Lennox Marion - Raj na prowincji

141 Pages • 29,266 Words • PDF • 650.7 KB
Uploaded at 2021-09-24 17:15

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


LENNOX MARION W KRAINIE JEZIOR RAJ NA PROWINCJI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- To pańskie dziecko. - Słucham? - spytał doktor Nate Ethan. Czyżby się przesłyszał? Dyżur już się kończył i Nate myślami wybiegał do tego, co czekało go wieczorem. Umówił się z Donną. W mieście odbywał się festiwal muzyki jazzowej i bardzo mu zależało na wieczornym koncercie oraz kolacji'z przyjaciółmi. Tymczasem zanosi się na to, że będzie musiał poświęcić więcej czasu tej zwariowanej pacjentce. - Słucham? - powtórzył. Wariatka czy nie, zapewne potrzebuje pomocy. Nie zna jej, więc nic o niej wie. Trzeba się skoncentrować... Może jest samotną matką, pomyślał, widząc, że kobieta nie ma obrączki. Po sześciu latach na prowincji dostrzegał takie rzeczy niemal automatycznie. Dobiegała trzydziestki. Sprane dżinsy, rozciągnięty T-shirt i zmięta wstążka, którą związała czarne, kręcone włosy, mogą świadczyć o kłopotach finansowych. Sprawia wrażenie osoby z problemami. Ma podkrążone ciemnobrązowe oczy oraz zmęczoną twarz. - W czym mogę pani pomóc? - zapytał w końcu. Tak, nie ma czego zazdrościć samotnym matkom. Jej koszulki czepiał się mały, chyba czteroletni chłopczyk. Na rękach trzymała kilkutygodniowe niemowlę.

- Nie przyszłam prosić o pomoc - powiedziała głosem tak zmęczonym, jakby była u kresu sił. - Przyszłam oddać to, co do pana należy. - Podała mu niemowlę. - To jest Mia. Ma cztery tygodnie i jest pana dzieckiem. Milczenie. Ta chwila trwała nieskończoność. Na dworze, wśród eukaliptusów nad rzeką, zaskrzeczała papuga. Jej śmiech zupełnie nie pasował do tej sytuacji. Czy Nate Ethan pomoże? Gemma czuła, że robi jej się słabo. Cała jej przyszłość zależy od tego, co wydarzy się w ciągu najbliższych kilku minut. Czy on jest tak samo nieodpowiedzialny jak jej siostra? Wygląda sympatycznie, uznała. Fiona też była „sympatyczna". Dokąd ją to zaprowadziło? Może podobnie jak w przypadku Fiony jego urok działa na jego zgubę? Był tak przystojny, że mógłby zostać gwiazdorem filmowym. Wysoki, dobrze zbudowany, opalony, z krótko przystrzyżoną brodą. Na czoło opada mu kasztanowy kosmyk, a w ciemnozielonych oczach migoczą wesołe iskierki, nawet wtedy gdy się nie uśmiecha. Taki przystojny, że żadna dziewczyna... Stop. Nie tędy droga. Raz wystarczy. Czuła teraz to samo co wtedy, gdy się w to wpakowała. To samo co Fiona... Za biurkiem tymczasem... Wariatka, skonstatował. Musi się pospieszyć, bo Donna czeka. - Nie znam pani. - Przytaknęła. - Jakim cudem... - To nie jest moje dziecko. - Patrzyła mu wyzywająco w oczy. - Mia jest pańskim dzieckiem.

- Nie rozu... - Moja siostra... - Oczy jej pociemniały. - Moją siostrą była Fiona Campbell. Pracowała tu do grudnia. Pamięta ją pan?, Fiona Campbell. Pamiętał ją bardzo dobrze... - Poszedł pan z nią do łóżka? Do łóżka. Ucisk w żołądku. Koszmar. - Tak, ale... - Dwa dodać dwa jest cztery - oznajmiła znużonym tonem. - Urodziła pańskie dziecko miesiąc temu i następnego dnia umarła. Kobieta siedziała w milczeniu, czekając, aż dotrze do niego ta rewelacja. Chłopczyk nie puszczał brzegu jej koszulki, jakby ten kontakt decydował o jego życiu. Niemowlę natomiast spało spokojnie, zawinięte w różowy kocyk. Fiona Campbell. Najbardziej narwana lekarka, jaką spotkał. Graham, jego wuj i zarazem partner w tym prowincjonalnym szpitalu, zachorował. Fiona była jedynym lekarzem, który odpowiedział na ich ofertę pracy. Ta szalona i fascynująca kobieta zburzyła jego spokojne życie. Na dodatek była oszałamiająco piękna. Żyła na pełnych obrotach, nie traciła czasu na sen, bankietowała, spotykała się z każdym, kto ją o to poprosił, czerpała siły wyłącznie z adrenaliny. Od pierwszej chwili marzyła, by się z nim przespać. - Jesteśmy dla siebie stworzeni - oświadczyła kiedyś. Była bezczelna i uwodzicielska. - Tak przystojnego lekarza jeszcze nie widziałam. A ja? Czy nie jestem najpiękniejszą lekarką? Nie był w stanie zaprzeczyć. Nie miał żadnej przyjaciółki, a na dodatek intrygował go jej upór, by zwabić go do łóżka. Jak każdy mężczyzna był tylko człowiekiem.

Wystarczył jeden raz, by zorientował się, że to pomyłka. Poważna. Drzemało w Fionie coś, czego nawet nie potrafił sobie wyobrazić. Była opętana, a on nie wiedział dlaczego. Tak, spał z nią. Jeden raz. Instynkt podpowiedział mu, żeby jak najszybciej się wycofał. Gdy Graham wyzdrowiał i wrócił do pracy, a Fiona wyjechała, odetchnął z ulgą. - Uważaliśmy przecież. - Powiedział to bardziej do siebie niż do kobiety. Wiedział, na czym polega bezpieczny seks. - Twierdziła, że jest zabezpieczona. Użyłem prezerwatywy. - Wierzę, ale czy jest pan pewien, że Fiona wcześniej się nią nie zajęła? spytała ze wzruszeniem ramion. Uniósł wysoko brwi. - Co pani chce przez to powiedzieć? - To, że Fiona zawsze potrafiła dopiąć swego. Zdaje się, że chciała mieć z panem dziecko. - Bzdura. - Czyżby? - Nie ukrywała znużenia. - Przyznała się, że to jest pana dziecko oraz że upatrzyła sobie pana na ojca. Na pewno skłamała, mówiąc, że jest zabezpieczona. Podejrzewam, że przedziurawiła prezerwatywę, zanim pan jej użył. Jeśli jednak chce pan przeprowadzić badanie DNA... Patrzył na niemowlę jak na ropuchę. Było rude. Rude! - To niemożliwe. - Powiedziała, że pan jest ojcem. Pana nazwisko widnieje w akcie urodzenia Mii. Przed porodem podpisała stosowne oświadczenie w sądzie. Mam je panu pokazać? - Nie! - Jak pan chce... - Wstała, wyciągając przed siebie zawiniątko. - Czy się to panu podoba, czy nie, Mia jest pańską córką. Jej matka nie żyje, więc mała należy do pana.

Siedział oniemiały. Nie miał siły się ruszyć, a w jego umyśle panowała absolutna pustka. Otworzył usta. - Nie chcę dziecka - zaskrzeczał. - Rozumiem pana. Ale je pan ma. Wstał, lecz nie wyszedł zza biurka, jakby bał się podejść bliżej. Koszmar. Absurdalny koszmar. Za chwilę się obudzi... - Uważaliśmy. - Fiona nigdy na nic nie uważała. Wziął głęboki oddech, żeby opanować nerwy. Żeby nie oszaleć. Spojrzał na listę pacjentów. - Gemma Campbell? - Tak, siostra Fiony - rzekła obojętnym tonem. Dopiero po chwili zrozumiał, skąd ten brak emocji w jej głosie. Ta kobieta przyszła tu, by zostawić mu dziecko i wyjść. Oddać mu niemowlę, które nie ma z nią nic wspólnego, za to wszystko łączy je z nim... - Fiona powiedziała pani, że to jest moje dziecko? - Tak jest. - Po raz pierwszy na jej zmęczonej twarzy ujrzał cień uśmiechu. - Trudno to ukryć. Niech sam pan popatrzy. - Odchyliła kocyk. Zamurowało go. Przypomniały mu się jego własne zdjęcia z czasów niemowlęctwa. On też przyszedł na świat z gęstą kasztanoworudą czupryną. Miał śniadą karnację, zielone oczy i czarne brwi. Matka twierdziła, że był ślicznym dzieckiem. To dziecko bez wątpienia jest piękne. Maleńka Mia spała spokojnie z zaciśniętą różową piąstką przy buzi. Miała kasztanoworude włoski i brwi czarne jak... Jak jego brwi. Śniada karnacja, rude włosy i czarne brwi. Ten typ urody zdarza się bardzo rzadko. Powinna mieć zielone oczy, pomyślał. Poczuł jednocześnie dziwny skurcz w okolicy serca. Tak silny, że musiał zacisnąć dłonie na krawędzi biurka.

- Nadal utrzymuje pan, że to nie pana dziecko? -W oczach Gemmy wyczyta! współczucie, lecz ton jej głosu był nieprzejednany. - Tak... Nie... - Język mu się plątał. - Ale... - Już panu mówiłam, że Fiona zawsze osiągała swój cel. Wychodzi na to, że gdy tylko pana spotkała, zaplanowała sobie, że będzie miała z panem dziecko. Westchnął, po czym ciężko opadł na krzesło. Gemma także usiadła. Czekała, aż Nate pogodzi się ze swym losem. - Gemma, chce mi się pić - odezwał się nagle chłopiec. Nadal trzymał się jej T-shirta i z lękiem popatrywał na lekarza. Nareszcie jakiś konkret. Pragnienie. Z tym łatwo sobie poradzi. Wstał, nalał wody do papierowego kubeczka i podał chłopcu. Ten lękliwie popatrzył na kubek, lecz pragnienie wzięło górę. Ta krótka przerwa pozwoliła Nate'owi pozbierać myśli. Co do jednej sprawy miał absolutną pewność. - To nieistotne, czy jestem jej ojcem czy nie - oznajmił stanowczym tonem. - Nie wezmę jej. - To, czy jest pan jej ojcem czy nie, zdecydowanie nie jest nieistotne. Mia jest pańskim dzieckiem. - Nie chcę jej. - Woli pan, żeby adoptowali ją obcy ludzie? Kolejny silny skurcz. Jakby dostał kopniaka w brzuch. - O czym pani mówi? - Pan albo adopcja. Decyzja należy do pana. - Przecież pani... Nie mam najmniejszych wątpliwości, że pani się o nią troszczy. - Owszem. Lecz nie mogę jej zatrzymać. - Dlaczego? - Czuł się fatalnie. Czy mógł w tej sytuacji czuć się inaczej? - Mam własne życie... - zaczęła.

Nie uwierzył jej. Przecież już się małą zajmuje. Może nadal się nią opiekować. - To jest dziecko pani siostry. - Bardzo się starał zapanować nad drżeniem głosu, lecz w jego myślach panował istny chaos. - Ma już pani starsze dziecko. - Zrobił bardzo głęboki wdech. - Niezależnie od tego, jak idiotyczna jest ta sytuacja... Jeśli będą dowody, że to moje dziecko, do czego jeszcze się nie przyznaję, to rozumiem, że będę zobowiązany je utrzymywać. Będę pani płacił. Rzuciła mu spojrzenie pełne złości. - Jaki pan wspaniałomyślny! Nic z tego. - Więc czego pani ode mnie oczekuje? - Wywiązania się ze zobowiązań - rzuciła. - I niezrzu-cania ich na mnie. Mam ich dosyć. Przyjrzał się jej uważnie. Ona ma istotnie wszystkiego dosyć, stwierdził. Jest blada i ma podkrążone oczy. Fiona zmarła w połogu? Nie do wiary. Ta pełna energii i żywotności Fiona! - Dlaczego umarła? - zapytał łagodniejszym tonem. Jego pytanie ją zdumiało. Nie oczekiwała współczucia. - Chcę to wiedzieć. Rzucawka? - Niewydolność nerek na skutek ciąży oraz niekontrolowanej cukrzycy. Umarła, ponieważ nie zależało jej na życiu. Własnym ani jej dzieci. Obojga. Dwoje dzieci. Czy ten chłopczyk też jest dzieckiem Fiony? Spojrzał na malca, potem na Gemmę. Dopatrzył się kilku wspólnych cech. Ciemne włosy i jasna karnacja. Wyglądali jak matka i syn. Lecz... mały chyba był bardziej podobny do Fiony. Ta dziewczyna też jest do niej podobna. Jednak nie tak piękna i eteryczna. Fiona była elegancka, ubierała się z fantazją, nigdy nie widział jej bez makijażu, w przeciwieństwie

do Gemmy. Ona chyba nawet nie wie, co to makijaż. A ten jej strój! Jej ubrań nie wzięliby nawet w sklepie z używaną odzieżą. Mimo to jest podobna. Do Fiony oraz do chłopca. Przypomniał sobie, jak mały się do niej zwrócił. Powiedział „Gemma", a nie „mamo". - To jest jej dziecko? - Zgadł pan. - Jego też mam wziąć? Aż zamrugała, po czym jednak lekko się uśmiechnęła. Przygarnęła chłopca do siebie. - Proszę się nie obawiać. Fiona jest jego biologiczną matką, lecz od dwóch lat ja mu matkuję. Jesteśmy nierozłączni. To było widać. Kobieta i dziecko przeciwko całemu światu. Przypatrywał się im, a oni jemu. Kolejny raz poczuł ucisk w klatce piersiowej, który oznaczał... Co? Coś, czego ciągle nie mógł zidentyfikować. Skoncentrował się. - Nie chce pani drugiego? - Nie. - Proszę mi wyjaśnić dlaczego. - Nie muszę. Żeby tylko nie wyszła... Nie może odejść. Chce zostawić mu niemowlę i odjechać? W głowie mu szumiało.. - Tak, wiem, nie musi pani, ale ja muszę to wiedzieć. Proszę... Zwlekała z odpowiedzią. Wyjęła kubek z rąk siostrzeńca i postawiła na biurku. - Cady, zobacz, tam w kącie są klocki. - Głową wskazała kosz, który Nate trzymał w gabinecie z myślą o małych pacjentach. - Zbuduj nam wieżę. Chłopiec zastanowił się, po czym z powagą kiwnął gło-

wą niczym cieśla, który uznał, że może podpisać umowę na budowę. Ukląkł na podłodze i zaczął metodycznie coś konstruować. W kontekście dramatycznej wymiany zdań, jaka miała miejsce przy biurku, był to bardzo kojący widok. Nate poczuł się lekarzem. Odniósł wrażenie, że chłopiec posługuje się dotykiem zamiast wzrokiem. Podnosił klocki, macał ich krawędzie i dopiero wtedy je łączył. Niewidomy? Nosi okulary? To nie jego sprawa. Cady nie jest pacjentem. - Proszę mi o wszystkim opowiedzieć - zaryzykował. - Moja siostra była... Chyba nie przesadzę, mówiąc, że była chora psychicznie. - Jak to? Nie rozumiem. - Przypomniał sobie ostatnie spotkanie z Fioną. Chora psychicznie? Nagle to określenie wydało mu się trafne. Wtedy nie wiedział, na czym to polega. Teraz też nie. - Co pani przez to rozumie? - Już mówiłam, że miała cukrzycę. - Cukrzyca to nie wyrok śmierci. I nie ma nic wspólnego ze stanem umysłu. - Ma, w przypadku istot tak doskonałych jak Fiona. Była ode mnie dwa lata młodsza. Od dnia narodzin była doskonała. Tak uważała nasza matka. Matka też była królową piękności. Ojciec odszedł od niej tak wcześnie, że go nie pamiętam, więc wszystkie ambicje skupiła na Fionie, - Urwała, by zapanować nad rozgoryczeniem, które jej wpojono niemal w kołysce. Była spełnieniem marzeń matki. Nawet jako niemowlę była cudowna. Wygrywała jeden za drugim konkursy na najśliczniejsze dziecko, a potem na najpiękniejszą dziewczynkę. Była wyjątkowo inteligentna. Bez trudu zdawała wszystkie egzaminy, zmieniała zamożnych narzeczonych jak rękawiczki. Cokolwiek sobie umyśliła, natychmiast musiało się ziścić. Matka rozpieszczała ją bez opamiętania. Gdy umarła, jej miejsce zajęli mężczyźni.

Teraz zrozumiał. Czy na pewno? - Co było dalej? - Ujawniła się cukrzyca. - Nie rozumiem. - Ja też nie. Wiem tyle tylko, że stało się to, gdy dostała się na medycynę i szalała ze szczęścia. Nagle stanęła wobec perspektywy czterech zastrzyków insuliny każdego dnia, nieustannego monitoringu oraz ostrej diety. - Wiem, na czym polega cukrzyca - zauważył. - Typ pierwszy... Paskudny, lecz jeśli jest pod kontrolą, nie zagraża życiu. - Jej cukrzyca nie była pod kontrolą. Nie dlatego że było to niemożliwe, lecz dlatego że Fiona nie chciała się tym zająć. Nienawidziła choroby. Odmówiła opiekowania się sobą. Codziennie wstrzykiwała sobie taką samą dawkę insuliny, nie sprawdzając poziomu cukru. Czasami nie robiła nawet tego. Odmówiła przejścia na dietę. Okazało się, że ta doskonała Fiona nie jest już doskonała. Nie potrafiła tego zaakceptować. W swojej praktyce zetknął się z kilkoma cukrzykami, którzy nie chcieli przyjąć do wiadomości swej choroby. Skutki były tragiczne. - Była lekarzem. Musiała wiedzieć. Znała ryzyko. - Myślę, że zwariowała. - Słowa nie przychodziły jej łatwo. - Była rozpieszczana przez całe życie. Była złotym dzieckiem i wszyscy mieli ją za istotę doskonałą. Myśl o zastrzykach, o tym, że nie wolno jej jeść tego, na co ma ochotę, o tym, że jej organizm nie jest doskonały... Obawiam się, że moja siostra oszalała. Traktowała cukrzycę jak coś, co przeszkadza być istotą doskonałą i uznała, że jeśli nie będzie na nią zwracać uwagi, choroba zniknie. Jako lekarz powinna wiedzieć, że takie podejście wpędzi ją do grobu.

Słuchał Gemmy przerażony. Dlaczego sam się nie domyślił? Nie wiedział nawet, że Fiona miała cukrzycę... - To samobójstwo. Przytaknęła. - Zgadza się. Pod koniec studiów wystąpiły pierwsze skutki. Potem umarła nasza mama. Po śmierci mamy z Fio-ną było jeszcze gorzej. Jej świat nie wyglądał tak, jak by sobie tego życzyła, więc zareagowała złością. Lekarz ostrzegł ją, że jeśli nie chce poddać się reżimowi wymaganemu przez chorobę, to zdecydowanie nie powinna zachodzić w ciążę. Wobec tego zrobiła to dziesięć minut po wizycie u niego. To był Cady. Jej wzrok pociemniał. - W ten sposób zrujnowała nasze życie. Nasze życie? - Co dalej? Otrząsnęła się ze wspomnień. Wróciła do niełatwej teraźniejszości. Podjęła opowieść rzeczowym głosem. - Omal wtedy nie umarła. Zachowywała się, jakby była wściekła na cały świat. Czuła się oszukana. Była wściekła, bo nie umarła. Od tej pory już nic nie miało sensu. Przestał cokolwiek rozumieć. To, co usłyszał, nie pasowało do owej radosnej i pięknej lekarki, która zawróciła mu w głowie dwanaście miesięcy wcześniej. - Nie zauważyłem tego. - Jasne. - Posłała mu wymowne spojrzenie. - Zauważył pan to, co widziała większość mężczyzn: piękną Fionę. Kobietę, której nie można się oprzeć. Ale była też inna Fiona: ta, która stąpała po cienkiej Unii dzielącej ją od obłędu. Urodziła Cady'ego i go porzuciła. Wiedziała... że się nim zajmę. Nie mogłam postąpić inaczej. Starałam się. Po tym, co mi zrobiła... Z trudem mi się to udało, ale wytrwale zbierałam okruchy mojego dawnego życia.

- Chce pani powiedzieć, że miała do pani pretensje? - Nadal nie pojmował, co się stało. - Oczywiście. - To ona miała być istotą doskonałą. -Westchnęła. - I była. Matka kochała ją do szaleństwa. Ja byłam w tle, lecz Fiona i to miała mi za złe. Była o mnie zazdrosna od urodzenia. Jak kukułka podrzucona do gniazda innego ptaka, próbowała wyehminować rodzeństwo. Dowiedziawszy się o chorobie, matka zwróciła się do mnie. Fiona wściekła się, ponieważ ta nijaka Gemma miała to, czego ona chciała. Zdrowie, oraz podporządkowaną matkę. Więc postanowiła mnie zniszczyć. Obarczyła mnie dzieckiem. Gdy okazało się, że sobie radzę i jakoś żyję, podrzuciła mi drugie dziecko. I przy okazji umarła. Nate porządkował w myślach historię Fiony. Szukał przyczyny. - Niewiele z tego rozumiem. - Nie ma nad czym się zastanawiać. - Dobre sobie! - zdenerwował się. - Nie ma nad czym się zastanawiać! Dowiaduję się, że jestem ojcem... - Sypiając z Fioną, powinien był pan wziąć pod uwagę taką możliwość. - Do głowy by mi nie przyszło. - Na litość boską, jest pan lekarzem! - Teraz ona się zdenerwowała. Żadna metoda antykoncepcji nie jest stuprocentowo pewna. Oprócz wstrzemięźliwości. - Ale... - Nie ma żadnego ale. To jest pańskie dziecko. - Wstała, podając mu zawiniątko. - Bierze ją pan, czy wybiera pan dla niej adopcję? Fiona urodziła to dziecko, aby ukarać mnie za to, że nie jestem chora. Przemyślałam wszystko bardzo dokładnie. W przypadku Cady'ego to się jej udało. Przygarnęłam go, wychowuję go i kocham jak własnego syna.

Mia... No cóż, ilekroć na nią spojrzę, ogarnia mnie gniew. Mała na to nie zasłużyła. Pan jest jej ojcem. Weźmie ją pan? Czy będzie pan szukał kogoś innego, kto ją pokocha? Jest jeszcze inne wyjście, pomyślał. Każe tej kobiecie zabrać dziecko. Niech sama szuka dla niego rodziców adopcyjnych. Niestety, Gemma myślała szybciej niż on. - Proszę wybić to sobie z głowy. Nie zajmę się adopcją. Po pierwsze oznaczałoby to, że Mia zostanie ze mną dłużej, a ja nie chcę jej pokochać. Po drugie, nie mogłabym się tego podjąć, nawet gdybym była skłonna. Nie ma dokumentu, w którym figuruję jako jej rodzic. W akcie urodzenia Cady'ego to ja jestem jego opiekunką, lecz z aktu Mii wynika, że jej matka nie żyje, a ojcem jest Nate Ethan. Od samego początku jest pan jej jedynym opiekunem. Ostrożnie położyła dziecko na biurku. Bardzo zadbane. Różowiutkie, pulchne, ślicznie ubrane. Jednym słowem kochane. - Ile ona ma? - Cztery tygodnie. Niedługo zacznie się uśmiechać. - A... a Fiona? - W trzydziestym ósmym tygodniu zapadła w śpiączkę, więc natychmiast zrobiono cesarskie cięcie. Zdecydowanie za późno. Umarła następnego dnia. Zamknął oczy. Fiona nie żyje? - Nie może pani jej tu zostawić! - Zobaczymy. - Z dumnie uniesioną głową podała mu wizytówkę. Znajdzie mnie pan pod tymi numerami. - Jeśli będę pani potrzebował? - Nie. - Kręciła głową. - Doktorze, mam dosyć bycia potrzebną. Cady mnie potrzebuje, i to mi wystarczy. Lecz gdyby w przyszłości uznał pan, że Cady powinien poznać swoją siostrzyczkę...

O kurczę, przyszłość... Dziesięć minut wcześniej przyszłością był koncert jazzowy! - Nie może pani tego zrobić. - Mogę. - Pochyliła się nad chłopczykiem, by wziąć go za rękę. - Piękna wieża - pochwaliła go. - Musimy już iść. - Wyjeżdża pani? - spytał z niedowierzaniem. - Mam zamiar. Mieszkamy w Sydney, a to spory kawał drogi. - Co ja mam robić? - To co zawsze. Spełniać swoje obowiązki. Jest pan lekarzem. Sądzę, że wie pan, jak opiekować się niemowlęciem. Sprawdziłam, jakie ma pan warunki i wiem, że jest tu szpital. Tam jest wszystko, co może panu być potrzebne. - Obok zawiniątka postawiła sporą torbę. - Tutaj jest mleko w proszku, butelki, ubranka. Od tej pory, doktorze, jest pan sam. Niezupełnie. W głębi budynku trzasnęły drzwi, po czym ktoś zapukał do drzwi gabinetu. Uchyliły się lekko. Wychynęła zza nich piękna twarzyczka Donny. - Jest tu kto? - Uśmiechnęła się promiennie do Nate'a. - Kochanie, spóźnimy się. Przyniosłam ci garnitur, żebyś się przebrał. Musimy się pospieszyć. Donna nie dorównywała urodą Fionie, lecz nie można było jej nic zarzucić. Była wysoka, szczupła i zadbana. Takie właśnie kobiety najbardziej lubił Nate. Miała na sobie sukienkę z epoki charlestona, sznur korali sięgający talii i bardzo wysokie szpilki. Jej fryzurę ozdabiała welurowa opaska. Wyglądała bosko! Normalnie zagwizdałby z podziwu, lecz tym razem nie miał ochoty.

Nie powinna jednak pchać się do gabinetu, gdy przebywa w nim pacjent! - Jestem zajęty. - Ależ nie. Pan doktor już jest wolny - pospieszyła Gemma, uśmiechając się na widok przyjaciółki Nate'a. -Świetnie się składa. Ma pan nową towarzyszkę. Fiona uprzedziła mnie, że nie będzie pan zasypiał gruszek w popiele. Witam panią. Mam na imię Gemma, a to jest Cady. Już wychodzimy. Ale... - popatrzyła na suknię Donny - na pani miejscu, zajmując sięMią, zarzuciłabym na ramię jakąś ście-reczkę, ponieważ mała miewa odruch wymiotny. - Niech pani nie wychodzi! Nie posłuchała, więc ruszył za nią. Nigdy jeszcze nie zareagował tak szybko. Zastąpił jej drogę, gdy już miała wychodzić na parking. - Nigdzie pani nie pojedzie. - Zamierza mnie pan zamknąć w wieży i wyrzucić klucz? - Nie. - Więc o co panu chodzi? Przegarnął palcami włosy. - Nate, kochanie, co się stało? - dopytywała się Donna. - Ta pani... Gemma... chce mi zostawić swoje dziecko. - O nie! To jest pana dziecko, nie moje. - Twoje dziecko? - Donna osłupiała. - Twoje?! - Wodziła po nich wzrokiem. - Doktora Ethana znam od godziny. To nie jest moje dziecko. Jestem jedynie bocianem, który przyniósł mu zawiniątko. - O co tu chodzi? - Donna traciła cierpliwość. O co tu chodzi? Nie miał pojęcia. Był całkiem zagubiony. Czuł, że tonie.

- Nie wiem. - Proszę mnie przepuścić - zażądała Gemma. - Nie pozwałam. - Muszę wyjść. Jutro pracuję. Wykorzystałam wszystkie przysługujące mi zwolnienia i jeśli jutro nie stawię się w szpitalu, stracę pracę. - Pani pracuje? - Dziwne ale prawdziwe. - To kto zajmuje się Cadym? - Nie tędy droga. - Wyczuła jego intencje. - Cady chodzi do szpitalnego żłobka, ale nie stać mnie na opłacenie miejsc dla dwójki dzieci. - Pielęgniarka? - Nie, doktorze. - Była już bardzo poirytowana. - Jestem lekarzem, wbrew pozorom. Jak moja siostra. Ale jestem od niej tak inna, że trudno w to uwierzyć. Na dodatek nie mam nieślubnego dziecka. Zegnam pana. - Gemma, kręci mi się w głowie - odezwał się nagle chłopiec. - Mnie też, skarbie. Zaraz pójdziemy na kolację. -Zwróciła się do Nate'a. Czekałam na pana całe popołudnie, nie mogę poświęcić panu więcej czasu. Pan musi zająć się małą, a ja Cadym. Czy możemy wyjść? Patrzył na jej wizytówkę. „Dr Gemma Campbell. Anestezjolog. Szpital Sydney Central". Czarny druk na białym kartonie. Naprawdę lekarz. A to nie jest koszmarny sen, lecz jawa. Bezlitosna prawda. - Znajdę panią w Sydney Central? - Tylko wtedy gdy uzna pan, że dzieci powinny się poznać. Decyzja należy do pana. Opowiem całą prawdę Cady'emu, gdy będzie nieco większy, ale jeśli nie zechce pan,

żeby Mia go poznała albo w razie, gdy zdecyduje się pan na adopcję... - Nate, o czym ona mówi?! - Zdaje się, że mam dziecko - rzekł ponurym tonem. Czuł się jak w pułapce. A w jego głosie obie kobiety wyczuły złość. Niespodziewanie na twarzy Gemmy pojawił się wyraz szczerego współczucia. - Przykro mi, doktorze. Został pan wykorzystany. Ale ja też. Sprawa sprowadza się do tego, że jest pan ojcem Mii. Powodzenia. Mam nadzieję, że pokocha ją pan tak, jak ja pokochałam Cady'ego. Wyminęła go i wyszła na dwór. Zniknęła z jego życia. Czy na zawsze?

ROZDZIAŁ DRUGI

Donna w ogóle nie była zainteresowana dziećmi. - Ta kobieta żartuje - oznajmiła, gdy drzwi zamknęły się za Gemmą. - Nie ma prawa obarczać cię bachorem. - Nie ma. Patrzył na zamknięte drzwi i zastanawiał się, czy wezwać policję. Żeby ją zatrzymali i zmusili do zabrania dziecka. Jednak ciągle dźwięczały mu w uszach jej słowa. To nie na jej barki spada obowiązek opieki nad małą, lecz na niego. Ponieważ jest to jego dziecko. Jeden nierozważny krok... Nie powinienem był iść do łóżka z Fioną. Czy był równie szalony jak ona? Jeden nierozważny krok... - Nate, kochanie... - Obawiam się, że nie pojedziemy na koncert - powiedział, a ona natychmiast spochmurniała. - Musimy. Mamy bilety. Czekają na nas znajomi. - Donna, daj spokój. Przeniosła wzrok ku dziecku. Mia budziła się. Gdy otworzyła oczy, nie było cienia wątpliwości, do kogo jest podobna. - To jest twoje dziecko - szepnęła zdumiona Donna. Patrzył na zawiniątko. Spojrzenia dwóch par zielonych oczu spotkały się. Dziecko patrzyło mu prosto w oczy. Było to pierwsze spotkanie ojca i córki. Wielki Boże!

Takiego skurczu serca doznał po raz pierwszy w życiu. Jaka ona... śliczna. Ostrożnie pogładził palcem różowy policzek. Nie spuszczała z niego wzroku, jakby wiedziała, że ma do czynienia z kimś, od kogo zależy jej przyszłość. - Nie możesz jej zatrzymać. - Słyszał głos Donny z oddali. Jakby z przeszłości. Nate z trudem wrócił do rzeczywistości. - Nie jestem pewien. - Jego matka? - Nie żyje. - To przykre - rzuciła Donna zdawkowym tonem i popatrzyła na zegarek. - Może byśmy ją podrzucili na oddział dziecięcy? Jeszcze byśmy zdążyli... Niezły pomysł. Nate rozpaczliwie potrzebował chwili oddechu. - To chyba nie jest niemożliwe. - Wszystkie pielęgniarki są przeszkolone. - W jej opinii takie sprawy wymagały ogromnej wiedzy. Jak detonowanie bomb. - Nie pozwólmy, żeby nam popsuła wieczór. - Donna, nie wiem... - Chyba nie sugerujesz, że powinniśmy siedzieć w domu i przez całą noc wpatrywać się w niemowlę. Idiotyczny pomysł. Na oddziale dziecięcym są wolne miejsca. Jutro się tym zajmie. Musi mieć czas do namysłu. - Niezłe rozwiązanie. - Bardzo dobre. Lecz gdy wziął na ręce różowe zawiniątko i poczuł jego mleczny zapach, wróciła do niego tamta myśl. Zostać w domu i przez całą noc wpatrywać się w niemowlę? Niespodziewanie spodobał mu się taki sposób spędzenia wieczoru.

- Dziwnie mi się idzie. Gemma przygryzła wargi. Przesadziła. Cady ma cztery lata, jest zmęczony i głodny. Przez ostatnie tygodnie nieźle dała mu w kość. Był to jeden z powodów, dla którego zdecydowała się oddać Mię Nate'owi Ethanowi. Fiona zostawiła ogromne długi. Gemma musiała rzucić wszystko, by być przy porodzie, a potem zająć się pogrzebem. Cady znosił to bez szemrania. Wzięła go na ręce. - Od teraz, skarbie, znowu będziemy tylko we dwoje. - Lubię Mię. - Wiem. To twoja siostrzyczka. Mam nadzieję, że kiedy będziesz większy, będziesz mógł ją odwiedzać. Na razie lepiej jej będzie u tatusia. A tobie ze mną. - Lubię tego pana. Chciałbym takiego tatusia. Jasne. Przytuliła go mocniej. Ruszyła w stronę restauracji. Lokal nie należał do wytwornych, lecz miał istotną zaletę - był tani. Nakarmi chłopca i ruszą do Sydney. Cady chciałby takiego tatusia? Ona też. Nie pamiętała swojego ojca. Od kilku lat sama zajmowała się matką oraz siostrą. Czasami miała szczerze dosyć takiego bagażu odpowiedzialności. - Dlaczego on nie może być naszym tatusiem? Ponieważ nawet nie patrzy na takie kobiety jak ja, pomyślała z goryczą. Na kobiety z długami i dziećmi. Alan... Cholera! Przeraziła się, czując, jak łzy napływają jej do oczu. Zacisnęła powieki. Jest bardziej wyczerpana, niż myślała. - Zjemy coś i pojedziemy do domu. - Postawiła go przy najbliższym stoliku. Chłopiec się zachwiał.

- Cady, co ci jest? - Gemma, ten pokój się kręci. - Musiała przytrzymać go, by nie upadł. - A moje oczy nie chcą patrzeć. Zrób coś. - Nie ma sprawy. Jasne, że ją przenocujemy - oznajmiła pielęgniarka Jane, która miała nocny dyżur. - Co jej jest? - O ile wiem, to nic. - To podrzutek - oznajmiła słodkim tonem Donna. Stała za jego plecami. Chcemy iść na koncert... - Rozumiem. Powiedziała pani, że to podrzutek? - Jane odsunęła kocyk i aż wstrzymała oddech, po czym przeniosła wzrok na Nate'a. Gemma miała rację. Nie wyprę się tego dziecka, pomyślał. Do rana wszyscy się o tym dowiedzą. - Jane, proszę, wyręcz mnie dzisiaj. Muszę wyjaśnić kilka spraw. Do rana. - Nie wątpię. - Nie życzę sobie żadnych domysłów! - Dlaczego? - Jane była od niego starsza o kilkanaście lat, lecz traktowała go jak matka. - Bo nie! - Jak pan chce, doktorze. - Przytuliła różowe zawiniątko. - Jesteś śliczna. Zajmę się tobą z przyjemnością. - Gestem oddaliła Nate'a i Donnę. - Idź już. Baw się dobrze. I wracaj do tego słodkiego maleństwa. Jak można dobrze się bawić w takiej sytuacji? Przetrzymał koncert, a w trakcie kolacji całkiem przytomnie rozmawiał ze znajomymi, lecz przez cały czas myślami był na oddziale dziecięcym, z maleńką Mią.

Część jego myśli towarzyszyła pewnej zmęczonej lekarce o imieniu Gemma i chłopczykowi o imieniu Cady, którzy jechali wtedy autostradą do Sydney. Dlaczego się nimi przejmuje? Mało ma problemów z powodu małej Mii? Mii, jego córki. Ta świadomość napełniała jego serce dziwną słodyczą. Powinien być przerażony. Rzeczywiście, trochę się bał, lecz jednocześnie pamiętał, jak ta kruszyna pasowała do jego ramion, jak zaciskała paluszki na jego palcu, jak pachniały jej włoski. Mia. Jego córeczka. Gemma również nie opuszczała jego myśli. Nie mógł przestać o niej myśleć. Dziwił się, że pomimo zmęczenia zdecydowała się na powrót do Sydney. Powiedziała, że wykorzystała wszystkie zwolnienia. Znalazła się w bardzo trudnej sytuacji. Usiłował sobie to wyobrazić. Musiała radzić sobie z dwójką siostrzeńców oraz umierającą siostrą. Oddała jedno dziecko. Powinien mieć jej to za złe. Nie potrafił. Ilekroć chciał to zrobić, przypominał sobie, jak trzymał to dziecko na rękach. Wówczas gniew ustępował miejsca uniesieniu. Ma córkę. W końcu poczuł, że dłużej nie wytrzyma. - Przepraszam, ale muszę wyjść. Donna nie kryła zdziwienia. - Nie dostałeś wezwania. Za chwilę zaczną się tańce. - Muszę wracać. - Do dziecka? - Do dziecka. - Wziął głęboki oddech. Już pogodził się z rzeczywistością. - Do mojego dziecka.

- Zatrzymasz je? - Szeroko otworzyła oczy. - Jeśli będzie to możliwe... - Poważnie? Chyba nie oczekujesz, że ci pomogę? - Nie, Donno, nie oczekuję tego. - Nie lubię dzieci. Naprawdę chcesz już iść? - Wydęła wargi. - No cóż, jeśli musisz. Znajdę tu niejednego partnera do tańca oraz kogoś, kto odwiezie mnie do domu. Niestety, Donna ma rację. Może zachował się głupio? Zawahał się, lecz w tej samej chwili zadzwoniła jego komórka. Zerknął na wyświetlacz. Szpital. Pielęgniarka Jane. - Nate, dobrze byłoby, gdybyś przyjechał. - Z jej głosu wynikało, że jest w pośpiechu. Rozłączyła się. Mia? Coś się jej stało? Każdy taki telefon wprawiał go w stan napięcia. Ale nie do tego stopnia. Jego córeczka... Nie chodziło o jego córeczkę, lecz o Cady'ego. - Nie mam pojęcia, co się dzieje. - Gemma nie kryła niepokoju. Wyglądała tak źle jak dziecko, które tuliła w ramionach. - Cady... jest prawie nieprzytomny. Myślałam, że to zmęczenie, ale to coś znacznie poważniejszego. Nate był w garniturze. Wyglądał elegancko, lecz Gemma tego nie widziała. Nie patrzyła na Nate'a mężczyznę, lecz na Nate'a lekarza. Tego teraz potrzebowała. Doświadczonego lekarza. - Co się stało? Rzeczowy ton miał przebić się przez jej strach. Owszem, była lekarzem, lecz tym razem chodziło o jej ukochanego Cady'ego. Ze strachu przestała logicznie myśleć. Starała się zapanować nad lękiem. Musi przedstawić doktorowi Ethanowi fakty.

- Zatrzymaliśmy się parę kilometrów stąd. Chciałam, żebyśmy trochę ochłonęli, nieco się oddalili... od małej, zanim coś zjemy. Cady był dziwnie spokojny, ale pomyślałam, że przeżywa rozstanie z siostrzyczką. Przywiązaliśmy się do niej, wbrew temu, co mówiłam. Trudno ją zrozumieć, pomyślał. Kurczowo przytulała do siebie chłopca. Oboje byli jednakowo bladzi. Jane już wcześniej posadziła ją w fotelu i zajęła się mierzeniem ciśnienia Cady'ego. Wezwała Nate'a, gdy tylko weszli. Sala koncertowa była nieopodal, więc Nate prawie natychmiast był na miejscu. Przykucnął przed nimi, by zbadać galopujące tętno chłopczyka, który z trudem łapał powietrze. - Cady, zaraz sprawimy, że poczujesz się lepiej. - Wyczuwał strach dziecka, które nie wie, co się z nim dzieje. Oraz jego opiekunki. Gemmo, co było dalej? Stłumiła szloch. - Powiedział, że źle widzi. Że przed jego oczami wszystko jest zamazane. Zaraz potem dostał torsji. A teraz jest taki bezwładny... Może być kilka przyczyn, pomyślał. Z czym ma do czynienia? Bezwład? Zapalenie opon mózgowych? Wyczuł, że Gemma tego obawia się najbardziej. Żelazna zasada: na początek wyeliminować najgorsze. - Nie ma temperatury. - Jane podsunęła mu termometr. - Wysokie ciśnienie. Przyspieszone tętno. Bez temperatury. Zapalenie opon mózgowych wykluczone. Chłopiec jest chudy, pomyślał Nate, bacznie mu się przyglądając. W przypadku braku zagrożenia dróg oddechowych taki ogląd jest bardzo ważny. Chudy. Ma zaburzone widzenie. Wymiotował. Jest zmęczony. I półprzytomny. Matka chora na cukrzycę...

Nagle usłyszał w myślach cienki głosik: „Gemma, chce mi się pić". Bingo! - Jane, poziom cukru - zaordynował bez namysłu. Uścisnął wiotką rączkę. - Cady, czy twoje oczy dziwnie się zachowują? Słyszysz mnie? Czy możesz mi powiedzieć, co się dzieje? - Nie... Wszystko jest takie dziwne - wyszeptał malec. - Cady, zabiorę ci malutką kropelkę krwi. Naprawdę malutką. Jak łepek od szpilki. Wydaje mi się, że masz we krwi za dużo cukru i chciałbym sprawdzić, czy to dlatego tak źle się czujesz. - O nie! - jęknęła Gemma. - Dlaczego w ogóle o tym nie pomyślałam? Kwasica ketonowa! Analizował w myślach taką diagnozę i im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej pasowała do tego, co się działo. Cukrzyca polega na tym, że trzustka przestaje wytwarzać insulinę. Gdy jest jej za mało, organizm nie jest w stanie przyswajać pokarmów, więc do produkcji energii zaczyna zużywać własny tłuszcz. W rezultacie dochodzi do zatrucia ketonami. Do kwasicy ketonowej. Tak wyglądają jej początki. - Jeszcze nie mamy pewności. Trudno było w takiej chwili zrobić badanie moczu, więc postanowił zacząć od zbadania poziomu cukru w krwi. Pięć minut później poznali wynik. - Trzydzieści dwa - odczytała Jane. - O Boże! - szepnęła Gemma. Normalny poziom waha się między cztery a osiem! Nic dziwnego, że Cady źle widzi. Że wymiotował. - Cukrzyca... Dlaczego sama wcześniej tego nie skojarzyłam?! - Miałaś inne kłopoty - zauważył łagodnym tonem. -

Nie martwmy się na zapas. Teraz zróbmy wszystko, żeby Cady lepiej się poczuł. Skonsultuję się z pediatrą, ale sądzę, że na razie sobie poradzę. Uśmiechnął się do chłopca. Nie mógł mieć pewności, czy Cady go słyszy, lecz mówił dalej, bardziej do Gemmy niż do niego. - Masz w brzuszku coś, co nazywa się trzustka. I to przestało działać, więc musimy ją naprawić. Normalnie produkuje ona insulinę, która sprawia, że człowiek dobrze się czuje. Trzeba ci przez rurkę wlać trochę insuliny. Nie wiadomo, czy malec cokolwiek z tego zrozumiał, lecz bardzo się starał. Bezskutecznie próbował patrzeć mu prosto w oczy. - Będzie bolało? - wymamrotał. - Zrobimy ci maleńką dziurkę, jak przed chwilą. To ci pomoże - wtrąciła się Gemma. Kroplówka jest nieodzowna. - Przez rurkę dostaniesz lekarstwo. A potem położymy cię do łóżka i pozwolimy zasnąć. Będziesz spał, ile zechcesz. - Nie możesz go teraz wieźć do Sydney. - W tym zamieszaniu pozwolił sobie na większą bezpośredniość. - Wiem. - Gdy Cady bezpiecznie spał w szpitalnym łóżeczku, Gemma poczuła, że opuściła ją energia. Opadła na fotel i skuliła się. - Mało brakowało, a umarłby przeze mnie. - Nieprawda. - Jestem lekarzem - jęknęła bliska załamania. - Powinnam była to zauważyć. - Cukrzyca bywa wyjątkowo perfidna - tłumaczył jej. - Czasami pozwala choremu normalnie jeść i funkcjonować. I nie daje objawów.

- Cady jest taki chudy! Uważałam, że po prostu rośnie. - Musiałaś zajmować się umierającą siostrą oraz noworodkiem. - Jak mogłam do tego dopuścić?! O mało go nie zabiłam. - Przestań. - Chwycił mocno jej ramiona. - U dzieci cukrzycę diagnozuje się najczęściej, dopiero gdy wystąpią zaostrzone objawy. Wielu rodziców uważa, że ich dziecko jest chude, ponieważ rośnie. Nieraz się z tym spotkałem. - Z takim zaawansowanym stadium? - Nawet jeszcze bardziej. - Zacisnął palce na jej kościstych ramionach. Zupełnie zapomniała o sobie, pomyślał. Zaraz... a jaki ona ma poziom cukru? - Gemmo, czy możemy ci pobrać krew? Parsknęła histerycznym śmiechem. - Nie mam cukrzycy. - Skąd wiesz? - Nie wiem. Chyba nie mam. Nie chce mi się pić. I nie tracę na wadze. - Zawsze byłaś taka szczupła? - Odżywiam się w biegu. Cady... - O niego się nie martw. - Ketony musiały w nim się zbierać od wielu tygodni. - Dzieci reagują bardzo szybko. Podejrzewam, że kolejne badania krwi wykażą, że sprawa jest całkiem świeża. Gdyby od miesięcy narzekał na zmęczenie, na pewno byś to zauważyła. - To było kilka tygodni. Byłam taka skołowana... - Opiekowałaś się siostrą i noworodkiem. - Nadal trzymał dłonie na jej ramionach. Zauważyła to, lecz nie protestowała, ponieważ bardzo potrzebowała kontaktu, tego ciepła.

Po raz pierwszy od dłuższego czasu spojrzała na niego przytomnym wzrokiem. Dopiero teraz naprawdę go zobaczyła. - Jesteś w garniturze - zauważyła bezsensownie, wywołując uśmiech na jego twarzy. Uśmiechał się tak pięknie, że poczuła ciepło koło serca. - Ulubionych pacjentów przyjmuję w mniej oficjalnym stroju zażartował. - Popsułam ci wieczór. - Jej myśli nagle pobiegły w innym kierunku. Gdzie jest Mia? - zaniepokoiła się. - Spokojnie, nie porzuciłem jej. - Gdzie ona jest? - Za tym przepierzeniem. - Położyłeś ją do szpitala? Dlaczego? Co jej jest? - Niebezpiecznie podnosiła glos. - Nic jej nie jest. Byłem umówiony, więc zostawiłem ją na oddziale dziecięcym. - Byłeś umówiony... - Koncert jazzowy. - Wskazał na garnitur. Odetchnęła z ulgą, lecz jej złość nie minęła. - Poszedłeś się bawić, a ją zostawiłeś w szpitalu?! -Z przerażeniem obserwował, jak jej wzburzenie narasta. -Ty egoistyczny, próżny... Masz taką śliczną córeczkę i zostawiasz ją w szpitalu?! W szpitalu?! Jej nic nie jest! Słyszałeś o gronkowcu złocistym? Nie wiesz, że szpital to najlepsze miejsce, żeby się nim zarazić?! Na to narażasz swoje dziecko?! Odsunęła się od niego. Kipiała wściekłością. Gdyby wzrok mógł zabijać, Nate już by nie żył. - Zrobiłeś dziecko i masz to w nosie! Podrzucasz je jakiejś idiotce, żeby zdjęła z ciebie ciężar odpowiedzialności...

- Uważaj na słowa. Jane nie jest idiotką - uniósł się honorem. - To jest mały, prowincjonalny szpital. To nie to samo co wielki szpital w wielkim mieście. Problem zakażeń praktycznie tutaj nie istnieje. Do przybycia Cady'ego Mia była jedynym dzieckiem na oddziale. Nie mieliśmy tu ani jednego przypadku gronkowca. I mam nadzieję, że dalej tak będzie. Popatrzył na nią spod opuszczonych powiek. -Masz jeszcze jakieś zastrzeżenia? On z niej drwi! Rozgniewało ją to jeszcze bardziej. - Śmiejesz się! Jak tak można?! Kolejny raz chwycił ją za ramiona i mocno przytrzymał. Zesztywniała. Próbowała się wyrwać, lecz bez powodzenia. - Nie jestem taki nieodpowiedzialny, jak myślisz. - Skąd wiesz, co myślę?! - Zgaduję. - Nic nie wiesz. Byłeś z Fioną... - Pozwól sobie coś wyjaśnić. - Ujął jej dłonie. - Nie istniało coś takiego jak ,ja i Fiona". To była poważna pomyłka. Oprócz tego jednego razu, którego nigdy sobie nie wybaczę... - Z powodu Mii? Zawahał się. Z powodu Mii? Przypomniał sobie śpiące maleństwo. Swoją córeczkę. Jeszcze nie przyzwyczaił się do tej myśli. Czy chciałby to zmienić, gdyby miał czarodziejską różdżkę? Jego zmieszanie nie uszło uwadze Gemmy, lecz było dla niej niezrozumiałe. - Zostawiłeś ją. Jak mogłem? Koncert. Donna. - Tak, zostawiłem. Mam swoje życie. - W odróżnieniu ode mnie. Ja zawsze muszę sprzątać po tych, którzy mają swoje życie.

Wróciła Jane. - Sytuacja opanowana? - Nate rzucił pielęgniarce pytające spojrzenie. - Tony już jest w kuchni. Gotuje. Był na przyjęciu, więc jak was nakarmi, wróci do swoich. Gemma patrzyła na nich, nic nie rozumiejąc. - Tony jest naszym szpitalnym kucharzem - poinformował ją Nate. - Nie jestem mistrzem patelni, ale uznałem, że sytuacja wymaga czegoś więcej niż kanapki z serem. Mam wrażenie, że masz dosyć kanapek. Teraz na wszelki wypadek pobierzemy krew, żeby zbadać ci cukier, a potem podtuczymy cię befsztykiem. - Nie chcę... - Chcesz, chcesz - powiedział słodkim tonem. Była zdezorientowana. Ten człowiek wyprowadził ją z równowagi, więc jak najszybciej powinna zniknąć mu z oczu. Z drugiej strony bardzo troskliwie zajął się Cadym. Nie wyjadą następnego dnia. Prawdopodobnie potrwa to dłużej. - Idziemy. Najpierw coś zjesz, a potem będziesz mogła wrzeszczeć na mnie, ile zechcesz. Befsztyk wyśmienicie podsyca złość. Wydała z siebie dziwny odgłos, który Nate uznał za parsknięcie śmiechem. - No, już lepiej... Niesamowity uśmiech. Rozbrajający. W tej samej chwili Gemma zrozumiała, dlaczego jej siostra upatrzyła sobie Nate^ na ojca swojego dziecka. O czym ona myśli? Przyjechała, żeby zostawić Mię i wyjechać. Bez żadnych emocji. Delikatnie popchnął ją w stronę drzwi. - Musisz coś zjeść. Jane będzie siedziała przy Cadym,

a gdyby się coś działo, od razu nas zawiadomi. Jeśli mały będzie ciebie potrzebował, zaraz do niego wrócimy. Nie zapominaj o swoich potrzebach. Żadnych protestów, pani doktor. Teraz zajmuje się pani sobą. - Znowu ten niesamowity uśmiech, na widok którego jej serce niespodziewanie zadrżało. Nie zwracał na nią uwagi. Zasiadł na drugim końcu wielkiego kuchennego stołu i żartował z Tonym, zwalistym Irlandczykiem, autorem wyśmienitych befsztyków. Wspaniały tandem, pomyślała Gemma. Garnitur Nate'a był nieskazitelnie elegancki, bez żadnych ozdób. Po co takiemu przystojnemu facetowi jakiekolwiek dodatki? Garnitur Tony'ego był taki sam, lecz Irlandczyk przywdział do niego bardzo szeroki zielony pas, przez co jego i tak pokaźny brzuch wydawał się ogromny. Nate miał rację: była bardzo głodna. Poczuła to z niezwykłą intensywnością na widok befsztyka. Przemówiła dopiero pod sam koniec jedzenia. - Jesteście bardzo mili. Zrezygnowaliście z rozrywek... - Drobiazg. - Tony machnął ręką. - Ile można się rozrywać? Prawdziwe pijaństwo jeszcze się nie zaczęło. - Zostałabyś godziwie nakarmiona, nawet gdybyś się lu zjawiła o trzeciej nad ranem. Co najwyżej sos miałby więcej procentów - tłumaczył jej Nate. - Ten sos to specjalność Tony'ego, z tym że im później, tym więcej w nim burgunda. - Odczep się od mojego sosu. To nasz rodzinny przepis, przekazywany z pokolenia na pokolenie. Nasza babunia... - Która zmarła z powodu zatrucia alkoholem w wieku stu lat...

- Nieprawda! - obruszył się Tony. - Babunia wcale nie umarła. Kiedy miała sto lat, zamarynowaliśmy ją z myślą o następnych pokoleniach. Przekomarzali się nad jej głową, a ona napawała się ciepłem, uczuciem sytości oraz ich opiekuńczością. W pewnym momencie poczuła, że ma ochotę płakać. Dlaczego? Przysięgała sobie, że nigdy nie pozwoli sobie na łzy, tego dnia tymczasem same pchały się jej do oczu. - Dama zasypia - szepnął Tony, a ona natychmiast poderwała głowę. - Wcale nie. - Zabieram cię do łóżka - powiedział Nate, a Tony ryknął śmiechem. - Niech panienka lepiej uważa... Otworzyła szeroko oczy. - Wrócę do Cady'ego. - Nie ma powodu. Dobrze wiesz, że będzie spał do rana. Jeśli się obudzi... - Wstając od stołu, zatoczyła się. Nate natychmiast znalazł się przy niej i opiekuńczym gestem ujął ją za ramiona. - No więc jeśli się obudzi i będzie cię potrzebował, Jane na pewno cię zawoła. Teraz idziesz ze mną. - Nie. - Przysięgam, że nie mam niecnych zamiarów. Widzę, że już śpisz. Mieszkania lekarzy są przez ścianę, więc Cady będzie tuż za drzwiami. Mamy pokój gościnny oraz gościnne łóżko. Co pani na to, pani doktor? Nie chce pani się położyć? Nie. Tak! O niczym innym nie była w stanie myśleć. Obaj mężczyźni przyglądali się jej z troską i współczuciem. Znowu te cholerne łzy!

- Tak, chcę do łóżka. - Bardzo się starała nie tracić godności. - Tak. Nim się zorientowała, porwały ją silne męskie ramiona. Ujrzała nad sobą roześmiane oczy. Pomimo swych nieskładnych protestów Gemma Campbell, anestezjolog, kobieta niezależna oraz ofiara losu, została zaniesiona do sypialni.

ROZDZIAŁ TRZECI

Druga w nocy. Pora spać. Nate jednak nie spał. Przez parę godzin przewracał się z boku na bok, w końcu wstał i powędrował do szpitala. W całej placówce leżało tylko czworo pacjentów oraz Cady i Mia. Noc była spokojna. Wszyscy spali. Wszedł na oddział dziecięcy. Przy łóżeczku Cady'ego zastał Jane. - Śpią jak aniołki. Przed chwilą zmierzyłam mu ciśnienie i cukier, a on ani drgnął. Chcesz zobaczyć? - Podała mu kartę pacjenta. Dwadzieścia. Poziom cukru już zaczyna spadać. To dobrze. Popatrzył na chłopca. Taka diagnoza, pomyślał ze smutkiem. Na szczęście żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku. Pięćdziesiąt lat temu z cukrzycą wiązały się poważne komplikacje. Dzisiaj, jeśli sam Cady zachowa ostrożność, nie ma powodu do poważniejszych obaw. Będzie musiał pogodzić się z zastrzykami insuliny. Może naukowcy wymyślą mechanizm, który automatycznie będzie podawał cukrzykom życiodajną insulinę. Może znajdą jakiś lek... - Poradzi sobie. - Jane była nieco zdziwiona niepokojem, jaki malował się na jego twarzy. - Dzieci łatwiej godzą się z cukrzycą niż dorośli. Mój siostrzeniec ma cukrzycę. Żebyś wiedział, jak mnie poucza, co jest zdrowe, a co nie! - Tak, wiem.

Nadal próbowała czytać w jego myślach. Jedno było pewne. - Trzeba nakarmić twoją panienkę. - Za zasłonką rozległo się ciche kwilenie, które lada moment mogło przerodzić się w całkiem silny wrzask. Na razie mała dawała im znak, że pora się nią zająć. - Nakarmisz ją? - Nie, ja... - Przygotuję odżywkę. - Zignorowała jego protest. -A ty ją przewiń. - Ja? - Kiedyś trzeba zacząć, tatuśku. - Ruszyła do kuchenki. Jego córeczka. Mia jest jego córeczką. Udało mu się zmienić pieluchę, chociaż wyobrażał sobie, że wymaga to nadzwyczajnych umiejętności. Nic prostszego, pomyślał, przyklejając paski. Zadowolony z siebie, podniósł niemowlę z blatu. Pielucha chlapnęła na podłogę. - Trudno, moja panno, spróbujemy jeszcze raz. Druga próba wypadła podobnie jak pierwsza, lecz Nate był na tyle sprytny, że nie od razu podniósł dziecko. Najpierw zawinął małą w kocyk, po czym trzymając ją poziomo, zasiadł w fotelu. Pielucha ani drgnęła. Fantastycznie. Wypiął dumnie pierś. O co ten hałas na temat opieki nad niemowlęciem? Ćo teraz? Dobrze, że ubrał się w dżinsy i podkoszulek. Dziecko przytuliło się do ciepłej tkaniny i otwierając buzię, szukało piersi. - Zaraz będzie jedzonko - zapewnił je. Popatrzył z uśmiechem na Jane, która już niosła butelkę. - W samą porę. Zanosiło się na awanturę.

- One doskonale umieją upomnieć się o swoje. - To twoja... - Ona nie jest pacjentką - szepnęła Jane. - To twoja córka. Twoje dziecko. To pana obowiązek, doktorze. Począwszy od dziś. Gdy Gemma się obudziła, było jeszcze ciemno. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie jest, lecz po chwili stanęły jej przed oczami wydarzenia poprzedniego dnia. Cady... Zajrzy do niego. W świetle księżyca dostrzegła na drzwiach szlafrok. Nie bardzo wiedziała, gdzie się znajduje. Kładąc się do łóżka, była ledwie żywa. Szlafrok był wyjątkowo obszerny. Owinęła się ciepłą tkaniną i przez pogrążone w mroku pomieszczenia ruszyła do szpitala. W pokoju siedział Nate. Czy to sen? Siedział w fotelu przy łóżeczku i trzymał dziecko w ramionach. Oświetlało ich tylko przyćmione światło nocnej lampki. Błogi wyraz, jaki malował się na jego twarzy, sprawił, że aż wstrzymała oddech. Nie usłyszał jej. Wpatrywał się w dziecko. Mia, przymykając oczka, kończyła butelkę. Wyglądała jak istota, która czuje, że w jej życiu panuje ład absolutny. Zapewne ma rację, pomyślała Gemma. Znalazła się w ramionach nadzwyczajnego człowieka, który nie może od niej oderwać wzroku. Wpatruje się w nią, jak w ósmy cud świata. Powinna wyjść, ale nie mogła. Cady leżał w głębi, w części dla większych dzieci. Postąpiła krok naprzód. - Gemma? Obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem. Dopiero teraz ZO-

baczyła swój szlafrok: z pikowanego weluru w kolorze burgunda. Bardzo elegancki. I taki obszerny, że zapewne wyglądała w nim jak ogromny owad z maleńką główką. - Przepraszam. Chciałam zajrzeć do Cady'ego. - Śpi jak suseł. - Nie ruszył się. Nie mógł, ponieważ trzymał Mię. - Cukier poniżej dwudziestu, a dzięki kroplówce ma już odpowiednią ilość płynów. Najgorsze mamy za sobą. Najgorsze mamy za sobą. Cztery miesiące udręki. I kulminacja minionego wieczoru. Musiała popatrzeć na chłopca. Czy to prawda? Czy rzeczywiście najgorsze mają za sobą? Być może. Jeśli Nate nauczy się kochać swoją córeczkę... Ona będzie miała pod swoimi skrzydłami tylko Cady'ego. Poradzi sobie. Kocha go nad życie. Jednak gdy przymknęła oczy, ujrzała przed sobą same kłopoty. Dzień jutrzejszy. Walkę o uratowanie etatu. Alana i jego zakusy na jej zarobki. Wiedział, dokąd wyjechała z Mią i aprobował to rozwiązanie, lecz powinna już być w Sydney. Jeśli straci pracę, Alan będzie miał powód, by się wściec. Jak sobie poradzi? Czy żłobek przyjmie Cady'ego, gdy kierownictwo dowie się, że ma cukrzycę? Mogłaby zrezygnować z pracy, żeby się nim zająć, ale wtedy Alan... - Nie myśl dzisiaj o jutrzejszych troskach. Drgnęła. Czy ten facet ma kryształową kulę? - Nie myślę... - Martwisz się przyszłością. Myśl o dniu teraźniejszym. Dlaczego nie śpisz? Przecież położyłem cię spać. - Posłuszeństwo nie jest moją najmocniejszą stroną. - Widzę. - Wstał. - Ale ta noc jest bezproblemowa. Panuję nad sytuacją. Popatrz. - W jego głosie brzmiała nuta dumy. - Nakarmiłem ją, przewinąłem i uśpiłem.

- Cudownie. Naprawdę. - Uśmiechnęła się do niego. Odwzajemnił jej uśmiech. W tej samej chwili pokój wypełniło coś zupełnie dla Gemmy niezrozumiałego. Co to było? Coś niczym iskra. Jej ciało przeszył nieznany dreszcz, a spojrzenie Nate'a sprawiło, że od stóp do głów ogarnęło ją dziwne ciepło. - Wracam do łóżka. - Słusznie. - Iskierka niepewności w jego oczach powiedziała jej, że i on coś poczuł. - O mnie się nie martw. Radzę sobie fenomenalnie. Masz przed sobą supertatę. Gdy miał włożyć swoją córeczkę do łóżeczka, pielucha plasnęła o podłogę. Od świtu czekał, aż wybije ósma. Chciał zadzwonić do Sydney. Jeśli jutro nie wrócę, wyrzucą mnie z pracy". Tak powiedziała, wybierając się w długą podróż do Sydney. Już to samo warto by sprawdzić. Miał też swoją koncepcję rozwiązania tej sytuacji. Wszystko po kolei. Gemma na pewno jest lepszym lekarzem niż jej siostra. Widać to już na pierwszy rzut oka. Najpierw się upewni. Nie zamierza drugi raz narazić pacjentów na lekarza, o którym nic nie wie. Zatrudnił Fionę na podstawie wspaniałych referencji. I co z tego wynikło? Zamiast dzwonić do przełożonych Gemmy, postanowił skontaktować się z kolegą ze studiów. Jeff był patologiem w tym samym szpitalu co Gemma. Na pewno ją zna. Jeff nie mógł się jej nachwałić. - Gemma? Jasne, że ją znam. Co ona robi w tej twojej dziurze? - Nate pokrótce zrelacjonował mu wydarzenia minionej doby. - Biedna dziewczyna. Dlaczego los tak się na nią uwziął? Margot się wścieknie.

- To jej szefowa? - Tak. Mogę cię do niej przełączyć, ale nie sądzę, żeby twoje wstawiennictwo na coś się zdało. Margot nie przepada za udręczonymi idiotkami. - Gemma nie jest idiotką. - Jasne, że nie. Gdybym mógł wybierać, zawsze pracowałbym z Gemmą. Jest świetnym anestezjologiem. - Rozumiem, że ta Margot... - Margot nie znosiła jej siostry. Prawdę mówiąc, nikt nie lubił Fiony. Wystarczyło dostrzec, co kryje się za tą piękną twarzą. Potwór! A to co razem z mężem zrobili Gemmie... - Czyj mąż? Fiony? Nate nie miał okazji głębiej się nad tym zastanowić, ponieważ Jeff kipiał oburzeniem. Naopowiadali jej kłamstw, a ona w to uwierzyła. O ile wiem, nadal w to wierzy. Nie chce rozmawiać o Fionie. A ta umarła. Do tej pory nie mieści mi się to w głowie. Tyle złego! Głupia baba. Nate stracił wątek. Nie bardzo wiedział, o kim Jeff mówi. Chyba wcale go to nie interesowało. Nie chciał mieć nic wspólnego z przeszłością Fiony, oprócz tej słodkiej dzieciny. - Ale Gemma jest w porządku? - Gemma jest fantastyczna. - Oburzenie ustąpiło miejsca zachwytom. Haruje jak wół. Staje na głowie, żeby związać koniec z końcem. Jest kapitalna w pracy zespołowej. Kiedy do nas wróci? - Obawiam się, że zależy to od Margot. - Trzymaj się, stary. Przełączę cię, ale też cię ostrzegam. Trzymaj słuchawkę z daleka, jeśli nie chcesz, żeby ci bębenki popękały. - Śpisz? Otworzyła oczy i natychmiast usiadła.

- Cady! - Spokojnie. - Powiedział to tak stanowczym tonem, że musiała mu uwierzyć. Rozejrzała się już nieco bardziej opanowana. Siedziała na imponującym łożu. W imponującej sypialni! Wieczorem była tak skonana, że nie miała siły patrzeć, dokąd Nate ją niesie, a z wizytą do Cady'ego wybrała się po ciemku. Teraz, w świetle dnia, miała okazję poznać rzeczywistość. Pokój był rozległy, a na jego środku stało wielkie łoże z baldachimem, okno zakrywały białe firany, a do tego był tu kominek, w którym dopalał się rozniecony wieczorem żar. Za weneckim oknem ujrzała werandę, a dalej rzekę. Nad rzeką rozciągała się budowla, która wyglądała jak pal-miarnia, lecz okazała się basenem! Krytym basenem! Sypialnia marzeń. Czy tak wygląda dom lekarza? Lekarz stał w drzwiach i obserwował ją rozbawiony. Tego poranka był zdecydowanie lekarzem. Miał na sobie biały fartuch, a z kieszeni zwisał mu nonszalancko stetoskop. - Dzień dobry. - Co za uśmiech! - Dzień dobry. - Wypadło to wprawdzie bardzo słabo, lecz czy można mieć do niej pretensję? - Umarłam i jestem w niebie? - Piękna sypialnia, prawda? - Koniecznie powinnam mieć koronę na głowie. - Z uznaniem powiodła wzrokiem wokół siebie. - To jest mieszkanie lekarzy? .- Lubimy wygodę. My? Z kim on tu mieszka? Z tą kobietą z epoki charlestona? Nieważne, z kim on mieszka. Najważniejszy jest Cady. - Stan Cady'ego się poprawił?

- Tak jest. Obudził się. Zjadł śniadanko. Poziom cukru spadł do czternastu. To ciągle za dużo, ale poprawa jest znaczna. Teraz znowu śpi. - Obudził się, a mnie przy tym nie było - zmartwiła się. - Obiecałeś, że mnie zawołasz... - Gdyby Cady cię potrzebował - dokończył. - Przespał całą noc. Obudził się przed końcem dyżuru Jane. Nakarmiła go i utuliła do snu. Jest bardzo dzielny. - Musi być dzielny. Większość czasu spędza w żłobku. - Wyjątkowe dziecko. Przyjrzała mu się podejrzliwie. Czy jest to komplement, którym obdarza rodziców wszystkich małych pacjentów? Nie. Patrzył jej prosto w oczy. Powinna mu wierzyć. - Ja też go lubię - powiedziała. - Czy dlatego go przygarnęłaś? - Przygarnęłam go, ponieważ Fiona nie zgodziła się na adopcję ani nie chciała się nim opiekować. Wiedziała, że do tego nie dopuszczę. Miała nadzieję, że w ten sposób zniszczy moją karierę zawodową. Rozumiesz. - Ani trochę. - Nie musisz. Była o mnie chorobliwie zazdrosna. Patologicznie. - Sugerujesz, że była chora psychicznie? - Poniekąd. - Jej wzrok padł na budzik przy łóżku. -Rany! - Odrzuciła kołdrę, lecz w porę przypomniała sobie, że jest nieubrana. Na pewno wygląda potwornie. Przed spaniem zdjęła wprawdzie dżinsy, ale na pewno jest potargana i ma na sobie ciągle ten sam T-shirt. - Nie przejmuj się. - Uśmiechał się szeroko. - Potraktuję cię jak pacjentkę. - Nie wierzę! - W co nie wierzysz?

- Że jest już wpół do dziewiątej! Dlaczego mnie nie obudziłeś? - Potrzebowałaś snu. - Miałam być w pracy o ósmej. Nawet nie zadzwoniłam. Chyba mnie wywalili. - Owszem. - Co takiego?! - Zadzwoniłem do szpitala. - Wyjął z kieszeni jej wizytówkę. Powiedziałaś mi, że wykorzystałaś wszystkie ustawowe zwolnienia oraz że jeśli nie stawisz się dzisiaj w pracy, możesz ją stracić. - Przypominam to sobie... - Postanowiłem zrobić dobry uczynek. Pomyślałem, że jeśli bladym świtem zadzwonię do twojej szefowej, uda mi się wszystko wyjaśnić, zanim cię zwolni. - Margot nie przyjmuje żadnych wyjaśnień. - Teraz to wiem. Koszmarna baba. - Potwór. Rozgoryczona stara panna, która nigdy nie bierze wolnego. Uważa, że kobiety, które biorą zwolnienie, są do niczego. A ja w jej oczach jestem najgorsza na całym świecie. Znała Fionę. I wiesz co? Powiedziała, że powinnam pozwolić jej sczeznąć, zamiast pomagać. Uważa, że nie mogłam zrobić nic gorszego, niż przygarnąć jej dzieci. - Wyjaśniłaś jej, że jedziesz tutaj, żeby pozbyć się jednego dziecka? - Rozmawiałeś z nią - ucięła. - Czy jej można cokolwiek wytłumaczyć? - Chyba nie. Wydarła się na mnie. Krzyczała, że po raz ostatni z twojego powodu zmieniła plan zabiegów. Oraz że jeśli do dziesiątej nie będziesz w szpitalu, nie musisz się fatygować. - Fantastycznie. - Było jej niedobrze. Przerażała ją myśl

o rosnących długach, do których wkrótce dojdą rachunki za leczenie Cady'ego. Alan się wścieknie... - Jeśli chcesz, mogę zadzwonić wyżej - zaproponował. - Mam przyjaciół znacznie wyżej w hierarchii niż Margot. - Przywrócą mnie do pracy, ale nadal będę od niej zależna. Z Margot nie da się pracować. - Kamień spadł mi z serca. - Dlaczego? - Bałem się, że źle zrobiłem. Mam wrażenie, że nie jest to najlepsze miejsce pracy. - To prawda - przyznała. - Ale gdzie indziej znajdę taki żłobek? - Tutaj. Tutaj. Zaparło jej dech w piersiach. Patrzyła na niego z otwartymi ustami. - Wyznam ci wszystko jak na spowiedzi. - Wcale nie wyglądał jak ktoś, kto ma nieczyste sumienie. - Nie zwolnili cię. Zorientowałem się, co jest grane, więc sama złożyłaś wymówienie. - Sama zrezygnowałam? - To było najlepsze rozwiązanie. Gdybym powiedział twojej koszmarnej szefowej, że Terama jest pięć godzin jazdy od Sydney i nie dotrzesz tam na czas, wyrzuciłaby cię. Uznałem, że lepiej będzie, jeśli odejdziesz z podniesionym czołem. Poinformowałem ją zatem, że sposób, w jaki cię traktuje, wyklucza dalszą współpracę, w związku z czym jeszcze przed lunchem przefaksujesz jej swoją rezygnację. - Moją rezygnację... - powtórzyła tępo. - Tak. Nie było wyjścia. - Czuł, że wzbiera w niej złość, mimo to ciągnął: - Skontaktowałem się również

z kumplem, który jest prawnikiem. Przedstawiłem mu sytuację i puściłem taśmę. Przestała cokolwiek rozumieć. - Jaką taśmę? - Nagrałem rozmowę z tą twoją Margot. I słusznie. -Był coraz bardziej zadowolony z siebie. Niepoprawny facet! - Gdy wyjaśniłem jej, że Cady zasłabł z powodu kwasicy ketonowej, powiedziała, że to nie jej problem. Oznajmiła również, że nie ma miejsca na jej oddziale dla kobiet, które nie umieją zadbać o swoje dzieci. Dodała jeszcze, że lekarze obarczeni dziećmi są do niczego oraz że gdyby to od niej zależało, z radością pozbyłaby się takich pracowników. W tej sytuacji twoja rezygnacja była nieunikniona. Komisja do spraw dyskryminacji wpadnie w dziki zachwyt. - Komisja do spraw dyskryminacji... - Oczywiście. Nie wiem, czy wiesz, ale kobiety z dziećmi też mają prawa. Mike, ten prawnik, twierdzi, że błyskawicznie dostaniesz od szpitala odszkodowanie. Moje nagranie nie jest wprawdzie wystarczającym dowodem, lecz na pewno wprawi w ogromne zakłopotanie zarząd twojego szpitala. Mike już ruszył do akcji. Do końca miesiąca powinnaś otrzymać czek. Co najmniej na sumę rocznego wynagrodzenia. Lub wyższą. - Żartujesz! - jęknęła. - Nie żartuję w tak poważnych sprawach. Możemy przejść do następnego punktu? Następny punkt? Przecież już wybawił ją z kłopotów finansowych. Roczne wynagrodzenie! Mogłaby zostać w domu i zająć się Cadym. - Nie sądzę, żeby siedzenie w domu rozwiązało twoje problemy. - Skąd wiesz, że o tym myślałam?

- Miałaś to wypisane na twarzy. - Mylisz się - mruknęła niezadowolona. - Zastanówmy się. Domyślam się, że masz nieduże służbowe mieszkanko. - Przytaknęła. - Skoro nie jesteś już pracownikiem szpitala, musisz się z niego wyprowadzić. A bez żłobka... Cady nie będzie miał z kim się bawić. Masz dużo znajomych spoza szpitala? - Nie mam. Ale mogę się o nich postarać. - W nowym miejscu zamieszkania? - Nie wiem, czy by mi się to udało. - A Terama? Znowu to samo! Podciągnęła kołdrę pod brodę i popatrzyła na niego spode łba. - Żądam wyjaśnień. - Ta placówka jest ogromna. - Zatoczył ramieniem. -Mamy tu sześć pokoi. Lekarz, który ją stawiał, uwielbiał pałace. W końcu zbankrutował. Ale to było czterdzieści lat temu. Zawdzięczamy mu wspaniały szpital. Przeprowadziliśmy generalny remont. Mamy ogród ze starodrzewem. Tutaj wychowywały się dzieci Grahama, więc wszystko jest zabezpieczone. Są tu domy na drzewach, mnóstwo kryjówek, huśtawki... - Dosyć! Nie posłuchał jej. - Jest też pani McCurdle, nasza gospodyni, która uwielbia dzieci. - Ale dlaczego? - Ponieważ bardzo jest nam potrzebny jeszcze jeden lekarz. Jest nam potrzebny jeszcze jeden lekarz. Oszołomiona, nie wiedziała, co powiedzieć. - Jestem anestezjologiem - wydusiła.

A on się rozpromienił. - Wybornie! A ja chirurgiem. Świetnie się składa. - Niemożliwe. - Uważasz, że mógłbym cię oszukać w tak ważnej sprawie? Dla miejscowych jestem po prostu doktorem Ethanem. Potrzebują lekarza rodzinnego, więc go mają. Nie muszą wiedzieć, że jestem na liście płac Akademii Chirurgii. W razie konieczności usunięcia wyrostka proszę zgłaszać się do mnie. Czy on zawsze tryska humorem? Miała ochotę czymś w niego rzucić. - Przestań się wygłupiać. - Mówię poważnie. Drugi lekarz jest tu bardzo pożądany. Graham już nie może zajmować się znieczuleniami, więc operacyjnych pacjentów musimy wysyłać do miasta. Ja mam roboty po uszy. Praktycznie nie mam żadnego życia prywatnego... - Oprócz Donny - wyrwało się jej. - Donna to sam margines. - Współczuję jej. Wróćmy do propozycji pracy. Czy ma ona związek z tym, że od wczoraj jesteś ojcem? Liczysz na to, że się nią zajmę? - Nie. - To była bardzo stanowcza odpowiedź, lecz moment później w jego oczach zamigotała podejrzana iskierka. - Gdybyś jednak zechciała... - Nie zechcę. Czy zamierzasz w nieskończoność trzymać ją w szpitalu? - Podejmę stosowne kroki. - Jakie? Ożenisz się z Donną? - Jeszcze nie wiem. Na razie pracuję nad strategią. - Która przewiduje zatrzymanie mnie w Teramie? - Nie. - Spoważniał. - Większa część minionej nocy

Upłynęła mi na rozmyślaniach. Myślałem o tobie. - Uniosła brwi. Musisz zająć się swoim życiem. - Zostając wiejską lekarką? - Bywają większe tragedie. Tutaj Cady miałby szansę na szczęśliwe dzieciństwo. - Cady nie jest nieszczęśliwy. - Trzymaj się faktów. On ma szczególne potrzeby. Tym bardziej że jest cukrzykiem. Stracił matkę i, o ile zdążyłem się zorientować, nie ma taty. Ma tylko ciebie. A ty harujesz jak wół, żeby zarobić na jego utrzymanie. Tutaj mogłabyś pracować w mniejszym wymiarze czasu. Cady przez cały czas byłby tuż obok. Za ścianą. Pani McCurdle nie spuszczałaby go z oka. Poza tym nie musiałby rozstawać się z siostrzyczką. - Wiedziałam, że prędzej czy później znowu usłyszę o Mii. - Rzuciła się na ten argument z zajadłością ratlerka. - Mia jest jego przyrodnią siostrą. Musisz z tym się pogodzić. Zbierała myśli. - Nie chcę być wiejską lekarką. - Na pewno? Zastanawiałaś się nad tym? Tu wcale nie jest źle. Przyjechałem tu na kilka tygodni, żeby pomóc Grahamowi. Od tej pory upłynęło sześć lat. - Obserwował jej zmieszanie. - Zastanawiasz się... Znowu ten wszechogarniający uśmiech. I znowu to niechciane ciepło koło serca. - Wiesz co? Ubierz się i zjedz z nami śniadanie. Potem oprowadzę cię po szpitalu - obiecał i opuścił sypialnię. Zjedz z nami śniadanie. Z kim? Pod prysznicem zastanawiała się nad swoim położeniem. Straciła pracę. Tego mogła się spodziewać. Jeśli kumpel Na-

te'a doprowadzi do tego, że szpital wypłaci jej odszkodowanie, to na jakiś czas będzie miała spokój. Powinna poszukać nowej pracy. Alan? Nie myśl o nim, powiedziała półgłosem. Nie pokazał się od śmierci Fiony. Daj Boże, żeby nadal się nie pokazywał. Na pewno już wie o jej wymówieniu. On wszystko wie. Ignoruj go! Przeprowadzka jest nieunikniona. Dlaczego nie przenieść się tutaj? Cady byłby wniebowzięty. Biedne dziecko. Takie małe, a już ma taki ogromny bagaż złych doświadczeń. Na początku mieszkał z Fioną i Alanem, którzy w ogóle się nim nie zajmowali. Potem wylądował u niej. Dlaczego nie zauważyła objawów cukrzycy? Tutaj rzeczywiście miałby doskonałe warunki. Czy dałoby się tu pracować? Zjedz z nami śniadanie. Z kim? Z Nate'em i Donną? Nie potrafiłaby mieszkać z nimi pod jednym dachem. Absurdalny pomysł. Gdzie byłoby miejsce Mii? Skończyłoby się tym, że zostałaby jej niańką. Nate i Donna nie kochaliby jej jak należy, więc w końcu poczułaby się zmuszona ją im odebrać. Na pewno tak by się stało. Nie chciała się do tego przyznawać, lecz pomimo żalu do losu za ten kaprys czuła, że już kocha to maleństwo. Niech to szlag! Jak oni mogą mieć czelność stawiać ją w takiej sytuacji?! Fiona, Nate i Donna. Jakim prawem oczekują od niej tego co niemożliwe? Włożyła dżinsy i T-shirt. Brudne. Nie miała nic innego. Ściągnęła czarne loki postrzępioną czerwoną wstążeczką i zerknęła w lustro. Przyglądało się jej dwoje zmęczonych oczu. Smutnych.

To żal po śmierci Fiony. Nie miała czasu zaakceptować jej Odejścia. Dżinsy i koszulka wisiały na niej jak na wieszaku. - Dlaczego on ci proponuje pracę? - rzuciła pod adresem odbicia. Nikomu się nie spodobasz. - Jemu na tym nie zależy. On chce mieć lekarza z dyplomem oraz opiekunkę do dziecka. Do tego się nadajesz. On chce, żeby ktoś go wyręczył w jego ojcowskich obowiązkach. - Czeka go przykra niespodzianka. Rzuciła szczotkę do włosów, włożyła adidasy i ruszyła na śniadanie, by poznać tajemniczych „nas".

ROZDZIAŁ CZWARTY

W kuchni nie ujrzała Donny, lecz Nate'a i siwowłosego pana dobiegającego osiemdziesiątki oraz łóżeczko, a w nim niemowlę. Stanęła jak wryta. Nie wiedziała, co bardziej ją zaszokowało: Nate i łóżeczko, czy sama kuchnia. Imponująca jak jej sypialnia. Prawie całą ścianę zajmował przepastny kominek, w którym kiedyś zapewne znajdował się rożen. Na jego miejscu zainstalowano nowoczesną kuchenkę. Starszy pan piekł grzanki. Był wysoki, szczupły, a jego siwe włosy musiały kiedyś być podobne do kasztanowej czupryny Nate'a. Miał na sobie kaszmirowy sweter i ciepłe wzorzyste bambosze. Na długim widelcu trzymał grzankę nad płomieniem. Jaki podobny do Nate'a... Stół kuchenny z surowej, wyszorowanej dębiny mógł pomieścić co najmniej dwanaście osób. Były tam jeszcze cztery sfatygowane miękkie fotele oraz kanapa. Na brzegu dywanu, przed kominkiem, drzemał wiekowy owczarek collie. Za oknami widać było werandę oraz ścieżkę prowadzącą przez ogród do rzeki. Raj. W końcu odważyła się spojrzeć na Nate'a. Kroił chleb. Tuż obok stało łóżeczko z uśpioną Mią. Sielanka.

Gdy weszła, spoczęły na niej trzy pary oczu: Nate'a, Starszego pana oraz psa. Tylko Mia nie zwróciła na nią uwagi. Pierwszy odezwał się Nate: - Witaj, śpiochu. Grzanka? Musiała się uszczypnąć, bo w porównaniu z jej spartańskim szpitalnym mieszkaniem to miejsce było niczym pałac. Potem przemówił starszy pan. Miał głos bardzo podobny do głosu Nate'a. - Przyjąłbym tę propozycję. - I uśmiechał się jak Nate! Nabrała przekonania, że łączy ich bliskie pokrewieństwo. - Grzanki to moja specjalność. Po wędkowaniu i medycynie. - Na pewno są rodziną. Rozumiem, że mam do czynienia z doktor Gemmą Campbell. Przepraszam, że nie wstaję, ale pieczenie grzanek to bardzo odpowiedzialne zajęcie. Zorientowała się, że staruszek ma trudności ze wstawaniem. Zobaczyła dwie kule oparte o jego fotel. - Proszę się nie fatygować. Oczywiście, że mam ochotę na grzankę. Kątem oka popatrzyła na Nate'a. - Przeniosłeś Mię. - Gratuluję spostrzegawczości. Doszły nas pogłoski, że z Sydney nadciąga chmara gronkowców, więc przetransportowaliśmy ją w bezpieczne miejsce. - Nie drwij ze mnie. - Przepraszam. - Popatrzył na jej strój i zmęczoną twarz. - Niepotrzebnie cię budziłem. Powinienem był pozwolić ci dłużej pospać. - Nie zasnęłabym. - Poznajcie się. - Zmienił temat. - To jest mój wuj Graham Ethan, a to Gemma Campbell. A to jest Rufus, ale

on na pewno nie wstanie. Chyba że w grę wchodziłaby grzanka. - Miło cię poznać. - Starszy pan badawczo się jej przyglądał. - Jesteś inna niż twoja siostra. - Moja siostra była piękna. - Uroda to rzecz względna. Jesteś lekarzem, prawda? I załatwiłaś naszemu Nathanowi córeczkę. - Nie załatwiłam córeczki waszemu Nathanowi - oznajmiła chłodno. Doktor Ethan sam ją sobie załatwił. Nie miałam z tym nic wspólnego. - I nadal nie chcesz mieć z nią nic wspólnego? - Gdy przeniosła wzrok na łóżeczko, staruszek poruszył bardziej bezpieczny dla niej wątek. - Nate powiedział, że chcesz tu pracować. - Rozważam taką możliwość. - Jesteś anestezjologiem? - Tak. - Dlaczego zostałaś anestezjologiem? - To pytanie zadał Nate, odsuwając dla niej krzesło. Odniosła wrażenie, że została ubezwłasnowolniona. Musi usiąść i zjeść śniadanie. Obojętne, czy ma na to ochotę, czy nie. Absurd. Przecież ma wielką ochotę na śniadanie. - Na początek proponuję grzankę - odezwał się Graham. - Nate, daj jej spokój. Zrób jajka na bekonie. Ona wygląda, jakby od roku nic nie jadła. - Po tym jak mnie wczoraj wieczorem ugościł Tony... - Jeden posiłek to za mało - prychnął Graham. - Nate, do patelni. W uszach ciągle jej dzwoniło pytanie: „Dlaczego zostałaś anestezjologiem?" Zastanawiała się. Wyczuła, że nie chcą przeszkadzać jej w posiłku. Kiedyś jednak musi im odpowiedzieć.

Dlaczego została anestezjologiem? Przez Alana? Tego nigdy im nie wytłumaczy. I nie to ich interesuje. Chcą ją po prostu sprawdzić. Potrzebują drugiego lekarza, lecz nie mają ochoty trafić na kogoś takiego jak Fiona. - Jeśli pytasz o to, czy można na mnie polegać, zapewniam cię, że tak. Obaj mężczyźni w tej samej chwili kiwnęli głowami. - Wiem o tym od Nate'a. Co jeszcze Nate mu naopowiadał? - Cokolwiek Nate panu mówił, nie chciałabym tu osiąść - powiedziała ostrożnie. - Dlaczego zostałaś anestezjologiem? - powtórzył Nate. - Jestem dobrym specjalistą. - Czy to jest jedyny powód? - Nie. - Więc dlaczego? Nie myśl o Alanie. Znajdź inny argument. - Prowadzę przychodnię przeciwbólową - zaczęła. -W szpitalu Sydney Central. Uznałam, że to jest bardzo ważne. Ta praca dawała jej ogromną satysfakcję. Może nie tak wielką, jaką miałaby, będąc lekarzem rodzinnym, lecz dzięki temu Alan był zadowolony. No, może nie do końca, ale przynajmniej przestał ją nękać. Taka odpowiedź im wystarczyła. - Wiedziałem - triumfował Nate. - Mówiłem ci -zwrócił się do Grahama, a następnie do niej: - Rozumiem, że nie pieniądze były dla ciebie najważniejsze. Poczuła się dotknięta takim podejrzeniem, tym bardziej że było w nim sporo prawdy. Nie przyzna się do tego. - Dlaczego myślisz, że robię to dla pieniędzy? Jestem

dobra. I lubię tę pracę. Od dawna interesowałam się bólem. Mój dziadek zmarł na raka kości. Bardzo cierpiał. Po jego śmierci, gdy musiałam wybrać specjalizację, uznałam, że może w ten sposób uda mi się pomagać takim ludziom. -Gdy tylko podjęła tę decyzję, zjawił się Alan. Nie mogła się wycofać. - My też moglibyśmy otworzyć przychodnię przeciwbólową - zauważył Nate. - Nasz rejon należy do Blairglen, ale mamy bardzo dużo takich pacjentów. Gdybyś się tego podjęła, bez najmniejszej reklamy miałabyś pełne ręce roboty. A gdybyś zgodziła się na wizyty domowe, miałabyś do pomocy pielęgniarki z hospicjum. - Ale ja nie chcę... - Naprawdę odpowiada ci życie w wielkim mieście? Czy odpowiada jej życie w wielkim mieście? Nigdy się nad tym nie zastanawiała. Wychowała się w centrum Sydney. Gdy była na tyle dorosła, by decydować, gdzie chce mieszkać, zachorował dziadek, więc musiała się nim zająć. Potem doszła Fiona... Alan... Cady... - Tutaj będziesz tak samo potrzebna jak w wielkim mieście - nalegał Nate. - Nawet bardziej. Anestezjolog z doświadczeniem w zakresie terapii przeciwbólowej! Nie możesz stąd wyjechać. Po prostu nie możesz. - Może - wtrącił się Graham. - Nate, nie bądź nachalny. - Nie jestem. - Lepiej zrób jej kawę. - Ale... - Uspokój się, Nate. - Graham popatrzył na nią przychylnie. - Nie rób takiej miny, jakbyśmy cię więzili. Nie mamy takiego zamiaru. Chcieliśmy, żebyś dała nam szansę. - Uśmiechał się ciepło. Zupełnie tak samo jak jego bratanek.

- Naszemu szpitalowi. Nate mówił, że nie masz pracy oraz że mały Cady powinien w spokoju dojść do siebie. - On musi mieszkać w mieście. Musi mieć pediatrę. - Myślę, że gdybyś nam zaufała, my też potrafilibyśmy stanąć na wysokości zadania. - Jej zdziwienie nie uszło jego uwadze. - Mimo że mam siedemdziesiąt sześć lat, nie jestem bezużyteczny. Mój bratanek też jest lekarzem. Poza tym od pięćdziesięciu lat mam cukrzycę, stąd jestem w tej dziedzinie na bieżąco. Gdy zacząłem podupadać na zdrowiu, Nate również poszerzył swoją wiedzę na temat cukrzycy. W tej chwili mało kto mu dorównuje. Co więcej, mamy zaprzyjaźnionych pediatrów diabetologów, do których można w każdej chwili zadzwonić. Znamy się tak dobrze, że możemy budzić ich w środku nocy. Co począć? Nie chciała sprawić im przykrości. - Skontaktujemy cię z Jacobem Burtem - wtrącił Nate. Jacob Burt? Najlepszy pediatra w Sydney Central. Oraz diabetolog o światowej renomie. To jego miała na myśli, upierając się przy powrocie do Sydney. - Graham przez trzydzieści lat co dwa tygodnie jeździł do Sydney. Teraz ja to robię. Należymy do zespołu badawczego Jacoba. Nie było lekko, kiedy Graham się rozchorował, ale robiliśmy wszystko, by utrzymać ten kontakt ze światem medycznym. Jasne, nie musisz mieć do nas zaufania. Wczoraj w nocy zadzwoniłem do Jacoba, żeby się upewnić, czy słusznie postąpiłem. Jeśli chcesz, poproszę go, żeby. do ciebie zadzwonił i to potwierdził. Patrząc w jego oczy, upewniła się, że Jacob podpisze się pod każdym jego słowem. Tu, w Teramie, są specjaliści diabetolodzy. To znaczy, że na jakiś czas, dopóki Alan nie zacznie ingerować, mogłaby tu zostać. Zadomowić się.

Rozejrzała się wokół. Dwaj mężczyźni wpatrywali się w nią jak w wyrocznię. W łóżeczku spało niemowlę. W kominku żarzyły się węgle, a przed kominkiem drzemał pies. Zapraszają ją. Tak jak zapraszali Fionę. Jak Fiona mogła być taka głupia?! - Poświęć nam na początek dwa tygodnie - prosił Nate. - Wypróbuj nas. Znowu ten uśmiech, który sprawił, że Fiona zapragnęła mieć z nim dziecko. Która kobieta miałaby siłę mu się oprzeć? O nie! Nie tędy droga! Spróbuje. Zostanie tu dwa tygodnie. Alan na pewno jej na to pozwoli. Potem ich opuści. W napięciu czekali na jej odpowiedź. - Dwa tygodnie? Zgoda.' Co ja zrobiłam?! - pomyślała na widok ich rozpromienionych twarzy. Po śniadaniu Graham zostawił ich samych. - Wędki mnie wzywają. Będę wam potrzebny? Wyszedł, a z nim jego wierne psisko. - Nie masz pojęcia, jaką mu sprawiłaś przyjemność. Nie musi brać komórki na ryby. Będzie wędkował z czystym sumieniem i świadomością, że w razie czego mam ciebie do pomocy. Ja z kolei nie będę musiał odrywać go od tego pasjonującego zajęcia. Już zaczęli na niej polegać. Dziwne to było uczucie. Jakby na jej ramiona spadła delikatna sieć, która zatrzymywała ją bez względu na jej opinię. Do kuchni wkroczyła pani McCurdle. Przygarnęła dziecko do ogromnego biustu. Nate rzucił Gemmie porozumiewawcze spojrzenie i lekko pchnął ją do wyjścia. Może nie

tylko ona czuła się zniewolona? Zachwyty pani McCurdle na temat „słodkiej kruszynki pana doktora" jego również Wprawiały w zakłopotanie. - Złotości kobieta - szepnął, gdy wymknęli się do szpitala - ale długo nie da się z nią wytrzymać. Chodźmy do Cady'ego. Nie czuła potrzeby telefonowania do Jacoba. Nate okazał ile ekspertem. Dysponował szeroką wiedzą oraz odpowiednim zapleczem. Cady dopiero co się obudził i wcale nie był przestraszony. W żłobku oswoił się z obcymi ludźmi. Na dodatek Nate i jego personel traktowali go bardzo serdecznie. Badając poziom cukru we krwi, Nate krok po kroku tłumaczył chłopcu, co się dzieje i dlaczego. Mały nawet nie zauważył, kiedy Nate pobrał kroplę jego krwi, ponieważ był całkowicie pochłonięty naciskaniem różnych guziczków. Pod dyktando Nate'a. - Wysoki poziom cukru utrzymuje się co najmniej od trzech miesięcy oświadczył Nate. Przez tyle czasu tego nie zauważyła... Nate od razu wyczuł, o czym myślała. - Takie zmiany trudno zauważyć, jeśli widzi się kogoś na co dzień. Nie możesz mieć do siebie pretensji. - Jak mu pomóc? Gdybym wcześniej się zorientowała... - Nie doszło do nieodwracalnych zmian. Poziom cukru spadł do dwunastu. - Popatrzył na chłopczyka, który przyglądał się papierkowi z kroplą swojej krwi oraz monitorowi komputera. Kombinował, jak działa to urządzenie. - Czuję, że Cady błyskawicznie nauczy się sam robić sobie iniekcje. - On ma dopiero cztery lata.

Nate nie odrywał wzroku od malca. - To nie ma nic do rzeczy. Gemmo, to jest jego choroba. Jego własna. Im wcześniej nauczy się nad nią panować, tym lepiej. Jeśli będziesz go wyręczać, przez co nie będzie czuł się za to odpowiedzialny, możesz w przyszłości spodziewać się buntu. Jasne, jest jeszcze bardzo mały, ale gdy tylko się tego nauczy oraz tego, co wolno mu jeść, a co jest zakazane, sam będzie podejmował decyzje. Tylko w ten sposób będzie w stanie poradzić sobie w przyszłości. Będzie czuł, że panuje nad chorobą. Pomyślała o siostrze. Przypomniała sobie potworne awantury między Fioną i matką od dnia diagnozy. Fiona nie godziła się z chorobą. Stale jadła coś, czego nie powinna. Może gdyby miała innego lekarza... Czuła, że to, co powiedział Nate, ma głęboki sens. - Zastanówmy się teraz nad dawkowaniem insuliny. -Od razu przystąpił do rzeczy. - Mały z każdą chwilą nabiera sił. Noc z kroplówką dokonała cudu. - Uważasz, że dojdzie do siebie? - Oczywiście. Wątpisz? Jego stan rzeczywiście się poprawiał, lecz nadal było to bardzo zmęczone dziecko. Pół godziny później zaczęły mu opadać powieki, więc Gemma ułożyła go do snu. Znowu miała wolne. W przeciwieństwie do Nate'a, który już widział za oknem pacjentów zjeżdżających do przychodni. - Pomogę ci - zaproponowała. - Nie dzisiaj. - Zapewniam cię, że jestem w stanie. - Nadal jesteś pod wrażeniem wydarzeń wczorajszego dnia. - W jego głosie brzmiała autentyczna troska. - Jutro

wprzęgnę cię do roboty, ale dzisiaj ogłaszam dzień dobroci dla Gemmy. Dzień dobroci dla Gemmy. Ostatnio miała tyle na głowie, te nie wiedziała, w co ręce włożyć. Tej nocy spała dłużej niż przez cały miesiąc, a on sugeruje, by znów poszła spać. - Nie potrzebuję tyle snu. - Potrzebujesz. - Wyprowadził ją na werandę. - Nad rzeką jest rozwieszony hamak. To moje ulubione miejsce. Znajdź je. I skorzystaj z hamaka. Odpocznij. Jazda! -Pchnął ją lekko na schodki, po czym wycofał się, zamykając za nią drzwi. Mogła robić, co jej się żywnie podoba. Był to stan tak nowy, że z trudem mieściło się jej to w głowie. Kiedy po raz ostatni miała czas tylko dla siebie? Lata temu! Zadumana ruszyła w stronę rzeki, gdzie bez trudu znalazła hamak Nate'a. Był zawieszony nad samym brzegiem. Z góry promienie słońca przedzierały się przez listowie eukaliptusa, dołem kojąco szumiała rzeka. Idealne miejsce na drzemkę. Nic dziwnego, że Nate je sobie upodobał. Jak on to ujął? „Dzień dobroci dla Gemmy". Nie zasłużyłam na takie święto, pomyślała. Słoneczko przygrzewa, rzeka bulgocze, papugi pokrzykują wśród gałęzi... Cady śpi. Wraca do zdrowia. A małą Mią opiekuje się pani McCurdle. Bóg istnieje. Ułożyła się w hamaku i przez liście eukaliptusa zaczęła obserwować chmurki na niebie. Zasnęła. - Czy ja zawsze będę musiał cię budzić? Otworzyła oczy. Ujrzała roześmianą twarz Nate'a. - Pora na kolację!

Już kolacja? Usiadła tak gwałtownie, że hamak zachybotał niebezpiecznie. Nate przytrzymał ją za ramiona. - Jak się masz? Jak? Było jej ciepło, sennie i bardzo wygodnie. Na dodatek wielką przyjemność sprawiały jej troskliwe dłonie Nate'a. " - Cudownie. - Chciała się podnieść, lecz jej nie pozwolił. - Już zaczynaliśmy się martwić. Spałaś, kiedy zajrzałem tu w porze lunchu. Jak można spać aż tak długo? Gdyby nie to, że twoje auto ciągle stało na swoim miejscu, pomyślałbym, że uciekłaś do Sydney. - Myślisz, że mogłabym wyjechać bez Cady'ego? - Chyba nie. - Tuż nad sobą miała jego oczy. - Na pewno bym tego nie zrobiła. - Ale Mię chciałaś zostawić. - Mia jest twoim dzieckiem. - Udało się jej usiąść. Aby nie spaść, zeskoczyła z hamaka. - Nie powinnam była spać. - Twój siostrzeniec przespał cały dzień. Uważam, że jego ciotce też się to należy. Od jak dawna masz zaległości w spaniu? - Nie wiem. Tyle się działo... Chyba od śmierci Fiony. Mia nie należy do spokojnych niemowląt. Wkrótce się o tym przekonasz. - Moim zdaniem jest bardzo spokojna. - Ile czasu z nią spędziłeś? - Wiele godzin - oświadczył niewinnym tonem, czym bardzo ją rozbawił. Pokiwała głową. - Chcesz obejrzeć szpital przed kolacją? Mamy trochę czasu. Popatrzyła wymownie na swoje pomięte ubranie. - Nie prezentuję się najlepiej. - Mnie się bardzo podobasz.

- Niech ci będzie. - Wsunęła stopy w adidasy i spojrzała w stronę szpitala. Nate wyglądał jak wzór lekarza, ona jak jego uboga krewna. To dla niej nic nowego. Fiona sprawiła, że od dnia jej narodzin Gemma czuła się jak nieudacznica. Powinna się z tym pogodzić. - To bardzo zwyczajny szpital. - Znowu czytał w jej myślach. - Nie ma tu panów doktorów w garniturach z muchą, a nasi pacjenci to prości farmerzy, którym nie imponuje wielkomiejska elegancja. Im zależy wyłącznie na opiece. Czuję, że nie brakuje ci serca dla pacjentów. Jasne. Okazywanie serca to jej specjalność. To się nigdy nie skończy... W trakcie zwiedzania zupełnie zapomniała o swoim stroju. Nie mogła wyjść z podziwu. Lekarz, który postawił szpital, cierpiał na manię wielkości. Zakładał też, że będzie z niego korzystało trzy razy więcej pacjentów. - Możemy przyjąć dwadzieścia osób - wyjaśnił Nate. - Jak widać, nie narzekamy na tłok. W rzeczy samej. Poszczególne oddziały zajmowały jedną lub dwie sale, były przyzwoicie wyposażone i przesadnie wytworne. - Kiedy wuj go przejął, wszędzie były tu żyrandole. Kazał je zdjąć, ponieważ zbierały kurz. Co gorsza, gdy nasi prostoduszni farmerzy odzyskiwali przytomność po niewielkich zabiegach, wydawało się im, że umarli i są w niebie. Byli bliscy zawału. - Wyobrażam to sobie. - Z zadartą głową podziwiała wysokie sklepienia z ozdobnymi gzymsami i wyszukaną sztukaterią. - Brakuje tu tylko paru fresków Michała Anioła i byłoby jak w Kaplicy Sykstyńskiej.

- Moglibyśmy coś namalować... Uśmiechnął się szeroko. Ten facet uważa, że życie jest zabawne, pomyślała lekko zirytowana. - Na tych sufitach? Mogę pomóc? Umiem namalować słonia. Od tyłu. Uśmiechali się jak para idiotów i dopiero chrząknięcie pacjentki z podagrą przywołało ich do porządku. Pomimo pałacowego wystroju był to prawdziwy szpital, który działał sprawnie, jak dobrze naoliwiony mechanizm. Personel okazał się przychylnie nastawiony i zaprzyjaźniony z Nate'em. W ogóle nie wyczuwało się tu przepaści, jaka zazwyczaj dzieli lekarzy i pielęgniarki w placówkach wielkomiejskich. Podobała się jej także bezpośredniość personelu i pacjentów. Chętnie gawędzili z Nate'em, jednocześnie bacznie przyglądając się nowo przybyłej. Wiedziała, że gdy tylko zamkną się za nimi drzwi, dostanie się na języki. Miała wrażenie, że w tym budynku przebywa jedna wielka rodzina. - Na tym polega praca wiejskiego lekarza - wyjaśnił, gdy podzieliła się z nim tym spostrzeżeniem. - Spróbujesz? Obchód rozwiał jej wcześniejsze wątpliwości. To może się udać. Powinno. Przytaknęła. - Fantastycznie. Wobec tego chodźmy na kolację. Siedziała przy zastawionym kuchennym stole i przysłuchiwała się rozmowie Grahama z Nate'em. Z każdą chwilą czuła się w tym miejscu coraz lepiej. Pani McCurdle zostawiła im w piekarniku wyśmienite jednogarnkowe danie. Mia spała spokojnie w swoim łóżeczku, pies rozpłaszczył się przed kominkiem. Rodzinna sielanka. Głos Nate'a wyrwał ją z zadumy.

- O czym myślisz? - O niczym ciekawym. - Powiedz. - Nie. - Jeśli się nie domyśla, ona mu nie pomoże. -Chciałeś mnie o coś poprosić? - On jednak się wahał. -Mów. Mogę przecież odmówić. - Zastanawiam się... czy możesz... czy zgodzisz się mnie dziś zastąpić? - W sprawach medycznych? - Oczywiście. - Uśmiechnął się zniewalająco. - Graham ma próbę generalną teatru amatorskiego. Jest Majorem w „Piratach z Penzance". Oczy jej zaświeciły. Oczami duszy zobaczyła staruszka, który kulami wygraża piratom. Oraz całemu światu. Na złość wszystkim swoim dolegliwościom. - To mi się podoba! Niech zgadnę... Też tam jedziesz, ponieważ jesteś Królem. - Nie. - Szkoda. Pasujesz do tej roli. Jeśli nie jesteś piratem... - Nie gram w tej sztuce. Obaj nie możemy w tym samym czasie zniknąć ze szpitala. Ktoś musi trwać na posterunku. Teraz mamy ciebie. - Chcesz się rozerwać. - Jeśli to możliwe... - Rozległo się pukanie do drzwi. - To Donna. No tak, Donna. Przyjaciółeczka. - Wczoraj nie była zachwycona, gdy porzuciłem towarzystwo. - Mogę to sobie wyobrazić. Próbowała się nie przejmować. Przecież Nate i Donna nic dla niej nie znaczą. Czy aby na pewno? - Dzisiaj zaprzyjaźniona para, która ma ślub w ten

weekend, wydaje przedślubne przyjęcie. - Popatrzył na zegarek. - Już się zaczyna. Donna stanęła w drzwiach. Wyglądała rewelacyjnie w beżowym komplecie z jedwabiu, który na pewno kosztował ją majątek. Gemmę znowu ogarnęło przykre uczucie, którego nieodmiennie doznawała w obecności eleganckich kobiet. Czuła się zaniedbana i stara, a ma przecież tylko dwadzieścia osiem lat. - Gotowy? Poprosiłeś ją? - zaćwierkała Donna. Nie przywitała się z Grahamem ani Gemmą. Starszy pan ostentacyjnie odsunął talerz, jakby nagle dostrzegł na nim coś obrzydliwego. - Muszę jechać. Gemmo, wrócę około jedenastej. Zostali we troje. Z niemowlęciem. - Mam nadzieję, że nie sprawi ci to kłopotu. Nie powinno być żadnych problemów. Znasz już wszystkich pacjentów, więc nic cię nie zaskoczy. W razie czego dzwoń. Będę miał przy sobie telefon. - Załatwione. - Donna podała mu dłoń. - Chodźmy, zanim ona się rozmyśli. Ona. Jaka „ona"? Nie powinno ją to zaboleć. Przecież nikt nigdy się z nią nie Uczył. Jednak coś w niej drgnęło. To samo poczuła, gdy lekarz podał jej nowo narodzoną Mię: miłość i przywiązanie, a jednocześnie gniew i stanowczość. Nadeszła chwila, by dopuścić do głosu tę stanowczość. - Zapomniałeś o czymś. - Nate i Donna byli już przy drzwiach. - O czym? - O swojej córce. - Mojej... - Popatrzył na łóżeczko. - O Mii? - Przy-

taknęła. - Możesz się nią zająć. - To było stwierdzenie, nie prośba. Zagotowało się w niej. - Już ci mówiłam, że nie będę tego robić. W nocy była pod opieką pielęgniarek, przez cały dzień opiekowała się nią pani McCurdle. Ja się do niej nie dotknę. Nate, to jest twoje dziecko, nie moje.

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Chyba żartujesz. - Donna popatrzyła na nią jak na wariatkę. - Dlaczego miałabym żartować? - zapytała obojętnym tonem. Czuła się nikim. Nate chce ją wykorzystać. Dlaczego spodziewała się, że tym razem będzie inaczej? - Będzie grzecznie spała - tłumaczył jej. - A ty i tak tu zostajesz. - Będę przy Cadym. - On też śpi. Możesz do niego iść. Mia jest przez ścianę. Jeśli będą jakieś kłopoty z innymi pacjentami, możesz przewieźć ją na oddział dziecięcy. - A może będę miała ochotę pójść na spacer?! - Przewieź ją do szpitala i weź komórkę. Dziewczyny cię wezwą, jeśli się obudzi. - Nie. - Nie? Stanęła przed nimi. Zachowa się teraz irracjonalnie, ale musi to zrobić, jeśli w jej życiu wreszcie ma się coś zmienić. Nie może w nieskończoność być lekarką, matką Cady'ego, i na dodatek matkować Mii. - Już ci mówiłam... - Zachowujesz się irracjonalnie. - Nie. Staram się nie zwariować. Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby się do niej przywiązać. Nate, Mia jest twoim dzieckiem. Jeśli chcesz wyjść, weźcie ją ze sobą.

- Nie zgadzam się - zaprotestowała Donna. - Jest zimno. - Nate próbował przemówić jej do rozsądku. - Przeziębi się. - Jakie profesjonalne podejście - zadrwiła Gemma. -Przeziębi się! W zimnym powietrzu aż roi się od zarazków, które tylko czekają, żeby się na nią rzucić. Nie opowiadaj głupstw. - Naprawdę może się przeziębić. - Jeśli położysz ją na golasa na mokrej trawie. Opatul ją tak, żeby wystawał jej tylko czubek nosa, weź pieluchy na zmianę i baterię butelek. Nawet nie poczuje, że jest gdzie indziej. Patrzyli na siebie spode łba. - Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że pozostawienie jej tutaj jest najłatwiejszym rozwiązaniem. - Dla kogo? - Dla mnie - przyznał, rozpromieniając się. Niech on się tak nie uśmiecha. Ten uśmiech ją rozbraja. W ten sposób zawsze stawiał na swoim. Z nią mu się jednak nie uda. - Nie. - Gemmo... - Nie. - Jesteś pewna? - Jeśli chcesz wyjść, weź córeczkę. Zrezygnowany popatrzył na Donnę. - Wykluczone. - Kochanie... - Nie. - Rozumiesz chyba, że jeśli jej nie weźmiemy, będę musiał zostać w domu. W oczach Donny pojawiło się wahanie. Zależało jej

na nim, ale bez żadnych dodatków. Co w tym ztego? -pomyślała Gemma. Za ścianą spał Cady. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, ile bólu niosą ze sobą takie dodatki. - Jeśli weźmiemy ją dzisiaj, będziesz musiał zabierać ją zawsze. Ona nie zmieni zdania. Przynajmniej Donna ją rozumie. - Tylko ten jeden raz... - Nie - odparła Donna z taką samą stanowczością jak Gemma. - Nie lubię dzieci. Nate, mała będzie kulą u nogi. Wyobraź sobie niemowlę w samochodzie. Zupełnie nie w jej stylu, pomyślała Gemma. Współczuła Donnie, lecz to było za mało, by się ugięła. Nate rzucił jej błagalne spojrzenie. - Nie. - To nie ma najmniejszego sensu. - Skontaktuj się z komisją do spraw dyskryminacji. Tam się dowiesz, jak sensowne jest oczekiwanie od współpracownika opieki nad twoim dzieckiem. - Ja niczego nie... - To się nazywa przymus. Jestem ci potrzebna jako lekarz czy jako opiekunka do dziecka? - Oczywiście, że jako lekarz. - Wobec tego sam zajmij się swoim dzieckiem. - W zamian za wasze utrzymanie... Była to kropla, która przelała czarę. - Już się przenoszę do motelu! - Ruszyła do drzwi. -Dziękuję za użyczenie mi łóżka w nocy! I przyślij mi rachunek za leczenie Cady'ego! - Gemmo, nie przesadzaj. - Zegnaj. - Wyszła z kuchni, trzaskając drzwiami. Zanim rozpłakała się ze złości.

- Gemmo... - Za pięć minut już mnie tu nie będzie - rzuciła przez drzwi. Wsuwała właśnie szczotkę do włosów do torebki. Westchnęła. Nie miała więcej bagażu, co odebrało jej szansę na wymarsz w wielkim stylu. Byłoby dobrze, gdyby w motelu znalazł się wolny pokój. W przeciwnym razie czeka ją spanie w samochodzie, aż Cady będzie w stanie znieść podróż do Sydney. Ponura perspektywa. - Gemmo... - Nate wszedł do pokoju. Miał taką minę, jakby spodziewał się, że rzuci w niego szczotką. - Co? - Gniew odbierał jej mowę. - Nie chciałem... - Chciałeś. Podszedł bliżej, zdumiony siłą jej gniewu. Miała wypieki na policzkach, a jej oczy lśniły. Od hamowanych łez? Cholera. Doprowadził ją do płaczu. Poczuł się jak skończony łajdak. - Przepraszam. - Nie ma za co. Masz rację. Mam u ciebie ogromny dług, ale nie zamierzam go spłacać, przejmując twoje zobowiązania. Czyli twoje dziecko. Do rachunku za leczenie Cady'ego dolicz mój wikt. Zapłacę to i będziemy kwita. - Nie wystawimy ci rachunku za Cady'ego. - Dlaczego? - Bo nie bierzemy pieniędzy od kolegów po fachu. - Koledzy po fachu nie niańczą nie swoich dzieci. Chyba że sami to zaproponują. - Masz rację - przyznał pokornie. Czy ona naprawdę wyjedzie? Wszystko popsułem, pomyślał Nate. Już prawie miał drugiego lekarza, ale przesadził.

Patrzył jej w oczy. Pustka, jaką będzie odczuwał, wydała mu się gorsza niż perspektywa utraty potencjalnego partnera. Trudno mu było dociec, co czuje. Jedno jest pewne. Tak bardzo nie chciał, by Gemma wyjeżdżała, że odesłał Donnę. Donna nie wróci. Była wściekła. Są jeszcze inne kobiety, pomyślał. Nigdy nie miał w planach poważnego związku z Donną. Lecz miał w planach drugiego lekarza. Graham tracił siły, a pacjentów stale przybywało. Gemma byłaby idealnym rozwiązaniem. Właśnie dlatego wszedł do jej pokoju. By ją przeprosić. Było to posunięcie wyłącznie praktyczne. Znalazł się tuż przed nią. Położył jej dłonie na ramionach i zajrzał w oczy. - Przepraszam. - Nie płaczę. - Pociągnęła nosem. - Nie mam w zwyczaju. To katar sienny. - Rozumiem. Dam ci coś na alergię. - Sięgnął do kieszeni. - Zacznijmy od chusteczki. Wytarła nos. Donna i Fiona nigdy tego nie robiły. Pierwszy raz usłyszał odgłos tak niekobiecy, głośny i... żałosny. Wzruszył się. - Lepiej? - To katar sienny. Nie pozbywa się go tak szybko. - Wiem. Ale jeśli sprawiłem ci dodatkową przykrość... - Nie potrafisz sprawić mi przykrości. - Rozumiem. Ale na wszelki wypadek chcę cię przeprosić. - Nie musisz mnie przepraszać. Miałeś iść na bankiet. Bierz swoją damę i dziecko i idź. - Nigdzie nie idę. - Donna nie zgadza się na dziecko? - No, nie. - Nie oczekuj, że cię przeproszę za to, że zburzyłam

twoje życie miłosne. To nie moja wina. Mia jest twoim dzieckiem i nic mnie z nią nie łączy. - Wiem. - Więc się wyprowadzam. - Zostań. Bardzo mi na tym zależy. Rozważała jego słowa. Bardzo długo. - Nie chcę. - Urwała, ponieważ głos zaczął jej drżeć. Zacisnął dłonie na jej ramionach. Jaka ona chuda. Prawie jej nie ma. Musi zostać, żeby pani McCurdle trochę ją pod-tuczyła. Żeby nabrała kształtów... - Chcesz - powiedział znacznie łagodniejszym tonem. - Bardzo chcesz tu zostać. To miejsce ma same zalety. Oprócz mnie. Oprócz lekarza, który nie dojrzał do tego, żeby wziąć na swoje barki odpowiedzialność. Czy zostaniesz z nami, jeśli obiecam, że się postaram? Dasz mi szansę? Pociągnęła nosem. Chciała popatrzeć na niego bardzo groźnie, ale jej to nie wyszło. - Nie będę zajmować się Mią. - O to cię nie proszę. - I nie poprosisz? - Obiecuję. Spojrzała mu w oczy. Nie wierzy mi, pomyślał. Uznał jednak, że ma do tego prawo. Sam miał sporo wątpliwości. - Powinnam wyjechać. To nie ma sensu. - Zostań. To będzie bardzo rozsądne posunięcie. - Nie ma w tym krzty rozsądku. - Mam wyliczyć wszystkie rozsądne argumenty za tym, żebyś tu została? Odsunęła się niezadowolona. - Każdego byś przegadał - mruknęła nadąsana. - Zbijesz każdy mój argument. Trzeba jak najszybciej położyć kres tej wymianie zdań.

- Jaką krzywdę ci wyrządziłem, że nie chcesz mi zaufać? - Zrobiłeś dziecko mojej siostrze. - Kobieto, twoja siostra tak się uparła na dziecko, że zaszłaby w ciążę z kimkolwiek, kto by się jej nawinął. Masz rację, uważając, że naiwnie pozwoliłem się wykorzystać, lecz ona już wtedy podjęła decyzję o samozniszczeniu. Wykorzystała mnie tak samo jak ciebie. Ciebie skrzywdziła bardziej niż mnie. Nie chcę sprawiać ci więcej przykrości. Zaufaj mi. Dlaczego to mówi? Dlaczego sam pchnął rozmowę na tak poważne tory? Sprowokował go do tego wyraz jej twarzy. Jakby zawalił się jej cały świat. Dlaczego? Ponieważ pokazał jej rozwiązanie, pomyślał ze smutkiem. Zaproponował jej rolę wiejskiej lekarki, otworzył nowe perspektywy przed nią i przed jej siostrzeńcem, by chwilę później w bezmyślny sposób odebrać im tę przyszłość. - Już nigdy nie zaproponuję ci opiekowania się dzieckiem. - Dziecko... - Skrzywiła się. Zrozumiał. Tak, brzmiało to bardzo chłodno. - Opiekowania się Mią - uściślił. - Nie, Nate. - Wpatrywała się w jego oczy. - Ona nie jest „dzieckiem" ani „Mią". Ona jest twoją córką. Powiedz to głośno, Nate. Spróbował. - Moja córka. - Wymagało to od niego o wiele więcej wysiłku, niż myślał. Moja córka. Brzmiało to bardzo dziwnie. - Otóż to. Twoja córka. Pierwsza przeszkoda pokonana. Pora na następną. - Nie sądzisz, że mogłabyś się rozpakować?

- Mam wyjąć z torebki szczotkę do włosów? - Tak. - Ściągnął brwi. Trzeba coś zrobić z tymi dżinsami. Ona nie może chodzić w nich bez końca. - Powinniśmy zająć się twoją garderobą. Pojedziemy jutro po zakupy? - Nie trzeba. Rano rozmawiałam z koleżanką z Sydney. Sąsiadką. Poprosiłam ją, żeby spakowała moją walizkę i jeszcze dzisiaj nadała ją na bagaż. - To kolejny powód, dla którego nie możesz stąd wyjechać - rzekł z triumfalną miną. - Rozminęłabyś się ze swoim dobytkiem. A nam przypadłaby w udziale twoja garderoba, z którą nie wiedzielibyśmy, co robić. - Uważaj... - ostrzegła go. Dobrze wiedział, że powinien siedzieć cicho. - Co teraz? Ja nigdzie nie wychodzę, a ty nie wyjeżdżasz. Może zagramy w scrabble'a? - Scrabble zamiast wieczoru panieńsko-kawalerskiego? - Nie wiem, czy ten pomysł był taki świetny. Przyjrzała mu się badawczo. Szczerze to powiedział? - Dobrze wiesz, że mogłeś pójść z Mią. - To już nie byłoby to samo. - Trochę tego żałował. - Wkroczyłbym z dzieckiem, torbą z pieluchami i butelką mleka zamiast wina. Donna szłaby za mną, ale w bezpiecznej odległości. Obgadywałaby mnie przez cały wieczór. - Wolisz grać w scrabble'a? - Jestem mistrzem. - Skromnie spuścił powieki. - Zawsze wygrywam. W jego oczach pojawiły się te niesamowite iskierki, od których za każdym razem robiło się jej cieplej koło serca. Został w domu. Stara się. Nareszcie mogła się nieco odprężyć.

- Ja też potrafię wygrać. - Czy to jest wyzwanie? Czy ja zawsze muszę podnosić rękawicę? Uśmiechał się teraz szeroko. - Rozerwiemy się? Co pani na to, pani doktor? Rozrywka. To słowo na długo zniknęło z jej słownika. Obserwował ją roześmianym wzrokiem. Jest w nim tyle ciepła... W tej chwili ważyła się przyszłość szpitala w Te-ramie. Wstrzymał oddech. Zgodzi się? Niespodziewanie odwzajemniła jego uśmiech. Poczuł, jakby nagle rozbłysło słońce. - Okej, doktorze. Niech pan przyniesie scrabble'a. Wkrótce dowie się pan, kto tu rządzi. To był niezwykle zabawny pojedynek. - Chrzęst! - Szczęk! - Ohyda. - Gżąski! - Przez zet z kropką?! Nie ma mowy! Zabieraj te literki! Spierali się. Krzyczeli na siebie. I oszukiwali. Oboje. Gemma prowadziła. W pewnej chwili udało się jej ułożyć pionowo długi wyraz, którego litery dodatkowo tworzyły poziomo trzy krótsze. - Trzydzieści punktów w pionie, a do tego jeszcze dwadzieścia dwa za te trzy krótkie wyrazy. - Liczyła pracowicie. - Prowadzę osiemdziesięcioma punktami! - Promieniała. Niesamowita była ta jasność. Nate jednak miał ważniejsze sprawy na głowie. Na przykład honor. - Nie pozwolę! - Nie? Nie żal ci mnie? - Rzuciła mu spojrzenie głodnego spaniela.

- Mnie na litość nie nabierzesz. Pokonam wszystkie przeszkody na drodze do zwycięstwa w scrabble'u! - Nawet atak bezpośredni? - Zaśmiewając się, chwyciła poduszkę, a Nate, doskonale udając przerażenie, zasłonił twarz ramieniem. W tej samej chwili zabrzęczał telefon. Nate wstał z ociąganiem. Tymczasem Gemma ukradkiem ułożyła kolejne słowo i dopisała sobie kilkanaście punktów, przez co znowu objęła prowadzenie. Jednocześnie słuchała rozmowy Nate'a. - Natychmiast ją przywieźcie - rzucił na zakończenie. Podniosła wzrok, gdy odkładał słuchawkę. Miała przed sobą dobrze zbudowanego, przystojnego i interesującego mężczyznę. Fiona dostrzegała w nim tylko ciało, które rzeczywiście zasługiwało na uwagę. Skoncentrowała się oczywiście tylko na jednym jego fragmencie. Zdaniem Gemmy cała reszta Nate'a, jego wnętrze, też były całkiem sympatyczne. - Muszę iść. Dlaczego zrobiło się jej przykro? Dawno nie było jej tak dobrze. Czuła ciepło, zadowolenie, a na dodatek dobrze się bawiła. Bliskość tego człowieka ogrzewała ją od stóp do głów. Nie chciała, by wychodził. - Co się stało? - Milly Jefferson. Ma pięć lat i astmę. Atak. Zaryzykowaliśmy, pozwalając jej zostać w domu. - Pomogę. - Nie musisz. - Ale chcę. - Dopiero przed chwilą poznał ten uśmiech. I od razu go polubił. - Umawialiśmy się, że dzisiaj ja będę pod telefonem, a ty będziesz doglądał swojego dziecka.

- Moje dziecko śpi. - No proszę. Powiedział „moje dziecko" bez namysłu. - Pobawmy się teraz w doktorów. Niewiele miało to wspólnego z zabawą. Potrzebna była rozległa wiedza medyczna. Milly miała bardzo ostry atak duszności. Przerażeni rodzice wnieśli ją na salę. Od razu. Było już za późno na środki rozkurczowe. Podanie salbutamolu też jest już niemożliwe. Dziewczynka zwisała bezwładnie w ramionach ojca. Gemma spojrzała na nią i pomyślała: „Straciliśmy ją". Nate tymczasem opanowanym ruchem ułożył ją na stole i nałożył jej maskę tlenową. Nie za późno na tlen? Zbadał puls. Zauważył, że klatka piersiowa dziewczynki jest nieruchoma. Wydawało się, że walka o oddech dobiegła końca. - Trzeba ją intubować. Gemma już stała obok. Była w tej sali poprzedniego wieczoru. Jako anestezjolog wiedziała doskonale, czego jej trzeba do intubacji, a także zapamiętała, gdzie należy szukać sprzętu i instrumentów. Włożyła mu do ręki rurkę intubacyjną. - Ty to zrób - powiedział. W przypadku dziecka ten zabieg wcale nie jest łatwy, ale to jej specjalność. Mógł zrobić to sam, nieraz już to robił, lecz teraz ma pod ręką specjalistę. Odsunął się, by przygotować zastrzyk z adrenaliny. Gemma tymczasem jednym wprawnym ruchem wsunęła dziewczynce rurkę do gardła. Milly nawet nie miała odruchu wymiotnego, co dobitnie świadczyło o jej krytycznym stanie. Matka ukryła twarz w dłoniach i zaszlochała. Zachwiała się, a jej mąż rzucił się, by ją podtrzymać.

Adrenalina zadziałała. Klatka piersiowa dziewczynki uniosła się w ostatniej próbie nabrania powietrza. - Poproszę o środek zwiotczający - odezwała się Gemma. - I uspokajający. Kiedy odzyska przytomność, natychmiast będzie chciała wyrwać rurkę. Nate posłusznie podał jej potrzebne rzeczy. Przyglądał się, jak szuka tętnicy w chudym ramionku dziewczynki. Bardzo trudno jest założyć dziecku kroplówkę, lecz Gemma zrobiła to od razu. Wbiła igłę z taką łatwością, jakby miała do czynienia z dorosłym pacjentem. Nareszcie mogli chwilę odetchnąć. - Wyjdzie z tego - powiedział Nate lekko drżącym głosem. Bał się tak samo jak ona, pomyślała, obserwując go. Jest oddany pacjentom. Nie jest wyłącznie bezdusznym podrywaczem. To bardzo dobry lekarz. Nie bronił zaciekle swojego ego. Zlecił jej intubację, ponieważ uznał, że ona ma większe doświadczenie. Zaufał lekarzowi, którego nie znał. - Wiedziałem, że pójdzie ci to bardzo sprawnie - zwrócił się do niej półgłosem. Zaczerwieniła się. Takie komplementy, płynące z głębi serca, słyszała nader rzadko. - Intubacja i kroplówki to moja specjalność. - Jesteś fantastyczna. - Być może jako anestezjolog, ale czy sprawdzę się w roli lekarza wiejskiego? Może nie zdiagnozuję ospy wietrznej? Pierwszy raz widziałeś mnie przy pracy. Na moje szczęście przyszło mi zrobić to, co umiem najlepiej. - Na szczęście małej Milly. Spoglądali na dziewczynkę. Ciągle miała trudności z oddychaniem, więc przez jeszcze jakiś czas musiała być in-tubowana. Dopóki jej stan się nie ustabilizuje. Ale nawet

wtedy takie epizody będą się w jej życiu powtarzały. Myśli Gemmy powędrowały do Cady'ego. Cukrzyca na szczęście nie zagraża życiu. - On też będzie zdrowy - usłyszała. Kim jest ten człowiek? Nie podobało się jej, że umie czytać w myślach. Była osobą zamkniętą. Życie ją tego nauczyło. Zdolność przenikania jej myśli bardzo ją deprymowała. Praca. Praca zawsze była jej najlepszą obroną. - Przewieźmy ją na oddział dziecięcy. Czy uważasz, że powinna nocować na reanimacji? - Na reanimacji jest Tom Saunders z dusznicą bolesną, więc lepiej jej będzie na dziecięcym. Wezwę na noc dodatkową pielęgniarkę, żeby stale ktoś był przy niej, dopóki jest intubowana. - Przypatrywał się dziewczynce zadumany nie tylko nad wydarzeniami minionego dnia, lecz także nad przyszłością dziecka, które coraz częściej poddawało się groźnej chorobie. - To czwarty taki epizod w tym roku. Gdybyśmy nie byli na miejscu... - Ale byliśmy. - Miałem pójść na przyjęcie. - Poradziłabym sobie. - Wiem. - Patrzył na nią z podziwem. - Teraz mamy trzech lekarzy. Zamiast dwóch. Muszę się do tego przyzwyczaić. - Tak sądzę. - Gdybyś zdecydowała się zostać... moglibyśmy wykonywać różne zabiegi. Żebyś nie wyszła z wprawy. Myślisz, że brakowałoby ci anestezjologii w pełnym wymiarze? - Gdyby częściej zdarzały się takie akcje jak ta... Środek uspokajający sprawił, że oddech dziecka powoli

się wyrównywał. Uratowaliśmy jej życie, pomyślała. To bardzo budujące uczucie. Fantastyczne. - Jak ją leczysz? - zapytała. - Jest na sterydach i środkach rozszerzających oskrzela. Boję się zwiększyć dawkę. Długotrwałe stosowanie sterydów łączy się z wieloma komplikacjami. Sterydy między innymi hamują wzrost. Rodzice dziewczynki nie byli wysocy, więc małej przydałby się każdy centymetr. - Milly umie pływać? - zapytała. Niespodziewanie poczuła na sobie spojrzenie trzech par oczu. Rodzice Milly byli w roboczych ubraniach, ponieważ atak córki zaskoczył ich przy dojeniu krów. Przerażeni obejmowali się kurczowo niczym tonący. - Ona ma dopiero pięć lat - zauważył mężczyzna. - To by jej bardzo pomogło. Pływanie zwiększa pojemność płuc. To najlepszy sport dla astmatyków. - Ale ona ma dopiero pięć lat... - Mogę ją nauczyć - zaproponowała. - Ty? - zdziwił się Nate. - Macie tu kryty basen. Obejrzałam go sobie dzisiaj rano. Wspaniały. I się marnuje. - Ja z niego korzystam. - Graham zapewne też. To znaczy, że jest zajęty przez ile? Co najwyżej przez godzinę dziennie. - Nawet mniej. - Czyli mamy wolny basen przez dwadzieścia trzy godziny na dobę. Jestem dyplomowaną instruktorką i ratownikiem. - Uśmiechnęła się do Nate'a. - Lekcjami pływania zarabiałam na studia. - Patrzył na nią oniemiały. - Będę tu przez dwa tygodnie, więc mogę zacząć ją uczyć. Dajmy jej kilka dni, aż dojdzie do siebie. Potem tygodniowy, in-

tensywny kurs pływania. Jestem przekonana, że będzie pływała, zanim wyjadę. - Jeśli wyjedzie. Powoli oswajała się z możliwością pozostania. Może to dobry pomysł? - Podejmiesz się tego? - Oczywiście. Tutejsza społeczność finansuje szpital, który udziela pomocy mojemu Cady'emu. Mam okazję się zrewanżować. - Nauczy pani Milly pływać? - Kobieta nie dowierzała własnym uszom. Nie była jeszcze w stanie myśleć o przyszłości. Lecz to nieuniknione. Musi uwierzyć, że przed jej dzieckiem jest jeszcze jakaś przyszłość. - Jeśli doktor Ethan nie ma nic przeciwko temu. - Popieram ten pomysł z całych sił. Uśmiechnęła się do oniemiałych rodziców Milly. - Zabieram ją na oddżiał. Posiedzę przy niej, aż będę miała pewność, że jest stabilna. - Zwróciła się do Nate'a. - A ty zadzwoń po drugą pielęgniarkę i wracaj do domu. - Dlaczego? - Twoja córeczka została tam sama. Sama. Jego córeczka. Rzeczywiście. Zapomniał. Słyszeliby, gdyby płakała, pomyślał. Gemma jednak ma rację. Musi zająć się swoim dzieckiem. A ona małą Milly. Była to dla niego zupełna nowość. Nie wiedział, jak zareagować. Lecz Gemma czekała spokojnie, aż wyjdzie, zanim zajęła się swoimi obowiązkami. - Jeśli będę pana potrzebowała, doktorze, zawiadomię pana. Poczuł, że został oddalony.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Dwie godziny później Gemma ostatecznie uznała, że może zostawić Milly. Potem obudził się Cady, więc musiała mu wyjaśnić, skąd wzięła się ta dziewczynka na sąsiednim łóżku. Wszyscy wszystkim musieli się przedstawić. Milly była wprawdzie oszołomiona środkami uspokajającymi, lecz jej rodzice ochłonęli już na tyle, że zainteresowali się obcym dzieckiem. Cady był zafascynowany tą sytuacją. Jego stan poprawiał się z minuty na minutę, tak że Gemma z trudem z powrotem go uśpiła. W końcu mogła wyjść, zostawiając dzieci pod okiem pielęgniarki oraz rodziców Milly. Cieszyła się na myśl, że zaraz znajdzie się w łóżku, lecz zamykając za sobą drzwi prowadzące do szpitala, zerknęła w stronę salonu. Ujrzała tam Nate'a pochylonego nad planszą scrabble'a. Zawahała się. Wspomnienie wspólnej partyjki wywołało na jej twarzy uśmiech. Jeden wewnętrzny głos krzyczał: „Idź prosto do łóżka! Nie zatrzymuj się!", lecz drugi, znacznie głośniejszy, domagał się dalszych wspólnych chwil. Chciała, by Nate na nią popatrzył. - Ciągle przeżywasz swoją sromotną porażkę? Podniósł głowę i uśmiechnął się szeroko. Już wiem, dlaczego tu stoję. Chciałam zobaczyć ten uśmiech. Nie ma kobiety, która by mu się oparła.

- Nie umiesz przegrywać. - To fakt. - Wstał. Wsypał litery do zielonego woreczka. - Przyznaję, że przegrałem. Jutro rewanż. Mów, jak Milly. - Nieźle, jak na taki atak. Wyjdzie z tego. - Tym razem. - Nauczę ją pływać. Nie masz pojęcia, jak szybko nastąpi zmiana na lepsze. Zmiana na lepsze. Znał przyczynę tego zwrotu. To ta drobna, zaniedbana dziewczyna. Pomysł, by została w Te-ramie na dłużej, coraz bardziej mu się podobał. Z przyczyn medycznych, oczywiście. To fantastyczny lekarz. Musi zostać tu dłużej niż dwa tygodnie. I to on musi ją do tego namówić. Na razie stała w drzwiach i bacznie mu się przyglądała. Poczuł, że nie chce, by odchodziła. Trzeba przedłużyć tę chwilę. W jakikolwiek sposób. - Napijemy się herbaty? - rzucił. - Nie. Idę spać. - Nie masz teraz ochoty na rewanż? - Z trudem ukrywał rozczarowanie. - O pierwszej w nocy? Wykluczone. Nie chodzi jej o późną porę, pomyślał, widząc jej czujne spojrzenie. Trzyma się od niego z daleka. - Nie patrz tak na mnie - zaczął. - Nie rzucę się na ciebie. - Nie podejrzewam cię o to. Coś ją gnębi. - Nie rzuciłem się na Fionę. - To też nie przyszło mi do głowy. - Westchnęła. - Jestem pewna, że to ona ciebie zapędziła do łóżka. Ale... spałeś z nią. Z Donną również. I nie tylko z nimi.

- Uważasz, że powinienem się oszczędzać? - Nie. - Spoważniała. - Nie to chciałam powiedzieć. Mam tylko wrażenie, że dla ciebie miłość jest czymś bardzo prostym. - A dla ciebie nie? - Nie, doktorze. Jej złość udzieliła się i jemu. Jakim prawem go ocenia? Co ona wie o jego życiu miłosnym? A co on wie o niej? - Czy mam rozumieć, że twoja rodzina zawsze będzie się składała tylko z ciebie i Cady'ego? - Tak. - To nie moja wina. Dlaczego masz mi coś za złe? To nie jego wina. Dlaczego więc tak go zaatakowała? I dlaczego w ogóle rozmawia z nim o swoich życiowych zamiarach? Za dużo tego. Nie ma siły o tym myśleć. - Idę spać. - Nie zatrzymuję cię. - Świetnie. - Spiorunowała go wzrokiem, ale mało skutecznie. - Zaczekaj. Wytłumacz mi... - Co ci mam tłumaczyć? - Nie zachowuj się tak, jakbym był potworem. - Wcale tak się nie zachowuję. - I nie uciekniesz, jak do ciebie podejdę? - Jasne, że nie. - Lecz gdy ruszył w jej stronę, w jej głowie zahuczało: „Uciekaj!". Głupi mózg. Ten mężczyzna nie jest groźny. Był już bardzo blisko. Za blisko. Czuła, że serce łomocze jej tak, jakby przebiegła pięć kilometrów. Bez sensu. - Gemmo... - Słucham? - Dlaczego ma taki przyspieszony oddech?

- Nie musisz się mnie bać. - Wcale się nie boję. Uniósł dłoń i jak najdelikatniej powiódł palcem po jej policzku. To był bardzo przyjazny gest. Nic więcej. Więc dlaczego przeszył ją dreszcz? - Hm... Muszę iść spać. - Jasne. - Nawet nie drgnął. Ona również. Stał tuż przed nią. Niemal jej dotykał. Za nimi przygasający w kominku ogień nastrojowo skwierczał i syczał. Groteskowa sytuacja... Gemma przestała racjonalnie myśleć. Wiedziała jedynie, że ma przed sobą ciepłego i silnego mężczyznę. Nate'a Ethana. Milczeli. Ta cisza trwała w nieskończoność. Oboje nie wiedzieli, czego chcą. Czuli jedynie porażające iskrzenie. Gemma przeczuła jego następny krok, zanim jeszcze go zrobił. Prawdę mówiąc, wyczuła jego intencje częścią ciała, która nie miała nic wspólnego z intelektem. Za to była stworzona, by odpowiadać na pragnienia kobiety i mężczyzny. Pocałował ją. Gdy pochylił się nad nią, doznał uczucia, jakie towarzyszy spotkaniu dwóch części jednej całości. Nie znają się, lecz jakby od dawna byli razem. Pierwszy raz w życiu Nate miał świadomość, że znalazł to, czego tyle lat szukał. A ona? Przez moment nie reagowała. Nie była w stanie. Lecz po chwili, pchana niezrozumiałą siłą, rozchyliła wargi. Jeszcze więcej, otworzyła swoje serce. Nie pojmowali, co się z nimi dzieje, lecz było to silniejsze od nich. Nate bezwiednie objął ją jeszcze mocniej. Upajał się ciepłem jej ciała. Ku swemu zdziwieniu całował

ją jeszcze bardziej namiętnie. Jego wargi starały się dociec, jak to się stało, że znalazł taki skarb. Taką kobietę. Takiej kobiety jeszcze nie całował! Dlaczego? Nie przypominała żadnej z jego przyjaciółek. Nie malowała się. Jej stroje były brudne i stare. Włosy miała naprędce splecione w nierówny warkocz. Była za chuda, zmęczona, ciężko doświadczona przez życie. Jak to możliwe, ze taka kobieta spełnia pragnienia, o których do tej pory nawet nie wiedział? Zdumienie kazało mu odsunąć ją na długość ramienia. Musi lepiej się jej przyjrzeć. Chciał się dowiedzieć, co jest w niej tak niezwykłego. Zobaczyć, kogo trzyma w ramionach. Nieznajomą. To, co ujrzał, jeszcze bardziej go speszyło. Ta nieznajoma nie sięgała do pięt Donnie ani Fionie. To dlaczego ją całował? Zagroziła, że wyjedzie, ponieważ chciał jej zostawić swoje dziecko. A teraz? Teraz ją pocałował, więc czy ona ucieknie? Przez dłuższą chwilę, skonfundowani, nie odrywali od siebie wzroku. Nate otworzył usta. - Nie... nie przepraszaj - wykrztusiła. - Ja nic nie... - Nic nie rozumiesz. Więc jest nas dwoje. - Nie chciałem... - Ja też nie. - Co teraz? - Idę spać. - Gdy zbliżył się, by znowu wziąć ją w ramiona, ponieważ wiedział, że oboje tego pragną, uniosła dłonie w obronnym geście. - Nie. - Chcesz... - Nie wiem, czego chcę - szepnęła. - Wiem tylko, że chcę iść spać. Natychmiast. Powiedziałeś, że się na mnie

nie rzucisz. Przyznałeś, że to Fiona zabiegała o twoje względy. Więc dlaczego nie potrafię ci uwierzyć? Odwróciła się na pięcie i nie oglądając się za siebie, pobiegła do swojego pokoju. Dlaczego ona wywiera na nim takie wrażenie? Co jest w tej kobiecie? I dlaczego ją pocałował?! Zasnął dopiero o świcie. Nigdy nie miał kłopotów ze spaniem. To przez nią... Dlaczego? Nie interesują go takie kobiety. Jego przyjaciółki zawsze były doskonale piękne i zadbane. Jak Donna? Tak, jak Donna. Stanęła mu przed oczami jej kształtna sylwetka, długie wypielęgnowane palce i staranny makijaż. Gemma zapewne nie ma pojęcia, co to makijaż. Tego wieczoru, kiedy zawróciła z Cadym do szpitala, od razu zauważył jej zniszczone dłonie, które w geście przerażenia co chwila podnosiła do warg. Dlaczego była taka przerażona? Cady wyzdrowieje. Poza tym jest tylko jej siostrzeńcem. Nie. To dziecko znaczy dla niej o wiele więcej. Oddała mu całe serce. Kocha go bardziej niż jakakolwiek matka. Gemma... Pod palcami czuł jej ciało, na wargach nadal miał jej smak. Nie wiadomo dlaczego, pragnął jej bardziej niż którejkolwiek ze swoich przyjaciółek. Dlaczego? W łóżeczku obok jego łóżka rozległy się ciche pomruki, które niespodziewanie oderwały go od tematu. Ruszył do kuchni, przygotował mleko, po czym wrócił, by małą przewinąć i nakarmić. Była to już jego szósta pieluszka, więc poszło mu bardzo sprawnie. Do karmienia usadowił się na łóżku. Półleżąc z Mią w ramionach, przypomniał sobie wyraz malujący się na twa-

rzy Gemmy, gdy przytulała Cady'ego. Jak prawdziwa matka. Wiedziała, jak kochać dziecko. Pokocham Mię, pomyślał. Ale na pewno nie potrafi kochać jak Gemma. Dla ciebie miłość jest czymś bardzo prostym, powiedziała. Wcale nie. W tym rzecz. Miłość jest bardzo trudna. Prawdę mówiąc, nikogo nie kochał. Owszem, miał wiele przyjaciółek, z kilkoma o mały włos się nie ożenił. Może poślubi Donnę. Dlaczego nie? Dziecko musi mieć matkę. Gdy jednak lepiej to sobie przemyślał, uznał pomysł za nietrafiony. To byłaby kompletna katastrofa. Donna nigdy nie zajęłaby się dzieckiem. Może jednak? Donna jest już po trzydziestce i bardzo chciałaby wyjść za mąż. Nonsens! Donna byłaby koszmarną matką. Poza tym on wcale jej nie kocha. Byłaby żoną na pokaz. Żadnej uczuciowej głębi... Popatrzył na dziecko, które trzymał na ramieniu, i poczuł nieznany skurcz w dołku. Uczy się kochać? To niewykluczone. Stara się. - Musisz mieć mamę - szepnął, po czym pozwolił myślom wrócić do Gemmy. Nie do tych chwil, gdy trzymał ją w ramionach, ani do pocałunku. Zapragnął dla swojej córeczki tego, co miał Cady. - Może powinienem ożenić się z Gemmą? - Nie. Dlaczego? Przestraszył się, że Gemma go wyśmieje. A jeśli nie wyśmieje? Przypomniał sobie słodycz jej warg. - Daj spokój. To bardzo pragmatyczne rozwiązanie. Nie ma nic wspólnego z tym, co do niej czuję. Warto się nad tym zastanowić zwrócił się do córeczki.

W sąsiednim pokoju Gemma wpatrywała się w sufit i rozmyślała nad słowami Nate'a. Oraz nad tym, jak się czuła. Wyśmienicie. - Wiem, dlaczego upatrzyłaś go sobie na ojca twojego dziecka przemawiała do siostry. - Gdybym obrała twoją drogę, czyli samobójstwo przez poród, dokonałabym takiego samego wyboru. Chory pomysł. Samobójstwo przez poród. - Gdybym miała Nate'a, chciałabym żyć. Jednak nie miała Nate'a. Nikogo nie miała. Jej ostatnim mężczyzną był Alan, a koniec okazał się tragiczny. Co teraz? Jeden pocałunek to jeszcze nie związek. Posuwanie się dalej niż jeden głupi pocałunek nie wchodzi w rachubę. Czy twoja rodzina zawsze będzie się składała tylko z ciebie i Cady'ego? Oczywiście. Czy stać mnie na więcej? Smutna perspektywa. Ponura. Dlaczego pozwoliła, by ją pocałował? Dlaczego uległa jego czarowi? Tak samo jak Fiona. Niech piekło pochłonie Fionę! Ile ona uczyniła zła?! Fiona umarła. Już nikogo nie skrzywdzi. Co z tego? Czy kiedykolwiek uda się jej zapomnieć o ranach, jakie zadała jej siostra? Rozmarzona wspominała roześmiane oczy Nate'a i ten cudowny pocałunek. To tylko marzenia. Taki facet jak Nate nie będzie sobie zawracał głowy taką kobietą jak ja. Pocałunek? Dla niego to żadna sprawa. Za ścianą Nate rozmyślał o małżeństwie. - Sądzę, że dzisiaj możemy odłączyć Cady'ego od kroplówki. Cukier spadł do ośmiu i dalej spada. Można by

przejść na cztery iniekcje na dobę - oznajmił Nate przy śniadaniu. - Na pewno będzie protestował przeciwko iniekcjom. - Dzieci potrafią się dostosować. Igły są cieniutkie, a on jest bardzo inteligentny i na pewno da się do nich przekonać. - Żaden czterolatek nie lubi zastrzyków. - Na razie Cady spisuje się wzorowo. Nie płakał nawet wtedy, kiedy pobierałem mu krew. - Dzielny to nie to samo co zdrowy. - Wpatrywała się w grzankę, którą po chwili odsunęła. - Mówiąc o nim, że jest dzielny, to my czujemy się lepiej, nie on. - Ale to nie znaczy, że mamy rezygnować z grzanki. To bardzo nierozsądne. - Przysunął do niej talerz. - Musisz myśleć o sobie. W jego uśmiechu było coś więcej niż pieszczota. Zaborczość? Chyba ma halucynacje. - Co słychać u Milly? - Coraz lepiej. Spróbujemy dzisiaj wyjąć jej rurkę intubacyjną. - To bardzo istotna decyzja, ponieważ jeśli usunie się ją za wcześnie, istnieje ryzyko, że trzeba będzie wkładać ją ponownie, jeśli z kolei za późno, nastąpi dalszy postęp wiotczenia mięśni tłoczących tlen do płuc. -Zwlekałem z decyzją, ponieważ chciałem poznać twoją opinię. Gemma zaczerwieniła się. Nate akceptuje jej kwalifikacje. W jego głosie nie było ani krzty niechęci. Pracowała z wieloma egocentrycznymi lekarzami, więc wiedziała, jaką rzadkością jest taka postawa. - Obejrzę ją po śniadaniu. - Weźmiesz dzisiaj przychodnię?

Dlaczego nie? Kiedyś trzeba zacząć. - Jeśli spodobam się twoim pacjentom. - Wskazała na swój niestaranny strój. - Mój wygląd nie budzi zaufania. - Tym się nie przejmuj. Rano kierownik stacji podrzucił nam twoją walizkę. Stoi w holu. - Moje ciuchy! Nareszcie zacznę wyglądać normalnie. Nic z tego. Przebrała się w skromną spódnicę, świeżą bluzkę i czółenka. Starannie splotła włosy i ruszyła do szpitala. Jeszcze nigdy nie czuła się tak nieswojo. Speszyła się dodatkowo, widząc spojrzenie Nate'a. - Czy to twoja najlepsza kreacja? - Czy to twoje najlepsze maniery? - odgryzła się. - Okropna. - W porównaniu z tym, co włożyłaby Donna? - W porównaniu z tym, jak wglądają ludzie, którzy nie są na zasiłku. - No, to prawie ja. - Przygryzła wargi. Spódnica miała cztery lata, bluzka była spłowiała, a buty kupiła w sklepie z używaną odzieżą. - Ile lat pracujesz jako anestezjolog? - Trzy. - Nawet anestezjolog stażysta jest dobrze opłacany. To znaczy, że nieźle zarabiasz od co najmniej pięciu lat. O co tu chodzi? - Nie twój interes. - Lecz on najwyraźniej nie zamierzał poprzestać na tym komentarzu. - Moja siostra zostawiła mnóstwo długów - wypaliła. Umierając, matka nic nam nie zostawiła. A ja wyszłam za sukinsyna, który zgarnął wszystko, co miałam. Jeśli będę pilnie pracować przez najbliższych trzydzieści lat i dopisze mi szczęście, mam szansę wygrzebać się z długów.

Gemma jest mężatką? - Przepraszam. Nie wiedziałem... Nie chciała kontynuować tego tematu. Nie warto zadawać więcej pytań. - Biały fartuch wszystko zakryje. Idziemy do pracy? Gemma ma męża? Jest rozwiedziona? Jeśli tak, to jest do wzięcia. Może nie jest wolna? Lub nadal zamężna? Musi poznać prawdę. Intryguje go ta kobieta. Intryguje, a nie interesuje, dodał pospiesznie. Przecież nie interesują go zaniedbane kobiety z dziećmi. Gemma go zdecydowanie intryguje. Zaniedbana czy nie, pacjentom od razu się spodobała. Przez cały dzień Nate słyszał same pochwały na jej temat, nim zaś tydzień dobiegł końca, sprawa stała się jasna. - Chcą, żebyś została - powiedział, gdy w piątek zasiadali do kolacji. Graham był znowu na spotkaniu kółka dramatycznego, a Nate zrezygnował z jakiegoś zaproszenia. Nie chciał spotkać Donny, ponieważ w jego planach nie było dla niej miejsca. - Kto chce, żebym została? - Wszyscy. Łącznie ze mną. - Wysoko uniosła brwi. - Ten tydzień był wspaniały. Obsłużyliśmy wszystkich pacjentów. Zatrudniliśmy dwie nowe pielęgniarki, a to oznacza dwie rodziny z dodatkowym dochodem. To bardzo ważne w takim rolniczym regionie. - Nie zrażał go brak entuzjazmu z jej strony. - Graham dawno nie był taki zadowolony z życia. Każdego dnia rano przyjmuje paru swoich starych pacjentów, a potem robi, co chce. Nie mogłaś nie za-

uważyć, że wygląda jak człowiek, któremu zdjęto z ramion wielki ciężar. Zauważyła. Zdążyła polubić starszego pana. Jego ciepłe poczucie humoru stało się dla niej najważniejszym elementem domowej atmosfery, w której tak niespodziewanie się znalazła. Cady i Graham byli nierozłączni. Razem chodzili na ryby, roztrząsali na werandzie ważne problemy, trzymając się za ręce, kopali jesienne liście. Graham stał się dziadkiem Cady'ego. - Dzięki Grahamowi - podjął Nate po chwili milczenia - Cady uważa, że cukrzyca to coś zupełnie zwyczajnego. Przed każdym posiłkiem mierzą sobie poziom cukru i wspólnie ustalają dawkę insuliny. - Widziałam ich w akcji. To niesamowite. - Zostaniesz? - Nie wiem. Mam jeszcze tydzień do namysłu. - Tęsknisz za anestezjologią? - domyślił się. - Nie. Tutaj też mam sporo takich okazji. - Tym bardziej że zaangażowała się w prace grupy do walki z bólem, gdzie od razu dostrzeżono jej talenty. Nate zdawał sobie sprawę, że w tej dziedzinie jest od niego o wiele lepsza. - O co więc chodzi? O mnie? - Nie dawał jej spokoju. - Jesteś bardzo dobrym lekarzem. Bardzo dobrym lekarzem wiejskim. I bardzo dobrze się z tobą pracuje. - Dzięki, ale nie rozmawiamy o mnie. Dlaczego jeszcze nie wiesz, czy chcesz tu zostać? - Jesteś ojcem Mii - powiedziała bezbarwnym tonem. - Ciągle masz mi za złe, że twoja siostra mnie wykorzystała. - Nie tylko - wyznała, wpatrując się w fusy w filiżance. - To przez Mię. Jest bardzo do ciebie podobna. Ale też przypomina mi Fionę.

- Boisz się, że ją pokochasz? - Tak. - Dlaczego? - Przecież nie mogę zostać tu na rok lub dwa, a potem wyjechać. Cady już ją polubił. Okrucieństwem byłoby ich rozdzielać. A ja... nie wiem, czy po tym czasie potrafiłabym wyjechać. - Więc nie wyjeżdżaj. - To nie jest propozycja na całe życie. Różne rzeczy mogą się wydarzyć. Graham może umrzeć. Bez niego możesz dojść do wniosku, że masz dosyć wsi i przeniesiesz ile do miasta. Tam jest dużo kobiet w twoim typie. - Patrzył na nią spode łba. - Przepraszam. Nie powinnam była tego mówić. Ale teraz chyba nareszcie mnie rozumiesz. Jesteś tutaj jak ryba bez wody. - Co to znaczy? - Lubisz życie towarzyskie. Kochasz piękne kobiety. Nie jesteś urodzonym wiejskim lekarzem. - Skąd wiesz, jaki jest wiejski lekarz? Jakim prawem mnie osądzasz? - Nie osądzam cię. - Westchnęła i wstała, by posprzątać ze stołu. - Nie znam cię. Pozostanie tutaj oznaczałoby, że muszę ci zaufać. - Nie masz do mnie zaufania? - Nie. Nie wiem, dlaczego mnie całowałeś. Ty chyba też nie wiesz. Nie ufam temu, czego nie rozumiem. Nie ufam... ludziom. - Życie cię nie rozpieszczało? - zaryzykował. - Wyjątkiem jest Cady. To dziecko jest jedyną dobrą rzeczą w moim życiu. Patrzył, jak krząta się w kuchni. Powinien jej pomóc. Wyglądała jak zbity pies. Wyraźnie nie spodziewała się od

losu większej zmiany. W jego umyśle zakiełkowała pewna myśl. Analizował ją, gdy Gemma zbierała ze stołu talerze. Ważył, gdy zaczęła je myć... jeden, dwa, trzy, potem kubki... Sięgnęła po ściereczkę i pierwszy talerz. - Wyjdziesz za mnie?

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Znieruchomiała. Talerz wyśliznął się jej z rąk. - Słucham? - szepnęła. Była blada jak płótno. Wstał i pozbierał kawałki porcelany. Wrzucił je do kosza, po czym spojrzał na nią. Cholera, ten wyraz nie znika z jej twarzy. Jakby oczekiwała na ból. - Mówię to poważnie. - Położył jej dłonie na ramionach. - Przemyślałem to. - Nie wiesz, co mówisz. - Wiem. Proszę, żebyś za mnie wyszła. - Nie znasz mnie. - Znam. Wiem, że jesteś lojalna, wierna i serdeczna. Wiem, że bezgranicznie kochasz Cady'ego i, chociaż cię skrzywdziła, kochałaś siostrę. Wiem też, że zostałaś zraniona, że jesteś zmęczona oraz że nie masz dokąd uciec. Więc już nie uciekaj. Zostań z nami. Na zawsze. Gdy spojrzała mu w oczy, zdumiało ją to, co w nich zobaczyła. - Ty nie żartujesz. - Potrząsnął głową. - A Donna? - Donna... Donna była przyjaciółką. - To nienormalne - zająknęła się. - Normalnie prosi się o rękę przyjaciółkę, a nie obcą kobietę. - Donna się nie nadaje. - Do czego? - Nie będzie dobrą matką dla mojej córeczki.

- To o to ci chodzi... - szepnęła. - O matkę dla twojego dziecka. - Chcę tego, co ma Cady - wyznał zgodnie z prawdą. - Chcę tego dla Mii. Obserwowałem ciebie i Cady'ego. Kochasz go tak bardzo... Mia jest moim dzieckiem i chcę, żeby była kochana. Nie wiem, czy mi się to uda. Niezależnie od tego Mia musi mieć matkę. Chciałbym, żebyś ty nią została. W oczach Gemmy rozbłysł gniew. - Nie udało ci się zmusić mnie do zajęcia się nią w żaden inny sposób, więc proponujesz mi małżeństwo? Zacisnął palce na jej ramionach. - Nie tylko. Możemy sobie dać tak dużo... - Na przykład co? - Na przykład prawdziwy dom. Tutaj jest wspaniale, lecz jak sama powiedziałaś, mogę zechcieć stąd wyjechać. Ty też. I wtedy musielibyśmy dzieci rozdzielić, a one potrzebują czegoś trwałego. Miałyby to, gdybyśmy się pobrali. - Oszalałeś. - Nie wiem, jak nieudane było twoje małżeństwo, ale podejrzewam, że nie chcesz drugi raz popełnić podobnej pomyłki. - Więc po co mam wiązać się ponownie? - Ponieważ tym razem kierowałabyś się głową, a nie sercem. - Ach, rozumiem. - Nadal patrzyła na niego jak na wariata. - Dlaczego uważasz, że to wszystkim wyjdzie na dobre? - Po pierwsze, Graham musi powoli wycofywać się z zawodu. Widziałaś, jak odżył przez ten tydzień. Jeśli wyjedziesz, Graham wróci na posterunek, zamiast spędzać czas z... przyszywanymi wnuczętami. Po drugie, Cady i Mia będą wychowywali się razem, jak przystało na rodzeństwo.

To prawda. - Ale... - Po trzecie, ty. Nie wiem, przez jakie piekło musiałaś przejść z powodu Fiony. Na dodatek domyślam się, że nie tylko ona cię skrzywdziła. Przysięgam, że z mojej strony nigdy cię to nie spotka. Uwierzyła. Wierzy mu! - Po czwarte, ja... - Właśnie tego nie mogę pojąć. Mógłbyś ożenić się, z kim zechcesz. - Nie mam na to ochoty. - Kiedyś się zakochasz. - Nie. - Dlaczego? Nate, jesteś gejem?! Parsknął śmiechem. - Zapewniam cię, że nie! - Więc dlaczego? - Kiedyś o mało się nie ożeniłem. Z Mariannę, koleżanką ze studiów. Była piękna jak obraz. Zakochałem się w niej na zabój. Miałem dziewiętnaście lat. Zostałaby moją żoną, gdyby dwa dni przed ślubem nie uciekła z moim najlepszym kumplem. - Uśmiechał się, ale go przejrzała. Do tej pory została mu głęboka blizna. - Spróbowałem drugi raz. I znowu skończyło się katastrofą. Więc przysiągłem sobie, że nie będę się wiązał ani żenił. - Skąd ta nagła zmiana? - Ożenię się nie dla siebie. Dla nas wszystkich. To coś zupełnie innego. - A jeśli zjawi się nowa Donna? - Już się wyszalałem. Mogę być ojcem rodziny. Ten dom jest tak duży, że każde z nas może tu żyć osobno. Fantastyczna perspektywa.

- Nate, to nie tak... - Nie skończyłem. Tobie potrzebne jest małżeństwo. Wiem, że mogę ci pomóc. - Nic o mnie nie wiesz. - Wiem, że masz kłopoty finansowe. Posłuchaj, mogę porozmawiać o twoich problemach z moim księgowym oraz prawnikiem. Jestem przekonany, że nie musisz być obciążona długami siostry w nieskończoność. Mogę to załatwić. - Nie możesz. - Mogę! Jako twój mąż. Zamrugała powiekami. Despota, ale miły. Nagle myśl, że mogłaby przerzucić swój ciężar na barki tego mężczyzny, wydała się jej kusząca. Ale on nie wie, czego się podejmuje. Przez bardzo krótki czas wydawało się jej, że już znalazła kogoś takiego. Alana. Bardzo szybko oprzytomniała. Potem Fiona zrobiła to co zwykle. Zawsze Fiona. Od Alana ciągle nie może się uwolnić. - Nie wiesz, w co się pakujesz - rzekła półgłosem. - W coś trwałego. Myślisz, że nam się to nie należy? Coś trwałego. Co to znaczy? - Jeśli będziesz za bardzo nalegał, wyjadę. Bo to nie ma sensu. - Ociągasz się dlatego, że cię pocałowałem? - Co ty sobie... - Możemy wykreślić te sprawy z naszego związku. Chyba że zapragniesz urodzić własne dziecko. W jego głosie wyczuła nutę nadziei. Pomysł był tak szalony, że miała ochotę się roześmiać. Lecz nie było jej do śmiechu. - Zamiast się żenić, lekarza na zastępstwo można wziąć z ogłoszenia.

- I wylądować z kimś takim jak Fiona? Dziękuję. Westchnęła tak ciężko, że aż mu się serce ścisnęło. Jakby już była gotowa przyjąć jego propozycję, lecz zabrakło jej sił, by przeskoczyć barierę nieufności. - Nate, niestety... - Nie chcesz nawet się nad tym zastanowić? - Pokręciła głową. - Zmienisz zdanie. Jeśli zostaniesz. Przekonasz się, jakim jestem wzorowym mężem i ojcem. - Możesz zacząć przekonywać mnie od zaraz! - Straciła cierpliwość i rzuciła w niego ścierką. - Wytrzyj naczynia i odstaw je na miejsce. Potem pobaw się ze swoim dzieckiem. Albo zrób pranie. Rób, co chcesz, byłeś nie zwalał .na mnie swoich obowiązków! Nie przejmę ich. Nie jestem taka naiwna! Przegrał sprawę. Gemma uznała, że potrzebna mu służąca. Nie chciał służącej. Pragnął partnera. Z drugiej strony, byłoby nieźle, gdyby wyręczała go w tym, czego nie lubił. Śniła mu się żona taka jak jego matka. Gemma odwozi dzieci do szkoły. Gemma czyta dzieciom bajki przed spaniem. Gemma jest przy nich, ponieważ on nie może. Dlaczego nie może? Ponieważ jest lekarzem. Głową rodziny. No tak. Gemma też jest lekarzem. Ma takie same kwalifikacje. Wyobraził sobie, że mogłaby mu pomóc, zdejmując ciężar z jego barków, i sprawiłaby, że praca na prowincji nareszcie stałaby się dla niego przyjemnością. W rewanżu zająłby się jej problemami finansowymi. Mógłby też... Co jeszcze mógłby dla niej zrobić? Wygląda to jak układ jednostronny, przyznał. Ona jednak jest taka zmęczona, zestresowana. Można by pomyśleć, że

skorzysta z jego oferty tylko dlatego, by podzielić się z kimś troskami. Czy jej to zaproponował? Musi dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Czy gnębi ją mąż? Aktualny czy były? Jak duże są jej długi? Musi ją zatrzymać, dopóki nie pozna odpowiedzi na te pytania. - Koniec z oświadczynami - postanowił. - Oraz pocałunkami. Żeby nie uciekła. Straciłbyś wtedy szansę na rozsądną żonę oraz na matkę dla Mii. Rozsądna żona oraz matka. Doskonale wiedziała, o co Nate ją prosi. Zawsze była rozsądna. Od dziecka. Gemma, która zawsze była gorsza od Fiony. Gemma, która odrabiała w domu lekcje, podczas gdy matka zabierała Fionę na jedną po drugiej paradę pięknych dziewcząt. Gemma, która nie jeździła na szkolne wycieczki, ponieważ wszystkie pieniądze były potrzebne na lekcje baletu, kosmetyki, stroje dla młodszej siostry. Gemma, która donaszała ubrania Fiony aż do jej śmierci. Gemma, która odkładała na bok swoje sprawy. Przerwała na rok studia, by opiekować się chorym dziadkiem, ponieważ matka odmówiła. Tego roku Fiona była o krok od tytułu Miss Australii. Kto mógł zająć się staruszkiem? Potem zachorowała matka. Fiona nie kiwnęła palcem. Nieco później Gemma wzięła do siebie Cady'ego, jednocześnie próbując uwolnić się od Alana. Na koniec opieka nad umierającą Fioną. Tak, Nate chce, by wróciła do takiego kieratu. Powinna natychmiast wyjechać. Lecz... Cady jest taki szczęśliwy. Graham i pani McCurdle świata za nim nie widzą. Za każdym razem, gdy postanawiała spakować manatki, w jej uszach rozbrzmiewał radosny śmiech Cady'ego.

Nie wolno jej wychodzić za mąż, nawet gdyby tego pragnęła. Jak by na to zareagował Alan?! Wolała sobie tego nie wyobrażać. Niestety, konsekwencje już dały się odczuć. - Zakochałam się - zrozpaczona szepnęła w poduszkę. - Nate... Jestem przez niego taka skołowana, że nie wiem, jak się nazywam. - Więc wyjdź za niego. - To niczego nie rozwiąże. Nie mogę wyjść za Nate'e. To nie jest facet dla mnie. Oddam mu serce, mimo że on już dał mi do zrozumienia, że mu na tym nie zależy. Jemu jest potrzebna Gemma wół roboczy. Gemma wół roboczy odwróciła się i wymierzyła poduszce potężny cios. Nate odnalazł ją na basenie, gdzie od kilku dni cierpliwie uczyła astmatyczną Milly pływania. Była to już ich piąta lekcja. Dziewczynka i jej matka nie posiadały się z radości. Gdy wszedł na basen, podbiegła do niego rozgorączkowana pani Jefferson. - Ona pływa! Robi już pięć ruchów! Jeszcze dwa tygodnie temu myśleliśmy, że umiera! - Doktorze, niech pan patrzy! - zawołała Milly. Schowała głowę pod wodę i zaczęła wymachiwać ramionami. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć! Wynurzyła się rozpromieniona. - Widzieliście, widzieliście?! Niesamowite. Gdybym kazał jej zatrzymać oddech na tak długo, na pewno zaczęłaby się krztusić, pomyślał Nate. - Milly, koniec lekcji. Teraz dołączy do nas Cady - oznajmiła Gemma. Nate wiedział o tym i dlatego przyszedł na basen.

- Doktor Ethan też jest w majtkach! - zapiszczała Mil-ły. - Doktor Ethan będzie z nami pływał! Gemma nie wygląda na zachwyconą, pomyślał. Trudno jej się dziwić. Wystąpiła w niemodnym, rozciągniętym kostiumie nieokreślonej barwy. Zauważył też, że ma zaróżowione policzki i z dumą spogląda na Milly. Ma w sobie coś. Coś, czego nie umiał nazwać. Nie miały tego Fiona ani Donna. Niepokojący magnetyzm... Z szatni wypadł Cady. - Poradzisz sobie? - zapytał ją Nate. Przytaknęła. - Nie potrzebujesz pomocnika? - Owszem, przydałby mi się. Wskakując do wody, czuł, że jego serce śpiewa. Jakby nagle zaświeciło słońce. To z powodu Milly, powiedział w duchu. Jasne. Dwoje dorosłych i dwoje dzieci beztrosko baraszkowało w basenie pod czujnym okiem pani McCurdle oraz Sandry Jefferson. - Dorośli, a zachowują się jak dzieci - zwróciła się pani McCurdle do matki Milly. - Niech pani popatrzy. Myślę, że już wkrótce usłyszymy weselne dzwony w naszym miasteczku. Gdy kobiety zabrały rozbrykane dzieci z basenu, Gemma i Nate zostali sami. To trochę jak wspólna kąpiel, pomyślała Gemma. Straszliwie intymna sytuacja. - Pora wychodzić - powiedziała. - Jestem cała pomarszczona. - Wcale nie. Nic nie widzę. - Nos mi się nie pomarszczył, ale pięty. Zanurkował, by to sprawdzić.

- Przestań! - wrzasnęła, gdy złapał ją za stopę. - Ja nic nie robię! Sprawdziłem. Nie masz pomarszczonych stóp. Za to masz łaskotki. - Zostaw mnie! - Nawet cię nie dotknąłem. Uspokój się. Patrzyłem na Milly. Jesteś cudotwórczynią. - Jest bardziej pojętna, niż myślałam. - Dzięki tobie pojemność jej płuc rośnie z minuty na minutę. - Mam nadzieję, że się jej to przyda. Temat wyczerpany. Chyba już powinien wyjść z wody. Pacjenci czekają. Na nią również. Nie ruszyli się jednak z miejsca. - Nie zmieniłaś zdania? - Nie! Nate, daj spokój. Musimy wracać do przychodni. Tracimy czas. Odwróciła się, by odpłynąć do drabinki. Nie spodziewali się zupełnie takiego nawału pracy. Gdy o piątej zostało im tylko paru pacjentów, Nate odebrał telefon z policji. - Gemmo, rozbił się samolot - oznajmił, wchodząc do jej gabinetu. Sierżant już jedzie na miejsce katastrofy. Maszyna spadła nieopodal obory Millhouse'a. To może być fałszywy alarm. Zwyczajne przymusowe lądowanie, ale też oboje możemy być potrzebni. Pojedziesz? Graham przyjmie twoich pacjentów. Czy pojedzie? Do wypadku? Oczywiście. Dogoniła go, gdy wsiadał do samochodu. - Jaki to samolot? - Podobno cessna. Na policję zadzwoniła kobieta z farmy oddalonej o kilometr od Millhouse. Powiedziała, że widziała, jak samolot spadł na ziemię. - Czeka nas przykry widok...

Nie pomyliła się. Przez dwa tygodnie nie żałowała, że nie pracuje w Sydney, lecz teraz, na widok wraku, zaczęła mieć poważne wątpliwości. Gdzie jest straż pożarna? Karetki? Sanitariusze? Gdzie są dźwigi i specjalistyczny sprzęt? Ujrzeli jedną osobę. Policjanta, który polewał dymiące szczątki mikroskopijną gaśnicą. - Bierz moją torbę! - Nate wyskoczył z auta. Ruszyła za nim, uważnie oceniając sytuację. Nie było drugiej gaśnicy, więc nie miała do czego się spieszyć. Był to samolot do oprysków rolniczych. Spadł prosto na oborę, doszczętnie ją niszcząc. Leżał do góry nogami na dachu budynku. Dlaczego się rozbił? Trzysta metrów przed zabudowaniami Gemma dostrzegła słupy wysokiego napięcia, kompletnie połamane. Samolot musiał zahaczyć o druty. Z przechylonego słupa zwisały zerwane kable. Prąd! Nabrała powietrza w płuca i zawołała Nate'a. Gdy się odwrócił, wskazała na wiszące kable. Zrozumiał ją błyskawicznie. Odciągnął policjanta na pewną odległość od zagrożenia. Sięgnęła po swoją komórkę, by połączyć się z pogotowiem energetycznym. - Trzy kilometry za Teramą, przy Black Hill, rozbił się samolot. Natychmiast wyłączcie dopływ energii! - Nic prostszego. - Nie wiem, co robić - powiedziała dyżurna. - Jest po piątej... Postaram się znaleźć numer elektrowni. Prąd trzeba odciąć natychmiast! Druty leżą na całym terenie wokół wraku! Zdenerwowana schowała komórkę. - Wyłączyć prąd. Ale jak? - mruknęła pod nosem. -Metodą prób. Znalazła dwumetrową, suchą gałąź. Tak uz-

brojona zaczęła podchodzić do drutów jak do jadowitego węża. - Gemma! - krzyknął Nate, wyczuwając jej zamiary. Zajęty gaszeniem ognia, nic nie mógł zrobić. Jej zadaniem było zabezpieczenie pola akcji. Odsuwając kable gałęzią, dotarła do słupa. Do wyłączników. Było ich dziesięć. Na wszelki wypadek zdjęła z nogi but, który miał gumową podeszwę, wsunęła do niego dłoń i jeden po drugim przesunęła wszystkie wyłączniki do pozycji „OFF". Udało się. Co teraz? Z położenia rozbitego samolotu wywnioskowała, że nikt nie powinien był przeżyć zderzenia z oborą. Dojenie jeszcze się nie zaczęło, więc obora była pusta, za to w zagrodzie nieopodal tłoczyło się stado krów. Może ktoś jest pod spodem? Podbiegła z torbą do Nate'a i policjanta. - Gdzie jest straż pożarna? - Zaraz przyjedzie. W piątki mają ćwiczenia. Wszystkim powtarzam, żeby nie wzniecali pożarów w piątek wieczór! - rzucił policjant. - Kto tam jest? - zapytał Nate. - Chyba Hector Blainey. To jego samolot. Nie wyjdzie z tego żywy mruknął sierżant. - Chyba udało mi się wyłączyć prąd - oznajmiła Gemma. - Wejdę tam - zadecydował Nate. - Doktorze, niech pan poczeka na strażaków! - Potrafię zrobić to samo co oni. Ta ruina wygląda całkiem stabilnie. Było wręcz odwrotnie. Obora w każdej chwili mogła się zawalić. Mimo to Nate ruszył ostrożnie w stronę wraku. Odciągnął na bok wielki arkusz blachy z dachu. To, co zobaczył, przeszło jego oczekiwania.

- Cholera! Gemma i policjant nie mieli wątpliwości, co znaczy ten okrzyk. Pilot zapewne zginął na miejscu. - Jedna osoba? - Widzę tylko jedną - donosił Nate. - To Hector. Jeśli robił opryski, na pewno nie miał pasażera. - Do oprysków lata się wyżej. Dlaczego leciał tak nisko nad oborą? zastanawiał się policjant. - Wiedział, że to pora dojenia i że będzie tu pełno krów. Spłoszyłby je. - Może o to mu chodziło. Hector i łan Millhouse, właściciel tej farmy, od lat spierają się o miedzę. - To za wysoka cena za kawałek płotu - orzekł sierżant. - Gdzie jest łan? - denerwował się Nate. - Powinien gdzieś tu być, jeśli krowy czekają na dojenie. - Nagle coś usłyszał. - Pod wrakiem! Nieco wcześniej zjawiła się straż oraz pięciu wolontariuszy. Potwierdzili, że Gemma wyłączyła prąd, po czym zajęli się odrzucaniem cegieł i kawałków blachy, aż utorowali przejście do wraku. Jeden ze strażaków zaczai świecić latarką w stronę, skąd doszedł ich ten odgłos. - Jest! Widzieli go, lecz nie mieli do niego dostępu. Widzieli ramię i kawałek twarzy mężczyzny, który leżał równo pod samolotem oraz blaszanym dachem. Pod kilkoma metrami żelastwa. - łan, słyszysz mnie? - zawołał Nate. Odpowiedział mu cichy jęk. - Doktor...? - Możesz się ruszyć? - Nie. Leży na mnie kawał blachy. Nie czuję nóg. Nate wymienił spojrzenia z Gemmą.

- Wszędzie krew... Krwawię jak zarzynane prosię. Moja głowa... - łan, możesz dotknąć miejsca, z którego leci krew? - Tak... - Głos mężczyzny słabł z każdą chwilą. - Przyciśnij to miejsce z całej siły! Postaramy się jak najszybciej dotrzeć do ciebie. - Nate odwrócił się do otaczających go ludzi. - Trzeba podnieść samolot. - Ale jak? - Szef ekipy nie był zbyt rozgarnięty. - Przy pomocy dźwigu. Dużego. I to szybko. - To co najmniej godzina. - Lepiej późno niż wcale. Do roboty! Godzina to zdecydowanie za długo. Brak czucia w nogach i krwotok... - Nie możemy tak długo czekać - powiedziała Gemma. - Nie mamy wyboru. Jeśli cokolwiek poruszymy, zanim zdejmą samolot, wszystko może się na niego zwalić. Moglibyśmy spróbować podeprzeć samolot jakimiś balami... - I tak nie dostaniesz się pod spód. - Co proponujesz? - Ja tam wejdę. Między blachą i cegłami jest szpara. Skoro go widać, można do niego dotrzeć. - Chyba żartujesz! - Wy, mężczyźni, tam się nie przeciśniecie. Tylko ja mogę się tam wśliznąć. Przewiążecie mnie liną, którą będziesz mi podawał, co trzeba. W razie czego mnie wyciągniecie. - Jeśli to się zawali... Nie zgadzam się. - Nie zabronisz mi. Wpełzłbyś tam, gdyby szpara była dziesięć centymetrów szersza? - Oczywiście. - Nate nie miał najmniejszej wątpliwości. - Tam umiera człowiek. - No widzisz. - Masz Cady'ego...

- A ty Mię. Podejrzewam, że łan też ma dzieci. Patrzył na nią przerażony. - Troje. - Nie masz wyjścia. Obiecaj mi tylko, że będziesz opiekował się Cadym, jeśli coś mi się stanie. Co miał jej powiedzieć? - Obiecuję. - Niech pani włoży kombinezon i kask. - Strażak nie krył podziwu dla tej drobnej dziewczyny. Czuł, że nie powinni narażać jej na takie ryzyko. - Gemmo... - szepnął Nate. - Nic mi się nie stanie. Gdy wkładała kombinezon, dotknął jej czoła. Drobny gest, lecz wymowny. Błogosławieństwo. Wolałby być na moim miejscu, pomyślała. Prawdę mówiąc, wcale nie miała ochoty wślizgiwać się pod wrak samolotu. Lecz tam jest człowiek, który może wykrwawić się na śmierć. - Na studiach nie ostrzegli nas przed takimi sytuacjami - zażartowała, wciskając kask na głowę. - Czasami myślę, że ciekawsza jest księgowość albo nauczanie początkowe. Owinęła się liną i zaczęła wsuwać pod wrak.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Pod spodem było gorąco i mokro. Śmierdziało paliwem. Było też niewiarygodnie ciasno, wręcz klaustrofobicznie. - Dobrze się zastanów, zanim czekając na mnie, zapalisz papierosa sapnęła, wczołgując się jak najbliżej farmera. - O kurde. Baba! - jęknął łan. - Tylko nie mów, że miejsce kobiety jest w kuchni. -Rozpłaszczyła się pod podziurawionym arkuszem blachy. -Zamiast cię ratować, piekłabym teraz dla ciebie ciasto. - Chcesz mnie ratować? - Mówił z trudem. - Ktoś musi to zrobić. - Siliła się na lekki ton, by nie poddać się strachowi. Pokonała już odległość dwóch metrów. Przed sobą miała drugie tyle. Jak się czujesz? Wiesz, kim jestem? Nową lekarką. - Słyszałem o tobie... - Chyba tracił przytomność. Mozolnie przepychała się przez rumowisko. - Gemmo, odezwij się! - Nate świecił latarką. - Wszystko w porządku! - Niezupełnie. Od oparów benzyny kręciło się jej w głowie i zaczynało ją mdlić. Była już blisko rannego. Wyciągając przed siebie ramię, mogła palcami dotknąć jego twarzy. - Hej, nie zasypiaj! Weź pod uwagę, jaki kawał drogi pokonałam, żeby się z tobą przywitać. - Ja nie... - Nawet nie wiesz, jak mam na imię. - Ostrożnie ode-

pchnęła drewnianą belkę i przysunęła się nieco bliżej. -Gemma przedstawiła się. - łan... Po omacku odszukała ranę na głowie lana. - Trzeba to zatamować. Była na to przygotowana. Z torby przy pasie wyjęła pokaźny opatrunek i mocno przycisnęła go do rany. Czuła pod palcami pulsowanie krwi. W porę do niego dotarła. Inaczej nie przeżyłby nawet godziny. Czy teraz przeżyje tę godzinę? Z całej siły owinęła mu głowę bandażem. Teraz mogła sprawdzić, czy krwotok ustaje. Dzięki Bogu. Farmer jednak tracił przytomność. - Nie zasypiaj! Czeka na ciebie czterdzieści krów! - Chcą, żeby je wydoić. - Mam wrażenie, że dzisiaj ktoś cię w tym wyręczy. -Czuła pod palcami przyspieszony i płytki puls. - Nate! łan ma nogi przygniecione belką. Podaj mi plazmę. I morfinę. - Jak mu je tam podasz? - Taki genialny anestezjolog jak ja wszędzie sobie poradzi. - Dzięki linie przymocowanej do pasa wciągnęła leki pod wrak. - I porządną latarkę! Na zewnątrz powstało zamieszanie. Strażacy nie mieli latarki! - Latarka jest w domu. W sieni - wymamrotał farmer. - Słyszałeś?! - krzyknęła do Nate'a, który natychmiast, nie przebierając w słowach, oddelegował dwóch ludzi do domu lana. - Muszę podrzeć ci koszulę - rzekła do rannego. - Nie szkodzi... To robocza koszula. Tym gorzej, bo okazała się z grubej flaneli. Gemma musiała zdjąć dłoń z opatrunku, by oburącz i z pomocą zębów

ją rozedrzeć. Do czego człowiek jest zdolny w przymusowych sytuacjach! - Gem, latarka! - zawołał Nate. Gem... Tak nazywał ją dziadek. Od jego śmierci nikt tak się do niej nie zwracał. Nie pora na wspominki! Z latarką nareszcie mogła wziąć się do dzieła. - Co czujesz w nogach? - Mrowienie. To dobrze. Krążenie powoli wraca. Założenie kroplówki okazało się istnym koszmarem. Nie miała stojaka ani pielęgniarek do pomocy. Jednak, pracując w migotliwym świetle latarki, w końcu podała rannemu życiodajne płyny. Gdy morfina zaczęła działać, łan zapadł w sen. Tym razem dała mu spokój. Im mniejszy stres, tym dla niego lepiej. Rana na głowie przestała krwawić, a puls stawał się coraz lepiej wyczuwalny. Oznaczało to, że nie ma krwotoku z kończyn dolnych, do których nie miała dostępu. Nogi muszą poczekać. Nieszczęsny farmer ma już szansę na przeżycie. - Pani doktor! - zawołał Nate. Chyba by oszalała, gdyby nie to, że przez cały czas do niej mówił. - Mamy dwudziestu ludzi i całą ciężarówkę belek. Czekamy na dźwig. - Dwudziestu chłopów nie da rady podnieść awionetki? - Musieliby stanąć na tym, co jest twoim dachem. Rozgnietliby cię na miazgę. Cierpliwości, pani doktor. - Pomimo beztroskiego tonu w jego głosie wyczuwało się zniecierpliwienie i niepokój. Niespodziewanie rumowisko ponad jej głową jęknęło i opadło o kilka centymetrów. Coś się przesunęło. Gemma obejrzała się za siebie. Droga odwrotu była zablokowana. Znalazła się w pułapce. Po jakimś czasie dotarły do niej okrzyki radości wywołane przybyciem dźwigu. - Teraz zabezpieczymy wrak linami - poinformował ją

Nate. - Żeby niczego nie poruszyć, na haku dźwigu opuścimy człowieka, który je przyczepi. Czas dłużył się w nieskończoność. - Gotowe! Podnosimy! Złomowisko zachrzęściło. Gdy tylko arkusz blachy nad uwięzionymi nieco się uniósł, mężczyźni rzucili się, by go podeprzeć belkami. Metr po metrze parli do przodu. Szło im to błyskawicznie. Gdy dźwig podniósł awionetkę, całe żelastwo, zamiast spaść na Gemmę i lana, zatrzymało się na stemplach. Nate już czołgał się do nich. - Uciekaj! - przestraszyła się Gemma. - Wystarczy jedna osoba. - Nie ma już zagrożenia. - Lepiej stąd wyjdź. - Nie. - Objął ją. Była teraz ściśnięta między łanem i Nate'em. Farmer zapadł w sen, lecz jej wystarczała bliskość Nate'a. Przestała się bać. Usłyszeli triumfalne okrzyki, po czym kawał blachy, pod którym leżeli, uniósł się. Ktoś pomagał jej wstać, ktoś inny odbierał od niej worki z plazmą i solą fizjologiczną. - Nic mi nie jest - broniła się, dygocząc jak osika. -Zajmijcie się łanem. Mężczyźni podnosili belkę, która go przygniatała. Upadł twarzą do ziemi, więc słup leżał mu na plecach. Nic dziwnego, że nie mógł się ruszyć. Ale kręgosłup chyba cały, pomyślała Gemma, widząc z obu stron zwały cegieł i drewna, na których spoczywała belka. Może los okazał się dla niego względnie przychylny? Nate klęczał obok niego. Ranny był pod wpływem morfiny, lecz zachował resztki przytomności. Gdy Nate ujął jego rękę, zdobył się nawet na słaby uśmiech.

- Cieszę się, że pana widzę, doktorze. - Wzajemnie. - Założył mu kołnierz ortopedyczny. -Nie ruszaj się. Ani ręką, ani nogą. Sami cię przeniesiemy. - Taka ostrożność była niezbędna, ponieważ mogło dojść do kompresyjnego złamania kręgów. - Nie pomagaj nam. Masz czucie w palcach? - Nie wiem... - Nieważne. Najpierw położymy cię na noszach. Gemma zaofiarowała swą pomoc, a Nate nie protestował. Uznał, że przyda mu się wysoko wykwalifikowany pomocnik, ponieważ przekładanie na nosze pacjenta z podejrzeniem uszkodzeń kręgosłupa jest bardziej skomplikowane, niż by się wydawało. - Wezwiemy śmigłowiec? - Zniżyła głos. - Jeśli to jest złamanie... - Czeka na wezwanie. - Zawahał się, po czym wyjął skalpel z torby i rozciął buty rannego. Już to robił, pomyślała. Odrzucił buty, po czym dotknął ramienia lana. - Słyszysz mnie? - Mmm. Z bardzo daleka... - Możesz poruszać palcami stóp? Wszyscy z zapartym tchem wpatrywali się brudne skarpetki farmera. Gdy się poruszyły, odetchnęli z ulgą. - Fantastycznie. - Można wykluczyć tetraplegię. - A palcami rąk? Poruszył nimi z niejakim wysiłkiem. - Bolą mnie plecy - wyszeptał łan. Przymknął powieki i błyskawicznie zapadł w sen. - Na razie nie będziemy odwoływać śmigłowca. Zapakujemy lana do karetki i zrobimy mu prześwietlenie. Może się okazać, że jest tylko poważnie potłuczony. - Skinął na mężczyzn z karetki, by wzięli nosze. Karetkę w Teramie

obsługiwali wolontariusze: hydraulik i nauczyciel, którzy mieli za sobą jedynie kurs pierwszej pomocy. - Ty, Gemmo... - Jedź z nim. Pojadę twoim autem. - Wykluczone. - Rzucił swoje kluczyki strażakowi. -Oboje jedziemy karetką. Ty na leżąco. - Zaprotestowała. - Jeśli się nie położysz, upadniesz. Miał rację. W miarę jak opadał poziom adrenaliny, jej kolana robiły się coraz bardziej miękkie. Nate uśmiechnął się do niej tak, jak jeszcze nikt. Dlaczego? Była zbyt zmęczona i obolała, by się zastanawiać. Gdy ją objął, pojęła, że o to jej chodziło. - Jak się ma moja pacjentka? To pytanie wyrwało ją że snu. - Ja? - Speszona, zobaczyła nad sobą roześmiane oczy. Leżała w swoim królewskim łożu z baldachimem. Wcześniej, gdy wrócili do domu, krzątała się wokół niej pani McCurdle. Potem zjawiła się Jane. - Owszem, mam nocny dyżur - oznajmiła - ale w takich przypadkach wszyscy są potrzebni. Moja obecność w szpitalu nie jest konieczna. Obmyły jej zadrapania, zdezynfekowały, oblepiły ją plastrem i zaprowadziły do łóżka. - Nie chcę spać. - Doktor powiedział, że jeśli będziesz chciała wstać, mamy na tobie usiąść. - Muszę im pomóc. - Pilot nie żyje. - Jane nie owijała w bawełnę. - Jemu już nikt nie pomoże. Teraz robią łanowi prześwietlenie. Jeśli doktor będzie cię potrzebował, zadzwoni. Na razie mamy polecenie pilnować cię tutaj.

Więc leżała naburmuszona, lecz czuła, że ma dreszcze. Mimo że pani McCurdle napoiła ją gorącą herbatą i przyniosła kilka termoforów, ciągle było jej zimno. Potem przyszedł Nate. Gdy stanął przy łóżku, serce zaczęło jej bić jeszcze mocniej niż wtedy, gdy myślała, że przyjdzie jej umrzeć pod szczątkami samolotu. - Gemmo. - Powiedział to tak ciepło, że aż zamrugała powiekami. Jeszcze nigdy tak się do niej nie zwracał. - Co z łanem? - wykrztusiła. - Miał kupę szczęścia. - Przysiadł na brzegu łóżka i ujął jej dłoń. Chce mnie podnieść na duchu, pomyślała. - Rentgen wykazał złamanie przedramienia oraz paru żeber. Brak czucia w kończynach był chwilowy, na skutek uderzenia, i już ustąpił. Wraz z Grahamem pozszywaliśmy go, poskładali i zabezpieczyliśmy żebra. Teraz śpi jak suseł. Ty też powinnaś spać. - Nie chce mi się. - Dać ci coś na sen? - Nie. Powinnam wstać. Cady... - Godzinę temu mama Milly zabrała go do siebie na podwieczorek. - Dlaczego? - Ponieważ dowiedziała się, co się stało. Tutaj wieści rozchodzą się lotem błyskawicy. Taka jest dola prowincjonalnego lekarza. W takim miasteczku dba się o swoich. -Nie puszczał jej ręki, a ją ogarnęło niezwykłe uczucie. Terania o niej myśli i troszczy się o nią. Pierwszy raz ktoś się o nią troszczy. - Chyba wiesz, że uratowałaś łanowi życie? - Ja? - Gdyby nie ty, wykrwawiłby się na śmierć. Narażałaś dla niego życie. I dla nas. Podeszłaś do słupa, żeby wyłączyć

prąd. Wszyscy o tym wiedzą. Przy lanie siedzi teraz jego małżonka. Normalnie byłaby z nim w oborze, ale akurat dzisiaj zabrała dzieci po zakupy. Jest gotowa z wdzięczności rzucić ci się na szyję. - Może nie... - Wolałabyś, żeby nikt się na tobie nie wieszał? - Roześmiał się. - Jane powiedziała, że masz parę głębokich skaleczeń. Mogę je obejrzeć? - Nie. - Jestem lekarzem. - Ja też - odparła z godnością. - Dziękuję. Sama je obejrzę. - Zadrapania, o których mówiła Jane, były w miejscach, których za nic w świecie nie pokazałaby temu mężczyźnie. - Na pewno? - Na pewno. - Gemmo... Patrzyła na niego nieufnie. Walczyła z biciem serca. Co jest w tym człowieku, że pod jego spojrzeniem zmienia się w galaretę? - Gemmo, kiedy obsunął się ten kawał blachy, a ty byłaś tam, pod spodem... - Zamknął oczy. - To nie było zbyt przyjemne - przyznała. - Gemmo, w tamtej chwili zdałem sobie sprawę... -Mocniej uścisnął jej palce. Otworzył oczy, ale na nią nie patrzył. - Zrozumiałem wtedy, jak dużo dla mnie znaczysz. - Ja nic... - Nie przerywaj. - Teraz patrzył jej prosto w oczy. -Kiedy ci się oświadczyłem, byłem głupi. - Zgadzamy się w tej kwestii. - Nie byłem głupi, prosząc cię o rękę. Prawdę mówiąc, było to najrozsądniejsze posunięcie w moim życiu. Byłem

głupi, ponieważ wydawało mi się, że możemy prowadzić osobne, niezależne życie. - Nate... Był wyraźnie wstrząśnięty. Z wrażenia głos mu się łamał. Wyczuwało się, że nagle stracił grunt pod nogami. Rozpaczliwie starał się zrozumieć, co się z nim dzieje. - Moi rodzice nie byli wzorowym małżeństwem. Był to raczej związek z rozsądku. Mama była damą z towarzystwa, a ojciec wziętym chirurgiem. Model, jaki mi przekazali, to związek, w którym dwoje ludzi łączy tylko kontrakt. Bałem się, że to samo może mnie się przydarzyć. Nie odpowiadało mi to, jak żyli. Dlatego wyniosłem się na prowincję. Ale bliskości, miłości... - Nate, jesteś w szoku. - Pojęła, o czym mówił. - Przeżyłeś dwa wstrząsy w trakcie dwóch tygodni. Najpierw dowiedziałeś się, że masz dziecko, a teraz zginął człowiek. Jesteś przerażony tym, co się stało. Nie pora teraz... - Teraz jest najlepsza pora. Małżeństwo z rozsądku! Jak mogło mi to przyjść do głowy? Tylko dlatego, że do tej pory nie spotkałem odpowiedniej kobiety. Teraz ją znam. Gemmo, kocham cię. Wygląda na zdumionego, pomyślała. Jakby nie wierzył, że jest do tego zdolny. Kocha ją? Gemmy Campbell się nie kocha. - Nate, przeżyłeś trudne chwile - tłumaczyła mu. - Rano wszystko zobaczysz w innym świetle. - Nie. Bardzo cichy wewnętrzny głosik namawiał ją, by zaakceptowała wszystkie jego deklaracje. Kusił, by ujęła twarz Nate'a w poharatane dłonie, i całowała go, całowała. Co jej się roi? Nie wolno jej kochać tego mężczyzny. Nie może go mieć, nawet jeśli by go pragnęła.

- Gemmo... - Ujął jej twarz w dłonie i zmusił, by spojrzała mu w oczy. Każda dziewczyna by się w nich zatraciła, pomyślała. Gdyby tylko potrafiła zapomnieć... Raz pozwoliła mu się pocałować. Musi dać mu do zrozumienia, że nic z tego. - Nate, ja tego nie chcę. - Chcesz. - Nie. - Dlaczego? Byłoby wspaniale. Ty i ja... - Nie. - Jesteś zmęczona. - Szukał jej wzroku. Nie był w stanie jej zrozumieć. Dlaczego on ma to pojąć, skoro ona sama tego nie wie? Jest zmęczona, to prawda. - Porozmawiamy rano. Tak. Może rano będzie w lepszym stanie. Może uda się jej odbudować ten mur. Ale nadal miała wielką ochotę go pocałować. - Idź już. Nie ruszył się z miejsca. Nie zabrał dłoni od jej twarzy. Przypatrywał się jej uważnie, po czym powoli zbliżył wargi do jej ust. Powinna zaprotestować. Powinna go odepchnąć. Nie dać się porwać temu pocałunkowi. Zabrakło jej jednak sił do dalszej walki. Do tego, by go odepchnąć, ponieważ nagle wszystko przestało się liczyć. Oprócz Nate'a. Czuła, że jej umysł nie jest już najważniejszą siłą. Co było motorem? Nie wiedziała. Ta siła to życie. Mężczyzna spotkał kobietę. Połączyła ich namiętność oraz miłość. Chciała go odepchnąć, lecz jej ramiona odmawiały posłuszeństwa. Wszystkie obronne odruchy wygasły, pozostało tylko pragnienie. Miłość. Jęknęła cicho i jeszcze raz spróbowała się uwolnić, lecz

Nate odczytał to jako przyzwolenie. Całował ją coraz bardziej namiętnie. Apelował do jej duszy. On jest jej przeznaczony. Nate, jeden jedyny na całym świecie. Jego dłonie, wargi, jego ciało. W jego ramionach wszystkie zagrożenia blakły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nate, jej życie. Nate, jej dom. Powiedział, że ją kocha! Była oszołomiona faktem, że może być kochana. Ona, Gemma... Rozległo się pukanie do drzwi. Odsunęli się od siebie. Na kilkanaście centymetrów. Popatrzyła na niego zmieszana. On też miał niewyraźną minę. Znowu pukanie. - Proszę - powiedział bezbarwnym tonem. Jane wsunęła głowę do pokoju. Była speszona, jakby wiedziała, że przeszkadza. - Gemmo, jakiś pan chce się z tobą widzieć. - Pielęgniarka była bardzo zmieszana. - Twierdzi, że jest twoim mężem.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

O co tu chodzi?! Nate zbulwersowany ruszył do swego gabinetu. Kątem oka dostrzegł mężczyznę, który czekał na Gemmę. Był to dobrze zbudowany trzydziestolatek w doskonale skrojonym włoskim garniturze. Nie spodobał mu się. Mąż Gemmy. Nie powiedziała, że nadal jest zamężna. A może sam z siebie założył! że sprawa jest już nieaktualna? W ogóle nie brał pod uwagę takiej możliwości. - Coś się stało? - Graham położył mu dłoń na ramieniu. Nate odwrócił głowę w przeciwną stronę w obawie przed przenikliwym spojrzeniem wuja. - Nie. Staruszek powstrzymał się od komentarza. - Przywieźli ciało pilota. Zrobisz sekcję? Ja też mogę się tym zająć zaproponował. W takiej małej miejscowości sekcje zwłok są wyjątkowo przykre. Zawsze jest to ktoś znajomy. - Moglibyśmy przekazać go patologowi w Blair-glen, ale Olivia... Olivia, żona Hectora. - Olivia wolałaby, żeby został u nas. - Wpatrywał się w twarz Nate'a. Co go gnębi? Ta tragedia czy coś innego? Chyba coś innego. Gemma? - Bierzmy się do roboty - rzucił Nate. - Cholera, nie chce mi się.

- Mnie też. - Wobec tego im szybciej to zrobimy, tym lepiej. Sekcja była koszmarem, spotkanie z 01ivią również. - Kretyn! - Kipiała złością. Rozpacz przyjdzie później, pomyślał Nate. Zabił go idiotyczny spór o miedzę. Ludzie mówią, że wlatując na druty, chciał spłoszyć bydło lana. Cholerny idiota! - Zginął natychmiast - powiedział Nate. Za jakiś czas ta informacja może okazać się dla wdowy pewną pociechą. - I co z tego?! Kretyn. Zwalił na mnie całą sprawę. - Jestem pewny, że nie miał takiego zamiaru. - Nie miał zamiaru się zabić, ale nie poleciał do lana z kwiatami! A ja go tak kochałam. - Rozszlochała się. -Kochałam go. Co ja teraz zrobię? Potem trzeba było się zająć strażakiem z raną w nodze, matką Hectora, która wymagała sporej dawki środków uspokajających, łanem oraz jego żoną i dziećmi. Niełatwa jest dola wiejskiego lekarza. Nieustannie miał w uszach słowa: „Kochałam go. Co ja teraz zrobię?". Kochałem ją. Co ja teraz zrobię? Kocham ją, poprawił się. Jak w ogóle do tego doszło? Nie zamierzał przecież nikogo pokochać. Nie miał pojęcia, jak to się stało. O dziewiątej matka Milly przywiozła bardzo sennego Cady'ego. - Bawili się wspaniale. - Była zachwycona. - Jeśli będziecie chcieli, żeby ktoś go wam przypilnował, zapraszam go do nas. Proszę się nie krępować. Co teraz, zastanawiał się Nate, sprawdzając poziom cukru i podając chłopcu insulinę. Wyjątkowe dziecko. Bardzo

łatwo pogodziło się z chorobą. Myśl, że i jego by stracił, była równie przerażająca. Co się z nim dzieje? Zakochał się w Gemmie oraz Ca-dym? Czy mały wyjedzie do Sydney? Co się dzieje z Gemmą? Dlaczego zdecydowała się tu zostać, skoro ma męża? Upewnił się, że chłopiec śpi. Potem zajrzał do Mii, która też smacznie spała. Co teraz? Może sprawdzi jeszcze pokój Gemmy? Do kuchni wszedł Graham. - Czeka na ciebie jakiś facet - powiedział z kamienną twarzą. - Mam pójść z tobą? - Po co? - Twierdzi, że jest ojcem Cady'ego. - Nie żartuj. Taki potężny i wystrojony? Myślałem... Wcześniej powiedział, że jest mężem Gemmy. - Matką Cady'ego jest Fiona. - Graham ściągnął brwi. Nareszcie zrozumiał przyczynę zdziwienia Nate'a. - Więc Cady nie może być dzieckiem męża Gemmy. Zaraz, czegoś nie rozumiem. - Ja też. - Intryga wikła się coraz bardziej - ponuro zażartował Graham. - Mógł go formalnie adoptować. Jeśli był... jeśli jest mężem Gemmy. Pierwsze wrażenie zazwyczaj okazuje się najtrafniejsze. I tak było tym razem. - Chciał pan ze mną rozmawiać. - Szukam doktora Ethana. - Nate przytaknął. - Czy to pan opiekuje się moją żoną i moim dzieckiem? Chciałem pana poinformować, że zabieram ich do Sydney. - Czy oni chcą wracać? - Zachowywał kamienny spokój w obliczu wojowniczego nastawienia nieznajomego.

- Oczywiście. - Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale są tutaj od dwóch tygodni i ledwie o panu wspomnieli. - A jednak wspomnieli. - Owszem. - Ich wakacje dobiegły końca i muszą wracać do pracy. Nate wahał się. Nie podobała mu się ta sytuacja ani jej nie rozumiał. - Czy Gemma powiedziała panu, że mały ma cukrzycę? - Tak. Ja nie mam z tym nic wspólnego. To jej problem. - Cady wymaga stałej opieki lekarza. - Chodzi do przyszpitalnego żłobka. - Ale Gemma straciła pracę w szpitalu. - Poszuka innej - rzucił beztrosko. - Na anestezjologów jest duże zapotrzebowanie. Niewzruszony ton nieznajomego zaniepokoił Nate'a. Sprawy wymykają się spod kontroli. - Muszę z nią porozmawiać. - Już miał ruszyć, gdy mężczyzna potrząsnął głową. - Nie ma potrzeby. Cady jest moim dzieckiem, nie jej. Nie miała prawa go tu przywozić, więc jutro zabieram go do Sydney. Jeśli Gemma nie chce jechać ze mną, może przyjechać później. Ale pojedzie z nami. Niech chłopiec będzie gotowy na dziewiątą. - Wyszedł, głośno zamykając za sobą drzwi. Cady jest moim dzieckiem, nie jej. Nate wziął głębszy oddech i aby nieco zebrać myśli, zajrzał do lana. Potem wrócił do pokoju Gemmy. Nie patrzyła na niego. Leżała na łóżku z rękami pod głową i wpatrywała się w sufit. - Przepraszam... - zaczęła. - Lepiej mi powiedz, za co mnie przepraszasz. - Miałam nadzieję, że on nas nie zechce. Byłam naiwna.

- Chcesz porozmawiać? - Nie. - Umiem słuchać. - I wyszłam za Alana... Koniec bajki - wyrzuciła gniewnie. - Nie powinnam... Wiedziałam, że to niemożliwe. Ty i ja. Zakotwiczenie się tutaj. To był szalony pomysł, od początku skazany na niepowodzenie. - Ponieważ jesteś zamężna? - Byłam. - On...? - Alan. Alan Herbert. - Nie nosisz tego nazwiska. - Zachowałam rodowe. Potem, po rozwodzie. Rozwód. Chociaż tyle. - Odniosłem wrażenie, że nie macie rozwodu. Że jutro wracacie z nim do Sydney. To prawda? Nadal go kochasz? - Po tym, co zrobił... - Gemmo, muszę to wiedzieć. - To nic ciekawego. - Alan jest ojcem Cady'ego? - Tak. - I twojej siostry. - Tak. - Czy to znaczy, że Fiona i Alan... - Nie domyśliłeś się? Przecież ci mówiłam, że chciała mieć wszystko to co ja. Zawsze tak było. Moje zabawki, ciuchy, uwagę naszej matki, a potem moją pracę... i mojego męża. - Alan i Fiona... - Alan nie nadawał się na męża - powiedziała z goryczą w głosie. - Jest księgowym w szpitalu. Spotykał się ze mną, lecz najbardziej interesowały go moje możliwości zarobko-

we. Nie ja. Potem poznał Fionę. Oszalał na jej punkcie, ale dobrze to ukrywał. Był niewiarygodnie ostrożny. Fiona nie zwracała na niego najmniejszej uwagi. Zrobił się dla mnie bardzo... kochający. I wtedy się w nim zakochałam. Wyszłam za niego. - I ten związek okazał się koszmarem? - Oczywiście. Rozgryzł Fionę. Zorientował się, że zainteresuje się nim, jeśli ja go pokocham. Ożenił się ze mną z dwóch powodów: Fiony i pieniędzy. Za co jeszcze można kochać kogoś takiego jak ja? - prychnęła. Nie dopuszczała Nate'a do głosu. - Daj mi skończyć. Poznaj całą prawdę. - Nie chcę jej znać, jeśli jest bolesna. - To nie boli. - Wzruszyła ramionami. - Nieprawda. Bardzo boli. Najbardziej to, że byłam taka naiwna. - Alan i Fiona... - ...zostali kochankami natychmiast po naszym ślubie. Alan nie pomylił się: Fionę nie interesował księgowy, lecz mój mąż. Fiona zaszła w ciążę. Triumfowała. - Co dalej? - Rzuciłam go, a on wprowadził się do Fiony. Myślał, że ma to, czego pragnął. Lecz urodził się Cady. Niemowlę nie było w ich stylu, a Fiona już nie potrzebowała Alana. Był wściekły, ponieważ stracił ją oraz moją forsę. A o tym marzył najbardziej. Fiona wiedziała, że jeśli nie będzie zajmowała się Cadym, wkroczę na scenę. I tak się stało. Nie tylko ona mnie wykorzystała. Alan również. - Nie rozumiem. - Alan jest ojcem Cady'ego. Ma prawa. Ja jako ciotka nie mam żadnych. Nate nadal nie pojmował. - On jest wziętym księgowym. Na dodatek ma bardzo wyrafinowany gust. Wyjątkowo wyrafinowany. Postawił mi

ultimatum: oddaję mu połowę swoich zarobków albo odbierze mi Cady'ego. Nie mam wyboru. To jest dożywocie. Nate był przerażony. - Kocha Cady'ego? - Nie żartuj! Nie wie nawet, co to znaczy! - Powinnaś mi była powiedzieć... - Od śmierci Fiony nie odzywał się. Miałam cichą nadzieję, że może teraz da nam spokój. Więc gdy zaproponowałeś mi pracę, pomyślałam „Czemu nie?". Lecz on pracuje w tym samym szpitalu co ja. Dowiedział się, gdzie jestem. I przyjechał dopilnować, żebym nie rozstawała się ze specjalnością anestezjologa. On się nie zadowoli zarobkami wiejskiej lekarki. - Co zamierzasz? - Wrócę do Sydney i poszukam innego szpitala, bo inaczej odbierze mi Cady'ego. - Jemu na chłopcu nie zależy. Weźmie go, ale mu się to znudzi. - Ale potem ja będę musiała małego ratować. Wiesz dobrze, że nie mogę podjąć takiego ryzyka. - Co teraz będzie z nami? Po raz pierwszy zmieniła pozycję, by spojrzeć mu w oczy. Wyczytał w nich bezgraniczny smutek. - Nate, nie ma „nas". - To niemożliwe! - Nie. Jutro się spakuję i pojadę do Sydney. Kocham Cady'ego i zrobię wszystko, żeby był bezpieczny. - Gemmo, nie możesz w nieskończoność oddawać temu draniowi swoich pieniędzy! - To kiedyś się skończy. Za pięć, sześć lat. Gdyby Cady stale był ze mną, mam szansę wystąpić o przyznanie mi praw opiekuńczych. Na razie on jest górą.

- Jesteś tego pewna? - Nie jestem głupia. Konsultowałam się z prawnikami. Alan jest jego biologicznym ojcem, a ja ledwie ciotką. Co z tego, że go kocham? Alana stać na to, żeby go utrzymać oraz żeby o niego walczyć w sądzie. Nie mam żadnej szansy. Nate... Dziękuję ci za te dwa tygodnie. Było nam tu jak w niebie. Dopiero teraz w pełni zdał sobie z tego sprawę. Gemma go zmieniła. W ciągu kilkunasto dni nauczył się myśleć nie tylko o sobie. Owszem, kochał Grahama i dbał o pacjentów, ale to nie to samo. Teraz czuł, że chce zdjąć brzemię trosk z jej ramion i odmienić jej życie. - Zadzwonię do Mike'a - rzekł zdławionym głosem. -Do tego prawnika w Sydney. On mi poradził, co zrobić z Margot. - Nic tu nie pomoże. Wierz mi, byłam u najlepszych prawników. Dla nich najważniejsza jest biologiczna rodzina. Fiona, Alan i pośrodku Cady. Fiona nie chciała dziecka. Nie chciała Alana. Chodziło jej tylko o to, żeby mi dołożyć. - A Alan? - Dla niego liczą się tylko pieniądze. Za późno się zorientowałam. Zawsze czułam się samotna, więc gdy się pojawił... Siedziałam wtedy po uszy w podręcznikach, żeby pozdawać egzaminy, a on był taki rycerski i czarujący. Dowcipny. Wydawało mi się, że mu na mnie zależy. Ale on potrzebował jedynie żony, która powiększy jego konto bankowe. - Nie możesz do niego wrócić! - Jasne. On też tego nie chce. Chce tylko pieniędzy. - To szantaż. - Owszem, ale skuteczny. Nie oddam mu Cady'ego. - Sprawdź go.

- Alan jest grzeczny, sprytny i podły. Weźmie Cady'e-go. Raz już tak było. Dziecko było doskonale zadbane. Nikt nie mógł się do Alana przyczepić. Nie było formalnych powodów, żeby mu go odebrać. Nie oddam Cady'ego, nawet gdybym miała Alanowi płacić do końca życia. - Co będzie z nami? - Ty i ja to był sen. - Przymknęła oczy, a w jej głosie było tyle bólu, że Nate nie mógł tego słuchać. Chwycił jej dłonie, by ją ogrzać, pocieszyć. - Zabiję go. - To by pomogło. - Gemmo, tak nie może być. Pozwól mi z nim porozmawiać. Może moglibyśmy... - Nate, nie ma „nas". To jest mój problem. Tylko mój. Przyjechałam tu oddać ci córkę. Wiem już, że ją pokochasz. Nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy. - Domyślam się. Potrząsnęła głową. Było w tym geście tyle rozpaczy, że pochylił się nad nią, lecz ona się odsunęła. - Nie, Nate, nie mogę. - Czego nie możesz? - Nie posunę się dalej. Rano wyjeżdżam. Zabieram Ca-dy'ego. Dałeś nam dwa tygodnie, których do końca życia nie zapomnimy. To koniec. - Nie. - Nie ma na to rady. - Może jednak jest? - Nie ma. - Jest - mruknął stanowczym tonem. - Muszę się tylko nad tym zastanowić.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Tej nocy prawie nie spała. Leżąc w łóżku, wpatrywała się w ciemność. Jeszcze nigdy nie czuła się tak podle. To był sen. Te dwa tygodnie... Tak to zapamięta. Jako magiczne, cudowne dni spędzone wśród serdecznych ludzi. Dni, kiedy Cady był szczęśliwy i kochany, a ona - ona też czuła się kochana. To musiał być sen, ponieważ Gemmy nikt nie kocha. Nate ją kocha. Nie, poprawiła się, Nate się nad nią lituje. Gdy wyjadą, poszuka sobie innej Donny. A jednak były to piękne chwile. Byli jak dwie połowy. Kobieta i mężczyzna. Już nie są dwiema połowami. Jutro wyjadą do Sydney, gdzie musi znaleźć dobrze płatną pracę, by zadowolić Alana. I zatrzymać Cady'ego. Za taką cenę?! - Pozwolimy jej wyjechać? - Co jeszcze mógłbym zrobić, żeby ją zatrzymać? - Nate opowiedział wszystko Grahamowi, którym wstrząsnęła do głębi jej historia. - Pewnym wyjściem byłby pojedynek. Z jednym nabitym pistoletem. - Na nic bym się Gemmie nie przydał, siedząc w więzieniu.

- Ten Alan na pewno jest ojcem chłopca? Ma wszystkie prawa? - Znasz nasze prawo. Biologiczni rodzice zawsze wygrywają. Gemma była u prawnika. - Może moglibyśmy go przekupić? - Nie żartuj! - Nate rzucił wujowi ironiczne spojrzenie. - Czym? Pieniądze to ostatnia rzecz, jaką robi prowincjonalny lekarz. Mielibyśmy je, gdybyś brał od ludzi tyle, ile się należy. - A ty bierzesz, ile się należy? - Graham się nastroszył. - De czasu spędziłeś dzisiaj z Ołivią? Dam sobie głowę uciąć, że nic od niej nie wziąłeś. Policzyłeś łanowi za szycie, ale grosza nie zażądałeś za czas, jaki spędziłeś na jego podwórku. Mój drogi, wiejski lekarz nie zbija majątku. Jeśli ma serce. - Pokiwał głową, lecz widać było, że myśli o czym innym. - Czy on na pewno jest ojcem chłopca? - powtórzył. - Fiona kazała wpisać jego nazwisko do aktu urodzenia Cady'ego, tak jak podała moje w przypadku Mii. Nie ma wątpliwości, że jestem jej ojcem. - Z takimi włosami? Czy Cady jest do niego podobny? - Chyba tak. Trochę. Podobno do niczego nie można się przyczepić. Gemma twierdzi, ż przez jakiś czas nawet razem mieszkali. Czego oni nie robili, żeby ją upokorzyć... - Czyli pewne jest tylko to, że nie ty jesteś ojcem. - Chciałbym nim być. - Naprawdę? - zdziwił się Graham. - Dwa tygodnie temu nie chciałeś nawet słyszeć o małżeństwie. Teraz masz córkę. Chcesz mieć syna? - Tak. Oraz żonę - odparł Nate bez chwili namysłu. -Niczego tak bardzo nie pragnę.

Nie mógł zasnąć. W ciemnościach rozważał przeróżne rozwiązania. Szukał wyjścia z sytuacji. O trzeciej nad ranem gwałtownie usiadł na łóżku. Przypomniała mu się rozmowa z Jeffem, którego wypytywał o Gemmę. Kolega mówił na jej temat tyle, że nie wszystko wydało mu się istotne. Co powiedział Jeff? „Margot nie znosiła jej siostry. Prawdę mówiąc, nikt nie lubił Fiony. Wystarczyło dostrzec, co kryje się za tą piękną twarzą. Potwór. A to, co razem z mężem zrobili Gemmie... Naopowiadali jej kłamstw, a ona w to uwierzyła. O ile wiem, nadal wierzy". Cholera, dopiero trzecia rano. Nie szkodzi. Wykręcił numer szpitala Sydney Central. - Proszę mnie połączyć z Jeffem Sandhurstem. Tak, rozumiem, że już zszedł z dyżuru. Tak, wiem, że jest trzecia rano. To pilna sprawa. Proszę mu powiedzieć, że dzwoni Nate Ethan z Teramy. Muszę z nim rozmawiać. Natychmiast.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Ponownie wstał o świcie. Skoro nie może spać, może zająć się pracą. Napisał list. Krótki i rzeczowy. Potem, czekając aż pacjenci się pobudzą, czytał fachową literaturę. W końcu dla zabicia czasu wyjątkowo długo wypytywał hospitalizowanych pacjentów o samopoczucie. Nie zamierzał konsultować z Gemmą swojego planu, obawiając się jej reakcji. Nie miał wyrzutów sumienia, ponieważ chodziło tu o jej łoś. Nie był to wprawdzie pojedynek na pistolety, lecz posunięcie to było równie nieetyczne. Ostatnim pacjentem był łan, którego wraz z Gemmą wydobyli spod wraku samolotu. - Doktorze, wygląda pan nie lepiej ode mnie - powitał go farmer. - Nie wyspał się pan? - Nate mruknął coś pod nosem. - Mam nadzieję, że nie było to tak dramatyczne jak nasz wypadek. Głupia sprawa. Leżę tu sobie i myślę, że powinienem był dać Hectorowi ten metr ziemi. Zginął przez to. Chyba lubiliśmy brać się za łby... Obrzucaliśmy się wyzwiskami przez płot od dziecka. Jakie to głupie! Jak Olivia to zniosła? - Źle. - Mogę doić jej krowy. Moglibyśmy połączyć stada i dzielić się zyskami z mleka. Dlaczego wcześniej nie był taki ugodowy, pomyślał Nate. Dlaczego ludzie tak się nienawidzą?

Dlaczego Fiona tak bardzo chciała skrzywdzić Gemmę? Może czuła, że siostra była lepsza od niej nie tylko w kwestii zdrowia? Może dlatego, że Gemma jest po prostu... dobra? Co by powiedziała na jego plan? Nie wyjawi jej go. Będzie jej unikał, aż przyjdzie pora. To bardzo ryzykowne zagranie. Rada etyki lekarskiej może się do niego przyczepić, jeśli Alan zaprotestuje. Trudno. Kto nie ryzykuje, nie wygrywa. O dziewiątej Gemma była spakowana. Walizeczka z rzeczami Cady'ego też była gotowa. Chłopiec, zapłakany, roz-. paczliwie tulił się do pani McCurdle, a Gemma wyglądała jak gradowa chmura. - Nie musisz się z nami żegnać - powiedziała, gdy dołączył do niej na werandzie. Czekała na Alana. Nie wiadomo dlaczego Nate przyszedł z małą Mią na rękach. Jakby chciał, żeby i ona się z nimi pożegnała. Zerknął na chłopca. Miał ciemną karnację, jak jego matka. Lepiej żeby nie stał na werandzie, gdy przyjedzie Alan. - Nie pożegnałeś się z Rufusem - przypomniał mu, po czym popatrzył na panią McCurdle. - Proszę zabrać go do kuchni. - Nie chcę do tatusia - zaszlochał Cady. Pani McCurdle wyprowadziła go. Zostali na werandzie we troje. - Nie wiem, jak mam ci dziękować - zaczęła Gemma. - Nie trzeba. Przywiozłaś mi córeczkę. To ja jestem twoim dłużnikiem. Chciałbym jednak, żebyś coś dla mnie zrobiła. - Podniosła na niego wzrok. - Gdy przyjedzie Alan, nie odzywaj się, tylko słuchaj. Nie zaprzeczaj niczemu, co powiem.

- Dlaczego? - Przekonało ją jego spojrzenie. - Dobrze. .. - Wstawmy wasze walizki do holu. Może wcale się nie przydadzą. W tej samej chwili przed dom zajechał elegancki, lśniący porsche. Nate powiódł wzrokiem po jej obdrapanym datsunie. Jego sumienie umilkło. Gdy Alan wysiadł z auta, Natę był przygotowany do pojedynku na słowa, jeśli nie na pistolety. Miał też list. - Chłopiec gotowy? - Jest w kuchni. Żegna się z psem - wyjąkała Gemma. - Przyprowadzę go. - Gem, zaczekaj. Najpierw z Alanem musimy sobie coś wyjaśnić. - Spieszę się. Zmarnowałem mnóstwo czasu. - Wobec tego od razu przystąpię do rzeczy. Dobrze się zastanów, zanim zabierzesz mojego syna do Sydney. Alan osłupiał. Nate stał spokojnie, trzymając na rękach Mię. Odkrył jej główkę, by pokazać jej kasztanowe włosy. Takie same jak jego. - Nie chcę twojego dziecka. Zabieram swoje - warknął Alan. - Nie mam na myśli mojej córki, tylko syna. - Cady'ego? Gemma milczała. Była tak oszołomiona, że aż oparła się o barierkę werandy. - O co ci chodzi?! - zdenerwował się Alan. - Dobrze wiesz - wycedził Nate. - Wiesz doskonale, że Cady nie jest twoim dzieckiem. Spłodziłem z Fioną dwoje dzieci - ciągnął Nate. Wykorzystała mnie, a ja po-

zwoliłem się wykorzystać. Zapewniła mnie, że nie oczekuje ode mnie, że się nim zaopiekuję, ale potwierdziła moje ojcostwo. - To bzdura! - Chcesz przeczytać list, który mi przysłała po narodzinach Cady'ego? Wsunął wolną dłoń do kieszeni i wyjął wymięty list pisany na maszynie. Wobec braku odpowiedzi zaczął czytać: „Drogi Nate! Uważam, że powinieneś wiedzieć, że masz syna. Dałam mu na imię Cady. Ładne, prawda? Nie będzie problemów z ojcostwem: przekonałam szwagra, że to jego dziecko. Ma o wiele większe dochody niż ty, więc może się nim zająć. Przy okazji załatwiłam porachunki z siostrą. Uznałam, że powinieneś wiedzieć, że ktoś nosi twoje geny. Jeśli zapragnę drugiego dziecka, wiem, do kogo się udać. Seks był cudowny. Fiona". Zaległa grobowa cisza. - Wierzyłem, że moje dziecko jest w dobrych rękach - przemówił w końcu Nate. - Przyznaję, że ojcostwo mnie nie pociągało. Od tego listu nie widziałem Fiony przez trzy lata. Aż zachciało się jej drugiego dziecka. - Wskazał na Mię. - Po tym drugim spotkaniu zniknęła. Byłem wstrząśnięty, gdy Gemma przywiozła mi córkę. Dowiedziałem się od niej, że Fiona nie żyje. Zorientowałem się przy okazji, że jakiś bałwan wychowuje mojego syna. - Nie masz... Nie wolno ci... - Czego mi nie wolno? - Cady jest... - Podważasz moje ojcostwo? - Nate wskazał na główkę Mii. - W przypadku Cady'ego podobieństwo nie jest aż tak oczywiste, lecz jest całkiem wyraźne. - Nie wierzę.

- Zbadajmy DNA - rzucił Nate, obserwując, jak Alan blednie. Przekonasz się, że potwierdzi moje ojcostwo. Oszalał! - pomyślała Gemma. Alan patrzył na Nate'a z taką nienawiścią, że Gemmie aż zakręciło się w głowie. Dobrze, że nie jest to pojedynek na pistolety. Między nimi jest dziecko. - Zjeżdżaj z mojego domu - wycedził Nate przez zęby. - Natychmiast. Ku jej zdumieniu Alan zaklął pod adresem Nate'a, odwrócił się na pięcie i odjechał. Usiadła na schodku i ukryła głowę w dłoniach. Gdy ją podniosła, porsche znikał za zakrętem. Nate przysiadł obok niej. Mia nadal spała. - Nieźle, prawda? - zagadnął, piekielnie zadowolony z rozwoju wypadków. - Fiona tego listu nie napisała. - Ja go napisałem. Dzisiaj rano. Podobało ci się zakończenie o cudownym seksie? - Ty... ty... - Geniuszu? - Nie. Nate, to nieprawda. - Taka sama jak kłamstwa, którymi tych dwoje cię karmiło. Milczała przez dłuższy czas. - O co tu chodzi? - zapytała. - Jeśli natychmiast się nie dowiem, zacznę wrzeszczeć. - Nie domyślasz się? - Czy dobrze zrozumiałam, że Alan przyznał się, że nie jest ojcem Cady'ego? - Uważam, że się do tego przyznał.

- Ale... ty nim nie jesteś? - Nie. - Uśmiechnął się rozbrajająco. - Gemmo, wbrew temu, co powiedziałem Alanowi, nie płodziłbym świadomie dzieci, których nie zamierzałbym wychowywać. Fionę poznałem rok przed narodzinami Mii. - Zatem skłamałeś - orzekła w końcu. - Skłamałem - przyznał. - W dobrej wierze. - Skąd wiedziałeś? - Miałem nadzieję, że o to nie zapytasz. Zadowolisz się odpowiedzią, że odkryłem, że Alan jest gejem? - Nie wierzę. - Gemmo, czy Alan nie był dawcą spermy? - Tak, raz. Tuż przed naszym ślubem. Nie byłam tym zachwycona, ale akcję rozreklamowano w szpitalu i Alan uznał, że to niezły pomysł. - To do niego pasuje. Zrobił to tylko raz? - Uznał, że raz wystarczy. - Zamyśliła się. - Tak, pamiętam. Jego matka była bardzo zadowolona, ponieważ dosyć późno zachorował na świnkę, a ona martwiła się... -Urwała, porażona tym odkryciem. Zasłoniła usta dłonią. - Masz rację. Oddał nasienie. Potem badano płodność. Na patologii w Sydney Central. Możemy się tylko domyślać, co mu powiedziano. Może dlatego zrezygnował z dalszego dawstwa? Nie jest wykluczone, że akurat wtedy, gdy dowiedział się, że jest niepłodny, twoja siostra poinformowała go, że spodziewa się jego dziecka. - Teraz rozumiem, dlaczego... - Dlaczego zapomniał o twoich zarobkach? Dlaczego tak pospiesznie wyprowadził się do Fiony? Pięknej Fiony, która obwieściła całemu światu, że zostanie matką jego dziecka? To niebywała okazja! Ożenił się z tobą dla pieniędzy, lecz nawet dla takiego drania jak Alan są rzeczy ważniejsze od pieniędzy.

- Cady nie jest jego synem? - Nie posiadała się ze zdumienia. - Nie. I dlatego z taką łatwością przyszło mu nie dbać o małego. - Więc... kto jest ojcem Cady'ego? - Nie wiem. Czy to ważne? Zastanawiała się. - Nie. Jak by to było dobrze, gdyby nie był nim Alan... - Robiło się jej coraz lżej na sercu. - Fiona tak bardzo chciała mnie zniszczyć. Skąd to wiesz? - Nieznacznie podniosła głos. Położył jej palec na wargach. Trzymał na ręce uśpione maleństwo. - Gemmo, nie wiem, skąd to wiem - odrzekł półgłosem. - Powiem ci tylko, że z twojego powodu parę osób złamało pewne zasady. Ponieważ cię lubią. - Ktoś... ktoś z Sydney powiedział ci, że Alan nie może mieć dzieci? - Nikt mi niczego nie mówił. - Niech ci będzie. A jeśli on postanowi cię sprawdzić? - Wówczas zbadamy swoje DNA i dowiemy się, że żaden z nas nie jest ojcem. Ale do tego nie dojdzie. Widziałaś jego minę. Więcej go nie zobaczymy. Umówmy się, że jestem ojcem Cady'ego. A ty jego mamą. - Ale... - Ponieważ będziesz moją żoną. Milczeli przez dłuższą chwilę. Słowa nie były im potrzebne. Siedzieli obok siebie, wpatrując się w promienie porannego słońca połyskujące na rzece. Tu jest jej dom. Jej serce szalało z radości. Zamiast ciężaru brzemienia czuła słodycz obietnicy.

Jej Nate. Jej miłość. - Wyjdziesz za mnie? - zapytał w końcu. - Nie czuj się do tego zobowiązany tylko dlatego, że... - Dlaczego? - Dlatego że możesz. Uśmiechnął się od ucha do ucha. - Wyjątkowo logiczna odpowiedź. Rozumiem, że w ten sposób powiedziałaś „tak". - Potrafisz przeinaczyć dziewczęce słowa. - W jej głosie dźwięczał śmiech. - Kłamiesz, oszukujesz, sam do siebie piszesz listy miłosne. I przechwalasz się, jaki dobry jesteś w łóżku! Rzeczywiście było fantastycznie? - Nie, Gemmo, nie było fantastycznie. To była wielka pomyłka. Jedna noc. Ale gdy poznałem ciebie... - ...natychmiast mnie pokochałeś. - W jej głosie zabrzmiała autoironia. - Wcale nie - zaprotestował. - Pomyślałem, że jesteś odważna, ciepła i altruistyczna. - Zawahał się. - Nie wiedziałem wtedy, że oszukujesz w scrabble'a. Tak, to prawda, nie od razu cię pokochałem. Lecz przez te dwa tygodnie pokochałem cię tak bardzo, że nigdy nie przestanę cię kochać. Nie chcę innej kobiety. Jeśli nie zgodzisz się wyjść za mnie, nigdy się nie ożenię. Uschnę z tęsknoty. - Uschniesz? - Na pewno. Nie masz wyjścia. Musisz zostać moją żoną. Tak postąpiłaby każda uczciwa lekarka. Aby uratować pacjenta od tak straszliwego końca. - Czy usychanie to jednostka chorobowa? - Śmiertelna. Jedyny ratunek to ślub: żona, dwoje dzieci, wuj Graham, pies Rufus i oddana gosposia. Powiedz „tak". - Tak - szepnęła.

Jego triumfalny okrzyk obudził Mię, która w tej samej chwili poczuła, że znajduje się w ramionach, które niosą jej obietnicę szczęśliwej przyszłości. - Chodźmy powiedzieć Cady'emu, że ma nowego tatę - zaproponował Nate. - Najpierw jego tatuś musi dostać całusa. W ramach kuracji antyusychaniowej...
Lennox Marion - Raj na prowincji

Related documents

141 Pages • 29,266 Words • PDF • 650.7 KB

123 Pages • 30,832 Words • PDF • 894.8 KB

147 Pages • 31,753 Words • PDF • 828.3 KB

339 Pages • 66,296 Words • PDF • 1.2 MB

136 Pages • 62,348 Words • PDF • 5.7 MB

373 Pages • PDF • 46.1 MB

1 Pages • 46 Words • PDF • 13.8 KB

2 Pages • 275 Words • PDF • 420.3 KB

8 Pages • 879 Words • PDF • 1.1 MB

1 Pages • 224 Words • PDF • 279.2 KB

15 Pages • 972 Words • PDF • 1.5 MB

25 Pages • 1,094 Words • PDF • 950.7 KB