Morris Julianna - Rodzina ORourke 04 - Spotkanie pod jemiołą

90 Pages • 36,201 Words • PDF • 461 KB
Uploaded at 2021-09-24 08:54

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Julianna Morris

Spotkanie pod jemiołą

ROZDZIAŁ PIERWSZY Shannon O’Rourke zaparkowała przed pocztą i złapała kartki świąteczne. Zwykle wysyłała je z biura, teraz jednak, ku swojemu niezadowoleniu, przebywała na kilkudniowym urlopie. Niechętnie brała wolne od swoich obowiązków dyrektora działu public relations. Zauważyła, że z zaparkowanego nieopodal dżipa wysiada jej sąsiad. Jak dotąd spotkała Aleksa McKenziego tylko raz. Oczywiście dzięki sąsiedzkim ploteczkom wiedziała już o nim co nieco. Był trzydziestoczteroletnim wdowcem, inżynierem z doktoratem, i wykładał w college’u. Był także niezaprzeczalnie przystojnym mężczyzną. – Jeremy, zostaw Tibblesa w samochodzie – powiedział do syna, odpinając go z dziecięcego fotelika. Chłopiec jednak, wysiadłszy z dżipa, mocno przycisnął królika do piersi. Shannon ścisnęło się serce, kiedy dojrzała wyraz jego oczu. Były pełne smutku i dziwnej dojrzałości, jakby nosił w sobie wspomnienie wielkiej tragedii. – Synku, daj spokój – powiedział łagodnie Alex. – Jestem pewien, że Tibbles z chęcią na nas poczeka. Jeremy przycisnął zabawkę jeszcze mocniej do siebie i potrząsnął głową. – W porządku... Zostań tutaj, a ja w tym czasie wypakuję paczki z samochodu. Po chwili Alex z trudem manewrował między samochodami, starając się jednocześnie utrzymać sporą ilość paczek i syna za rękę. Shannon podbiegła w ich stronę. – Doktorze McKenzie, pozwoli pan, że pomogę. Alex odwrócił się i zobaczył ognistowłosą piękność śpieszącą w jego stronę. Chyba już gdzieś ją widział. – Przepraszam, czy my się znamy? – zapytał. – Nazywam się Shannon O’Rourke i jestem pańską sąsiadką. – Ach, rzeczywiście! – To było przed miesiącem. Właśnie wprowadzali się do dwupoziomowego mieszkania, kiedy zobaczył wjeżdżającą na podjazd kobietę. Była szczelnie okutana w płaszcz, jedynie spod kaptura widać było miedziane włosy. Pomachała do niego ręką i wbiegła do mieszkania, uciekając przed deszczem. Dzisiaj jednak było znacznie cieplej i pogodniej. Shannon miała na sobie markowe dżinsy i kaszmirowy sweter, dzięki czemu mógł podziwiać jej wspaniałą figurę. Jedna z paczek wysunęła mu się spod ramienia. – Poniosę je. – Zręcznie złapała w locie pakunek i zabrała z rąk Aleksa kilka innych. – Idzie pan? – Ruszyła szybkim krokiem. Alex zdumiał się nieco. Jego sąsiadka z pewnością nie była osobą nieśmiałą. Ujął dłoń Jeremy’ego i weszli do urzędu pocztowego. Ludzie mawiają, że po stracie ukochanej osoby najgorsze są samotne święta, jednak dla Aleksa najtrudniejszym zadaniem było stwarzanie świątecznego nastroju ze względu na czteroletniego synka. Kim odeszła w styczniu, będzie to zatem pierwsze Boże Narodzenie bez

niej. Jego żona pozostawiła po sobie w ich życiu ogromną, bolesną wyrwę. Dodatkowo dręczył go fakt, że ze względu na swoją pracę musiał Jeremy’ego oddawać na kilka godzin do przedszkola, które, choćby i najlepsze, nie mogło chłopcu zastąpić matczynej opieki. Jego przyjaciele podkreślali, jak bardzo oddanym był mężem, chociaż wiele czasu spędzał w delegacjach, bo tego wymagała poprzednia praca. Przyznawał im rację, potrafił docenić to, co go spotkało. Miał czułą, delikatną, kochającą żonę, która nigdy nie sprawiłaby mu najmniejszej przykrości. Takiej właśnie kobiety szukał, pochodził bowiem z domu, w którym rodzice bezustannie niszczyli się nawzajem, jakby cel życia znaleźli w kłótniach i awanturach. Kochał Kim miłością ostateczną. Takie uczucie zdarza się tylko raz. Shannon przytrzymała drzwi biodrem, czekając cierpliwie, aż wejdą do środka. – To moje zadanie – zaprotestował Alex. – To mężczyzna przytrzymuje drzwi damie. Przypuszczam jednak, że jest pani kobietą nowoczesną i nie uznaje podobnych zasad. Shannon już chciała puścić ciętą ripostę, jednak powstrzymała się. Stanowczo twierdziła, że zawsze należy być sobą, niezależnie od tego, czy to się komuś podoba, czy nie. Tyle że już nie była pewna, co w jej przypadku znaczy „być sobą”. Chciała od życia czegoś więcej, kariera przestała jej wystarczać. Marzyła o miłości i małżeństwie, ale jej życie uczuciowe zionęło pustką. Teraz, kiedy już czterech z jej pięciu braci szczęśliwie się ożeniło, pragnienie posiadania własnej rodziny było jeszcze silniejsze. – Przeciwnie, nie mam nic przeciwko staroświeckim zasadom – odparła lekko. – Świetnie. Proszę zatem przodem, panno O’Rourke. Kiedy znalazła się blisko niego, poczuła się nad wyraz przyjemnie. Zły znak. Nie wolno jej było zapominać o tym, co jej siostry, Miranda, Kelly i Kathleen, zawsze podkreślały, a mianowicie że samotni ojcowie to ciężki orzech do zgryzienia, bo motywy, jakimi kierują się wobec kobiet, są niejasne i pogmatwane. Spojrzała na smutną buzię Jeremy’ego i jej serce stopniało w jednej chwili. – Pani przodem – powiedział chłopiec. – Dziękuję. – Uśmiechnęła się do Jeremy’ego, zerknęła na Aleksa i ruszyła do kolejki. Na poczcie, jak to przed świętami, panował okropny tłok, zapowiadało się zatem dłuższe czekanie. Myśl ta ucieszyła Shannon, zaraz jednak zganiła się ostro. Na litość boską, facet tylko przytrzymał drzwi, po prostu jest uprzejmy, to wszystko! Było jednak w Aleksie coś z dżentelmena w starym stylu, podobnie jak w jej braciach. Uciekała przed takimi gdzie pieprz rośnie. Wystarczy, że raz się zakochała w szarmanckim chłopaku, który po jakimś czasie rzucił ją w całkiem bezpardonowy sposób, oświadczając, że szuka kobiety podobnej do swojej matki, takiej, która „stworzy mu prawdziwy dom”, a Shannon kompletnie się do tego nie nadaje. Miał w tym sporo racji. Na przykład w kuchni radziła sobie rewelacyjnie, oczywiście jeśli uznać, że gotowanie polega na przemianie doskonałych produktów w niejadalną breję... Jednak złamane serce bolało do tej pory. Z zamyślenia wyrwał ją Jeremy, pociągając za sweter. – Pomogę ci. – Wskazał na paczki, które wciąż trzymała. – Aha... dobrze. Weź tę paczuszkę, a ja potrzymam Tibblesa, zgoda? – wymyśliła sprytnie. – Posiedzi na mojej torebce, odpocznie sobie.

Jeremy przyglądał jej się intensywnie przez dłuższą chwilę. Najwyraźniej pluszowy królik nie był zwykłą zabawką, którą można każdemu powierzyć. Shannon ukucnęła i spojrzała chłopcu w oczy. Było w nim sporo znanego jej smutku. Też tak patrzyła na świat, kiedy straciła ukochanego ojca. – Obiecuję, że się nim dobrze zajmę – przyrzekła solennie. Po długim namyśle Jeremy wreszcie zgodził się wymienić Tibblesa na dwie małe paczki. Shannon usadowiła królika na swojej torebce w taki sposób, żeby chłopiec miał go cały czas na widoku. Ze zdziwieniem zauważyła ogromne zaskoczenie na twarzy Aleksa. – Coś się stało? – zapytała. – Nie wiem, jak pani tego dokonała. Syn nie rozstaje się z królikiem od śmierci żony. Próbowałem różnych sztuczek, ale bez skutku. Puszcza go tylko na czas kąpieli, bo, jak twierdzi, Tibbles boi się wody. Doskonale sobie pani radzi z dziećmi. – Bardzo lubię dzieci. – Jej trzy siostrzenice i bratanek byli zabawni i rozkoszni. Zrobiłaby dla tych szkrabów wszystko. Z pewnością również chciałaby kiedyś zostać matką. Lecz tak naprawdę nic nie wiedziała o dzieciach. On zaś ze zdumieniem patrzył na syna, który właśnie odmaszerował do rogu pomieszczenia, żeby podziwiać pięknie udekorowaną choinkę. Oczy Aleksa kryły w sobie smutek. Shannon z przykrością spoglądała na tego przystojnego mężczyznę, którego twarz naznaczona była cierpieniem. Wdowiec, samotny ojciec... a właśnie nadchodziły święta, kiedy stratę najbliższych odczuwa się najboleśniej. Pamiętała pierwsze Boże Narodzenie po śmierci ojca... – To musi być bardzo trudne, szczególnie przed świętami – powiedziała prawie szeptem. – Dzięki Kim dla Jeremy’ego były to magiczne dni. Lepili gwiazdki z ciasta, robili zabawki na choinkę i czekali na małego Jezuska. – Uśmiechnął się. – I na Świętego Mikołaja. Tak bardzo mu jej brak, a ja nie umiem temu zaradzić. Poruszyła ją ta opowieść, zarazem jednak nie powinna zaprzyjaźniać się z kimś, kto wciąż opłakuje śmierć żony. Gdyby zaangażowała się w jakikolwiek sposób, na pewno znów skończyłoby się to złamanym sercem. Poza tym jej związki nie trwały długo. Niezależnie od tego, czy mężczyzna był staroświecki, czy nowoczesny, zawsze okazywało się, że marzy mu się to samo: kura domowa o wyglądzie seksbomby. Cóż, nie nadawała się na kurę domową, choć kto wie? Nieźle poradziła sobie z Jeremym, może więc i ona mogłaby się stać udomowioną boginią seksu? – Dlaczego ten królik jest tak ważny dla twojego synka? – Próbowała podtrzymać konwersację, chociaż i ślepy by dostrzegł, że doktor McKenzie nie jest w najmniejszym stopniu nią zainteresowany. – Nie wiem, może pani się uda rozwiązać tę zagadkę? – Uśmiechnął się do niej nieśmiało. Niby nic nie wiedziała o dzieciach, jednak straciła ojca, a Jeremy matkę, i to bolesne doświadczenie wytworzyło między nimi swoistą więź. W Shannon rodził się bunt. Dziecko nie powinno przechodzić przez taki koszmar! – Tak mi przykro. Przeprowadzka pewnie też nie była łatwa. Gdybym mogła w czymś pomóc... – W ostatniej chwili powstrzymała się przed złożeniem propozycji opiekowania się

Jeremym podczas urlopu. – Dziękuję bardzo, to naprawdę miło z pani strony – odpowiedział Alex tonem, który jasno wskazywał, że na pewno nie skorzysta z jej oferty. – Shannon, wszyscy tak do mnie mówią, nawet dziennikarze, choć podczas konferencji prasowych stają się potwornie sztywni. – Często bierzesz udział w konferencjach prasowych? – To należy do moich obowiązków. Jestem dyrektorem do spraw public relations w O’Rourke Enterprises. – No jasne, należysz do klanu O’Rourke’ów. Shannon zmarszczyła brwi. Być może Alex nie miał niczego złego na myśli, jednak to stwierdzenie zabrzmiało pejoratywnie. Najstarszy z jej braci był wybitnie uzdolnionym biznesmenem. Czego tylko się tknął, zamieniało się w złoto. Nie tylko w Seattle jej nazwisko było dobrze znane, u jednych wzbudzało szacunek, u innych zawiść. – Przepraszam – zreflektował się Alex. – Pewnie doprowadzają cię do szału ludzie, którzy tak mówią. – Zdarza się – odparła z uśmiechem. Alex spojrzał na syna, który właśnie do nich dołączył. Przyjrzała się chłopcu uważnie. Był taki mały, a już stracił matkę. Być może nawet dobrze jej nie pamiętał, jednak wciąż czuł się porzucony. Może ją obwiniał, że odeszła? Może nie rozumiał, że wcale nie chciała umrzeć? Zresztą kto potrafi zrozumieć śmierć, jej ostateczność... Ileż to razy słyszała głos ojca i odwracała się, pewna, że go zobaczy... Westchnęła głęboko. – A więc jesteś inżynierem, tak? – zapytała, próbując odgonić od siebie czarne myśli. – Mój brat, Kane, też chciał być inżynierem, ale musiał rzucić studia. – I zamiast tego został milionerem? – odparł szorstko. – To musiała być trudna decyzja. Oczy Shannon zwęziły się ze wściekłości. Jej bracia być może zachowywali się czasami jak jaskiniowcy, sama krytykowała ich za to, nieraz bardzo ostro, ale nigdy nie pozwalała, by ktoś inny to robił. Krytykowanie Kane’a wydawało jej się szczególnie niesprawiedliwe. Najstarszy z jej braci poświęcił studia dla rodziny, a to, że tak wiele osiągnął, dowodziło jedynie jego determinacji i inteligencji. – Kane jest geniuszem – powiedziała chłodno. – Zanim się ożenił, pracował po czternaście godzin dziennie. Trudno to nazwać beztroskim życiem rozpuszczonego bogacza. Po śmierci ojca zapewnił nam godne życie, to było jego celem. Jestem pewna, że byłby świetnym inżynierem, nie mógł jednak tego udowodnić. Alex zdumiał się. Ognistowłosa piękność w jednej chwili przemieniła się w Królową Śniegu. Choć wciąż piękna, wyglądała teraz równie sympatycznie jak bulterier. Przed sekundą ciepła kotka, i nagle – wściekła tygrysica. O’Rourke’owie muszą być bardzo zżytą i solidarną rodziną. – Nie miałem zamiaru krytykować twojego brata. Jeżeli tak to zabrzmiało, to przepraszam. – Jasne. – Odwróciła się od niego, Alex westchnął z irytacją. Kobiety w stylu Shannon O’Rourke, czyli zmienne w nastrojach, nie były w jego typie. Był człowiekiem

prostolinijnym, twardo stąpał po ziemi. Lubił formuły, wzory i schematy, dlatego został inżynierem. Życie było wystarczająco skomplikowane bez fundowania sobie atrakcji w stylu humorzastych piękności. – Teraz nasza kolej – powiedział Jeremy. – Racja – odpowiedziała. – Bardzo nam pomogłeś. A teraz daj te paczki, położymy wszystko na wadze, żeby twój tata mógł je wysłać, a ja zajmę się moimi kartkami świątecznymi. – Dobrze – zgodził się pogodnie Jeremy. Alex zaczął nadawać paczki i rzucił okiem na kartki. Miały naklejone znaczki, wystarczyło zatem wrzucić je do skrzynki pocztowej. Shannon wcale nie musiała stać z nimi w kolejce. – Oddaję ci Tibblesa. Na mnie już czas. – Podała chłopcu królika. Jeremy złapał zabawkę niedbale, bez przekonania. Alex pocierał ze zdumieniem podbródek i podążał wzrokiem za odchodzącą szybkim krokiem Shannon. Jego synowi nie zdarzyło się jeszcze nikogo zaakceptować tak szybko. – To proszę nadać priorytetem, zaraz wrócę – powiedział szybko, rzucając urzędnikowi kartę kredytową. Ze strony kolejki odezwały się okrzyki protestu, ale Alex zupełnie je zignorował. – Panno O’Rourke, Shannon! – krzyknął, dogoniwszy ją przy wyjściu. – Jak zwykle, doktorze, chce się pan zachować jak dżentelmen i przytrzymać mi drzwi? – powiedziała sarkastycznie. – Doprawdy nie ma takiej potrzeby. Poradzę sobie sama. – Wiem, i nie o to mi chodziło – powiedział przepraszającym tonem. – Aha, więc wcale nie chciał mi pan otworzyć drzwi? – stwierdziła z urazą. Jęknął z rezygnacją. – Nie, oczywiście, że chciałem, tylko... – Dopiero teraz zauważył w jej zielonych oczach wesołe ogniki. Sprawiło mu to taką ulgę, że miał ochotę się roześmiać. Niewiele znał kobiet, które tak szybko potrafiłyby wybaczyć nawet niezamierzoną obrazę. Być może Shannon O’Rourke miała tysiąc wad, ale na pewno nie była pamiętliwa. – Co chciałeś? – zapytała. Szkopuł w tym, że Alex sam nie wiedział, jak to wyrazić. Nie chciał niczego konkretnego, pragnął tylko, ze względu na Jeremy’ego, pozostawać ze swoją sąsiadką w przyjaznych stosunkach, to wszystko. – Po prostu chciałem cię przeprosić. Naprawdę nie zamierzałem cię urazić. Bardzo ci dziękuję. Świetnie sobie radzisz z Jeremym. – Aha. Czyżby w zielonych oczach dojrzał pewne rozczarowanie? Być może myślała, że będzie chciał się z nią umówić, lecz nie miał takiego zamiaru. Przyjaciele i znajomi twierdzili, że znalezienie odpowiedniej kandydatki na żonę jest jedynie kwestią czasu. Przekonywali go, że jeżeli pierwsze małżeństwo było tak udane, to drugie pewnie będzie jeszcze lepsze, lecz tego nie kupował. Kim była darem od losu, prawdziwym cudem, ale to już się nie powtórzy, bo tak naprawdę nie nadawał się na męża. Pochodził z toksycznej rodziny, pełnej nienawiści i żalu. To w nim siedziało, tylko Kim potrafiła uśpić te upiory przeszłości.

– Proszę pana – krzyknął poirytowany urzędnik. – Kolejka czeka! – Lepiej już idź. – Rzuciła w jego kierunku nieodgadnione spojrzenie i zniknęła, piękna, tajemnicza, intrygująca ponad wszelką miarę. Kim nie żyła już od roku. Nie było powodu, dla którego powinien się czuć winny, podziwiając tak wspaniałą kobietę. A jednak tak właśnie się czuł. Szybko uporał się z nadaniem paczek i wyszedł z Jeremym na zewnątrz. Shannon właśnie włączała się do ruchu. Malec z żalem odprowadził wzrokiem jej sportowego mercedesa. – Lubię ją, tato. – Wiem, synku, na pewno się jeszcze zobaczycie. Shannon to przecież nasza sąsiadka. – Tak... ale po co ją zdenerwowałeś? – Jeremy westchnął z dezaprobatą. Niestety nie dało się temu zaprzeczyć. Shannon zareagowała gwałtownie na uwagę o swoim bracie. Chyba nie była wybuchowa z natury, ale za rodzinę dałaby się pokrajać. Rozumiał to, choć jego najbliżsi... Czy raczej tak zwani najbliżsi... Wzajemna nienawiść rodziców była wprost porażająca, po rozwodzie nawet się jeszcze nasiliła i zatruła relacje w całej rodzinie. Brat Aleksa pracował w rejonie Morza Arktycznego, gdzie badał zjawiska związane z globalnym ociepleniem, a siostra mieszkała w Japonii. Tak naprawdę tyle mógł o nich powiedzieć, bo rodzeństwo kontaktowało się z sobą rzadko i niechętnie. Rodzice natomiast bezskutecznie szukali szczęścia z kolejnymi partnerami, swoim dzieciom mając tylko jedno do zaoferowania: nieprzebrane pokłady jadu i frustracji z powodu nieudanego życia. – Shannon nie jest zła na ciebie, więc wszystko w porządku, Jeremy. – Ale jest zła na ciebie, tato. Ja nie chcę, żeby była zła, bo jak ktoś jest zły, to go w środku bardzo boli. A ty zrobiłeś, że jest zła. Alex potarł kark Ponieważ wywodził się z toksycznej rodziny, panicznie się bał, że nie będzie potrafił właściwie kochać swojego dziecka, gdy jednak po raz pierwszy ujrzał maleńkiego synka, oszalał z radości, a jego serce stopniało jak wosk. Kochał Jeremy’ego bezgraniczne i za nic nie chciałby sprawić mu przykrości. – To prawda. Nie martw się, jakoś to załatwimy. – Unikał słów „Wszystko będzie dobrze”. Zbyt często je powtarzał, kiedy Kim zachorowała. Czuł się wtedy jak kłamca. Synek wierzył mu, że mama wyzdrowieje, i dawał się utulić w ramionach, zasypiając w poczuciu bezpieczeństwa. Jeremy spojrzał na niego z wyrzutem, co mogłoby wyglądać komicznie, lecz malec tym razem nie żartował. – To trzeba załatwić, tato – stwierdził z powagą. – Może kupimy jej prezent na święta? – Świetny pomysł, synku. Kupimy jej gwiazdę betlejemską. – Czyli po prostu kwiaty, i to w doniczce, do tego związane ze świętami. Prezent jak najbardziej neutralny, a o to chodziło Aleksowi. – Żeby tylko przestała być na ciebie zła, tato. – Chłopiec odwrócił tęsknie głowę w kierunku, w którym odjechała Shannon. Po raz pierwszy od roku nie przyciskał Tibblesa do piersi. Wypchany królik zwisał smutno, niedbale trzymany za łapkę przez Jeremy’ego. Alex westchnął głęboko. Trzeba być ostrożnym. Zbyt częste widywanie sąsiadki może się

skończyć tym, że jego syn uzna, iż są jakieś szanse na „nową mamusię”. Sam jednak nie mógł przestać myśleć o Shannon. Była tak zupełnie inna niż jego żona. Po śmierci Kim próbował się spotykać z różnymi kobietami, ale to była zwykła strata czasu. Żadna z. nich nie przypominała ani na jotę Shannon O’Rourke.

ROZDZIAŁ DRUGI Shannon weszła do mieszkania, włączyła światełka na choince i z wściekłością rzuciła torebkę na sofę. Musiała chyba upaść na głowę. Przeszło jej nawet przez myśl, że mogłaby Aleksowi zaproponować zaopiekowanie się Jeremym. Dobre sobie! Ona jako niania. Chyba oszalała! Z jednej strony była na siebie wściekła, z drugiej jednak, kiedy przypomniała sobie smutne spojrzenie błękitnych oczu chłopca, stwierdziła, że jest to solidny argument usprawiedliwiający jej zachowanie. Miała przecież tylko osiem lat, gdy zmarł jej ojciec. Była co prawda starsza niż Jeremy, ale jej ból po stracie ukochanego taty był równie silny. Samo wspomnienie smutnej twarzyczki rozdzierało jej serce. – Nie jestem typem mamuśki – wymamrotała gniewnie pod nosem. Nie umiała gotować, nie wiedziała, kiedy dzieci wyrastają z pieluch. W jakim wieku jej siostrzenice zaczęły siadać na nocniku? Zawstydziła się, że tak mało wie o ukochanych bliźniaczkach i o dzieciach w ogóle. Istniał prosty sposób, żeby się przekonać. Wykręciła numer siostry. – Cześć, Kathleen, ile miały Amy i Peggy, kiedy nauczyły się używać nocnika? – wypaliła beż zbędnych wstępów. – Shannon? – usłyszała zdziwiony głos siostry. – Tak. To ile miały? – Niecałe dwa lata. A więc Jeremy już na pewno nie nosi pieluch. Oczywiście ta wiedza i tak pewnie do niczego jej się nie przyda. Alex McKenzie nie okazał najmniejszego zainteresowania jej osobą, więc nie będzie go często widywać. Ani Jeremy’ego, niestety. W ogóle jej całe życie uczuciowe to jedno wielkie „niestety”. Inaczej mówiąc, prawdziwa katastrofa. Nie oczekiwała przecież cudów. Chciała spotkać odpowiedniego faceta i związać się z nim do grobowej deski. Tylko jaki miałby być ten „odpowiedni facet”? – Co się dzieje, Shannon? – W głosie Kathleen zabrzmiał niepokój. – Do mieszkania obok mnie wprowadził się mały chłopiec. Jest uroczy, no i zaczęłam się zastanawiać, co wiem o dzieciach. No wiesz, pieluchy, zupki i tak dalej. Tak z czystej ciekawości. – Aha, z czystej ciekawości... – Absolutnie. – Shannon udawała, że nie słyszy nutki złośliwości w głosie siostry. Szybko się pożegnała i odłożyła słuchawkę. Znowu była na siebie zła. Skąd wzięło się to nagłe zainteresowanie dziećmi? Cóż, zegar biologiczny tyka... Tyka jak oszalały. Skończyła już dwadzieścia osiem lat, nie była mężatką i nie miała na to żadnych perspektyw. Ani się obejrzy, a dobry moment na zostanie mamą przeminie. By odegnać czarne myśli, przebrała się w dres i zaczęła biegać na bieżni. Miała wspaniałą rodzinę, dobrą pracę, zarabiała mnóstwo pieniędzy i prowadziła wygodne, a tak naprawdę luksusowe życie. Świat się nie. zawali, jeśli nie spotka drugiej połowy. Nie zawali się i już...

Bo tak naprawdę jest szczęśliwa... A jednak ciężko pogodzić się z samotnością, tym bardziej że cała rodzina łatwo padała pod strzałami Amora. Nawet Neil, który porównywał małżeństwo z dżumą i cholerą, nie oparł się atakowi psotnego bożka i związał się z Libby. Najstarszy z braci, Kane, ożenił się z Beth i urodziła im się córeczka Robin. Żoną Patricka była Maddie, a owocem ich miłości był mały Jared. Zaś żona Dylana, Kate, spodziewała się dziecka. Jedynie najmłodszy brat, Connor, z nikim się dotąd nie związał. No i siostry Shannon nie były jeszcze mężatkami, poza rozwiedzioną Kathleen. Tak... Zdarzały się jednak gorsze rzeczy niż życie singla. Shannon aż wzdrygnęła się na wspomnienie byłego męża Kathleen. Mąż, który zdradza ciężarną żonę... Koszmar. Pół godziny później Shannon wciąż ćwiczyła zapamiętale, kiedy usłyszała dzwonek. Otarła twarz ręcznikiem, wyjęła z lodówki butelkę wody mineralnej i ruszyła w stronę drzwi. – Kto tam? – krzyknęła ze schodów, nie otrzymała jednak odpowiedzi. Wyjrzała przez wizjer. Przed drzwiami stali Alex i Jeremy. – Cudownie! – burknęła pod nosem. Twarz miała czerwoną jak burak, włosy potargane, na sobie rozciągnięty dres. Cóż, wyprostowała plecy i uniosła dumnie podbródek. Każdy może wyjść z twarzą z najgorszej sytuacji, musi się tylko zachowywać, jakby świat leżał u jego stóp. – Cześć – powiedziała, otwierając drzwi. – Witaj. – Aksamitny tembr głosu Aleksa sprawił, że poczuła się, jakby otarł się o nią kot. – Jeremy chciał się upewnić, że się na nas nie gniewasz. Ona miałaby się gniewać? Dopiero po chwili dotarło do niej, że Alex ma na myśli sprzeczkę o jej najukochańszego brata. Już dawno mu darowała, a już jeśli chodzi o Jeremy’ego... Chłopiec patrzył na nią z niepokojem. – Wcale się nie gniewam. – Uśmiechnęła się do malca. Naprawdę był słodki. Nic dziwnego, że obudził w niej instynkty macierzyńskie. – To dla ciebie. – Jeremy wręczył jej dorodną gwiazdę betlejemską, pięknie udekorowaną zieloną folią i złotą kokardą. – Możemy wejść? – zapytał bezceremonialnie. – Jasne, że tak – odpowiedziała Shannon, nie zważając na Aleksa, który próbował wytłumaczyć synkowi, że „to nie wypada”. – Dziękujemy. – W ustach Aleksa zabrzmiało to nieco sztywno. Chłopiec dziarsko wmaszerował do salonu i z jego piersi wydobył się okrzyk zachwytu na widok cudownie udekorowanej choinki, stojącej w centralnym punkcie pomieszczenia. Alex wcale mu się nie dziwił. Drzewko było ogromne, migotało różnokolorowymi światełkami, a u jego podstawy stały miniaturowe dziewiętnastowieczne miasteczko i kolejka. Wagoniki poruszały się wokół góry pokrytej czapą śniegu, w maleńkich domkach świeciły się światła w oknach, zaś na miniaturowym lodowisku tańczyli łyżwiarze. Widok był doprawdy imponujący. – Przepraszam za swój wygląd, akurat ćwiczyłam trochę na bieżni. Aleksowi spodobało się, że Shannon nie przejmuje się swoim wyglądem. Zresztą nawet z

potarganymi włosami i wypiekami prezentowała się bosko. – Wyglądasz dobrze – odparł. W delikatnym świetle choinkowych lampek jej włosy nabrały kasztanowego odcienia. Poczuł nieodpartą ochotę złapania za jeden z niesfornych kosmyków, żeby sprawdzić, czy są tak miękkie, na jakie wyglądają, i zaraz zganił się za takie niewczesne myśli. – Dziękuję za piękny kwiatek – dodała Shannon, stawiając gwiazdę betlejemską przy kominku. – Sam wybierałeś? – zapytała Jeremy’ego. – Mhm... – potwierdził chłopiec, cały czas wpatrując się w choinkę. – Bardzo dziękuję, nigdy nie widziałam tak pięknej gwiazdy betlejemskiej. Jeremy rozpłynął się w szerokim uśmiechu. Alex patrzył na syna ze zdumieniem. Gdzie podział się ten mały nerwicowiec, przyciskający do piersi wypchanego królika? – Tibbles powiedział, żeby ci ją kupić. – W takim razie ty i Tibbles macie świetny gust. Nie mam w domu za dużo słodyczy, ale znajdą się dropsy cytrynowe. Mogą być? – Pewnie – uśmiechnął się znowu Jeremy. Zdjęła z półki nad kominkiem puszkę z dropsami. Od chwili przekroczenia progu Alex czuł się jak bezwolny manekin. Mógł tylko obserwować, nic więcej. Jego syn już po chwili siedział swobodnie na podłodze i bawił się kolejką elektryczną, zajadając w najlepsze dropsy, a przecież zamierzał tylko wręczyć Shannon kwiatek i wrócić do siebie. Wszystko jednak potoczyło się inaczej. Jeremy nie posiadał się z radości. Z lokomotywy, po przyciśnięciu odpowiedniego guzika, buchała para, co podobało mu się najbardziej. Obawiał, że Jeremy zepsuje kolejkę, ale Shannon zaraz go uspokoiła: – Wszystko w porządku, zabawka służy do zabawy. No i do psucia. Może się czegoś napijesz? – Nie chcę sprawiać kłopotu. – Daj spokój. Gdybym nie miała dla was czasu, powiedziałabym o tym. Pewnie tak by było, bo Shannon nie wyglądała na kogoś, kto owija cokolwiek w bawełnę, tylko waliła prosto z mostu. Prawdziwy wulkan energii i emocji. Zawsze unikał takich kobiet, żywiołowych i nieprzewidywalnych. – Wiecie co – powiedziała – jeśli jeszcze nie jedliście obiadu, to możemy zamówić pizzę. Co wy na to? Alex zamierzał odmówić, ale spojrzał na syna i zmienił zdanie. Jeremy był bliski ekstazy. Matka zabraniała mu jeść pizzy, uważała bowiem, że jest niezdrowa dla dzieci. Alex pomyślał, że jednak Kim przesadzała ze zdrową żywnością i niechęcią do restauracji, o daniach na wynos już nie wspomniawszy. – Zgoda, ale ja stawiam. – Skoro tak sobie życzysz. – Shannon wzruszyła ramionami. – Zamów, a ja pójdę się przebrać. – Masz jakieś preferencje? – Byle nie było anchois. – Spojrzała na Jeremy’ego. – Co byś powiedział na pizzę na słodko, z bitą śmietaną i czekoladą? – Gdy malec rozpromienił się, puściła do niego oko.

Po wejściu na górę próbowała nieco ochłonąć. Serce biło jej tak mocno, że miała wrażenie, iż zaraz wyskoczy jej z piersi. Myślała, że po incydencie na poczcie jej kontakt z doktorem McKenziem ograniczy się do poprawnej wymiany sąsiedzkich uprzejmości, teraz jednak Alex siedział w jej salonie, a ona... Wzięła szybki prysznic, wciągnęła na siebie dżinsy i sweter, cicho zeszła na dół i przysiadła na schodach. Obserwowała ojca i syna, którzy, nie zdając sobie sprawy jej obecności, bawili się kolejką, leżąc na dywanie. Cała aranżacja została wykonana parę dni po Święcie Dziękczynienia przez jej siostrę Mirandę, która była dekoratorką wnętrz. W tym roku tematem przewodnim były „Wiktoriańskie święta”, a efekt okazał się powalający. – Czu, czu, czu! – krzyczał rozradowany Jeremy, a wagoniki znikały w tunelu wydrążonym w makiecie pokrytej sztucznym śniegiem góry. Chłopiec był przeuroczy, jednak jej wzrok zatrzymał się na dłuższą chwilę na Aleksie. Szczupły, silny, zgrabny. Nie przypominał profesorów z jej college u. Gdyby miała takich wykładowców, pewnie bardziej przykładałaby się do nauki. Dałaby głowę, że na jego zajęcia zapisuje się dużo studentów, szczególnie dziewcząt. Nagle dała się ponieść fantazji i próbowała sobie wyobrazić, jak to by było być jego żoną. Szybko przywołała się jednak do porządku. Alex podkreślał, jak bardzo jego żona lubiła atmosferę świąt Bożego Narodzenia i jak potrafiła dzięki swoim wypiekom i zdolnościom manualnym stworzyć nastrój rodzinnych świąt. No cóż, dom Shannon dekorował specjalista, zaś co do gotowania... Z rozmyślań wyrwał ją dzwonek do drzwi. – To pewnie pizza – powiedziała swobodnie, udając, że właśnie zeszła na dół. Jedli, siedząc po turecku na dywanie przed choinką. – Mamusia nie pozwalała nam jeść pizzy – powiedział Jeremy, a z jego twarzy zniknął na chwilę uśmiech. – Naprawdę? – Aha. – Chłopiec spojrzał ze skruchą na ojca. – Martwię się, bo już jej dobrze nie pamiętam. Alex był poruszony tym wyznaniem, Shannon przygryzła wargę. Jeremy był tak mały, kiedy matka zmarła, że proces zacierania się jej wizerunku w pamięci wydawał się nieunikniony. Shannon dotknęła palcem jego piersi, podobnie jak robiła to jej matka, kiedy najmłodsza siostra martwiła się, że zapomni tatę. – Ona zawsze będzie tutaj, pamiętaj – zapewniła z mocą. – Najważniejsze, że zawsze będzie obecna w twoim sercu. Tylko to się liczy, więc nie ma się czego bać. Chłopiec rozważał słowa Shannon przez chwilę, potem sięgnął po ostatni kawałek pizzy i uśmiechnął się. – Tatusiu, a jakby Shannon była moją nową mamusią, to mógłbym jeść pizzę codziennie, prawda? – wypalił. Shannon zakrztusiła się kawałkiem pizzy. Przez moment spędzony na podnoszeniu rąk i ofiarnym waleniu jej przez Aleksa w plecy, nie musieli na szczęście reagować na słowa Jeremy’ego. A niech to licho! Jak niby należało odpowiedzieć na takie pytanie?

– Na nas już czas – powiedział Alex, kiedy Shannon doszła do siebie. – I tak już za długo zawracaliśmy pani O’Rourke głowę. – Wyraz jego twarzy był nieodgadniony. – Tatusiu, ale... – Idziemy, synku. Usta chłopca wygięły się w podkówkę, ale nic już nie powiedział. Kiedy wyszli, Shannon oparła się o ścianę. Wizyta doktora McKenziego i jego syna mocno ją wyczerpała. Twarz Aleksa przybrała daleki od entuzjastycznego wyraz, kiedy Jeremy wpadł na pomysł, żeby sprawić sobie nową mamusię. Pomijając całą niezręczność sytuacji, jego niechęć brała się nie tyle z tego, że chodziło o Shannon, bo znał ją zbyt mało, by z góry wykluczyć jej kandydaturę, lecz z tego, że czuł awersję do powtórnego związku. Może czuł się winny wobec zmarłej żony, może rana była zbyt świeża. Nieważne, przecież chciała pomóc tylko Jeremy’emu, jego ojciec mało ją obchodził... A jednak wciąż rozmyślała o Aleksie. Mimo złych doświadczeń nadal pociągali ją staromodni mężczyźni. Mogła sobie wmawiać, że potrzebowała przebojowego i nowoczesnego faceta, jednak żaden z nich nie wzbudzał w niej takich emocji jak Alex. Ani trochę. Rozmarzyła się... i zaraz przywołała się do porządku. Mężczyźni gustowali w określonym typie kobiet. O ile zdążyła się zorientować, Kimberly McKenzie nie była ani trochę do niej podobna. – Wracam do pracy – zakomunikowała Kaneowi kilka dni później podczas obiadu u matki. Shannon musiała przyznać, że szczęście Kane’a, Beth i małej Robin nieco ją przygnębiało. Oczywiście cieszyła się, że tak dobrze im się układa, jednak humor psuła świadomość, że dla niej to niedostępna kraina. – Zostajesz na urlopie – odparł Kane twardo. – Ale ja chcę... – Jesteś zestresowana i musisz odpocząć. – Już odpoczęłam. – Przez ostatni rok pracowałaś jak szalona. Należy ci się relaks. Poniekąd miał rację, chociaż Kane przed ślubem praktycznie mieszkał w firmie. – Posłuchaj brata, kochanie. – Matka poklepała ją po ramieniu. – Naprawdę czuję się świetnie. Ten przymusowy urlop mnie męczy. – Shannon nie dodała, że mając dużo wolnego czasu, wciąż myślała o Aleksie i jego synu. Wiedziała, że sypialnie jej i Aleksa dzieliła zaledwie ściana, co jeszcze bardziej pobudzało wyobraźnię. Po raz pierwszy od dłuższego czasu tak obsesyjnie myślała o mężczyźnie. Jej dotychczasowe związki nie skłaniały do takich fantazji, okazały się bowiem niewypałami. Teraz dopiero dostrzegła, że stała się oziębła, jakby broniła się przed następnym zranieniem. – Jesteś nadal na urlopie – stwierdził Kane łagodnie, ale stanowczo. Połaskotał córeczkę pod bródką i uśmiechnął się do siostry porozumiewawczo. Wyraz niezadowolenia, jaki pojawił się na twarzy Shannon, nie zrobił na nim najwyraźniej żadnego wrażenia. – Brak ci obiektywizmu, bo jestem twoją siostrą.

– Daj spokój. Dostajesz pensję, jesteś na zasłużonym urlopie, a jeszcze się wściekasz. Grozi ci wypalenie, uwierz mi. – Nie jestem wypalona, tylko... – Urwała nagle. – Hej, siostrzyczko, co jest nie tak? Po śmierci ojca postanowiła być silna. Ukrywała łzy, światu pokazywała uśmiechniętą twarz, nawet kiedy chciała krzyczeć z rozpaczy. Dobrze radziła sobie z nauką, nieszczęśliwą miłość obracała w żart. Jeżeli zdarzało jej się płakać, to tylko do poduszki. Teraz też nie zamierzała ujawniać swoich uczuć przed rodziną. – Wszystko OK. – Machnęła ręką. – Wiesz, zaczął się sezon świąteczny i ludzie są rozprężeni. Kiedy mnie nie ma, w biurze nikt nie zapanuje nad tym bożonarodzeniowym lenistwem. Kane przyglądał się jej sceptycznie, w końcu jednak uśmiechnął się. – Masz rację, tyle że obiecałem wszystkim w ramach prezentu pod choinkę odpoczynek od Smoczycy i muszę dotrzymać słowa. – Smoczycy? Wielkie dzięki! Zastanawiam się, czy nie jest za późno na anulowanie premii świątecznych. – Już są zaksięgowane, siostrzyczko – zaśmiał się Kane z satysfakcją. Przez resztę popołudnia Shannon próbowała utrzymać pozory, że jest w świetnym nastroju, co kosztowało ją wiele i mieszkanie matki opuszczała z ulgą. Przejeżdżając koło domu Neila, zwolniła. Kiedyś dałaby sobie rękę uciąć, że akurat ten z jej braci nigdy się nie ożeni. Neil jednak zakochał się w Libby i zmienił się nie do poznania. Zrezygnowała jednak z odwiedzin. Miała już dosyć oglądania szczęśliwych par. Kiedy dojeżdżała do siebie, słońce chyliło się ku zachodowi. Gdy zatrzymała się na podjeździe, zauważyła Jeremyego, który biegł w stronę jej samochodu. Chłopiec wariacko wymachiwał jedną ręką, a w drugiej trzymał Tibblesa. – Cześć, Jeremy! – powiedziała radośnie. – Cześć, Shannon! W ciągu ostatnich paru dni kilka razy spotkała Aleksa i Jeremy’ego, jednak po wymianie grzeczności Alex natychmiast zabierał syna do domu. Tempo, w jakim otwierał drzwi, było nieomal obraźliwe. Teraz jednak obaj stali na zewnątrz na trawniku przed domem. – Co tu robicie? – spytała chłopca. – Zakładamy z tatą światełka. Zauważyła drabinę opartą o ścianę obok wejścia do apartamentu doktora McKenziego. – Super. – A tata się skaleczył i powiedział brzydkie słowo! – pośpieszył z informacją Jeremy. Z trudem zdławiła śmiech. – Naprawdę? – Tak, powiedział... – Jeremy – przerwał mu pośpiesznie Alek – nie powinieneś tego mówić, a już na pewno nie w obecności damy. Chłopiec ucichł i ze spuszczoną głową wymamrotał przeprosiny, przyciskając do piersi

Tibblesa. Shannon zmierzwiła mu włosy. – Nie ma za co – odrzekła pogodnie. – Mam to szczęście, że los obdarzył mnie pięcioma braćmi i zawsze któryś z nich rozwiesza świąteczne lampki przed moim domem, więc nie muszę się o nic martwić. Nie dodała, że jej bracia byli równie mocno wyczuleni na delikatność uszu „dam” i postępowali wobec kobiet bardzo szarmancko, jak nauczył ich ojciec. Ten swoisty kodeks rycerski O’Rourke’ów często doprowadzał panie z tej zacnej familii do szału. – Szkoda, że nie mam brata. Oby tylko, pomyślała Shannon, znów nie zaczął swatać ze mną ojca! – Mam też trzy siostry – dodała szybko. – Mirandę, Kelly i Kathleen. Miranda i Kelly są bliźniaczkami. – A lubią grać w zbijaka? – chciał wiedzieć Jeremy. – Kiedyś tak, ale teraz już są dorosłe. – Szkoda. Chciałbym się nauczyć grać, ale starsze dzieci mówią, że jestem za mały. – Pewnie nie chcą, żeby ci się coś stało – podsunęła. Alex ukrył spuchnięty kciuk w kieszeni i śledził z napięciem, jak jego synek znowu rozjaśnia się cały w obecności Shannon. Teraz zachowywał się jak większość dzieci w jego wieku, choć zwykle był znerwicowany i nieufny, unikał ludzi. Jeremy patrzył na Shannon z zachwytem, uśmiechał się do niej cały czas. Alex ostatnio co nieco dowiedział się o klanie O’Rourke’ów. Trudno by było znaleźć drugą równie szanowaną rodzinę. Znani i poważani w biznesie, byli również bardzo aktywni w działalności charytatywnej, pomagali ludziom pokrzywdzonym przez los. Na przykład Shannon była członkinią zarządów trzech fundacji, a także bardzo się zaangażowała w prowadzenie domu dla bezdomnych. Trudno było się dziwić, że tak piękna, urokliwa i obdarzona silnym charakterem kobieta potrafiła załatwić każdą sprawę i zyskać przychylność wpływowych osób. Jej uśmiech rozbroiłby każdego. Mimo to niektórzy twierdzą, że jest chłodną, cyniczną bizneswoman. Chyba nie mają oczu, pomyślał Alex. Nietrudno zgadnąć, że pod grzeczną, wypracowaną powłoką krył się żywy ogień. – Witaj – powiedział, lekko zirytowany jej zupełnym brakiem zainteresowania jego osobą. Kiedyś kobiety uważały go za całkiem przystojnego mężczyznę. Zaraz potem pomyślał, że nie ma przecież żadnych planów wobec Shannon. Wolał podziwiać jej wdzięki z bezpiecznej odległości. – Cześć. Masz problemy z przyczepianiem światełek? – Już nie. – Syknął, bo poruszył kciukiem. Spokoju nie dawała mu pewna sprawa. Otóż opiekunka z przedszkola dzwoniła do niego już trzykrotnie, domagając się namiarów na osobę, z którą można by się skontaktować w przypadku, gdyby on był nieosiągalny. Tylko Shannon nadawała się do tej roli, bo tylko jej Jeremy ufał i czuł się z nią dobrze. Oczywiście nie przypuszczał, żeby nastąpiła taka awaryjna sytuacja, musiał jednak podać w przedszkolu czyjeś personalia. Jedyne, co go powstrzymywało, to świadomość, że taka prośba zmniejszyłaby między nimi dystans, na którym tak bardzo mu zależało.

– Jeżeli jesteście głodni, to zapraszam na tajskie jedzenie. Właśnie zamierzałam zamówić. – Gdy Shannon dostrzegła wahanie Aleksa, dodała: – Potraktuj to jako powitanie nowych sąsiadów. Powinnam przynieść wam ciasto lub zapiekankę, ale.. – Nie zamierzała zdradzać im swoich antytalentów kulinarnych, zakończyła więc na owym „ale”, które mogło znaczyć cokolwiek. Alex już zauważył, że nieraz uciekała się do tej sztuczki, a domyślanie się, co Shannon miała na myśli, mogło każdego mężczyznę przyprawić o zawrót głowy. – Niestety straciłaś szansę wzięcia udziału w konkursie na danie powitalne – zażartował. – Tami Barton zrobiła zapiekankę, Naomi Hall uraczyła nas gigantyczną galaretką, a Lisa Steemple upiekła ciasto. Dostaliśmy też ciastka własnej roboty, roladę migdałową i chleb domowego wypieku. – Niech zgadnę, że autorkami tych kulinarnych arcydzieł były kobiety niezamężne, panny lub rozwódki, jak Lisa, Tami i Naomi? – spytała słodziutko. Alex zadumał się. Cóż, Shannon miała rację. Podobnie było w Minnesocie, gdzie uprzednio mieszkał. Już kilka dni po śmierci Kim sąsiadki zaczęły go nawiedzać. Przynosiły łakocie dla Jeremy’ego, smakołyki dla niego, a nawet kilkudaniowe obiady. Zachowywały się natrętnie, ich intencje były jednoznaczne. Dlatego między innymi bez żalu opuszczał Minnesotę. Był na siebie zły, że nie zauważył sposobu, w jaki patrzyły na niego Naomi i Lisa. Zupełnie nie zwrócił uwagi na ich zaloty, bo też flirty kompletnie nie były mu w głowie. Z bólem pomyślał o Kim. Dzielnie walczyła do końca, chciała żyć dla niego i Jeremy’ego. Nie udało się. Kiedy składali przysięgę „Dopóki śmierć nas nie rozłączy”, wydawało się, że czeka ich tak wiele wspólnie spędzonych lat... – Ale? – Tak, wszystkie niezamężne – odpowiedział wreszcie. Spojrzała na niego z powagą. – Też jestem niezamężna, ale na pewno nie zrobię dla ciebie ciasteczek czy rolady – obiecała solennie. – A także zapiekanki i domowego chleba. – Uśmiechnął się smutno. Nie wspomniał o tym Shannon, ale te potrawy przypominały mu stypę po Kim. – Będę o tym pamiętać. Oczywiście nie musisz przyjąć mojego zaproszenia, pamiętaj jednak, że choć jestem wolna, jednak nie poluję na ofiarę jak Lisa czy Naomi. – Co to znaczy „nie poluję na ofiarę”? – chciał wiedzieć Jeremy. Po chwili zaskoczenia Alex odparł swobodnie: – To znaczy, że Shannon chce się z nami tylko przyjaźnić. – To prawda, chcę, żebyśmy byli tylko przyjaciółmi. Nacisk, z jakim wypowiedziała te słowa, zwarzył Aleksowi humor. To było zupełnie irracjonalne uczucie, bo przecież niczego bardziej nie pragnął niż tego, żeby traktowała go właśnie w ten sposób.

ROZDZIAŁ TRZECI – Lubię tajską kuchnię – stwierdził Alex – ale dla Jeremy’ego jest za ostra. – Nie ma sprawy, poproszę, żeby kurier kupił po drodze hamburgera i frytki. Co ty na to, Jeremy? Chłopak bardzo się ucieszył. Uwielbiał pizzę i hamburgery, może właśnie dlatego, że Kim nie pozwalała mu ich jeść. Alex starał się przestrzegać wprowadzonych przez żonę zasad zdrowej kuchni, ale nie było to łatwe, przecież pracował i nie miał czasu systematycznie gotować, choć był całkiem niezłym kucharzem. – To dobre rozwiązanie, lecz tylko w teorii. Bo niby jak namówisz chłopaka, który rozwozi jedzenie, do zrobienia dodatkowej rundki po hamburgera i frytki. – Chcesz się założyć? – Shannon uśmiechnęła się szelmowsko. Nie. Alex nie chciał się zakładać ani o to, ani o nic innego. Ta kobieta mogłaby namówić każdego do wszystkiego. Najbliższy przykład: surowo sobie nakazał zachowanie dystansu, lecz oto znów zjedzą razem kolację! Jeśli to ma być dystans... – Jeżeli chcesz, możesz spróbować tajskiej kuchni – powiedziała do Jeremy’ego, kiedy wchodzili do jej mieszkania. – Polecam kurczaka z orzechami. Jest przyrządzany na słodko i po prostu pyszny. – OK. – Chłopiec zgodziłby się na wszystko, co zaproponowała Shannon. Jego syn szczebiotał wesoło. Był zachwycony, że znów spędzi wieczór u sąsiadki. Shannon opowiadała o różnych wschodnich potrawach, . których będzie mógł spróbować. Kim nie przepadała za egzotyczną kuchnią. Aleksowi wydawało się, że Jeremy tę niechęć po niej odziedziczył, jednak teraz widać było wyraźne, że dałby się namówić nawet do zjedzenia świerszcza w czekoladzie, oczywiście gdyby Shannon zapewniła go, że jest pyszny. – Masz jakieś preferencje? – zapytała Aleksa, wieszając płaszcz w garderobie. W przeciwieństwie do utrzymanego we wzorowym porządku salonu, garderoba była zagracona, między innymi było tu mnóstwo sprzętu do uprawiania sportów zimowych. Alex miał wrażenie, że jest to swoista metafora złożonej osobowości i nieodgadnionej natury Shannon. – Wszystko uwielbiam z tej kuchni, dlatego pytam o twój ulubiony smak – dodała. Chciał odpowiedzieć, że przepada za tym, co ostre, ale mogłoby to zabrzmieć dwuznacznie. Shannon była niewątpliwie bardzo seksowną kobietą, lecz takich jest mnóstwo. Była też bardzo inteligentna i pełna temperamentu, a zarazem subtelna i delikatna. Mimo że otwarta i szczera, zarazem tajemnicza i intrygująca. A przez to bardzo niebezpieczna. Dlatego ją odrzucił. Teraz jednak postrzegał ją inaczej. Przede wszystkim była twardą, bezwzględną bizneswoman. Tego był pewien, bo znów usłyszał o niej różne opowieści, tym razem z bardzo wiarygodnych źródeł. Jednak poza pracą wykazywała dużo ciepłych uczuć. Przejmowała się losem ludzi odrzuconych, była też serdeczną sąsiadką. Cudownie też odnosiła się do jego syna, po prostu ofiarowała mu serce.

Nie było w tym żadnej sprzeczności. Ludzie twardzi, a nawet bezwzględni w firmie, nie muszą być zimnymi draniami. Wyznają po prostu zasadę, że „praca to nie piknik”, nie ma tu miejsca na sentymenty, natomiast po pracy stają się inni, dopuszczają do siebie różne uczucia, pozwalają mówić sercu. By jednak być takim, nie można mieć kruchej i eterycznej natury. I Shannon taka nie była. – Podobnie jak ja. Wiele lat pracowałem za granicą, dlatego smakuje mi w zasadzie wszystko. Jeżeli jednak chcesz, żeby i Jeremy czegoś spróbował, zamów też coś łagodnego. – Dobrze, powiem im, żeby mielone chili podali nam oddzielnie. Shannon zamówiła przez telefon cały zestaw różnych dań, a także z niepojętą maestrią (czy też nieodpartym wdziękiem) załatwiła hamburgera, frytki i mleko. – Chyba trochę przesadziłaś z zamówieniem – powiedział Alex. – Nie sądzę. – Uśmiechnęła się. – Myślę, że masz równie monstrualny apetyt jak moi bracia. – Musisz być bardzo z nimi związana? – spytał z ledwie skrywaną zazdrością. – Bardzo. Co prawda często doprowadzają mnie do szału, bo uwielbiają wtrącać się w moje życie, a Kane za bardzo wziął sobie do serca rolę głowy rodziny. Jednak kiedy trzeba było rozprawić się z jednym czy drugim jaskiniowcem, zrobili to perfekcyjnie. – Jaskiniowcem? – Nie uwierzyłbyś, z kim się spotykałam jako nastolatka. Jednak bracia nieraz mocno przesadzili. – To znaczy? – Kiedy zaczęłam umawiać się na randki, Neil i Kane przez pierwsze pół roku chodzili za mną krok w krok. Dylan i Connor też nie byli zachwyceni, ale przynajmniej suszyli mi głowę w domu. Możesz sobie wyobrazić, jak się czułam? Marzę o pierwszym pocałunku, ale wiem, że za każdym krzaczkiem może kryć się braciszek, który marzy tylko o tym, by kochasiowi siostry spuścić łomot. Alex roześmiał się szczerze. Niby się skarżyła, ale w głębi duszy była zadowolona, że w każdej chwili mogła liczyć na braci. On i jego brat nie zapewnili tego swojej siostrze. Trzy osobne wyspy pod jednym dachem. – A miałaś z jakimś chłopakiem takie kłopoty, że bez pomocy braci byś sobie nie poradziła? – Ja? Ależ skąd. Zawsze doskonale sobie daję radę sama. – Jej oczy błysnęły złowrogo. Jakaś tajemnica, pomyślał, ale nie zamierzał dociekać. Intrygowało go natomiast, czy Shannon rzeczywiście jest taka twarda, na jaką wyglądała. A może jednak był powód, dla którego jej bracia wciąż ją chronili? Widział swoją siostrę Gail raz w ciągu ostatnich trzech lat. Była twardą kobietą, nie miał jednak pewności, czy gdyby potrzebowała pomocy, zwróciłaby się właśnie do niego. To uczucie nie było przyjemne, a nie chciał już dłużej myśleć o nieprzyjemnych rzeczach. Usiadł obok Jeremy’ego, który znowu się bawił kolejką elektryczną. Tibbles siedział oparty o jedną z makiet wiktoriańskich domów. Alex pomyślał, że pluszowy królik wygląda, jakby był wstawiony. Jedną nogę miał nonszalancko przełożoną przez drugą, a ucho zasłaniało oko. Tak

naprawdę nienawidził tej zabawki. Była ucieleśnieniem wszystkiego, czego nie chciał pamiętać. Synek przyczepił się do królika jak rzep. Po stracie matki izolował się od otoczenia. Dopiero kiedy pojawiła się Shannon, przestał tak histerycznie reagować na próby odebrania mu Tibblesa choćby na chwilę. – Czu, czu, czu! – wykrzykiwał radośnie. Alex spojrzał w stronę kominka, gdzie Shannon, klęcząc, dokładała drewna do ognia. Wyglądała jak starożytna bogini z tą swoją aureolą kasztanowych włosów, pięknym profilem i niezwykle zgrabną sylwetką. – Dziwię się, że nie masz elektrycznego kominka, jest wygodniejszy w użyciu – zagadnął. – Wolę prawdziwy ogień. – Zapatrzyła się ma moment w tańczące płomienie. – Daje inne ciepło, a jego tajemniczy blask... – Uśmiechnęła się marzycielsko. – Co roku jeździmy z moją mamą do Irlandii. W domu, w którym się urodziła, jest kominek czy raczej palenisko, które zajmuje pół kuchni. Nad nim wiszą miedziane garnki i dzbanki, które odbijają ogień. Kiedy tam jestem, czuję się bezpieczna i radosna, jakbym miała pewność, że zawsze wszystko będzie dobrze i nic nigdy się nie zmieni na tym najlepszym ze światów. – Wszystko się zmienia – skomentował ostrzej, niżby chciał. Niestety życie w dość okrutny sposób nauczyło go tej prawdy. – Wiem... Doświadczyłam tego, będąc niewiele starsza od Jeremy’ego, a jednak miła jest świadomość, że moi dziadkowie mieszkają wciąż w małym domku. Wprawdzie Kane niejednokrotnie chciał im wybudować willę z wszelkimi wygodami w Seattle, oni jednak za nic nie chcą się zgodzić. – Dlaczego? – Tyle pokoleń z woli Boga wyrosło w ich domu, czują się strażnikami tego miejsca. Nie ruszą się ze skrawka ziemi, który Bóg im ofiarował na cały ich żywot. Słyszałam to często od babci. – Pewnie nie była zadowolona z wyjazdu córki do Ameryki? – Nie akceptowali mojego ojca. To znaczy... Cóż, mój ojciec był przed ślubem trochę narwany, a oni byli bardzo tradycyjną rodziną. Mówili, że jest nieokiełznany, co w ich ustach nie było pochwałą. No i porwał ukochaną córkę za ocean. „Nieokiełznany?” Alex uśmiechnął się pod nosem. – Jesteś podobna do twojego ojca, prawda? – Tak – odparła z dumą. – Chociaż w rodzinie to Patrick ma opinię największego narwańca. „Wykapany tatuś”, mawia moja mama. Jednak i on się ustatkował, ożenił się niedługo po Kanie. – Rozumiem, że w twojej rodzinie małżeństwo traktuje się jak kotwicę, która przytrzymuje szalonych O’Rourke ów, w bezpiecznej przystani? – Można to tak ująć. – Roześmiała się. – Ze mną jednak to się nie uda. W jej zielonych oczach znowu pojawił się jakiś nieodgadniony błysk. Alex raz jeszcze poczuł, że Shannon coś ukrywa. Z jednej strony chciałby się dowiedzieć, co to takiego, z drugiej jednak w głowie zapalała mu się ostrzegawcza lampka. Takie kobiety były

fascynujące, ale też zbyt skomplikowane dla wdowca z małym dzieckiem. Na próżno jednak powtarzał sobie, że nie powinien dłużej ciągnąć tego niebezpiecznego tematu. – Dlaczego? – Przysunął się do niej. – To proste. Jestem zbyt niezależna, lubię postawić na swoim, dużo pracuję i nie chcę tego zmieniać. Gdzie tu miejsce na udane małżeństwo? Alex dałby głowę, że nie była to prawda, a przynajmniej nie cała. – Trudno w to uwierzyć. Lubisz dzieci i świetnie sobie z nimi radzisz. Wydaje mi się, że chciałabyś mieć rodzinę. – Skąd wiesz, że dobrze sobie radzę z dziećmi? Z Jeremym po prostu się lubimy, stąd nasza zażyłość. – A dlaczego się lubicie? – zaśmiał się. – Bo masz dar do dzieci. – Nie o to chodzi. Rozumiemy się z twoim synem, bo mamy podobne przeżycia za sobą. Kiedy mój ojciec zginął w wypadku, miałam osiem lat. W jednej chwili byłam pogodną, ciągle śmiejącą się dziewczynką, a w następnej... – Głos się jej załamał, oczy pociemniały. – Nie musisz kończyć – powiedział miękko. – Muszę ci to powiedzieć, bo może dzięki temu lepiej zrozumiesz Jeremy’ego. Wiem, co przeżywa dziecko, któremu zawalił się świat. Wiem, co to znaczy cierpieć tak bardzo, że człowiek najchętniej wpełzłby do dziury, żeby nikt go nie mógł znaleźć i żeby nareszcie mógł się wypłakać i wykrzyczeć. – Mówiła szybko, z ulgą, jakby pozbywała się wielkiego ciężaru. Miał wyrzuty sumienia, że skłonił ją do zwierzeń. Jednego mógł być pewien. Shannon chciała dla Jeremy’ego jak najlepiej, na pewno zatem się zgodzi, żeby podał jej numer w przedszkolu. Przeczesał włosy nerwowym gestem. – Chciałbym cię poprosić o przysługę – powiedział nieśmiało. – Chodzi o Jeremy’ego. Panie w przedszkolu prosiły, żeby podać awaryjny kontakt, gdybym akurat był nieuchwytny. Przepraszam, że cię o to proszę, ale to musi być ktoś, kto mieszka niedaleko przedszkola. Zrozumiem, jeśli odmówisz... – No co ty. – Wyjęła z torebki wizytówkę i napisała coś na odwrocie. – To mój numer do biura, tu domowy i na komórkę, a także telefon mojej asystentki. Zawsze wie, gdzie mnie szukać. Dzwoń, kiedy tylko będę mogła w czymś pomóc. Shannon naprawdę była miła i bezpośrednia. Wziął od niej wizytówkę i zagapił się na moment w jej skrzące zielone oczy, a potem wzrok ześliznął mu się na jej apetyczne, pełne usta. I zaraz poczuł panikę. Nie chciał, by ta kobieta mu się spodobała. Nie chciał komplikacji i zawirowań. Potrzebował spokoju i stabilizacji. Dzwonek do drzwi wyrwał go z rozmyślań. – O, to pewnie nasza kolacja. Sięgnął po portfel, ale Shannon pokręciła głową. – Przecież to ja stawiam. – Ale... – Nie mógł pozwolić, by kobieta zapłaciła za kolację. Takie miał zasady. – Żadnych ale. – Zerwała się z podłogi. Wydostanie się spod spojrzenia Aleksa sprawiło jej pewną ulgę. Już nie pamiętała, kiedy ostatnio musiała włożyć tyle wysiłku, żeby się nie zaczerwienić. Jego spojrzenie było takie intensywne... Z niezadowoleniem myślała, że znowu

wpadł jej w oko ktoś, kto może tylko skomplikować jej życie. Nie miała szczęścia w miłości, ale czy musiał spodobać jej się akurat opłakujący śmierć żony wdowiec z małym synkiem? – A jak tam w college’u? – zapytała, kiedy zasiedli do dużego stołu w salonie. Ten temat był przynajmniej zupełnie neutralny. Powietrze wypełnił zapach egzotycznych przypraw, a Shannon rozkładała dymiące potrawy na talerze. – Całkiem nieźle. Nie wiedziałem jednak, że wykładanie podstaw inżynierii studentom pierwszego roku może być tak trudne. – Myślałam, że wykładasz już od wielu lat. – Nie, uczę dopiero pierwszy rok. Wcześniej związany byłem z różnymi projektami budowlanymi. Często wyjeżdżałem, pracowałem w wielu miejscach na całym świecie. Uznałem jednak, że teraz, kiedy opiekuję się synem, muszę gdzieś osiąść, bo dziecko potrzebuje stabilizacji. – No tak, małemu pewnie łatwiej było się zaadaptować, kiedy przemieszczaliście się we trójkę. – Nie, było inaczej. – Nieco się zmieszał. – Uwielbiam egzotyczne kraje, lecz Kim wręcz przeciwnie. Wolała mieszkać w naszym domu w Minnesocie, a ja dolatywałem, kiedy tylko mogłem. Tak było najlepiej. Ciekawe dla kogo, pomyślała Shannon. Nie mieściło jej się w głowie, że można pozwolić na tak długie rozstania. Alex jeździł tam, gdzie zdobył kontrakt, bo taką miał pracę, lecz Kim wolała zostać w wygodnym domu. Jakże bardzo różniła się od jej matki, która, gdy była taka potrzeba, podążała z dziećmi za mężem, który też znajdował zatrudnienie w różnych miejscach. Oczywiście tę refleksję zachowała dla siebie. – Może powinieneś uczyć studentów z ostatnich lat, przed dyplomem? – zmieniła temat. – Byłoby ci łatwiej. – Przydzielą mi takie grupy w przyszłym roku. Wiesz, trochę brakuje mi wyjazdów, ale jeszcze bardziej twórczej pracy nad projektami, choć w sumie nie jest źle. Przekazywanie wiedzy przyszłym inżynierom to też ciekawe zajęcie. – Nie możesz zaczepić się gdzieś jako konsultant przy projektach? Taka dodatkowa praca mogłaby być atrakcyjna. – Myślałem o tym, ale wiesz, jak to jest po przeprowadzce. Trzeba najpierw uporządkować domowe sprawy. Teraz zacznę się za czymś rozglądać. Shannon postanowiła napomknąć Kaneowi o doktorze McKenziem. Jej brat zatrudniał tylko najlepszych i najbardziej błyskotliwych specjalistów, a Alex z pewnością taki właśnie był. Obawiała się jednak, że jak tylko napomknie Kane’owi o sąsiedzie inżynierze, zaraz podda ją przesłuchaniu, na co nie miała najmniejszej ochoty. Gdy spojrzała na Jeremy’ego, zauważyła, że chłopiec ma niezadowoloną minę. Wcześniej Shannon nie zachęcała go, żeby spróbował tajskich potraw. Na jego talerz nałożyła hamburgera i frytki, jednak najwyraźniej nie zapomniał o złożonej mu wcześniej propozycji. – Mówiłaś, że będę mógł spróbować – przypomniał jej z wyrzutem. – Jasne, czego chcesz spróbować najpierw? – Gdy wskazał na jej talerz, uśmiechnęła się.

– Świetny wybór. To jest właśnie ten pyszny kurczak, o którym ci mówiłam. Przyrządzony na słodko z orzeszkami i mlekiem kokosowym. – Nałożyła mu niewielką porcję. W zestawie był też świeży szpinak, ale akurat to wiedziała o dzieciach: prawie wszystkie nie cierpią zielonej mazi. Jeremy chwilę się wahał, spróbował, a już po chwili spytał z nadzieją: – Mogę jeszcze trochę? – Czy mogę prosić o dokładkę – poprawił go automatycznie Alex. Wpatrywał się w syna z osłupieniem. – Czy mogę prosić o dokładkę i czy tata może też prosić o dokładkę? – wyrecytował Jeremy. Shannon zaśmiała się serdecznie. – I ty możesz, i tata też. Możecie prosić, o co tylko zechcecie. To niecałkiem prawda, pomyślał Alex. Między tym, czego pragnął, a tym, co mógł otrzymać, istniała prawdziwa przepaść. Jego zainteresowanie Shannon było niewłaściwe. Nie był to ani czas, ani miejsce na takie uczucie. Zarówno ze względu na Jeremy’ego, jak na niego samego trzeba to zainteresowanie ukryć jak najgłębiej. Właśnie w momencie, kiedy podjął to postanowienie, Shannon oblizała usta z resztek sosu. Zrobiła to w sposób tak bezwiednie erotyczny, że Alex omal nie wypuścił widelca z dłoni. Pomyślał z rezygnacją, że zachowywanie się wobec Shannon w sposób obojętny może być zadaniem niezwykle trudnym, kto wie, czy nieprzerastającym jego możliwości. Znacznie później, już we własnym mieszkaniu, po położeniu Jeremy’ego do łóżka, Alex zasiadł wygodnie w salonie i oddał się rozmyślaniom. Zawsze lubił seks. Był również niezwykle czuły na kobiece wdzięki. Nieraz miał okazję, szczególnie podczas swoich rozlicznych wyjazdów, przekonać się, jakie wrażenie robił na kobietach i często odmawiał różnym propozycjom. Sama myśl o tym, że mógłby zdradzić żonę, była mu wstrętna. Jego rodzice zdradzali się nawzajem i był to jeden z powodów, dla których ich życie, a także życie ich dzieci, zamieniło się w piekło. Jak by zareagowała Kim, gdyby mógł się jej teraz zwierzyć ze sposobu, w jaki myślał o swojej sąsiadce? Powiedziałaby pewnie coś wyważonego i rozsądnego, na przykład: „Te uczucia są zupełnie naturalne. Nie obwiniaj się”. Tak, Kim miała w sobie wręcz buddyjski spokój, co czasami go irytowało. Jednak to przecież takiej właśnie kobiety potrzebował. Spokój Kim działał kojąco na jego biorące się przeszłości rozdarcie. Kim nigdy nie podnosiła głosu, nie miała zresztą powodu, bo nic nie było jej w stanie zdenerwować. Aleksowi znowu przyszła na myśl Shannon. Była nieocenioną pomocą, jeśli chodzi o jego syna, ale bał się, że jeżeli te kontakty się zacieśnią, Jeremy nabije sobie głowę myślami o „nowej mamusi”. Ciężko mu było się do tego przyznać, ale bardzo mu się podobała i bardzo jej pragnął. Niestety nie było możliwości, żeby romans z sąsiadką nie pociągnął za sobą istotnych zobowiązań. Poza tym Shannon z pewnością nie bawiła się w takie ulotne związki.

Mimo że starała się stwarzać pozory nowoczesnej kobiety, Alex wiedział swoje. Potarł kark z rezygnacją. Dlaczego jego życie nagle tak się skomplikowało?

ROZDZIAŁ CZWARTY Shannon sączyła herbatę i z zainteresowaniem rozglądała się po wypełnionej do ostatniego miejsca kawiarni. Widziała głównie zakochane pary z czułością patrzące sobie w oczy. Nie wiedzieć czemu ten widok sprawił, że zaczęła myśleć o Aleksie McKenziem. A właściwie, musiała przyznać, wcale nie musiała widzieć przed sobą całujących się zakochanych, żeby o nim myśleć... Westchnęła głęboko i wyszła z kawiarni. Na ulicy owionął ją chłodny wiatr. Liście tańczyły w powietrzu, a chodnik lśnił od mrozu. Znowu westchnęła i sięgnęła po telefon, który właśnie zaczął dzwonić. – Shannon, tu Alex. – Cześć – powiedziała zaskoczona. – Czy ci nie przeszkadzam? – Był zdenerwowany, spięty. – Nie, właśnie skończyłam świąteczne zakupy. Czy coś się stało? – zapytała z niepokojem. – Nic wielkiego. Jeremy chce, żeby go wcześniej odebrać z przedszkola. Mówi, że źle się czuje. To chyba nic poważnego, ale mam w pracy kryzysową sytuację i nie mogę teraz wyjść. Głupio mi cię prosić, ale... – Daj spokój – przerwała mu. – Zabiorę go do siebie, na pewno sobie poradzimy. – Po drugiej stronie zaległa cisza. – Alex, jesteś tam? – Tak, przepraszam. Jestem ci bardzo wdzięczny. Powinienem wrócić do piątej. Zamienili jeszcze kilka słów, a gdy skończyli rozmowę, Shannon ogarnęła panika. Nie wiedziała, jak się zająć dzieckiem, i do tego chorym! – Idiotko, nie chodzi o ciebie, tylko o Jeremy’ego! – zrugała się. – Weź się w garść. Chodziło też o Aleksa. Do tego jednak wstydziła się przyznać sama przed sobą. Po drugiej wspólnej kolacji liczyła na to, że stosunki między nimi się zacieśnią, ale Alex czuł wyraźny dyskomfort, gdy musiał ją o coś ją poprosić. To nie rokowało najlepiej. Sąsiedzka pomoc to przecież najnaturalniejsza rzecz w świecie... W przedszkolu przywitała ją starsza pani. – Pani Shannon O’Rourke? Witam, nazywam się Helen Davis. Niestety Jeremy jest bardzo zdenerwowany. – Co się stało? – Powiedziałyśmy mu, że pani po niego przyjedzie i bardzo się ucieszył. Jedna z opiekunek zaproponowała, że zszyje mu pluszowego królika, z którym się nie rozstaje, i od tej chwili nie możemy sobie dać z Jeremym rady. – Czyżby opiekunka próbowała mu zabrać Tibblesa? – zapytała Shannon z niepokojem. – Niezupełnie... – odparła pani Davis z pewnym wahaniem. – Shannon! – usłyszała zapłakany głos Jeremy’ego. Chłopiec podbiegł do niej, a kiedy się do niego nachyliła, złapał ją za szyję i wtulił się z całej siły.

– Cześć, mały, co się dzieje? – zapytała miękko. – Ta pani chciała pokłuć Tibblesa! – krzyknął przez łzy. – To straszne, ale przecież już jest OK. Pojedziesz ze mną do domu? – Tak. Tibbles jest bardzo zmęczony. Musi się położyć. Biedny maluch wstydził się przyznać, że jest śpiący, więc zrzucał winę na przyjaciela. Shannon odsunęła mu kosmyk ciemnych włosów z czoła. Wydało jej się zbyt ciepłe, ale dzieci zawsze są rozgrzane. – No to jedziemy. Zaniosła go do samochodu, a w domu ułożyła na materacu na wprost choinki. Otulony kocem Jeremy zwinął się w kłębek, przytulił Tibblesa i ssąc kciuk, przyglądał się przez chwilę wiktoriańskiemu miasteczku, a po chwili zasnął. Alex gnał po autostradzie, znacznie przekraczając dozwoloną prędkość. Wciąż myślał o przerażonej dziewczynie, którą pozostawił w klinice uniwersyteckiej. Rita Sawyer, niepełnoletnia, wybitnie uzdolniona studentka pierwszego roku, przyszła do niego z problemem. Sytuacja była tak poważna, że zdecydował poprosić Shannon o odebranie Jeremy’ego, czego za wszelką cenę pragnął uniknąć. Z wściekłością zacisnął ręce na kierownicy. Gdyby tylko zdołał odkryć, który z zawodników uniwersyteckiej drużyny futbolowej wpędził dziewczynę w kłopoty! Od razu odechciałoby się gówniarzowi takich zabaw! Niestety Rita była zbyt roztrzęsiona i przerażona, żeby wyjawić nazwisko tego, który był odpowiedzialny za jej stan. Podjechał pod budynek. Z apartamentu Shannon biły światło i ciepło. Z jego strony było ciemno i wiało chłodem. Prychnął z niezadowoleniem. Czyżby stawał się sentymentalny? Przecież dom to tylko cegły i cement, nic więcej. Zamierzał zapukać, gdy Shannon mu otworzyła. – Jeremy śpi – powiedziała szeptem. – Myślę, że ma lekką gorączkę, ale to chyba nic poważnego. – Chcesz powiedzieć, że jest chory? – Niemal ją odepchnął i wbiegł do salonu. Zobaczył, że chłopiec śpi spokojnie, przytulając królika do piersi. – Mój Boże. – Alex z zakłopotaniem potarł kark. – Jeremy od kilku dni narzekał, że się źle czuje, mówił, że go boli brzuch. Opiekunki z przedszkola twierdziły, że symuluje, żeby zostać w domu. Usiadła obok chłopca, odsunęła mu kosmyk włosów z twarzy. Czuły, spontaniczny gest. Aleksowi ścisnęło się serce. Shannon jako jedyna potrafiła dotrzeć do Jeremy’ego, a przecież tak bardzo różniła się od Kim. Nie potrafił tego zrozumieć. – Może złapał jakąś infekcję. Nie sądzę jednak, żeby to było coś poważnego. Napijesz się czegoś? Coli albo wina? Wyglądasz na zmęczonego. – Chętnie napiję się coli, dzięki. Gdy zniknęła w kuchni, Alex ukląkł przy Jeremym i położył mu dłoń na czole. Było cieplejsze niż zwykle, ale niewiele. Z poczuciem ulgi powrócił na wygodny, miękki fotel. Za kilka dni być może Jeremy nie będzie już pamiętał, że to Shannon odebrała go z przedszkola. Dzieci szybko zapominają. Ile razy słyszał to zdanie? Po śmierci Kim wszyscy mu powtarzali: „Czas leczy rany”. Radzono mu też, żeby zapisał się do jakiejś grupy wsparcia lub

skorzystał z pomocy psychologa. Jeremy również. On miał jednak pewność, że nie potrzebuje takiej pomocy. Wszystko, co chciał osiągnąć, to pewność, że jego syna nie spotka już nic złego. Alex westchnął ciężko. Gdyby częściej bywał w domu, być może Kim zdiagnozowano by wcześniej, a wtedy... – Alex? – Shannon ze zmarszczonym czołem stała w progu salonu. – Dziękuję ci za wszystko. – Przecież powiedziałam, że chętnie pomogę. – Wzruszyła ramionami. Jej bezinteresowność go zadziwiała. Rodzice nauczyli go, że ludzie zawsze czegoś chcą i nie robią nic tak po prostu, z dobroci serca. A jednak Shannon O’Rourke, za którą uganiał się pewnie tłum przystojnych i zamożnych kawalerów, nie mogła chcieć niczego od wdowca obarczonego małym dzieckiem... Odkaszlnął, wziął od niej szklankę z colą. Powinien teraz szybko wymyślić jakąś zgrabną wymówkę i zabrać syna do domu. – Myślisz, że Jeremy symuluje chorobę, żeby zwrócić na siebie uwagę? – spytała. – Tak mi się zdawało, ale teraz już nie wiem, komu wierzyć. Może naprawdę źle się czuł? Zaczynam martwić się o jego zdrowie. – Niepotrzebnie. Dzieci często coś łapią, to normalne. – Shannon zadzwoniła do matki i z niepokojem opisała jej stan Jeremy’ego. Mama uspokoiła ją, a potem rozgadała się o dziecięcych przypadłościach. – Wszystkie dzieci wymyślają różne historyjki i fantazjują. To też całkiem normalne. – Skąd ta pewność? – Moja najmłodsza siostra odstawiała sceny godne Oscara. Wprost fantastycznie symulowała różne choroby, oszukiwała nawet lekarzy, na szczęście moja mama nie dawała się nabierać, bo inaczej pewnie zmarłaby na zawał. – A ty nie odgrywałaś Julii na łożu śmierci? – Ależ skąd, miałabym kłamać? – spytała ze zgrozą. – Zawsze słuchałam się mamusi i anioła stróża, byłam wzorowym dzieckiem. – Akurat! Przecież ustaliliśmy już, że odziedziczyłaś nieokiełznaną naturę po ojcu. Siwizna pani O’Rourke to twoja robota, przyznaj się. Uśmiech na jej twarzy zgasł nagle. – Po śmierci ojca przyrzekłam sobie, że mama nie będzie miała ze mną żadnych kłopotów. Każdy z nas przeżywał tę śmierć inaczej, a ja postanowiłam być dzielna. Chciałam być dla matki podporą. – Jej piękne oczy zaszły mgłą. – Shannon, nie musisz o tym opowiadać – powiedział łagodnie. – Chcę... Mój ojciec zginął w wypadku, w tartaku, gdzie pracował. Od tamtego czasu nie okazuję bólu, nikt nie pozna, że zostałam zraniona. Nigdy i nikt. Obracam wszystko w żart, odgryzam się i udaję, że nic się nie stało. – W domu pełnym ludzi zawsze sama ze swym smutkiem... – Najważniejsze, że najgorsze już za mną, no i udało mi się nie wyrosnąć na potwora, prawda? – Udało się – odrzekł z uśmiechem.

– Chcę przez to powiedzieć, że Jeremy dzięki twojej miłości też wyrośnie na dobrego człowieka. Nie powiedziała w zasadzie niczego, czego by już nie wiedział, ale w jej ustach słowa nabrały mocy. Przeżyła śmierć ojca, Jeremy doznał podobnej straty, więc jej zapewnienie, że „wszystko będzie dobrze”, brzmiało jak gwarancja. – Mówisz więc, że nie powinienem się martwić? – Ależ skąd. Zawsze będziesz się martwił o Jeremy’ego. Jesteś jego tatą. Moja mama twierdzi, że rodzic to taki ktc>ś, kto zawsze martwi się o dzieci do końca swych dni. Spodobało mu się, że nazwała go „tatą”, nie ojcem. Każdy mężczyzna może być ojcem, ale nie każdy jest tatą... Zaznał tego w dzieciństwie. – Alex, nie jestem ekspertem w wychowywaniu dzieci. Kiedy Jeremy zasnął, zadzwoniłam do mamy, bo z kolei ona jest ekspertem co się zowie, wychowała całą naszą dziewiątkę, i to z niezłym skutkiem. – Nie potrafię sobie nawet tego wyobrazić. Jeden Jeremy spędza mi sen z powiek, a tu taka gromada. – Mama twierdzi, że przy każdym kolejnym dziecku jest łatwiej. – Dzielna z niej kobieta. Może by mi doradziła, jak pomóc niepełnoletniej, wybitnie uzdolnionej studentce, która zaszła w ciążę? – Alex wciąż nie mógł zapomnieć przerażonych, zapłakanych oczu Rity. – Niepełnoletniej? – Shannon popatrzyła na niego z napięciem. – Tak. Członek uniwersyteckiej reprezentacji futbolowej uwiódł ją, ponieważ założył się o jej cnotę z kolegami z drużyny. Rita ma do mnie zaufanie, więc mi się zwierzyła po zajęciach. Dlatego prosiłem cię o odebranie Jeremy’ego. Dziewczyna była strasznie roztrzęsiona. Nie mogłem jej zostawić w tym stanie. – Zabiję drania! – z furią syknęła oczy Shannon. – Spokojnie. – Podaj mi tylko jego nazwisko, a już dostanie za swoje! – Chętnie sam bym mu dołożył, ale Rita nie chce wyjawić jego nazwiska. Alex patrzył zafascynowany na rozpalone wściekłością policzki Shannon. On zareagował na tę sytuację w sposób rozumowy, chłodny i logiczny, mimo że też był wściekły na tego łajdaka. Ona jednak zupełnie dała się ponieść emocjom. Przez myśl przemknęła mu teoria o dopełniających się elementach żeńskich i męskich. Yin i yang, dwie połówki jabłka, przyciągające się przeciwieństwa... Otrząsnął się, zerwał na równe nogi. – Dziękuję ci za wszystko, naprawdę. Jeżeli Jeremy rzeczywiście coś złapał, to nie chcę cię narażać. Mogłabyś się od niego zarazić. – A co z twoją studentką? – Zostawiłem ją pod opieką psychologa w szpitalu uniwersyteckim. Pewnie niepotrzebnie wspomniałem o jej kłopotach, ale powinnaś wiedzieć, że miałem naprawdę ważny powód, by poprosić cię o pomoc. – Zabrzmiało to nieco niegrzecznie. Ponadto nie było w tym prawdy. Alex chciał się z kimś podzielić swoim zmartwieniem. Psycholog w przychodni przyszpitalnej podszedł do sprawy bez emocji. Rozmawiał z Aleksem w sposób wysoce

profesjonalny i zupełnie wyzuty z uczuć. Alex sam uważał się za osobę zrównoważoną i spokojną, jednak sprawa Rity wymykała się prostym szablonom. Na tak krzyczącą niesprawiedliwość należało raczej zareagować tak jak Shannon. – Pora już na nas, synku. – Nachylił się nad Jeremym. Gdy chłopiec wtulił się mocniej w poduszkę, Alex podniósł go delikatnie. – Nie, tatusiu, chcę zostać u Shannon. – Jeremy był bliski płaczu. Alex oczywiście rozumiał, że jego syn miał tu wiele atrakcji. Uwielbiał kolejkę elektryczną i miniaturowe miasteczko. Kiedy zaproponował mu, że pójdą razem wybrać choinkę, jego syn westchnął tylko głęboko i stwierdził: „I tak nie będzie taka fajna jak choinka Shannon”. Jak dziecko może zakochać się w kimś zupełnie bez pamięci w tak krótkim czasie? To było wręcz niepojęte. Zaniósł syna w stronę drzwi, a Shannon podążyła za nimi, trzymając w dłoniach kurteczkę Jerem/ego. Kiedy odwrócił się do niej, żeby się pożegnać, poczuł ledwie zauważalny zapach jej perfum. Ten zapach był zarazem subtelny i głęboko erotyczny. Zatonął na moment w jej głębokich zielonych oczach. – Eeee... – próbował pokryć zmieszanie. – Jeszcze raz wielkie dzięki za wszystko. – Otulił syna kurtką i szybko wyszedł, nie czekając na odpowiedź. Shannon sprawiała, że wszystkie postanowienia brały w łeb. Jej obecność wzbudzała w nim sensacje, jakich wolałby nie odczuwać. To, że nie potrafił nad sobą zapanować, wzbudzało w nim przerażenie. Najlepszym sposobem na pozbycie się tego uczucia była zatem ucieczka.

ROZDZIAŁ PIATY Upór Jeremy’ego stawał się trudny do zniesienia. – Nie zostanę z niańką! – Nie ma innego wyjścia synku. – Alex westchnął głęboko. – Musisz z kimś zostać w domu, dopóki nie upewnimy się, że jesteś zdrowy. Dopiero wtedy wrócisz do przedszkola. – Nie chcę do przedszkola! Chcę zostać u Shannon! Alex potarł czoło z rezygnacją. Całą noc siedział przy łóżku Jeremy’ego, sprawdzając, czy nie podskoczyła gorączka i czy synek spokojnie oddycha. Zrobiłby wszystko dla swojego dziecka, jednak chodziło o Shannon... Bał się stąpać po kruchym lodzie. Wiedział, że można jej zaufać, jeśli chodzi o Jeremy’ego, jednak sobie nie mógł zaufać. Musiał unikać pokus. Niestety Jeremy był święcie przekonany, że opiekunki w przedszkolu marzą tylko o tym, żeby zamordować szpilką Tibblesa... – Proooooszę, tatusiu! – Chłopiec błagalnie patrzył na ojca. – Tibbles lubi Shannon. Alex znowu westchnął głęboko. – No dobrze – poddał się. – Porozmawiam z nią. Uczucie, jakby znalazł się na trzęsawisku, opanowało go, kiedy tylko stanął pod drzwiami apartamentu Shannon. Zapukał. Po chwili stanęła w progu świeża i promienna jak jutrzenka. Patrząc na nią, poczuł się nijako i staro. Przez ponad rok walczył, żeby uporać się z poczuciem pustki po śmierci Kim, a jednocześnie starał się stworzyć namiastkę domu dla zrozpaczonego, osamotnionego dziecka. To był jego smutny, szary świat, natomiast Shannon była taka piękna, rozjaśniona wewnętrznym blaskiem. I zupełnie nieosiągalna. Nie powinien nawet marzyć o niej. Lepiej pogodzić się z rzeczywistością. – Czy Jeremy dobrze się czuje? – zaniepokoiła się. – Trochę kaszle i ma katar, lekarz stwierdził zwykłe przeziębienie. W przedszkolu jednak panuje grypa i prosili, żeby poczekać, aż Jeremy zupełnie wyzdrowieje. Musi więc zostać w domu pod opieką niani, ale nie chce... – Jeżeli chcesz poprosić, żebym się nim zajęła, to nie ma sprawy – stwierdziła po prostu. – Naprawdę? Opieka nad chorym dzieckiem sąsiada to chyba nie najlepszy sposób spędzania urlopu. – Uśmiechnął się przepraszająco. – No i martwię się, żebyś się nie zaraziła, gdyby to jednak była infekcja wirusowa. – Więc się zarażę, ale to mało prawdopodobne, bo nigdy nie choruję, jestem zdrowa jak koń. – Taka była prawda, lecz i tak poczuła lekką panikę. Opieka nad dzieckiem przez kilka godzin to nie to samo co zajmowanie się Jeremym cały dzień, zwłaszcza że chłopiec jest chory. – To świetnie. A jednak Alex był daleki od entuzjazmu, jakby decyzja pozostawienia syna pod jej opieką przychodziła mu z trudem. Zaczynał ją irytować. Z jednej strony coś mówił, a z drugiej zachowywał się tak, jakby chciał temu zaprzeczyć. Jeżeli nie chciał, żeby zajęła się Jeremym,

to po co ją o to prosił? – Naprawdę chętnie spędzę z Jeremym cały dzień – zapewniła go. – Powinienem wziąć zwolnienie z pracy, jednak w przyszłym tygodniu zaczyna się sesja i nie jest to najlepszy moment, a Jeremy czuje się już znacznie lepiej – tłumaczył się. – Tu jest klucz do mojego mieszkania, czuj się u nas jak w domu. Jeżeli jednak wolisz, to możesz zabrać Jeremy’ego do siebie. Aha, jeszcze wizytówka. Są na niej wszystkie moje telefony. Komórkę zwykle wyłączam podczas zajęć, ale dzisiaj tylko wyciszę sygnał. Shannon nagle zapragnęła obejrzeć mieszkanie Aleksa. Ciekawiło ją, czy wystrój jest chłodny i wszystko ma swoje miejsce, czy też panuje rozgardiasz. Interesowało ją też, czy są na widoku jakieś pamiątki po matce Jeremy’ego i rodzinne zdjęcia. – Niech Jeremy zdecyduje, gdzie spędzimy ten dzień – powiedziała. – W porządku, tatusiu? – Spod ramienia Aleksa wychyliła się czarna główka. Chłopcu tak bardzo zależało na jej zgodzie, że nie wytrzymał w łóżku i przybiegł się upewnić, iż wszystko ułożyło się po jego myśli. – Tak. Wracaj szybko do łóżka! – powiedział groźnie Alex. – Nie, idę do Shannon – zakomunikował Jeremy, zręcznie przemknął obok ojca i już był za progiem. Instynktownie złapała go w ramiona i przytuliła. Poczuła się tak dobrze. Spojrzała na Aleksa. Zalała ją fala gorąca. Patrzył na nią śmiało, bezwiednie emanując męskością. Poczuła się jeszcze lepiej... a w każdym razie bardzo dziwnie. – No to co... – Głos odmówił jej posłuszeństwa. Próbowała przywołać się do porządku. Alex McKenzie był niezwykle łakomym kąskiem, ale nie dla niej. Kłamczucha! – zrugała siebie. Niby po co ukrywała przed nim, że nie potrafi nawet ugotować jajek na twardo i nie ma pojęcia, jak zajmować się dziećmi? Próbowała sobie przetłumaczyć, że nic nigdy z tego nie będzie. Był spokojnym, rodzinnym facetem, a ona przebojową bizneswoman, lubili zupełnie inne życie. Jego fascynowały pierwotne kultury i usuwanie skutków kataklizmów, ona zaś była typową kobietą z miasta. Wyprostowała się, na jej twarz wypłynął wystudiowany uśmiech. – Szykuj się do pracy. Damy sobie radę. – Dzięki. – Przeniósł wzrok z Shannon na syna. – Niedługo wrócę – obiecał, z wyraźną przykrością rozstając się z Jeremym. Odwrócił się i ruszył do swojego mieszkania. Shannon poczuła ulgę. Im mniej czasu spędzi z ojcem Jeremy’ego, tym lepiej dla nich wszystkich. Po lunchu poczuła się wyczerpana, ale i bardzo zadowolona. Zamówiła dostawę z lokalnego sklepu. Zjedli z Jeremym „domowy rosół”, na którego etykiecie widniało zapewnienie, że pomaga zwalczać objawy przeziębienia. Shannon udało się co prawda ocalić zupę przed wygotowaniem w ostatniej chwili, ale i tak cieszyła się, że nie stało się nic poważniejszego. Po posiłku Jeremy rozłożył się z kocem naprzeciwko choinki i bawił się kolejką. Udało mu się jeszcze namówić Shannon, by zrobiła mu rozpuszczalne kakao. Około drugiej zadzwonił dzwonek do drzwi.

– Pewnie tata... – Jeremy spojrzał na Shannon nieco sennie. Przez zabawę zapomnieli o obowiązkowej poobiedniej drzemce. Rzeczywiście. W drzwiach stał Alex. – Wszystko w porządku? – zapytał podenerwowanym głosem, zupełnie jakby zostawił dziecko pod opieką bandy nieodpowiedzialnych hipisów. – Dlaczego miałoby być nie w porządku? – mknęła Shannon. – Zadzwoniłabym, gdyby coś się stało. Oczywiście zarejestrował jej złość, zbyt jednak zajęty był studiowaniem jej kształtów doskonale widocznych pod ciemnozieloną sukienką. To była jedna z tych sukienek, które leżały na kobiecie jak druga skóra. Alex podświadomie szukał załamań świadczących o tym, że Shannon miała pod spodem stanik, nie mógł ich jednak znaleźć. Z niezadowoleniem znowu złapał się na myślach, do których nie chciał dopuszczać. Shannon była jego sąsiadką, nikim więcej. Poza tym, skoro wciąż myśląc o niej, czuł się tak, jakby zdradzał Kim, to najwyraźniej nie pogodził się jeszcze ze stratą żony i najpierw musiał dojść do ładu z własnym życiem. – Jak minął dzień? – zapytał. – Świetnie. Przyniosłam z twojego mieszkania zabawki i książeczkę. Bawiliśmy się, trochę też czytałam Jeremy’emu. Myślę, że już się całkiem dobrze czuje. – Nie – zaprzeczył chłopiec gorliwie. – Nie czuję się lepiej, muszę tu zostać do jutra. – Zakaszlał dość nieudolnie. Alex uśmiechnął się pod nosem. W jeszcze lepszy humor wprowadził go Tibbles, który porzucony przez Jeremyego leżał smętnie na podłodze. Obawiał się, że po incydencie w przedszkolu syn jeszcze bardziej histerycznie przywiąże się do pluszowego królika, którego Alex szczerze nie znosił. Wydawało się jednak, że jego chłopiec wreszcie znalazł lepsze towarzystwo. – A może Shannon nam podpowie, jak ubrać choinkę? – zapytał, próbując odwrócić uwagę syna od pomysłu pozostania w mieszkaniu sąsiadki na jeszcze jeden dzień. Jej twarz pokraśniała nieco. – Może podaruję wam swoją, tak będzie najłatwiej – zaproponowała całkiem poważnie. – Razem z kolejką. Alex spodziewał się po niej różnych reakcji. Od entuzjastycznego zaoferowania pomocy po chłodną odmowę z powodu braku czasu. Złożona jednak przed chwilą wspaniałomyślna oferta zupełnie go zbiła z tropu. – Nie możemy tego przyjąć. – Ale tato! – zaprotestował żałośnie Jeremy. – Nie, synku. Nie możesz też zostać u Shannon. Wiem, że lubisz tu przebywać ze względu na tę choinkę, ale masz też swój dom. W milczeniu obserwowała, jak Alex zbierał zabawki Jeremy’ego. Odprowadziła ich do drzwi i pożegnała się uprzejmie. Dopiero kiedy została sama, jej wzrok się zaszklił. „Ze względu na choinkę”. Jeremy’emu rzeczywiście podobała się jej choinka, ale nie był to jedyny powód, dla którego chłopiec tak chętnie spędzał z nią czas. Polubił ją już wtedy, kiedy

spotkali się na poczcie. A nawet gdyby było inaczej, Alex nie powinien był tego mówić. Zachował się niegrzecznie, wręcz grubiańsko, a ona niczym na takie traktowanie nie zasłużyła. Postąpiła impulsywnie, kiedy Alex poprosił ją o pomoc w udekorowaniu ich drzewka. Jej reakcja podyktowana była paniką. Teraz jednak miała inny plan. Pomaszerowała dziarsko do telefonu. – Miranda? Cześć, tu Shannon. Mam dla ciebie następne zlecenie. – Opisała, jakie. Niecierpliwie czekała aż do dziesiątej wieczorem i dopiero wtedy zaczęła przynosić pudła i ustawiać je pod drzwiami doktora McKenziego. Wiedziała, że Alex należy do sów, bo z jego mieszkania dobiegały odgłosy aż do pierwszej w nocy, a czasami nawet dłużej. Zależało jej na tym, żeby Jeremy już spał. Zapukała delikatnie do drzwi, jednocześnie ziewając dyskretnie, bo z kolei należała do skowronków, co to kładą się wcześnie, za to wstają o świcie. – Shannon? – zdziwił się Alex. – Czy coś się stało? – Ależ skąd – mruknęła z irytacją. – Mam tu twoją choinkę. Patrzył na nią z osłupieniem, a ona zaczęła wnosić elementy sztucznego drzewka i pudła z ozdobami. Wszystko to dostarczyła jej siostra późnym popołudniem. – O czym ty mówisz? – Chciałeś, żebym ci pomogła z choinką, więc właśnie ją przyniosłam – wyjaśniła chłodno. Niecierpliwie wsuwała coraz to nowe pudła do holu. Patrzył na nią, wciąż jeszcze nie do końca rozumiejąc, o co jej chodzi. Ledwie co uporał się z Jeremym, który straszliwie marudził, że będzie musiał zostać z opiekunką i cały czas pytał, czy na pewno nie może zostać z Shannon, zupełnie jak zepsuta płyta. Kiedy wreszcie zasnął i Alex zasiadł spokojnie w salonie, do jego domu wpadła jak burza Shannon i zaczęła wnosić jakieś pudła. Ubrana w czarne obcisłe dżinsy i takąż bluzeczkę, wyszywaną srebrnymi listkami podkreślającymi kształt piersi, z burzą rudych włosów wyglądała niezwykle seksownie. – To dokąd mam iść? – zapytała. „Do sypialni” – miał ochotę odpowiedzieć, ale ugryzł się w język. – Prosiłem, żebyś pomogła nam udekorować drzewko, nie miałem jednak na myśli, żebyś je dla nas kupowała. Ile ci jestem winien? – Nic nie jesteś mi winien. To prezent. – Nie mogę przyjąć... – To prawda, nie możesz, bo ten prezent nie jest dla ciebie, tylko dla Jeremy’ego – przerwała mu, a jej głos był ostry jak brzytwa. – Pozwolisz, że ustawię choinkę teraz? Jeremy będzie miał rano miłą niespodziankę. – Czy coś jest nie tak? – zapytał głupio, czując w jej głosie dziwne napięcie. – A dlaczego miałoby być coś nie tak? – rzuciła ze sztuczną swobodą. Miał wrażenie, że jest wściekła. I to wściekła na niego. Ale co on takiego zrobił? Owszem, pozwolił sobie na cięte uwagi pod adresem jej

najstarszego brata, ale Shannon dawno mu już wybaczyła ten nietakt. Ponadto ze wszystkich sił próbował jej unikać, a o jej pomoc zwrócił się w ostateczności, co pewnie wystarczyło, żeby poczuła się urażona. Po co jednak robiła sobie tyle zachodu z choinką, skoro była na niego zła? W milczeniu pomagał jej wnosić pudła, a potem złożyli sztuczną choinkę. Wciąż bez słowa. – Wolę żywe drzewka, ale sztuczne są bardziej ekologiczne i bezpieczniejsze, szczególnie dla dzieci – wreszcie odezwała się Shannon. – Dzieci lubią, żeby lampki świeciły się cały czas, a przy żywym drzewku łatwo o pożar. – Mówiła w taki sposób, jakby cytowała jakiś poradnik. Udekorowanie choinki zajęło im sporo czasu, było jednak warto, bo drzewko wyglądało jak z bajki. Alex zauważył, że zostało jeszcze jedno pokaźne pudełko. Okazało się, że kryło w sobie kolejkę elektryczną, jeszcze większą od tej, która stała w salonie Shannon. – Nie – odmówił kategorycznie. – Naprawdę nie mogę tego przyjąć. Albo pozwolisz mi zapłacić, albo zwrócimy to do sklepu. – Mój brat dobrze płaci swoim pracownikom, mogę sobie pozwolić na prezenty – odparła hardo. – Ja też – odpalił. – Mówiłam ci już, że to prezent dla Jeremy’ego. Nie odmawiaj mi. – Dlaczego tak ci na tym zależy, przecież prawie nas nie znasz. – Chwycił ją delikatnie za ramię i odwrócił do siebie. Zauważył, że po policzku spływa jej łza. – Co się dzieje? – Nie chcesz przecież, żeby twój syn mnie odwiedzał, prawda? Jeżeli będzie miał u siebie lepszą kolejkę i jeszcze ładniejsze drzewko niż moje, nie będzie miał już powodu do mnie przychodzić, a ty będziesz mógł udawać, że się nigdy nie spotkaliśmy – wyrzuciła z siebie. Patrzył na jej oczy pełne wyrzutu. Dopiero teraz do niego dotarło, jak okropnie musiało zabrzmieć to zdanie, które wypowiedział wcześniej, chcąc, żeby Jeremy w końcu wyszedł z jej mieszkania. Daleki był od sugerowania, że jego syn chciał odwiedzać Shannon tylko ze względu na kolejkę i pięknie udekorowaną choinkę. Nigdy by też nie przypuszczał, że ze swoim dumnym uśmiechem i zdystansowaną postawą do życia weźmie jego nieprzemyślane słowa tak bardzo do serca. A przecież wiedział, i to od niej, że niechętnie okazywała uczucia i głęboko chowała urazy. – Nie to miałem na myśli... To nie tak... – plątał się. – Jeremy naprawdę cię uwielbia, tylko jest jeszcze taki mały. Boję się, by za bardzo się do ciebie nie przywiązał i nie zaczął mieć nadziei, że coś między nami będzie. – A to by było straszne, prawda? – Z furią zaczęła składać kolejkę. Cholera, znowu powiedział coś, co zabrzmiało obraźliwie. Z drugiej strony musiał jednak przyznać, że w skrytości ducha łudził się, iż choinka i kolejka były głównymi powodami, dla których Jeremy chciał przebywać u Shannon. Spędził trzy lata przed zachorowaniem Kim na ciągłych rozjazdach. Niedawno dotarło do niego, że utracił te trzy lata bezpowrotnie. Chciał lepiej poznać własnego syna. A teraz Jeremy woli spędzać czas z sąsiadką niż z nim... Było w tym coś niewłaściwego, nawet jeżeli tą sąsiadką był ktoś tak wyjątkowy jak Shannon

O’Rourke. – Po prostu nie chcę się powtórnie żenić, to wszystko – mruknął pod nosem. – Jasne. Była urażona, zimna, niedostępna, lecz w każdej chwili mogła wybuchnąć. Alex kiepsko radził sobie w rozszyfrowywaniu kobiecych emocji. Nawet z Kim nie wychodziło mu to najlepiej, choć była wyjątkowo bezkonfliktowa i łagodna. Natomiast Shannon to jedna wielka zagadka. – Jesteś bardzo piękną kobietą. Przecież doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. – „Piękną” – powtórzyła za nim z pewnym zdziwieniem, jakby usłyszała to słowo po raz pierwszy w życiu. – A co to ma do rzeczy? – Nic, wszystko... – plątał się. – Chciałem tylko wyrażać się jasno. Bardzo jasno i przejrzyście, niczym błotniste bajoro, pomyślała zgryźliwie. Była coraz bardziej zła. Do diabła, że też musiała zainteresować się facetem tak niezdecydowanym jak on! Po co tyle zachodu? Na jej prośbę Miranda spędziła kilka godzin, zbierając ozdoby choinkowe, a teraz ona ubiera z nim tę cholerną choinkę. Nie wyjaśniła nawet siostrze, o co tak naprawdę chodzi. Powiedziała tylko, że to dla małego synka jej nowego sąsiada i poprosiła, żeby nie zadawała żadnych pytań. Wiedziała jednak, że jej rodzinka już coś wymyśli, żeby wydusić z niej, co tak naprawdę się dzieje. Będą jej nad głową brzęczeć tak długo, aż wreszcie dla świętego spokoju odkryje przed nimi prawdę. Postanowiła, że tym razem nie pozwoli, żeby ktoś złamał jej serce. Nie jest już młodą, naiwną dziewczyną, tylko twardą kobietą, która radzi sobie w życiu. Uśmiechnęła się sarkastycznie. Powinna jeszcze wmówić sobie, że tym razem Święty Mikołaj naprawdę zjedzie do niej przez komin... – Są jeszcze skarpety na prezenty do powieszenia na kominku – powiedziała. Na kominku nie stały żadne przedmioty. W ogóle mieszkanie Aleksa było dość surowe. Kilka prostych sprzętów, a jedynymi kolorowymi elementami były zabawki i książeczki Jeremy’ego. Zawiesiła dwie skarpety nad kominkiem. Kiedy cofała się, żeby dokładnie przyjrzeć się swemu dziełu, wpadła na Aleksa. – Przepraszam... – Miała ochotę odskoczyć jak oparzona, tak gwałtownie zareagowała na jego dotyk. To się stawało nie do zniesienia. Zawiesiła jeszcze wieniec ze sztucznych gałęzi sosny i udekorowała półkę nad kominkiem ozdobnymi świecami. – No i jak to wygląda? – Gdy milczał, powiedziała: – Będę się zbierać. – Jej głos załamał się lekko. – Kolejkę złożycie z Jeremym. Szybko podeszła do drzwi wejściowych. Bała się, że jeżeli zostanie w tym mieszkaniu, zrobi coś głupiego, na przykład wybuchnie płaczem. Otworzyła drzwi, ale nie zdążyła wyjść. Dłoń Aleksa zatrzasnęła jej drzwi przed nosem. Shannon znalazła się w pułapce, wciśnięta między drzwi a jego ciało. Spojrzała do góry. Patrzył na nią ze złością i żalem. Jednak w jego oczach było jeszcze coś. – Działasz na mnie – usłyszała nabrzmiały pożądaniem szept. – Przecież o tym wiesz.

Jesteś bardzo seksowną kobietą, możesz doprowadzić faceta do szaleństwa. Jednak nie mogę mieć romansu z sąsiadką zza ściany. Nie mogę dopuścić, żeby mój syn na to patrzył. A nie planuję żadnego związku. Rozumiesz? Napierał na nią całym sobą. Śmiało objęła go za szyję, wtuliła się całym ciałem. – Rozumiem – wyszeptała, chociaż nie była to prawda. Pocałował ją tak drapieżnie, że niemal pozbawił oddechu. Zupełnie straciła nad sobą kontrolę. Rozpiął jej bluzkę i stanik, pieścił piersi, całował łapczywie, gdy nagle z góry dobiegło ich pokasływanie. – Tato? Czy mogę dostać szklankę wody? – Już idę na górę. – Spojrzał na Shannon, która w panice uporządkowała ubranie i ruszyła do wyjścia. – Zostań, proszę. Musimy porozmawiać.

ROZDZIAŁ SZÓSTY Siedziała na podłodze w salonie. Zupełnie nie mogła się pozbierać. Jak mogła sobie pozwolić na taką lekkomyślność? Musiała jednak przyznać, że bardzo pragnęła tych pocałunków. Ale ze mnie idiotka, przecież nie ukrywał, że nie chce żadnych związków, myślała ze smutkiem. A ona przecież pochodziła z rodziny, gdzie ceniło się małżeństwo. Nawet Neil musiał w końcu pogodzić się z tym faktem, reszta rodzeństwa też tego nie uniknie. A ona znów będzie patrzeć, jak panny młode rzucają bukietami i ruszają ze swoimi oblubieńcami na miesiąc miodowy... Chciała wierzyć, że gdzieś czeka na nią mityczna połówka jabłka. Pragnęła spotkać kogoś, kto by ją rozumiał i z kim dopełnialiby się wzajemnie. Kogoś, kto by ją kochał za to, jaka jest, nawet za to, że nie potrafi zrobić dobrej kawy. Alex z nieodgadnionym wyrazem twarzy zszedł po schodach i usiadł na ostatnim ich stopniu. Zebrała się w sobie, wyprostowała ramiona i spytała: – Nie cieszysz się, że wreszcie mamy to za sobą? – A rzeczywiście mamy? Drwiąca nutka w jego głosie sprawiła, że Shannon zagotowała się ze złości. – Mógłbyś chociaż udawać! – Po co? Wyrosłem w domu, który rodzice zamienili na pole bitwy. Boję się, by to nie powtórzyło się w moim życiu. Poszczęściło mi się z Kim, ale nie zaryzykuję powtórnie ze względu na Jeremy’ego. Nie narażę go na piekło na ziemi. Nigdy już się nie ożenię. – Czyżbym ci się oświadczyła? Przypomnij mi, jeśli tak – rzuciła drwiąco. – Wykluczam także romans. Shannon spojrzała na niego z niedowierzaniem. Nie pierwszy raz miała do czynienia z niepojętą wręcz męską arogancją i pychą, ale zawsze wprawiało ją to w osłupienie. – Czyżbym proponowała ci romans? O ile dobrze pamiętam, właśnie chciałam wyjść, kiedy rzuciłeś się na mnie jak neandertalczyk. A może coś mi się pomieszało w tej mojej małej główce? – Spojrzała na niego z jawną kpiną. – A może, jako człek prawy i niewinny, jesteś oszołomiony tymi pocałunkami i sam już nie wiesz, co mówisz? Ale zapewniam cię, kilka buziaków to po prostu nic, nie ma o co robić afery. – Oby się na nich skończyło... – Zaklął pod nosem. – Zrozum, nie uda się nam. Muszę myśleć o Jeremym. Co się z nim stanie, jeśli się do ciebie przywiąże, zacznie traktować jak kogoś bliskiego, a ty później znikniesz z jego życia? – Ale co ma się nam nie udać? – dociekała. – Przecież stwierdziłeś dobitnie, że nie będzie ani ślubu, ani nawet romansu. Jakim więc cudem Jeremy miałby mnie uznać za nową mamę? – A pamiętasz, co powiedział podczas naszej pierwszej wspólnej kolacji? „Gdyby Shannon była moją nową mamusią, to moglibyśmy zamawiać pizzę codziennie”. Mojemu synowi nie trzeba wiele, żeby nabrał nadziei... – Nie sądzę, żeby naprawdę miał to na myśli. Przypuszczam, że powiedziałby to samo o

dziewięćdziesięciopięcioletniej staruszce, gdyby zamówiła pizzę. Dzieci często mówią rzeczy, których nie rozumieją. – Hm... dziewięćdziesięciopięcioletniej? – upewnił się z uśmiechem. – Nie sądzisz chyba, że twój syn zdaje sobie sprawę, na czym polega małżeństwo i dlaczego ludzie się pobierają. Przecież jest na to jeszcze za mały. – Mam nadzieję. W każdym razie jeszcze nie docieka, skąd się biorą dzieci. Roześmiała się szczerze. – Masz taką minę, jakbyś zobaczył wściekłego tygrysa. – Bo właśnie pomyślałem, że i tak będę musiał wyjaśnić Jeremy’emu, na czym polega seks. Praktykę mam, ale brak mi wiedzy z metodyki nauczania. – No wiesz, pszczółki, ptaszki i tak dalej. Napięcie wyraźnie spadło, teraz gawędzili jak przyjaciele. – Nie ma się z czego śmiać. Też będziesz kiedyś na moim miejscu i zobaczysz, jak ci będzie wesoło. – Może, kiedyś. – Ale chcesz mieć dzieci? – Może... kiedyś – powtórzyła, a jej uśmiech zgasł. Zajęła się składaniem kolejki elektrycznej. Alex przyłączył się do niej i po chwili cała konstrukcja była gotowa. – Miałem ci oddać kolejkę, tymczasem siedzimy tu razem i ją składamy. – Westchnął ciężko. – Potraktuj to jako pożyczkę bezzwrotną. – Uśmiechnęła się. – Nie potrzebuję przecież dwóch kolejek, prawda? Starał się nie patrzeć na Shannon, ale i tak o niej myślał. Było w niej coś trudnego do zdefiniowania. Im lepiej ją poznawał, tym mniej przypominała wyrafinowaną i wyniosłą piękność, którą spotkali z Jeremym przed budynkiem poczty. Była błyskotliwa, czarująca, subtelna... i ogromnie pociągająca. Spodziewał się, że skoro pochodziła z tak wpływowej rodziny, będzie przypominała rozpuszczoną księżniczkę. Okazało się jednak, że jest prostolinijna, szczera i szczodra aż do przesady. Czuł się zażenowany, nie tylko wspaniałym prezentem dla Jeremy’ego. Shannon emanowała czystą dobrocią. Przy niej czuł się kimś niedoskonałym, obarczonym wieloma przywarami. Przekręciła główny włącznik w makiecie świątecznego miasteczka i w oknach wszystkich domków zapaliły się światła, wypełniając pokój poświatą. – No i jak? – spytała z satysfakcją. – Naprawdę pięknie. Widać, że masz do tego talent. – Hm... to sprawka mojej siostry. Miranda jest dekoratorką wnętrz i to ona stworzyła tę kompozycję. Potrafi zająć się wszystkim. – Wszystkim? Nawet niewyparzoną gębą sąsiada? – Alex uśmiechnął się i potarł kark. – Wybacz, naprawdę nie chciałem ci zrobić przykrości. Prawda jest taka, że jestem trochę zazdrosny. Jeremy jest moim całym światem, a jednak nie potrafię do niego dotrzeć tak jak ty.

– Nie martw się, twój syn cię uwielbia. – Wyraz bólu na twarzy Aleksa sprawił, że Shannon ścisnęło się serce. – Wiem, ale to nie zmienia faktu, że nie potrafię nawiązać z nim kontaktu. Dlaczego mi to nie wychodzi? Przypomniał się jej smutek w oczach Jeremy’ego i jego poczucie winy, kiedy wyznał, że boi się, iż zapomni, jak wyglądała jego matka. – Może chce cię chronić? – podsunęła nieśmiało. – Chronić? – spojrzał na nią ze zdziwieniem. Instynktownie czuła, że ma rację. – Nie ma tu żadnych pamiątek po Kim, nie ma jej zdjęć, rzadko o niej mówisz w obecności Jeremy’ego. Może myśli, że nie wolno mu mówić o matce, bo się wtedy smucisz? A jednak wciąż czuje pustkę. I musi się z tym borykać sam. – Przecież zajmuję się nim najlepiej, jak potrafię! To nie on ma mnie chronić, a ja jego! – Doceń jego miłość i troskę o ciebie, Alex. Po śmierci Kim pewnie mu mówiono, że musi być dzielny, że tata go potrzebuje, żeby nie płakał... Wziął to sobie do serca i nosi ogromny ciężar. – Tak samo było z tobą? – spytał cicho. – To okrutne, gdy ludzie mówią, żebyś nie płakał i był dzielny, kiedy właśnie odszedł ktoś bardzo kochany. Okrutne i bezmyślne... Westchnął ciężko. Słowa Shannon były trafne, ale zarazem bardzo bolesne. Jednocześnie zaczynał ją rozumieć. Choć nauczyła się nie okazywać emocji, jednak to była tylko maska. Shannon nieustannie przeżywała skrajne uczucia, to one kierowały jej życiem. Jego rodzice akurat w tym byli podobni do niej i zaprowadziło ich to na dno piekła. Jednak Shannon miała to, czego im brakowało: dobroć i szlachetność. Zaczynał rozumieć, jak ekscytujące mogą być silne uczucia. Uciekał od nich, starał się, by jego życie było nudne, uporządkowane, bez emocjonalnych huśtawek. I wiedział już, jak wiele stracił. Shannon miała w sobie tyle magnetyzmu, tyle cudownego szaleństwa. Mężczyzna, który się z nią zwiąże, nie będzie już potrafił od niej odejść. Najwyżej z łóżka do włącznika światła. i biegiem z powrotem. – O czym myślisz? – zapytała szeptem. Alex oddychał głęboko. Wiedział, że nie powinien nawet pozwalać sobie na takie marzenia. Shannon rozpalała jego wyobraźnię, a to nie było bezpieczne. Zamknął oczy, próbował przywołać w pamięci obraz Kim. Jedyne, co poczuł, był nagły przypływ poczucia winy. Zacisnął pięści z mocnym postanowieniem, że ze względu na pamięć zmarłej żony postara się zachowywać godnie. Nie musiał być rozpaczającym wdowcem, ale nie powinien tak łatwo zapominać o miłości swojego życia. – Shannon, zmieniliśmy temat, ale chciałbym do niego wrócić... Nie powinniśmy się widywać. Naprawdę to jest tylko mój problem. Jesteś wspaniała, ale muszę myśleć o Jeremym. On jest dla mnie najważniejszy. Wbiła wzrok w ziemię. Bolało, że Alex ją odrzuca, cierpiało serce, cierpiała duma.

Najbardziej jednak żałowała, że nie będzie widywać się z Jeremym. – Rozumiem, że twój syn jest na pierwszym miejscu. Jednak sam mówiłeś, że potrafię do niego dotrzeć, i chcesz pozbawić go kontaktu ze mną? Myślę, że można to rozwiązać. Po prostu zostańmy przyjaciółmi i uważajmy, żeby nie robić twojemu synowi złudnych nadziei. Sąsiadka, przyszywana ciocia, to bardzo bezpieczne. No i dbajmy o to, żebyśmy byli tylko przyjaciółmi, kiedy zostaniemy sami – zakończyła twardo. Alex milczał długo, wreszcie powiedział: – Mamy zostać przyjaciółmi, tak po prostu? Po tym, co się stało? – A co niby się stało? – prychnęła. – Kilka buziaków i wszystko. A przyjaźń między kobietą a mężczyzną jest możliwa – klarowała z zapałem. – Nie musi prowadzić do łóżka. Są na to dowody – dodała z mądrą miną. Przecież Dylan, jej brat, przyjaźnił się z Kate Douglas od piaskownicy. .. aż do ślubu. Hm, to zły przykład, ale były na pewno jakieś inne. – Musimy tylko trochę nad tym popracować, Alex. – Dobrze – stwierdził bez przekonania. – Świetnie. Wiesz, jeszcze jestem na urlopie, więc gdybyś potrzebował, zawsze mogę posiedzieć z Jeremym. – To cudownie. Bardzo ci dziękuję. Wyciągnął do niej dłoń. Pożegnali się tak oficjalnie, że aż zachciało jej się śmiać, choć tak naprawdę wcale nie było jej do śmiechu. Już raczej do płaczu. Oczywiście w samotności. – No i co powiesz? Dobrze? – Ma być do samej góry. – Jeremy podchodził do roli kulinarnego eksperta bardzo poważnie. – W porządku. – Shannon dosypała mąki do miarki. – Teraz lepiej? – Tak. Dodała mąkę do innych składników, które uprzednio znalazły się w misce, i spojrzała na mieszaninę z dziwnym uczuciem. Według książki kucharskiej był to „niezwykle prosty przepis na ciasteczka imbirowe”. Miała jednak wątpliwości, czy autor książki wziął pod uwagę, że może z niej korzystać niejaka Shannon O’Rourke. Decyzja o tym, że będą „tylko przyjaciółmi”, miała przynajmniej jedną dobrą stronę. Nawet jeżeli Alex odkryje, jaką ona jest ofermą w domowych sprawach, nie będzie to miało żadnego wpływu na ich dalszą znajomość. Może marne to było pocieszenie, ale zawsze. Mimo to nie paliła się do tego, żeby odkryć przed Aleksem prawdę, dlatego właśnie stała w jego kuchni i w asyście Jeremy’ego robiła świąteczne imbirowe ciasteczka. Kiedy Alex ją o to poprosił, powinna była po prostu powiedzieć: „Niestety, nie umiem”. Nie przyznała się jednak, a teraz dzielnie starała się podołać zadaniu. Najgorsze, że robili te nieszczęsne ciasteczka w nie swojej kuchni. Drżała na myśl, że zaraz coś stłucze czy zepsuje. Na całe szczęście Alex robił coś na górze i nie obserwował jej kompromitujących poczynań. Wiedziała jednak, że kiedy wreszcie zejdzie na dół, wszystko się wyda. Dobrze, że przynajmniej Jeremy był zadowolony. Jego policzki pokrywały smugi mąki,

uśmiechał się od ucha do ucha. Warto było zgodzić się na nieunikniony uszczerbek na honorze, żeby zobaczyć taki uśmiech. Przyjemnie też było utwierdzić się w przekonaniu, że Jeremy jest dzieckiem bardzo inteligentnym. Znał już takie słowa jak „mąka”, „cukier”, a nawet „imbir”, zupełnie zadziwiający zaś był fakt, że znał się na jednostkach miar. Skoro zaś był taki bystry, z pewnością doskonale odróżniał prawdziwą chorobę od symulowania. Postanowiła wykorzystać okazję i uciąć sobie z nim teraz umoralniającą pogawędkę. – Jeremy, znasz legendę o chłopcu, który wołał, że wilk jest we wsi? – Nie. Opowiesz mi? – Pewnemu pastuszkowi polecono, by ostrzegał wioskę, jeśli pojawi się wilk. To było bardzo odpowiedzialne i ważne zajęcie, bo w wiosce było dużo owiec i wilk mógłby je zjeść. – A jak ten chłopiec miał na imię? – Bob – wymyśliła szybko. – Bob? – Tak, Bobby. No więc Bobby bardzo lubił zajmować się owcami, ale czasami mu się nudziło. Wtedy wołał: „Wilk we wsi!” i robiło się ciekawie. Wszyscy rzucali swoją pracę i pędzili co sił w nogach, żeby przepędzić groźne zwierzę. A kiedy już się zleciała cała wioska, Bobby zaśmiewał się do rozpuku. – To nieładnie. – Bardzo nieładnie. Niestety Bobby zrobił taki żart kilka razy i mieszkańcy wioski przestali mu wierzyć. Aż pewnego razu wilk naprawdę przyszedł do wioski. – I co? – dopytywał się podniecony Jeremy. Shannon pomyślała, że złagodzi bajkę, w której wilk pożarł wszystkie owce, bo dla czterolatka byłoby to zbyt drastyczne. A może nie? Musi to skonsultować z Aleksem. – Wołał i wołał, ale nikt z wioski się nie pojawił i sam musiał przepędzić wilka. Udało mu się, lecz niepotrzebnie naraził się na wielkie niebezpieczeństwo. – Mogło mu się nie udać... – Jeremy pokiwał smutno głową. – Właśnie. Rozumiesz, dlaczego to takie ważne, żeby Bobby zawsze mówił prawdę? – zapytała, łagodnie strzepując mąkę z jego policzków. – Ty też mówisz, że źle się czujesz, a tak naprawdę po prostu nie chcesz chodzić do przedszkola i masz nadzieję, że tata też zostanie w domu, choć przecież musi pracować. No i tata już nie wie, czy naprawdę chorujesz, czy tylko udajesz. Jeremy wydął wargi, oparł się buntowniczo łokciami o stół. – Ja nie lubię przedszkola! – wyrzucił z siebie gniewnie. – Dlaczego mamusia musiała umrzeć? Przez długie lata też pytała sama siebie: „Dlaczego tata umarł?”. – Nie wiem – odpowiedziała miękko. – Wiem jednak, że na pewno nie chciała cię opuścić i bardzo cię kochała. – Usiadła obok Jeremy’ego. Pieczenie ciasteczek mogło poczekać. – Opowiedz mi o swojej mamie. Alex stał pod drzwiami kuchni. Zasłyszany fragment rozmowy sprawił, że zatrzymał się w pół kroku. Walczyły w nim sprzeczne uczucia: wciąż jeszcze świeży ból po stracie Kim,

ogromna wściekłość na okrutny los i nadzieja, że dzięki Shannon Jeremy się otworzy. Stracił dech w piersiach, kiedy jego synek z szybkością karabinu maszynowego zaczął opowiadać, jak mama chodziła z nim nad staw, żeby puszczać papierowe łódki, jak opowiadała mu bajki na dobranoc, jak piekli w kuchni ciastka i jak mama ślicznie śpiewała różne piosenki. Alex myślał, że Jeremy jest za mały, żeby to wszystko pamiętać, a jednak okazało się, że pamiętał niemal każdą chwilę. Spojrzał na wygrzebaną na strychu fotografię. Było to jedno z nielicznych zdjęć, które zachował. Byli na nim we troje. Pod spodem zaś było zdjęcie Kim z dużym brzuchem, uśmiechniętej i dumnej, na parę dni przed rozwiązaniem. Zastanawiał się, czy dotąd nie wyciągał tych zdjęć ze względu na siebie, czy chciał w ten sposób chronić Jeremy’ego. Jak długo jednak można zaprzeczać, że jakieś uczucia istnieją, po prostu nie mówiąc i ukrywając związane z nimi pamiątki? – To musiało być bardzo śmieszne, kiedy twoja mama tak się przebrała – usłyszał z kuchni. – Tak, mama przypięła wąsy i poruszała nosem, a wąsy się ruszały jak u kotka. Głęboko poruszony słuchał, jak jego synek chichocze. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak dawno już nie słyszał śmiechu Jeremy’ego, który właśnie opowiadał, jak Kim się przebrała na ubiegłoroczny Halloween. Była już wtedy bardzo chora, a jednak wykonała nadludzki wysiłek, żeby Jeremy mógł się cieszyć jak inne dzieci. Zawsze przykładała ogromna wagę do tego, żeby różne święta były dla jej rodziny wyjątkowe. To był magiczny czas dla Kim i jej „mężczyzn”. Zmógł w sobie wzruszenie i wszedł do kuchni. Oczy Jeremy’ego lśniły, policzki były zaróżowione. Alex posłał Shannon spojrzenie pełne wdzięczności. Niestety zwrócił zarazem uwagę, jak pięknie i pociągająco wygląda. Przyjaźń z Shannon O’Rourke była ciężką próbą charakteru. A jednak, choć nie wierzył w ingerencję sił nadprzyrodzonych w ludzką egzystencję, musiał przyznać, że wkroczenie Shannon w ich życie tak właśnie wyglądało. To nie mógł być ślepy traf, ktoś tam, na górze, dobrze to wymyślił... – Jeremy, znalazłem zdjęcia mamusi – powiedział. – Zobacz, na tym jesteś również ty. – Podał mu fotografię Kim tuż przed rozwiązaniem. – Nie, tu mamusia jest sama – powiedział malec, ale wpatrywał się w zdjęcie z zachwytem. – Nieprawda. – Alex wskazał palcem brzuch Kim. – Jesteś tutaj. I dlatego mama się tak uśmiecha, bo czeka na ciebie. Urodziłeś się za parę dni i to był najpiękniejszy dzień w jej życiu. Podniósł wzrok znad główki syna i popatrzył na Shannon. Oprócz uczucia wdzięczności przepełniały go inne emocje, znacznie trudniejsze do zdefiniowania. Shannon w jakiś sposób sprawiła, że zmienił swój stosunek do ludzi. To dzięki niej tak bardzo zaangażował się w sprawę wykorzystanej studentki. Nie unikał już spojrzenia pełnych łez oczu Rity i ze wszystkich sił wspierał ją w samotnej walce. Dawniej zachowałby dystans, oczywiście jakoś by pomógł, gdyby dziewczyna go o to poprosiła, ale... Także postawa Shannon, obcej

przecież osoby, wobec Jeremy’ego zmieniła jego spojrzenie na świat. Zrozumiał, czym jest empatia, umiejętność przeżywania uczuć innych ludzi, i płynąca stąd szczera, bezinteresowna chęć pomocy. – Co powiecie na pizzę na kolację? – zaproponował lekko. – Może pójdziemy do tej nowej włoskiej restauracji, którą wszyscy tak chwalą? – Super! – wykrzyknął Jeremy. – Shannon? – A co z ciasteczkami? – Zostawcie to na później. Chyba że masz nas dosyć i chcesz sobie zrobić wychodne. – Wiesz przecież, że nie mam was dosyć. – Posłała mu nieodgadnione spojrzenie. – No to idziemy. Ubierzcie się, a ja włączę ogrzewanie w samochodzie. Na zewnątrz było chłodno i dżdżysto, chmury szczelnie zakrywały niebo. Dopiero po kilku minutach wnętrze dżipa ociepliło się do odpowiedniej temperatury. – Nie wiem, czy to dobry pomysł – powiedział po powrocie do mieszkania. – Pogoda jest paskudna. – Mnie to nie przeszkadza – uśmiechnęła się Shannon. – W końcu już czas na świąteczną aurę. – Nie nazwałbym marznącej mżawki świąteczną aurą. – Też się uśmiechnął. – Potrzeba nieco wyobraźni. Tutaj rzadko się zdarza białe Boże Narodzenie, ale w powietrzu unosi się zapach palonych w kominkach drew i choinek, wszędzie migoczą światełka jak malutkie klejnoty. Potrząsnął głową z niedowierzaniem, a jednak, kiedy szli do samochodu, poczuł zapach świeżej choinki i palonego w kominkach drewna. Na wszystkich domach migotały świąteczne dekoracje. Specjalnie przeprowadził się właśnie tutaj, gdzie nic nie przypominało rodzinnej Minnesoty. Tam na Boże Narodzenie zawsze był śnieg. Jednak tu też było pięknie z tymi wszystkimi przystrojonymi świątecznie sosnami i cedrami, wypełniającymi powietrze niepowtarzalnym zapachem lasu. No i była Shannon... Ta myśl go zdenerwowała. Fascynacja, pożądanie, to jedno, natomiast... Nie chciał znowu kogoś potrzebować. – Coś się stało? Posmutniałeś. Zdobył się na uśmiech. Shannon była bardzo dobrym człowiekiem i zrobiła wiele dla jego syna, ale przesadą byłoby myśleć, że jej potrzebuje. Stanowczo musi wziąć się w garść. – Nic takiego. Bardzo lubię śnieg, szczególnie w Boże Narodzenie. – Czasami i tutaj pada śnieg, ale na ogół dopiero w styczniu i szybko się topi. Chociaż, może nam się poszczęści i spadnie na nas arktyczna burza znad Kanady? – zażartowała. Z prawdziwą ulgą zaczął rozmyślać o śniegu, temacie raczej neutralnym. Zastanawiał się usilnie, gdzie schował łopatę do śniegu. Próbował również obliczyć czas, jaki zajęłoby mu odśnieżenie podjazdu jego i Shannon. Przecież odśnieżyłby podjazd każdemu zaprzyjaźnionemu sąsiadowi, a Shannon była zarówno jego sąsiadką, jak i przyjaciółką.

ROZDZIAŁ SIÓDMY Alex z wściekłością przeglądał plik gazet rozłożonych na biurku i próbował ignorować odgłosy dochodzące z kuchni. Jeremy przypomniał sobie o ciasteczkach i o godzinie piątej rano domagał się od nieprzytomnego ojca odpowiedzi na pytanie, czy może zadzwonić do Shannon i poprosić ją o pomoc w lepieniu „imbirowych człowieków”. – Mówi się „ludziki” – poprawił go mechanicznie. – Shannon mówiła „człowieki”. – Nie, na pewno powiedziała „ludziki”, a nie „człowieki” – upierał się Alex, chociaż ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę o piątej nad ranem, było prowadzenie semantycznej dyskusji z czteroletnim dzieckiem. – Shannon nie mówi „ludziki” – powiedział Jeremy płaczliwym tonem. – Niech ci będzie – ustąpił. Widocznie wszystko, co powiedziała Shannon, było absolutną świętością i podważanie tego nie miało najmniejszego sensu. W końcu chodziło tylko o ciastka. – To zadzwoń. – Jeremy podał mu słuchawkę. – Nie miałem na myśli, że możemy zadzwonić. Zgodziłem się tylko, że z ciasta robi się „imbirowe człowieki”. – Alex zastanawiał się, dlaczego świat musi być tak urządzony, że dzieci wstają wtedy, kiedy dorośli jeszcze w najlepsze śpią. – Nie możemy o tej porze dzwonić do Shannon. Na pewno chce się wyspać, jest przecież na urlopie. Jeremy nie oponował, ale widać było, że ta informacja go zasmuciła. Już po prostu nie mógł się doczekać. Nie miał zamiaru wracać do swojego łóżeczka, tylko wpełzł do łóżka taty i przez trzy bite godziny opowiadał mu o swojej rozmowie z Shannon. W efekcie Alex był zupełnie nieprzytomny. Kiedy wreszcie około dziewiątej zdecydował się zadzwonić, miał świadomość, że wyglądali z Jeremym co najmniej jak Śpioszek i Gapcio z bajki o siedmiu krasnoludkach i sierotce Marysi. Poskładał papiery i zszedł do syna. Shannon już przyszła. Leżeli z Jeremym przed choinką. Alex nieomal ze złością zastanawiał się, jak to jest możliwe, że ta kobieta zawsze wyglądała tak, jakby właśnie wyszła z salonu spa. Promieniała świeżością i radością życia od samego rana. Nastawiła płytę z kolędami i bawili się z Jeremym kolejką. Mimowolny uśmiech wypłynął Aleksowi na twarz. Shannon leżała na brzuchu i poruszała do rytmu odzianymi w dopasowane dżinsy nogami. Miała bose stopy i paznokcie pomalowane na ciemny róż. Całości dopełniała koszulka z napisem „Drogi Mikołaju, przynieś mi na święta gwiazdkę z nieba”. Wyglądała w tym stroju i z rozpuszczonymi, nieco potarganymi włosami, jak zbuntowana nastolatka, chociaż Alex domyślał się, że dobiegała już trzydziestki. Jeremy leżał obok niej i śpiewał „Jingle Bells”, mocno zresztą fałszując. Tibblesa nie było widać nigdzie w pobliżu. – Hej, myślałem, że pieczecie ciasteczka – przywitał ich szerokim uśmiechem.

– Ciasto musi postać trochę w lodówce przed rozwałkowaniem – wyjaśniła Shannon. – A ty nie powinieneś poprawiać prac semestralnych? – Zrobiłem sobie małą przerwę. – Opracowałeś już pytania na egzamin? – Tak, ale muszę jeszcze przygotować zestawy na egzamin poprawkowy. – To miłe, że dajesz im drugą szansę. Większość profesorów niechętnie się umawia na poprawki. – Każdy profesor dałby drugą szansę tak czarującej studentce jak ty. – Wszystko zawsze zdawałam w terminie – odparła, udając, że nie zauważa tonu flirtu w jego głosie. – Byłam idealną studentką. – Idealnie punktualną czy idealnie obkutą? Są różni studenci. Na przykład niektórzy zakładają się i na golasa kąpią się w zimie w jeziorze Waszyngton. Ci z kolei są uwielbiani przez kolegów, którzy uważają ich za „idealnych kumpli”. – Nikt przy zdrowych zmysłach nie kąpie się w zimie w jeziorze Waszyngton – zaśmiała się Shannon. – Co prawda jeden z moich braci się wykąpał, ale on, jak to mój brat, jest nienormalny, więc się nie liczy do statystyk. – Co to znaczy „na golasa”? – dopytywał się Jeremy. Alex zaklął w myślach. Wciąż zapominał, że przy bystrym czterolatku trzeba zważać na każde słowo. – „Kapać się na golasa” to znaczy pływać bez kostiumu czy spodenek. Niektórzy myślą, że to świetna zabawa, ale w rzeczywistości jest to coś strasznie głupiego, szczególnie kiedy jest zimno – pośpieszyła z wyjaśnieniem Shannon. – Aha. – Malec wrócił z zapałem do ustawiania na torach wagoników kolejki. Alex zachodził w głowę, jakim sposobem Shannon potrafiła tak szybko i prosto wszystko wytłumaczyć i rozwiązać problem, a jemu nastręczało to zawsze tak wielu trudności. Uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo, odpowiedział tym samym. Obiecał sobie, że spróbuje się odwdzięczyć, kiedy Shannon będzie miała dzieci. Jeśli odziedziczą po niej charakter, z pewnością będzie musiała się borykać z odpowiedziami na znacznie trudniejsze pytania. Nie podzielił się z nią jednak tym pomysłem. Wiedział już, że ten temat z jakichś powodów jest dla niej niewygodny. Ostatnio, kiedy ją o to zaczepił, bardzo się zasmuciła. – Muszę zrobić sobie kawę – powiedział po chwili. – Też się napijesz? – Tak, dzięki. Wiedziała, jak bardzo jest zmęczony. Na pewno Jeremy nie dawał mu się wyspać. Poza tym doktor McKenzie musiał również do późnej nocy oceniać prace semestralne, a nie był chyba skowronkiem. Shannon przeciwnie. Wstała o szóstej rano, napisała kilka maili i przejrzała raporty, zadzwoniła też do Kane’a z informacją, że ma zamiar skorzystać z jego propozycji i wykorzystać cały urlop za kończący się rok. To oznaczało, że miała jeszcze prawie dwa tygodnie wolnego. I zamierzała dobrze się bawić. Zachciało jej się śmiać. Do tej pory zupełnie inaczej pojmowała „dobrą zabawę”. Nie podejrzewała siebie o to, że tak dużo radości może jej przynieść opieka nad cudzym dzieckiem i pieczenie ciasteczek imbirowych. Nikt z rodziny czy znajomych nie uwierzyłby,

w jaki sposób Shannon spędzała urlop. Jej nieudolność w kuchni stała się wręcz przysłowiowa, na przykład w pracy miała zakaz wstępu do kuchni, wydany po tym, jak dwa razy doprowadziła tam do niegroźnego na szczęście pożaru. – Nie uśmiechaj się tak złośliwie, bo pomyślę, że to ja jestem przedmiotem tej złośliwości – powiedział Alex, stawiając dwa kubki z dymiącym napojem na stole. Zaraz potem opadł ciężko na krzesło. – A skąd ten pomysł? – zapytała niewinnie. – Nie udawaj, snuję się po domu jak cień i wygaduję jakieś głupoty. – A spałeś w ogóle w nocy? – Tylko trochę. Jeremy wstał o piątej rano i uznał, że ja też się już wyspałem. Ponadto wiedliśmy zajmujący spór o to, czy ciasteczka, które robicie, to „imbirowe ludziki” czy „człowieki”. – Powiedziałam „człowieczki”, bo „ludziki” są zbyt pospolite, a chciałam, żeby nasze ciastka były wyjątkowe. – Aha, w takim razie następnym razem pozwolę, by Jeremy ciebie obudził w środku nocy, jak będzie chciał rozstrzygnąć jakąś istotną językową kwestię. – Piąta rano to nie jest środek nocy. – Aha, skowronek. – Aha, sowa. – A więc należysz do tych upiornych dziwaków, którzy wstają skoro świt i tryskają radością życia. – Uśmiechnął się złośliwie. – Gdy zaś przyzwoici ludzie, jak Bóg przykazał, powoli i dostojnie dochodzą do siebie między dziewiątą a dziesiątą rano, za to pracują do pierwszej czy drugiej w nocy. – Upił solidny łyk kawy i przez moment miał taką minę, jakby chciał ją wypluć. – Gorąca! – krzyknął z takim wyrzutem, że Shannon aż się roześmiała. – Przecież sam ją zrobiłeś przed chwilą! Jaka niby miałaby być? – I co, nie budzi się w tobie instynkt opiekuńczy? Nie biegniesz do lodówki po lód, by ratować mój poparzony język? – Raczej nie chcesz, żeby ktoś ci matkował. – To prawda. – Więc już wiesz, dlaczego nie pędzę po lód. – Ładna z ciebie przyjaciółka. – W jego oczach zagościł nieodgadniony błysk. Shannon umiejętnie ukryła uczucie przykrości. Alex nie musiał na każdym kroku przypominać o ich umowie. Miała też niemiłą świadomość, że jedynym powodem, dla którego zgodził się na taki układ, był Jeremy. Cała historia ich znajomości byłą kolejnym dowodem na to, że związki damsko-męskie były dla niej pasmem katastrof. Pijąc kawę, dokonała przeglądu swoich dotychczasowych partnerów. Niektórzy chcieli ją wykorzystać, miała tylko otworzyć drzwi do gabinetu Kane’a, który dzięki swym wpływom i pieniądzom mógł tak wiele. Inni mieli alergię na małżeństwo, za to uwielbiali szybkie numerki. Jeszcze inni zaś marzyli o kurze domowej, która sterczy przy garach, zajmuje się dziećmi i nie zadaje niepotrzebnych pytań. Z tej ostatniej grupy najgorszy okazał się chłopak, który był jej wielką miłością na

studiach. Stwierdził mianowicie, że Shannon na żonę zupełnie się nie nadaje, nie posiada bowiem najmniejszych talentów na polu zajmowania się domem i w ogóle jest mało kobieca. Przed zerwaniem zaś młodzian ten upewnił się, że wszyscy znajomi poznali jego opinię oraz powód rozstania z Shannon. O dziwo, znaleźli się tacy, którzy wcale nie uznali tego typka za humorystyczny relikt przeszłości... Zawsze sobie żartowała z powodu ich zerwania, ale ból i upokorzenie dawały o sobie znać do teraz. Nikt jednak nie miał pojęcia o tym, jak głęboko Shannon to rozstanie przeżyła. Była przecież mistrzynią w kamuflowaniu swych uczuć, szczególnie gdy chodziło o poczucie krzywdy, przykrości czy żalu. – Oj, coś mi się wydaje, że też jesteś trochę śpiąca. – Głos Aleksa wyrwał ją z rozważań o tak bardzo nieudanym życiu uczuciowym. Kofeina najwyraźniej zaczęła już działać, bo wydawał się znacznie przytomniejszy niż parę chwil temu. – Nie, ale twoja kawa z pewnością postawiłaby na nogi umarłego. – Aż taka mocna? Zawsze taką piję. Ze smutkiem pomyślała, że dla jej serca o wiele bardziej szkodliwe jest przebywanie w towarzystwie Aleksa niż kofeina. Za wszelką cenę musiała zwalczyć to uczucie, bo inaczej znowu czeka ją ból. – Powiedzmy, że nie jest to najsłabsza kawa, jaką piłam. – Myślałem, że ranne ptaszki nie potrafią funkcjonować bez sporej dawki kofeiny. Skądś się musi brać cała ta energia od świtu. – Ja mogłabym się obyć bez kawy, ale trudno mi wypowiadać się w imieniu wszystkich skowronków. – Kreśliła dłonią jakieś figury na stole. Dlaczego wszystko nie może być tak proste jak jej relacje z Jeremym? Dopóki Alex nie zszedł na dół, leżeli sobie na podłodze, bawili się kolejką, podśpiewywali kolędy, a ją wypełniało uczucie radości i wewnętrzny spokój. Dzieci posiadają magiczną umiejętność oddalania trosk. Działają jak balsam. – Nie przepadasz za tym, żeby ktoś ci matkował – powiedziała z zadumą. Nosiła się z pewnym pomysłem, mianowicie chciałaby zaprosić Aleksa i Jeremy’ego na święta do swojego domu rodzinnego, a Pegeen O’Rourke miała w zwyczaju matkować każdemu, czy sobie tego życzył, czy nie. – Jestem dużym chłopcem, nie potrzebuję opieki. – Uważaj, żebyś się z tym nie wyrwał przy mojej matce, jak się poznacie. W głębi duszy zawsze marzyła, żebyśmy nigdy nie dorośli, jestem o tym przekonana. Od kiedy jednak pojawiły się wnuczęta, trochę nam odpuściła, za to je rozpieszcza bez umiaru. – Z tego, co opowiadasz, wydaje się bardzo miłą osobą. – Miła i serdeczna, wszyscy tak mówią. – Nie zapytała jednak o matkę Aleksa. Pamiętała, że wypowiadał się o rodzicach niezbyt pochlebnie. Po tym, co mówił o swoim dzieciństwie, decyzja o małżeństwie musiała być dla niego wyjątkowo trudna. Kim była miłością jego życia. Shannon poczuła lekkie ukłucie zazdrości. Jej pewnie nie będzie dane zaznać takiego uczucia. – Myślę, że ciasto wystarczająco długo postało w lodówce. – . Podniosła się dziarsko. Nikt by się nie domyślił, jak wielki smutek gościł w jej sercu. – A ty nie masz

przypadkiem jakichś prac do sprawdzania? – zapytała Aleksa z uśmiechem. – Że też musiałaś mi przypomnieć! A było tak miło... – Od tego ma się przyjaciół, nieprawdaż? Dbam o twoje interesy, nie chcę, żebyś robił wszystko na ostatnią chwilę – odparła z nutką sarkazmu w głosie. – A co do tego matkowania... W sumie nie mam nic przeciwko temu, jeżeli nie przekracza pewnych granic. Miałem na myśli te wszystkie kobiety, które po śmierci Kim próbowały matkować nie tylko Jeremy’emu, ale również mnie. Aż się paliły, żeby zająć jej miejsce, to było wręcz niesmaczne. Wolę kobiety w twoim stylu. Zakrztusiła się kawą. Co on znowu miał na myśli? Może chciał podkreślić, że odpowiadają mu kumplowskie stosunki? A może niechcący wyrwało mu się, że Shannon jednak mu się podoba? – Wiesz, na pewno robiły to z dobroci serca, przynajmniej częściowo. – Zarazem skarciła się w duchu za podsycanie w sobie nadziei na związek z Aleksem, choć sprawa była przegrana. – To co, Jeremy, robimy imbirowe człowieczki? Alex kolejny już raz czytał jedną z prac semestralnych, starając się znaleźć powód, dla którego mógłby autora przepuścić na następny semestr, gdy nagle poczuł ostry zapach spalenizny. W tym samym momencie w mieszkaniu włączył się alarm przeciwpożarowy. Błyskawicznie ruszył na dół. – Shannon! – Chwycił gaśnicę i wpadł do kuchni. Całe pomieszczenie wypełniały gęste kłęby dymu. – Nie trzeba – powiedziała Shannon, zanosząc się od kaszlu. – Wszystko jest pod kontrolą – dodała z przekonaniem, wrzucając kolejnego zwęglonego ludzika do zlewu pod strumień wody, a potem zaczęła wymachiwać zwilżoną ścierką, by pozbyć się dymu. Dla pewności Alex popsikał pianą z gaśnicy na piecyk i zlew, potem wyprowadził Shannon i Jeremy’ego z kuchni tylnym wyjściem na podwórko. – Zostańcie tu – nakazał im, a sam wrócił do kuchni, gdzie pootwierał wszystkie okna i włączył wywietrzniki. Kiedy upewnił się, że nic się nie zapaliło, zarzucił kurtkę na alarm, żeby go trochę uciszyć. – W porządku, możecie wracać – powiedział, otwierając drzwi na podwórko. Shannon przytulała Jeremyego, próbując go ogrzać, sama zaś drżała z zimna. – Wejdźcie do środka, już nie ma dymu. – Idź do kuchni, ogrzejesz się – powiedziała do chłopca, sama jednak się nie ruszyła. – A ty? – zapytał Alex. – Myślę, że lepiej będzie, jeśli już pójdę do domu – odparła łamiącym się głosem. – Dlaczego? – Po prostu tak będzie lepiej – stwierdziła oschle, lecz po jej policzku spłynęła łza. Pomyślał ze złością, że nie wie, jak zareagować. Z jednej strony chodziło tylko o jakieś durne ciastka, z drugiej jednak czuł, że dla niej sprawa jest o wiele ważniejsza i jeśli pozwoli jej teraz wrócić do domu, Shannon zniknie z ich życia. A to dopiero byłby powód do zmartwienia, znacznie poważniejszy niż kilka zwęglonych imbirowych ludzików.

– Dlaczego tak uważasz? – Tak mi przykro, że spaliłam te ciastka. Powinnam była ci się od razu przyznać do mojej kulinarnej abnegacji, ale miałam nadzieję, że jak znajdę łatwy przepis i będę uważać, to nic się nie stanie. Jak widać, bardzo się myliłam. Ruszyła szybkim krokiem przez mały trawnik dzielący ich podwórka. Alex nie znosił trudnych, zagmatwanych zagadek psychologicznych. Przecież Shannon nie płakała z powodu głupich ciastek. Wyraźnie trapiło ją coś więcej. – Proszę cię, nie idź – rzucił spontanicznie. Niestety tylne wejście od strony podwórka było zamknięte, musiała więc zawrócić i jeszcze raz przejść koło Aleksa, żeby dostać się do frontu domu. Pilnowała się, by nie spojrzeć na niego. – Hej, wszystko w porządku – powiedział cicho, przytulając ją delikatnie. Jego miły i ciepły uśmiech sprawiał, że Shannon poczuła się bezpiecznie. Od czasu ich gorących pocałunków Alex często gościł w jej snach. Ale co z tego, skoro ją odrzucił? Nie powinna się łudzić. Jego serce było okolone bardzo wysokim i mocnym murem. – Nic nie jest w porządku – powiedziała. – Łatwo ci tak mówić, bo mnie nie chcesz, więc ci wszystko jedno. Dla mnie to jednak ma znaczenie. – Shannon, to nie tak, że cię nie chcę... Och, dobrze znała ten ton! Delikatny, gładki, by nie zranić jej uczuć... – Naprawdę przestań się mną przejmować. To mój problem. Nie musisz mi niczego tłumaczyć. Chciała jak najszybciej zostać sama. Nienawidziła poczucia, że coś jej tak strasznie nie wyszło. Musiała się uspokoić, skupić się na czymś innym. – Tylko że ja chcę z tobą rozmawiać i chcę się tobą przejmować. .. Ten ton również znała. Niski, nieomal koci pomruk... – Alex, to nie ma... Nie dokończyła, bo zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem. Przez moment próbowała się opierać, wiedziała bowiem, że kiedy fala namiętności minie, Alex będzie żałował, że dał się ponieść emocjom. A jednak się poddała... bo bardzo tego pragnęła. W głowie jej szumiało, traciła kontrolę nad własnym ciałem. Do czego ich to zaprowadzi? Może... Nagle rozległ się przeraźliwy pisk. – Miau – usłyszeli znowu. Shannon wspięła się na palce i spojrzała nad ramieniem Aleksa. Spod krzaka wyglądała główka kociaka. Ogromne oczy, wielkie uszy i prawie nic poza tym. Spojrzał na nią i zapiszczał żałośnie. – Biedactwo! – Klęknęła i powoli wyciągnęła ku niemu dłoń. – Chodź do mnie. – Zwierzak spojrzał na nią nieufnie. – Chodź, malutki, nic ci nie zrobię – zachęcała go łagodnym głosem. Alex słuchał słodkiego głosu i zastanawiał się, czy ktoś w ogóle byłby w stanie nie zrobić tego, czego Shannon sobie życzyła. Cholera, jak to się mogło stać, że znowu się całowali? To nie jej wina. Chciała przed nim uciec, a kiedy zaczął ją całować, w pierwszej chwili opierała

się. Kociak zrobił kilka niepewnych kroków w stronę wyciągniętej dłoni. – Chodź, koteczku, no chodź... – Miau... – Tak, wiem, malutki. Wszystko już będzie dobrze, chodź do mnie. Gdy podniosła kotka i przytuliła do siebie, Alex westchnął mimowolnie. To był naprawdę piękny widok, gdy tak tuliła do piersi małego, brudnego zwierzaka... Zaraz jednak zapaliło mu się w głowie ostrzegawcze światło. Takich uczuć powinien za wszelką cenę unikać. – Shannon, musimy porozmawiać o tym, co się stało. – Mój Boże! Przestań tak dramatyzować! – rzuciła niecierpliwie. – Byłam zdenerwowana i smutna, a ty mnie pocałowałeś. Chciałeś mnie pocieszyć jak prawdziwy przyjaciel. Dziwię się, że się ze mnie nie śmiałeś. – Dlaczego miałbym się śmiać? – Nie pamiętasz już? Siwy dym wypełniający całą kuchnię i alarm przeciwpożarowy, a ja miotam się z wilgotną ścierką. Przecież musiałam wyglądać jak idiotka! No tak, te nieszczęsne ciastka... Zdążył już zapomnieć o powodzie, dla którego Shannon uciekała z jego podwórka. Poczuł pewną ulgę, że nie potraktowała jego pocałunków zbyt serio. – Nie dramatyzuję. Miałem na myśli kota – skłamał gładko. – Co masz zamiar z nim zrobić? – Wezmę go do domu, rzecz jasna. – Jeśli myślisz o tym, żeby podarować go w prezencie świątecznym Jeremy’emu, to wybij to sobie z głowy. – Mam zamiar go zaadoptować. Nie mam jednak ani kropli mleka, muszę więc skorzystać z sąsiedzkiej pożyczki. Przeszła obok niego jakby nigdy nic. Jakby przed kwadransem nie całowali się jak szaleni. Alex miał dziwne uczucie, że Shannon nie mówi mu czegoś ważnego, ponieważ jednak nie miał pojęcia, co to mogło być, skupił się na prawdziwych problemach. – Poczekaj tutaj. Jeremy zobaczy tego kociaka i będzie go chciał wziąć do nas. – Nie histeryzuj, wszystko mu wytłumaczę. – Mężczyźni nie histeryzują! – Jasne, nigdy – odrzekła protekcjonalnym tonem i weszła do jego domu. Od kiedy spotkał tę niezwykłą kobietę, Alex czuł się jak na karuzeli. Miał wrażenie, że przestaje decydować o swoim i Jeremy’ego losie. – Koty zwykle wylizują sobie futerko po posiłkach – objaśniała Shannon siedzącemu na jej kolanach Jeremyemu. – Dlatego ten jest taki brudny, bo rzadko zdarzało mu się jadać. – Nic mu nie jest? – Chyba nie. Zawiozę go jutro do mojego brata. Connor jest doktorem od kotków i piesków i dokładnie go zbada. – On się chyba boi. – Wiesz, dużo czasu błąkał się po ulicach. Na pewno chce być kochany, ale zajmie mu

trochę czasu, zanim komuś zaufa – wyjaśniała cierpliwie. – A jak ma na imię? – Jeremy umościł się wygodniej na kolanach Shannon, z zachwytem przyglądając się kotu. – Jeszcze nie wiem. Koty zdradzają swoje imiona tylko wtedy, kiedy komuś zaufają. Na pewno ci powie, jak będzie już gotowy. – Pocałowała Jeremy’ego w czoło. – Shannon, nie opowiadaj historyjek – ostrzegł ją Alex szeptem. Bał się, że syn będzie chciał zatrzymać kotka u siebie. – Za dużo w tym fantazji. Spojrzała na niego z wyrzutem. Dzieci uwielbiały różne zwariowane opowieści, same je tworzyły, jeśli nie tłumiło się ich wyobraźni. Mały Jeremy wystarczająco boleśnie odczuł rzeczywistość. Poza tym była na Aleksa zła. Jego z trudem skrywana ulga, kiedy powiedziała, że ich pocałunek był jedynie przyjacielski, była wręcz obraźliwa. I ona, i on przeżyli chwile prawdziwej namiętności, on jednak... Cóż, jeżeli chodziło o nią, Alex stąpał po naprawdę cienkim lodzie. – Nic nie wiem o kotach. Myślałam, że tak się rozmawia z dziećmi, ale pewnie się mylę – wypaliła. – OK – wycofał się szybko. Tak, była na niego wściekła. Przecież to on ją gonił po podwórku i przycisnął do ściany. A teraz udaje, że nic się nie stało... Była wściekła, bolała urażona duma. Czy miała rację? Może za mało starała się zrozumieć Aleksa? W pierwszym rzędzie chodziło mu o dobro synka, dopiero potem następowała cała reszta... Nawet gdyby Alex zdecydował się powtórnie ożenić, pewnie wybierze na matkę Jeremy’ego kogoś bardziej odpowiedniego od niej. Powinna być z sobą szczera. Nigdy nie wygrałaby konkursu na „matkę miesiąca”. Uśmiechnęła się do siebie smutno. Pewne rzeczy po prostu należy przyjąć takimi, jakie są. Lekki zapach dymu wciąż wypełniał powietrze. – Przepraszam, że spaliłam nasze ciastka – powiedziała do Jeremyego i zmarszczyła śmiesznie nos. – Nie jestem najlepszą kucharką. – Nie szkodzi! – Malec zarzucił jej łapki na szyję. – Znam świetną piekarnię. Na pewno można u nich upiec kilku imbirowych człowieczków. Jeżeli twój tata pozwoli, pojedziemy tam w sobotę – powiedziała, próbując powstrzymać łzy cisnące się do oczu. – Możemy jechać, tatusiu? – zapytał podekscytowany Jeremy. – Ty też możesz jechać – dodał po chwili z poczucia przyzwoitości. Rozśmieszyło to Shannon, ale zdławiła śmiech, pamiętała bowiem, jak bardzo Aleksa bolał fakt, że jego syn wolał czas spędzać z nią niż z nim. Był naprawdę dobrym ojcem. Dbał o syna i martwił się o niego aż za bardzo, jednak jej zdaniem malcowi brakowało beztroskiej zabawy i desperacko szukał sposobu, żeby oderwać się od smutnych myśli. Alex zaś wciąż, zamiast patrzeć w przyszłość, oglądał się za siebie i grzebał w bolesnej przeszłości. Trochę jej przypominał małego kociaka, którego przygarnęła. Może chciał być kochany, ale nie potrafił nikomu zaufać i bał się cierpienia.

Patrzyła na przystojną twarz Aleksa. Była naznaczona smutkiem i bólem. Zapomniał beztroskiego śmiechu, zapomniał, jak się cieszyć błahostkami. W jego oczach powinien pojawić się blask. Powinien znowu żyć pełnią życia. Ona zresztą też.

ROZDZIAŁ ÓSMY – Wchodzimy, synku – powiedział Alex, kiedy we troje stanęli przed drzwiami piekarni. Wcześniej zdjął Jerem/ego z ramion. Chłopiec bardzo polubił, kiedy ojciec brał go na barana. Przyprawiające o zawrót głowy aromaty czekolady, wanilii i świeżo pieczonego chleba mieszały się w powietrzu. Mimo iż nie był to jeszcze Nowy Rok, Shannon podjęła w tej właśnie chwili postanowienie, że nie będzie się oglądać za siebie, tylko cieszyć się chwilą. I żadnego zastanawiania się nad tym, czy coś będzie trwało jutro. Oczywiście postanowienie to nie dotyczyło Aleksa. Zaangażowanie się w przelotny flirt byłoby po prostu głupie. Teraz jednak czuła się tak, jakby przyszła do tej piekarni z własną rodziną. Kiedy spacerowali pięknie udekorowaną światełkami ulicą i nieśli pakunki z idealnymi ciasteczkami imbirowymi w kształcie ludzików (z których część miała zawisnąć na choince, a część zostać zjedzona z mlekiem), nastrój był niemal idylliczny. Oczywiście Alex nie pozwolił jej zapłacić za ciastka. Jego upór był uroczy. Nie wspomniał też choćby słowem o jej kulinarnej porażce. Milczał również na temat zapachu dymu, który wciąż jeszcze unosił się w jego mieszkaniu. – Hu, hu, ha! – zakrzyknął Święty Mikołaj i zadzwonił potężnym dzwonkiem. Shannon sięgnęła do torebki i wyjęła z portmonetki drobne, które wrzuciła do ustawionego na chodniku pudełka. – Dlaczego mu wrzuciłaś pieniążki? – spytał Jeremy. – Mikołaj pomaga ludziom. – Tata nie wierzy w Świętego Mikołaja. Spojrzała na Aleksa ze złością. Temu facetowi naprawdę należał się solidny wycisk. – Powiedziałem tylko, że Święty Mikołaj to nie osoba, tylko swoisty stan umysłu związany ze świąteczną atmosferą. Idea, którą można wyrazić materialnym symbolem... – Pod wpływem spojrzenia Shannon jego głos tracił pewność, wreszcie zamarł w ogóle. – Filozof od siedmiu boleści – syknęła wściekle. Zatrzymali Się przed wystawą sklepu z zabawkami, gdzie pysznił się cudowny domek Świętego Mikołaja. Mikołaj był ubrany w pasiaste podkolanówki i siedział sobie wygodnie w bujanym fotelu przed kominkiem, a przed domkiem stała para dorodnych, zaprzężonych do sań reniferów. Jeremy przytknął nos do szyby i z zachwytem obserwował szczegóły wystawy. – Trochę fantazji i wyobraźni jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Dlaczego odbierasz mu nawet to? Co jest złego w Świętym Mikołaju, na litość boską? – spytała oburzonym szeptem. Odciągnął ją od wystawy, by Jeremy ich nie usłyszał. – Pozwalałem mu wierzyć, że wszystko będzie dobrze, kiedy jego matka była już ciężko chora i umierająca. Ufał mi, a ja go zawiodłem. – Posłuchaj, Alex... Moja mama powiedziała mi, że wszystko będzie dobrze w dniu pogrzebu mojego ojca. – Wiesz zatem, o czym mówię. Przecież nic nie było dobrze, prawda? Cierpiałaś, tęskniłaś za ojcem...

– Nigdy nie przestaje się tęsknić za ludźmi, których się kocha. Minęło sporo lat, nim zrozumiałam, co przekazała mi mama. Wiedziała, że nikt z nas nie zapomni taty, wiedziała, że ból pozostanie. A jednak... a jednak życie idzie dalej. Tata nie żyje, lecz pozostał cały świat, z całym swym złem, ale i dobrem. A tata jest gdzieś tam w górze i w jakiś sposób nadal jest z nami. Był wspaniałym, dobrym człowiekiem... Właśnie to dobro jest wciąż z nami. To właśnie przekazała mi mama. I miała rację. Było przecież już tyle dobrych dni. – Dlaczego mi to mówisz? – gniewnie stwierdził Alex, zupełnie jakby burzyła mu jakąś koncepcję. – Ponieważ nie chcę, żeby Jeremy skrywał uczucia w środku, tak jak ja to robiłam – odpowiedziała szczerze. – Sądzę też, że jego matka również by chciała, żeby żył normalnie. Alex aż zamknął oczy. Ta kobieta stanowczo za wiele wiedziała i była po prostu zbyt idealna. Nie chciał już patrzeć na jej anielsko dobrą twarz i ciepłe spojrzenie, jakim obdarzała jego syna. Był na nią wściekły, że mimo usilnych prób nie udawało mu się o niej nie myśleć. Zdobywała sobie miejsce w jego sercu, mimo że nie chciał do tego dopuścić. Na początku wydawała mu się wyniosła, wyrafinowana i pewna siebie, teraz jednak dostrzegał w niej każdego dnia coraz więcej zalet. Jej bezinteresowna dobroć zaskakiwała go na każdym kroku, jak i jej nieograniczona wręcz czułość. Czekał na ich spotkania. Fascynowało go, że nigdy nie wiedział, czego się może spodziewać. Ekscytowało go ciągłe odkrywanie nowych jej cech. Jednocześnie jednak to właśnie ta fascynacja i ekscytacja go przerażały. Ciągle też zadawał sobie pytanie, czy dokonał właściwego wyboru. Czy rzeczywiście po śmierci Kim w jego życiu nic już nie miało się wydarzyć? Czy czekało go tylko samotne ojcostwo? A jeżeli się mylił? Może zdoła uciec od wspomnień swej przeklętej rodziny? Może to zależy tylko od niego? Może powinien o to walczyć, a nie wycofywać się rakiem? Zamyślony otarł się o nowiuteńkiego, lśniącego, czarnego jaguara, który był zaparkowany na chodniku. Natychmiast włączył się przeraźliwy alarm. – Co jest? – zdenerwował się Alex. – Przecież ledwie go musnąłem! – Nie znoszę alarmów! – przekrzykiwała świdrujący dźwięk Shannon. – Są tak czułe, wystarczy chuchnąć na samochód, a już wyją. – Tatusiu, co się stało? – Jeremy rączkami zasłonił uszy. – Wyłącz to! Zanim zdążył otworzyć usta, z pobliskiego sklepu wybiegł niewysoki, grubawy facecik i z groźną miną podbiegł do Aleksa. – Co pan robi?! – krzyknął z furią. – Oddycham sobie! Shannon roześmiała się głośno. Zupełnie nie zwracała uwagi na ciekawski tłumek wietrzący dobrą zabawę. Alex jako dziecko wstydził się, kiedy rodzice kłócili się na ulicy i robiło się zbiegowisko, teraz jednak było to zupełnie coś innego. Właściciel jaguara podbiegł do swojego cacka i z zaaferowaną miną zaczął oglądać lakier. Shannon zaśmiała mu się w nos i niby przypadkiem musnęła jaguara nogą. – Czy wypada, by tak zachowywała się pani dyrektor public relations w O’Rourke Enterprises? – Alex puścił do niej oko. – Czy w ogóle wypada tak się zachować

przedstawicielce klanu O’Rourke ów? – Jestem na urlopie, aha! – rzuciła psotnie. Na urlopie czy nie, i tak potrafiłaby owinąć sobie właściciela jaguara wokół palca. Na koniec facet by przepraszał, że wszystko to jego wina, bo ustawił alarm na zbyt wysoką czułość. W centrum Seattle nikt by pewnie nie zwrócił uwagi na tak drobny incydent, jednak w tej małej i raczej cichej dzielnicy wszystko stawało się wydarzeniem. Ludzie wokół pytali, czy wszystko w porządku, zjawił się nawet policjant, zwarty i gotowy do działania. Shannon zagadała go przyjaźnie i obdarowała imbirowym ciasteczkiem, które od razu ze smakiem zjadł. Coś, co mogło się skończyć niezłą awanturą, zmieniło się miłą uliczną pogwarkę. Shannon rozdawała uśmiechy i ciasteczka. Miała niezwykły dar wydobywania z ludzi najlepszych cech. Cóż, nie była obojętna na bliźnich, akceptowała ich takimi, jakimi są, z ich wadami i zaletami. – Musimy dokupić ciasteczek. – Pokazała Aleksowi puste opakowanie, kiedy tłumek zaczął się z wolna rozchodzić. – Wracamy. Są pyszne – stwierdził Jeremy. Alex próbował zebrać się w sobie i podać jakąś wymówkę, z powodu której trzeba by już wracać do domu. Nie musiał nawet niczego wymyślać. Przecież w mieszkaniu czekały na niego prace semestralne. A jednak powiedział: – Tak, dokupimy ciasteczek. No i koniecznie musimy wypić kakao. Trochę już wszyscy zmarzliśmy. Kiedy wchodzili do piekarni, pomyślał, że zbyt się angażuje. Zaraz jednak przestał się tym kłopotać, po raz pierwszy bowiem od długiego czasu czuł się naprawdę szczęśliwy. Shannon podśpiewywała pod nosem i czytała „Książkę kucharską dla początkujących”. Nigdy nie przepadała za gotowaniem, a dowodów na to, że była pozbawiona wszelkich talentów kulinarnych, nie trzeba było daleko szukać. Jednak zawsze z ochotą przeglądała książki kucharskie i śledziła programy kulinarne. Obserwowała spod oka kociaka, który wśliznął się właśnie do salonu. Stan zwierzaka znacznie się poprawił, ale i tak wyglądał pociesznie z tymi ogromnymi uszami i tygrysimi pasami na wciąż jeszcze wychudzonych łapkach. Wiedziała, że jeżeli będzie cierpliwa, kociak w końcu wskoczy jej na kolana. Tylko nic na siłę. W nocy było to samo. Kładł się w korytarzu, a kiedy rano się budziła, kotek leżał zwinięty na jej brzuchu i rozkosznie pomrukiwał. Czy równie nieufny Alex też pewnego dnia się do niej przekona? Zaufa jej? Odłożyła książkę, próbując odnaleźć wypracowywany w ostatnich dniach spokój. Znikła gdzieś nerwowość, która tak martwiła jej rodzinę, a także odbijała się na pracownikach. Nie oznaczało to jednak, ze Shannon już niczego więcej nie chciała od życia. Jej uczucie do Aleksa nie było jedynie związane z czułością, która nawiedzała ją na widok Jeremy’ego. Nie było też tylko wynikiem pożądania, chociaż sposób, w jaki Alex działał na jej zmysły, był niezwykle intensywny. Tym, co naprawdę pociągało ją w Aleksie,

to pracowitość, inteligencja i miłość do syna. Uwielbiała również jego poczucie humoru. Urzekała ją zaś najbardziej jego prawość, tak rzadka cecha w naszych zepsutych czasach. Tak łatwo i naturalnie byłoby się poddać tej miłości, ofiarować Aleksowi tę część siebie, której nikt jeszcze nie poznał. Zdała sobie sprawę, że uczucie, jakim obdarzała chłopaka na studiach, było zwykłym zauroczeniem. Jej duma została zraniona, rozczarowała się i straciła dziewczęce marzenia. Nie był to jednak wystarczający powód, żeby nazywać to uczucie miłością. Poczuła, jak ciepły, mięciutki kotek otarł się o jej łydkę. Schyliła się i popatrzyła mu w oczy. Wciąż jeszcze było w nich wiele nieufności. Nadal nie wierzył, że może się poczuć bezpiecznie, że pełna miska i czułość pozostaną na zawsze. – Och, Alex... – westchnęła. Nie znała mężczyzny, który bardziej potrzebowałby miłości niż on. Musiała się jednak pogodzić z faktem, że to nie ona będzie tą kobietą, od której przyjmie miłość. Nawet jeżeli zdecyduje się na małżeństwo, wybierze kogoś podobnego do Kim. Kogoś o wiele bardziej nadającego się do prowadzenia domu dla dwóch mężczyzn. Nawet ze względu na Jeremy’ego taki wybór wydawał się najrozsądniejszy. Tak, Shannon, żaden skradziony na podwórku pocałunek tego nie zmieni, smętnie zakpiła z siebie w duchu. – Chciałabym z tobą zostać cały dzień, kochany – zwróciła się do kota, który wydawał się jej słuchać z uwagą, liżąc łapkę. Potem przeciągnął się i dotknął mimochodem jej dłoni, którą ku niemu wyciągnęła. Po chwili jednak zastrzygł uszami w stronę kuchni i rzeczywiście, za moment zabrzmiał dzwonek przy drzwiach wejściowych. Byli to oczywiście jej mili sąsiedzi, dwaj panowie McKenzie. Umówili się nią na lunch, choć nie podali dokładnej godziny, wybierali się bowiem na zakupy. – Shannon, pośpiesz się! – ponaglał ją Jeremy zza drzwi. – Już idę! Pewnie jesteście głodni jak wilki? – Wpuściła ich do środka. – Nie, raczej nam zimno. – Alex zatrząsł się. – Myślałem, że w Minnesocie jest zimno, ale tutaj marznę bardziej. – To przez wilgoć. Przywykniesz. – Jeżeli tu zostaniemy. Te słowa zmroziły ją bardziej niż lodowate powietrze, które przedostało z dworu. – Nie wiedziałam, że myślisz o wyjeździe – wydusiła z siebie z trudem. – Po prostu nie wykluczam takiej możliwości. – Kotku, kotku! – Jeremy wbiegł do holu, rozglądając się po wszystkich kątach. – Jeszcze się wszystkiego boi. Musisz być wobec niego bardzo cierpliwy – powiedziała Shannon. Była to świetna rada również dla niej. Niestety mężczyźni tylko do pewnego stopnia przypominali koty, a już na pewno nie można było ich do siebie przekonać taką łatwą sztuczką jak pełna miska i ciepłe miejsce do spania. Alex nie miałby z pewnością z nią nic wspólnego, gdyby nie dogadywała się tak świetnie z Jeremym. Nie było to miła wieść, nie mogła jednak jej ignorować. Nie zamierza przecież budować zamków na piasku. – Dzwoniliśmy, żeby zapytać, o której chcesz się umówić, ale cię nie było. – Alex stanął

blisko kominka. – Byłam w kościele. – Aha. – Brak zainteresowania w jego głosie potwierdził tylko to, co Shannon przypuszczała. Miała nawet zamiar zaproponować, żeby wszyscy razem wybrali się na nabożeństwo, ale domyślała się, że po niedawnych przeżyciach Alex zapewne odwrócił się od wiary. – Wezmę torebkę – powiedziała szybko. – Nie ma co się tak śpieszyć. – Alex przybliżył ręce do płomieni. – Tu jest tak ciepło, tak przyjemnie. Jego dżinsy opinały muskularne uda. Shannon zmusiła się do odwrócenia wzroku, starając się nie myśleć o tym, jak Alex ją całował. „Przyjaciele, tylko przyjaciele”, przypominała sobie gorączkowo. – Jestem gotowa! – Stanęła w drzwiach do salonu. – Dokąd się wybieramy? Masz może jakąś ulubioną restaurację? – Wszystko mi jedno. Przypomniał sobie wczorajszy wieczór, kiedy w zwyczajnej piekarni zajadali się ciastkami i pili kakao. Rozmawiali o wszystkim – od literatury i historii, po podróże i stosunki międzynarodowe. Dużo też żartowali. Aleksa zdziwiły przenikliwe pytania Shannon dotyczące jego inżynierskich dokonań. Była specjalistką w zupełnie innej dziedzinie, a jednak dzięki licznym i różnorodnym lekturom zdobyła bardzo dużą wiedzę ogólną. Szkoda, że wśród jego studentów rzadko zdarzały osoby o tak bystrych i otwartych umysłach. Z wielkim zapałem dyskutowała również o Trzecim Świecie, gdzie Alex spędził wiele lat na kontraktach, i miała bardzo zdecydowane zdanie na temat obowiązków bogatej Północy wobec biednego Południa. Nagle zalało go poczucie winy wobec Kim. Zmarła żona była cudowną kobietą i Alex bardzo ją kochał, ale jej zainteresowania ograniczały się do spraw domowych i wychowania dziecka. Zdejmowała tym samym z niego mnóstwo obowiązków i trosk, lecz teraz uświadomił sobie, że nigdy nawet nie próbował rozmawiać z Kim o swojej pracy. Po prostu nie była tego ciekawa, on zaś wcale nie czuł potrzeby, by opowiadać jej o konstrukcjach stalowych, nowych materiałach i technologiach, a także o polityce wielkich koncernów w krajach zacofanych... Dlaczego w takim razie z tak wielkim zapałem rozmawia teraz o tym z Shannon? Nie znał, niestety, odpowiedzi na to pytanie. – Idziemy, Jeremy. A gdzie jest Tibbles? – zwrócił się do syna. Chłopiec po chwili zadumy wskazał na choinkę, pod którą siedział królik. – Shannon mówi, że Tibbles czasami ma ochotę zostać w domu. Jest z nim kotek, więc nie będzie czuł się samotnie. – To świetny pomysł. – Spojrzał na nią z wdzięcznością. Dokonała prawdziwego cudu. Miał ochotę ją ucałować i z pewnością by to zrobił, gdyby nie obecność Jeremy’ego. Oczywiście chodziło mu tylko o przyjacielski pocałunek. – Shannon, czy mogę cię prosić na moment? – Ruszył w stronę holu. Gdy weszli do kuchni, Alex od razu się zorientował, że gotowano tu co najwyżej wodę w ekspresie. Poczuł wyrzuty sumienia, że poprosił ją o pieczenie ciasta z Jeremym, chociaż cały

czas wydawało mu się dziwne, że tamto zdarzenie tak bardzo ją przygnębiło. Shannon, poza gotowaniem, była świetna we wszystkim, skąd więc taka reakcja? – Alex, czy coś nie... Przerwał jej pocałunkiem, oczywiście krótkim, przyjacielskim. Chociaż może niepotrzebnie w usta, wystarczyłby policzek. – Dzięki za Tibblesa. – Ależ nic takiego nie zrobiłam. – Nieprawda, bardzo dużo. Masz niezwykły talent do dzieci. Nigdy dotąd nie spotkałem kogoś takiego. – Gdy uśmiechnęła się zadowolona, dodał: – Włączę ogrzewanie w samochodzie. Zaraz wracam. Gdy została sama, bezwiednie dotknęła ust. Ten pocałunek był podyktowany impulsem, którego z pewnością Alex będzie żałował, ale i tak był bardzo przyjemny. No i ta pochwała. .. Urlop to całkiem fajna rzecz, pomyślała, zwłaszcza jeżeli ma się szansę zrobić coś wyjątkowego. Kilka dni później Shannon jeszcze bardziej umocniła się w przekonaniu, że urlop to znakomity wynalazek. Zamiast wyżywać się podczas przedświątecznej gorączki na swoich pracownikach, od dwóch tygodni po prostu świetnie się bawiła. Miała jednocześnie świadomość, że robi coś istotnego. Zdawała sobie sprawę z tego, że po długich wakacjach trudno jej będzie powrócić do pracy, ale na razie starała się o tym nie myśleć. Poza tym Kane upierał się, by jej urlop wciąż trwał i trwał: „Musisz dobrze wypocząć, siostrzyczko”. Cały Kane, szczodry ponad miarę. Uwielbiał rodzinę i gdy tylko mógł, a mógł wiele, obdarowywał ją ponad wszelką miarę. Martwiła się, jak Jeremy zniesie powrót do przedszkola. Może to był błąd, że pozwolili mu zostać w domu na cały czas jej urlopu? No, może nie pozwolili, była to bowiem decyzja Aleksa. Ona jest tylko zaprzyjaźnioną sąsiadką. Strugi deszczu zalewały okna. Zaczęło padać już w niedzielę i dotąd nie przestało. Meteorologowie zapowiadali lokalne podtopienia. Shannon irracjonalnie czuła, że wydarzy się coś złego. Wciąż zaglądała do pokoju Jeremy’ego. Wszystko było w porządku, ale i tak bardzo by chciała, by Alex już wrócił. Niestety tego popołudnia egzaminował ostatnią grupę studentów i na pewno nie skończy przed wieczorem. Tłumaczyła sobie, że nawet gdyby woda podtopiła ulice, Alex był bezpieczny w swoim solidnym dżipie, poza tym na budowach radził sobie w znacznie gorszych warunkach. A jednak bardzo się niepokoiła. To lekkie mrowienie z tyłu szyi nigdy nie kłamało, zawsze zapowiadało coś złego. Jej pracownicy z niejakim lękiem odnosili się do tych proroczych zdolności szefowej, bo właściwie nigdy się nie myliła w swych kasandrycznych przewidywaniach. Zadzwoniła do swojego zastępcy. – O’Rourke Enterprises, w czym mogę pomóc? – W zwykle spokojnym głosie Chrisa można było usłyszeć nutę zdenerwowania. – Cześć, tu Shannon. – Gdzie byłaś? Dzwonię i dzwonię...

– Zostawiłam komórkę w domu. Co się dzieje? – Woda zalewa naszą fabrykę w Bolton. Nie możemy odnaleźć dwóch pracowników. Proszę cię, przyjedź do biura. Nie wiem, jak rozmawiać z ich żonami. Zamknęła oczy, w myśli zmówiła szybką modlitwę. – Zaraz będę w biurze. Czy wszystkie drogi w Seattle są przejezdne? – Tak, sprawdzałem przed chwilą, na wypadek, gdybym musiał poprowadzić cię objazdami. – Dobrze. Opiekuję się synkiem przyjaciela, muszę zabrać Jeremy’ego z sobą. Niech ktoś po nas zjedzie do garażu i zajmie się małym. Chłopak jest dość lękliwy, więc niech będzie to ktoś, kto wie, jak postępować z dziećmi. I niech się dobrze sprawi, bo inaczej... – Dobrze sobie radziła w sytuacjach kryzysowych, ale teraz miała jeszcze pod opieką Jeremy’ego. Mały nie mógł się niczego przestraszyć, bo źle reagował na stresy. Dopiero zaczynał wychodzić z traumy po śmierci matki. – Jeremy. – Uśmiechnęła się do niego. – Będziesz musiał dokończyć oglądanie tej bajki później. Musimy jak najszybciej jechać do mojego biura. – Na szczęście Alex zainstalował w jej mercedesie fotelik dziecięcy. – Czy możemy zamówić pizzę? – zapytał chłopiec z nadzieją. Znów się uśmiechnęła. Pizza stała się magicznym lekiem na wszystko. – Jasne! – Oby tylko pizzerie realizowały zamówienia w taką pogodę. Przez całą drogę Jeremy śpiewał „Jingle bells”. Kiedy podjechali pod biuro, Shannon stwierdziła z niezbitą pewnością, że kolęda ta została napisana przez sadystę. Na parkingu podziemnym czekały na nią trzy osoby, w tym Chris. – Wszystko w porządku! – zawołał z uśmiechem. – Właśnie nadeszła wiadomość, że pracownicy się znaleźli. Odnieśli tylko drobne obrażenia. – Cudownie! – Ze stratami materialnymi firma sobie poradzi, ale najważniejsze było ludzkie życie. – A teraz pozwólcie, że wam przedstawię Jeremy’ego. – Podniosła chłopca w ramionach. – To mój najlepszy przyjaciel. Jeremy uwielbia pizzę, więc musimy jej zamówić całe mnóstwo.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Alex skierował się na podziemny parking O’Rourke Enterprises i zatrzymał się przed bramą wjazdową. Z budki strażniczej wyszedł ubrany w elegancki mundur pracownik ochrony. – W czym mogę pomóc, proszę pana? – zapytał z uprzejmym uśmiechem. – Nazywam się Alex McKenzie. Mój syn jest... – Witam, panie doktorze. Oczekiwaliśmy pańskiej wizyty. Pani O’Rourke zaznaczyła, że będzie się pan śpieszył. Proszę się kierować białymi strzałkami. Dojedzie pan do wind na tym poziomie. Zaraz podniosę szlaban. – Dziękuję! – Zaniepokoiła go nagrana wiadomość, że Shannon musiała zabrać Jeremy’ego do biura. Ufał jej, ale wiedział, jak trudno jego syn adaptował się w nowych miejscach. Gdy jednak wjechał na górę, uspokoił się nieco, bo czekająca na niego kobieta powiedziała: – Dzień dobry, panie doktorze. Niech się pan nie martwi, Jeremy czuje się dobrze. – Uśmiechnęła się serdecznie. – Nazywam się Claire Hollings, jestem asystentką pani O’Rourke. – Dziękuję. – Też się uśmiechnął. Już nie martwił się tak bardzo o syna. – Miło mi panią poznać. Czy może mi pani powiedzieć, co się stało w waszej fabryce? – Chodzi o fabrykę odzieży w Bolton. Została podtopiona. Na miejscu jest już nasz sztab antykryzysowy. – Mam nadzieję, że nic się nikomu nie stało. – Na szczęście tylko dwie osoby są lekko ranne – odparła z ulgą. – Proszę tędy. Przechodząc długim korytarzem, Alex słyszał wielokrotnie imię Shannon, wypowiadane w różnych kontekstach. Ktoś wyraził ulgę, że już była z nimi, ktoś inny zastanawiał się, jak zareaguje na jakiś pomysł. Gdy doszli do oszklonego pokoju na końcu korytarza, Alex zobaczył Jeremy’ego. który siedział na biurku i z uwagą wpatrywał się w monitor laptopa. Kobieta, która nad nim stała, coś do niego powiedziała. Jeremy uniósł głowę, niecierpliwie pomachał do ojca i znów zaczął wpatrywać się w monitor. Alex nie wierzył własnym oczom. Jeszcze do niedawna był dla chłopca całym światem, a raczej jedynym ogniwem łączącym go z rzeczywistością. Jeremy miał zachwianą równowagę, był pogrążony w swym smutnym świecie i bardzo nieufnie odnosił się do obcych. To Shannon zmieniła go w wesołego, ciekawego świata i ludzi czterolatka. – Pani O’Rourke jest na konferencji prasowej – poinformowała Claire, widząc, że Alex rozgląda się wokół. – Proszę spojrzeć. – Wskazała na telebim. Głos był wyciszony. Shannon mówiła coś do licznych mikrofonów, na których widniały logo różnych stacji radiowych i telewizyjnych. – Czy pogłośnić? – Tak, proszę. – ... tylko wdzięczni, że obrażenia nie były bardziej dotkliwe – rozległ się głos Shannon. – A co z pracownikami fabryki? Na pewno sporo czasu zajmie wam usuwanie skutków

powodzi? – zapytał reporter dużej stacji telewizyjnej. – Święta to najgorszy moment w roku, żeby zostać bez wypłaty. – Nikt nie zostanie zwolniony, wszystkie pensje będą wypłacone w terminie, również za okres przestoju w produkcji – zapewniła Shannon. – Podobno podczas powodzi zniszczonych zostało również kilka domów. Czy któreś z nich należały do waszych pracowników? – Niestety tak. W Bolton działa nasz sztab antykryzysowy. Zapewniamy naszym pracownikom mieszkania zastępcze, a także niezbędną pomoc materialną i medyczną. Alex wpatrywał się w jej twarz z fascynacją. Shannon nie ukrywała współczucia dla poszkodowanych, jednak jej głos brzmiał mocno i pewnie, co wzbudzało zaufanie. Była profesjonalistką w każdym calu, a mimo to nie traciła nic ze swojego ciepłego stosunku do ludzi. – Dobra jest, prawda? Obok Aleksa stał postawny mężczyzna. – Jest świetna. – Kane O’Rourke. – Alex McKenzie. – Uścisnęli sobie dłonie. – Ach, to pan! Shannon wspominała, że jest pan inżynierem. Może udzieliłby pan nam konsultacji w sprawie tej zalanej fabryki? – Nie wie pan nawet, czy mam odpowiednie kwalifikacje – odparł zaskoczony Alex. – Moja siostra twierdzi, że jest pan idealnym kandydatem, a nie zwykła rzucać słów na wiatr. – Uśmiechnął się szeroko. – Oczywiście dla formalności sprawdzimy pana referencje. – Przepraszam, panie O’Rourke, helikopter czeka – powiedziała Claire. – Dzięki. Cieszę się, że pana poznałem. Lecę na spotkanie z pracownikami poszkodowanymi przez powódź, ale będziemy w kontakcie. – Odszedł szybko. Alex z niedowierzaniem pokręcił głową. Praca konsultanta dla O’Rourke Enterprises wyglądałaby świetnie w CV, miał jednak wątpliwości, czy chce jeszcze bardziej wiązać swoje życie z Shannon. Wszedł do jej biura i pogłaskał syna po głowie. – Dziękuję, że się pani nim zajęła. – Uśmiechnął się do kobiety, która siedziała na krześle obok Jeremy’ego. – Nie ma za co, cała przyjemność po mojej stronie. Pański syn ma niezwykłą smykałkę do komputera. Do widzenia, Jeremy, mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. – Do widzenia. Tatusiu, ale jeszcze nie musimy iść? – spytał z nadzieją. – Obawiam się, synku, że na nas już czas. Gdy zaczął wkładać Jeremy’emu kurtkę, w biurze pojawiła się Shannon otoczona osobami, które koniecznie musiały z nią w tej chwili porozmawiać. – Przepraszam, że go tu przywiozłam. – Uśmiechnęła się do Aleksa. – Zrobiło się gorąco i musiałam się tu zjawić. – Oczywiście. Zresztą Jeremy świetnie się bawił – odpowiedział z uśmiechem.

Nie po raz pierwszy pomyślał, czy Jeremy byłby bardziej otwarty, gdyby Kim uczyła go większej samodzielności. Może łatwiej zniósłby ból po jej śmierci, gdyby miał więcej kontaktów z innymi ludźmi, również swoimi rówieśnikami? Kim spędzała z Jeremym dosłownie każdą chwilę. Nie chciała, żeby chodził do przedszkola, uważała nawet, że powinien uczyć się w domu. Czy taki cieplarniany chów odbije się na nim w przyszłości? Znowu poczuł się winny. Kim nie mogła już bronić swoich racji. Poza tym wszystkie decyzje podejmowała sama, bo on zwykle budował mosty i tamy na drugim końcu świata. – Wrócimy już z Jeremym do domu, żebyś mogła spokojnie dalej działać. Shannon, dziękuję ci bardzo, tak wiele dla nas zrobiłaś, szczególnie dzisiaj, kiedy musiałaś pogodzić kryzysową akcję z opieką na moim synem. Bardzo ci dziękuję – powiedział z głębi serca. – Och, nie było tak trudno. Jeremy zjadł pizzę, potem pograł na komputerze. – Na jej twarzy pojawił się wyraz, który trudno było Aleksowi rozszyfrować. – Mimo wszystko dziękuję. Jeremy uścisnął ją z całych sił i niechętnie ruszył za ojcem w stronę drzwi. Było oczywiste, że dałby wiele, by jeszcze trochę pobyć z Shannon. Alex uśmiechnął się pod nosem. To uczucie nie było obce i jemu. Ta kobieta działała jak magnes. Spojrzał na nią i spytał: – Jak długo musisz tu zostać? – Pewnie do nocy. Jednak jutro już nie będę potrzebna, więc mogę zająć się Jeremym. – Może po pracy wpadniesz do mnie na kawę? Kładę się późno, a po takim szaleństwie chwila relaksu dobrze ci zrobi. – Jasne, dzięki... – Zaskoczyła ją ta propozycja. Alex wziął Jeremy’ego za rękę i ruszył w stronę wind pod obstrzałem ciekawskich spojrzeń pracowników. Wszyscy się zastanawiali, kim jest i co go łączy z Shannon. Chętnie by im odpowiedział, sęk w tym, że nie bardzo wiedział, co miałby odpowiedzieć na drugie pytanie. Shannon z ciężkim westchnieniem opadła na krzesło. Czuła się dziwnie, jak zawsze po spotkaniu z Aleksem. – Miły dzieciak – zagadnęła Claire. – I miły tatuś – dodała z diabolicznym uśmiechem. – Co za prezencja, no i to spojrzenie... A zbudowany! Jak... – Uśmiechnęła się z rozmarzeniem. – Jak moja ostatnia wakacyjna przygoda. – Jest wdowcem, Claire. Tylko się przyjaźnimy – stwierdziła Shannon tonem, który miał rozwiać wszelkie podejrzenia asystentki. – A co, wdowcy nie potrzebują seksu? – bez ogródek spytała Claire, znana z nad wyraz konkretnego podejścia do spraw męsko-damskich. Shannon znowu westchnęła. To nie seks był problemem. Przecież czuła, że Alex jej pragnął, a jednak odrzucał ją. Upierał się, że to nie ma nic wspólnego z jej osobą, lecz co z tego? Jego zachowanie bardzo ją bolało. – Wracaj do pracy. Chyba że już nie masz nic do roboty. – Zawsze coś się znajdzie – uśmiechnęła się złośliwie Claire. – Moja szefowa jest trochę

nie z tej epoki, najlepiej by się zrealizowała jako poganiacz niewolników. – Poganiacz niewolników? Już nie Smoczyca? – zaśmiała się Shannon. – Wiedziałam, że czeka nas obcięcie premii... – grobowym tonem stwierdziła Claire. – Nas? Raczej tylko ciebie. Wiem, że to ty wymyślasz wszystkie przezwiska, więc teraz drogo za to zapłacisz. No, znikaj już. Claire poszła do swojego biura, a Shannon zakopała się w raportach dotyczących powodzi. Kane zlecił dyrekcji fabryki oszacowanie strat i zorganizowanie pomocy dla pracowników i naprawę zniszczeń. Sytuacja wydawała się w miarę opanowana. Shannon odczuwała swoistą ulgę, mogąc zająć się pracą, bo dzięki temu nie myślała obsesyjnie o Aleksie. Opieka nad Jeremym okazała się nadzwyczaj miłym zajęciem, jednak jego ojciec stanowił prawdziwą zagadkę. Cóż, znowu o nim myślała... Pięć godzin później Shannon wróciła do domu służbowym autem, bo Kane przekonał ją, że kierowca lepiej niż ona poradzi sobie ze skomplikowanymi objazdami. I miał rację, bo dzięki Tedowi uniknęli kilometrowych korków. Spojrzała w okna mieszkania Aleksa. Światła na dole paliły się. Jeremy oczywiście już dawno spał, ale jego tata był wciąż na nogach. – Dziękuję, Ted. Dobranoc. – Nie, jeszcze odprowadzę panią do drzwi. – Naprawdę nie trzeba. Jest już późno. Wracaj do domu. – Otrzymałem polecenie, by... – Dopilnuję, żeby pani O’Rourke trafiła bezpiecznie do domu. – Na jej podjeździe pojawił się Alex. – Dajcie spokój! – oburzyła się. – Co was napadło! Jakoś zdołam dojść do domu bez waszej pomocy – zadrwiła z dżentelmenów. Spojrzeli na nią z urazą. Ted nie tylko otrzymał polecenie od Kane’a, ale miał również trzy dorastające córki, nad którymi trząsł się nieustannie, natomiast Alex był równie staroświecki wobec dam jak jej bracia. – Nieważne. – Shannon uznała, że są na tym świecie ważniejsze sprawy, o które warto walczyć. – Dziękuję, Ted. Alex mnie odprowadzi. Jest moim przyjacielem. Kierowca patrzył na Aleksa tak, jak policjanci przyglądają się podejrzanym. Shannon z trudem stłumiła śmiech. Biedny Ted chciał tylko dobrze wypełniać swoje obowiązki. – Jak sobie pani życzy. Pani samochód zostanie odstawiony jutro z samego rana. Dopilnuję tego osobiście – powiedział wreszcie, uznając, że Alex nie wygląda ani na zboczeńca, ani na płatnego zabójcę. – Cieszę się, że humor cię nie opuszcza – powiedział Alex, kiedy Shannon wybuchła śmiechem, kiedy Ted zniknął w limuzynie. – Zalało pół stanu. To tutaj normalne? Jak sobie z tym radzicie? – To proste, chodzimy po wodzie. Jeremy już pewnie śpi? – Tak. Jadłaś coś? – Kawałek zimnej pizzy około szóstej. Chcieliśmy coś zamówić, ale z powodu korków

restauracje przestały dostarczać jedzenie. – W takim razie zapraszam na kolację. – Nie, dziękuję. – Równie dobrze mogłaby mówić do ściany. Ruszyła więc za nim mocno rozeźlona. – Czy ty w ogóle słuchasz, co się do ciebie mówi? – Nie. To taka wada, która nieraz bardzo się przydaje. – Gdy znów serdecznie się roześmiała, rzucił kusząco: – Lubisz omlety? – O rany, umiesz je robić? – Jasne, to... – O mały włos nie powiedział, że to łatwe, jednak przy tak niefortunnej kucharce musiał uważać na słowa. – No, jakoś mi wychodzą. Gdy weszli do kuchni, wyciągnął mleko i jajka z lodówki i omal nie upuścił ich na podłogę, zobaczywszy, jak Shannon z głębokim ziewnięciem przeciąga się zmysłowo niczym kot. – Tylko przyjaciele – mruknął do siebie. Z sennym uśmiechem poszła do suszarni. – Hej, wracaj tutaj – powiedział stanowczo. – Miałaś odpoczywać. – Zaraz... O cholera! Poszedł zobaczyć, co się stało. Jakim cudem Shannon wylała całą butlę wybielacza na kosz pełen jego dżinsów? Straszliwie go to rozśmieszyło, ale jej wcale nie było do śmiechu. Szybko wrzucił spodnie do pralki, choć nie bardzo wierzył, by zachowały kolor. To jednak nieważne. Naprawdę martwił się o to, by Shannon znowu nie odebrała tej sytuacji jako plamę na honorze. Siedziała ze wzrokiem wbitym w ścianę niczym gradowa chmura. Alex tylko w jeden sposób mógł jej pośpieszyć na ratunek. Objął ją. – Mam gdzieś te dżinsy. Ważne, że dzięki tobie mój syn zaczął się znowu uśmiechać. – Ujął jej podbródek, spojrzał w oczy. – Okropna ze mnie niezdara. – Nieprawda. A zresztą, jakie to ma znaczenie? Można zapłacić komuś, żeby ugotował i posprzątał, natomiast to, co zrobiłaś dla Jeremy’ego, nie ma ceny. – Cytujesz reklamę karty kredytowej? – Mówię szczerze. A wiesz, że w pewnych krajach zapach wybielacza uważa się za silny afrodyzjak? – Pocałował ją wnoś. – Nabierasz mnie. Jasne, że nabierał ją, ale przy Shannon wszystko mogło się stać afrodyzjakiem. Pocałował ją w usta. – Alex, a co z naszą umową? – Przecież całuję cię po przyjacielsku... – Aha – zgodziła się z niejakim entuzjazmem. Tym razem pocałował ją śmielej. Przyjacielskie pocałunki... Alex miał ochotę śmiać się sam z siebie. Jeszcze chwila, a zaniesie ją po przyjacielsku do sypialni... Ledwie miesiąc temu nie uwierzyłby, że mógłby tak oszaleć na czyimś punkcie. Uważał, że nikt nie zastąpi Kim. I to prawda, nikt jej nie zastąpi. W zupełnie inny sposób pragnął innej

kobiety. – Może lepiej już pójdę robić ten omlet... – Bo inaczej będziesz go jadła na śniadanie, dodał w duchu. Jednak Alex wiedział, że nie jest wart Shannon. Nie z tą niezaleczoną raną w sercu. Zasługiwała na kogoś innego, kto nie ma takich obciążeń. W innej sytuacji... W milczeniu poszedł do kuchni, po jakimś czasie postawił przed Shannon talerz. – Mój omlet z sosem salsa jest ostry jak diabli – ostrzegł. – Lubię ostre potrawy, mówiłam ci. Z zapałem zabrała się do jedzenia. – Ale byłam głodna – powiedziała po jakimś czasie, odstawiając pusty talerz. – Zimna pizza chyba nie smakuje najlepiej. – Oj nie, niestety mam zakaz wstępu do kuchenki pracowniczej – wyznała jak na spowiedzi. Alex próbował utrzymać twarz pokerzysty. Po niedawnych wyczynach Shannon z ciasteczkami świetnie rozumiał te restrykcje. A skoro już na nią spadły, honor nie pozwalał jej prosić innych choćby o podgrzanie pizzy. – Może przejdziemy do salonu? Wyciągniesz się wygodnie na kanapie? – Muszę iść do domu – odpowiedziała z pewnym ociąganiem. – Biedny kot pomyśli, że go opuściłam. – Poczekaj, przyniosę tu Bezimiennego. – Bezimiennego? – Skoro jeszcze nie wyjawił ci swojego imienia, na razie jest panem Bezimiennym. – Wariat! – Prawda była taka, że wcale nie chciało jej się wracać do domu... Prawie zasnęła, kiedy Alex położył kota obok niej na kanapie. Bezimienny najpierw miauknął z wyrzutem, potem jednak zwinął się w kłębek i oparł głowę o uda Shannon. – Był wściekły, że na tyle czasu został sam. – Alex uśmiechnął się do niej, potem delikatnie pogłaskał kota. Zwierzak nie był już tak przeraźliwie chudy. Za jakiś czas zamieni się w dumnego, aroganckiego kocura, który wszystkich traktuje z góry, na razie jednak był słodką, szukającą ciepła drobiną. Alex podniósł stopy Shannon, położył je sobie na kolanach i zaczął delikatnie masować. Przeciągnęła się z rozkoszą, wymruczała: – Alex... – Tak? – Nieważne... Pocałował ją. Jak to się stało, że mężczyźni, którzy przez te wszystkie lata obsypywali ją kwiatami, drogimi prezentami i zabierali do najlepszych restauracji, nie potrafili jej zdobyć? On zaś zdobywał ją kilkoma pocałunkami i omletem... Światełka na choince migotały, kot mruczał jednostajnie. Powieki Shannon stały się ciężkie, nadchodził sen. Po raz pierwszy w życiu czuła, że jest tam, gdzie powinna być. Jakby po długiej wędrówce znalazła nareszcie swoje miejsce na ziemi.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Przeraźliwy dzwonek telefonu wyrwał Aleksa z mocnego snu. Była szósta rano. Co za pomyleniec dzwonił o tej porze? – Tak, słucham... – Gdzie, do cholery, jest moja siostra, McKenzie?! – nie tyle krzyknął, co zabulgotał z wściekłości Kane. – Nie mogę się do niej dodzwonić od wczoraj! – Jest tutaj. – Alex pomyślał, że nim ją zdobył, już stracił pracę w O’Rourke Enterprises. Po drugiej stronie słuchawki dał się słyszeć ciężki oddech, zaś w tle rozległ się damski głos: – Daj spokój, Kane, twoja siostra jest dorosła, nie wtrącaj się. Alex pomyślał, że to całkiem dobra rada, a potem spokojnie wyjaśnił: – Shannon zasnęła u mnie na kanapie. Była bardzo zmęczona, więc nie chciałem jej budzić. – Ziewnął sugestywnie. – Aha... – Troskliwy braciszek wyraźnie złagodniał. – Czy chciał pan coś ważnego jej przekazać? – Nie. Kane roześmiał się. – Chciałem tylko się upewnić, że wszystko jest OK. – Znowu w tle rozległ się kobiecy głos. – Moja żona prosi, żeby pana przeprosić za telefon o tak wczesnej porze. – A czy przeprosiłby mnie pan, gdybym powiedział, że Shannon leży obok mnie? – Nie sądzę. Przynajmniej sytuacja była jasna. – Proszę chwileczkę zaczekać. Zejdę na dół i zobaczę, czy pana siostra już się obudziła. – Po chwili przekonał się, że Shannon wciąż śpi słodko z Bezimiennym w objęciach. Kociak łypnął na niego z niezadowoleniem. – Przykro mi, panie O’Rourke, ale Shannon śpi jak kamień. Kiedy się tylko obudzi, przekażę jej, że pan dzwonił. Wrócił do łóżka, ale nie mógł już zasnąć. Cóż, Kane O’Rourke z pewnością nie grzeszył uprzejmością, jednak jego szczere uczucie do siostry wzbudziło w nim poczucie winy. Alex nawet nie miał pojęcia, czy numer do Gail był jeszcze aktualny. Widział swoją siostrę ostatni raz na pogrzebie Kim. Przyjął zdawkowe kondolencje, podczas stypy też prawie nie rozmawiali z sobą. Policzył szybko różnicę czasu, jaka dzieli stan Waszyngton i Japonię, wykręcił numer odgrzebany w kalendarzyku, lecz kiedy usłyszał sygnał połączenia, miał ochotę odłożyć słuchawkę. Jednak siostra coś powiedziała po japońsku. – Gail? – Tak, tu Gail McKenzie. Z kim mam przyjemność? Nawet nie poznała jego głosu... – Cześć, tu Alex. Upłynęła nieznośnie długa chwila ciszy. – Witaj, Alex... – Co u ciebie słychać? – Wiedział, jak idiotycznie zabrzmiało to pytanie. – No wiesz, mam dużo pracy.

– Ja też, sprawdzam teraz testy i prace semestralne. Pełna skrępowania, zdawkowa rozmowa trwała jakiś czas, w końcu Gail powiedziała: – Wybacz, ale muszę wracać do pracy. Przyjął to z głęboką ulgą. Skąd w ogóle wziął mu się ten pomysł, żeby zadzwonić do siostry? Byli dla siebie jak obcy ludzie. To Shannon go sprowokowała swoim stosunkiem do rodziny i innych ludzi... Jeremy wślizgnął się do jego pokoju, ciągnąc za sobą kocyk Alex ucieszył się, że przyszedł tu, a nie na dół, gdzie zobaczyłby Shannon śpiącą na wprost choinki, jakby Mikołaj przyniósł mu nową mamę. Szybko wyjaśnił synkowi: – Shannon wpadła do mnie na chwilę, ale była tak zmęczona, że zasnęła, a ja nie miałem serca jej budzić. – Shannon tu jest?! Hurra! – Jeremy już pędził po schodach. Człowiek powinien mieć trochę spokoju we własnym domu, pomyślał Alex, kiedy jednak dom ucichł, i tak nie zasnął. Shannon mu nie pozwoliła. A raczej kolejne jej obrazy przesuwające się w jego pamięci. Shannon wesoła, Shannon smutna, Shannon błaznuje z Jeremym, bawi się z kociakiem, zamyślona patrzy w okno... Po śmierci Kim wiele kobiet starało się wkupić w jego łaski, matkowały i jemu, i Jeremyemu, aż wreszcie Alex uciekł przed nimi z Minnesoty. Ze złością zrzucił z siebie koc. Było mu okropnie gorąco. Zwykle spał tylko w bokserkach, ale ponieważ Shannon została na noc, włożył piżamę. Przez to to wszystko. Uśmiechnął się do siebie z politowaniem. Po co próbował się oszukiwać? Shannon, czytając Jeremy’emu bajkę, przysłuchiwała się jednocześnie odgłosom dochodzącym z piętra. Dawno już tak dobrze się nie wyspała, chociaż kiedy się obudziła i zobaczyła Jeremyego nad sobą, była zupełnie zaskoczona. Dopiero po chwili wszystko sobie przypomniała. Ten masaż stóp zdziałał cuda... Uśmiechnęła się do siebie pod nosem. – Dzień dobry! – rzucił od drzwi Alex. – Dzwonił twój brat. Miał ochotę dać mi ostry łomot za to, że jego mała siostrzyczka spędziła u mnie noc. – A niech to! Żartujesz, prawda? Nie, ty nie żartujesz... – Nie było cię w domu, więc zadzwonił do mnie. Cóż, śledczy Kane O’Rourke przesłuchał kierowcę, który wyznał, że zaginiona Shanon O’Rourke ostatni raz widziana była w towarzystwie niejakiego Aleksa McKenziego. – Jezu, przecież mówiłam mu, że jesteśmy tylko’ przyjaciółmi. – Miała ochotę schować się ze wstydu pod kanapę, a potem zamordować Kane’a. Lub w odwrotnej kolejności. – Na pewno nie miał nic złego na myśli – dodała słabo, bo przecież dobrze znała swojego braciszka. – Miał, miał, jednak jego żona tłumaczyła mu jak dziecku, że jesteś dorosła i masz własne życie, więc w końcu mnie przeprosił, choć raczej bez entuzjazmu. – Uśmiechnął się. – Masz ochotę zjeść śniadanie na mieście? Mam co prawda spotkanie na uniwersytecie, ale dopiero po dziesiątej. – Świetnie. – Odetchnęła z ulgą. Całe szczęście, że Alex potraktował durny wybryk jej

brata z humorem. – Skoczę tylko do siebie, by wziąć prysznic i się przebrać. – Jasne. Ja umyję i ubiorę Jeremy’ego. Kiedy była już gotowa do wyjścia, zadzwonił telefon. – Cześć, siostrzyczko, co tam słychać? – niemal zaszczebiotał Kane. – Co tam słychać? – krzyknęła z oburzeniem. – Ty cymbale, jak śmiałeś dzwonić o świcie z awanturą do Aleksa?! Mówiłam ci, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, ale nawet gdybyśmy byli kochankami, to nie twoja sprawa, jasne?! I siebie, i mnie wystawiłeś na pośmiewisko! Zrobiłeś idiotów z klanu O’Rourke’ów! – Przepraszam, trochę przesadziłem. – Trochę? Ile już razy było tego „trochę”?! – Spojrzała na zegarek. – Masz coś ważnego, oczywiście poza przeprosinami? – rzuciła drwiąco. – Śpieszę się, poza tym może zapomniałeś, ale jestem na urlopie. Nie zapomniał, sam ją na ten urlop siłą wysłał. – Pa, siostrzyczko – stwierdził pogodnie. – Zadzwonię później. Wybiegła na dwór i przez deszcz pomknęła do dżipa. Alex uśmiechnął się szeroko. – Bardzo ci dziękuję. – Za to, że tak szybko się wyszykowałam? – Za to też, ale przede wszystkim za coś innego. Jeremy, powtórz Shannon to, co powiedziałeś mi przed chwilą. – Już nie będę zachowywał się tak, jak ten chłopiec z bajki o wilku i owcach – powiedział malec z powagą. – Tatuś musi pracować i nie może się o mnie martwić. Nie ma rady, po świętach muszę wrócić do przedszkola. – Jesteś bardzo mądrym chłopcem. Jestem z ciebie dumna – powiedziała z głębi serca. Malec aż się rozjaśnił na te słowa, natomiast Alex patrzył na nią ze szczerym uwielbieniem, co było dla niej największą nagrodą. Wprawdzie niczego to między nimi nie zmieni, jednak cieszyła się, że ją doceniał. Gdy już siedzieli wszyscy troje przy kawiarnianym stoliku, powiedziała: – Mam dla was pewną propozycję. Alex, jeśli potrafisz wybaczyć memu bratu ten głupi wybryk, może spędzilibyście z Jeremym święta z moją rodziną. – Hm... sam nie wiem... – Zachmurzył się nieco. – Tato, możemy? – nalegał podekscytowany Jeremy. W pierwszym odruchu chciał odmówić, jednak dla jego syna była to szansa na prawdziwe święta. Tyle że Jeremy zbyt wiele oczekiwał po znajomości z Shannon. – Przepraszam – powiedziała szybko. – Nie powinnam była o to pytać przy Jeremym. Zrozumiem, jeżeli odmówisz. Nie mógł znieść jej smutku. ‘ – Nie mamy żadnych innych planów. Byłoby głupotą odrzucać tak wspaniałą propozycję – powiedział z uśmiechem. – Hurra! – krzyknął Jeremy. – Co mamy przynieść? – Alex już żałował swojej decyzji. I on, i Kim nie utrzymywali

bliższych kontaktów ze swoimi krewnymi, nie miał więc pojęcia o hucznych, rodzinnych uroczystościach. – Po prostu przyjdźcie. Jak zawsze będzie za dużo jedzenia, za dużo ludzi, za dużo hałasu, za dużo wszystkiego, czyli po prostu fantastycznie, jak to w święta. – Uśmiechnęła się. – Jeremy, moje dwie siostrzenice są w twoim wieku, na pewno się zaprzyjaźnicie. Aleksa ucieszyła ta informacja, bo Jeremy potrzebował kontaktów z rówieśnikami. Opiekunki z przedszkola narzekały, że trzyma się z boku. Wiedział też, że jeśli pojawi się u O’Rourke’ów podczas świąt, dla Kane’a będzie to widomy dowód, iż z Shannon łączy go coś więcej niż przyjaźń, co dawało mu złośliwą satysfakcję. I znów pomyślał o Kim. Musi... czuł taką potrzebę, by porozmawiać z Shannon o swoim poczuciu winy wobec zmarłej żony. Czy jednak ona zrozumie jego wewnętrzne rozdarcie? – Musimy coś przywieźć – upierał się. – Możecie przywieźć mnie. Zawsze zwożę całą górę różnych rzeczy, które świetnie zmieszczą się w twoim dżipie. – W takim razie jestem do twojej dyspozycji. – Cieszę się. Pojedziemy do mojej mamy w pierwszy dzień świąt i pozostaniemy tam aż do wieczora. Jeżeli będziecie chcieli wrócić wcześniej, na pewno ktoś inny mnie odwiezie, więc o to się nie martw. Pozostała część posiłku upłynęła na miłej rozmowie o tym i owym. Kiedy szli w kierunku dżipa, Shannon myślała ze smutkiem, że im bardziej zachowywali się, jakby byli rodziną, tym bardziej nabierała przekonania, że nigdy prawdziwą rodziną się nie staną... Około jedenastej Shannon zebrała się na odwagę i otworzyła pralkę. – Cholera! – Wprawdzie znoszone dżinsy nie wyglądały najgorzej, po prostu stały się jeszcze bardziej wyblakłe, ale nowe granatowe spodnie przedstawiały żałosny widok. Mimo to czuła dziwną przyjemność, gdy dotykała ubrań Aleksa. – Zupełnie mi odbija! – Pośpiesznie wrzuciła dżinsy do suszarki. – Z każdym dniem coraz bardziej. Uznała, że musi zrekompensować Aleksowi straty w garderobie i zrobi świąteczne porządki w jego mieszkaniu. To znaczy zapłaci za to. Wybrała numer firmy sprzątającej. Kiedy Alex podjeżdżał wieczorem pod dom, zauważył furgonetkę wykręcającą z podjazdu Shannon z logo firmy sprzątającej. Od progu uderzył go świeży zapach cytryny i woń placka. Te aromaty skojarzyły mu się natychmiast z czasami, kiedy jeszcze żyła Kim. Wszedł do salonu, gdzie Shannon pakowała prezenty w ozdobny papier. – Co się dzieje, Shannon? – Nic specjalnego. Jeremy uciął sobie drzemkę. Wezwałam firmę sprzątającą. Poprosiłam też te panie o upieczenie szarlotki, bo nie chciałam ryzykować kolejnego pożaru. – Mówiłem ci, że te sprawy nie mają dla mnie żadnego znaczenia. Opuściła głowę i z przesadną uwagą zaczęła odmierzać długość czerwonej wstążki.

– Dla większości mężczyzn mają. Alex zamyślił się. Kiedy był z Kim, cieszył się, że jego żona tak świetnie dba o dom. Można powiedzieć, wręcz obsesyjnie, przez co doprowadziła do tego, że w ogóle nie musiał troszczyć się o dom czy wychowanie syna. Kim zawłaszczyła te sfery całkowicie, on zaś bez słowa godził się na wszystko. Dlaczego tak postępowali, on i jego zmarła żona? Już znał odpowiedź: uciekali od tragicznych wspomnień z dzieciństwa. Kim wychowała się w domu dziecka i kiedy założyła rodzinę, rekompensowała sobie tamte stracone lata, realizowała marzenia, które hodowała w sobie jako opuszczona przez wszystkich sierota. On zaś wychował się wśród kłótni i awantur. Dlatego nigdy nie sprzeciwiał się żonie, nie prowokował dyskusji, które mogły przerodzić się w ostrą wymianę zdań. Kim zajmowała się domem i dzieckiem, on pracą. Nie wchodzili sobie w drogę, nie kłócili się. I w jakimś sensie, choć łączyła ich prawdziwa miłość, żyli osobno. – Shannon, dlaczego uważasz, że dla mężczyzn to takie ważne? – Po prostu wiem. – Na pewno związana jest z tym jakaś historia. – Wyjął z jej dłoni pięknie zapakowane pudło. – Chciałbym ją teraz poznać. – O nie, mój drogi. To nie działa w jedną stronę. Jeżeli mamy się wymieniać miłosnymi opowieściami, to ty zaczynasz. – Nie ma tego wiele. Zostawiałem żonę na osiem miesięcy w roku i budowałem mosty oraz tamy, zamiast zająć się wychowaniem syna, to wszystko – stwierdził ostro. – Nie to miałam na myśli, przecież wiesz! – zaoponowała z urazą. – Wiem... i przepraszam. – Alex, zaufaj mi i powiedz, co cię boli. – Gdy milczał, dodała: – Z tego, co mówisz, wynika, że Kim była idealną panią domu. Nie próbuję zająć jej miejsca, ale mam świadomość, jaka ze mnie niezdara na tym polu. Wiesz, nawet odnosząca sukcesy bizneswoman miewa kompleksy... – Uśmiechnęła się. Spojrzał na nią z wielką powagą. – Jesteś niezwykłą kobietą, Shannon. Sprawiłaś, że mój syn zaczął znowu żyć jak normalne dziecko. – Sam jednak nie żył normalnie, bo po śmierci Kim odgrodził się od uczuć. Shannon też miała swoje tajemnice. Gdyby stali się sobie na tyle bliscy, by mogli powierzyć sobie najtajniejsze sekrety. .. Ale cóż, to tylko mrzonki. Nie zasługiwał na taką kobietę. – Posłuchaj... Mam gdzieś te wszystkie historie związane z prowadzeniem domu, ale nie dlatego ci powiedziałem, że nie chcę się znowu ożenić. Chodzi o to, że... No cóż, nie byłem najlepszym mężem. – Widziałam zdjęcia Kim. Wiem, że była z tobą szczęśliwa. Czy to nie znaczy, że byłeś dobrym mężem? Spojrzał na nią z zastanowieniem. – Czy musisz już iść? – Nie... Wstał i wyłączył wszystkie światła, zostawiając tylko lampki na choince. Usiadł koło Shannon na podłodze i przyciągnął ją mocno do siebie. – Alex? – Ta ich „przyjaźń” stawała się coraz trudniejsza. – Nie boisz się, co pomyśli

Jeremy, jeśli nas zobaczy? – Boję się wszystkiego i o wszystko się martwię. Jego poważny ton sprawił, że Shannon zaśmiała się. – Więc dlaczego wciąż tu siedzimy? – Bo jest bardzo przyjemnie. Opowiedz mi, co słychać u pana Bezimiennego? – Wreszcie zdradził mi swoje imię. Nazywa się Magellan, bo jak ten wielki podróżnik chadza swoimi drogami. Bardzo się zmienił, choć wciąż jest nieufny i łatwo go przestraszyć. Ale wszystko idzie w dobrą stronę, bo ma ogromną potrzebę miłości. Tak wielką, że jest to aż wzruszające. Alex pomyślał, jakie szczęście miał ten kociak, że właśnie Shannon go znalazła. – Skoro jest taki lękliwy, pewnie nie śpi w twoim łóżku? – Kiedy kładę się wieczorem, śpi w korytarzu, ale kiedy budzę się rano, Magellan chrapie wtulony we mnie. – Roześmiała się. – Nie, to oszczerstwo, on nie chrapie, za to wtula się słodko. Pomyślał, że wybrał zły temat do rozmowy. Kot, niby neutralny temat, a okazało się, że nadzwyczaj pobudza wyobraźnię. Trzy słowa: Shannon, łóżko, wtulanie się... I znów to poczucie winy. Zarazem jednak po raz pierwszy Alex pomyślał, że zmarła żona, jeśli widzi go z góry, na pewno nie życzy mu samotności. Pomyślał też o tym, co powiedziała mu Shannon. Że Kim była z nim szczęśliwa. Przed oczami przemknęły mu epizody z ich małżeństwa. Shannon się nie myliła. Dał swojej żonie szczęście. A to oznacza... – Alex, jak ci poszło spotkanie? – To pytanie zabrzmiało, jakby żona pytała męża „jak ci minął dzień”. Alex uśmiechnął się pod nosem. – Świetnie. Zatwierdziliśmy oceny za ten semestr. Jedni lepiej, inni gorzej, ale wszyscy zaliczyli, co nie zdarza się tak często. Aha, Rita, pamiętasz, ta studentka w ciąży, zwierzyła mi się, że urodzi to dziecko. Ciągle jeszcze nie chce powiedzieć, kto jest ojcem, ale jej rodzice zadeklarowali się z pomocą. Nie będzie więc sama i mam nadzieję, że pogodzi studia z macierzyństwem. – Świetnie, ale i tak przyda się jej dodatkowa pomoc. Kane założył fundację opiekującą się młodymi matkami, które nie chcą rzucać szkoły czy studiów. Dam ci numer telefonu i uprzedzę dziewczyny, że Rita do nich zadzwoni. – Dzięki. Deszcz wciąż padał, lampki na choince dawały przyjemną poświatę. Kiedy tak siedzieli razem, miał złudzenie, że wszystko będzie dobrze, i dziwną pewność, że wszystkie błędy, które popełnił w przeszłości, można jeszcze naprawić. Pomyślał, że przypomina trochę Magellana. Podobnie jak ten kot, szukał ciepła i zrozumienia, tylko bał się komuś zaufać.

ROZDZIAŁ JEDENASTY – Prooooszę! – Jeremy od ładnych paru minut namawiał Shannon, żeby była w mieszkaniu Aleksa, jak chłopiec się obudzi w pierwszy dzień świąt. Wahała się jednak, bo musiałaby u nich zanocować w Wigilię. Nie zasnąć przypadkiem na kanapie, ale świadome tu pozostać. – No pewnie – zachęcał ją Alex. – Będziesz spała w pokoju Jeremy’ego, a on będzie spał ze mną. Po cichu spytała go, czy nie boi się, że Jeremy uzna ją za nową mamusię, on jednak stwierdził, że przecież po Nowym Roku, kiedy ona wróci do pracy, a malec do przedszkola, nie będą już widywać się zbyt często, więc nie ma takiego zagrożenia. Shannon posmutniała. Przyzwyczaiła się do stałej niemal obecności chłopca. – Dobrze, ale pod warunkiem, że śpię na kanapie w salonie. Alex zmarszczył czoło. Gość miałby spać na niewygodnej kanapie? – Shannon, śpij w moim pokoju – nalegał Jeremy. – Nie ma mowy! – Uśmiechnęła się. – Muszę być na dole, żeby przyłapać Świętego Mikołaja, jak wnosi prezenty. – Zignorowała nerwowe sapnięcie Aleksa. – Nigdy mi się to nie udało, jak byłam mała, ale może wreszcie mi się poszczęści? – Święty Mikołaj naprawdę tu przyjdzie? – z niedowierzaniem i nadzieją spytał Jeremy. – Jasne. Zostawimy mu ciasteczka imbirowe i mleko przy kominku. No i zapalone światełka na choince, bo staruszek inaczej nas nie znajdzie. – I przyjdzie tutaj? – entuzjazmował się malec. – Na pewno. Przecież wie, że jesteś dobrym i grzecznym chłopcem, a on przychodzi tylko do takich dzieci. – Tatusiu, to ja też będę spał na kanapie! Chcę zobaczyć Mikołaja. Masz ci los! Alex westchnął głęboko, a Shannon stłumiła chichot. – W porządku. Możesz spać na dole – poddał się. – Mikołaj umie jednak rozpływać się w powietrzu, więc nie licz na zbyt wiele. Pomyślała, że Alex to prawdziwy mistrz w psuciu dobrej zabawy. – Super! – ucieszył się niezrażony uwagą ojca chłopiec. – Mój tata to najlepsiejszy tata pod słońcem! Alex, zniewolony radością synka, nie poprawił błędu językowego, a także odpuścił temat wiarygodności postaci Świętego Mikołaja, choć za jakiś czas do niego powróci. Nie lubił tych wszystkich bzdur związanych ze świętami, drażniła go wiara w cudowne zdarzenia. A może jednak nie miał racji? Ze smutkiem pomyślał, że kupowanie bożonarodzeniowych prezentów było dla niego uciążliwym obowiązkiem. Dopiero kiedy poznał Shannon, zrozumiał, że dawanie może być przyjemne. Kupił Gail złoty łańcuszek, kierując się względami praktycznymi. Łańcuszek był lekki i łatwo go było przesłać do Japonii. Z przykrością pomyślał, że powinien był wybrać coś bardziej osobistego. – Ty jesteś najlepsiejszy. – Shannon pocałowała Jeremy’ego w głowę, wywołując lawinę

śmiechu. – Chodź, pokażę ci, jakie przyniosłam gry. – Podeszli do ławy, gdzie Shannon postawiła swojego laptopa. Alex zastanawiał się, jak to możliwe, że Shannon tak bardzo wrosła w ich życie. Nie wyobrażał już sobie dnia bez niej. Kiedy jednak ona wróci do pracy, a jemu skończy się przerwa świąteczna, ich kontakty ulegną znacznemu ograniczeniu. Nie jest na to gotowy. Bał się też, jak Jeremy zniesie koniec ferii. Twarz jego syna dosłownie rozjaśniała się na widok Shannon. On też będzie tęsknił... Nie chodziło tylko o to, że była tak piękna... Wiedział, że dzięki niej jego życie odmieniło się na lepsze. Zaczął, trochę wbrew sobie, rozważać pewne możliwości, których wcześniej nie brał nawet pod uwagę. Spokojna, łagodna Kim była dla niego idealną partnerką. Pełna energii i pasji Shannon też taką mogła się stać, bo miała w sobie mnóstwo ciepła i dobra. Może jest tą drugą szansą, jaką czasami zsyła los? – Przyciśnij ten klawisz! – Jeremy błyskawicznie opanował zasady gry. – Widzisz? – Świetnie ci idzie. Pójdę na chwilę do kuchni. Zastała tam Aleksa, który powiedział: – Rozpuszczasz go. – Jak prawdziwa sowa, choć wstał przed ponad godziną, jeszcze musiał pobudzać się kawą. – To są gry edukacyjne. Nie martw się, sprawdziłam wszystkie strony dotyczące gier. Kiedy Jeremy był u mnie w biurze, widziałam, z jaką fascynacją bawił się komputerem. Nie odgrodzisz go od tego, a gry edukacyjne na pewno go nie rozpuszczą. – Uhm – zgodził się z powątpiewaniem. Uśmiechnęła się do siebie. Kilka dni temu, kiedy Alex poszedł na zakupy, Shannon odebrała telefon. Dzwoniła Gail. Porozmawiały przez kilka minut. Alex zadzwonił do siostry kilka dni wcześniej, co sprawiło, że postanowiła przyjechać do Seattle na Boże Narodzenie. Shannon spontanicznie zaprosiła ją’ do swojej mamy na pierwszy dzień świąt. Gail nie była jednak pewna, czy uda jej się kupić bilet do Stanów tuż przed Gwiazdką, dlatego poprosiła o zachowanie dyskrecji. Shannon miała nadzieję, że siostra Aleksa jednak przyleci do Seattle. Rodziny powinny podczas świąt być razem. – Przypuszczam, że powód, dla którego tak się uśmiechasz, to ta historia ze Świętym Mikołajem, co? – zagadnął ją Alex. – Daj spokój. Twój syn ma dopiero cztery lata. Kiedy przestałeś wierzyć w Mikołaja? – Nigdy w niego nie wierzyłem. – Wzruszył ramionami. Shannon ogarnął smutek. Jej rodzice opowiadali legendy i bajki, a Święty Mikołaj był wyczekiwanym gościem. W jej domu było mnóstwo miłości i radości. To był kapitał, który teraz procentował. Wszyscy O’Rourke’owie byli otwartymi, kochającymi ludźmi. Dla niej miłość rodziców była oczywista, jednak Alex miał bardzo smutne dzieciństwo. – Chodź – powiedziała nagle. – Wychodzimy. – A dokąd to? – Nie bardzo chciało mu się ruszać. – Jest dwudziesty trzeci grudnia i nareszcie przestało padać. Trzeba to jakoś uczcić. – Zawołała Jeremy’ego, a potem złapała Aleksa za dłonie, próbując podźwignąć go z krzesła.

– Hej, maleńka! – Ze śmiechem wykręcił jej nadgarstki i zmusił, by klapnęła na jego kolana. – Hej, to zły pomysł! – Mimo to marzyła, by ją teraz pocałował. – Owszem, zły. – Wzrok Aleksa zawisł na jej ustach. – Małe skrzaty mają wielkie uszy i oczy. – Zawsze jest suszarnia... Alex ochoczo pociągnął ją za sobą do ciemnego pomieszczenia. – Myślałem, że nie lubisz tego miejsca – szepnął. – Och, kobiety często zmieniają zda... – Nie dokończyła, bo Alex żarłocznie przywarł do jej ust. – To tylko przyjacielskie pocałunki? – szepnęła po chwili, kiedy poczuła, jak jego dłonie zbliżają się do jej piersi. – Najszczerszy dowód przyjaźni... że tak powiem... – Jego pieszczoty stawały się coraz śmielsze. – Tatusiu? – dobiegł do nich głos zza drzwi. – Shannon? Gdzie jesteście? – Przyjaźń, że tak powiem – zadrwiła. – Przez takie przyjaźnie świat roi się od małych skrzatów. Alex przekląć pod nosem, Shannon wyszła z suszarni. – Jeremy, świetnie, że jesteś już gotowy do wyjścia – powiedziała. – Musimy jednak jeszcze zaczekać na tatę – dodała złośliwie, wiedząc, że Alex ją słyszy. Z trudem łapał oddech. Kiedy był już pewien, że rumieńce znikły z jego twarzy, a serce zaczęło bić w miarę równym tempem, udał się do salonu. – Wszystko w porządku? Zielone oczy Shannon spojrzały na niego niewinnie. Za takie sztuczki w średniowieczu spaliliby tę małą rudowłosą wiedźmę na stosie... – Tak... Dokąd idziemy? – Może do centrum handlowego. Obejrzymy sklepy z zabawkami i słodyczami. Wstąpimy też do cukierni. – Jejku! – ucieszył się Jeremy. – Lubię czekoladę. – W takim razie twój tata na pewno kupi nam wielkiego czekoladowego Mikołaja. Poddał się z rezygnacją. Człowiek może walczyć z falą tylko tak długo, aż ta nie wciągnie go pod wodę. A Shannon była jak fala. Sprawiała, że tracił grunt pod nogami. Przypomniało mu się, że kiedyś, gdy był chłopcem, siedział z ojcem na plaży, a ten tłumaczył mu, że lepiej nie walczyć z falą, tylko poddać się jej, odnaleźć dno i odbić się w górę, co daje szansę na ratunek. Było to jedno z nielicznych dobrych wspomnień z dzieciństwa. Rodzinne wakacje, słońce i plaża. – Widziałaś go, Shannon? – Jeremy obudził się bardzo wcześnie w świąteczny poranek. Był tak podekscytowany, że wiercił się całą noc. – Widziałaś Świętego Mikołaja? – Niestety zasnęłam. – Ziewnęła szeroko. – A ty? – Też, ale był tutaj, prawda? Spojrzała na choinkę. Poukładała prezenty, kiedy upewniła się, że malec śpi, jednak przez

noc pakunków przybyło. Oczywiście położył je Alex, kiedy ona i Jeremy spali. – Tak, oczywiście, że był. – Poczuła się szczęśliwa. Zdało się jej, że Święty Mikołaj naprawdę ją odwiedził w tym roku. Spędzała świąteczny czas z mężczyzną, który zupełnie zawrócił jej w głowie, i z małym chłopcem, który stał się jej tak bliski, jakby był jej własnym dzieckiem. Nie chciała nawet myśleć o tym, co będzie, kiedy przerwa świąteczna się skończy. Jeszcze nie teraz. Nie chciała sobie psuć tych cudownych, magicznych świąt. – Muszę powiedzieć tacie – postanowił rozentuzjazmowany Jeremy. – Tato, tato! – Co, synku? – Alex właśnie zszedł na dół. – Zobacz, był Święty Mikołaj! Zostawił prezenty i zjadł ciastka, i wypił całe mleko! – To wspaniałe. Bardzo się cieszę. – Czy możemy już otworzyć prezenty, tatusiu? – zapytał Jeremy. – Jasne. – Alex ziewnął dyskretnie. Jeszcze nie całkiem się obudził. – Pozwólmy najpierw twojemu tacie napić się kawy. – Napełniła mu kubek. – Masz ochotę na ciasteczka? – zapytała, upewniając się, że Jeremy ich nie słyszy. – Hm... ciasteczka... raczej nie. Uśmiechnęła się pod nosem. – Dzięki, że pamiętałeś, bo ja kompletnie zapomniałam. – Oskarżasz mnie, że zjadłem poczęstunek dla Świętego Mikołaja?! – oburzył się. – Miałbym obżerać głodnego staruszka? – Och, ty... Objął ją, przytulił do siebie. – Już czas otworzyć prezenty – powiedział Alex, a Jeremy klasnął z zapałem. Za moment cały salon usłany był ozdobnym papierem i wstążkami ku wielkiej uciesze Magellana, którego Shannon zabrała oczywiście z sobą. Na chwilę wstrzymała oddech, kiedy Alex otwierał prezent od niej. Był to oryginalny sekstans. Alex wspominał kiedyś, że fascynują go stare żaglowce, ale nie wiedziała, czy prezent mu się spodoba. – Shannon, jest cudowny! – wykrzyknął, wyjmując przyrząd z eleganckiej szkatułki. – Nie trzeba było, naprawdę... – Chciałam ci sprawić przyjemność. A zresztą, kto to mówi! – Patrzyła z zachwytem na piękny, zabytkowy miedziany dzbanuszek do herbaty. Alex najwyraźniej uważnie słuchał jej opowieści o starym domu w Irlandii. Dzbanuszek ten wyglądał wypisz-wymaluj jak te, które stały nad kominkiem jej dziadków. – A to ode mnie, Shannon. – Jeremy wręczył zwinięty w rulonik papier i wpełzł jej na kolana. Ona dała mu dziecięcy teleskop, kilka książek i zabawki. Ale najbardziej ze wszystkich prezentów podobała mu się fotografia jego matki, którą Shannon oprawiła w ozdobną ramkę. Chłopiec się z nią nie rozstawał. Rysunek Jeremy’ego przedstawiał kota tańczącego na dwóch łapach. – Dziękuję ci, Jeremy! Wygląda zupełnie jak Magellan. – Pocałowała chłopca w czoło. Kiedy rozmawiała z Jeremym poprzedniego wieczoru, chłopiec zdradził jej swoje marzenia. Pragnął, żeby mamusia zjawiła się z nieba i pobyła z nim choć trochę. A potem zdradził swoje drugie największe marzenie: żeby Shannon została jego nową mamusią. Poczuła się bardzo zakłopotana. Wyjaśniła Jeremy’emu, że Mikołaj nie może nikomu robić

takich prezentów, ale zapewniła, że mamusia będzie zawsze w jego sercu, natomiast dorośli muszą pewne sprawy ułożyć sami między sobą. – Musimy się już zbierać – powiedziała Shannon z pewną obawą. Zanosząc Magellana do domu, zastanawiała się, czy zaproszenie Aleksa i Jeremy’ego na święta to dobry pomysł. Alex miał fatalne bożonarodzeniowe wspomnienia z dzieciństwa i tkwiło to w nim do dziś. Być może, jeśli zjawi się Gail, sytuacja stanie się dla niego łatwiejsza... Nie było jednak pewności, czy jego siostra przyleci do Seattle. Jeżeli tak, to miała wypożyczyć samochód i pojechać prosto do mamy Shannon. Alex, kąpiąc Jeremy’ego, starał się nie myśleć o tym, jak Shannon wyglądała, kiedy zszedł na dół, aby ułożyć pod choinką prezenty. Wyciszona podczas snu, wyglądała jak anioł. Gdyby jego syn nie spał obok na materacu, na pewno by ją pocałował. Kiedy ubierał Jeremy’ego, powiedział z prawdziwą ojcowską dumą: – Mój mały atleta. – Chłopiec rzeczywiście nabrał trochę ciała i nie był już tak chudy jak kilka miesięcy temu. Gdy wyszli z domu, Shannon właśnie pakowała pudła do samochodu. – Miałaś poczekać! – powiedział z wyrzutem i rzucił się z pomocą. – To nie jest nic ciężkiego. – Akurat. To pudło jest pełne butelek z winem musującym! Sama je dźwigałaś. – Nie wściekaj się. – Podała mu niewielką torbę wypełnioną malutkimi paczuszkami. Mimo że mówiła mu wcześniej, żeby ubrał się normalnie, sama włożyła cieniutki sweterek i aksamitną spódniczkę. W rym stroju wyglądała wyjątkowo uroczo. Do sweterka zaś przypięła plastikową broszkę wyobrażającą kota, którą Jeremy jej podarował. Kiedy zasiedli już w dżipie, zaczęła podśpiewywać różne kolędy. Wszystko było w jak najlepszym porządku, a jednak Alex odczuwał zdenerwowanie. Nie chciał zagłębiać się w naturę swoich uczuć. Łatwiej było mu przyjąć, że to, co ich łączyło, to zwykły pociąg fizyczny i... przyjaźń. Wkrótce dojechali na miejsce. Alex nie zastanawiał się wcześniej, jak może wyglądać rodzinne siedlisko klanu O’Rourke’ów, jednak drewniany dom bardzo go zaskoczył. Jego architektura była bardzo prosta. Rezydencja wyglądała przytulnie. Kiedy podjeżdżali pod główne wejście, na ganek wysypało się kilkanaście osób i rozległy się okrzyki: – Wesołych świąt! – Jesteście spóźnieni! – Szkoda, że was wczoraj nie było! – A co się działo wczoraj? – spytał szeptem Alex, kiedy przechodzili przez drzwi. – W Wigilię Bożego Narodzenia moja rodzina je wspólną kolację, a potem idzie na pasterkę do kościoła. Nk się nie stało. Obiecałam Jeremy’emu, że zanocuję u was, więc nie mogłam go zawieść. Domyślił się, dlaczego Shannon nic mu nie powiedziała o wczorajszym wieczorze. Wiedziała, że nie będzie chciał iść na nabożeństwo. – Boże wszechmogący! A któż to taki? Na pewno Jeremy! – powiedziała starsza pani, podchodząc do nich z ciepłym uśmiechem.

Malec nieśmiało przytaknął, wciąż jednak kurczowo ściskał dłoń Aleksa, zaraz jednak zaciekawiony zajrzał do pełnego kolorowych ozdób i wypełnionego po brzegi ludźmi przestronnego salonu. W powietrzu unosił się cudowny zapach świątecznych aromatów, rozlegały się wesołe pogwarki i śmiechy. – Jestem Pegeen – powiedziała starsza pani z lekkim irlandzkim akcentem. – Mama Shannon. A pan to na pewno Alex. – Lubię Shannon – zadeklarował Jeremy, zanim jego ojciec zdążył otworzyć usta. – Ja również, kochanie. – Pegeen uśmiechnęła się. – Chodź, zapoznam cię z moimi wnuczętami. Na pewno będziecie się świetnie bawić. Jeremy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozjaśnił się w uśmiechu i wypuścił dłoń ojca. – Mogłem się domyślić – wymruczał pod nosem, patrząc z niedowierzaniem, jak jego rozradowany synek ochoczo idzie poznać nowych przyjaciół. Alex nawet zabrał z sobą na wszelki wypadek Tibblesa, ale było jasne, że pluszowy królik już nie będzie potrzebny. – Czego powinieneś się domyślić? – spytała Shannon. – Twoja matka jest taka sama jak ty – odparł. – Z miejsca ją polubiłem. Z pełnym zadowolenia uśmiechem wprowadziła do salonu Aleksa, któremu mieszały się w głowie imiona licznych braci, sióstr i bratowych. Zaskoczyło go, że Kane O’Rourke, piastujący na ramieniu małe dziecko, w niczym nie przypominał wielkiego biznesmena i milionera czy srogiego brata. Był teraz przede wszystkim kochającym mężem i ojcem. – Kto mi pomoże wnieść pakunki z samochodu? – Nie zdążyła skończyć zdania, kiedy jej pięciu braci wypadło na zewnątrz. – Zawsze przywozisz za dużo – stwierdził Kane, kiedy poustawiał prezenty pod choinką, a siatki pełne produktów spożywczych zaniesiono do kuchni. – Ależ ja tego wszystkiego nie kupiłam! O co chodzi, Alex? – Nie chciałaś mi powiedzieć, co kupić, więc sam zdecydowałem. W tym momencie Connor objął siostrę, zerkając do jednej z toreb z jedzeniem. – Super! Umieram z głodu! – A kiedy nie byłeś głodny, ‘żarłoku? – roześmiała się. Kiedy bracia O’Rourke’owie zagadnęli Aleksa, Shannon postanowiła porozmawiać z Pegeen. – Mamo – zaczęła, wchodząc do kuchni. – Tak, kochanie? – Pamiętasz, co ci mówiłam o Aleksie? Jest tylko moim przyjacielem. Nic nas nie łączy. – Nie było to całkowite kłamstwo, ale na wszelki wypadek skrzyżowała palce za plecami, by unieważnić grzeszny uczynek – Sprawia bardzo dobre wrażenie. To sympatyczny młody mężczyzna. – Nie zapędzaj się, mamo – powiedziała poważnie Shannon. – Alex nie chce się powtórnie żenić, wciąż to powtarza. Na pewno więc do niczego między nami nie dojdzie. – Kochanie, musisz mnie zrozumieć. Nigdy nie przyprowadziłaś tu mężczyzny na obiad, a już na pewno nie na obiad świąteczny. Nie pamiętam również, kiedy ostatnio widziałam cię tak promienną.

– On jest wdowcem. Minął dopiero rok. – Za nic nie mogła dopuścić, by jej matka zaczęła ich swatać. – Błagam cię, nie napomykaj przy nim o małżeństwie. – Nic nie powiem, skoro tak chcesz. Jednak nie zapominaj, że bardzo cię kocham i leży mi na sercu twój los. – Pocałowała córkę w policzek – A teraz idź już, złotko, i o nic się nie martw. Przecież są święta. Gdy wróciła do salonu, Alex i jej bracia prowadzili zażartą dyskusję na temat futbolu. Zobaczywszy ją, zrobił jej miejsce obok siebie na sofie. Shannon zawsze dziwiła łatwość, z jaką mężczyźni znajdowali wspólny język. W chwilach takich jak ta czuła się trochę na uboczu, niemal jak odszczepieniec we własnej rodzinie. Panowie tworzyli kluby dyskusyjne, rozmawiali o polityce i sporcie, natomiast panie gawędziły o kuchni i dzieciach. Zupełnie jakby nic się nie zmieniło od czasów królowej Wiktorii. Westchnęła z rezygnacją. – A jak się miewa twój kociak? – zagadnął ją Connor, widząc zwarzoną minę siostry. – Kiedy go badałem, był zdrowy, tylko potwornie wychudzony. – Connor musi leczyć wszystkie zwierzęta znoszone przez O’Rourke’ów – zwróciła się do Aleksa. – Rozumiem, jedyny weterynarz w rodzinie. Gorzej może mieć tylko jedyny lekarz – roześmiał się. – No właśnie – zawtórował mu Connor. Alex dziwił się swoim obawom przed tą wizytą. O’Rourke’owie byli wspaniałą, otwartą, pozbawioną cienia snobizmu rodziną. Gdyby nie wiedział, jak wielką fortuną dysponowali, nigdy by się tego nie domyślił. Z zadowoleniem patrzył też, jak Jeremy ugania się za piłką z dwiema uroczymi, podobnymi do siebie jak dwie krople wody dziewczynkami. Wciąż zjawiali się kolejni członkowie klanu O’Rourke’ów: ciotki, wujkowie, kuzyni... Alex nawet nie próbował zapamiętać ich imion. Dzieci były obsypywane podarkami i słodyczami, na stolikach porozstawiano tace z pysznymi przekąskami i napojami. Właściwa kolacja miała się dopiero rozpocząć. Sądząc po aromatach dobiegających z kuchni, przygotowano prawdziwe delicje. – Spróbuj tego – powiedziała Shannon, podając Aleksowi ciasto orzechowe. – Pyszne, ale jeżeli dalej będziesz mnie karmić, padnę podczas kolacji. – Ciesz się, że to nie moja siostra szykuje tę kolację – zakpił Connor. – Musielibyśmy wszyscy jechać na płukanie żołądka. – Albo trzeba byłoby wzywać straż pożarną – dodał inny z braci. – Hej, podpalam tylko piekarniki i mikrofalówki, a nie całe domy! – rzuciła lekkim tonem, jednak Alex widział, że usta jej drżały. Po chwili wyszła z salonu bez słowa. Zdumiał się, że żaden z braci nie zauważył, jaką przykrość wyrządzili siostrze. – Gdybyś był chociaż w połowie tak inteligentny jak Shannon, nigdy byś z nikogo nie żartował w ten sposób – powiedział szorstko do Connora i wyszedł, nie dbając o to, czy to, co powiedział, zabrzmiało obraźliwie. Ważna była tylko Shannon. Wybiegł za nią na ganek, po drodze chwytając płaszcz. – Ej! – krzyknął. – Zamarzniesz tutaj. – Jestem twardsza, niż na to wyglądam. Otulił ją swoim płaszczem.

– Twarda. Jasne. Cała się trzęsiesz i jesteś sina. Dlaczego nie powiedziałaś Connorowi i reszcie, żeby się wypchali? – A po co? Wszyscy się świetnie bawili. Złapał delikatnie jej podbródek i zmusił, żeby na niego spojrzała. – Oni na pewno, ty jednak nie. Udawałaś, że cię to nie obchodzi, ale przede mną nie musisz grać. – Nie, naprawdę, przyzwyczaiłam się do tych żartów. – Jej oczy zalśniły od łez. – Tylko że dzisiaj wy tutaj jesteście. To znaczy... – pogubiła się lekko. – Wyjaśniłam im, że łączy nas tylko przyjaźń, więc niby takie docinki nie powinny mieć znaczenia, ale wiesz, jak to jest. Przecież i tak myślą swoje, nieważne, co się im powie. Tym bardziej więc jest to bolesne, że gdybyś jednak był moim facetem, mogliby mi zaszkodzić. – Ta złośliwa uwaga Connora... – No właśnie. Przecież nie wiedział, czy nie zaczniesz się zastanawiać nad związkiem z kobietą, która nie umie gotować, zwłaszcza że masz małe dziecko... – Tylko idiota mógłby brać coś takiego pod uwagę, mając do czynienia z taką kobietą jak ty! – Nie myśl źle o moich braciach. Są naprawdę wspaniali, zawsze mogę na nich polegać, tyle tylko, że zdarzają się im durne wyskoki. – Więc nie będziesz się gniewać na Connora? – Gniewać się? Moi bracia nic na to nie poradzą, że mają subtelność nosorożców. Tacy się po prostu urodzili, więc muszą z tym żyć. Roześmiał się, przytulił ją mocno. – Jesteś niezwykłą kobietą, Shannon. Szkoda, że nie możesz siebie zobaczyć moimi oczami. Zrozumiałabyś wtedy, jaka jesteś cudowna. Gdyby tylko sytuacja była inna... Przez jej twarz przebiegł bolesny grymas. Tak świetnie się rozumieli, a ona tak długo czekała, żeby spotkać kogoś takiego jak on. Kogoś, kto zaakceptuje ją z jej wadami i zaletami. Był dla niej wprost idealny, a jednak chciał, żeby pozostali tylko przyjaciółmi. Lecz taka przyjaźń nie mogła przetrwać, jak długo można bowiem balansować na cienkiej granicy między zwykłą znajomością a pożądaniem? To okaże się dla nich zabójcze... Lekki wietrzyk poruszył gałązkami sosny. Shannon ze smutnym uśmiechem pomyślała o jemiole, którą jej matka zawsze wieszała nad frontowymi drzwiami. Spojrzała do góry. Jemioła wisiała jak co roku, przywiązana do desek jasnoczerwoną wstążką. Alex podążył za jej wzrokiem i zobaczył magiczną roślinę. – Shannon, chciałbym... – Nie mówmy już o tym – powiedziała szybko. – Cieszmy się chwilą. Są święta. – Tak... – Pocałował ją z wielką czułością, zaraz jednak lekko się odsunął. – Zdaje się, że mamy widownię. I to najgorszą z możliwych. Gdy odwróciła się, zobaczyła trzech swoich braci. Wyglądali przez okno, miny mieli wściekłe, jakby Alex lubieżnie uwodził ich nieletnią siostrę. – No tak – zaśmiała się Shannon. – Może mają wrażliwość nosorożców, ale tak jak one zażarcie bronią stada!

ROZDZIAŁ DWUNASTY Wmaszerowała do domu, złapała Kanea za ramię, wciągnęła go do pustego pokoju i z furią zatrzasnęła drzwi. – Co wy wyprawiacie?! – syknęła. – Nic. – Kane bezczelnie patrzył jej w oczy. – Nic?! Dobre sobie, nic! Podglądaliście nas jak napaleni smarkacze. To nie wasza sprawa! – I tu się mylisz, bo to jak najbardziej nasza sprawa – stwierdził spokojnie. – Powiedziałaś przecież mamie, że on nie ma zamiaru się żenić. – Powiedziałam jej, że nie zamiaru się żenić. Alex jest wdowcem, dużo przeszedł i ma chyba prawo podejmować decyzje. To jedno. A po drugie, drogi braciszku – groźnie zmrużyła oczy – zapomniałeś, że żyjemy w XXI wieku i wolno mi robić to, na co mam ochotę? – Nie, nie zapomniałem, ale nie chcę, żeby znowu ktoś cię zranił – powiedział łagodnie. Była wstrząśnięta. Przysięgłaby, że w rodzinie nikt nic nie wie o jej niefortunnym związku. – Alex stara się dopiero wrócić do normalnego życia. Nie jest mu łatwo znowu zaryzykować. Bardzo bym chciała, żeby zmienił zdanie, ale nie będzie jego żadnej winy, jeżeli będę cierpieć. Zaangażowałam się w tę znajomość, mając świadomość, że nie ma ona przyszłości. – Mój Boże, Shannon... Jesteś pewna, że nie macie przed sobą żadnej przyszłości? – Oszukiwałam siebie jakiś czas, ale teraz już jestem pewna. Dajcie mi więc spokój. Chcę po prostu spędzić święta z Jeremym i Aleksem, nie myśląc o tym, co przyniesie jutro. – W porządku – powiedział wreszcie z ociąganiem. – Powiem Patrickowi i Neilowi, żeby wzięli na wstrzymanie. – O nie! – Shannon zdała sobie nagle sprawę, że zostawiła Aleksa na ganku w towarzystwie swoich rozwścieczonych braci. Mogło nawet dojść do bijatyki, bo O’Rourke’owie, gdy chodziło o ich siostrę, zachowywali się jak prymitywni jaskiniowcy. – Miałbyś może ochotę zagrać kiedyś z nami w piłkę? – uprzejmym tonem spytał Neil, lecz na tym uprzejmość się kończyła. Stał tuż obok Aleksa, niemal dotykał go nosem, ręce skrzyżował na piersi, oczy błyszczały mu nieprzyjaźnie. Postawa Aleksa wyrażała podobną wrogość. – Jasne. Futbol to świetny pomysł – powiedział Patrick z miną, która pozwalała się domyślać, że gra byłaby pełna fauli. – Dość tego! Żadnego futbolu! – powiedziała Shannon kategorycznie. – Tak jest – dodał Kane, wchodząc pomiędzy Aleksa i Neila. – Dajmy sobie spokój ze sportami kontaktowymi. Shannon nie życzy sobie, żebyście grali. – Czy to prawda, Shannon? – zapytał Alex, a kąciki jego ust drżały lekko w uśmiechu. Uwielbiała go za to, że potrafił zachować dystans w każdej sytuacji. Wiedział już, że jej

bracia to banda pomyleńców, zarazem jednak ci pomyleńcy kochają ją jak nikt inny na świecie. Pamiętała, co Alex opowiadał jej o swoich wiecznie kłócących się rodzicach i wiedziała, że unikał jak ognia konfliktów. Tym bardziej było jej miło, że w zaistniałej sytuacji nie złapał Jeremy’ego pod pachę i nie ulotnił się czym prędzej. Odwróciła się i zobaczyła, że całą scenę obserwują jej cztery bratowe. Ich miny wyrażały i miłość, i zakłopotanie. – Naprawdę nie umiecie sobie poradzić z tymi dzikusami? – sarknęła Shannon. – Wiesz, jak to jest. Pozwól, by macho trochę się wyszumiał, potem go przytul, a je ci z ręki – z rozbrajającym uśmiechem powiedziała Maddie, żona Patricka. – A teraz chodźcie na grzane wino, naprawdę jest pyszne. Nie minęła chwila, jak małżonki zaciągnęły swych mężów do salonu. – Czy nie powinnaś mi teraz powiedzieć, że twoi bracia są kochani i nie mieli niczego złego na myśli? – Alex uśmiechnął się ironicznie. – Och, mieli mnóstwo złych myśli, ale i tak nie jestem na nich zła. – Cóż, w sumie rozumiem ich reakcję. Irlandzki klan jest jak skała, łączą was nierozerwalne więzy, a ja według twoich braci postępuję wobec ciebie... – Przerwał na chwilę. – Bywacie gwałtowni, skaczecie sobie do oczu, ale tylko pozazdrościć wam tej miłości i lojalności. – Masz rację. Zdarza się, że mam szczerze dosyć wszystkich O’Rourke’ów, ale zaraz mi przechodzi. – Uśmiechnęła się do niego. – Cieszę się, że nie uciekłeś od tych dzikusów. – Co ty, miałbym odpuścić tę wspaniałą kolację? Poza tym Jeremy by mi nie darował, gdyby musiał zrezygnować z zabawy z twoimi siostrzenicami. – Rzeczywiście, świetnie się bawi. – Zupełnie jak jego tata. Chodź, napijmy się wina. Rzeczywiście, dobrze się bawił. Zwariowana rodzina O’Rourke ów urzekła go swoją szczerością, ciepłem i miłością, a bracia walczący o szczęście siostry rozbawili go i ujęli zarazem. Kiedy ostatni raz czuł się tak dobrze? Chyba... chyba nigdy. Nadszedł czas otwierania prezentów, więc wszyscy zebrali się pod choinką. Na koniec pozostała jedna paczka, którą Shannon dyskretnie podsunęła głębiej pod drzewko, pilnie przy tym nasłuchując. Kiedy rozległ się pomruk silnika wjeżdżającego na podjazd, podskoczyła na równe nogi. – Mam nadzieję, że będzie to najmilszy prezent – mruknęła, po czym pomknęła do drzwi wejściowych. Gdy wróciła w towarzystwie jakiejś kobiety, Alex zamarł. – Moi drodzy, to jest Gail, siostra Aleksa – powiedziała głośno. – Przyleciała do nas z Japonii. Gail, poznaj moją rodzinę, choć wiem, że i tak nie zapamiętasz wszystkich imion – dodała z szerokim uśmiechem. Gail wyglądała na mocno stremowaną, ale rozluźniła się na tak ciepłe powitanie. – Mam nadzieję, że państwu nie przeszkadzam – powiedziała. – Ależ skąd, moje dziecko. – Pegeen uścisnęła ją serdecznie. – Chodź, kochana, wyglądasz na strasznie zmęczoną. Zakłopotany Alex spojrzał na siostrę.

– Jeremy – zwrócił się do syna – pamiętasz ciocię Gail? Malec nie wyglądał, jakby przypominał sobie ciotkę, ale tego dnia był już tyle razy wycałowany, że jeszcze jedne uściski nie robiły mu różnicy. Gdy Alex i Gail usiedli obok siebie, Shannon podała jej paczuszkę. – Dziękuję... to takie miłe z pani strony. – Gail zaczerwieniła się nieco. Alex zacisnął zęby. Shannon oczywiście wiedziała o przyjeździe jego siostry, ale nie pisnęła o tym ani słowa. Po chwili Gail rozluźniła się na tyle, by przyłączyć się do rodzinnego chóru wykonującego kolędy. Shannon przyglądała się Aleksowi spod oka, a on czuł się jak wciągnięty do sieci. Gail już wsiąkła w tę rodzinę, podobnie jak on i Jeremy. A przede wszystkim bardzo, i to z wzajemnością, polubiła Shannon... Był zły, lecz jakie pretensje mógłby mieć do Shannon? „Powinnaś mi była powiedzieć, że moja siostra, której prawie nie znam, przyjeżdża na święta”? Nic by to nie dało poza zepsuciem świątecznej atmosfery. Czuła, że coś jest nie w porządku. Alex odezwał się podczas obiadu może dwa razy. Zaraz zaś po tym, jak Gail udała się do hotelu (zdecydowała, że tam się zatrzyma, mimo że zaoferował jej nocleg u siebie), zaproponował, żeby wrócili do domu. – Jeremy już śpi – wyszeptała, kiedy jechali ostrożnie zamglonymi ulicami. – Tak. – Myślę, że się dobrze bawił. – Tak, świetnie. Odetchnęła ciężko. Trudno rozmawiać z kimś, kto wyraźnie nie chciał podtrzymywać konwersacji. Zastanawiała się, czy Alex jednak nie poczuł się urażony scysją z jej braćmi. Kiedy dotarli do domu, zaniósł Jeremy’ego na górę, a ona usiadła ciężko w głębokim fotelu. Nie poszła do siebie, musieli bowiem porozmawiać. Co się stało? Dlaczego nagle wszystko straciło swój urok i zapanowała ciężka, nieprzyjazna atmosfera? Po zejściu na dół Alex bez słowa poszedł do kuchni. Shannon udała się za nim i z miejsca zaatakowała: – Nie wytrzymam tego dłużej. Mów, co jest nie tak. – Nic. – Brzmiała lakoniczna odpowiedź. – Kłamiesz! – W porządku, masz rację, coś jest nie tak, ale nie chcę o tym rozmawiać. – Alex! Spojrzyj na mnie. Co się stało? Odwrócił się do niej z wściekłym błyskiem w oczach. – Dlaczego mi nie powiedziałaś, że Gail przyjeżdża do Seattle? Skąd w ogóle wiedziałaś, że przyjeżdża? – Zadzwoniła tu, kiedy cię nie było, i wspomniała, że być może przyjedzie, ale ponieważ nie miała pewności, prosiła, żeby ci o tym nie mówić. – Powinnaś była mi powiedzieć! – Gail mnie prosiła, więc nie mogłam. Alex, na miłość boską, to przecież twoja siostra!

Myślałam, że się ucieszysz z jej wizyty. – Nie wiesz, jakie są układy w mojej rodzinie – stwierdził twardo. – Nie masz prawa się do tego mieszać. Powinnaś omówić ze mną jej zaproszenie na święta do twojej matki. – Spojrzał na nią. – Nie jesteś moją żoną. – Wiem o tym – odpowiedziała przez zaciśnięte gardło. – Jasno stwierdziłeś, że nigdy nią nie zostanę. Przestań się zachowywać, jakbyś był pępkiem świata. Z wściekłością ruszyła w kierunku drzwi. Nie mieściło się jej wprost w głowie, że Alex mógł być taki okropny. Nawet jeżeli nie domyślał się, że była w nim zakochana, musiał wiedzieć, że są jej z Jeremym bardzo bliscy. – Dokąd się wybierasz? – zapytał. – Do domu. – Odprowadzę cię. – Nie rób sobie kłopotu. Gdyby nie to, że Jeremy spał, z ochotą trzasnęłaby drzwiami. Miała nadzieję, że minie jeszcze trochę czasu, zanim malec zorientuje się, że jego tata jest osłem. Choć wyraziła się jasno, Alex wyszedł na zewnątrz i odprowadzał ją wzrokiem. Wprawiło ją to w jeszcze większą wściekłość. Drzwi swego domu zatrzasnęła już z niepohamowaną złością, potem padła na kanapę w salonie i gorzko się rozpłakała. Cały czas starała się utrzymywać przyjacielskie stosunki, jak sobie tego Alex życzył, lecz to on nieustannie łamał ten układ. Teraz jednak wymyślił sposób, jak wyrzucić ją ze swojego i Jeremy’ego życia. Po prostu wywołał tę awanturę. Nie spodziewała się, że mógłby być aż tak perfidny i okrutny. – Alex... – szepnęła. Wiedziała, że mogłaby być dobrą żoną i matką, i wciąż pozostać sobą. Cały ten czas spędzony z Jeremym i Aleksem utwierdził ją w przekonaniu, że nie na gotowaniu i sprzątaniu polega stworzenie prawdziwego domu. Alex nie miał rodziny, która by go wspierała i kochała. To prawda, O’Rourke’owie mieli swoje wady, jednak zawsze mogła liczyć na pomoc i zrozumienie. Alex zaznał tylko szczęścia przy Kim, lecz choroba mu ją odebrała. Być może jego serce nigdy się już nie zagoi. Będzie cierpiał, a ona nic na to nie zdoła poradzić. – Miau? – Magellan spojrzał na nią z niepokojem i wskoczył jej na kolana. – Myślę, że to już definitywnie koniec, mój kotku... Magellan zlizał z jej dłoni łzę. Zadumała się głęboko, wreszcie uznała, że jest jednak coś, co może zrobić, żeby mu pomóc. Jeżeli jej się uda, Alex przestanie się wreszcie miotać. Postanowiła z samego rana zadzwonić do agenta nieruchomości i wystawić swoje mieszkanie na sprzedaż. – Jesteś pewna, że nie możesz dłużej zostać? – Spytał Alex, kiedy z Gail czekali na jej samolot. – Niestety nie. Nie zaplanowałam tego wyjazdu, wyrwałam kilka dni wolnego i teraz muszę odrobić zaległości w pracy.

– Cieszę się, że przyjechałaś – wyznał szczerze. Naprawdę tak było, chociaż dwa dni wcześniej niespodzianka, jaką zrobiła mu Shannon, wyprowadziła go z równowagi. Teraz rozumiał, że miała jak najlepsze intencje. Wychowała się w rodzinie, w której wszyscy się kochali i byli sobie bliscy, była więc pewna, że wizyta siostry stanie się cudownym wydarzeniem. O’Rourke’owie z dziecięcym wręcz entuzjazmem obchodzili święta, ale nie zapominali też o głębszym wymiarze Gwiazdki. To Alex wspomniał Shannon, jak bardzo by chciał, żeby Jeremy zrozumiał atmosferę świąt i poznał radość dzielenia się z innymi, sam jednak zapomniał już, co to znaczy... Gdy rozległ się komunikat ponaglający pasażerów samolotu Gail, Alex uściskał siostrę serdecznie. – Koniecznie zadzwoń, kiedy już będziesz na miejscu – powiedział z naciskiem. – Jasne – odpowiedziała miękko. – Jeślibyś czegoś potrzebowała, daj mi tylko znać. Od razu wsiadam w samolot i lecę do ciebie. – Dobrze. – Do widzenia, ciociu Gail. – Jeremy cmoknął ją w oba policzki. – Obiecujesz, że znowu do nas przyjedziesz? – Obiecuję – odpowiedziała z uśmiechem. Alex wiedział, że mówiła prawdę. Dopiero zaczęli nawiązywać z sobą kontakt. Odbyli trudną, ale bardzo potrzebną rozmowę na temat swojego dzieciństwa. Gail zaprosiła ich do siebie do Japonii, sama oczywiście zamierzała przyjeżdżać do Seattle, były też telefony. To wszystko wydarzyło się dzięki Shannon. Alex wciąż o niej myślał. Podczas kilku tygodni zupełnie odmieniła jego życie, a on ją zranił, brutalnie odtrącił, jak jej narzeczony sprzed lat, a faktycznie zimny drań. Tak bardzo chciałby naprawić swój błąd, ale nie miał pojęcia, jak to zrobić. Kiedy stanął na swoim podjeździe, zauważył przed domem Shannon tabliczkę informującą o tym, że mieszkanie jest na sprzedaż. Zaklął pod nosem. – Tatusiu, powiedziałeś brzydkie słowo – zwrócił mu uwagę Jeremy. – Możemy iść do Shannon? Stęskniłem się za nią. Jasne, że pójdą do Shannon, i to zaraz, pomyślał Alex z wściekłością. Miał zamiar zamienić z nią słówko. Jedna sprzeczka i już się chce wyprowadzać! Ta kobieta była niemożliwa. – Zostań w aucie, Jeremy. Pójdę zobaczyć, czy jest w domu. – Po kilku sekundach już walił w jej drzwi. – Shannon, co to ma znaczyć? – Gdy otworzyła mu wreszcie i spojrzała na niego bez słowa, wskazał oskarżycielko na tabliczkę. – Co to jest? – Gdzie Jeremy? – zapytała, ignorując jego pytanie. Miał ochotę ją udusić. – W samochodzie. – Dostrzegł wyraźne smugi pod jej oczami. – Nic nie rozumiem. To prawda, zachowałem się jak cham, ale to chyba nie powód, żeby się wyprowadzać... znikać, zacierać ślady. Nie możesz jak zawsze zrzucić winy na moją naturę jaskiniowca? – To nie takie proste – powiedziała zmęczonym głosem.

– Więc mi to wyjaśnij! Shannon, proszę, powiedz mi, o co chodzi... – Wiem już, co cię rani. Dopóki tu będę, nie będziesz odczuwał spokoju. – Nie, to nieprawda. – Prawda. Sprawiamy sobie nawzajem tylko ból, a ponieważ nie mam dziecka i nie jestem zbyt przywiązana do tego miejsca, więc się wyprowadzam. W jej oczach widział miłość i determinację. Kochała go tak bardzo, że postanowiła poświęcić się dla niego i jego syna. Patrzyła na niego z czułością i dobrocią. Nigdy nie zraniłaby go ani nie zrobiła niczego, co mogłoby mu zaszkodzić. Przeleciały mu przed oczami obrazy z całego okresu ich znajomości. Jej troska o Jeremy’ego. Ciepły uśmiech. Namiętne pocałunki. Jej łzy. Musiał tylko odważyć się poczuć to, co oddalał od siebie aż tak długo. Musiał walczyć. Miał wszystko do stracenia i wszystko do zyskania. On też ją kochał. Stała mu się niezbędna do życia jak powietrze. Odrzucał tę miłość ze strachu i przez to okropne poczucie winy. – Kocham cię, Shannon. – Po tych słowach poczuł niewysłowioną ulgę. Odkrył wszystkie karty. Koniec ze skrywaniem uczuć, koniec z udawaniem. Teraz wszystko zależało od jej decyzji. – Wiem, że zachowałem się jak idiota, ale proszę, nie zostawiaj nas. Jeremy i ja nie damy sobie bez ciebie rady. – Nie, to jeszcze dla ciebie za wcześnie... – Nie, w samą porę. – Położył jej dłoń na swoim sercu. – Całe życie bałem się uczuć. Wyrosłem w okropnym domu, miałem fatalne doświadczenia. Kim mnie kochała, ale i tak nie potrafiłem bez reszty przyjąć jej do mojego świata. – Patrzyła na niego bez słowa, a on dalej mówił z żarem: – Nie chcę drugi raz popełnić tej samej pomyłki. Nauczyłaś mnie, że nie da się bezkarnie chować w sobie uczuć. Pokazałaś mi też, że nie żyłem naprawdę. A ja chcę żyć pełnią życia. Chcę żyć z tobą. Była pewna, że swoją przeprowadzką zdejmie mu problem z głowy. Myślała nawet, że nie pożegna się z nią, tylko wydeleguje Jeremy’ego. A teraz Alex McKenzie stał w progu jej mieszkania i wyznawał miłość. – Jesteś pewien? – Tylko tyle zdołała z siebie wydusić. – Absolutnie. Pragnę ofiarować ci moją miłość, na dobre i na złe. Przyjmij ją, wyjdź za mnie i już na zawsze mnie kochaj. Pozwól, bym cię wspierał i opiekował się tobą. – Alex... – Widziała w jego oczach uwielbienie, a także siłę i uczciwość. Z takim człowiekiem warto iść przez życie. – Nigdy przed nikim nie otworzyłam się tak jak przed tobą. – Czuła bicie jego serca pod swoją dłonią. – Zaufałam ci jak nikomu na świecie. I pokochałam cię z całego serca. – Gdy przytulił ją, mruknęła: – Jeremy nas widzi... – Och, już dawno sobie wymyślił, że będziesz jego mamą. Chodź, powiemy mu. – Przebiegli przez trawnik do samochodu, przez którego szybę Jeremy przyglądał im się tak intensywnie, że aż rozpłaszczył na niej nos. – Mamy dobre wieści, synku! Mikołaj ma dla ciebie jeszcze jeden prezent. – Jaki? – Shannon będzie twoją nową mamusią. Jeremy wyskoczył z auta i rzucił się jej na szyję.

– Martwiłem się już – powiedział jej do ucha – ale na święta moja mamusia powiedziała, że wszystko będzie dobrze. Zaśpiewała mi kołysankę i powiedziała, że tatuś już sobie poradzi. Nie wiedziałem, co to znaczy, ale powiedziała, że wszystko będzie dobrze. Łzy napłynęły jej do oczu. Zawsze głęboko wierzyła w to, że ludzie odchodzą, ale miłość pozostaje. – Widzę, że prezent się podoba! – Alex roześmiał się, potem spojrzał na Shannon: – Zaufaj mi, najdroższa. Otoczyła ich ramionami w pełnym miłości, opiekuńczym geście.

EPILOG – Udało ci się ją przekonać? – zapytał Alex, kiedy jego żona odłożyła słuchawkę. – Po prostu porozmawiałam z nią, to wszystko. Przecież wiesz, ze Gail jest uparta i lubi podejmować decyzje sama. – Uśmiechnęła się. – Rodzinne podobieństwo czy co? W każdym razie żadne naciski nie pomogą. – Ale jej firma otwiera oddział w Seattle. Dlaczego tak się waha? – Przez ostatni rok stali się z Gail bardzo sobie bliscy i wolałby, żeby mieszkała bliżej jego rodziny. – Gdyby się tu przeprowadziła, mogłaby spędzić z nami święta, nawet mając na głowie jakiś idiotyczny projekt. Shannon zaśmiała się, potem roztarta sobie krzyż. Dobrze się czuła w ciąży, jednak rozmiar brzucha ostatnio zaczął jej doskwierać. Ubieranie i rozbieranie doprowadzało ją do szału, a wspinanie się po schodach liczącego ponad sto lat domu nieźle dawało się we znaki. Ale to drobiazg. Z zadowoleniem rozejrzała się po salonie. Początkowo napierała na kupno jakiejś nowoczesnej rezydencji, kiedy jednak zobaczyła ten dom, z miejsca się w nim zakochała. Alex był przy tym, widział zachwycony wyraz jej oczu – i natychmiast podjął decyzję. A raczej od razu zgodził się z wyborem żony. W salonie było wyjątkowo przytulnie, a świąteczne dekoracje dodały jeszcze urody temu miejscu. Shannon poustawiała gwiazdy betlejemskie na parapetach i udekorowała cały dom gałązkami sosny i bombkami. Kane wysłał ją na wcześniejszy urlop macierzyński, więc miała mnóstwo czasu, żeby się tym zająć. Wyprawiła też kilka przyjęć, na których Jeremy wraz ze swoimi kuzynkami i kuzynami wypiekał ciasteczka imbirowe i robił ozdoby choinkowe. Obecność w kuchni mamy, sióstr i bratowych gwarantowała, że tym razem Shannon niczego nie spali. – Wszystko w porządku? – zapytał Alex z niepokojem, patrząc, jak żona układa sobie poduszkę pod plecami. – Powinnaś więcej odpoczywać. – Przestań! Nie debiutujesz w tej roli i dobrze wiesz, że ciąża to nie choroba. – Roześmiała się. – Czuję się naprawdę znakomicie. – Debiutuję w tej roli jeśli chodzi o ciebie – powiedział z naciskiem. – Zupełnie nie słuchasz wskazówek lekarza. Można z tobą oszaleć. – Doktor mówił, żeby kilka razy dziennie kłaść się z nogami do góry. Nie przypominam sobie, żeby zakazał mi się ruszać. – Na pewno mówił, żeby się nie przemęczać. – To ty się przemęczasz tym ciągłym zamartwianiem się o mnie. Masz przerwę świąteczną, a wcale nie odpoczywasz. Alex zamknął jej usta pocałunkiem. – Czy mówiłem ci już dzisiaj, jak bardzo cię kocham? – zapytał szeptem. – Nie, ale ile razy można powtarzać to samo? – zaśmiała się. Cały ten rok upłynął jak sen. Najpierw było huczne weselisko, potem skomplikowana

operacja sprzedaży domów i kupno nowego. Ciągle się sprzeczali i godzili, bo bardzo różnili się charakterami. Nie było to gładkie małżeństwo, ale zarówno Shannon, jak i Alex niczego innego się nie spodziewali. W każdym razie ona wolała związek, w którym wciąż iskrzy i o który warto walczyć, niż jakieś ciepłe kluchy lub, co najgorsze, obojętne przebywanie obok siebie. Więc wciąż iskrzyło i wciąż coś się działo, i było cudownie, bo mimo że tak różni, kochali się bezgranicznie i świetnie nawzajem rozumieli. – Jingle bells, Jingle bells... – Jeremy wpadł do ich pokoju z kolędą na ustach. Bardzo urósł przez ten rok. Stał się też Shannon jeszcze bliższy, jeżeli to w ogóle było możliwe. – Mamusiu, kiedy będziemy śpiewać? – Śpiewać, w twoim stanie? – Alex pogroził jej palcem. – Przecież dzisiaj Wigilia, więc najpierw wszyscy pośpiewamy kolędy, a potem pójdziemy na pasterkę. Dla Jeremy’ego będzie to pierwszy raz w życiu. Pewnie mu się spodoba. Alex pomyślał, że „wszyscy” musiało oznaczać cały klan O’Rourke’ów. Shannon powoli, ale skutecznie, złapała w te swoje wnyki miłości nawet Gail. Pewnie Sam, kiedy wreszcie wróci do kraju z misji badawczej w Arktyce, też ulegnie urokowi bratowej. Uśmiechnął się pod nosem. Nikt nie mógł się oprzeć rudowłosej wiedźmie. – Kiedy wreszcie będę miał nowego braciszka albo siostrzyczkę? – zapytał Jeremy, wpatrując się z napięciem w wydatny brzuch Shannon. – Mikołaj nad tym pracuje. – Poprawiła sobie poduszki pod plecami. Alex popatrzył na nią z niepokojem. Minęło już kilka dni od terminu porodu. Uważał, że Shannon nie powinna wychodzić z domu, a już na pewno nie do zatłoczonego i dusznego kościoła. Zachował to jednak dla siebie, bo wiedział, że Shannon albo go ofuknie, albo wyśmieje za „nieznośne niańczenie”. Musiał więc po prostu stale nad nią czuwać, nie odstępować na krok. Zrobiła ze mnie cerbera, pomyślał rozbawiony. To wprost niepojęte, jak bardzo w ciągu tego roku odmieniło się jego życie. Alex odmówił cicho modlitwę dziękczynną za wszystko, co go spotkało do tej pory, i poprosił Boga o opiekę nad maleństwem, które miało się urodzić. Kiedy Shannon otworzyła oczy w świąteczny poranek, poczuła się jak w niebie. Magellan, teraz już dorosły, piękny kocur, mruczał zwinięty w nogach łóżka. Tlący się jeszcze wciąż ogień w kominku roztaczał wokół miłe ciepło. Ramię jej męża obejmowało jej plecy, a jego dłoń spoczywała na jej brzuchu. Alex oczywiście nadal nie lubił zrywać się rano z łóżka, ale Shannon potrafiła go rozśmieszyć nawet o bardzo wczesnej porze. Przekręciła się lekko i skrzywiła, odczuwając ostry ból w plecach. Pomyślała, że coraz trudniej będzie jej samej wstawać, czuła się bowiem bardzo ociężała. Spojrzała na Aleksa. Jakby tu zażyć tę starą sowę, by poczuła się jak skowronek? – Mamo, tato, Mikołaj znowu przyszedł! – krzyczał Jeremy. – Zjadł wszystkie ciastka i wypił mleko. Zostawił nawet kartkę. Umiem przeczytać: „Dziękuję”. – Wrzucił kartkę przez drzwi i zbiegł po schodach z powrotem do salonu.

– Nieźle – wymruczał zaspany Alex. – To nie ja. To twoja działka. – Pewna jesteś, że ich nie zjadłaś, żarłoku? Przekomarzali się jakiś czas, docinali sobie wesoło. W pewnym momencie Alex powiedział: – I tak wiem, że wierzysz w Świętego Mikołaja. Kto by pomyślał, dorosła kobieta, po studiach, żona i matka... – Tak, wierzę... Zadumała się głęboko. Tylko kochany staruszek z siwą brodą mógł jej ofiarować tak cudowny prezent. Rodzinę. To on sprawiał, że mimo zła i nieszczęść, tak wiele miłości było na świecie... i w jej domu. Trzeba wierzyć w Świętego Mikołaja, by mógł nieść dobro, trzeba wierzyć w cuda, by się spełniały. Dlatego wierzyła w tego śmiesznego jegomościa o szczodrym sercu i jego pracowite renifery. Alex przyglądał się jej w zamyśleniu, wreszcie szepnął cicho: – Wiesz, kochanie... ja też wierzę. Po obejrzeniu prezentów znalezionych pod ich choinką, udali się do domu jej matki. Jeremy przez całą drogę śpiewał swoją nową ukochaną kolędę, w tym roku była to „Cicha noc”. – Jest pewien postęp w stosunku do „Jingle bells”, ale nadal fałszuje – szepnął Alex do Shannon. Poklepała męża po dłoni. – Niestety, kochanie, odziedziczył słuch po tobie. Jeremy wybiegł z samochodu prosto w otwarte ramiona wujka Kane’a. – Jesteś pewna, że nie chcesz wrócić do domu? – zapytał żonę Alex. – Absolutnie. Jednak musiała się o niego oprzeć, kiedy wchodzili na schody prowadzące na ganek. Nie wspomniała o lekkich skurczach, które czuła od rana. Wiedziała, że nie muszą jeszcze oznaczać niczego poważnego, a miała świadomość, że kiedy tylko o nich wspomni, o świętowaniu Gwiazdki nie będzie nawet mowy, bo Alex choćby siłą zawiezie ją do szpitala. Wiedziała jednak, że dzieci w jej rodzinie mają zwyczaj pojawiać się na świecie w najbardziej kłopotliwych momentach. Obawiała się, że z jej maluszkiem może być tak samo, bo tradycja u O’Rourke’ów to rzecz święta, dlatego, mimo pozornego spokoju, uważnie wsłuchiwała się w swój organizm, by na czas zdążyć do szpitala. – Niespodzianka – powiedziała do nich Pegeen, wprowadzając do salonu Gail. – Spójrzcie, kto przyleciał do Seattle. – A mówiłaś, że na pewno nie dasz rady! – Alex serdecznie objął siostrę. – Nie chciałam was rozczarować, gdyby mi się nie udało. – Gail złapała w objęcia Jeremy’ego. – Pegeen to zaaranżowała. – Nie ma mowy, złotko, masz do mnie mówić mamo, tak jak wszystkie moje dzieci – stanowczo zażądała seniorka rodu.

Alex zauważył, jak Gail zaróżowiła się z zadowoleniem. Sam najlepiej wiedział, jak bardzo siostrze przez te wszystkie lata brakowało rodziców. Tak jak w poprzednim roku, pokój pełen był śmiechu i cudownych kulinarnych woni. Grzane wino cieszyło się wielkim powodzeniem, dzieci bawiły się wokół choinki. Przed kolacją Shannon weszła do kuchni i usiadłszy w krześle, obserwowała krzątające się panie. Pegeen spojrzała na nią z niepokojeniem i spytała: – Kiedy się zaczęło? – Wiedziałam, że przed tobą nic się nie ukryje. Mam lekkie skurcze co trzydzieści minut, ale wody mi jeszcze nie odeszły, więc nie ma co się niepokoić. – Hm... W każdym razie dobrze, że Liam jest tutaj. Kuzyn Liam O’Rourke był lekarzem, jednak Shannon stanowczo wolałaby rodzić w szpitalu. Mimo rodzinnych tradycji w tym względzie, tak naprawdę nie dopuszczała innej możliwości. – Wszystko będzie OK – zapewniła matkę. – Wiesz przecież, bo urodziłaś dziewięcioro dzieci. – Jasne. A niedługo znów zostanę babcią. – Popatrz tylko... Nigdy byś nie pomyślała, że to ja będę następna. – Poklepała się z ukontentowaniem po wydatnym brzuchu. – Mylisz się, moja droga. – Pegeen pocałowała ją w czoło – Wiedziałam to od razu, kiedy zobaczyłam, jak Alex na ciebie patrzy. Dwie godziny później, kiedy Shannon siedziała na kanapie obok męża, uznała, że to już ta chwila. – Alex... – Tak, kochanie? – Dobrze, gdybyś włączył ogrzewanie w dżipie – powiedziała spokojnie. – Czy ty... ? – Zerwał się na równe nogi. – Boże! Ty rodzisz! – Jeszcze nie w tej chwili – zaśmiała się z trudem, odczuwając silny ból. – Ale dzidziuś już się zaczyna śpieszyć. Liam zmierzył jej tętno, po chwili Alex wrócił z informacją, że w dżipie jest ciepło. Pegeen włożyła Shannon płaszcz, zapewniając, że zajmie się Jeremym. Alex, mimo jej protestów, chwycił żonę na ręce i w asyście Liama pognał do samochodu. – Wszystko będzie dobrze – uspokajał chyba bardziej siebie niż ją. – Dzieci się rodzą od początku świata. W szpitalu czekali na nich pielęgniarka i lekarz położnik, który prowadził ciążę Shannon. Minęła godzina, a potem jeszcze jedna. Alex trzymał żonę za rękę i liczył oddechy w taki sposób, w jaki ćwiczyli w szkole rodzenia. W końcu odeszły wody, a potem dziecko urodziło się w ciągu dwudziestu minut. Pielęgniarka wyszła do poczekalni, gdzie nieprzebrany tłum O’Rourke’ów czynił całkiem spory zgiełk, w czym uczestniczyła również Gail McKenzie. Gdy usłyszeli szczęśliwą wieść, najpierw rozległo się zbiorowe westchnienie ulgi, a potem radosny okrzyk Jeremy’ego: – Dostałem od Mikołaja siostrzyczkę! Hurra! Wyczerpana, ale szczęśliwa Shannon

patrzyła, jak Alex przygląda się z uwielbieniem ich małej córeczce. Dziewczynka była drobniutka, miała rude włoski i śliczną, małą buzię. Shannon pociekły łzy po policzkach. Żałowała, że jej ojciec nie doczekał tej chwili. Wierzyła jednak, że nad nimi czuwa z góry i cieszy się tak samo jak ona. Alex z trudem oderwał wzrok od córeczki i spojrzał na żonę. – Co się dzieje? Dlaczego płaczesz? – Myślałam o tatusiu. Szkoda, że nie ma go tu z nami. – A jednak jest... – Wiem. – Zamyśliła się na chwilę. – Alex... może Kimberly? Poczuł ogromne wzruszenie. Shannon w cudowny sposób zaakceptowała fakt, że kiedyś był szczęśliwy z inną kobietą, a w Jeremym, choć stała się dla niego troskliwą i kochająca mamą, pielęgnowała pamięć o Kim. Powiedziała kiedyś do Aleksa: „Nie wolno wam o niej zapomnieć. Kochała was i z tą miłością patrzy teraz na was z nieba”. Była naprawdę wyjątkowym człowiekiem. – Dzięki... – powiedział z trudem. – Kocham cię, Shannon McKenzie. – Pocałował ją czule. – Wiesz, Alex, a jednak cuda się zdarzają. – Uśmiechnęła się promiennie. – Wiem... ty mnie tego nauczyłaś.
Morris Julianna - Rodzina ORourke 04 - Spotkanie pod jemiołą

Related documents

90 Pages • 36,201 Words • PDF • 461 KB

184 Pages • 84,333 Words • PDF • 1.4 MB

12 Pages • 3,325 Words • PDF • 771.3 KB

155 Pages • 40,290 Words • PDF • 21.6 MB

82 Pages • 14,268 Words • PDF • 504 KB

94 Pages • 30,030 Words • PDF • 649.5 KB

3 Pages • 860 Words • PDF • 476 KB

1 Pages • 259 Words • PDF • 55.1 KB

153 Pages • 50,254 Words • PDF • 6.1 MB

98 Pages • PDF • 35 MB

364 Pages • 76,174 Words • PDF • 1.4 MB

373 Pages • 59,342 Words • PDF • 98.1 MB