzce, wycelowała pistolet w jego głowę. – Nie rób tego, detektywie. Uwierz mi, potrafię posługiwać się bronią. Z takiej odległości nie chybię. Jeśli nauczyłam się czegoś od mego oj… – Odchrząknęła gniewnie. – Derek nauczył mnie strzelać. – Szyja mnie boli. Chciałem tylko rozprostować kości. – Nie rób tego. – Dobrze. Nie będę. Olivia przeszła w lewy kąt pokoju. – Nadal nie powiedziałeś, jak do mnie dotarłeś. Już wiem, jak domyśliłeś się tego, co wam przekazałam za pomocą teatrzyku cieni, ale jak domyśliłeś się, że to ja? – Po rozmowie z Jude wszystko zaczęło pasować. Podejrzewałem, że błędnie odczytałem znaczenie drugiego cienia. Nie chodziło o bójkę, ale o gwałt zbiorowy. Nie wiedziałem, że Roxy była twoją matką, ale domyśliłem się, że skoro zrobili to Jude i Roxy, były pewnie inne ofiary. Inne, które jak Roxy miały dziecko. Pomyślałem, że to dziecko wszystkiego się dowiedziało. Twój pierwszy obraz upewnił mnie, że to dziecko mogło dojść do prawdy jedynie za pośrednictwem Dereka Nicholsona. Dzięki jego wyznaniu na łożu śmierci. Olivia zachichotała gniewnie. – Potrafił z tym żyć, ale nie potrafił umrzeć! Czy nie ma w tym ironii?! Hunter wiedział, że wielu ludzi całe życie dźwiga ciężar niewyznanej winy, ale niewielu jest gotowych z nim odejść. – Aby Derek Nicholson mógł zaprosić to dziecko do siebie i wyjawić mu prawdę – ciągnął Hunter – musiał wiedzieć, kim jest i gdzie przebywa. Zastanawiałem się nad tym ostatniej nocy, kiedy Jude zadzwoniła ponownie. Przypomniała sobie imię dziecka Roxy – Levy. Olivia drgnęła. – W pierwszej chwili pomyślałem, że to nazwisko lub imię męskie. Z początku wydawało mi się mgliście znajome, ale gdy spojrzałem na zdjęcie Nicholsona i jego żony, które dała mi twoja siostra, przypomniałem sobie, gdzie je wcześniej usłyszałem. Chodziło o zdrobnienie. Allison zawołała tak do ciebie w swoim domu. Nie jest to powszechne zdrobnienie imienia Olivia, ale tak na ciebie wołali. Olivia spojrzała na Huntera z melancholijnym uśmiechem. – Mama zawsze nazywała mnie Levy, nigdy Liv, Ollie lub jeszcze inaczej. Lubiłam

je. Levy było inne. Allison była jedyną osobą, która tak się do mnie zwracała. – Sprawdziłem twoje dane. Chodziłaś do szkoły medycznej. Olivia wzruszyła ramionami. – Studiowałam w UCLA, ale ostatecznie zdecydowałam, że nie chcę tego robić. Jednak wiedza się przydała. Nie powiedziała nic więcej, dlatego Hunter podjął swoją opowieść. – Zadzwoniłem do kogoś, kto ma dostęp do Kalifornijskiego Departamentu Opieki Społecznej. W ten sposób dowiedziałem się, że Nicholson adoptował cię w pierwszym roku swojego małżeństwa. Dziwna decyzja u młodej pary, która nie ma problemu z posiadaniem potomstwa. Nicholson adoptował cię w tym samym roku, kiedy jego żona zaszła w ciążę. – Zatem wiesz także o tym, że adoptował mnie z powodu poczucia winy wywołanego tym, co zrobił. – W głosie Olivii ponownie zabrzmiał gniew. – Winy za to, że należał do stada zwierząt, które zgwałciły i zabiły moją matkę! Winy za to, że do tego dopuścił! Winy za to, że nie powiadomił policji! Hunter nie odpowiedział. – Jak miałam żyć z taką świadomością? Możesz mi to powiedzieć, Robercie? Bo starałam się znaleźć odpowiedź. Zaprosił mnie do siebie, aby wyznać na łożu śmierci, że całe moje życie było jednym wielkim kłamstwem. Że nie zostałam adoptowana przez rodzinę, która pragnęła otoczyć mnie miłością i opieką, tylko dlatego, że ta rodzina chciała zagłuszyć poczucie winy. – Nie sądzę, aby żona Dereka wiedziała, co się stało – powiedział Hunter. – To bez znaczenia! – warknęła Olivia. – Przekonał ją, żeby mnie wzięła. Powiedział, że moja matka była narkomanką i mnie porzuciła. Powiedział jej, że byłam biednym, niechcianym i niekochanym dzieckiem. Ale ja byłam chciana i kochana! To oni zabrali mi matkę. To Derek był jednym z tych, którzy mnie nie chcieli. Pragnął jedynie zmniejszyć poczucie winy, które zżerało go od środka. Byłam jego codzienną pigułką na dobre samopoczucie. Pigułką łagodzącą wyrzuty sumienia. Wystarczyło, że na mnie spojrzał, a jego zepsute serce doznawało odrobiny spokoju. Mógł sobie powtarzać, że wszystko jest w porządku, bo podarował lepsze życie biednemu dziecku dziwki. Wiesz co? Nigdy nie chciałam tego jego lepszego życia. Byłam szczęśliwa. Kochałam moją matkę, ale on wbił mi do głowy, że mama mnie nie chciała. Że mnie porzuciła. Przez dwadzieścia osiem lat nienawidziłam jej za to, że odeszła. Dopiero teraz Hunter zrozumiał, co było źródłem jej niewiarygodnej przemocy. Wyparty gniew. Przez dwadzieścia osiem lat nienawidziła własnej matki za coś, czego ta nie zrobiła. Kiedy w końcu poznała prawdę i kiedy okazało się, że przez całe życie była okłamywana, wyparty gniew się obudził, zyskując nową siłę i nowy cel. Dwadzieścia osiem lat to długi czas na zgromadzenie w sobie wściekłości.

Po policzku Olivii spłynęła łza. Na chwilę jej głos stał się ochrypły. – Nadal ją pamiętam. Moją matkę. Pamiętam, jaka była piękna. Co noc, kiedy szłam do łóżka, bawiłyśmy się w teatrzyk cieni. Mama zmyślnie przedstawiała różne postacie. Potrafiła przedstawić wszystko – zwierzęta, ludzi, anioły – cokolwiek. Mama była biedna, więc nie miałam prawdziwych zabawek. Moją zabawką był nasz teatr cieni. Mogłyśmy siedzieć godzinami, wymyślając własne opowieści. Przedstawiać głupie sztuki na ścianie. Wystarczyła do tego świeczka i nasze ręce. Byłyśmy szczęśliwe. Hunter na chwilę zamknął oczy. To dlatego robiła kukiełki z części ciała swoich ofiar – makabryczna danina dla matki. Jeszcze jeden sposób ukierunkowania gniewu. – On nigdy się ze mną nie bawił, wiesz? – powiedziała Olivia, kręcąc głową. – Kiedy byłam dzieckiem, nigdy nie bawił się ze mną w parku ani nigdzie indziej. Nigdy mi nie czytał, nie brał mnie na ręce, nie udawał, że pije ze mną herbatę jak inni ojcowie. Musiałam się sama bawić w teatrzyk cieni. Hunter nie wiedział, co powiedzieć. – Kiedy wyznał mi prawdę, wróciłam do domu i płakałam trzy dni. Nie miałam pojęcia, co robić. Moje dotychczasowe życie było kłamstwem – dobrym uczynkiem, dzięki któremu on mógł zasnąć w nocy. Nie byłam kochana tak, jak powinno się kochać dziecko. Chyba tylko wtedy, gdy żyła moja matka. Dowiedziałam się również, że czterej mężczyźni, którzy okaleczyli jej ciało i wrzucili je do oceanu jak niechciane śmieci, założyli własne rodziny i zrobili karierę – że żyją bez cienia wyrzutów sumienia z powodu tego, co się stało. Co gorsza, żaden z nich nie został ukarany. Hunter zdawał sobie sprawę, że bardzo niewielu ludzi potrafiłoby znieść to, czego doświadczyła Olivia. Ale i oni doznaliby z pewnością psychicznego uszczerbku na całe życie. – Wiesz równie dobrze jak ja, że nie mogłam wykorzystać tych informacji, użyć ich do wymierzenia sprawiedliwości. Wydarzenia, które poznałam, rozegrały się dwadzieścia osiem lat temu. Nie dysponowałam żadnymi dowodami z wyjątkiem słów umierającego mężczyzny. Nikt nie podjąłby żadnych działań – policja, prokurator okręgowy, władze stanu ani ktokolwiek inny. Nikt by mi nie uwierzył. Musiałabym dalej żyć tak, jak żyłam przez dwadzieścia osiem lat. – Potrząsnęła głową. – Nie byłam w stanie. Czy ty byś potrafił? Hunter pomyślał o swoim ojcu zastrzelonym w oddziale Bank of America. Hunter nie był wtedy gliną, ale pamiętał swoją wściekłość. Ta wściekłość nadal w nim tkwiła, głęboko uśpiona. Chociaż był policjantem, gdyby stanął twarzą w twarz z ludźmi, którzy zastrzelili jego ojca, byłby ich zabił – bez cienia wahania. – Byłam bliska popełnienia samobójstwa – podjęła Olivia, a myśli Huntera powróciły do obecnej sytuacji. – Wtedy coś zrozumiałam. Zrozumiałam, że jeśli jestem w stanie sama się zabić, jestem zdolna do zabijania. Byłam gotowa pójść na całość. Postanowiłam, że po tym, co zaszło, zafunduję sobie własną wersję sprawiedliwości. Dla mojej matki, bo ona zasługuje na sprawiedliwość.

Przez chwilę błądziła wzrokiem po pokoju. – Wszystko działo się jak we śnie. Jakby moja matka tam była, jakby mówiła mi, co robić, jakby prowadziła moją rękę. Mój oj… – Na twarzy Olivii ponownie pojawił się gniew. – Derek Nicholson pasjonował się mitologią. Czytał książki, cytował fragmenty. Zasługiwał na to, żeby zrobić z niego symbol mityczny. – Cofnęła się i przeładowała pistolet Huntera, wprowadzając nabój do komory. Czas dobiegł końca. Rozdział 116 Hunter spojrzał ponownie na Olivię. Nie mógł się do niej zbliżyć, tak by tego nie zauważyła i nie zaczęła strzelać. Znajdowała się zbyt daleko, żeby mógł jej zagrozić. Na dodatek za długo leżał rozciągnięty na podłodze. Jego mięśnie nie zareagowałyby natychmiast, a przynajmniej nie zrobiłyby tego z wystarczającą gibkością. – Chciałbyś zobaczyć moją ostatnią rzeźbę? – spytała Olivia. – Ostatnią postać z cienia? Zakończenie mojego przedstawienia o wymierzeniu sprawiedliwości? Hunter ponownie oparł brodę na podłodze i podniósł głowę, spoglądając na nią i nieprzytomnego Scotta. – Nie rób tego, Olivio. Nie musisz tego robić. – Nieprawda, muszę! Derek Nicholson przez dwadzieścia osiem lat znieczulał swoje sumienie, okazując miłosierdzie biednej córce prostytutki. Te bydlaki przeżyły bezkarnie dwadzieścia osiem lat. Teraz moja kolej. Teraz ja ukoję serce, kiedy jeszcze je mam! Wstawaj! – rozkazała. Hunter się zawahał. – Powiedziałam, żebyś wstał! – Wycelowała w niego pistolet. Hunter podniósł się wolno z podłogi, czując ból mięśni i stawów. – Podejdź tutaj! – Olivia wskazała lufą lewą stronę pomieszczenia, obok reflektorów na stojakach. – Oprzyj się plecami o ścianę! Hunter zrobił, co mu kazano. – Widzisz latarkę na podłodze? Po prawej stronie? Hunter spojrzał w dół i skinął głową. – Podnieś ją. Podniósł. – Umieść latarkę na wysokości klatki piersiowej i włącz. Hunter się zawahał. Próbował zrozumieć, co się dzieje. – Musiałam improwizować – powiedziała Olivia. – Zamierzałam zrobić coś znacznie bardziej makabrycznego i bolesnego – mój wielki finał – ale w obecnych okolicznościach musiałam zadowolić się tym. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Włącz

latarkę – powtórzyła. Hunter umieścił latarkę na wysokości klatki piersiowej i włączył. Olivia odsunęła się na bok, odsłaniając Scotta, który nadal siedział na krześle, z głową odchyloną do tyłu i odsłoniętą szyją. Miał otwarte usta, jakby zasnął w tej pozycji i za chwilę miał głośno zachrapać. Leżąc z twarzą na podłodze, Hunter nie zauważył, że kilkadziesiąt centymetrów dalej Olivia przyczepiła do drugiego reflektora cienki kawałek sztywnego drutu, na wysokości około półtora metra od ziemi. Rozciągnięty poziomo drut miał długość około sześćdziesięciu centymetrów. Drugi koniec był przytwierdzony do odciętego palca Scotta. Hunter nie mógł się połapać, dopóki nie zobaczył cienia na przeciwległej ścianie. Widać było na niej kontur odchylonej do tyłu głowy Scotta, z ustami otwartymi w niemym krzyku. Palec na drucie, który znajdował się kilkadziesiąt centymetrów od niego, przypominał umieszczoną ukośnie, wykręconą cylindryczną tubę. Brak głębi powodował, że wyglądało to tak, jakby jeden cień nakładał się na drugi. Cylindryczna tuba była zwrócona w kierunku głowy – wycelowana w otwarte usta. Nagle doleciało ich dalekie wycie policyjnej syreny. Hunter wezwał wsparcie, zanim wszedł do magazynu, ale po dźwięku rozpoznał, że odsiecz znajduje się w odległości od trzech do pięciu minut drogi. Za daleko. Olivia spojrzała na Huntera. Była spokojna. – Wiedziałam, że tu jadą – powiedziała, mierząc do Huntera z pistoletu. – Przeżyjesz pod warunkiem, że szybko odgadniesz ostatnią scenę. Hunter utkwił wzrok w pistolecie. – Nie patrz na mnie! Patrz na cień! Hunter się skoncentrował. W pierwszej chwili odniósł wrażenie, że obraz przedstawia kogoś czekającego z otwartymi ustami pod dozownikiem płynów, aby się napić. Czyżby zamierzała wlać mu coś do gardła? Czy chciała go zabić w ten sposób? Oznaczałoby to całkowitą zmianę dotychczasowego sposobu działania. Czuł się kompletnie zdezorientowany. Huk strzału oddanego z pistoletu tkwiącego w dłoni Olivii zabrzmiał jak eksplozja bomby atomowej. Kula trafiła w ścianę w odległości kilkunastu centymetrów od głowy Huntera, który wzdrygnął się ze strachu i opuścił latarkę. – Śmiało, Robercie – powiedziała. – Miałam cię za bardziej inteligentnego. Za doświadczonego policjanta. Nie potrafisz pracować pod presją? Dźwięk syren się przybliżył. – Chodzi o cienie – powtórzyła. – Spójrz na cienie. Odczytaj ich znaczenie. Masz coraz mniej czasu. Bum!

Druga kula utkwiła w ścianie na lewo od Huntera. Odpryski betonu posypały się na wszystkie strony. Niektóre ukłuły Huntera w policzek, rozrywając skórę i piekąc. Poczuł ciepłe strużki krwi spływające po twarzy, ale nie wypuścił latarki. W dalszym ciągu wpatrywał się w cienie. – Detektywie, obiecuję ci, że następna kulka utkwi w twojej głowie – powiedziała Olivia, robiąc krok w jego stronę. Umysł Huntera analizował różne możliwości, próbując się uporać z perspektywą śmierci w ciągu kilku następnych sekund. Kątem oka spostrzegł, że Olivia ponownie do niego celuje. Nie był w stanie myśleć. Wtedy to zobaczył. Rozdział 117 – Nagranie – powiedział, kiedy palec Olivii zaczął się zaciskać na spuście. Obraz nie przedstawiał dozownika, ale mikrofon przystawiony do ust Scotta. – Wszystko nagrałaś. Nagrywałaś, kiedy Bradley opowiadał swoją historię. Nagrałaś jego wyznanie. Olivia opuściła pistolet. Na jej ustach pojawił się uśmiech. Podniosła lewą rękę, pokazując Hunterowi miniaturowy dyktafon cyfrowy. – Nagrałam ich wszystkich. Zmusiłam każdego, żeby opowiedział, co się stało. Ich opowieści były identyczne. Mam je tutaj. Opowiadają, jak kolejno ją gwałcili… jak bili i rżnęli moją matkę… zanim poćwiartowali jej ciało, umieścili w skrzyni i wrzucili do oceanu. Wszystkich z wyjątkiem Andrew Nashorna. Złamałam mu szczękę. Nie mógł mówić, ale teraz to już bez znaczenia. Hunter nie wiedział, co powiedzieć. Scott zaczął nieskładnie mamrotać i wolno otworzył oczy. – Łap! – powiedziała Olivia, rzucając dyktafon w kierunku Huntera. Złapał go w powietrzu. Przez chwilę patrzył na niego z niedowierzaniem, a później spojrzał na nią pytająco. – Możesz go zatrzymać – powiedziała. – To może pomóc, ale nie chcę cię okłamywać – powiedział Hunter. – W naszych niedoskonałych sądach te nagrania nie zrobią większej różnicy, Olivio. – Wiem. Spowodowałam już różnicę, na której mi zależało. Wymierzyłam własną sprawiedliwość. – Wskazała dyktafon znajdujący się w ręce Huntera. – Myślałam o przekazaniu go prasie, ujawnieniu wszystkiego. Nie dla siebie, bo wiem, co mnie czeka… ale dla mojej matki. – Olivia otarła łzę, zanim zdążyła spłynąć po policzku. – Zasłużyła na sprawiedliwość. Zrób z tym to, co uznasz za stosowne. – Położyła pistolet Huntera na posadzce i kopnęła w jego stronę. – Aresztuj tę cholerną dziwkę! – krzyknął Scott, odwracając się na krześle. –

Wyciągnij mnie stąd, pieprzony kretynie! – Szarpnął się na krześle z całej siły. – Dziwka odcięła mi palec, nie widziałeś?! Dopilnuję, żeby cię upiekli na krześle elektrycznym! Słyszałaś, ty osierocona przez matkę dziwko?! Mój brat rozerwie cię w sądzie na strzępy! Tym razem Hunter był szybszy od Olivii. Potężne uderzenie dosięgło skroni Scotta, który osunął się na bok i zemdlał po raz drugi. – Za dużo gadał – wyjaśnił Hunter, odwracając się do Olivii i wzruszając ramionami. – Muszę cię aresztować. To mój obowiązek jako policjanta. Ale cię nie skuję. Tym razem to Olivia zrobiła zdezorientowaną minę. – Kiedy stąd wyjdziemy, będziesz mogła trzymać głowę wysoko. – Hunter spojrzał na Bradleya. – Zamiast ciebie skuję tę gnidę. Z oczu Olivii zniknęła wściekłość. – Jesteś dobrym człowiekiem i dobrym policjantem, Robercie, ale wszystko już sobie zaplanowałam. Moja historia będzie miała inne zakończenie. Będzie tylko jedno reżyserskie cięcie. W mojej wersji nie ma aresztowania. Hunter spostrzegł, że włożyła sobie do ust przedmiot wielkości pięciocentówki. Po chwili doleciało go chrupnięcie. Zacisnęła szczęki i przełknęła. Dopadł jej, ale Olivia osuwała się już na ziemię. Połknęła cyjanek w dawce znacznie przekraczającej śmiertelną. Kiedy funkcjonariusze Departamentu Policji Los Angeles dotarli do magazynu, jej serce już dawno przestało bić. Rozdział 118 Kolejnych dziewięćdziesiąt minut Hunter spędził na rozmowie z Garcią, kapitan Blake i Alice, opowiadając im o tym, co wydarzyło się od ostatniej nocy. – Muszę przyznać – powiedziała Alice – że gdy do mnie zadzwoniłeś i poprosiłeś, żebym włamała się do bazy danych Kalifornijskiego Departamentu Opieki Społecznej i poszukała dokumentów adopcji Olivii, uznałam to za najdziwniejszą prośbę, jaką słyszałam. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że Olivia jest podejrzana. Jedyną dziwną rzeczą, którą zauważyłam, był szybki przebieg procesu adopcji. Kalifornijskie prawo adopcyjne jest bardzo łagodne – wyjaśniła Alice. – Jedynym twardym wymogiem jest to, żeby osoba adoptowana była co najmniej dziesięć lat młodsza od adoptującego. Derek Nicholson skończył właśnie szkołę prawniczą. Miał wielu przyjaciół w sądach, znał mnóstwo ludzi. – Znał sędziów – dopowiedział Garcia. – Tak, sędziów również. Dysponując takimi kontaktami i znajomością prawa, mógł przyspieszyć adopcję. W Kalifornii typowa procedura adopcyjna trwa od sześciu miesięcy do roku. Derek Nicholson przygotował wszystkie dokumenty i dokonał tej sztuki w

niecałe trzy miesiące. Nikt nie zadawał żadnych pytań, wszystko wydawało się legalne. – Żeby omijać prawo, trzeba je znać – zauważył Hunter. – To prawda – przytaknęła Alice. – A jeśli ma się wpływowych przyjaciół, wszystko jest możliwe. – Dobrze, ale skąd wiedziałeś, że Olivia zaatakuje tej nocy? – spytał Garcia. – Nie wiedziałem. Miałem jedynie podejrzenia, więc zaryzykowałem. – Hunter przesunął koniuszkami palców po dwóch ranach na lewym policzku, bo nie zgodził się na założenie opatrunku. – Zaryzykowałeś? – zdziwiła się kapitan Blake. – Dziś rano nieoczekiwanie zapukałem do domu Olivii pod pozorem, że uzyskaliśmy nowe informacje i chcę jej zadać kilka pytań. Kiedy wczorajszego wieczoru Garcia i ja rozmawialiśmy z Olivią i jej siostrą, poprosiłem o zdjęcie ich ojca, kiedy był młodszy. Allison miała stare zdjęcie ze ślubu, które stało na kredensie w jej salonie. To Olivia mi je podała. Kiedy trzymała ramkę i patrzyła na zdjęcie, dostrzegłem coś w jej oczach. Zauważyłem silne wzruszenie, które wziąłem za cierpienie. Dziś rano, gdy zajrzałem do jej domu i zwróciłem fotografię, to uczucie powróciło. Jednak nie było to cierpienie, ale coś znacznie głębszego, znacznie bardziej bolesnego. – Hunter przerwał na chwilę i potarł oczy. – Spytałem ją, czy kiedy była mała, ojciec bawił się z nią lub jej siostrą w teatrzyk cieni. – Dałeś jej do zrozumienia, że wiemy o prawdziwym znaczeniu rzeźb – powiedziała Alice. Hunter skinął głową. – Tak, ale Olivia była bardzo opanowana. Udała, że jest zaskoczona dziwnym pytaniem, i nie zdradziła się. Później spytałem, czy bawiła się w teatrzyk cieni z matką. Na chwilę się zmieszała. Wbiła wzrok w ścianę. Jej twarz złagodniała, a później stwardniała jak nigdy wcześniej. Wtedy postanowiłem zaryzykować. Powiedziałem Olivii, że tej nocy w śledztwie nastąpił przełom. Że jesteśmy pewni, iż na liście zabójcy jest jeszcze jedna osoba. Że w ciągu dwudziestu czterech godzin będziemy mieć jej nazwisko, a wtedy będziemy ją obserwować przez całą dobę. Garcia się uśmiechnął. – Inaczej mówiąc, jeśli miałeś rację i Olivia była zabójcą, poinformowałeś ją, że musi zaatakować w ciągu dwudziestu czterech godzin, jeśli chce dotrzeć do następnej ofiary przed nami. Zmusiłeś ją do działania. Hunter skinął głową. – Nie miałem czasu, by wrócić do wydziału i poprosić o zespół inwigilacyjny. Oczywiście nie miałem także żadnych podstaw, aby uzasadnić swoją prośbę. Dysponowałem jedynie podejrzeniami i zdrobnieniem imienia.

– Dlatego postanowiłeś ponownie złamać procedury i sam zacząłeś ją śledzić – podsumowała kapitan Blake głosem pozbawionym ostrości. – Tak, przez dwadzieścia cztery godziny – przytaknął Hunter. – I co zrobiła? – zapytała Alice. – Nie opuszczała domu przez większą część dnia. – Pewnie obmyślała nowy plan – wtrąciła kapitan Blake. – Później pojechała do Woodland Hills i spotkała się ze Scottem Bradleyem na parkingu. Scott zostawił swój wóz i przesiadł się do jej samochodu. Słuchający zmarszczyli brwi. – Przypuszczam, że kilka dni temu Olivia nawiązała kontakt ze Scottem – podjął Hunter. – Bradley jest żonaty, ale ma słabość do ładnych kobiet, szczególnie jeśli komunikują, że są uległe. Olivia wiedziała, jak go zwabić. Jestem pewny, że urabiała go od kilku dni. – To wyjaśniałoby zmianę jej sposobu działania – powiedział Garcia. – Poprzednie miejsca zbrodni znajdowały się tam, gdzie ofiara czuła się bezpiecznie i wygodnie – w domu Nicholsona, na jachcie Nashorna, w biurze Littlewooda. Scott Bradley miał żonę i dwie córki, co wykluczało dom. Nie miał też prywatnego biura. Był maklerem giełdowym, pracował na parkiecie z dziesiątkami innych osób. Hunter skinął głową. – Zatem musiała jedynie zadzwonić i powiedzieć, że chce się z nim spotkać dziś wieczór – podjęła Alice. – Jestem pewna, że zrezygnowałby dla niej z własnych pomysłów na wieczór. – Nigdy nie sądziła, że wyjdzie z tego cało, prawda? Nawet gdyby nie została złapana – rzekła kapitan Blake. – Wiedziała, że nie pójdzie do więzienia. Wiedziała, że nie chce dalej żyć. Hunter nie odpowiedział. – Kiedy Derek Nicholson powiedział jej prawdę – ciągnęła Alice – skazał Olivię na psychiczną śmierć. Złożył na jej barki ciężar, którego nie mogła udźwignąć. Co byście zrobili, gdybyście nagle usłyszeli, że całe życie byliście okłamywani, że wasza matka została brutalnie zamordowana, poćwiartowana i wyrzucona jak śmieć… gdybyście poznali nazwiska sprawców… dowiedzieli się, że nie ponieśli konsekwencji i nigdy nie zostaną ukarani? Czy moglibyście dalej żyć z tą świadomością? Dla Olivii takie życie byłoby torturą, w więzieniu i za jego murami. – Olivia poświęciła życie, aby oddać matce sprawiedliwość – stwierdził Hunter. – Sprawiedliwość, której żadna z nich nie otrzymałaby w naszych sądach. Koniec końców ci ludzie zabili matkę i córkę. W pokoju zapanowało bolesne milczenie.

– Wiem, że zrobiliśmy to, czego od nas oczekiwano – powiedziała kapitan, kręcąc głową. – Z drugiej strony można było działać nieco wolniej. Nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby Olivia Nicholson zabiła wszystkich czterech. Absolutnie nic. Ta kanalia Scott Bradley za łatwo się wywinął. Zasłużył na gorszy los. Bradley mówi, że uderzyłeś go tak mocno, iż stracił przytomność. Hunter milczał. – Powiem ci, jak ja to widzę – podjęła kapitan. – Bradley był pod działaniem silnego stresu. W takich okolicznościach łatwo o zaburzone postrzeganie rzeczywistości. Tylko mu się zdawało, że go walnąłeś. – Przerwała i przesunęła wzrokiem po zebranych w pokoju. – Tak, uważam, że to bardzo dobra odpowiedź. Garcia opowiedział Hunterowi o tym, co wydarzyło się w Pomonie. Ken Sands został zatrzymany, więc Garcia planował skontaktować się z detektywem Rickiem Corbim, który prowadził śledztwo w sprawie zabójstwa Tita. Sands był jego głównym podejrzanym. Rozdział 119 Dochodziła północ, kiedy Hunter skończył papierkową robotę. Zszedł na dół i położył dokumenty na biurku kapitan Blake, żeby były gotowe na następny ranek. Sięgnął do kieszeni, kiedy zadzwoniła jego komórka. – Detektyw Hunter. – Cześć Robercie, tu Alice. Hunter był tak zajęty raportami, że nie zauważył, iż kilka godzin wcześniej Alice spakowała swoje rzeczy i wyszła. – Zadzwoniłam, aby powiedzieć, że miło było ujrzeć cię ponownie – powiedziała. – To było niezłe doświadczenie. – Tak, też się cieszę z naszego ponownego spotkania. – Chociaż mnie nie pamiętałeś. Milczał kilka sekund. – Słuchaj, więcej cię nie zapomnę. Nadal pracujesz w biurze prokuratora okręgowego, prawda? – Tak, nadal pracuję dla prokuratora okręgowego. Zapanowało niezręczne milczenie. Spojrzał na zegarek. – Jesteś wolna? Mógłbym cię zaprosić na drinka? – Teraz? – Zaskoczenie pobrzmiewające w głosie Alice nie było spowodowane późną godziną. – Już prawie skończyłem. Przydałby mi się drink…

Zawahała się. – I towarzystwo – dodał Hunter. – Tak, drink to świetny pomysł. Hunter się uśmiechnął. – Co powiesz na bar Edison w Higgins Building, przy Drugiej i Main? – Doskonale. Znam to miejsce. Za pół godziny? – Do zobaczenia – powiedział i zakończył połączenie. Wyszedłszy z siedziby wydziału, Hunter przystanął na rogu South Broadway i Pierwszej Zachodniej, przez chwilę obserwując uliczny ruch. Dotknął świeżej rany na policzku, a później spojrzał na trzymaną w ręku kopertę. Na kopercie widniał adres Michelle Howard, redaktor naczelnej „Los Angeles Timesa”. Kilka lat temu Howard sama stała się sensacją, gdy ujawniła, że jako nastolatka padła ofiarą gwałtu zbiorowego. Sprawcy nigdy nie zostali złapani. Hunter nie powiedział Garcii, kapitan Blake, Alice ani nikomu innemu o dyktafonie, który dostał od Olivii Nicholson. Teraz wyjął go z kieszeni i oglądał dłuższą chwilę, a następnie włożył do koperty, zakleił i wrzucił do skrzynki pocztowej, która przed nim stała. Jego robota była skończona. Ruszył w kierunku skrzyżowania Drugiej i Main. 1 Uniwersytet Kalifornijski w Los Angeles. 2 Robbery Homicide Division – wydział rozbojów i zabójstw. 3 Homicide Special Section. 4 National Center for the Analysis of Violent Crime, Krajowy Ośrodek Analiz Brutalnych Przestępstw. 5 Defense Readiness Condition, maksymalny poziom gotowości bojowej. 6 Proszę (wł.)

Document Outline Strona tytułowa Strona redakcyjna Spis treści Dedykacja Podziękowania Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19 Rozdział 20 Rozdział 21 Rozdział 22 Rozdział 23 Rozdział 24 Rozdział 25 Rozdział 26 Rozdział 27 Rozdział 28 Rozdział 29 Rozdział 30 Rozdział 31 Rozdział 32 Rozdział 33 Rozdział 34 Rozdział 35 Rozdział 36 Rozdział 37

Rozdział 38 Rozdział 39 Rozdział 40 Rozdział 41 Rozdział 42 Rozdział 43 Rozdział 44 Rozdział 45 Rozdział 46 Rozdział 47 Rozdział 48 Rozdział 49 Rozdział 50 Rozdział 51 Rozdział 52 Rozdział 53 Rozdział 54 Rozdział 55 Rozdział 56 Rozdział 57 Rozdział 58 Rozdział 59 Rozdział 60 Rozdział 61 Rozdział 62 Rozdział 63 Rozdział 64 Rozdział 65 Rozdział 66 Rozdział 67 Rozdział 68 Rozdział 69 Rozdział 70 Rozdział 71 Rozdział 72 Rozdział 73 Rozdział 74 Rozdział 75 Rozdział 76 Rozdział 77 Rozdział 78 Rozdział 79 Rozdział 80 Rozdział 81 Rozdział 82 Rozdział 83

Rozdział 84 Rozdział 85 Rozdział 86 Rozdział 87 Rozdział 88 Rozdział 89 Rozdział 90 Rozdział 91 Rozdział 92 Rozdział 93 Rozdział 94 Rozdział 95 Rozdział 96 Rozdział 97 Rozdział 98 Rozdział 99 Rozdział 100 Rozdział 101 Rozdział 102 Rozdział 103 Rozdział 104 Rozdział 105 Rozdział 106 Rozdział 107 Rozdział 108 Rozdział 109 Rozdział 110 Rozdział 111 Rozdział 112 Rozdział 113 Rozdział 114 Rozdział 115 Rozdział 116 Rozdział 117 Rozdział 118 Rozdział 119 Przypisy
Chris Carter - Rzezbiarz smierci

Related documents

285 Pages • 95,638 Words • PDF • 1.6 MB

350 Pages • 108,748 Words • PDF • 1.9 MB

261 Pages • 53,111 Words • PDF • 1008.6 KB

415 Pages • 76,193 Words • PDF • 1.5 MB

332 Pages • 119,048 Words • PDF • 1.6 MB

282 Pages • 95,784 Words • PDF • 1.4 MB

292 Pages • 108,354 Words • PDF • 1.2 MB

257 Pages • 107,891 Words • PDF • 1.4 MB

366 Pages • 97,997 Words • PDF • 1.4 MB