Wszystko co minelo - Agata Kolakowska

192 Pages • 82,082 Words • PDF • 1023.8 KB
Uploaded at 2021-09-24 17:26

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Rozdział I Justyna weszła do mieszkania i zamknęła za sobą drzwi. Klucze położyła na komodzie w przedpokoju. Beżowy trencz odwiesiła do szafy, w której wisiał samotnie wełniany płaszcz czekający na zimowe mrozy. Przyjrzała się sobie w lustrze. Jej czarne, krótkie włosy zmierzwił wiatr. Musiała przyznać, że taki swawolny nieład wyglądał interesująco. Przygładziła jednak rozwichrzone kosmyki i popatrzyła sobie prosto w oczy. Spojrzenie miała nieco zmęczone, ale silne. Nigdy wcześniej nie było w nim tyle blasku, determinacji i uporu. Uśmiechnęła się do siebie, a z lustra odpowiedziała jej uśmiechem śliczna dziewczyna o wystających kościach policzkowych, pełnych ustach i błękitnych oczach. Justyna usiadła na stołeczku i zdjęła botki, by zamienić je na ciepłe kapcie. Wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze. Przymknęła oczy z rozkoszy na myśl o czekającym ją wieczorze. Miała zamiar owinąć się kocem, posłuchać arii operowych z Carmen i sączyć ulubione toskańskie wino. Tydzień w pracy był wyjątkowo długi i męczący. Ale teraz miała przed sobą weekend. Prawie cały dla siebie, gdyby nie jutrzejsza impreza. Szefowa święcie wierzyła, że to świetny pomysł na integrację zespołu. Justyna nie podzielała jej zdania. Do biura tłumaczeń przychodziła zarabiać pieniądze i mieć kontakt ze swoim ukochanym angielskim, a nie na ploteczki lub, nie daj Boże, w poszukiwaniu przyjaźni. Przyjechała do tego miasta, aby zacząć wszystko z czystą kartą. Wreszcie znalazła spokój. Teraz ona podejmowała decyzje. Nie zamierzała już być bezwolną trzciną, która pozwala miotać sobą wartkiemu nurtowi rzeki, jakim było do tej pory jej życie. Nie ograniczały ją żadne relacje. Żadne uczucia nie stanowiły zagrożenia. Nic nie mogło jej zranić. Tak wybrała. Tego właśnie chciała. Weszła do kuchni i sięgnęła do dolnej szafki, w której trzymała wino. Chwilę przyglądała się etykiecie z wizerunkiem winnicy. Lubiła sobie wyobrażać, że mieszka w urokliwym zakątku Toskanii, a ta winnica należy do niej. Może kiedyś. Kto wie? Odkorkowała butelkę i usiadła z kieliszkiem wina na kanapie w salonie. Szara sofa, wieża z głośnikami stojąca na podłodze i telewizor na ścianie stanowiły całe wyposażenie pokoju. Wprowadziła się trzy miesiące temu, ale dotąd nie miała ochoty na zabawę w dekoratorkę wnętrz. Na razie wystarczał jej surowy wystrój i święty spokój. Z głośników popłynęła uwertura Carmen. Justyna przełączyła na Je disqueriennem’épouvante, arię Micaeli, swój ulubiony utwór z tej opery. Współczuła zakochanej w Don Jose bohaterce, której miłość życia wykradła tytułowa Cyganka. Micaela zrobiła wiele dla matki ukochanego, a jemu była skłonna wybaczyć. Zrobiłaby wszystko, aby wrócił do niej. Justyna też kiedyś taka była… Niewolnica uczuć, którą w zamian za miłość czeka jedynie cierpienie, pomyślała o nieszczęsnej Micaeli, wsłuchując się w przejrzysty sopran śpiewaczki. Spojrzała na drzwi prowadzące na taras. Coś poruszyło się za szybą. Jej dwupokojowe mieszkanie mieściło się na parterze, co miało kilka minusów, ale także sporo plusów, choćby ten, że mogła na tarasie urządzić ogródek. Wstała z kanapy i podeszła do oszklonych drzwi. Wpatrywała się w listopadowy mrok, ale niczego nie dostrzegła. Pewnie jakiś ptak, uznała. Już miała wrócić na miejsce, kiedy z ciemności wyłonił się kot. Zrobił kilka dostojnych

kroków, po czym usiadł, wbijając w nią świetliste spojrzenie. Justyna nigdy nie miała zwierząt. Z Basią, swoją siostrą, marzyła w dzieciństwie o psie albo kocie, ale ich pragnienie się nie ziściło. Teraz Justyna mogła przygarnąć jakiegoś zwierzaka, ale nie zamierzała się przywiązywać do żadnego stworzenia. Nie chciała odpowiedzialności za czyjeś życie ani smutku po jego śmierci, która wcześniej czy później i tak nadejdzie. Szary, pręgowany kot nie wyglądał na zabiedzonego, więc raczej nie był bezdomny. Justyna przyniosła z kuchni kilka plasterków szynki. Kiedy otworzyła drzwi i rzuciła kotu przekąskę, ten uciekł. Nie zdziwiła mu się. Od ludzi należy stronić. Położyła wędlinę na kafelkach, na wypadek gdyby kocur zgłodniał, po czym zamknęła balkon. Zgasiła światło. W pokoju zrobiło się tak ciemno, że prawie nie można było dostrzec wyciągniętej przed siebie dłoni. Dopiero po chwili oczy przywykły do mroku. Zmysły się wyostrzyły, dzięki czemu opera zdała się Justynie jeszcze piękniejsza. Przymknęła powieki i ukołysana muzyką zasnęła. Słońce jeszcze nie wstało, kiedy się obudziła. Wczoraj zasnęła tak wcześnie, że tuż przed szóstą czuła się już wypoczęta. Usiadła na kanapie i rozmasowała obolały kark. Trzeba było przenieść się w nocy do łóżka, jęknęła. I zapewne zrobiłaby to, gdyby przebudziła się choć na chwilę. Ale odkąd tutaj zamieszkała, spała jak zabita. Od dawna nie spała tak spokojnie. Weszła pod prysznic i długo stała pod kojącym strumieniem. Woda masowała jej obolałe plecy. Później, ciasno owinięta frotowym szlafrokiem, zabrała się do smażenia obfitej jajecznicy. Ludzie często nie mają ochoty gotować tylko dla siebie. Od niedawna Justyna lubiła się rozpieszczać. Zmądrzałam, pomyślała, jedząc pyszną jajecznicę. Do śniadania wypiła kawę. A potem zrobiła sobie jeszcze jedną, po to tylko, by z filiżanką w dłoni patrzeć, jak wstaje słońce. Uchyliła drzwi i nabrała w płuca mroźnego powietrza, które jeszcze bardziej wyostrzyło aromat napoju. Spostrzegła, że z posadzki zniknęła szynka. Kot był nieufny wobec ludzi, ale dbał o własne potrzeby. Tak trzymać, uśmiechnęła się do siebie. Zamknęła drzwi, bo zrobiło jej się zimno. Gdyby żyła swoim dawnym życiem, robiłaby teraz długą listę zakupów spożywczych, na które wybrałaby się zaraz po cosobotnim sprzątaniu mieszkania. Potem gotowałaby obiad dla siebie i męża, by wieczorem tradycyjnie wybrać się do kina. Teraz nie miała męża, planów spożywczych ani tym bardziej chęci na sprzątanie. Za to nabrała ochoty na zakupy. Potrzebowała nowych ubrań. Gdy zdecydowała się na nowe życie, obcięła krótko długie czarne włosy i wyrzuciła wszystkie ubrania. Wierzyła, że zewnętrzna zmiana pomoże jej w przemianie wewnętrznej. I nie myliła się, ale nowa szafa wciąż stała prawie pusta. Rajd po sklepach sprawiał jej przyjemność. Kiedyś ubierała się raczej zwyczajnie. Nie chciała się niczym wyróżniać. Liczyła się wygoda. Chodziła w dżinsach, prostych bluzkach, swetrach i butach na płaskim obcasie. Teraz polubiła żywe barwy, kobiece fasony, przylegające do ciała ubrania. Zaczął się listopad, ale pogodą przypominał raczej słoneczny wrzesień. Porę roku zdradzały jedynie prawie gołe drzewa i morze liści na trawnikach. I wszędzie czuć było ten zapach. Żadna pora roku nie pachniała tak jak jesień. Przyjemnie otulała zapachem uschniętych liści i chłodnego powietrza. Justyna uwielbiała ten czas. Wykorzystując przypływ energii, spędziła pół dnia w galeriach handlowych. Kupiła tak dużo, że przydałby jej się tragarz. Najbardziej cieszyła się z czerwonej sukienki przed kolano, którą miała zamiar założyć na dzisiejszy wieczór. Zmęczona i głodna wpadła do małej, przytulnej restauracji, gdzie zamówiła tagliatelle z łososiem, śmietaną i kolendrą. Potem skusiła się jeszcze na deser i kawę z cynamonem. Kelner, widząc jej zadowoloną minę, nie musiał nawet pytać, czy jej

smakowało. Wyglądała jak zadowolony kot po upolowaniu myszy. Ostatnio apetyt jej dopisywał, na szczęście bez szwanku dla jej szczupłej figury. Zadowolona z obsługi i najedzona do syta, zostawiła hojny napiwek i wyszła. Trochę jej się spieszyło, bo chciała uciąć sobie jeszcze krótką drzemkę, a potem przygotować się na imprezę, na której i tak nie zamierzała zabawić długo. Pokaże się, wypije drinka i ulotni się w jakieś przyjemniejsze miejsce. Nigdy wcześniej nie wychodziła sama wieczorami. Zawsze ktoś jej towarzyszył. Dziś miał być pierwszy raz i pewnie dlatego była taka podekscytowana. Taksówkarz okazał się typem podrywacza. We wstecznym lusterku świdrował Justynę swoimi małymi oczkami i obsesyjnie przygładzał siwiejącego wąsa. Natarczywie zagadywał, siląc się na dowcip, i sądził pewnie, że jest czarujący. Jej małomówność w ogóle go nie zniechęciła. Wzrok wbiła w szybę, starając się nie słuchać tego słowotoku. Może myślał, że jest nieśmiała? – To jak? Zgodzi się pani? – Do jej uszu przebił się nieustępliwy głos kierowcy. – Słucham? – zapytała wyrwana z zamyślenia. – Lubi pani wzbudzać napięcie, co? – Zaśmiał się rubasznie. – Pytałem, czy wybrałaby się pani ze mną na kawę? – Kawy wypiłam dzisiaj aż nadto. – Och, zatem jutro. Zresztą dzisiaj jest chyba zbyt późno na kawę – ciągnął, nie pojąwszy aluzji. Justyna przygładziła włosy i zacisnęła usta, by równomiernie rozprowadzić szminkę. Spojrzała we wsteczne lusterko w poszukiwaniu wzroku kierowcy. – Proszę na to nie liczyć – odrzekła spokojnie, patrząc mu prosto w oczy. – Wiem, że nie jestem najmłodszy, ale zapewniam panią, że mam wiele zalet i nie mniej wigoru. Justyna westchnęła. – Brakuje panu z kolei taktu i racjonalnej oceny własnych możliwości – rzuciła bezlitośnie. – Lubię inteligentne kobiety, więc te ostre słówka mnie nie zniechęcają. – Poprawił wąsa i szukał ponownie jej wzroku w lusterku, ale na próżno. – Tak podejrzewałam. – Może zamiast udawać niedostępną, otworzy się pani na nowe możliwości? Pójdziemy w jakieś miłe miejsce, potańczymy… Wypijemy drinka – nie poddawał się. Na szczęście dotarli do celu. W milczeniu wyjęła z portfela kwotę, którą wskazał licznik. Taksówkarz patrzył wyczekująco w nadziei, że swoją namolnością zmiękczy klientkę. Justyna jednak uniosła kołnierz płaszcza dla ochrony przed zimnym wiatrem i otworzyła drzwi. – Ja wcale nie udaję – rzuciła do niego, zanim zatrzasnęła z hukiem drzwi samochodu. – Takie zimne babska kończą same na stare lata! – zawołał za nią, otworzywszy szybę. O niczym innym nie marzę, pomyślała w duchu, nawet się nie odwracając. Bar, w którym zorganizowano firmowe spotkanie, nie różnił się niczym od tysięcy podobnych. Nawet nazywał się po prostu Bar. W środku było niewielu gości, może ze względu na pospolitość lokalu, a być może ze względu na wczesną porę – była dopiero dziewiętnasta. Oprócz sześciorga pracowników biura, dla których zsunięto trzy stoliki, przy barze siedziało tylko dwóch mężczyzn w średnim wieku popijających piwo, jeden najwyraźniej miał dość. Z rogu sali straszył okrągły podest, na którym stał mikrofon, przypominając Justynie

o przerażającym punkcie dzisiejszego wieczoru, czyli karaoke. Obiecała sobie, że zanim pierwszy chętny dorwie się do mikrofonu, ona będzie już sączyć martini w innym lokalu, najlepiej po drugiej stronie miasta. Ze starego życia Justyna pozostawiła właściwie tylko jeden element. Chciała mieć profesjonalny kontakt z angielskim. Wcześniej pracowała jako lektor w szkole językowej. Teraz zajmowała się tłumaczeniami, najczęściej dla firm i instytucji, ale była ze zmiany zadowolona. Najbardziej lubiła zlecenia na tłumaczenia telefoniczne, podczas których uczestniczyła w rozmowach biznesowych. Do pracy została przyjęta na miejsce dziewczyny, która postanowiła założyć własny biznes. Otworzyła kawiarnię, o której podobno zawsze marzyła, ponoć miała niezły start. Nigdy się nie poznały, ale Justyna była jej bardzo wdzięczna za ten dryg do interesów. Dzięki niej bowiem szybko znalazła nową pracę, co nie było proste w dzisiejszych czasach, w których osób biegle posługujących się angielskim wciąż przybywało. Koleżanek z biura tłumaczeń nie ucieszyła ta zamiana. Okazało się bowiem, że Justyna nie jest tak otwarta i skora do ploteczek, jak dawna znajoma. Dawkowała informacje o sobie małymi porcjami, a właściwie prawie wcale. Wiedziały, że przyjechała skądś, mieszka gdzieś, sprawnie tłumaczy i gustownie się ubiera. Opanowała do perfekcji sztukę mówienia w taki sposób, aby w zasadzie nie powiedzieć nic. Myślały, że z czasem się wyrobi, ale na razie na to się nie zanosiło. Nie wiedziały, że Justyna chce po prostu zarabiać na życie, nie szuka przyjaźni i nie zależy jej na sympatii otoczenia. Odmienną postawę prezentował Dawid, także nowy pracownik firmy. Uważał, że sama umiejętność władania chińskim, którą posiadł, powinna wszystkich zwalać z nóg, a szczególnie płeć piękną. Kobietom serwował swoje wyćwiczone uśmiechy i spektakularnie zarzucał idealnie wymodelowaną grzywką w odcieniu ciepłego brązu. W biurze nie musiał aż tak się wysilać, bo dziewczyny polubiły Dawida właściwie w momencie, w którym stanął w progu biura i zalał je potokiem słów, oczywiście na swój temat. Niewykluczone, że wpływ na ich przesadnie ciepłą reakcję miało rozczarowanie zdystansowaną i chłodną Justyną. Stukot jej szpilek o posadzkę sprawił, że pierwszy odwrócił się właśnie Dawid. Obdarzył Justynę wytrenowanym uśmiechem sięgającym aż po siódemki. Wierzył, że ona tylko się z nim drażni. Zgrywa niedostępną, a w gruncie rzeczy śni o nim po nocach i wzdycha nad jego zdjęciem zrobionym ukradkiem telefonem komórkowym. – A mówiłyście, że nie przyjdzie! – rzucił do zgromadzonych, podsuwając Justynie krzesło. – Cóż za niespodzianka! – mruknęła z niechęcią Dorota, lustrując Justynę od góry do dołu. Po czym szepnęła coś na ucho siedzącej obok Lidce, a ta zachichotała. Dorota, tłumaczka francuskiego, nie kryła swojej antypatii do Justyny. Uważała, że nowa zadziera nosa i prowadzi jakąś gierkę. Do tej pory Dorota zawsze była w centrum uwagi, a od kiedy dziwne, zdystansowane zachowanie Justyny stało się głównym tematem do biurowych, potajemnych rozmów przy kawie, poczuła, że jej pozycja jest zagrożona. I mimo że wierna Lidka (germanistka) robiła wszystko, aby poprawić nastrój przyjaciółce, w Dorocie narastała niechęć do nowej. Sytuacja przypominała Justynie licealne rozgrywki między nastolatkami. Dorota i Lidka były w tym samym wieku. Obie miały po dwadzieścia dziewięć lat, farbowane blond włosy i podobny styl ubierania się, który można było scharakteryzować jako wierne odwzorowanie modowych stron z kobiecych magazynów. Lidka wykazywała pewne

opóźnienie w wyłapywaniu trendów, co wynikało ze ślepego zapatrzenia w Dorotę. Jeśli ta zmieniła uczesanie, Lidka robiła to samo. Jeśli Dorota porzuciła upodobanie do dżinsów na rzecz obcisłych spódnic, Lidka postępowała identycznie. Podobnie było z podejściem do ludzi. Dorota oświadczyła, że nie lubi Justyny, bo uważa ją za podejrzaną, na co Lidka od razu przyjęła jej punkt widzenia. Naśladownictwo jest najczystszą formą uwielbienia, a szczerze powiedziawszy, wielbić Doroty bardziej niż Lidka chyba już się nie dało. W większości przypadków niestety kopiowanie przyjaciółki nie wychodziło Lidii na zdrowie, bowiem oprócz rażącej dysproporcji w pewności siebie, którego Lidce brakowało, różniło je jakieś dwadzieścia kilogramów wagi. Temu wszystkiemu zza oprawionych w czarne grube oprawki okularów przyglądał się Bartek od hiszpańskiego. Dorota z Lidką podjudzały go do zawarcia paktu przeciwko Justynie, ale odmówił. Wcale nie dlatego, że zapałał sympatią do nowej. Bartek do wszystkiego podchodził na luzie. Nigdy się nie spieszył. Starał się nie przemęczać, a spiskowanie kojarzyło się mu z wysiłkiem. I choć nie rozumiał Justyny, bowiem sam był raczej rozmowny i otwarty, to jednak postanowił obdarzyć ją zwykłą tolerancją, bez przesady w żadną ze stron. W Natalii Dorota i Lidka nawet nie próbowały szukać sojusznika. Podejrzewały, że ta trzydziestotrzylatka tak naprawdę jest zakonnicą i przychodzi do biura w ramach jakichś prac społecznych. Był to typ osoby, która nikomu nie zawadza i wszystkich traktuje serdecznie. Siedzi z nosem we włoskich tłumaczeniach, chodzi w workowatych swetrach i rozdaje życzliwe uśmiechy oraz oferty pomocy. Traktowały ją trochę jak osobę specjalnej troski. Pobłażliwie i niemal z litością, ale nigdy nie ośmieliłyby się powiedzieć Natalii w oczy, co naprawdę o niej sądzą, dość często bowiem korzystały z jej życzliwości. Natalia, dzięki swojemu serdecznemu podejściu do ludzi, miała sporo interesujących kontaktów, które mogły się przydać. Potrafiła załatwić wszystko i wszędzie, co stanowiło jej niewątpliwą zaletę. Dlatego Dorota z Lidką nieszczerze komplementowały jej ciotkowate swetry w nadziei na przyszłe profity. – Widzę, że jesteśmy w komplecie – zaświergotała szefowa swoim odrobinę zbyt wysokim głosem. Danuta dobiegała pięćdziesiątki. Wygląd szedł w parze z wiekiem, choć garderoba już niekoniecznie. Kobieta czuła się młodo i najwyraźniej chcąc zatrzymać czas, ubierała się w stylu zgrabnej dwudziestolatki. I choć jej figurze niczego nie dało się zarzucić, efekt jej starań nierzadko był naprawdę komiczny. Nikt też nigdy nie słyszał, aby mówiła cokolwiek w jakimś obcym języku, ale przecież nie musiała, od tego miała wykwalifikowany zespół pracowników. Dzięki swojej barwnej i nieco ekscentrycznej osobowości jakoś udawało jej się utrzymywać firmę na rynku w dobrej kondycji. Danuta była wygadana, wesoła i otwarta na ludzi, czym na pewno wzbudzała ogólną sympatię. Dorota nie pojmowała, co takiego szefowa zobaczyła w Justynie, by ją zatrudnić. Lidka tłumaczyła, że to po prostu kolejny kaprys Danuty, zaraz po zaproszeniu do biura wróżki, która przepowiadała pracownikom ścieżki ich przyszłej kariery, a także po zorganizowaniu dnia kulinarnego, gdy każdy z pracowników miał przynieść przygotowaną przez siebie potrawę typową dla kraju, którego językiem włada. Do Doroty jednak koncepcja Lidki nie przemawiała. Uważała, że wtedy działo się przynajmniej coś zabawnego, a nowa jest odpychająca i wyniosła. Kiedy wszyscy zamówili drinki i przyniesiono przekąski, Danuta wskazała na podest z mikrofonem i zatarła z uciechy ręce. Mimo że Justyna nie znała jej tak dobrze jak reszta załogi, coś jej mówiło, że szefowa pierwsza wyrwie się na scenę, i to już wkrótce.

– Masz dobry słuch? – Bartek stuknął swoją szklanką z piwem o kieliszek wina Justyny. – Dlaczego pytasz? – Bo jeśli tak, będzie ci trudno znieść to, co niedługo nastąpi. – Często się tak zabawiacie? – Skinęła głową w stronę podestu. – Niestety, zbyt często. – Cóż, pobawicie się beze mnie. – A ty co? – wtrącił się Dawid. – Oddalisz się do swojej pieczary? Justynę rozbawiła ta sugestia. Trafił chłopak w dziesiątkę. – Jak chcesz, możesz tęsknić – odparła, nie patrząc w jego kierunku. – Przejrzałem cię – orzekł Dawid, upiwszy łyk drinka. – Czyżby? – To wszystko obliczone jest na osiągnięcie określonego celu. Justyna uniosła brwi w udawanym zdziwieniu. Jej twarz w dalszym ciągu wyrażała obojętność. Kiedy Dawid nie doczekał się odpowiedzi, pozwolił sobie dokończyć. – Chcesz doprowadzić Dorcię do białej gorączki. Powalić szefową mrówczą pracą i profesjonalizmem, pewnie dla wynegocjowania atrakcyjniejszych stawek. I najważniejsze… zdobyć mnie. Ale… jeśli o mnie chodzi, nie musisz się trudzić aż tak bardzo. Bartek wywrócił oczami. Według niego Dawid przekroczył już granice pewności siebie i zmierzał nieuchronnie w stronę desperacji. Zamiast słuchać kolegi, zainteresował się ofertą alkoholi, orzeszkami i swoim piwem. Justyna wzruszyła ramionami. – Skoro tak twierdzisz. – Czyli zgadłem?! Niewzruszona jego entuzjazmem wróciła do picia swojego wina. – Wiedziałem! – Klasnął w dłonie, co zwróciło uwagę Doroty i Lidki. Bartek odszedł na chwilę, a na wolnym krześle usiadła Natalia. Swój rudy warkocz przerzuciła na plecy i nachyliła się ku Justynie. – Dawid ma specyficzne poczucie humoru. – Ja nie żartowałem – prychnął. – Zawsze jestem śmiertelnie poważny! – Z pewnością – uśmiechnęła się Natalia. – Fajnie, że przyszłaś – zwróciła się znowu do Justyny. – Wszyscy podejrzewali, że nie będziesz miała ochoty. – Słusznie podejrzewali – odparła, patrząc w zielone oczy koleżanki. Dopiero teraz zauważyła piegi na jej nosie. – Potraktowałam to raczej jako program obowiązkowy. – Rozumiem. Nie czujesz się tutaj jeszcze zbyt komfortowo, co? Nie przejmuj się Dorotą i Lidką. One w gruncie rzeczy wcale nie są złe. – Nie muszę się czuć komfortowo. Dorotą, a tym bardziej Lidką, wcale się nie przejmuję. Ty z kolei… nie przejmuj się mną. To niepotrzebne. – Chciałam tylko… – Wiem. Ale to niepotrzebne – powtórzyła z naciskiem. Natalia potarła czoło zakłopotana. Justyna czuła, że to dobry człowiek i ma dobre intencje. Nie pierwszy raz okazała nowej koleżance bezinteresowną serdeczność. Justyna jednak nie miała ochoty na przyjaźń z kimkolwiek. Fakt, że Natalia była dobrą duszą, nie miał wpływu na jej postanowienie. W pracy chciała pracować. To wszystko. Ukradkiem spojrzała na Natalię, która wyraźnie zmarkotniała. – Nie bierz sobie tego do serca.

– Nie ma problemu – odparła ciepło Natalia. Justyna popatrzyła na nią nieco zaskoczona. – Idę po wodę. Chcesz? – zapytała Natalia, wstając z krzesła. – Nie, dzięki. Mam wino. – Wskazała kieliszek. – Miłej zabawy! – rzuciła, kierując się do baru, choć przecież musiała wiedzieć, że Justyna nie ma zamiaru się bawić. Natalia taka już po prostu była, że każdemu się starała powiedzieć miłe słowo, nawet jeśli narażała się przez to na nieprzyjemności. Justyna, patrząc na nią, poczuła nagle tkliwość. W tej kobiecie była delikatność, ufność i czysta wrażliwość. Delikatność, która musi przyjmować najcięższe ciosy i dotkliwe rany. Z czasem, pod takim naporem, delikatność staje się twardą i silną strukturą. Uważała, że przed Natalią jeszcze długa, bolesna droga, i współczuła koleżance tej podróży. Z kolei Natalia, podchodząc do baru, miała podobne uczucia dotyczące Justyny. Nie ośmieliłaby się jednak jej tego powiedzieć. Jak się okazało, szefowa miała słabą głowę. Alkohol szybko wprowadził ją w upojny stan i ruszyła dziarskim krokiem w stronę mikrofonu. Z głośników poleciała melodia Jadą wozy kolorowe, a dla Justyny był to znak, że czas się oddalić. Nie chciała każdego kolejnego dnia pracy mieć przed oczami Danuty na rauszu wykonującej stary szlagier. Zamierzała w końcu wyluzować i naprawdę się zabawić. Kiedy cała załoga zaczęła wybijać rytm klaskaniem, ona wzięła torebkę i zniknęła za drzwiami. Złapała taksówkę i poprosiła kierowcę, by zawiózł ją do jakiegoś godnego polecenia lokalu. Już po kwadransie siedziała na wysokim stołku przy kontuarze. Barman uśmiechnął się do niej serdecznie i zapytał, czego chciałaby się napić. Tak jak planowała, zamówiła martini i z ciekawością rozejrzała się po wnętrzu. W środku panował przyjemny półmrok. Salę oświetlały jedynie boczne światła. Było przytulnie i nastrojowo. Z głośników sączył się jazz, przeznaczony raczej dla uszu niezbyt wyrobionego słuchacza, ale Justynie przypadł do gustu, bo muzyka nie pchała się na pierwszy plan, ale stanowiła jedynie tło dla wieczornego relaksu. – Sobotni odpoczynek przy drinku? – zagaił barman, gdy stawiał przed nią martini z pływającą w środku oliwką. – Właśnie uciekłam z firmowej imprezy integracyjnej – wyjaśniła, biorąc do ręki kieliszek. – W takim razie nie mogła pani znaleźć lepszej kryjówki. – Mrugnął do niej. – Też nie cierpię takich imprez – wtrącił jakiś mężczyzna, zajmując stołek obok Justyny. Kiedy nie podjęła tematu, tylko sączyła dalej swojego drinka, zamówił whisky z lodem. – Kobieca wersja Jamesa Bonda? – nieznajomy spróbował ponownie, wskazując na jej kieliszek. – Raczej Robinsona Crusoe – odparła, odwróciwszy głowę w jego kierunku. Zobaczyła czterdziestoletniego blondyna o wesołych oczach. Był przystojny i nieźle ubrany, o czym świadczyła błękitna koszula dobrej jakości z podwiniętymi rękawami i narzucony na ramiona szary kaszmirowy sweter. Atrakcyjnej całości dopełniał niski, dźwięczny tembr głosu. – Nie znosiłem tej książki – stwierdził niemal ze wstrętem. – Dlaczego? – Historia faceta i Piętaszka samych na bezludnej wyspie… – Zależy jak się patrzy na tę historię. – Podparła podbródek na dłoni. – Mnie się podoba już sama myśl o bezludnej wyspie. – Z tego co wiem, on próbował się stamtąd wydostać.

– Ja bym nie próbowała. – Nie wygląda pani na odludka. Justyna rozciągnęła usta w uśmiechu. – Moi współpracownicy mają w tej kwestii zgoła odmienną opinię. – Mają rację? – Zdecydowanie. – Wyprostowała się. Mężczyzna wyglądał na zaintrygowanego. – Coś pani kręci… – Jak pan uważa. Ludzie i tak zazwyczaj wierzą w to, co chcą. – A pani w co wierzy? – W miły wieczór z martini. – O to mogę się postarać. – Skinął na kelnera. Przy następnej kolejce przeszli na ty. Przy kolejnej opowiadali sobie dowcipy i zaśmiewali się do łez. Justyna się rozluźniła i poczuła swobodnie w towarzystwie nowego znajomego. Artur okazał się inteligentny i błyskotliwy. Miał świetną pamięć do żartów i oryginalne poczucie humoru. Później poszli do sąsiedniego klubu potańczyć, gdzie Justyna z przyjemnością odkryła, że tancerzem był równie wybornym, jak rozmówcą. Wieczór zakończyli w łóżku. Justyna miała mocną głowę, więc decyzję o wspólnej nocy podjęła zupełnie świadomie. Ostatnim mężczyzną, z którym się kochała, był jej mąż. Ale to było w poprzednim życiu. Jej ciało wołało o pieszczotę, o chwilę rozluźnienia i rozkoszy. Zaprosiła Artura do siebie, bo chciała się poczuć bezpiecznie na własnym terytorium. Mężczyzna okazał się umiejętnym i pomysłowym kochankiem. Gdy po wszystkim padli na pościel wyczerpani, on mruknął jej do ucha zadowolony. Justyna rozkosznie zmęczona zasnęła pierwsza. Śniła jej się bujna zielonością i egzotycznymi kwiatami bezludna wyspa. Obudził ją zapach kawy. Ten aromat o poranku kojarzył jej się z dzieciństwem. Zapytała kiedyś siostrę, czy ona też ma w pamięci wspomnienie ojca siedzącego przy kuchennym stole z kubkiem kawy w dłoni. To był jego poranny rytuał. Ale Basia nie pamiętała. A później… dom rano nie pachniał już niczym. Dlatego teraz, zanim Justyna otworzyła oczy, zobaczyła siebie, jak na bosych stópkach wpada do kuchni. Ojciec zazwyczaj wtedy nalewał już sobie ogromny kubek czarnej jak smoła kawy i mawiał: – O, jest mój mały skowronek! Ona się wtedy zaśmiewała i gramoliła ojcu na kolana, aby wtulić się w jego niedźwiedzie ramiona i wdychać zapach wody kolońskiej Old Spice zmieszanej z aromatem kawy. Kiedy te ramiona zniknęły, a wraz z nimi zapach porannej kawy, straciła poczucie bezpieczeństwa. Otrząsnęła się ze wspomnień. Nie miała już siedmiu lat. Zmarszczyła brwi i usiadła gwałtownie na łóżku. Zarzuciła koc na swoje nagie ramiona i poszła do kuchni. Narastała w niej złość. – O, nie śpisz już. Przygotowałem kawę! – odezwał się Artur, widząc ją w progu. – Nieproszony. Ustawił na stole wypełnione po brzegi kubki i podszedł do niej. – Chciałem zrobić coś miłego. Wczoraj było wspaniale. – Dobrze to określiłeś: „wczoraj”. – Odsunęła się o krok. Zmarszczył brwi. – Jesteś zła, że się panoszę, tak? Przepraszam. Może faktycznie popełniłem małe faux

pas, ale zamiary miałem dobre. – Znasz przysłowie o dobrych chęciach. – Oparła ręce na biodrach. – Do piekła chyba za to nie trafię, co? – próbował rozładować sytuację. – Myślę, że już czas na ciebie – rzuciła oschle, patrząc mu prosto w oczy. Artur z zakłopotaniem podrapał się po głowie. Wyglądał na zaskoczonego nagłą zmianą nastroju Justyny. – A mówią, że to faceci obcesowo traktują kobiety. Zrobiłem coś nie tak? – zapytał niepewnie. – Wczoraj wszystko było w jak najlepszym porządku. Ale to było wczoraj. Bez kontynuacji w dniu dzisiejszym. Poranną kawę wypijesz u siebie – powiedziała bez cienia emocji w głosie. – Nie doceniłem cię. Faktycznie walisz prosto z mostu. – Na nic się nie umawialiśmy. Było miło. Przyznaję. Zachowaj to w pamięci albo zapomnij, jeśli wolisz, i żyj dalej. Z dala ode mnie. Artur odchrząknął. Skinął tylko głową i włożył kurtkę. Po chwili Justyna usłyszała zatrzaskujące się za nim drzwi. Wypuściła powstrzymywane w płucach powietrze i podeszła do kuchennego blatu. Jedną kawę wylała do zlewu. Drugi kubek wzięła w dłonie, podmuchała i upiła kilka łyków. Kawę parzy niezłą, stwierdziła z uznaniem. Po śniadaniu nabrała ochoty na rozpakowanie wciąż nieotwartych pudeł, które od czasu przeprowadzki tkwiły pod ścianami pokoju. Najwyższy czas uczynić to miejsce bardziej moim, uznała. Czuła silną potrzebę zaznaczenia swojego terytorium. Jakby nieplanowana wizyta obcego zaburzyła harmonię i wewnętrzny spokój jej domu. Miała nadzieję, że układanie rzeczy, ponowna organizacja i porządki przywrócą zaburzony ład. Justyna rzuciła się w wir domowych porządków, zaplanowała trochę zmian aranżacyjnych. Pojechała nawet do sklepu meblarskiego, zamówiła kilka mebli do salonu i kupiła parę bibelotów do sypialni, aby ocieplić wnętrze. Nic wielkiego. Ceramiczna figurka tancerki, lampka nocna i pusta ramka na zdjęcia, w którą nie zamierzała wkładać żadnej fotografii. Miała przypominać Justynie o postanowieniu, którego dotrzymanie miało zagwarantować jej spokój i szczęście. Na koniec dnia czuła się zmęczona, ale zadowolona. Weszła do salonu i wtedy zobaczyła na podłodze jeszcze jedno pudełko. Zupełnie o nim zapomniała. Przełknęła ślinę. Usiadła na podłodze i powoli otworzyła pokrywkę. Może powinnam to także wyrzucić, pomyślała, zaglądając do środka. Zostawiła za sobą już tak wiele, że i tych kilka rzeczy mogła chyba zostawić. W pudełku leżał złoty łańcuszek z serduszkiem, niebieski krawat, srebrny pierścionek z różowym oczkiem, list, breloczek do kluczy z motylkiem i gruby brulion w twardej oprawie. Wzięła do ręki łańcuszek i zakołysała zawieszonym nań pękatym serduszkiem. Poczuła bolesne ukłucie w sercu, więc odłożyła łańcuszek. Zamknęła pudełko malowane w róże. Otworzyła zeszyt na pierwszej stronie. Zobaczyła swoje, jakże odmienne od dzisiejszego, pismo. Tamtego dnia zaczęła pisać pamiętnik. Potem przestała, by po wielu latach powrócić do niego i opisać wszystko, wszystko sobie poukładać. Przelewała na papier emocje, które starała się ukrywać przed matką. Nie chciała jej obciążać swoim smutkiem, przecież mamie było wtedy wystarczająco trudno. Niebieski atrament w paru miejscach się rozmazał. Pamiętała, jak płakała, pisząc te słowa. Pamiętała prawie wszystko i to było właśnie jej największe przekleństwo… 12.10.1990

Nie mogę wytrzymać smutku w oczach mamy. Mnie także zbierają się w oczach łzy, kiedy widzę ją płaczącą po kątach. Stara się, żebyśmy nie widziały jej zapłakanej, ale przecież nie jesteśmy ślepe. Współczuję jej. Ja także czuję się okropnie. Tęsknię za tatą i nie rozumiem, dlaczego go nie ma. Może to nasza wina? Może zrobiłyśmy coś nie tak? Może nie byłyśmy wystarczająco grzeczne z Basią? Modlę się o to, aby pewnego dnia, kiedy wrócę ze szkoły, on siedział z powrotem w swoim fotelu z gazetą. Nawet go nie zapytam, gdzie był i dlaczego tak długo nie wracał. Po prostu się przytulę. Tatusiu, proszę, wróć do nas. Z zeszytu w twardej oprawie Błękitny krawat 7.08.1995 Wrześniowe słońce prażyło wtedy jak zwariowane. Żyłam jeszcze wakacjami za sprawą mojej pierwszej miłości i cudownej pogody, która nie zachęcała do powrotu do szkoły. Skończyłam trzynaście lat i byłam absolutnie przekonana, że moje gorące uczucie do Janka Wrońskiego, którego poznałam na obozie harcerskim, nigdy nie osłabnie. Myślałam, że trzysta kilometrów nie stanowi dla nas żadnej przeszkody. Jego miłość albo pamięć okazała się jednak krótka, bo skończyła się na jednym liście, który dostałam pod koniec września. Wtedy jednak jeszcze nie wiedziałam, że tak będzie, więc biegłam do domu jak na skrzydłach, by sprawdzić zawartość skrzynki pocztowej. Nie przejmowałam się brakiem poczty, oczekiwanie mnie uskrzydlało. Wmawiałam sobie, że przyjemność odroczona smakuje podwójnie. O ja naiwna! Nucąc pod nosem, wbiegłam po schodach na drugie piętro i energicznym ruchem otworzyłam drzwi do domu. Była piętnasta, więc mama powinna wrócić niedługo z pracy. Tata pojawi się godzinę po niej, a obiad zazwyczaj czekał już na stole, abyśmy mogli razem zjeść. Siedmioletnia Basia wracała ze szkoły z mamą. W tamtym czasie lekcje zaczynała na drugą zmianę. Także rano mama odprowadzała ją do świetlicy. Wtedy pierwszoklasistów w osiedlowej podstawówce było tak wielu, że szkoła wprowadziła system dwuzmianowy. Rzuciłam plecak w przedpokoju, co zawsze irytowało mamę. Przyznam się, że nie pozbyłam się tego nawyku do dziś. Kiedy wchodzę do mieszkania, torebkę zawsze zostawiam przy drzwiach. Zdjęłam buty i wparowałam do kuchni. W ustach zaschło mi z pragnienia, więc nalałam sobie do szklanki wody z czajnika i duszkiem wychyliłam zawartość. Na stole leżały dwie kartki. „Justynko, po szkole obierz ziemniaki”, napisała mama, na co się skrzywiłam. Na drugiej kartce, zgiętej wpół, widniało imię mamy. Musiał to napisać tata, więc nie zaglądałam do środka. Wzruszyłam tylko ramionami i z szafki pod zlewem wyjęłam wiaderko, w którym mama przechowywała ziemniaki. Aby uprzyjemnić sobie nudne zajęcie, zajęłam się rozmyślaniem o Janku i naszych spacerach nad jeziorem, gdzie łapał mnie za rękę, co doprowadzało mnie prawie do omdlenia. Nastawiłam ziemniaki i poszłam do swojego pokoju. Do powrotu mamy zostało jeszcze pół godziny. Całe trzydzieści minut, aby posłuchać głośniej muzyki. Mama nie przepadała za tym „hałasem”, o co toczyłyśmy zażarte boje. Muzyka i marzenia. Dwa rzeczowniki na „m” stanowiły wtedy moją pasję. Najlepiej kiedy mogłam oddawać się im jednocześnie. Pogrążona w myślach, nie usłyszałam zgrzytu zamka. Usłyszałam za to wymowne chrząknięcie tuż nad swoją głową. Otworzyłam oczy i zobaczyłam

mamę ze skrzywioną miną. Jej ciemne, kręcone włosy pod wpływem trwałej ondulacji odstawały na wszystkie strony, tworząc nad jej czołem nieco kuriozalną aureolę. – Przepraszam, nie usłyszałam, że przyszłaś – usprawiedliwiłam się, niechętnie przyciszając muzykę. – Nie usłyszałabyś, nawet gdyby złodzieje wynieśli pół mieszkania. Za jej plecami zachichotała Basia, po czym podbiegła do mnie i usiadła obok na tapczanie. – Całkiem ładna ta piosenka – solidarnie wstawiła się za mną. Wtedy uważała mnie za swoją idolkę. Coś jak ja Jasona Donovana. – Ale zdecydowanie za głośna – obstawała przy swoim nasza rodzicielka. – Już jest cicho. Po problemie. – Obrałaś ziemniaki, jak prosiłam? – Gotują się na małym ogniu. – Świetnie. W takim razie idę usmażyć kotlety. Wolicie surówkę z marchewki czy mizerię? – Marchewkę – odparłam. – Marchewkę – jak echo powtórzyła za mną siostra. Ziemniaki wykipiały. Kotlety spaliły się na węgiel, a surówka z marchewki nigdy nie powstała. Zastałyśmy mamę siedzącą na kuchennym taborecie wpatrzoną w białą kartkę, na której pismem taty nakreślone były jakieś zdania. Przeszył mnie dreszcz przerażenia. Zaprowadziłam Basię do dużego pokoju i włączyłam jej telewizor, gdzie na nasze szczęście właśnie rozpoczynał się program dla dzieci i młodzieży. – Co z obiadem? – zapytała, siadając na kanapie. – Zrobię ci kanapkę. Mamę chyba rozbolała głowa. Jeśli raz nie zjemy obiadu, nic nam się chyba nie stanie, prawda? – Nam nie, ale nie wiem, co tatuś na to powie – odparła, wpatrując się w kolorową czołówkę programu. – Zawsze przychodzi głodny z pracy – dodała. – Też zje kanapki – rzuciłam i wyszłam z pokoju, przymknąwszy za sobą drzwi. Mama siedziała w tej samej pozycji co wcześniej. Opierała przedramiona na stole, w dłoniach trzymała list. Widziałam, że znowu go czyta. – Mamo... coś się stało? – zapytałam, delikatnie dotykając jej ramienia. – Nic nie rozumiem. – Co napisał? – Zrobił nam dowcip. Pewnie wyjechał w delegację i tak sobie… zażartował. Usiadłam obok niej na krześle. O niczym jeszcze nie miałam pojęcia, ale czułam, że coś jest nie tak. – Co tata napisał? – cierpliwie powtórzyłam pytanie. Mama zmarszczyła brwi i przygryzła wargi. – Napisał, że wyjeżdża. Na stałe. I nie wróci. Mamy go nie szukać. Przeprasza, ale nie mógł inaczej. – Żartujesz. – Zaśmiałam się. Wszystko zabrzmiało absurdalnie. Mama wypuściła kartkę z ręki. Podeszła do okna i zapatrzyła się w przestrzeń. Podniosłam list i przeczytałam go. Tato oznajmiał swoją decyzję, ale niczego nie tłumaczył. To było najbardziej szokujące. Jak można tak po prostu napisać list i zniknąć. Mój tata wyjechał? Nie wróci? Dlaczego? Nie, to niemożliwe, kręciłam głową,

czując wzbierające pod powiekami łzy. Łzy towarzyszyły mi od tamtego momentu nieprzerwanie. Tyle że później płakałam w ukryciu. Aż trudno uwierzyć, że od tamtego dnia minęło już pięć lat. Dzisiaj są moje urodziny. Kończę osiemnaście lat. Formalnie wchodzę w dorosłość, choć mam wrażenie, że jestem dorosła od pięciu lat. Tamtego popołudnia poczułam się odpowiedzialna za matkę i siostrę. Czułam, że ktoś musi przejąć rolę ojca, załatać powstałą pustkę. Nie wiem, czy to było w ogóle możliwe, ale miałam taki plan i go realizowałam. Dzisiaj, w dniu moich osiemnastych urodzin, nie ma przy mnie taty. Gdzieś skrycie tliła się we mnie nadzieja, że może chociaż przyśle kartkę, zadzwoni, będzie pamiętał o urodzinach swojej pierworodnej. Wciąż jestem strasznie naiwna. Dzisiaj z samego rana wyjęłam z szuflady jego błękitny krawat. Tylko to po sobie pozostawił. Mama twierdziła, że nigdy nie był elegantem i dlatego nie zabrał krawata. Mnie się wydaje, że po prostu w pośpiechu zapomniał go spakować. Jakkolwiek było, ja schowałam krawat przed złością matki i czasem z tęsknotą wtulałam w niego twarz. Zabrzmi to dziecinnie, ale ciągle mi się wydaje, że wyczuwam nutę Old Spice’a. A może to tylko moja wyobraźnia? Jestem na niego wściekła. Jest mi przykro i źle. Nie rozumiem, jak mógł tak postąpić. Jednak błękitnego krawata nigdy nie wyrzucę. Moja jedyna pamiątka po ojcu. Siostra zazdrości mi tego, że jestem dorosła i mogę wszystko. Pewnie mogę, ale tego, czego naprawdę pragnę, nie dostanę i nie osiągnę. Nigdy. Baśka ma teraz tyle lat, ile ja wtedy. Widzę, jaka jest postrzelona, i dziwię się, że tak bardzo się różnimy. Ja pięć lat temu przywdziałam powagę i powzięłam gorliwe postanowienie, że będę się jakoś trzymać. Na mnie, jak na twardym pniu, wspierała się mama, dla której stałam się powierniczką i opoką, ze mną dzieliła się troskami dnia codziennego. Dla siostry byłam z kolei kloszem, który osłania ją od zła i stara się wyczarować kolorowe dzieciństwo. Na zewnątrz sprawiałam wrażenie twardej i pogodzonej z losem. W środku ten pozornie niewzruszony pień toczyły korniki. Dzisiaj w prezencie dostałam od mamy piękne złote kolczyki. Musiała długo na nie odkładać. Doceniam to. Nic jednak nie poradzę, że od niej oczekiwałam czegoś zupełnie innego. Chciałabym, żeby to ona była moją opoką. Chyba jednak za dużo wymagam. W końcu przeżyła ogromną traumę. Bez słowa wyjaśnienia odszedł od niej mąż. To musiało podciąć jej skrzydła. Ja sobie jakoś radziłam. I nadal sobie radzę. Chyba. Dzisiaj wieczorem przychodzą do mnie znajomi. Będziemy świętować moje urodziny. Cieszę się. Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że jestem od rówieśników starsza o co najmniej dekadę. Żyję tak jak oni. Uczę się. Mam plany na przyszłość. Ale wszystko to z jakiejś innej perspektywy. Mama zabrała Basię i poszła do swojej koleżanki. Przynajmniej tak obiecała. Mam nadzieję, że tym razem dotrzyma słowa. Miło z ich strony, że nie chcą mi przeszkadzać. To znaczy mama nie chce, bo Baśka pewnie miałaby ochotę zostać. Rafała Pospiesznego uważa za nieziemsko przystojnego, z czym kompletnie się nie zgadzam. Widzę w nim inteligentnego kumpla, który ma świra na punkcie perkusji. I chyba właśnie ta perkusja wywarła takie wrażenie na mojej siostrze. Mamy zupełnie odmienny gust, co w sumie napawa optymizmem, bo za kilka lat Baśka nie zacznie podbierać mi facetów. Widać jak na dłoni, że wyrośnie z niej piękna kobieta. Sprawiedliwie przyznaję – zdecydowanie ładniejsza ode mnie. Kończę, bo czas szykować się na imprezę. Najchętniej założyłabym dzisiaj błękitny krawat. Ale odłożę go z powrotem na jego miejsce pod stertę wycinków z gazet. Tam będzie bezpieczny.

Rozdział II Justyna już wychodziła do pracy, kiedy kątem oka dostrzegła znajomego pręgowanego jegomościa, który z jej balkonowej szyby uczynił sobie drapaczkę. A mówią, że koty są inteligentne, mruknęła do siebie, przyglądając się, jak zwierzę energicznie przebiera łapami po śliskiej powierzchni. Ukucnęła naprzeciwko kocura. Dzieliła ich jedynie szyba. Zapalczywie uderzał o nią łapkami. Justyna zaśmiała się z własnej niedomyślności. Jej drzwi balkonowe nie miały tępić mu pazurów. Sierściuch wybierał się do niej z wizytą, ale to nie wchodziło w grę. Dobrze wiedziała, że jeśli raz pozwoli mu wejść, zwierzak będzie wracał codziennie. Także i tym razem postanowiła rzucić mu coś do jedzenia. Kot był nieco urażony brakiem zaproszenia do środka, ale szybko pocieszył się sporym kawałkiem kiełbasy. Przez krótki moment miał dylemat, czy wgryźć się w smakowitą podwawelską, czy gonić bezczelnego wróbla, który przeleciał mu przed nosem. Zwierzak doszedł do słusznego wniosku, że głupotą byłoby gonić za niepewnym posiłkiem, kiedy jeden podano mu już na tacy. Justyna zawsze wchodziła do firmy zdecydowanym krokiem i natychmiast kierowała się do swojego biurka przy oknie. Szybkie tempo i nienawiązywanie kontaktu wzrokowego były jej celowym zachowaniem, dzięki któremu unikała wszelkich pytań i zaczepek ze strony współpracowników. Tak naprawdę utrzymywanie tej strategii było już zbędne, wszyscy nauczyli się bowiem, że Justyna od nich stroni. Nie zatrzymuje się jak pozostali przy automacie do kawy, nie prowadzi krótkich rozmów o niczym, tylko od razu zasiada do pracy. Kiedy wybija godzina lunchu, w równie zawrotnym tempie opuszcza biuro i idzie coś przekąsić, nie pytając nigdy, czy ktoś zechce jej towarzyszyć, i od nikogo nie oczekując zaproszenia. Wraca pół godziny później i pracuje jak mrówka do momentu wybicia godziny siedemnastej. Na pytania odpowiada konkretnie i używa tylko takiej liczby słów, jaka jest absolutnie niezbędna. Pod warunkiem, rzecz jasna, że są to pytania dotyczące pracy. Na wszystkie inne odpowiada zwięźle i wymijająco. Dla Doroty był to niezbity dowód jej niepoczytalności. Uważała, że dla osób pokroju Justyny przeznaczone są specjalne instytucje i odpowiednie ubrania z rękawami wiązanymi na plecach. Dzisiaj jednak miał miejsce zadziwiający wyjątek od reguły. Justyna pojawiła się na zapleczu, by zaparzyć sobie czarną i mocną jak diabli kawę, gdyż czekało ją trudne i mozolne tłumaczenie specjalistycznej instrukcji oprogramowania komputerowego. Jeśli czegoś w swojej pracy nie lubiła, to właśnie takich tłumaczeń. Najpierw należało bowiem zrozumieć, o czym w ogóle jest mowa, co zabierało znacznie więcej czasu niż samo tłumaczenie. Wszyscy zebrani w kuchni jak na komendę przerwali rozmowę i popatrzyli na Justynę, jakby nagle zobaczyli coś wyjątkowo osobliwego, kobietę z brodą albo dwugłowego psa. – Proszę, proszę – pierwszy odzyskał mowę Bartek, stosunkowo najmniej zaskoczony z całego towarzystwa, gdyż zdumienie takiemu luzakowi zdecydowanie nie przystawało. – Któż to nas zaszczycił swoją osobą? – Skrzyżował ręce na piersi. – Czyżby księżniczka została odczarowana? – wtrącił się Dawid, podając jej filiżankę. Justyna ominęła go i sięgnęła do szafki po inną. Dorota zmrużyła oczy niezadowolona, że to dziwadło znowu odwraca od niej uwagę. – O czym to ja mówiłam? – rzuciła odrobinę zbyt piskliwym głosem.

– Nie udawaj, że zapomniałaś – odezwał się Bartek. – No więc… mąż obiecał mi dzisiaj niespodziankę. Przyjedzie po mnie i zabierze w jakieś wyjątkowe miejsce. Już się nie mogę doczekać! – Niespodzianka? Tak bez okazji? Ja bym się zaniepokoił. – Dawid zarechotał. Dorota poprawiła swoje puszyste włosy. – Mam dzisiaj urodziny – odparła nieco dotknięta. – O, a które to? – ożywił się Dawid. – Lepiej zainteresuj się, jakie kwiaty należałoby mi kupić. – Może chryzantemy? – parsknął Bartek. – Wiesz, Dorcia… latka lecą – podchwycił żart Dawid. Dorota poczerwieniała. Nie lubiła, kiedy wytykano jej wiek. Co prawda, skończyła dopiero dwadzieścia dziewięć lat, ale tak naprawdę nie chodziło o wiek metrykalny. Od dawna nie czuła się pewnie w swoim związku. Dzisiaj od rana miała jednak wyśmienity nastrój. Paweł zorganizował dla niej urodzinową niespodziankę. Bardzo ją to odprężyło, ponieważ od jakiegoś czasu żywiła wobec niego pewne podejrzenia. Nie musiała się niczego obawiać, skoro pamiętał o jej urodzinach. Przynajmniej chciała w to wierzyć. Kiedy kawa się zaparzyła, Justyna sięgnęła po filiżankę i wychodząc, przystanęła na chwilę przy koleżance. – Wszystkiego najlepszego – powiedziała nieco mniej obojętnym tonem niż zwykle. – Dzięki – mruknęła Dorota nieszczególnie zachwycona faktem, że na razie jedyne zainteresowanie jej świętem wyraziła akurat nowa. Na szczęście po chwili do biura wparowała spóźniona Lidka z wielkim bukietem róż. – Od całego zespołu. – Podekscytowana wręczyła kwiaty przyjaciółce. – A to ode mnie. – Dodała małe pudełeczko, w którym znajdował się łańcuszek z kryształową zawieszką w kształcie łzy. Dokładnie ten sam, do jakiego kiedyś wzdychała Dorota. – Myślałam, że zapomnieliście! – Zachwycona jubilatka zaśmiała się, odzyskując rezon. – Nie mielibyśmy odwagi – rzucił z rozbrajającą szczerością Bartek, poprawiając palcem okulary na nosie. Od szefowej Dorota dostała wykupioną wizytę u najlepszego wróżbity w mieście. Natalia wydziergała dla niej na drutach sweter z dekoltem w serek. – Tak bardzo cię zachwycił mój, że postanowiłam zrobić taki sam dla ciebie – wyjaśniła, kiedy Dorota rozpakowała prezent. Jubilatka powoli, jakby trzymała w rękach ładunek wybuchowy, uniosła do góry nieco zbyt obszerne, wełniane wdzianko w musztardowym kolorze. Dawid z Bartkiem z trudem tłumili śmiech. Lidka parsknęła, choć próbowała się powstrzymać. – Wiem, może rękawy wyszły odrobinę zbyt długie, ale podobno takie są modne – tłumaczyła Natalia. – Dziękuję – odparła Dorota, przygryzając wargi. – To… naprawdę… miłe, że o mnie pomyślałaś. W biurze zapadła pełna napięcia cisza. – Myślę, że powinnaś go przymierzyć – odezwała się nagle Justyna. Nie wiadomo, czy wszystkich bardziej zaskoczył fakt, że w ogóle się odezwała, czy odważna propozycja. – Byłoby wspaniale! – zawołała wniebowzięta Natalia. Dorota obrzuciła Justynę lodowatym spojrzeniem. Kiedy włożyła swój urodzinowy

prezent, oczy ofiarodawczyni zalśniły czystą radością. Zaś w biurze jeszcze długo wspominano zakłopotaną i udręczoną minę jubilatki. Jeśli Dorota do tej pory nie przepadała za Justyną, to w tej chwili szczerze ją znienawidziła. – Trzymasz język za zębami, ale jak już się odezwiesz... – odezwał się do Justyny Bartek, kiedy wszyscy wrócili już do swoich obowiązków. – Cicha woda, co? – Myśl sobie, co chcesz. – Wzruszyła ramionami. – A myśli mam coraz ciekawsze… – rzucił, wkładając sobie za ucho długopis. Justyna zignorowała jego uwagę i ponownie skupiła się na tekście. Tłumaczenie wymagało nie tylko skupienia i staranności, ale także wyjątkowej cierpliwości, której na szczęście Justynie nie brakowało. W pracy ta cecha była dla niej prawdziwym błogosławieństwem, ale w przeszłości nieraz okazywała się niebezpieczna. W którymś momencie bowiem trudno jej było dostrzec, kiedy kończy się cierpliwość, a zaczyna nadużywanie własnej wytrzymałości. Na szczęście teraz już umiała stawiać granice. Choć trafniej byłoby powiedzieć, że wznosi grube, wysokie i nieprzystępne mury. Przed siedemnastą w biurze pojawił się zapowiadany z takim entuzjazmem mąż Doroty. Justyna z zaskoczeniem odkryła, że nie wyróżniał się niczym spośród tysięcy mężów innych kobiet. Partnera Doroty wyobrażała sobie jako eleganckiego, wysportowanego i przystojnego jak diabli adonisa. Pojawił się zaś lekko łysiejący, zwyczajny szatyn średniego wzrostu, o pospolitej twarzy, ale za to o wyjątkowo czarującym uśmiechu. Dorota na widok męża zmieniła się nie do poznania. Była słodka niczym miód i wdzięczyła się do niego, jakby wybierali się właśnie na pierwszą randkę. Próbowała przy wszystkich wydusić od Pawła, jaką przygotował dla niej niespodziankę, ale mężczyzna pozostawał niewzruszony. – Jutro wam opowiem! – zaświergotała dumna jak paw. – Och, już się nie mogę doczekać! Chodźmy! – Pociągnęła go za rękę, a wychodząc, spojrzała wymownie na nową, która także zbierała się do wyjścia. Mąż Doroty chciał się przedstawić Justynie, ale zdążył tylko wyciągnąć do niej rękę i powiedzieć: „Paweł jestem”, gdy Dorota niemal siłą wepchnęła go do windy. Musi ją naprawdę mocno kochać, skoro to wszystko znosi, pomyślała Justyna, patrząc na zaskoczoną minę mężczyzny. Kiedy deszcz leje jak opętany i zacina bezlitośnie w twarz, niedobrze jest przypomnieć sobie, że brakuje w domu pieczywa, co właśnie przytrafiło się Justynie. Chciała jak najszybciej znaleźć się w domu, ale równie wielką ochotę miała na solidną, sycącą kolację. Dlatego po wyjściu z pracy skręciła do ulubionej piekarni, gdzie chleb przypominał chleb, a nie nadmuchaną gumę. W środku zastała długą kolejkę. Witryny aż zaparowały od oddechów stłoczonych w środku ludzi. Justyna weszła do środka i uśmiechnęła się z przyjemnością, czując jedną z najbardziej kojących woni świata, zapach świeżego pieczywa. Kolejka utknęła na dobre, ponieważ pani w rogowych okularach nie mogła się zdecydować, ile bułek potrzebuje i czy woli zwykłe pszenne, czy zdrowsze grahamki. Kiedy ekspedientka zasugerowała, żeby wzięła oba rodzaje, marudna klientka zaczęła się zastanawiać nad bułkami z dynią lub sezamem. Ludzie w kolejce zaczęli nerwowo przestępować z nogi na nogę, psiocząc pod nosem. – Robinson Crusoe na zakupach? – usłyszała za plecami Justyna. Odwróciła się, choć dobrze wiedziała, kto za nią stoi. – Jaka szkoda, że to nie jest bezludna wyspa – rzuciła sugestywnie. – Ja mam inne zdanie – odparł Artur z szerokim uśmiechem.

Justyna spojrzała przed siebie, przyglądając się, jak ekspedientka nerwowo pakuje po jednej bułce każdego rodzaju dla pani w rogowych oprawkach. – To nie może być przypadek, że znowu na siebie wpadamy – odezwał się Artur, gdzieś w okolicy jej lewego ucha. – Po prostu nieszczęśliwy zbieg okoliczności. – Takie spotkania wymyślają pisarze, jeśli chcą, żeby bohaterowie po jakimś czasie żyli długo i szczęśliwie. Justyna odchrząknęła. – Nie chciałabym burzyć twojego światopoglądu, ale nie jesteśmy bohaterami niczyjej książki. – Każdy z nas jest bohaterem… swojej własnej opowieści – odparł górnolotnie. – Zatem proszę prowadzić ten wątek dalej beze mnie. Roześmiał się. Po chwili odezwał się znowu. – Zastanawiałem się, co takiego się wtedy stało. – Niepotrzebnie zaprzątasz sobie tym myśli – rzuciła szybko, bo właśnie przyszła jej kolej. Poprosiła o pół pokrojonego razowca i rogala maślanego. Zapłaciwszy, wyszła pospiesznie, nie obejrzawszy się nawet na Artura, który wybiegł za nią z piekarni, zapominając o swoich zakupach. – Umów się ze mną. – Jeszcze chwila, a oskarżę cię o nękanie – odrzekła, nie zwalniając kroku. – Chciałbym cię bliżej poznać. – To niemożliwe. – Dlaczego? – Bo nie chcę – powiedziała ostro. – Ale… Justyna zatrzymała się. Popatrzyła na niego twardo. – Nie ma żadnego ale. Posłuchaj… to nawet nie chodzi o ciebie. Ja po prostu nie chcę nikogo poznawać. Jeśli znowu się spotkamy przypadkiem, co mam nadzieję zostanie nam oszczędzone, udam, że się nie znamy. To nic osobistego – rzuciła na odchodnym. – Nie znajdziesz szczęścia z takim nastawieniem. Trzeba cieszyć się życiem! – Wystarczy mi spokój – ucięła temat, myśląc o swoim ciepłym mieszkaniu i ciepłym, pokrzepiającym posiłku. Artur nic nie odpowiedział, tylko przystanął na środku chodnika i pozwolił jej odejść. Herbata parzyła się w imbryczku. W mieszkaniu unosił się smakowity zapach. Pozostało już tylko wyjąć z piekarnika camembert, ułożyć na sałatce z rukoli i pałaszować. Justyna wyjmowała właśnie talerz z szafki, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Zmarszczyła brwi. Nie mam ochoty nikogo wiedzieć, pomyślała. Z ociąganiem poszła otworzyć. Uchyliła drzwi i zamarła. – Co ty tutaj robisz? – wydukała. – Powiedziałaś, żebym o tobie pamiętał, gdybym kiedyś potrzebował pomocy… – Ale tylko jeden raz – dodała cicho. Przypomniała sobie ich rozmowę w szpitalu. – Wykorzystuję zatem swoją jedyną szansę. Justyna splotła na karku palce obu dłoni. – Jak mnie znalazłeś? – Przyznaję, trochę mi to zajęło. Ale człowiek zostawia wiele śladów, nawet jeśli stara

się tego nie robić. Dobrze zrobiłem? – Nie wiem – odpowiedziała, ale otworzyła szerzej drzwi. Camembert i sałatkę podzieliła na pół. Dodatkowo wyłożyła na stół prawie całą zawartość lodówki i zapas wina. – Nie sądziłam, Borys, że zapamiętasz moją propozycję – odezwała się, odkładając sztućce. – To akurat pamiętam. Justyna pokiwała głową ze zrozumieniem. Jej gość był od niej o dwie głowy wyższy. Miał lekki zarost i rzymski nos, który dodawał jego wyglądowi oryginalności i męskości. Był silny i barczysty. Zupełnie inaczej go zapamiętała. Wtedy wydawał się słabszy i drobniejszy. A może pamięć płatała jej figle? Miał na sobie gruby szary golf i brązowe sztruksy. Pachniał czymś interesująco, świeżo i nienachalnie. Wszystko to razem składało się na atrakcyjnego mężczyznę, który mógł się podobać. Niekoniecznie jej, ale innym kobietom z pewnością. Ona patrzyła na niego inaczej. Przez pryzmat tamtych wydarzeń. Teraz nie dostrzegała przerażenia w jego brązowych oczach. Patrzyły na nią pewnie, choć gdyby się lepiej przyjrzeć, zdradzały zagubienie. – Nie potrafiłem przyjąć życia, które podobno było moim – wyjaśnił. – Próbowałem, naprawdę. Żona opowiedziała mi wszystko. Jak się poznaliśmy, urządzaliśmy mieszkanie. O naszej miłości. O tym, że planowaliśmy adopcję. Dla mnie to były tylko puste słowa. Jakby opowiadała o jakichś obcych ludziach. Rozumiesz? – Mogę sobie tylko wyobrażać. – Amnezja zamienia życie w koszmar, mówię ci – powiedział, sięgając po kieliszek. – Dla mnie mogłaby być wybawieniem. Popatrzył na nią z ukosa. – Nawet tak nie żartuj. – Nie żartuję. Twoja historia w pewnym sensie zainspirowała mnie do zmiany własnego losu. Pewnego dnia, patrząc na ciebie, pomyślałam, że byłoby wspaniale odciąć się od całego swojego życia. Od wszystkich i wszystkiego. Od przeszłości, wspomnień, cierpienia. Zacząć z nową kartą. Odważyłam się dzięki tobie. Dlatego wtedy powiedziałam, że gdybyś kiedyś mnie potrzebował, możesz na mnie liczyć. Zaczęłam od początku. Tutaj. Wszystko, co stare i złe, zostawiłam za sobą. – Nie miałem pojęcia – odparł poruszony. – Przed czym uciekłaś? Justyna nachyliła się ku niemu. – Jeśli mam ci w czymkolwiek pomóc, ustalmy pewne zasady, a w zasadzie jedną. Żadnych pytań o moją przeszłość. Rozumiemy się? Borys przytaknął, choć ciekawość go zżerała. Co się wydarzyło w jej życiu, że dobrowolnie pogrzebała wspomnienia, podczas gdy on próbował się dokopać do swoich? – Czego właściwie ode mnie oczekujesz? – zapytała, siadając po turecku na kanapie. – Może daj mi kopniaka i przekonaj, że to ma jakiś sens? Zniszczyłem życie kobiecie, z którą podobno wziąłem ślub. Ale ja nie wiem, czy potrafię z nią być. Nie mogę przecież wiecznie czekać na dzień, w którym przypomnę sobie dawne życie i uczucia do niej. – Zbyt wiele ode mnie oczekujesz. Pytanie mnie o sens czegokolwiek brzmi jak durny żart. Borys uśmiechnął się blado. – Mogę zaoferować ci schronienie na jakiś czas. Uspokoisz myśli i wymyślisz nowy plan

na życie – zaproponowała Justyna. – Dzięki. Prawdę mówiąc, liczyłem, że to zaproponujesz. Często robisz taki ser? – Wskazał na pusty talerz. – Był pyszny. Pogroziła mu palcem. – Nie będę twoją kucharką. Nie licz na to. Gotujemy na zmianę albo szukasz sobie innego lokum. – Tyle że ja nie potrafię gotować. Przynajmniej nie pamiętam, żebym umiał. – Będziesz musiał się nauczyć. Nie masz innego wyjścia. Wiecznie niańczyć cię tutaj nie zamierzam. Pomogę ci, ale… – Nie będę długo ci siedział na głowie. Obiecuję. – Ja myślę. Nie jestem Matką Teresą. – Zamyśliła się na chwilę. – Sporo ryzykowałeś, przyjeżdżając tutaj. Mogłeś mnie nie zastać. Mogłam nie otworzyć ci drzwi. – Miałaś coś przekonującego w oczach, kiedy zaoferowałaś mi pomoc w szpitalu. – Ludzie mówią różne rzeczy. – Ale nie ty. – Nie znasz mnie. Nie masz pojęcia, jaka jestem. – W takim razie powiedz. – Egoistyczna, aspołeczna, wycofana. – To oficjalna wersja. A jak brzmi prawdziwa? – Nie ma innej. – Dobra. Niech ci będzie. – Uśmiechnął się porozumiewawczo i sięgnął po kabanosa. Z zeszytu w twardej oprawie 8.01.2012 Dzielę salę z mężczyzną. W wypadku samochodowym złamał nogę. W zasadzie byłby zdrowy, gdyby nie amnezja spowodowana silnym uderzeniem w głowę. Nic nie pamięta. Zupełnie nic. Ma mniej więcej trzydzieści sześć lat. Ma na imię Borys. Codziennie przychodzi do niego żona, której także nie poznaje. Za każdym razem ta drobna szatynka wybucha płaczem, kiedy zbliża się do jego łóżka. Pewnie codziennie rano budzi się z nadzieją, że właśnie dziś jej mąż wszystko sobie przypomni. Nie wiem, dlaczego leżymy na jednej sali. Może wynika to z ogromnego przepełnienia na oddziale? Jest zima. Ślisko na ulicach. Trafia tu mnóstwo połamanych ludzi z mniejszymi i większymi uszkodzeniami ciała. Część z nich to narciarze z przerostem fantazji nad umiejętnościami. A pośród nich ja i biedny Borys. Obolałym amatorom białego szaleństwa pozostają na osłodę wspomnienia śmiałych wyczynów, a Borys nie pamięta własnej przeszłości. Widzę, jaki jest przerażony, skołowany i zmęczony tym wszystkim. Zamieniłabym się z nim bez wahania i bez żalu. Cóż za ironia losu. Dzisiaj znowu przyszedł do mnie Mirek. Kazałam mu się wynosić. Po wypadku zadzwonili po niego ze szpitala, choć uparcie powtarzałam, że nie jest moim mężem. Pewnie uznali, że bredzę albo w głowie mi się pomieszało. Wszyscy myślą, że to był wypadek. Że się zamyśliłam i wpadłam pod samochód przypadkiem. To nieprawda. Czekałam, aż tamta terenówka zbliży się dostatecznie blisko, aby mieć pewność, że nie wyhamuje. Wystarczył jeden krok. Ten jeden krok miał wreszcie mnie uwolnić. Raz na zawsze. Miał uwolnić z serca to nieznośne pieczenie i z głowy upiorne myśli,

z którymi czułam się jak na oszalałej karuzeli. Jedno łup. Krótki lot w górę. Uderzenie o asfalt. I święty spokój. Spokój – moje marzenie od lat. Kiedy usłyszałam sygnał karetki, a potem zobaczyłam pochyloną nade mną twarz lekarza, wybuchnęłam płaczem. Ratownicy myśleli, że bolą mnie stłuczenia, złamania, może inne obrażenia. Mieli rację. Zwijałam się z bólu. Tyle że mnie bolała dusza.

Rozdział III Nie jest łatwo mieszkać z kimś obcym. Wyzwanie wydaje się stokroć bardziej karkołomne, jeśli dysponuje się tak niewielkim metrażem jak Justyna. Jednak obietnica złożona Borysowi była ważniejsza niż wygoda i komfort. Sprawę potraktowała honorowo. Prawdopodobnie przyjęcie prawie nieznajomego mężczyzny pod swój dach było nierozważne, ale miała nadzieję, że tygodnie spędzone w jednej szpitalnej sali trafnie pozwoliły ocenić jego naturę. Ufała swojej intuicji. Poza tym mogła przecież żywić nadzieję, że nawet jeśli kiedyś był psychopatycznym mordercą, teraz po prostu o tym nie pamiętał. W pierwszym tygodniu wspólnego zamieszkiwania zaliczyli kilka spektakularnych wpadek wynikających głównie z niedogrania logistycznego. Najbardziej krępująca miała miejsce pewnego poranka, kiedy Justyna, wstając zaspana do pracy, zupełnie zapomniała o Borysie i przedefilowała do łazienki kompletnie naga. W łazience był już Borys, który zwykł budzić się o świcie, co świadczyło o tym, że raczej zaliczał się do skowronków, nie zaś do ludzi sów. Zapomniał zamknąć się w łazience, co zaowocowało widokiem nagiej Justyny, a także poważną rozmową, kiedy wróciła tego dnia z pracy. Ustalili grafik obejmujący korzystanie rano z toalety oraz kuchni. Rozdzielili dyżury gotowania, prania i sprzątania. A w zasadzie zrobiła to Justyna, poświęcając swoją biurową przerwę na lunch na sporządzenie odpowiedniego grafiku w tabelce. – Rozczula mnie twoja musztra – podsumował, kiedy z powagą wyłożyła mu zasady. – Chyba byłeś zawodowym żołnierzem – zasugerowała, wręczając mu wydruk. – Pudło. Podobno prowadziłem z żoną firmę. Handlowałem oknami. – Może powinieneś do tego wrócić. Podrapał się po głowie. – Nie wiem. Nie pamiętam, czy lubiłem to robić. – Chcesz się z nią rozwieść? – Postanowiliśmy dać sobie czas. Ja mam się zastanowić nad sobą, nad tym, czego chcę. Najbardziej mi żal Zosi. Poświęciła dla mnie wszystko. Biegała po lekarzach, starała się pomóc, rozmawiała ze mną całymi godzinami. Wszystko po to, żebym przypomniał sobie cokolwiek. Na próżno. Ona nie chce się poddać, ale nie chcę nadużywać jej dobroci. – Przecież jesteś jej mężem. – Ale jej nie kocham. Przynajmniej nie czuję tego. Wyobraź sobie, że wmawiam ci, że kochasz sąsiada, który mieszka piętro niżej, tyle że ty o tym nie pamiętasz. Justyna pomasowała dłonią policzek. Zamyśliła się. To naprawdę nie była prosta sprawa. – Może powinieneś dać wam szansę… Poznać ją na nowo… tak jakbyście się spotkali po raz pierwszy. – Nie wiem… zresztą ostatnio głównie czegoś nie wiem. To zbyt trudne. Ona ma przeżywać wszystko na nowo? Trochę to upiorne, nie sądzisz? – Myślę, że jeśli bardzo cię kocha i poświęca tobie tyle czasu, energii i uczuć… może nie warto się poddawać. Ile to czasu minęło? Osiem, dziewięć miesięcy? Co będzie, jeśli kiedyś wszystko sobie przypomnisz, a jej przy tobie nie będzie? Jeśli pozwolisz jej odejść? – A jeżeli pamięć nigdy nie wróci i przeżyję życie z kobietą, do której nic nie czuję? – Może to się jeszcze zmieni. Skoro raz ją pokochałeś…

Borys wiercił się na kanapie. Po grymasie twarzy widać było, jak bardzo męczy go ta sytuacja. – A ty? – wypalił. – Co ja? – Kochasz kogoś? – Tak. – Skrzyżowała ręce na piersi. – Siebie, i to mi absolutnie wystarczy. – A ten mężczyzna, który wtedy do ciebie przychodził… Mirek, tak? To chyba była miłość, skoro wyrzucany ciągle wracał. – Do szpitalnej sali wracał nie kochający mąż, tylko wyrzut sumienia. – Czyli jedno wyklucza drugie? – W tym wypadku tak. – Wyprostowała się i poczuła, jak jej ciało się napina. – Rozumiem… – odparł Borys, widząc, że stąpa po śliskim gruncie. – Jeszcze kogoś poznasz, przekonasz się – dorzucił na pocieszenie. – Broń Boże! – Wzdrygnęła się. – Nie zrozum mnie źle. Nie bronię światu miłości, skoro ludzie chcą w nią wierzyć. Ja mam własną opinię na ten temat. – W porządku. – I wcale nie jestem zgorzkniała. – Wcale tak nie myślę – zapewnił. Justyna odwróciła twarz w stronę przedpokoju. – To jest po prostu moja recepta na udane życie, jasne? – dokończyła. – Tak jest. Zrozumiałem. Justyna lubiła mieszkać sama i dobrze się czuła we własnym towarzystwie, ale musiała przyznać, że z Borysem także było miło. Kiedy miała ochotę na herbatę, nie musiała jej robić sobie sama. Albo gdy w telewizji leciała komedia, razem się śmiali i komentowali perypetie bohaterów. Zdawała sobie jednak sprawę, że za tymi wszystkimi miłymi momentami, za ich powtarzalnością, czai się niebezpieczne pragnienie, by się nie kończyły. Kawałek dalej zaczyna się przywiązanie, a wraz z nim w pakiecie, wcześniej czy później… cierpienie. Dlatego cieszyła ją myśl, że znajomy niebawem zniknie, a ona wróci do swojej bezpiecznej rutyny. Dorota przez cały tydzień dawkowała kolegom z pracy szczegóły wieczoru urodzinowego. Chyba sądziła, że wszyscy niecierpliwie czekają na dalszy ciąg historii. Tutaj po prostu nie bardzo było dokąd uciec, a skoro siedzieli w jednym pomieszczeniu, chcąc nie chcąc, wysłuchali egzaltowanej opowieści o cudownej restauracji, wyśmienitej kolacji, wynajętym skrzypku, który grał tylko dla nich, pięknej bransoletce z diamentami w prezencie, a potem kąpieli w prawdziwym szampanie w płatkach róż. Cała opowieść ukwiecona była achami, ochami, napuszonymi epitetami i zachwytami nad Pawłem. Mieli wrażenie, że Dorota poszła na randkę z szejkiem arabskim, który używał banknotów jako chusteczek do nosa. Jak potem Bartek wyjaśnił Justynie, najpewniej poszli do restauracji, w której jakiś student dorabiał, grając w kącie na skrzypcach. Wracając do domu, mijali kwiaciarnię, a Dorota wyprosiła kupno róży. W domu oskubała ją z płatków i wykąpała się w wannie, marząc o szampanie. – Czasami lepiej uciec w świat fantazji, niż zmierzyć się z rzeczywistością – podsumował Bartek. – Co masz na myśli? – zapytała zaintrygowana Justyna. – Nic. Zupełnie nic – odparł z nieodgadnioną miną.

Wieczorem, kiedy kolacja w wykonaniu Borysa spektakularnie spaliła się na węgiel, postanowili coś zjeść na mieście. W lodówce zostało już tylko światło, a początkujący kucharz chwilowo zniechęcił się do kulinarnych eksperymentów. Justyna próbowała wycisnąć z niego, co szykował na kolację, ale milczał jak grób. Bąknął tylko, że nie może jej powiedzieć, gdyż raz na zawsze straciłaby wiarę w niego. – W takim razie lepiej, że zjemy na mieście – skwitowała. – Wygląda na to, że zostało nam dane drugie życie. – Mnie to chyba trzecie. Obawiam, się, że dobra passa niedługo się skończy – zaśmiał się. – Korzystaj, póki możesz. Kiedy przemierzali mokre po deszczu uliczki Starego Miasta, zapytała Borysa, czy lubi chińszczyznę. Zamyślił się, po czym odrzekł, że nawet nie pamięta, aby ją kiedykolwiek jadł. Weszli zatem do małej jak pudełko zapałek chińskiej knajpki. Właściciel oszczędzał na metrażu i oświetleniu, ale za to całe serce wkładano tu w jedzenie, o czym świadczyły tłumy gości przy stolikach. Widać szczęście uśmiechnęło się dzisiaj do Justyny i Borysa, bo w najciemniejszym kącie właśnie zwolniły się miejsca. Co prawda mieli zagwarantowane, że pod małym stolikiem będą uderzać się kolanami, a zawartość talerzy w tych ciemnościach pozostanie dla nich tajemnicą, ale ostatecznie nie przyszli tutaj, aby podziwiać jedzenie, ale by się nim delektować. Szybko zajęli więc wolne krzesła. Okazało się, że azjatycka kuchnia przypadła Borysowi do gustu. Pałaszował, aż mu się uszy trzęsły. Kiedy oni zajęli się napełnianiem żołądków, para przy stoliku za nimi wymieniała czułe słówka i karmiła się nawzajem, używając pałeczek, z większym lub mniejszym powodzeniem. Nietrudno było zgadnąć, że kawałki makaronu, które spadały w dekolt kobiety, właśnie tam miały trafić. Ich dialogi nie pozostawiały wątpliwości, jak zamierzają spędzić resztę wieczoru. Borys nachylił się ku Justynie. – Nie mogę pojąć, dlaczego chcesz dobrowolnie z tego zrezygnować. – Niby z czego? – zapytała, przełykając swoją wołowinę na ostro. – No z tego. – Kiwnął głową w stronę migdalącej się parki. – Z seksu nie rezygnuję. Bynajmniej – odparła spokojnie, mieszając widelcem w swojej miseczce. – Nie o seks mi chodzi. O uczucie, pasję. Justyna wymownie odchrząknęła. – Jeśli chcesz spać dzisiaj pod mostem, to proszę, kontynuuj ten temat – oświadczyła. – Kurczę, upierdliwy jestem, wiem. Po prostu jak na nich patrzę, to… myślę sobie, że to fajna rzecz. – A ja mam wrażenie, że między nimi poza seksem nie ma niczego. Widać nie siedzisz dostatecznie blisko. Laska jest naiwna, a facet wcale nie lepszy w swoich prymitywnych aluzjach. – Chyba przesadzasz. – Może. Wszystko jedno. Możemy dokończyć kolację? Nie mam ochoty rozmawiać o czyimś popędzie. W tym momencie krzesło za nią skrzypnęło, a siedzący na nim mężczyzna niechcący uderzył Justynę w plecy. Zmarszczyła brwi i odwróciła się. – Przepraszam panią najmocniej! – odezwał się, zabierając z krzesła swoją kurtkę.

Kiedy się wyprostował, słabe światło lampy padło na jego twarz. – Paweł, mąż Doroty – chciała powiedzieć do siebie, ale słowa zabrzmiały głośno. Mężczyzna wyraźnie się zmieszał. Skinął tylko Justynie głową i rzucił kilka słów o siostrze, która wpadła z wizytą, i niemalże siłą wyprowadził swoją towarzyszkę z restauracji. – Znasz go? – zaciekawił się Borys. – To mąż mojej znajomej z pracy. – Rozumiem, że to nie była twoja znajoma? – Idealny mąż Doroty, półbóg w jej mniemaniu, właśnie poszedł się bzykać ze swoją „siostrą”. Justyna wróciła do swojej wołowiny, a Borys nadal patrzył w stronę drzwi, za którymi przed chwilą zniknęła napalona parka. Jeszcze kilka minut temu patrzył na nich zafascynowany, teraz czuł niesmak. – Jesz czy dumasz? – zagaiła, biorąc do ręki szklankę wody. – Jem, jem. – Sięgnął ponownie po widelec. – Sam widzisz, że są na tym świecie rzeczy, o których lepiej nie wiedzieć. Borys kończył posiłek, a Justyna, choć udawała obojętność, myślała o Dorocie wpatrzonej w męża jak w obrazek. I nawet zaczęła jej współczuć. Przypomniały jej się słowa Bartka o życiu Doroty w świecie fantazji. On także wiedział. Po obfitej kolacji postanowili wrócić do domu na piechotę. Z rynku dwadzieścia minut spacerem, czyli doskonały sposób na dotlenienie się przed snem. Nie uszli daleko, kiedy Justyna zobaczyła idącego z naprzeciwka Dawida. Wełnianą czapkę miał nasuniętą prawie na oczy, ale jego sprężysty krok był tak charakterystyczny, że rozpoznała go natychmiast. – Przejdźmy na drugą stronę ulicy – powiedziała do Borysa konspiracyjnie, jednocześnie spychając go na prawo ramieniem. – Słucham? Dlaczego? – Bo tak. No, idź! – Hej, kogo moje oczy widzą! – zawołał Dawid i ruszył w ich kierunku. Justyna zgromiła Borysa wzrokiem, dzięki czemu już wiedział, że jest na niego zła, ale jeszcze nie wiedział za co. Zawsze zadowolony z siebie Dawid w tym momencie przypominał stroszącego się pawia. – Tak właśnie myślałem – odezwał się, kiedy podszedł do nich. – Czyli jednak ci się zdarza myśleć? Zadziwiające – odparła znudzonym tonem Justyna. – Jak zawsze błyskotliwa. – Wyciągnął rękę do Borysa. – Dawid jestem. – Borys. – Byłem pewien, że kogoś ukrywasz – zwrócił się do koleżanki. Justyna włożyła ręce do kieszeni płaszcza. – Nikogo nie ukrywam. – Jasne. To było jedyne racjonalne wytłumaczenie, dlaczego nie chciałaś się ze mną umówić. – Naprawdę uważasz, że jedyne? – Popatrzyła na niego niemalże rozbawiona jego narcyzmem. – To naprawdę fajna kobieta – szepnął do Borysa. – Też nie dałem się nabrać na ten chłodny dystans. Pilnuj jej, bo ja czyham w odwodzie. – Zaśmiał się. – Dobra, lecę. Mam dzisiaj randkę. Wybacz, Justyś, ale nie mogę wiecznie na ciebie czekać.

Kiedy odszedł dwa kroki, odwrócił się na pięcie. – Nikt mi nie uwierzy! – zawołał. – Naprawdę nie masz o czym opowiadać – zapewniła go Justyna. – Przeciwnie! Robiliśmy w pracy zakłady na temat twojej orientacji. Zdaje się, że zgarnę dużo kasy. – Słucham? Chyba coś źle zrozumiałam. – Zabawne, nie? Nie mogłem pojąć, dlaczego obstają przy tym, że jesteś lesbijką. – Może jestem? – Justyna maskowała totalne zaskoczenie nowiną. – Proszę cię. – Wskazał wymownie na Borysa. – Mnie nie nabierzesz. Zarechotał i odszedł, zacierając ręce. Drogę powrotną przeszli w milczeniu. Borys czuł się winny, więc kiedy weszli do mieszkania, przeprosił ją bardzo za kłopot, który nieświadomie sprawił jej swoją osobą. Justyna zdumiona, że w ogóle pomyślał w ten sposób, zadarła głowę, by spojrzeć mu prosto w oczy – To nie jest kłopot. Uwierz mi – zapewniła. Z zeszytu w twardej oprawie 12.01.2012 Kilka dni temu, wracając z badań, zauważyłam żonę Borysa stojącą przy oknie na korytarzu. Przywitałam się z nią. Patrzyła na mnie przerażonym wzrokiem. – Była już pani u męża? – zagaiłam. – Nie mam siły tam wejść – odparła, z trudem wydobywając głos ze ściśniętego gardła. – Ale dlaczego? Dziś jest w niezłej formie. Nawet humor mu dopisuje. Kobieta odwróciła się ode mnie i zapatrzyła się przed siebie. Z obojętnością obserwowała zabawne harce jakiegoś ptaszka, który skakał po gałęzi, jakby próbował rozweselić tę smutną kobietę za szybą. – Dlaczego pamięta słowa? Dlaczego pamięta, jak zapiąć koszulę? Dlaczego pamięta, jaki mamy rok? A nie pamięta swojego życia. Dlaczego… – głos jej zadrżał – nie pamięta mnie? Nie wiedziałam, co jej powiedzieć. Istotnie był to jakiś okrutny żart losu. – Co mówią lekarze? – zapytałam. – Że mózg jest tajemniczym organem, a medycyna kryje przed nami jeszcze wiele zagadek. W dupie mam takie zagadki – wypaliła ostro, co może nie pasowało do tej filigranowej kobiety, ale podkreślało jej stan emocjonalny. – Dają jakieś szanse? – O tak, zdecydowanie – zakpiła. – Twierdzą, że pewnego pięknego dnia może sobie nagle wszystko przypomnieć. Nie mówią tylko, kiedy miałoby to nastąpić. Za rok? Za dziesięć? Albo w ogóle. – Na pewno jest pani bardzo ciężko. – Nie wiem, co powinnam robić. – Popatrzyła na mnie bezradnie. – Opowiedzieć Borysowi całe nasze życie? Jak przywołać uczucia, których on nie pamięta, nie czuje? Jak dalej żyć? Chciałam odpowiedzieć na te wszystkie pytania, ale nie mogłam. – Jest pani bardzo dzielna.

– Nie jestem dzielna. – Pokręciła głową. – Po prostu nie mam wyjścia. Kocham Borysa i zostanę przy nim, ale obawiam się, że któregoś dnia on mnie odepchnie. I co wtedy? Będę mu wmawiać, że dawny Borys, ten sprzed wypadku, nigdy by tak nie postąpił? Brakowało mi słów i pomysłów na mądre, pokrzepiające zdania. Na pocieszenie, które daje nadzieje i koi serce. Dlatego uścisnęłam mocno jej dłoń. Uśmiechnęła się blado. Prawie niezauważalnie. A może tylko mi się wydawało? Niedługo wychodzę do domu. Nie wiem tylko, gdzie jest mój dom. Mirek, muszę przyznać, wykazuje się uporem i ciągle mnie nachodzi, gorliwie przeprasza i zapewnia, że popełnił błąd. Faktycznie, to był błąd. Tyle że mój. Źle wybrałam życiowego partnera. Borys jest zaniepokojony rozstaniem ze mną. Twierdzi, że to mnie zna najdłużej. Czuję do niego ogromną sympatię. Jest błyskotliwy i szczery. Widzę w nim piękną czystą kartę pełną szans. On twierdzi, że to obrzydliwa strona z wymazaną historią życia. Dla niego amnezja jest niewątpliwie tragedią. Dla jego żony także. Mnie ta historia inspiruje. Chcę, by moje życie było czystą kartą gotową do zapisania na nowo. Kto powiedział, że nie mogę? Tak właśnie zrobię. To było wieczorem, po wyjątkowo niesmacznej kolacji, na którą składał się chleb z wyrobem dżemopodobnym. Borys twierdził, że choć stracił pamięć, kubki smakowe nadal zachował, i odstawił swój talerz, zadowoliwszy się cienką herbatą. Dżem musiał być wyjątkowo ohydny, skoro wzgardził nim nawet wiecznie głodny Borys; nieraz zjadał moją porcję obiadu, jeśli akurat nie miałam apetytu. Myślę, że chętni na zrzucenie kilku zbędnych kilogramów powinni się żywić jedzeniem szpitalnym. Efekty murowane. – Z kim teraz będę jadał te ohydne kolacje? – odezwał się Borys, kiedy wspomniałam, że za dwa dni wychodzę. – Pewnie niedługo z Zosią. W domu. – Zgadza się… Wygląda na to, że nie mają powodu, żeby mnie tutaj dłużej trzymać. Na moją głowę już nic nie poradzą. Wysyłają mnie jeszcze na jeden gościnny występ na oddział neurologiczny i pewnie na tym koniec. Stracą swój ciekawy przypadek. A mnie wypuszczą w świat i przestanie ich interesować, jak sobie poradzę. – Mam nadzieję, że dasz radę. Życzę ci wszystkiego, co najlepsze, bo bardzo mi pomogłeś – dodałam. – Ciekawe jak? – prychnął. – Chyba jako pocieszający dowód na to, że może być gorzej, co? Roześmiałam się. – Ja już tam swoje wiem. Podsunąłeś mi pomysł, jak napisać swoje życie na nowo. – Ja? Nie żartuj. Przecież ja nie mam zielonego pojęcia, co zrobić z własnym. – Nic więcej ci nie powiem. Ale… gdybyś kiedyś potrzebował pomocy, możesz się do mnie zwrócić. Tyle że nie wiem jeszcze, gdzie będę. I zapamiętaj – pomogę ci tylko jeden raz. Nie pytaj dlaczego. – Faktycznie zabrzmiało trochę zagadkowo. – Ale dla mnie ma głęboki sens. Po tej wymianie zdań włączyliśmy szpitalny telewizor. Obejrzeliśmy film, którego nie pamiętam, bo opracowywałam plan dalszego działania. Postanowiłam już nigdy w życiu nie wikłać się w żadne relacje. Aby nie definiowały mnie, nie oplątywały, by w końcu zadusić.

Może dla kogoś moja deklaracja brzmi przerażająco i zgoła wariacko, ale dla mnie takie postanowienie było kojące niczym tabletka, która w końcu uśmierzyła nieznośny ból.

Rozdział IV Można się było tego spodziewać. W biurze głównym tematem były od rana rewelacje Dawida i „partner” Justyny. Dorota z Lidką spoglądały na nową koleżankę jeszcze bardziej niechętnie niż zwykle. Zapewne obwiniały ją o straty finansowe poniesione w wyniku niewłaściwego obstawienia w biurowym zakładzie. Justyna bynajmniej nie zamierzała dementować plotek ani wyprowadzać nikogo z błędu. Dla nich mogła być lesbijką. Albo żoną Borysa. Wszystko jedno. Dziwiło ją nawet, że wzbudza tak żywe zainteresowanie współpracowników, że ryzykują własne pieniądze, robiąc zakłady na temat jej życia osobistego czy orientacji seksualnej. – Nie brałam w tym udziału – zapewniła ją Natalia, kiedy spotkały się w łazience. – Miło z twojej strony – odparła Justyna, wycierając dłonie papierowym ręcznikiem. – Jedna rozsądna, która nie wywala pieniędzy w błoto. – Ale wiesz… nie miej mi za złe tej uwagi. Szkoda, że mówisz tak mało o sobie. Twoja tajemniczość podsyca niezdrową ciekawość. – Widocznie mam swoje powody. – Boisz się zapeszyć? – Nie bardzo rozumiem. Natalia się uśmiechnęła. – Zapeszyć szczęście… Długo jesteście razem? Justyna westchnęła z rezygnacją. – Dam ci dobrą radę. Nie wierz we wszystko, co mówi Dawid. W zasadzie nie wierz w nic, w żadne słowo, które wypływa z jego ust – odparła i wyrzuciwszy papier do kosza, wyszła z toalety. Plotka o partnerze życiowym Justyny prędko się rozprzestrzeniła i dotarła do szefowej. Danuta lubowała się w opowieściach o miłości, szczególnie tych tajemniczych, więc jeszcze przed południem zwabiła Justynę pod byle pretekstem do swojego gabinetu. Szefowa oparła łokcie i swój obfity biust o biurko i świdrowała Justynę swoimi ciekawskimi oczkami. – Opowiadaj. Kim on jest, co robi i w ogóle wszystko. Wiem, wiem, nie powinno mnie to interesować. Ale na Boga… jesteśmy prawie jak rodzina – wypaliła i rozłożyła szeroko ramiona. – Nie sądzę. – No, masz rację. Łączą nas zdecydowanie lepsze relacje. – Danuta zachichotała. – A więc? – Masz do mnie jakieś uwagi służbowe? – Och, nie bądź taka oficjalna. W końcu, po kilku miesiącach dowiadujemy się czegoś o tobie. Mnie bardzo cieszy szczęście moich pracowników. Lubię wiedzieć, że im się dobrze wiedzie. – Problem w tym, że niczego się o mnie nie dowiedzieliście. Dawid może dobrze zna chiński, ale jest potwornym plotkarzem. – W każdej plotce jest ziarno prawdy, czyż nie? Justyna założyła nogę na nogę i odchyliła się nieco do tyłu. – Nie wiem, dlaczego to robię… ale niech będzie. To był tylko znajomy – oświadczyła. –

A Dawid dośpiewał sobie całą resztę. Chyba mu się nudzi… może potrzebuje więcej pracy? Pomyśl o tym. – Ojej… – Twarz Danuty wyrażała ogromny zawód. Kiedy Justyna wstała, szefowa zreflektowała się. – Ale będę ci kibicować. Przecież… każdy z nas potrzebuje miłości. Wszyscy jesteśmy tacy sami, prawda? Ja jestem bardzo tolerancyjna. W końcu… kto zrozumie tak kobietę jak druga kobieta, prawda? – Mrugnęła do Justyny. – Sprytnie to sobie wymyśliłaś! Justyna zastanawiała się, czy jednak nie wyjaśnić sytuacji, ale zrezygnowała. To nic nie da. Każdy obstawał przy swojej wersji. Dawid wierzył w jej związek z Borysem i tym tłumaczył sobie brak zainteresowania jego osobą. Bartek miał to w nosie, ale zapytany orzekłby, że Justyna musiała mieć naprawdę potworne doświadczenia z mężczyznami, skoro jest taka, a nie inna. Natalia snuła romantyczne wizje. Wierzyła, że po latach źle lokowanych uczuć Justyna w końcu znalazła miłość swojego życia i dlatego teraz ją chroni. Dorota z Lidką podejrzewały, że Borys jest ślepy, głuchy i stuknięty, skoro z nią wytrzymuje. Danuta zaś nie była już pewna orientacji Justyny. Choć każdy był przekonany, że rozszyfrował nową koleżankę, nikt nie zbliżył się ani o krok do prawdy. Po wczorajszej ulewie świeciło piękne słońce i choć było zimno, Justyna z przyjemnością wyszła w południe z biura na lunch i wystawiła twarz do słońca. Podczas gwałtownych zmian pogody czuła nieprzyjemne pulsowanie w ręce, którą złamała podczas tamtego wypadku, ale błękitne niebo cieszyło ją tak bardzo, że nie zwracała uwagi na mały dyskomfort. Weszła do baru wegetariańskiego. – Jak ci idzie tłumaczenie tej instrukcji obsługi? – zagaił Bartek, który niespodziewanie stanął obok niej. – Sądziłam, że wolicie kanapkarnię przy Złotej. – Cóż, nie jestem fanem zieleniny, zgadza się, ale przyszedłem tutaj za tobą, bo chciałem sprawdzić, jakie jeszcze tajemnice skrywasz. – Nie zaczynaj. – Żartowałem. Po prostu zapragnąłem odmiany. – Akurat w moim towarzystwie? – Spojrzała na niego bez przekonania. – Powiedzmy, że boli mnie głowa i nie mam ochoty na słowotok Dori. „Paweł to, Paweł tamto…”, oszaleć można. Zachowuje się jak… egzaltowana nastolatka. – Chyba nie możesz tego znieść z innego powodu – zasugerowała Justyna, nakładając sobie na talerz sałatkę z rukoli, cykorii i tofu. – Nie. – Na znak protestu uniósł obie dłonie. – Nie jestem w niej zakochany, jeśli to sugerujesz. – Skąd ten pomysł? Nie to miałam na myśli. Raczej coś innego… Bartek popatrzył na nią pytająco. – Widziałam coś, czego nie powinnam… i zastanawiam się, czy ty także o tym wiesz. – Nie mów, że miałaś spotkanie pierwszego stopnia. – Nie spotkałam UFO. Ale chyba się domyślasz, co chcę powiedzieć. – No dobra. Pewnie myślimy o tym samym… – Widziałam męża Doroty z jakąś kobietą. Cóż, ich zachowanie było jednoznacznie. – Z pewnością mówimy o tym samym. – Westchnął ciężko. – Ona wie? – Wie i nie wie jednocześnie. Dorota to temat na długą historię – oznajmił i chyba po raz pierwszy Justyna spostrzegła, że Bartka coś obchodzi, choć starał się to maskować.

Półgodzinny lunch wystarczył, by naszkicować Justynie nieco inny obraz Doroty. Otóż okazało się, że znali się jeszcze z liceum. Chodzili razem do klasy i przez trzy lata byli parą, co w życiu nastolatków stanowiło niemal lata świetlne. Ich drogi się rozeszły na studiach, a potem spotkali się w biurze Danuty. Bartek wyznał, że Dorota bardzo się zmieniła. – Zawsze była energiczna i śmiała, ale raczej odgrywała pewną siebie. Na tyle umiejętnie, że uchodziła za dziewczynę przebojową i wyniosłą. Tylko nieliczni wiedzieli, że Dorota udaje. Pod maską kryła się bowiem zraniona dziewczyna pragnąca miłości jak niczego innego na świecie. – I szukała miłości za pomocą wyrachowania i złośliwości? – zapytała Justyna z powątpiewaniem. – Dorota, którą znałem, nie była ani wredna, ani złośliwa. Nie wiem, co wydarzyło się po drodze, ale wiem, co powodowało, że udawała kogoś, kim nie jest. – Cóż takiego? Bartek przez chwilę się wahał, ale w końcu postanowił opowiedzieć historię Doroty. – Była jedynaczką, córeczką tatusia. Była zapatrzona w swojego ojca i uważała go za wzór prawdziwego mężczyzny. Pewnie jako dziecko po prostu go idealizowała. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa i zapewniał szczęśliwe życie. Pewnego dnia wróciły z mamą wcześniej do domu i nakryły szanownego tatusia z obcą panią w łóżku. Jak się można domyślić, idealny ojciec wkrótce zniknął na zawsze. Wyjechał do innego miasta. Założył z tamtą panią rodzinę i miał jeszcze dwójkę dzieci. Dorotą się nie interesował. Zadzwonił ze dwa razy w jej urodziny, a potem pochłonęło go nowe życie. Odkąd je zostawił, Dorota już zawsze miała poczucie, że nie jest dość dobra. Że to przez nią ojciec odszedł. Stworzył nową rodzinę i postarał się o nowe dzieci. Ponieważ ona była niedoskonała. Tak tłumaczyła sobie rozwód rodziców. Matka starała się zapewnić córce szczęśliwe dzieciństwo. Chciała stworzyć jej normalny dom. Przez ich życie przewinęło się kilku przyszywanych „tatusiów”, ale oni także nie zagrzali długo miejsca, co nie poprawiało samooceny Doroty i utwierdzało ją w poczuciu własnej beznadziejności. Bardzo chciała udowodnić matce, sobie i światu, że jest coś warta i nie pozwoli się porzucić. Jej mama była dobrą i spokojną, ale niezbyt przebojową kobietą. Dorota postanowiła, że będzie inna. Przyjęła pozę pewnej siebie dziewczyny w nadziei, że to odmieni jej los. Ja widziałem w niej delikatność i kruchość. Coś, co przebijało się przez twardą powłokę. Jej wrażliwe „ja”. Teraz jest zupełnie inna. Jakby wykuta z kamienia. Jakby nałożony kostium stał się jej drugą skórą. Gdy poznałem Pawła, doznałem szoku. Kompletnie do niej nie pasował. To typ faceta, który nie wyróżnia się niczym szczególnym, ale z jakiegoś powodu przyciąga kobiety. Zresztą sama go widziałaś. Szału nie ma. – Ma za to czarujący uśmiech – wtrąciła Justyna szczerze. – I nic poza tym. A Dorota uchwyciła się go jak tonący brzytwy. Nie wiem dlaczego. On ją oszukuje i wykorzystuje. Skacze z kwiatka na kwiatek, już nawet się z tym nie kryje. Ona udaje, że tego nie widzi… – Może go kocha. – Mam wrażenie, że nie chce zostać sama, jak jej matka kiedyś. Ale na litość boską, ona może mieć każdego! – Nie przesadzaj, specjalnie milutka nie jest. – Właśnie, tego jeszcze nie rozgryzłem. Dlaczego stała się tak nieprzyjemna? Po co idealizuje swoje małżeństwo? Udaje, że żyje w bajce, a to raczej tani melodramat.

– Może wydarzyło się coś jeszcze. Coś, o czym nie wiesz. Ale… – zainteresowała się Justyna – nie wiem, dlaczego się tak nią przejmujesz. – Nie jest mi obojętna przez to, co nas kiedyś łączyło. – Porozmawiaj z nią. – Już próbowałem. Wścieka się i krzyczy, żebym nie wtykał nosa w nie swoje sprawy. – Posłuchaj więc tej rady. Nie uratujesz nikogo wbrew jego woli. Uwierz mi. Dorota może się uważać za szczęściarę, bo miała wspierającą matkę. Stała się zołzą z własnego wyboru i dobrze jej z tym. – Justyna spuściła wzrok. Nie chciała powiedzieć tak wiele, ale samo się powiedziało. – Coś o tym wiesz? – Bartek popatrzył na nią przenikliwie. – Wiem o zbyt wielu rzeczach. Nieważne. Bartek składał papierową serwetkę w coraz mniejsze trójkąty. Kiedy kolejne zgięcie było już niemożliwe, zapytał: – Wyskoczysz ze mną na piwo kiedyś wieczorem? – Nie – odparła, wstając od stolika. – Ale dziękuję za propozycję. Muszę przyznać, że była to najciekawsza rozmowa, jaką przeprowadziłam z kimkolwiek z tego biura. – Jakbyś zmieniła zdanie, daj znać. Pamiętaj, że kostium z czasem staje się drugą skórą. – Czasami po to się go nakłada, prawda? – rzekła i sięgnęła po torebkę. – Może tak właśnie jest z Dorotą. – A w twoim przypadku? – Dorota w jednym ma rację. Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy – odparła, spoglądając na zegarek. Nałożyła płaszcz i ruszyła w stronę drzwi. Bartek zdecydowanie myślał zbyt przenikliwie. Przez resztę dnia Justyna miała trudności z koncentracją. Głowę zaprzątała jej Dorota. Oczywiście nie zapałała do niej nagłą sympatią, ale znalazła cień zrozumienia. Także wychowała się bez ojca, więc zdawała sobie sprawę, jakie to trudne. Dorota przynajmniej wiedziała, co się z nim stało i dlaczego odszedł. Justyna jeszcze do niedawna zadawała sobie to pytanie. Od ośmiu miesięcy już o tym nie myślała. Trudne doświadczenia odmieniają człowieka. Cieszyła się, że nie przypomina Doroty. Nikogo nie udaje. Jest taka, jaka chce być. Z zeszytu w twardej oprawie Złoty łańcuszek z serduszkiem 5.12.1996 Traktuję go jak cenny skarb. Wykradłam łańcuszek z drewnianego pudełka na biżuterię mamy. Kiedyś trzymała tam kilka ładnych bransoletek ze srebra i dwa złote naszyjniki. Jeden dostała w prezencie od ojca, kiedy się urodziłam. Drugi był pamiątką po babci. Nie ma już po nich śladu, podzieliły bowiem los innych cennych rzeczy w domu, trafiły do lombardu, a pieniądze matka przepiła. Na wódkę, jak się okazuje, można zamienić bardzo wiele rzeczy. Złote naszyjniki, czas i uwagę, którą powinna poświęcić własnym dzieciom, kontakty z koleżankami, zainteresowania, wreszcie samą siebie, bo coraz mniej przypomina dawną mamę sprzed nałogu. Cieszę się, że zabrałam ten łańcuszek, choć wiem, że mama szukała go jeszcze tego samego dnia. Pytała mnie i Baśkę, czy go nie widziałyśmy. Chyba pierwszy raz ją wtedy

okłamałam. Nawet nie jestem pewna, czy nie było to pierwsze świadome kłamstwo w moim życiu. Całkiem późno jak na czternastolatkę. Później nadrobiłam zaległości. Kłamstwa i półprawdy weszły mi w krew. Kłamałam, żeby ją kryć. Wymyślnie i wielokrotnie. Kłamałam rodzinie, znajomym, sąsiadom, żebyśmy z Baśką mogły zachować twarz, choć przecież w zasadzie powinnam wołać o pomoc. Kłamałam nawet koleżankom, że nie mogą do mnie przyjść, bo mama źle się czuje. Faktycznie, czuła się źle. Tyle że nie rozłożyło jej przeziębienie, ale wódka. Naprawdę trudno przywyknąć do widoku mamy, która wtaczała się półprzytomna do mieszkania i zwalała na korytarzu, bo nie miała siły dojść do łóżka. Nie sposób przywyknąć do obietnic bez pokrycia. Niełatwo patrzeć, jak wraca do domu wężykiem. Oczywiście nie doszła do tego stanu z dnia na dzień. Popadała w alkoholizm stopniowo. Właściwie to sturlała się w niego z wyżyn szczęśliwego życia, które bezpowrotnie utraciła po odejściu męża. Początkowo nawet umiejętnie się z tym kryła, ale ten etap trwał krótko. Najpierw charakterystyczny zapach z ust tłumaczyła czekoladkami, którymi ponoć była częstowana w pracy z okazji imienin jakiejś koleżanki. Szybko zorientowałam się, że to niemożliwe, by codziennie w jej firmie ktoś obchodził imieniny. Później wystarczał jej wieczorny drink lub lampka wina, jak twierdziła, dla rozluźnienia po stresującym dniu. – Chyba wiesz, jak mi trudno? – mówiła. Kiwałam wtedy głową. Miałam nadzieję, że zamiłowanie do topienia smutków w alkoholu zniknie któregoś dnia, tak jak się pojawiło. Tłumaczyłam to sobie załamaniem po bezowocnych poszukiwaniach ojca, które mama prowadziła z pomocą wspólnych znajomych. Każda hipoteza podsycała nowe nadzieje. Kiedy hipotezy się skończyły, a wraz z nimi nadzieja, mama wyraźnie podupadła na duchu. Wsparcia zdaje się szukała na dnie kieliszka, ale kolejne kieliszki pustoszały, a pocieszenie nie nadchodziło. Doszło do tego, że kiedy nie było w domu alkoholu, mama stawała się niecierpliwa i rozdrażniona. Zwracałam jej na to uwagę, ale uparcie twierdziła, że przesadzam, a ona nad wszystkim panuje i jeśli tylko zechce, przestanie pić. I przestawała na jakiś czas, aby mi udowodnić prawdziwość swoich słów, może także sobie… Nie mijały jednak dwa tygodnie, a upijała się znów do nieprzytomności, jakby chciała nadrobić zaległości z każdego dnia abstynencji. I robiła tak codziennie, aż miała dość albo skończyły się pieniądze. Jeśli ktoś nigdy nie mieszkał z alkoholikiem, to nie zrozumie tego pełnego napięcia oczekiwania, niespokojnego nasłuchiwania kroków. Siedziałyśmy zazwyczaj z Basią w dużym pokoju. Ona się bawiła, a ja starałam się udawać pełne zaangażowanie. Robiłam wszystko, by o tym nie myślała. Myślę jednak, że trudziłam się na darmo. Nie sposób było nie widzieć powolnego upadku mamy i odciąć się od tego. Choć starałyśmy się o tym nie rozmawiać. Dla własnego dobra. Nie tylko udawałyśmy przed wszystkimi, ale także same przed sobą. Przyjdzie trzeźwa czy pijana? – wymieniałyśmy pytające spojrzenia. Im robiło się później, tym mniej rozmawiałyśmy. Aż w końcu słychać było tylko zegar odmierzający czas. Do dzisiaj nie znoszę odgłosu tykającego zegara. Robię się wtedy nerwowa, niespokojna i od razu lodowacieją mi dłonie. Kiedy mama wracała trzeźwa, wybuchała we mnie euforia i złudna nadzieja, że może tym razem skończyła z piciem, że się opamięta i znowu będzie dawną mamą, dla której byłyśmy z Basią najważniejsze. Często nam powtarzała, że bardzo nas kocha i jesteśmy dla niej wszystkim. Ale im bardziej pogrążała się w nałogu, tym mniej w to wierzyłyśmy. Jeśli przegrywa się z wódką, trudno dać wiarę choćby najpiękniejszym zapewnieniom.

Kiedy zaś wracała pijana… bezsilność wręcz mnie paraliżowała. Byłam też na nią wściekła, że taka jest, że tak wybrała, że… chce taka być. Ale nie dopuszczałam do siebie tych emocji, bo musiałam zająć się Basią i chronić ją, a potem zaopiekować się mamą, dociągnąć ją do łóżka i dopilnować, żeby się nie zakrztusiła własnymi wymiocinami. Było mi jej żal. Przeżyła traumę, straciła miłość swojego życia, została sama z dwójką dzieci. W końcu miała prawo się załamać. Było mi też żal małej siostry, że musi na to wszystko patrzeć. Nie takie wspomnienia powinna zachować z dzieciństwa. Pośród tego wszystkiego zupełnie zapomniałam o sobie. Zakładam go czasem. Rzadko, bo łączą się z nim mieszane uczucia. Teraz w zasadzie mogłabym jej powiedzieć, że łańcuszek nie zginął, ale coś mnie powstrzymuje. Mama zdecydowała się na terapię w klubie anonimowych alkoholików. Cieszę się, choć jestem nieufna. Nieufność to cecha, którą wytrenowała we mnie swoim zachowaniem przez siedem lat picia. Boję się, że któregoś dnia porzuci terapię i wszystko zacznie się od nowa. Wspieram ją ze wszystkich sił, ale zawsze gdy wracam z uczelni, czuję strach – co zastanę w domu. W końcu trafiła do klubu AA niezupełnie z własnej woli. Dokładnie rok temu, podczas kolejnego z jej ciągów, zabrałam Baśkę i pojechałyśmy do domu mojej przyjaciółki. Anka była zszokowana, kiedy jej powiedziałam, że moja mama jest alkoholiczką. Mama Anki chyba jeszcze bardziej. Nie potrafiły zrozumieć, dlaczego wcześniej milczałam, ale przecież nie miały pojęcia o życiu z alkoholikiem pod jednym dachem. Poprosiłam mamę Anki, żeby nas przenocowała przez kilka dni. Pomyślałam sobie, że tylko wstrząs może poruszyć matką. Musi odczuć stratę. Kiedy wytrzeźwiała, szukała nas zrozpaczona. Wyglądała jak cień człowieka, gdy pojawiła się w drzwiach mieszkania Anki. Podkrążone oczy, szara cera, tłuste włosy i niedbałe ubranie, na który składały się pięcioletnie dżinsy i rozciągnięty sweter. To miała być moja matka? Tak. I mogła sobie wyglądać, jak chciała, byleby nie cuchnęła alkoholem. Postawiłam jej ultimatum. Zostajemy u Anki z Basią do czasu, kiedy przyniesie mi zaświadczenie z klubu AA o rozpoczęciu terapii. Dostałam je nazajutrz. Poczułam się wtedy jak rodzic własnej matki. Właściwie czułam się tak przez cały czas, odkąd zaczęła pić. Ktoś musiał być odpowiedzialny. Za nas wszystkie.

Rozdział V – Lubię koty – oznajmił Justynie z dumą Borys, głaszcząc rozanielonego sierściucha, który rozłożył się na jego kolanach niczym na wygodnym szezlongu. – Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego z Zośką nigdy nie mieliśmy zwierząt. – Podobno chcieliście mieć dziecko, a nie zwierzaka – odparła Justyna, przypatrując się tej scenie bez entuzjazmu. – Jedno drugiego nie wyklucza. Może ona nie przepada za zwierzętami? Ale jak można nie lubić takich słodziaków, co? – zwrócił się do kocura wydającego niskie mruczenie. – Nie wiesz, czy ich nie lubi. Nie pamiętasz, a nie spytałeś. – Chcę mieć kota. Wiem to na pewno. Jak przyjemnie wiedzieć coś na pewno! – zawołał uradowany. Justyna podparła się pod boki. – Och, wiem. Zdecydowanie. Ja na przykład wiem na pewno, że nie chcę tego kota w moim mieszkaniu. Wystarczy, że go dokarmiam, choć sądząc po jego gabarytach, to raczej też nie jest konieczne. – Coś ty…? – Borys spojrzał na nią zdziwiony. – Nie mów, że ci przeszkadza? – Ciągle przyłazi. Przyzwyczai się. – Co w tym złego? Justyna zignorowała pytanie i podeszła do drzwi balkonowych. Otworzyła je i zrobiła wymowny gest ręką. – Co prawda nie znamy się długo, ale nie wyglądasz na wroga zwierząt. – Nie mam nic przeciwko zwierzętom – oznajmiła. – Sam wyjdziesz czy trzeba ci pomóc? – Syknęła na kocura, który udawał, że nie wie, o co jej chodzi, i nie ruszał się z kolan Borysa. – Istotnie, brzmi jak wypowiedź entuzjastki i obrończyni zwierząt – odezwał się skonsternowany Borys. – Przyzwyczai się – powtórzyła dobitniej. – Już to mówiłaś. Ale przyzwyczajenie nie jest śmiertelną chorobą. – A potem ja się przyzwyczaję. – Skrzywiła się. – Nadal nie łapię. Justyna podeszła do kanapy i złapała sierściucha, który miauknął niezadowolony. Wystawiła zwierzaka na balkon i zamknęła drzwi. – Zimno się zrobiło przez to wietrzenie – powiedziała i przeszła do kuchni. Zajęła się parzeniem herbaty, na którą wcale nie miała ochoty. W tej chwili żałowała, że Borys z nią mieszka. Była zła, że dała się wciągnąć w tę dyskusję. – Przyzwyczaisz się i co? – nie dał się zbyć. Stanął obok niej przy kuchennym blacie. – A ja nie chcę. Chyba nie muszę się tłumaczyć? – odparła rozeźlona. – Nie musisz. Ale może masz ochotę o tym porozmawiać? Popatrzyła na niego z wyzwaniem w oczach. – Nie baw się w domorosłego psychoterapeutę, bo z tego co mówiłeś, podobno sprzedawałeś okna. Uniósł ręce w obronnym geście.

– Nie chciałem cię urazić. Nie musimy o niczym rozmawiać. Powiedz, jeśli masz mnie dość. – Nie o to chodzi. Po prostu nie serwuj mi psychoanalizy, dobra? Justyna wsypała do kubka czarną herbatę z żurawiną. Zalała ją wrzątkiem i poczuła, że zaczyna się uspokajać, a napięcie z ramion i ucisk z żołądka znikają. – Swoją drogą, jakie masz plany na przyszłość? Borys z zakłopotaniem przeczesał palcami swoją jasną czuprynę. – Głupio przyznać, ale żadnych konkretnych. Chciałem się zdystansować i wszystko przemyśleć, ale jest mi tutaj tak dobrze, że zapomniałem, nad czym miałem myśleć. – Twoja żona w cudowny sposób nie zniknie, więc radzę ci jak najszybciej spaść z tej puszystej chmurki, na której teraz dryfujesz, i zastanowić się poważnie, czego chcesz. – Trudno zaczynać wszystko od zera. Bez wspomnień, przyzwyczajeń, uczuć. Nie mam żadnego zaplecza. – Masz rację. Łatwo nie będzie. Ale zaplecze wbrew pozorom czasem tylko przeszkadza, więc nie użalaj się nad sobą, tylko działaj. – No właśnie, a co się stało z twoją przeszłością, hm? Jesteś sama w nowym mieście. Przed czym uciekasz? Co ukrywasz? Justynie przebiegł dreszcz po plecach. Miała wrażenie, że Borys zupełnie nieświadomie, ale celnie trafił w jej najczulsze punkty, które tak gorliwie znieczulała. Wiadomo jednak, że często stosowane środki przeciwbólowe kiedyś przestają działać. Nie chciała się o to martwić. Nie chciała się martwić już w ogóle. Nie dała po sobie poznać, że tak ją wytrącił z równowagi, i z uśmiechem wyszeptała: – Rozgryzłeś mnie. Wymordowałam pół wioski z premedytacją i wyjątkowym okrucieństwem. Teraz się ukrywam przed światem i policją. Borys nie był głupi. Zdawał sobie sprawę, że Justyna i tak nic mu nie powie. – Domyślam się, że następnym razem, jeśli wpuszczę kota, także znajdę się na liście twoich ofiar? – zażartował. – Bezwzględnie. – To co? Zrobię kolację, a ty wybierzesz film? Pamiętaj tylko, żeby się nie wysilać, bo nie pamiętam żadnych filmów oprócz tych, które zobaczyłem po wypadku. – W takim razie w święta będziesz jedyną zadowoloną osobą, kiedy puszczą Kevina – zauważyła ze śmiechem. – Jakiego Kevina? – Długo by opowiadać. – Święta… wielkie hasło pełne znaczeń, które dla mnie pusto brzmi – odparł z żalem. Wyraźnie zmarkotniał. Justyna zrozumiała, że palnęła gafę. – Nie martw się, ja też za nimi nie przepadam. – Poklepała go pocieszająco po plecach. Może kolacja nie była wymyślna, ale smaczna. Borys przygotował jajka w majonezie ze szczypiorkiem i popijając piwo, oglądali Ojca chrzestnego. Borysowi film przypadł do gustu, co w sumie było do przewidzenia. Justyna przysnęła w połowie i śniło się jej, że jest członkiem włoskiej mafii. Ze snu wyrwał ją telefon. Niezadowolona sięgnęła po komórkę. – Halo? – mruknęła niezbyt uprzejmie. – Dobry wieczór, czy rozmawiam z Justyną? – Tak – potwierdziła, przecierając oczy. – O co chodzi? – Nie poznajesz mnie? – zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.

Przełknęła ślinę. Próbowała skojarzyć głos z osobą, ale na próżno. – Mówi tata. Zerwała się z kanapy, jakby leżała na rozżarzonych węglach. Zrobiło jej się ciemno przed oczami, więc usiadła z powrotem. Miała wrażenie, że nie może oddychać. – Tata? – powtórzyła. – Możesz nie chcieć ze mną rozmawiać, ale ja… – Jak śmiesz? – zapytała nie swoim głosem. – Dzwonisz nagle… po dwudziestu latach? Byłyśmy przekonane, że nie żyjesz. Ojciec, którego znałam, by zadzwonił. Gdyby żył. – Chciałbym się z tobą zobaczyć. – Jak w ogóle zdobyłeś mój numer? – zlekceważyła propozycję spotkania. – To wcale nie było trudne. Są różne możliwości, jeśli się tylko chce. – I nagle ci się zachciało? Po tylu latach? – Tak wyszło. Przykro mi. – Masz tupet, nie ma co. – Muszę się z tobą zobaczyć. – Ja nie mam ojca! – krzyknęła do słuchawki i przerwała połączenie. Rzuciła telefon na kanapę. Oparła łokcie na udach i złapała się za głowę. Serce tłukło się jej w piersiach jak oszalałe. – Co się stało? – zapytał Borys, obserwując z niepokojem roztrzęsioną Justynę. – Nic. – Nie chcę się wtrącać, ale wyglądasz, jakby coś się jednak stało. – To się nie wtrącaj – warknęła i wyszła z pokoju. Zamknęła drzwi sypialni i rzuciła się na łóżko. Włożyła wiele wysiłku, by normalnie żyć, by przepracować trudne emocje, nie pozwolić im sobą zawładnąć. Tyle trudu, aby zapomnieć o ojcu. A on… jednym telefonem… zrujnował lata pracy. Po prostu wziął cholerny telefon i zadzwonił do niej. Jakby miał do tego prawo. Jakby miał prawo wejść ponownie do jej życia. Co on właściwie sobie myślał? Przez dwadzieścia lat nie odezwał się ani słowem. Nie wysłał choćby głupiego listu. Nie dał znaku życia. A teraz chce się spotkać. Jakby nie widzieli się miesiąc, a nie całe jej życie. Justyna gryzła róg poduszki, żeby nie wyć z bólu, który uwolniły uczucia spychane na samo dno duszy. Teraz uderzyły z siłą tsunami. A ona czuła, że traci grunt pod nogami i wypracowaną mozolnie równowagę. Nakryła głowę kołdrą i płakała jak skrzywdzone dziecko. Dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy je zostawił. Tyle że wtedy chowała się w szafie, aby jej rozpaczy nie widziały matka i siostra. Teraz zastanawiała się, co uprawnia rodzica do zadawania takiego bólu własnemu dziecku? Noc była koszmarna. Justyna spała urywanym snem, który przypominał malignę. Rano wstała cała obolała. W pierwszej chwili pomyślała, że złapała grypę, ale oprócz bólu mięśni nic więcej jej nie dolegało. Czerwona twarz i spuchnięte powieki odzwierciedlały stan jej ducha. Była zła, oburzona, zszokowana, smutna i… to chyba było najgorsze… ciekawa, po co właściwie zadzwonił. Nie zamierzała jednak oddzwaniać. Nie da mu cholernej satysfakcji i nie zapyta, co miał jej do powiedzenia. Borys skakał wokół niej na paluszkach. Kiedy wyszła z łazienki, podsunął jej kawę i twarożek z rzodkiewką, za którym przepadała. Udawał nawet ofiarnie, że nie dostrzega kota, dobijającego się od rana z wizytą. – Nie musisz tak mi nadskakiwać – odparła, kiedy troskliwie dopytywał się o jej

samopoczucie. – Nie wyglądasz najlepiej. Martwię się o ciebie. Justyna posmarowała kawałek bułki masłem. – To był mój ojciec. Odezwał się po dwudziestu latach. – O kurczę. – Właśnie. – Teraz rozumiem. – Wątpię. – Gdybyś chciała… – Wiem – ucięła i nabrała widelcem porcję twarogu. – Dzięki – dodała po chwili. Zapowiedziała, że wróci później, bo wybiera się po pracy na zakupy. – A ty jakie masz plany? – zwróciła się do niego. – Znowu przejrzę album ze zdjęciami, który zabrałem ze sobą. Zosia stworzyła specjalne podpisy pod każdą fotografią. Chyba setny raz będę je studiował. – Może lepiej zająć się przyszłością albo tym, co jest teraz? Rzuciłeś się w pościg za przeszłością, a to chyba najgorsze rozwiązanie. Czasem przeszłość nas dopada… ale my nie powinniśmy jej gonić. Nigdy. Justyna popędziła do pracy, licząc, że ostatnie szlify, które musiała nanieść na tłumaczenie, pozwolą jej zapomnieć o wczorajszym telefonie. Z chęcią nawet posłucha paplania Doroty z Lidką i biurowych plotek. Po jedenastej jej telefon zadzwonił ponownie. Po dwunastej także, i po pierwszej. W końcu wyłączyła aparat i zaczęła myśleć o zmianie numeru. – Czyżby jakaś kłótnia w raju? – zagaił Dawid, widząc jej nerwową reakcję na dźwięk komórki. – Zajmij się sobą! – fuknęła. – Nie martw się. Tego kwiatu jest pół światu. Na przykład ja. – Wyprężył dumnie pierś. – Zadziwia mnie, że nie pracujesz w cyrku. – Kiedy tak na mnie najeżdżasz, tylko mnie nakręcasz – odparł. – Wiedziałam, że lubisz sado-maso – odezwała się z drugiego końca pokoju Dorota, a Lidka wybuchnęła swoim piskliwym śmiechem. – Dlaczego Natalia dzisiaj nie przyszła? – zapytał Dorotę Bartek. – Skąd niby mam wiedzieć? – Otworzyła szeroko oczy. – To moja przyjaciółka, czy co? – Skoro robi dla ciebie swetry, można podejrzewać pewien stopień zażyłości – rzucił. – Bez komentarza. – Dorota sięgnęła po owsiane ciasteczko, które rano przyniosła Lidka, i dodała: – Chyba grypa ją złapała. Nie wiem dokładnie. Danuta z nią rozmawiała. – Może trzeba jej zrobić zakupy – zaproponował Bartek. Dorota zaśmiała się kpiąco. – Wpadła ci w oko, że tak się o nią martwisz? – Po prostu głośno myślę. – Chyba nie mieszka sama? – odezwała się Justyna. – Właściwie mało o niej wiem. Wspominała coś o swoim rodzeństwie. Są ze sobą bardzo zżyci, więc pewnie ma się kto o nią zatroszczyć. – Wiesz, gdzie ona mieszka? – Nie znam adresu, ale Danka zna. – Zajrzę do Natalii – oświadczyła Justyna. – Ty?! – zdumiał się.

– A co? Nie dziw się tak, bo twoje zainteresowanie niektórymi osobami też ostatnio bywa zastanawiające. Bartek zdjął okulary, żeby przeczyścić zabrudzone szkła. – Fakt, że nie przejmuję się byle czym, nie znaczy, że nie przejmuję się w ogóle. – Widzisz, ja jestem jednak mniej szlachetna. Po prostu chcę zająć czymś głowę. Justyna bardzo się ucieszyła, że znalazła zajęcie na popołudnie. Zrobiłaby wszystko, by nie myśleć o ojcu. Nawet gdyby miało to oznaczać wycieczkę do piekła z samym diabłem. Okolica, w której mieszkała Natalia, przypominała właśnie takie miejsce. Pełno tam było zrujnowanych kamienic, z których odpadało praktycznie wszystko, co mogło. Do tego śmierdzące przejścia pomiędzy budynkami, a na okrasę okoliczni pijaczkowie i chuligani stojący w grupkach w ciemnych zaułkach. Justyna nie czuła się tam bezpiecznie. Ponury klimat i ciekawskie spojrzenia znudzonych mężczyzn budziły w niej niepokój. Przemykała szybko chodnikiem i unikała kontaktu wzrokowego. Zaczął padać deszcz, więc liczyła na to, że nikomu nie będzie się chciało jej napadać. Skrzywiła się na widok drzwi prowadzących do klatki, w której mieszkała Natalia. Podrapane, zniszczone, ledwo trzymające się w zawiasach. Domofon nie działał, ale akurat nie był potrzebny. Ciemna klatka i silny odór moczu powodowały, że Justyna obawiała się, że prędzej zemdleje odurzona smrodem, niż padnie uderzona tępym narzędziem w potylicę. Znowu powróciły myśli o ojcu. Otrząsnęła się i pewnym krokiem weszła do środka. Zdezelowanymi schodami wdrapała się na trzecie piętro. Na parapecie gruchał gołąb, który wleciał przez wybite okno. Nacisnęła dzwonek, licząc, że w progu zaraz zobaczy znajomą twarz Natalii. Drzwi otworzyły się niemal momentalnie. W progu zamiast Natalii pojawiła się na oko piętnastoletnia dziewczyna. – Dzień dobry, nie wiem, czy dobrze trafiłam. Czy mieszka tu Natalia Kaliszak? – odezwała się zbita z tropu Justyna. – Tak, to moja siostra. – Jestem jej koleżanką z pracy. Wpadłam zapytać, jak się miewa. – Zapraszam. Choć nie wiem, czy to dobry pomysł, bo Natalia naprawdę się rozłożyła. – Patrycja, kto przyszedł? – Zza oszklonych drzwi dobiegł zachrypnięty głos Natalii. – Pani Justyna – odpowiedziała nastolatka z przyjaznym uśmiechem. – Och, niech wejdzie – zaprosiła koleżankę Natalia i zaniosła się kaszlem. Mieszkanie, choć skromnie urządzone, było bardzo czyste i przytulne. W dużym pokoju siedział mniej więcej osiemnastoletni chłopak, którego tak pochłonęło oglądanie telewizji, że nawet nie zauważył gościa. Nastolatka wskazała drogę do pokoju Natalii. Sama wróciła do kuchni, w której coś się gotowało. – Magda, powinnaś teraz odrabiać matematykę. – Patrycja zwróciła się do czarnowłosej ośmiolatki, zajętej czytaniem jakiejś książki. – To jest ciekawsze – odparła dziewczynka, odwracając stronę. – Dokończysz potem – oświadczyła Patrycja i wyjęła siostrze książkę z dłoni. – Szoruj do pokoju. – Nie jesteś moją mamą – odrzekła obrażona ośmiolatka. – Ani ty moją córką, ale lekcje muszą być odrobione – odcięła się Patrycja tonem nieznoszącym sprzeciwu. – A ty zrobiłaś już swoje? – nie odpuszczała mała. – Żebyś wiedziała.

Rozmowa dwóch sióstr przypomniała Justynie dzieciństwo. Otworzyła ostrożnie drzwi i weszła do maleńkiego pokoiku, którego połowę zajmowało łóżko, a w nim leżała zakatarzona Natalia. – Nie podchodź bliżej, bo się zarazisz – ostrzegła chora i wskazała fotel po drugiej stronie pokoju. Mebel miał już swoje lata, ale wydawał się bardzo wygodny. Obok niego znajdował się maleńki stoliczek, na którym piętrzyły się równo ułożone książki. Przy łóżku stała dwudrzwiowa szafa ze sklejki i to było całe wyposażenie wnętrza. Pokój pomalowano na ciepły odcień żółci, a w oknie wisiały śnieżnobiałe firanki upięte po bokach. Justyna usiadła posłusznie we wskazanym miejscu: – Jak się czujesz? – zapytała. – Łamie mnie w kościach i mam temperaturę. Ale nie jest tak źle – uśmiechnęła się Natalia. – Potrzebujesz czegoś? Nie wiem dlaczego myślałam, że mieszkasz sama. – Sama zdecydowanie nie jestem. Bardzo fajnie się zachowałaś. Zawsze uważałam, że pod tą chłodną maską ukrywa się wspaniała osoba. – Nie przesadzaj. Wpadłam tylko zapytać, czy zrobić ci jakieś zakupy. To wszystko i nic ponadto. – Oj, to bardzo wiele – odparła cicho Natalia, łapiąc się za gardło. – Ale wszystko mam. Na zakupach był już Filip. Patrycja gotuje rosół. Dajemy radę. – To twoje rodzeństwo, tak? Rodzice jeszcze w pracy? – Oboje nie żyją. Tata miał wypadek. Pracował na budowie. Chwila nieuwagi i spadł z czwartej kondygnacji budynku. Mama umarła na raka piersi i w jej rolę ja musiałam się wcielić. – Bardzo mi przykro. – Na początku było trudno, ale minęły już cztery lata. Przyzwyczaiłam się. Zresztą Filip jest już prawie dorosły, a dziewczynki nie są szczególnie absorbujące. Kłócą się trochę między sobą, jak to siostry, ale ogólnie żyje nam się dobrze. Justyna patrzyła na nią z podziwem. – Czy ty nigdy nie narzekasz? – Narzekam – zakaszlała Natalia – i to jak. Ale w duchu, kiedy jest naprawdę trudno, kiedy mamy kłopoty finansowe lub kiedy pojawia się jakiś poważny problem. Staram się nie obarczać ludzi swoimi problemami. Inni mają gorzej. – Mogę coś dla ciebie zrobić? – I tak już dużo zrobiłaś. Dotąd nikt z firmy mnie nie odwiedził. Nie raz zapraszałam, ale jakoś nikt nigdy nie znalazł czasu. – Wiesz, jak to jest… – Chyba nie, ale może jestem niedzisiejsza? Myślę, że powinnaś już iść. Jeszcze się zarazisz, a potem całą resztę, i Danuta będzie zmuszona zamknąć biuro. – Mam niezłą odporność. – To… może mi poczytasz? Mnie od kataru strasznie bolą oczy. Zaczęłam Tajemnicę siedmiu zegarów Agathy Christie. – Z przyjemnością. Gdzie książka? – Tam, obok ciebie. – Natalia wskazała na stertę leżącą na stoliku. Justyna zdjęła płaszcz i szalik. Rozsiadła się wygodniej i otworzyła książkę w miejscu zaznaczonym zakładką. Na stronie zobaczyła fragment podkreślony ołówkiem.

– Zaznaczasz fragmenty książek, które ci się spodobały? – zapytała. – Aha. Najbardziej lubię zabawne uwagi albo różne myśli o życiu. – Robię dokładnie tak samo – powiedziała Justyna i zabrała się do czytania. Natalia usnęła bardzo szybko. Przy trzeciej stronie powieki zaczęły jej opadać, a na piątej już lekko pochrapywała. Justyna odłożyła książkę na miejsce. Przed wyjściem powiedziała Patrycji, że gdyby Natalia czegoś potrzebowała, niech się nie krępują do niej zadzwonić. Zostawiła swój numer. Całą drogę do domu myślała o koleżance. O tym, że musiało jej być ciężko, choć robiła dobrą minę do złej gry. Zawsze pozytywnie nastawiona, uśmiechnięta i życzliwa dla innych. Justyna mimo wszystko obawiała się, że jeśli wyciągnie do niej palec, tamta będzie chciała zagarnąć całą rękę. Tyle Justyna nie chciała ofiarować. Nie mogła.

Rozdział VI Sobotnie śniadanie Justyna spędziła na powolnym rozgrzebywaniu widelcem sałatki owocowej przygotowanej przez Borysa. Wcale nie dlatego, że jej nie smakowała. Po prostu pochłaniało ją rozmyślanie, czy wstąpić dzisiaj do Natalii, czy jednak sobie darować. Czuła, że wysuwa stopę poza granicę, którą sama wytyczyła, a jej autonomia jest zdecydowanie zagrożona. Mimo wielu obaw coś ją do niej ciągnęło. Borys przezornie się nie odzywał, tylko śledził, jak oddziela pomarańcze od bananów i odsuwa na skraj talerza. Podejrzewał, że Justyna rozmyśla o ojcu, zatem dla bezpieczeństwa wolał zamknąć buzię na kłódkę i udawać pochłoniętego sączeniem kawy. – Dobra, zrobię to – oświadczyła w końcu Justyna i odsunęła od siebie talerz. – Zadzwonisz do niego? – Ożywił się. – Do kogo? Ach, do ojca… Nie, w żadnym razie. Nawet o nim nie myślałam – orzekła, wstając od stołu. – Uhm – mruknął i wrócił do swojej kawy. – Widzę, że myślisz o nim więcej niż ja. – Justyna oparła rękę na biodrze. – Wierz mi, nie ma kim zaprzątać sobie głowy. – Nie ciekawi cię, co ma do powiedzenia? – Borys podniósł na nią wzrok. – Owszem, ciekawiło przez krótką chwilę, ale mi przeszło. – Wyszła do przedpokoju. – Jadę do sklepu, a potem odwiedzę znajomą z pracy. Leży chora w domu. Kupić ci coś? – Nie, dzięki. Wezmę się za sprzątanie. Dzisiaj moja kolej. – Tylko nie zapomnij o umyciu podłóg, tak jak ostatnio, okej? Najpierw odkurzanie, potem mycie – tłumaczyła jak dziecku. – Jasne, szefowo. Jeszcze trochę, a przy tobie zmienię się w perfekcyjną gosposię. Justyna od dłuższej chwili krążyła pomiędzy sklepowymi półkami i starała się wybrać rzeczy, które uprzyjemnią koleżance czas spędzony w łóżku. Kupiła owoce, spory kawałek szarlotki z myślą o rodzeństwie Natalii, plik rozmaitych czasopism i jakąś pozycję z półki bestsellerów. Natalia dużo czyta, więc książka z pewnością sprawi jej przyjemność. Justyna zdecydowała się na kryminał norweskiego pisarza. Na osiedlu koleżanki czuła się tym razem pewniej. Było jasno i trochę poznała okolicę, a podchmieleni mężczyźni nie spoglądali złowrogo z bram, więc nie miała powodu do obaw. Drzwi otworzył Filip i obrzucił ją nieufnym spojrzeniem. Jej troska o siostrę musiała mu się wydać podejrzana, skoro do tej pory nikt ich nie odwiedzał. – Jak się czuje Natalia? – zagadnęła, zdejmując czapkę. – Gorączka jej spadła. – To dobrze – uśmiechnęła się Justyna. – Proszę. – Podała mu siatkę. – Przyniosłam trochę owoców i ciasto. Natalii przyda się teraz trochę witamin, a i wy macie coś na deser. – Niepotrzebnie. Stać nas jeszcze na owoce i ciasto. – Ale ja nic złego nie miałam na myśli – zapewniła Justyna zaskoczona jego reakcją. Filip przybrał surowy wyraz twarzy. – Nie rozumiem nagłego zainteresowania Natalią. O co ci chodzi? – wypalił. – Pewnie nie uwierzysz, ale ja też tego nie rozumiem – wyznała Justyna, zarzucając torebkę na ramię. – Mogę wejść? – Niezrażona wskazała w stronę pokoju znajomej.

– Proszę – nieco zbity z tropu odparł już łagodniejszym tonem. Blada buzia Natalii nieco się zaróżowiła na widok gościa. – Że też chciało ci się znowu przyjść – przywitała ją równie zdziwiona, co zadowolona. – Powiedzmy, że nie mam nic ciekawszego do roboty. – E tam, nie wierzę ci. – Przyniosłam ci trochę gazet i kupiłam jakąś nowość. – Podała Natalii książkę. – Nie wiem, czy trafiłam w twój gust, ale chyba lubisz kryminały – ciągnęła. – Owoce i ciasto przekazałam Filipowi. Nie wiedziałam, co jeszcze mogę ci przynieść. – Jesteś wspaniała – powiedziała Natalia. – Największy prezent to twoja wizyta – dodała. – Zmarznięte kwiaty – przeczytała tytuł. – Będą następne zaraz po Christie – oświadczyła i odłożyła książkę na drewniany stołeczek, który pełnił funkcję nocnego stolika. – Bardzo dziękuję. – Jak się czujesz? – Lepiej. – Bardzo się cieszę – powiedziała Justyna i uzmysłowiła sobie, że nie wie, o czym teraz mają ze sobą rozmawiać. Natalia przeglądała otrzymane czasopisma. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. – Nie wiedziałam, które lubisz, więc wzięłam wszystkie – wyjaśniła Justyna. – Fajnie, nadrobię zaległości. Przy mojej trójce niewiele mam czasu dla siebie. A to coś w szkole, a to problemy z lekcjami, a to złamane serce. Wiesz, jak to jest. – Coś tam pamiętam z młodości – odrzekła, przeczesując grzywkę palcami, po czym wyznała: – Zaskoczyłaś mnie tym, że opiekujesz się rodzeństwem. – Czasem tak się życie układa. Ale ubóstwiam ich, choć czasem potrafią zaleźć mi za skórę. – Wydawałaś się taką cichą myszką. A tu proszę… silna kobieta. – Ty za to wydajesz się odległa i zimna. I co? Ja tutaj widzę coś zupełnie innego. – Ja tam lubię swój dystans. I bardzo go sobie cenię. Natalia spojrzała na Justynę uważnie, ale nie powiedziała tego, co miała na końcu języka. – Nasi rodzice odeszli jedno po drugim. Czasami myślę, że ojciec po śmierci mamy… że to nie był wypadek – postanowiła zmienić temat Natalia. – Minęło prawie pięć lat i od tego czasu zastępuję dzieciakom matkę i ojca. Trudno budować autorytet z pozycji siostry, ale jakoś odnalazłam się w tej roli. – Dajesz radę utrzymać wszystkich z jednej pensji? – Mamy jeszcze rentę po rodzicach. Jakoś dajemy sobie radę, chociaż się nie przelewa. – Filip to już właściwie dorosły facet, chyba masz z niego dużą pomoc, co? – Właśnie odbyliśmy poważną rozmowę. Postanowił pójść do pracy zamiast na studia. Wyraziłam swój kategoryczny sprzeciw. Wypracowaliśmy więc kompromis i stanęło na studiach zaocznych. – A rodzina? – Początkowo głaskali nas po głowach, użalali się nad naszym losem i obiecywali pomoc. Mniej więcej na tym się skończyło. – Jak zwykle – podsumowała Justyna, kręcąc ze współczuciem głową. – Nie daliśmy się. Mimo wszystko. Jestem z nas dumna. – Z siebie powinnaś być dumna – zauważyła Justyna. – Nie myślisz o sobie? Nie chciałabyś mieć swojego życia, nie wiem… dzieci, męża?

Natalia się zaśmiała. Najwyraźniej uznała, że Justyna nie ma pojęcia, o co pyta. – Dzieci pod opieką już mam. A mężczyźni jakoś do mnie nie lgną. Szczególnie na wieść o tym, że opiekuję się trójką rodzeństwa. Zresztą nie myślę o tym. Mam inne problemy na głowie. Może… za jakiś czas, gdy Magda podrośnie. – Nie wolno ci zapominać o sobie, Natalia. To największy błąd, jaki możesz popełnić. – Dziękuję za radę, ale nie narzekam. Jeśli poczuję, że jest źle, pewnie coś z tym zrobię. – A jeśli wtedy będzie za późno? – To się okaże. Justyna musiała przyznać, że podejście Natalii trochę ją zezłościło. Była pogodzona ze swoim losem i niewiele chciała dla siebie. Może po prostu taka już była? A może nie wiedziała jeszcze, jak wysoki rachunek przyjdzie jej później zapłacić za rezygnację z własnych pragnień. Wracając do domu, długo myślała o Natalii, aż wreszcie ją to zirytowało. To nie moja sprawa, uznała, wstukując kod do domofonu. Nie było jej w domu może trzy godziny, a mieszkanie już pachniało czystością. Zdawała sobie sprawę, że po dokładniejszych oględzinach znalazłaby tu i ówdzie niedoróbki, ale nie chciała być czepialska. Przebrała się w dres. Zamierzała upiec na obiad kurczaka. Miała ochotę na leniwe krzątanie się w kuchni. Gotowanie wprawiło ją w tak dobry nastrój, że nawet wpuściła do mieszania kota, który dobijał się do drzwi, ale jakby z mniejszym przekonaniem. Dzisiaj uśmiechnęło się do niego szczęście, bo Justyna postanowiła, że poczęstuje sierściucha mięsem. Borys ze zdumieniem przyglądał się tej nagłej łaskawości wobec kota. Postanowił skorzystać z chwili dobroci dla zwierząt i rozłożył się z kocurem na kanapie, gdzie obaj niecierpliwie czekali na obiad. Kurczak przyrumienił już się na złoto, kiedy zadzwonił domofon. Borys zdjął z siebie kota i poszedł sprawdzić, kto dzwoni. – Ktoś do ciebie – oznajmił, odkładając słuchawkę. – Do mnie? Kto? – zdziwiła się. – Nie wiem. Jakiś mężczyzna. Powiedział, że do ciebie, więc otworzyłem. – Z nikim się nie umawiałam. – Może listonosz. – Wzruszył ramionami i wrócił na kanapę. Justyna odłożyła ścierkę, którą przed chwilą wycierała blat, i wyszła do przedpokoju. Długo patrzyła przez wizjer, ale nikt się nie pojawiał. Dokładnie w chwili gdy odwróciła wzrok od judasza, zabrzęczał dzwonek. Matko, prawie zawału dostałam, powiedziała sobie w duchu i otworzyła drzwi. – Tak, słucham pana? – zapytała odrobinę wyższego od niej starszego mężczyznę. – Dzień dobry… córeczko. Dzwoniłem wiele razy, ale odrzucałaś połączenia, a mnie bardzo zależało, żeby się z tobą zobaczyć. Justyna zmrużyła oczy, jakby chciała złapać ostrość. Słowa docierały do niej, ale miała wrażenie, jakby nie rozumiała ich znaczenia. – Trochę się zmieniłem przez te wszystkie lata – ciągnął dalej. – Ale czy ty właściwie mnie pamiętasz? Justyna stała jak wmurowana. Patrzyła na tego chudego mężczyznę o siwych włosach. Wokół oczu i ust rozchodziła się sieć zmarszczek. W blasku lampy odcień skóry wydawał się żółty. Gruba, pikowana kurtka przytłaczała go. – Kiedy widziałaś mnie ostatnio, miałaś… Ile? Dwanaście lat? Na pewno jesteś zaskoczona.

– Trzynaście – powiedziała głuchym głosem. – Justyna, wszystko dobrze? – Zaniepokojony Borys wyszedł na korytarz. – To twój mąż? – zapytał ojciec. – Nie. – To twój tata? – odezwał się Borys. – Nie – odparła twardo Justyna. Mężczyzna westchnął. – Zasłużyłem sobie. Masz rację. Pozwolisz mi jednak wejść? Naprawdę muszę z tobą porozmawiać. – Ja wyjdę – zaproponował Borys. – Tak, tak. Lepiej pójdę na spacer. – Zostań – odparła zimno Justyna. – Ten pan już wychodzi. Borys jednak złapał kurtkę, założył szybko buty, nawet nie wiążąc sznurówek, przeszedł obok Justyny i wbiegł na schody. W żadnym wypadku nie powinien uczestniczyć w tej rozmowie. – Daj mi chwilę. Kilka minut. O więcej nie proszę – odezwał się błagalnym tonem ojciec. Justyna wyobraziła sobie, jak zatrzaskuje ojcu drzwi przed nosem. Chciała, aby ten głuchy dźwięk towarzyszył mu przez resztę jego dni. Naprawdę chciała go wyrzucić. Powinna to zrobić. Należało mu się. Ale nie zrobiła tego. Odsunęła się o krok i powiedziała. – Masz kwadrans. Towarzystwo osoby, której nie widziało się szmat czasu, a czyjej obecności tak bardzo się pragnęło, jest doznaniem nieco surrealistycznym. Justyna nie byłaby zdziwiona, gdyby nagle zadzwonił budzik i zbudził ją ze snu. – Żeby cię znaleźć – wyznał, ściągając kurtkę – wynająłem detektywa, bo nikt, do kogo zadzwoniłem, nie miał pojęcia o tym, gdzie mieszkasz. – Cóż za poświęcenie. Wykosztowałeś się – zakpiła. – Nie miałem pojęcia, że Bogna nie żyje. – O niczym nie miałeś pojęcia, bo… jeśli dobrze pamiętam… zostawiłeś nas same. Ot tak, bez słowa. – Justynie niemal boleśnie pulsowała krew w skroniach. Popełniła błąd, wpuszczając go do mieszkania. Miała ochotę podejść i uderzyć ojca w twarz tak mocno, żeby jeszcze długo czuć, jak piecze ją dłoń. – I nagle się zjawiasz! Po co? Po co?! – Żeby przeprosić. Justyna roześmiała się gorzko. – Żeby wytłumaczyć – dodał. Justyna spoważniała i popatrzyła na niego surowo. – Na darmo się trudziłeś. Za to, co nam zrobiłeś, nie da się przeprosić. – Wiem. – Spuścił głowę. – Mimo to chciałbym cię prosić, żebyś dała mi szansę. – Dawałam ci szansę. Każdego dnia. Jako dziecko, jako nastolatka, jako młoda kobieta. Codziennie budziłam się z nadzieją, że to dzień, w którym do nas wrócisz. Do mnie, do mamy, do Basi. Ale… wiesz co? Już dawno przestałam czekać. – Błagam cię – powiedział ze ściśniętym gardłem. W oczach miał łzy. Wyglądał jak cień samego siebie. W niczym nie przypominał ojca, którego obraz nosiła w pamięci. Absolutnie w niczym. Z dawnego ojca został tylko głos. Choć nie był już tak radosny i pewny siebie. Pozwoliła mu mówić. Pragnęła mieć to już za sobą. Potem znowu chciała otworzyć drzwi

i poprosić, by wyszedł. Po trosze także była ciekawa, jak blisko prawdy była w swoich hipotezach. Mówił cicho, patrząc w podłogę. Co jakiś czas podnosił wzrok, by spojrzeć na Justynę, która siedziała na kanapie naprzeciwko. Skrzyżowała nogi i ręce. Była tak zamknięta na niego i jego opowieść, jak tylko się dało. – Cierpiałem na depresję. Dlatego uciekłem. Kiedyś w ogóle się nie mówiło o tej chorobie, więc tak naprawdę nie wiedziałem, co mnie drążyło od środka. Nic mnie nie cieszyło, życie nie miało sensu, niczego nie pragnąłem – tłumaczył ojciec. – Ciągle tylko ten smutek i beznadzieja. – Nie wyglądałeś na człowieka, który ma jakiekolwiek problemy. – Maskowałem się. Przed Bogną, przed wami. Prawda wyglądała tak, że ledwo zwlekałem się co rano z łóżka, a zwykłe obowiązki kompletnie mnie przerastały. Czułem się nikim. Czułem, że nie ma przede mną przyszłości. Wiedziałem, że dłużej tak nie wytrzymam. Pewnego dnia spakowałem się i wyszedłem z domu. Miałem kumpla w Niemczech, więc pojechałem do niego. – Depresja widać nie była aż tak silna, skoro znalazłeś siłę, żeby pojechać do Niemiec do znajomego – prychnęła z ironią Justyna. – Nie potrafię wytłumaczyć, co wtedy czułem. Chciałem się zabić, myślałem o tym poważnie, ale postanowiłem dać sobie jeszcze jedną szansę. Zamierzałem przyjechać, kiedy dojdę ze sobą do ładu. – I co cię powstrzymało? – Mijały miesiące, czułem się trochę lepiej, ale nadal zbyt słabo, żeby wrócić do tego, od czego uciekłem. – Od nas?! – Od tego uczucia, które mnie gnębiło. Odwlekałem decyzję. W końcu doszedłem do wniosku, że ułożyłyście sobie życie, że jest wam lepiej bez takiego nieudacznika jak ja. Zastanawiałem się, co właściwie wam powiem, i tak miesiące zamieniły się w lata. A potem… poznałem kobietę i zostałem. – Jednym słowem cudowne ozdrowienie zawdzięczasz nowej miłości. – Złożyła dłonie na udach. – To nie tak. Depresja jeszcze do mnie wracała, ale już coraz słabiej. Pojawiły się dzieci. Ale nie przestałem myśleć o was każdego dnia. – Dzieci? Och, a więc masz nowe dzieci! Gratulacje. A w czym te niemieckie dzieci były lepsze ode mnie i Baśki?! – W niczym. Po prostu… wciągnął mnie wir życia. Codzienność. Nieraz myślałem, żeby przyjechać. – Dlaczego więc tego nie zrobiłeś? Ojciec westchnął ciężko i potarł czoło. – Było mi wstyd. Bałem się. Justyna uniosła podbródek. Cała się gotowała w środku. – Ja miałem depresję. Ja potrzebowałem zmiany. Ja zdecydowałem. Ja zacząłem nowe życie. Ja się bałem. Ja się wstydziłem. Słyszysz sam siebie? Ja, ja, ja! Pieprzony egoista! Nie obchodziło cię, jak sobie radzimy. Nie obchodziły cię nasze uczucia, tylko swoje własne. Miałeś nas gdzieś! Tak się nie zachowuje kochający mąż i ojciec. Nie radziłeś sobie, trzeba było iść do lekarza. A jeśli już wyjechałeś, należało przynajmniej zadzwonić i powiedzieć

prawdę, że masz cholerną panienkę na boku i nowe dzieci. Nie płaciłeś alimentów. Gdzie byłeś, kiedy matka wpadła w alkoholizm? Gdzie byłeś, kiedy umierała? Musiałam być dla nich wszystkim tym, czym nie raczyłeś być ty! Ach, wiem, gdzie byłeś… leczyłeś depresję z nową rodzinką! Wiesz, co ci powiem…? Popełniłeś wielki życiowy błąd, porzucając nas. Liczysz na zrozumienie, przychodząc tutaj i próbując wyjaśnić coś, co jest nie do wyjaśnienia? Justyna wstała i wskazała ręką drzwi. – Wyjdziesz teraz i już nigdy więcej nie pokażesz mi się na oczy! – podniosła głos. – Jestem chory – powiedział cicho. – Słucham? – Rak trzustki. Zostało mi mało czasu. – Przyszedłeś po rozgrzeszenie przed śmiercią? Do tego miałam ci posłużyć? – Zostałem sam jak palec. Sybilla odeszła do innego, dzieci zabrała ze sobą. Justyna, ja nie mam nikogo – wydusił przez ściśnięte gardło. – A czyja to jest wina? – Masz rację, moja. – Spuścił głowę. – Czego ode mnie oczekujesz? – Chciałem cię zobaczyć. Nie wiem, jak długo… – Miałeś całe życie, żeby mnie oglądać. Ale nie chciałeś. Mężczyzna wstał. – Wybrałem hospicjum, w którym spędzę resztę mojego życia. Znajduje się sześćdziesiąt kilometrów stąd, w Opatowie. – Po co mi to mówisz? – Jesteś moją córką. Może zechcesz mnie odwiedzić… To chyba nie jest wielka prośba. Justyna pokręciła głową z niedowierzaniem. – Naprawdę masz czelność tego oczekiwać? Jakim prawem? – Zawsze będę twoim ojcem. Tego nie zmienisz, choć pewnie bardzo byś chciała. – Nie muszę nic zmieniać. To ty ze mnie zrezygnowałeś. Ojciec, wychodząc, miał jeszcze posępniejszą minę niż wcześniej. Z oczu zniknęła nadzieja, a sylwetka nieco się przygarbiła. Wyciągnął rękę, w której trzymał niewielki kartonik. – Zostawię na wszelki wypadek adres hospicjum. – Żegnaj – odrzekła, zamykając za nim drzwi. Justyna oparła się o ścianę. Kot miauczał w dużym pokoju, więc postanowiła go wypuścić. Przy drzwiach balkonowych osunęła się na podłogę i zaczęła płakać. Napięcie i stres znalazły wreszcie ujście. Za zniknięciem ojca stała taka banalna historia... Teraz pojawił się i oświadczył, że umiera, ale czegoś jeszcze od niej oczekuje. A ona dwadzieścia lat dusiła w sobie wszystkie emocjonalne potrzeby, które nie zostały przez niego zaspokojone. Zaniepokojony kot dreptał wokół jej nóg. Przechodził pod kolanami i szukał wygodnego miejsca. W końcu umościł się na jej brzuchu i trącał w policzek swoim zimnym, wilgotnym noskiem. – Chcesz mnie pocieszyć? – odezwała się do niego. Kot mruknął i wtulił swoją mięciutką główkę w szyję Justyny. – Dzięki. To jest mi naprawdę potrzebne. Ale nie wiem, czy to możliwe. Z zeszytu w twardej oprawie

Breloczek ze szklanym motylem 5.05.2011 Wydaje mi się, że byłam spokojniejszą nastolatką niż moja siostra. Cóż, stały przede mną inne zadania i inne problemy. A może po prostu mam inny charakter. Baśka weszła w wiek licealny z hukiem i z pewnością odbiła jej palma. Włosy farbowała co miesiąc na inny kolor i dziwiłam się, że jeszcze jej nie wypadły. Korzystała ze swojej towarzyskiej popularności i nieprzeciętnej urody. Koledzy przepadali za nią i niemal błagali na kolanach, by zechciała z którymś chodzić. Przypatrywałam się temu tańcowi godowemu ze zdumieniem, bo sama niczego na podobną skalę nie doświadczyłam. Baśka w tamtym okresie była typową rockową dziewczyną w podartych rajstopach, krótkich poszarpanych czarnych spódnicach i dżinsowej kurtce z naszywkami. Bez przerwy żuła gumę i była uosobieniem nonszalancji. Do nauki podchodziła z dystansem, ale dzięki bystrości i inteligencji zaskarbiła sobie przychylność nauczycieli. Leciała na trójkach przetykanych czwórkami i twierdziła, że to jej wystarczy. No cóż, nie lubiła się przemęczać. Problemy w zasadzie miała wyłącznie z chemią. Po części dlatego, że jej się zwyczajnie nie chciało przysiąść do nauki, a po części dlatego, że chodziła z synem chemiczki, która nie uważała Basi za wymarzoną kandydatkę na dziewczynę dla Wojtusia. Chłopak najwyraźniej nie podzielał zdania mamusi, bo gdy szli razem z Basią, głowę miał tak wysoko uniesioną, że sięgał nią prawie do gwiazd. Najbardziej rozczulało mnie w niej to, że mimo tego całego ostrego wizerunku przy kluczach ciągle nosiła szklany breloczek z niebieskim motylkiem, który jej podarowałam, kiedy otrzymała swoje pierwsze klucze do domu. Nie rozstawała się z nim mimo wieku i zdaje się bardzo go lubiła. Więź, która łączyła nas w tamtym okresie, była wyjątkowa. Matka skupiła się na trzeźwieniu i choć podjęła na nowo rolę matki, Baśka ze wszystkim przychodziła do mnie. Dlatego to ja wyciągałam ją ze wszystkich kłopotów, w które wpadała. Odganiałam namolnych adoratorów, przywoziłam z podejrzanych imprez, wybijałam z głowy palenie trawki, które w pewnym momencie wydało się jej atrakcyjne, usprawiedliwiałam wagary, choć nie powinnam, pomagałam odrabiać zapomniane lekcje i przerabiać spódnice na jeszcze bardziej poszarpane. Myślę, że nie we wszystkich działaniach byłam wychowawcza. Starałam się jednak dbać o bezpieczeństwo Baśki, ratować ją z kłopotów i jednocześnie być równą siostrą, co wcale nie było takie proste. Ale czułam się doceniona, kiedy wracałam późno z zajęć, a Baśka podsuwała mi pod nos talerz kanapek, mówiąc, że to dla najlepszej siostry pod słońcem. Wiedziałam, że pod tym ciemnym makijażem skrywa się moja wrażliwa siostrzyczka i tylko dość histerycznie stara się dorosnąć. W którymś momencie zauważyłam, że Baska złagodniała. Łańcuchy i glany zamieniła na sukienki i uznałam, że okres burzy i naporu mamy już za sobą. Tkwiłam w tej uldze do momentu, kiedy wyszło na jaw, że jest zakochana i umawia się z o dwadzieścia lat starszym od niej mężczyzną. Facet miał pieniędzy jak lodu, zdobył je w niezbyt jasnych okolicznościach i to właśnie, oprócz drastycznej różnicy wieku, zaważyło na mojej decyzji. Postanowiłam zrobić wszystko, aby więcej nie zbliżył się do Baśki. Spotkałam się z tym typem i dałam mu jasno do zrozumienia, żeby znalazł sobie inny obiekt westchnień i obłapień, jeśli nie chce mieć

na karku policji. Ku mojemu zdziwieniu niespecjalnie stawiał opór. Zarechotał tylko i powiedział, że takich jak Baśka ma na pęczki (wątpię) i na pewno nie zamierza się z jej powodu narażać na kontakty ze siostrą wariatką i durnymi psami. Byłam z siebie zadowolona, ale siostra mi nie wybaczyła. Nie miałam pojęcia, co ona w nim widziała, ale chyba naprawdę coś do niego czuła. Nie wiem, myślę czasem, że desperacko szukała w nim ojca. Kogoś, kto się nią zaopiekuje i pokieruje w życiu. Zapatrzyła się na nieodpowiedniego mężczyznę, który przeżułby ten świeży płatek róży i wypluł bez żalu. Kiedy zorientowała się, że to ja stoję za jego zniknięciem, wykrzyczała mi w twarz wszystkie obelgi świata. Najgorsza z nich wcale nie była wulgarna. – Już nie jesteś moją siostrą! – ryknęła przeraźliwie, po czym odpięła od kluczy breloczek z motylkiem i rzuciła we mnie. Po jakimś czasie nasze stosunki się poprawiły, ale breloczek już nigdy do niej nie wrócił. A potem… ja już nie chciałam jej ponownie go ofiarować.

Rozdział VII Są takie rozmowy, które zbliżają ludzi. I choć Justyna od bliskości się odżegnywała jak diabeł od święconej wody, to jednak musiała przyznać, że tamtego dnia po wizycie ojca, kiedy Borys wrócił do mieszkania, spędzili ciepły, niezwykły wieczór, po którym w jego towarzystwie czuła się lepiej niż dotąd. Swobodniej i pewniej. O nic nie pytał, ale dał jej do zrozumienia, że jeśli chce płakać, krzyczeć lub się wygadać, on jest do dyspozycji. Justyna, roniąc łzy, opowiedziała mu o ranie, jaką jej ojciec pozostawił w niej na zawsze, i o tym, jaki zamęt wywołał swoim powrotem. Kiedy wyznała, że jest nieuleczalnie chory, Borys przytulił ją mocno. – I co zamierzasz? – zapytał, delikatnie odgarniając jej włosy za ucho. – Nic nie zamierzam. Sugerujesz, że powinnam? – obruszyła się. – Tylko zapytałem. – Współczuję mu, ale nie bardziej niż każdemu innemu choremu. To wszystko. – Myślisz, że jeszcze go zobaczysz? – Wątpię – odrzekła, spoglądając na swoje dłonie, które dopiero niedawno przestały drżeć. Borys już o nic nie pytał. Czuł się jak słoń w składzie porcelany, więc wolał jej służyć milczącym wsparciem, co przyjęła z wdzięcznością. Danutę chyba nawiedził duch świąt, bo od kilku dni przystrajała biuro w sztuczne świerkowe girlandy, gwiazdy betlejemskie, bombki, choinki i lampki. Firma wyglądała bardziej jak dom Świętego Mikołaja albo sklep z dekoracjami świątecznymi niż biuro tłumaczeń, ale sądząc po zaangażowaniu szefowej, nikt nie mógł jej powstrzymać. Byli skazani na ten kiczowaty wystrój przynajmniej do stycznia. Justyna nie przepadała za świętami. Odkąd ojciec odszedł, zawsze w tym czasie dotkliwiej odczuwała jego brak. Później powodów, by nie pogwizdywać wesoło pod nosem kolęd, przybywało. Każdy z nich związany był z innym człowiekiem. Z kimś bliskim. Danuta niezgrabnie wdrapała się na stół i próbowała przyczepić do ściany papierowego bałwana, który przyklejany taśmą z jednej strony odklejał się z drugiej. Szefowa wykazywała się anielską wręcz cierpliwością, a zespół krył wykrzywione w szerokim uśmiechu twarze. Justyna także się uśmiechnęła. Pomyślała sobie, że święta nie będą już nigdy kojarzyły jej się ze stratą, bo już jej więcej nie zazna. Nie pozwoli, żeby ktoś stał się dla niej na tyle ważny, by odczuła dotkliwie jego brak. Spoglądała kolejno na wszystkich biurowych znajomych i na szefową. Mieli tyle przed sobą. Tyle łez, pustki, smutku, poczucia straty i opuszczenia, bólu serca, rozpaczy, że świat przestał istnieć. Za każdą miłą chwilę zapłacą podwójnie. I każde miłe wspomnienie zaboli bardziej, niż sprawiło przyjemności. Ja na szczęście mam to już za sobą, pomyślała z ulgą. Nawet nabrała ochoty na święta. Może własnoręcznie ulepi pierogi, kto wie… Zgniotła kartkę w kulkę i rzuciła w Bartka. Dostał w bark i odwrócił się zaskoczony. Kiedy zorientował się, że to sprawka Justyny, zdziwił się jeszcze bardziej. – To co? Nadal masz ochotę pójść ze mną na piwo? – zapytała. Na te słowa od razu odwrócił się Dawid. – Własnym uszom nie wierzę!

– Nie do ciebie mówiłam – ucięła ostro. – Twój facet nie ma nic przeciwko temu, hm? – ciągnął niezrażony Dawid. – Uwielbia trójkąty – odparowała, zakładając nogę na nogę. – Kiedy idziemy? – zapytał Bartek. – Dzisiaj? Dziewiętnasta? – W porządku. Trzeba odreagować cały ten świąteczny przepych, co? – Wskazał w kierunku skaczącej po stole szefowej. – Trafiłeś w sedno – powiedziała. Zanim wróciła do swojego tłumaczenia, napotkała nienawistne spojrzenie Doroty. Kiedy nieco później Justyna parzyła sobie herbatę, Dorota także przyszła do kuchni. Początkowo nic nie mówiła, tylko obierała jabłko, a potem kroiła je na małe cząstki i układała na talerzyku. – Widziałam twoje umizgi do Bartka. I wiem, że byłaś u Natalii. Nagle zrobiłaś się litościwa? Zgrywasz sympatyczną i otwartą. Myślisz, że damy się nabrać? Każdy już wyrobił sobie zdanie na twój temat. Żebyś nie wiem co robiła, zawsze będziesz taka jak teraz… samotna i beznadziejna. To smutne, ale nic nie poradzisz. Dobrze ci radzę, nie walcz z tym, bo tylko się zmęczysz. Justyna wyrzuciła torebkę herbaty do śmieci. – Słucham? Zaskoczył ją nagły wywód koleżanki. Odłożyła trzymaną w dłoni cytrynę i złożyła ręce na piersi. – Wiesz, Dorota, współczuję ci. Od siebie nie uciekniesz. Najprawdopodobniej też pozostaniesz taka… hmm… wredna. I prawdopodobnie zawsze będziesz zdradzana przez własnego męża. Nie udawaj zdziwionej. Przecież od dawna zdajesz sobie z tego sprawę, ale ze strachu pozwalasz mu sobą pomiatać. Masz rację, to znacznie lepsze niż bycie… jaką? Samotną i beznadziejną? – Ty bezczelna zdziro! – warknęła Dorota, a jej ładną twarz wykrzywił paskudny grymas. Spurpurowiała. Zamierzyła się na Justynę, ale ta zdążyła chwycić ją za rękę i ku własnemu zdumieniu nawet nie zareagowała wzburzeniem. Poczuła litość. – Wiesz co? – odezwała się Justyna. – W gruncie rzeczy to smutne, że przez własnego ojca i jego zdradę zmieniłaś się w kobietę bez honoru. Robisz tym sobie wielką krzywdę. – Kto ci powiedział?! – ryknęła Dorota, wyrwawszy się z uścisku, ale po chwili sama znalazła odpowiedź. Wypadła z kuchni. Wparowała do biura i oskarżycielsko wycelowała palec w Bartka. – Nigdy ci tego nie daruję! – Co się stało? – zapytał skołowany. Lidka z Dawidem oniemiali patrzyli na tę scenę. Justyna zjawiła się po chwili, niosąc swoją herbatę. – Niech ona ci powie, skoro się przyjaźnicie – rzuciła Dorota i poszła do swojego biurka. – O co chodzi? – zwrócił się Bartek do Justyny. – O nic. Udzieliłam jej tylko kilku życiowych rad. Bartek pokręcił głową. – Zupełnie niepotrzebnie. – Masz rację, to ty powinieneś to zrobić – orzekła.

– Teraz to i ja się muszę napić – odparł, patrząc z niepokojem w stronę Doroty, która w dalszym ciągu czerwona na twarzy nerwowo przekładała zadrukowane strony z jednej kupki na drugą. Justyna sądziła, że planuje morderstwo ze szczególnym okrucieństwem, ale Dorota jedynie myślała o swoim mężu. Dawno już powinna spojrzeć prawdzie w twarz i przestać się okłamywać. Czuła się jak kretynka, ale była również przerażona i zagubiona. Czy potrafi żyć samotnie? Bartek należał do ludzi, którzy nie owijają w bawełnę. Miał żal do Justyny i oznajmił jej to na wstępie, kiedy spotkali się wieczorem na piwie. – Nie zastrzegłeś przecież, że zdradzasz mi ściśle tajne sekrety Doroty – broniła się Justyna. – Ale przepraszam, jeśli nadużyłam twojego zaufania. Opowiedziała mu o kuchennym zajściu i przyznała, że dała się ponieść emocjom. Z drugiej strony jednak może dobrze się stało, bo dziewczyna ma szansę wreszcie przejrzeć na oczy. – Nie do nas należy decydowanie o jej życiu – odparł Bartek, zajadając orzeszki. – Decyzję podejmie sama, ale czasami potrzebny jest impuls do zmian. – Nie każdy jest gotowy na zmiany. I nie każdy ich pragnie. – Możliwe, ale jeśli przemyśli sobie kilka spraw, jej dalsze działania będą świadome, a nie powodowane echami przeszłości. – Nie wmawiaj mi, że ci na niej zależy. Widać, że jej nie znosisz. – Obrzucił Justynę ironicznym spojrzeniem. – To prawda. Nie przepadam za nią, ale może będzie strawniejsza, gdy wprowadzi w swoim życiu pewne zmiany – zaśmiała się Justyna. – Egoistka-altruistka, ciekawe połączenie – zauważył, dając znak kelnerce, żeby podała im następne piwo. – Myślisz, że to się wyklucza? – Uhm – przytaknął. – A ja sądzę, że właśnie gdzieś pomiędzy jednym a drugim kryje się zdrowie psychiczne i zadowolenie z życia. Alkohol rozluźnił Justynę. Bartek miał luz wpisany w osobowość, a teraz był po prostu jeszcze bardziej wesoły niż zazwyczaj. Bawili się razem wyśmienicie. Rozmawiali na rozmaite tematy, dokładnie takie, jakie miała na myśli Justyna, wybierając na kompana do piwa właśnie Bartka. Lekkie, niezobowiązujące i zabawne. Opowiadał jej o swoich hiszpańskich wakacjach, na które co roku czekał jak na zbawienie. – W głębi duszy jestem Hiszpanem, tylko nie wyglądam – oświadczył z powagą, kiedy już wyznał dozgonną miłość do tego kraju i języka. – W takim razie jesteś jedynym Hiszpanem, którego mogłabym znieść. Dla mnie oni są za bardzo zrelaksowani. Tak bardzo, że aż mnie stresują – roześmiała się Justyna. – To dlatego, że sama jesteś spięta. Powinnaś trochę odpuścić. – Wcale nie jestem. – Oj, jesteś. Kiedyś też taki byłem. Mój ojciec był wojskowym. Surowy i poważny jak śmierć. Musztrę przenosił z pracy do domu. Tresował matkę, mnie i brata twardą ręką. Tak, matkę też. Wyobrażasz sobie, że w domu śmialiśmy się tylko wtedy, kiedy go nie było? Nigdy nie widziałem, żeby się uśmiechał. Patrząc na niego, obiecałem sobie, że ja nigdy taki nie będę. Wyobrażasz sobie, jakim musiał być rodzicem, że nawet nie przejęliśmy się zbytnio,

kiedy umarł? Dopadł go zawał i w zasadzie takiego końca mogliśmy się spodziewać, bo ciągle wszystko go denerwowało i nieustannie wrzeszczał z byle powodu. Kiedy odszedł, poczuliśmy się wolni. Jakby wiszący nad nami bat zniknął i przestał nas nękać. Matka została sama z dwoma nastolatkami, ale szybko odbiła się od dna i odżyła. Nie mam pojęcia, dlaczego tyle lat wytrzymywała z tyranem. – Pewnie nie było wam łatwo – odezwała się Justyna. – Ale czy twoja postawa „nic mnie nie obchodzi” nie jest przegięciem w drugą stronę? – Ale jest zdrowsza dla serca – skwitował i odwrócił się, by spojrzeć na parkiet. Zbliżała się północ i podchmieleni goście nabrali odwagi do tańca. Bartek najwyraźniej postanowił do nich dołączyć, bo złapał Justynę za rękę i pociągnął za sobą. Nie był wytrawnym tancerzem, ale braki techniczne nadrabiał determinacją i pasją. Zrobiło się duszno. Justyna była już nieco zmęczona tańcem i czuła, że ma wilgotne od potu plecy, ale nie chciała przestać. Dawno nie czuła się taka lekka. Świat wirował wokół, a ona włączała się w ten wir z lubością. Skoczny rytm przeszedł w wolniejszy i bardziej zmysłowy. Bartek złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie. Stykali się ciałami tak blisko, że wyraźnie czuła zapach jego ciała. Zbliżył swoje usta do jej ust. Jego gorący oddech omiatał jej wargi i wdzierał się do środka. Ich oddechy zmieszały się. Od pocałunku dzieliło ich tak niewiele… – To kiepski pomysł – powiedziała Justyna i się odsunęła. – Dlaczego? – zapytał Bartek, nie spuszczając wzroku z jej pełnych warg. – Nie mieszam pracy z prywatnym życiem. – Jednak wolisz dziewczyny? Czy może zawsze psujesz wyjątkowe momenty? – Tylko czasami – odparła. – Poza tym to nie mnie chciałbyś całować. – A niby kogo? – Chodź, zbieramy się. Jutro wypadałoby pójść do pracy. – Przez ciebie nie będę mógł się skupić – jęknął niepocieszony. Justyna włożyła kurtkę, nachyliła się ku niemu i pocałowała serdecznie w policzek. – Ech, marna namiastka. – Machnął ręką wyraźnie zawiedziony. Kiedy Justyna wsiadała do taksówki, Bartek złapał ją za rękę. – Gdybyś jeszcze kiedyś chciała skoczyć na piwo, daj znać. Jesteś trochę dziwna, ale… bardzo cię polubiłem – powiedział. – Ciii. – Położyła mu palec na ustach. – Nie mów nikomu, bo popsujesz mi reputację – poprosiła, zatrzaskując za sobą drzwi taksówki. Opadła na oparcie i poczuła senność. Dopadło ją zmęczenie, ale czuła się znakomicie. Chyba zapomniała o prawdziwym życiu. Zahibernowała się w swoim spokoju i trochę ją zamroziło. Owszem, robiła sobie różne przyjemności, ale unikała ludzi. Może by tak odrobinę odtajać, ale na własnych warunkach? Może przecież spotykać się z ludźmi, ale nie dopuszczać ich za blisko. Borys nie spał jeszcze, kiedy Justyna wróciła do domu. – Jak ci minął wieczór? – spytał, odkładając książkę. – Dawno tak dobrze się nie bawiłam – odrzekła i skierowała się do łazienki. – Martwiłem się. Justyna przystanęła pod drzwiami i odwróciła się na pięcie. Wróciła do pokoju i oparła się ramieniem o ścianę. Teraz dopiero poczuła, że wypiła odrobinę za dużo, bo kręciło jej się w głowie.

– Niepotrzebnie. Nie jestem twoją córką ani żoną, więc nie musisz się o mnie martwić. – Nigdy nie wracałaś tak późno, więc… – Chyba nie muszę ci się tłumaczyć, prawda? – Skąd. Nieważne. – Następnym razem na mnie nie czekaj. I nie rób mi wymówek, bo nie masz do tego prawa, jasne? – Nie sądziłem, że się wkurzysz. – Borys aż usiadł na kanapie. – Ja tylko przypominam zasady – odparła, po czym dostała czkawki. Sięgnęła po butelkę wody i wypiła połowę. Czkawka wprawdzie minęła, ale Justyna poczuła, że nie ma już siły się umyć. Postanowiła zrobić to rano. Teraz pragnęła jedynie snu. Kiedy wstała, obiecała sobie, że nie będzie już balować w środku tygodnia. Owszem, myślała o czerpaniu z życia pełnymi garściami, ale nie takim kosztem. Czekał ją cały dzień w pracy z mdłościami i bólem głowy. Dowlokła się do biura, choć perspektywa jakiegokolwiek logicznego myślenia napawała ją przerażeniem. Jak się okazało, Doroty nie było w pracy. Bartek z Justyną wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Oficjalna wersja głosiła kolejny przypadek grypy, ale Lidka, która to oznajmiła, wcale nie brzmiała przekonująco. Tylko Danuta dała wiarę jej słowom i zaleciła grupowe szczepienia przejęta spadkiem frekwencji w firmie. – Myślisz, że Dorota ma kłopoty? – odezwał się Bartek do Justyny. – Pewnie zrobiła rewolucję w domu. Zobaczysz, jutro się pojawi. Dumna i zadowolona z siebie jak zwykle. Przerwali rozmowę, ponieważ do Bartka przyszła klientka. Na widok czarnowłosej kobiety o śródziemnomorskiej urodzie zaświeciły mu się oczy. Justyna przypuszczała, że przypomniała mu kogoś, z kim spędził miłe chwile podczas upalnych hiszpańskich nocy. Z zeszytu w twardej oprawie List miłosny 1.02.2012 Kiedy poznałam Mirka, ziemia pod stopami wcale mi nie zadrżała ani nie wydarzyło się nic równie spektakularnego. Owszem, uznałam, że jest sympatyczny i umiarkowanie interesujący, ale serce nie biło mi mocniej i nie poczułam motyli w brzuchu. To on był mną zainteresowany. Od dnia naszego pierwszego spotkania wyrastał niby spod ziemi, gdziekolwiek się nie pojawiłam, i cierpliwie ponawiał zaproszenie na kawę. Z początku odmawiałam. Może z przekory? A może chciałam sprawdzić, jak bardzo jest ambitny? Poznaliśmy się, kiedy byłam na trzecim roku anglistyki. On pisał pracę magisterską na germanistyce. Przedstawił nas sobie Witek, znajomy Mirka z roku, na swojej imprezie urodzinowej, na którą zaprosiła mnie jego dziewczyna, Kaśka. Chyba chcieli nas z Mirkiem wyswatać i muszę przyznać, że cel osiągnęli. Początkowo byłam wobec Mirka nieufna. I jeśli mam być szczera, musiał się wykazać ogromną cierpliwością i determinacją, żeby skrócić dystans, jaki wytworzyłam. W tamtym czasie nie interesowałam się chłopakami. Uważałam ich za dziecinnych i niegodnych zaufania. Nie trzeba geniusza, by zgadnąć, dlaczego tak sądziłam. Owszem, na pierwszym roku podobał mi się jeden student z innej grupy. Nawet poszliśmy kilka razy do kina, ale szybko dał mi

do zrozumienia, że bardziej niż poznanie mnie jako osoby interesuje go zgłębianie szczegółów mojej anatomii. To tylko utwierdziło mnie w opinii na temat płci męskiej i postanowiłam odłożyć miłosne historie przynajmniej do czasu napisania pracy magisterskiej. W połowie mojej studenckiej drogi spotkałam Mirka i zapomniałam o swoich postanowieniach. Im lepiej go poznawałam, tym bardziej mnie intrygował. Uważałam, że ma ciekawą osobowość, jest inteligentny i posiada rozległą wiedzę na wiele tematów. W dodatku był empatyczny, potrafił mnie słuchać i przede wszystkim był odpowiedzialny, co udowadniał mi na każdym kroku. Mogłam mu zaufać. Zawsze dotrzymywał słowa i troszczył się o mnie. I chyba właśnie swoją troską podbił moje serce, właśnie tego bowiem brakowało mi w życiu. Poczucia bezpieczeństwa. Poczucia, że ktoś daje mi wsparcie. Mirka nie można było nazwać szczególnie przystojnym. Zawsze był blady i szczupły. Nieco wyższy ode mnie, ale nie o więcej niż kilka centymetrów. Nosił nieco dłuższe, kasztanowe włosy. Miał przejrzyste tęczówki w morskim odcieniu, w które można było spoglądać godzinami. Ubierał się zwyczajnie, tak samo jak wielu innych mężczyzn w jego wieku. Zasadniczo nie powalał wyglądem, ale po bliższym poznaniu jego pospolitość traciła znaczenie. Czułością i sposobem, w jaki na mnie patrzył, sprawiał, że się rozpływałam i czułam najważniejsza na świecie. Obawiam się, że w tamtym czasie oddałabym swoje serce nawet Frankensteinowi, gdyby okazał mi dostatecznie dużo uwagi i troski. Czasami, co początkowo mnie bawiło, szeptał mi do ucha miłosne wiersze po niemiecku. Choć nie rozumiałam ani słowa, a niemiecki nie brzmi za grosz romantycznie, nigdy nie zapomnę kilku strof, które powtarzał najczęściej. W końcu nauczyłam się na pamięć tego wiersza Goethego. Dostałam go pewnego dnia pięknie wykaligrafowany wraz z listem miłosnym na papeterii. Serce, serce, skąd to bicie? I co znaczą troski twe? I to nowe, obce życie? Ja dziś nie poznaję cię. Gdzieś podziało, coś kochało, Gdzie to, co cię zasmucało, Gdzie swoboda, żywość twa? Co to wszystko znaczyć ma? Czy cię olśnił kwiat jej lica, Czy powabna kibić ta I czarowna ta źrenica, W której odblask niebo ma? Bo chociaż się jej wyrzekam, Choć ją mijam, choć uciekam – Skądem uciekł, wracam tam, I co począć, nie wiem sam. I na tej to pajęczynie, Która się tak wątłą zda, Udało się tej dziewczynie, Że mnie w swojej mocy ma;

Że jak w czarodziejskim kole Mimochcąc jej pełnię wolę. Żeby tak odmienić się! Luba, luba, puszczaj mnie!* * J.W.Goethe, Nowa miłość, nowe życie, przeł. Józef Dionizy Minasowicz. List miłosny zapewne nie wyda się niczym wyjątkowym komuś, kto często je dostaje. Dla mnie był szczególny i ważny. Pod wierszem Mirek wyznał mi miłość. To było pierwsze „kocham cię”, jakie usłyszałam od mężczyzny i w które uwierzyłam. Czas płynął. Mirek został nauczycielem niemieckiego w liceum, a ja w międzyczasie kończyłam studia. Moja mama z coraz większym niepokojem przyglądała się naszemu związkowi i coraz częściej wygłaszała o nim niepochlebne opinie. Nie rozumiałam, dlaczego nie lubi Mirka i co złego widzi w naszym związku. Kiedy ją o to pytałam, nie potrafiła udzielić logicznej odpowiedzi. Pewnego dnia, kiedy oświadczyłam, że wyprowadzam się do Mirka, rozpłakała się. Rozpaczała, jakbym wyrządziła jej wielką krzywdę. Krzyczała, że ją porzucam, że nie mogę zostawić jej samej. Że mnie potrzebuje, że jestem jej córką i powinnam przy niej być. Związać się z mężczyzną zawsze zdążę, a ona mnie potrzebuje tu i teraz. Poza tym przecież powinnam wiedzieć, że życie z facetem to wcale nie jest taki miód, jak by się mogło wydawać. Byłam wstrząśnięta jej reakcją. Decyzję o zamieszkaniu z Mirkiem odłożyłam na jakiś czas. Chciałam, żeby mama się oswoiła z tą myślą. Bałam się, że zacznie pić. Czułam się winna, jakbym faktycznie robiła jej krzywdę. Mijały miesiące, a każda rozmowa o mojej wyprowadzce kończyła się identycznie. Baśka uważała, że nie powinnam się oglądać na histerię matki, tylko zrobić, co zaplanowałam. Wysłuchiwałam pretensji i coraz większych żali (jeśli zasiedziałam się nieco dłużej u Mirka) i zrozumiałam, dlaczego była przeciwna jemu, przeciwna nam. Tak naprawdę chciała mnie przy sobie zatrzymać za wszelką cenę. Przez te wszystkie lata byłam jej powiernicą i wsparciem. Moją próbę usamodzielnienia się odbierała jako kolejne porzucenie. Tłumaczyłam jej, że w naszych relacjach nic się nie zmieni. Znowu się czułam jak matka, która uspokaja własne dziecko. Znów role były odwrócone. To ja byłam doroślejsza, dojrzalsza. Miałam tego po dziurki w nosie. Zmęczyło mnie ciągłe oglądanie się na nią, zmęczyły obawy, jak się poczuje, co pomyśli, czy znowu nie zacznie pić. Chciałam pójść swoją drogą. Drogą, do której miałam prawo. Sama mi je dała, wydając mnie na świat. Teraz czułam, jakby chciała mi to prawo odebrać. Do tej pory widziałam w niej tylko skrzywdzoną przez los słabą kobietę. Teraz dostrzegłam także egoistkę, która myśli wyłącznie o sobie. Podjęłam wówczas dorosłą decyzję i wyprowadziłam się z domu. Nie było łatwo zacząć nowe życie. Mama nie chciała się z tym pogodzić. Na wiele sposobów próbowała wzbudzić we mnie poczucie winy. Dzwoniła codziennie z płaczem. Wymyślała nieistniejące problemy. Użalała się nad sobą. Opowiadała, jak bardzo jest samotna. Skarżyła się na Baśkę, która większość czasu spędzała ze swoimi znajomymi i w ogóle się z nią nie liczyła. Mama próbowała grać na moich emocjach, wspominając miłe chwile, które spędziłyśmy razem. Ale ja byłam pewna swojej decyzji. Kiedy zaprosiłam ją na nasz ślub cywilny, zrozumiała, że nie zawrócę.

Rozdział VIII Natalia zdążyła już wrócić do pracy, a Dorota przepadła jak kamień w wodę. Lidka wmawiała wszystkim, że przyjaciółkę gnębi paskudne zapalenie oskrzeli, ale kiedy opisywała symptomy choroby koleżanki, wyskakiwały jej na szyi czerwone plamy. Niezbity dowód mijania się z prawdą, jak długi nos u Pinokia. – Dzisiaj się do niej wybiorę – oświadczyła Natalia, odkładając słuchawkę. – Do Doroty? – Lidka obudziła się z zamyślenia. – W żadnym wypadku. – Dlaczego? – zdziwiła się Natalia. – Może czegoś potrzebuje. To bardzo miło, kiedy ktoś wpadnie. – Popatrzyła porozumiewawczo na Justynę. – Dla ciebie narażanie się nie jest wskazane. Sama dopiero co wyzdrowiałaś – przypomniała jej Justyna. – Poza tym ona ma męża. Ma się kto nią zająć – przypomniał Dawid. Lidka skrzywiła się, jakby zjadła coś kwaśnego. – Ma jeszcze mnie. – Postukała się w piersi. – W porządku – skapitulowała Natalia. – Ale daj znać, jeśli będę się mogła do czegoś przydać – poprosiła Lidkę. – Tak, choć raczej nie widzę takiej potrzeby – odrzekła, bębniąc nerwowo palcami o blat biurka. Nie trzeba być jasnowidzem, żeby dodać dwa do dwóch i zgadnąć, że u Doroty nie dzieje się najlepiej, ale jej problemy nie mają nic wspólnego z żadnymi bakteriami ani wirusami. Justyna z Bartkiem wyszli razem na lunch, aby podzielić się wątpliwościami. – Chyba mam poczucie winy – wyznała Justyna, przeglądając obiadowe menu. – Chętnie bym cię rozgrzeszył, ale możliwe, że byłaś tym palcem, który popchnął głaz z wielkiej góry. Z drugiej strony ostateczną decyzję podjęła ona. – Tak naprawdę nawet nie wiemy, czy coś się stało. – Przydeptałaś dumę Dori. Wkurzyła się, że prawdę o jej małżeństwie zna już nie tylko ona, ale więcej osób, i postanowiła coś z tym zrobić. Pewnie siedzi w domu i płacze, że misio się wyprowadził. I przeklina cały świat, a najbardziej, rzecz jasna… ciebie. – Też tak sądzę. Ale może powinieneś sprawdzić, co? – Ach, przejmujemy się? – Wolałabym, żeby nie wyskoczyła przez okno – skwitowała, podchodząc do lady. – To nie w jej stylu. Za bardzo martwiłaby się tym, jak będzie wyglądać po tym skoku. Prędzej się czegoś nałyka. – Nawet tak nie mów – wzdrygnęła się Justyna. – Żartuję. Ale wiesz co? Wpadnę do niej dzisiaj – obiecał, kierując się ku jedynemu wolnemu w barze stolikowi. Justyna przyłapała Borysa na wpatrywaniu się w zdjęcie Zosi. Nosił je w portfelu jeszcze przed wypadkiem, co niejako potwierdzało, że Zofia wiele dla niego znaczyła, że była mu bliska. Odkąd jednak utracił pamięć, pojęcie „bliski człowiek” znaczyło dla niego jedynie osobę, która przebywała z nim najdłużej, i paradoks polegał na tym, że taką osobą była dla niego Justyna. Pojęcie bliskości tłumaczyła mu Zosia na przykładach. Opowiadała o związku matki z dzieckiem, brata z siostrą, żony z mężem i widać, że czuła się odrobinę niezręcznie,

kiedy musiała go przekonywać, że taka bliska więź łączy także ich dwoje. – Tęsknisz? – zapytała Justyna, siadając obok niego na dywanie. – Nie wiem. Nie jestem pewien, czy podjąłem właściwą decyzję. Justyna popatrzyła na niego pytająco. – Jak mam się zbliżyć do niej na odległość? – Pytanie, czy chcesz się do niej zbliżyć. – Nie wiem. Prawie jej nie znam. Dużo mi opowiadała o nas, o sobie. W zasadzie ciągle do mnie mówiła. Lekarze twierdzili, że należy dużo ze mną rozmawiać, bym wszystko sobie przypomniał. Ja natomiast miałem wrażenie, że mogła mnie zagadać na śmierć, a i tak nic by się nie zmieniło. Czułem się przytłoczony. Przerażała mnie myśl, że ona wie o mnie wszystko, a ja nic. Jakbym na starcie dostał przegraną pozycję. Bałem się, że ona może wszystko mi wmówić i uformować mnie zgodnie ze swoimi potrzebami. – Chyba nie może wmówić ci wszystkiego… Zakładając oczywiście, że byłaby do tego zdolna, w co wątpię. Straciłeś część pamięci, ale fundament twojej osobowości chyba pozostał, co? – Martwiłem się, że to też jest iluzją. Powiedziała, że nie lubię sera żółtego. I wiesz co? Starałem się go jeść na siłę, żeby sprawdzić, czy ona mi tego nie wmawia, choćby dla zabawy. I naprawdę mi nie smakował, ale mimo to go jadłem. Głupie, co? – Owszem. – Wtedy bałem się zaczynać życie od nowa razem z nią. A nie pomyślałem o tym, że bez niej zaczynam jeszcze bardziej od zera. – Nie da się ukryć – przytaknęła, biorąc od niego zdjęcie Zosi. Miała pociągłą, drobną twarz o miłym uśmiechu i spokojnych oczach. – Tak sobie myślę… – Że? – Może czas wrócić do domu? – Alleluja! – Masz mnie dość? – Raczej obawiam się, że nigdy do tego nie dojdziesz. Ja także uważam, że zbyt szybko się poddałeś. – Dlaczego w takim razie nic mi nie powiedziałaś? – Nie taka była moja rola – odparła, oddając mu fotografię. – Nie chcę, żebyś spędzała samotnie święta. Będziesz się czuła samotna. – Przeciwnie – zaśmiała się. – Ale na pewno odczuję brak darmowej kucharki i gosposi. – Ty małpo! Justyna zrobiła skruszoną minę. – Czyli co? Wykorzystałem swoją jedyną szansę u ciebie? – Na to wygląda. Ja wolę jednak myśleć, że już nie będziesz potrzebował pomocy. Idź, zadzwoń do Zosi, bo jak się domyślam, już dość napsułeś jej krwi i nadwyrężyłeś cierpliwości. Kiedy Borys wrócił, wyglądał na człowieka zadowolonego z podjętej decyzji. Pewnie nadal miał obawy, ale wiedział, że warto podjąć ten trud. Mógł ponieść klęskę, ale wiele miał także do wygrania. – Przyjedzie po mnie jutro – oznajmił. – To świetnie – oświadczyła, wstając z podłogi.

– Myślałem, że będzie ci choć odrobinę smutno. – Po prostu staram się nie przyzwyczajać. Wtedy nie jest smutno. – No, dzięki. – Nie obrażaj się. Taka po prostu jestem. Wolę zapobiegać, niż leczyć. – Mrugnęła do niego i uśmiechnęła się, ale jakoś mało przekonująco. Nazajutrz w mieszkaniu Justyny pojawiła się żona Borysa. Cała postawa Zofii wyrażała ogromną wdzięczność i zakłopotanie. Nie ukrywała przy tym radości i ulgi, że jej mąż postanowił wrócić do domu i nie zamierza przekreślić wspólnie przeżytych lat. Ona trwała przy nim na dobre i na złe. Całe szczęście, że w końcu zrozumiał, że jej potrzebuje. – Gdybyś się przypadkiem nudziła podczas świąt, przyjedź do nas – zaproponował Justynie Borys, zamykając swój plecak. – Zapraszamy! – Zosia ochoczo potaknęła. – Dziękuję wam, ale raczej nie skorzystam. A ty – klepnęła Borysa po ramieniu – nie zapomnij obejrzeć Kevina. – Jasne. Odzywaj się czasem, bo zdziczejesz tutaj, a szkoda by cię było. – Nie martw się. – Uśmiechnęła się nieco pobłażliwie. – Od czasu do czasu zadzwonię, żeby sprawdzić, czy robisz postępy. – Justyna nauczyła mnie trochę gotować – zwrócił się do żony. – I całkiem nieźle sprząta – wtrąciła Justyna. – W takim razie chyba zostawię go tutaj jeszcze na trochę – zaśmiała się Zosia, stukając palcem wskazującym w policzek w udawanym namyśle. – O nie! Cudów ode mnie nie oczekuj – zaoponowała Justyna. Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, Justyna poczuła ulgę, że znowu jest sama i nie krępuje jej niczyja obecność. Ale nie mogła zignorować ciszy, która nagle zaczęła dzwonić jej w uszach. Włączyła radio i poczuła się znacznie raźniej, gdy usłyszała niski, przyjazny głos prezentera. Bartek nie był zadowolony z wizyty u Doroty. Podobno potraktowała go szorstko i udawała, że nic poza zapaleniem oskrzeli jej nie dolega. Ale nie wyglądała na chorą, tylko na załamaną. Próbował coś z niej wyciągnąć. Gdy zapytał o Pawła, wściekła się i wypchnęła go z mieszkania, a potem trzasnęła drzwiami. – Uznasz, że jestem stuknięty – zwrócił się szeptem do Justyny – ale poważnie się o nią martwię. – Skoro miała tyle energii, żeby wypchnąć cię z mieszkania, czuje się najwyraźniej całkiem dobrze, co? – uśmiechnęła się Justyna, nie przestając stukać w klawiaturę. – Jest źle. Ona jest załamana. – Jeśli tak cię zżera ciekawość, pociągnij Lidkę za język. – Spojrzała znad ekranu komputera na koleżankę pałaszującą kolejnego pączka. – Na pewno ulegnie. Nie wygląda na kogoś, kto ma silną wolę. – A może ty wpadniesz do Doroty? – podsunął. – Ja?! Chyba żartujesz. Ciebie wywaliła z mieszkania. Mnie skróciłaby o głowę. – Ale może pod wpływem emocji coś się jej wymsknie. Czuję, że ona potrzebuje pomocy. – Na pewno nie ode mnie. – Justyna odwróciła się na krześle w jego stronę. – Na mnie nie licz. Chcesz, to idź do niej i stój pod drzwiami. Może się nad tobą zlituje. Aha, jeszcze jedno, przestań się okłamywać, że nic do niej nie czujesz.

– Owszem – wyprostował się – czuję. Sympatię. Justyna odciągnęła wymownie dolną powiekę. – O, tu mi jedzie. – Odczep się. – Wstał z krzesła i poszedł do Lidki. Już w południe było wiadomo (Lidka nie opierała się długo), że przyparty do muru mąż Doroty przyznał się do romansu (jednego z wielu) i bez większego żalu spakował swoje rzeczy i wyniósł się do kochanki. Dorotę podobno zaskoczyło jego odejście. Liczyła na spektakularne przeprosiny. Była pewna, że kiedy jego niewierność wyjdzie na jaw, Paweł się pokaja i rzuci się do jej stóp, błagając o kolejną szansę. Kiedy nic podobnego nie nastąpiło, Dorota straciła grunt pod nogami i… o tym, co się stało później, Lidka już nie powiedziała. – Zabiłaby mnie za to! – oświadczyła z grobową miną, łapiąc się obiema dłońmi za serce. Po usłyszeniu tych rewelacji Bartek postanowił wybrać się do Doroty ponownie. Justyna nie dała się namówić. Poza tym dzisiaj spodziewała się wizyty pracowników firmy meblarskiej, w której jakiś czas temu zamówiła meble do salonu. Cieszyła się na myśl, że będzie miała co robić po południu. Ułoży rzeczy w nowych szafkach, a książki z pudeł wreszcie znajdą swoje miejsce w witrynie z bukowego drewna. Wieczorem, ścierając pył z dostarczonych mebli, rozmyślała o Lidce. Może nie dałoby się jej nazwać królową lojalności, ale nie była kompletną paplą, za jaką Justyna ją uważała. Fakt, powiedziała więcej, niż życzyłaby sobie Dorota, ale jednak nie zdradziła wszystkiego. Najważniejsze szczegóły zachowała dla siebie. Okazała się zatem lojalna. Może się bała, że jej idolka się dowie i zakończy ich przyjaźń? A może po prostu była osobą godną zaufania? Jeśli tak, Justyna pomyliła się w tej kwestii nie pierwszy raz w życiu. Czyżby nie potrafiła ocenić, komu można ufać, a komu nie? Znalazła kolejny dowód na to, by trzymać się na dystans. Za takie błędy się płaci. I to słono. Z zeszytu w twardej oprawie 02.02.2012 Życie z Mirkiem przez pierwsze lata przypominało sielankę. Matka nigdy go nie polubiła, ale w końcu pogodziła się z moim odejściem. Planowaliśmy kupno mieszkania, dzieci, ale najpierw chcieliśmy stanąć pewnie finansowo na nogach. Kiedy wydawało nam się, że nadszedł moment, by w naszym życiu pojawił się nowy członek rodziny, mama zachorowała. Diagnoza była druzgocąca. Rak szyjki macicy w zaawansowanym stadium. Mój świat zatrząsł się w posadach. Czułam się winna. Gdybym nie odeszła z domu, została przy niej, dopilnowałabym jej badań. Może bym ją przed rakiem ustrzegła... Mirek starał się wybić mi z głowy te samooskarżenia, ale ja wiedziałam swoje. Zaczęło się piekło. Szpitale, operacje, trudne i wyniszczające leczenie. Mama nikła w oczach. W końcu lekarze zaczęli mnie unikać, by w końcu oznajmić, że jej dni są policzone. Przeczuwałam to. Byłam zdruzgotana, ale udawałam spokojną. Chciałam ponownie być opoką dla mamy i Baśki. Reakcja siostry zaskoczyła mnie kompletnie. Kiedy powiedziałam jej, że potrzebuję pomocy przy mamie, zagryzła wargę i spoglądając mi prosto w oczy, powiedziała: – Zawsze świetnie sobie radziłaś ze wszystkim sama. Z tym też sobie poradzisz.

Powiedziała to spokojnie i naturalnie. Zapiekło mnie każde jej słowo. Nigdy bym nie podejrzewała jej o taką bezwzględność. Zostawiła mnie samą z tym wszystkim, ale zrzuciłam to na karb szoku. Usprawiedliwiałam Baśkę, że nie potrafi stawić czoła trudnej sytuacji, że nie zdoła tego dźwigać. Kiedy matka umierała, moja siostra celebrowała swoje nowe studenckie życie. Nie mogłam odmówić jej do tego prawa. I nie chciałam, choć nie rozumiałam jej zachowania. W głowie mi się nie mieściło, że przestała odwiedzać mamę. Dlaczego nie pomagała w jej pielęgnacji? Dlaczego nie przychodziła, by chociażby z nią porozmawiać, i przestała nawet pytać o to, jak się czuje. Mirek mnie wspierał, ale pojawiły się między nami kłótnie. Uważał, że nasz związek odstawiłam na boczny tor. Czuł się zapomniany i nieważny. Zarzucał mi, że zajmuję się wyłącznie życiem matki. Próbowałam mu to wynagrodzić, ale szczerze powiedziawszy, często nie miałam już siły, ani fizycznej, ani psychicznej, by zadbać jeszcze o jego dobre samopoczucie. Może popełniłam błąd? Choroba mamy i jej odchodzenie spalały mnie do cna. Nie potrafiłam inaczej. Chciałam wykorzystać każdą chwilę, która nam jeszcze pozostała, ale umykały mi te momenty, które powinnam spędzać z mężem. Czasem mówił, że moja matka mogłaby już umrzeć, bo on nie jest w stanie dłużej patrzeć, jak się wykańczam. Że całe życie dla niej się poświęcam i jak tak dalej pójdzie, to umrę razem z nią. Nie znosiłam go za te słowa. Uważałam, że jest okrutny i bezduszny. To nie był już ten sam mężczyzna, który szeptał mi do ucha miłosne wiersze. W moim pojęciu Mirek w chwili próby się nie sprawdził. Czułam się także opuszczona przez siostrę, ale ją potrafiłam usprawiedliwić. Zawsze była najmłodsza, więc to nią się opiekowano, przyzwyczaiła się, że ją przed wszystkim chroniłam. Nie potrafiła podjąć podstawowej odpowiedzialności i z tego powodu także czułam się winna. Zobaczyłam ją w zupełnie innym świetle, kiedy po pogrzebie matki, po złożonych nam kondolencjach, odciągnęła mnie na bok. – Myślę, że mogłaś zrobić więcej. Na pewno mogłaś zrobić więcej! – powiedziała oskarżycielsko. Bóg mi świadkiem, że chciałam ją wtedy spoliczkować. Ale poczułam się, jakby zamieniono mnie w kamień. Oniemiała patrzyłam, jak odchodzi prowadzona pod ramię przez jakiegoś chłopaka, którego nawet mi nie przedstawiła. Nie zrobiłam nic. Jeszcze kilka miesięcy jej słowa dzwoniły mi w uszach i wyrzucałam sobie, że faktycznie mogłam zrobić więcej.

Rozdział IX W powietrzu zapachniało świętami. Miasto przywdziało świetlistą biżuterię z kaskad lamp i neonów. Ludzie poddali się przedświątecznej gorączce. Zaaferowani gonili za prezentami dla najbliższych. Zapanowała atmosfera entuzjazmu i wyczekiwania. Nawet śnieg spadł jak na zamówienie. Biały puch sypał od tygodnia i nie wyglądało na to, aby miało mu się to sprzykrzyć. Dzieci były tym faktem zachwycone, co dawało się zauważyć po liczbie bałwanów ulepionych w okolicy. Ale i dorośli wyjątkowo nie narzekali na świat przykryty śnieżną puchową kołdrą. W końcu nadchodziły święta… Przeciskając się między ludźmi, których ilość na miejskim deptaku przywodziła na myśl jakąś wielką demonstrację, Justyna czuła coraz większą złość. Miała wrażenie, że ludzie albo idą za wolno, albo bezmyślnie na nią wpadają. Był piątek, a ona z nudów wybrała się na spacer. Przy okazji chciała zajrzeć do księgarni i może jeszcze kupić sobie nowy ciepły sweter z golfem, bo temperatura spadała na łeb na szyję. Justynie jednak wypadło z głowy, że gorszego czasu na leniwe, spokojne spacerowanie po sklepach nie mogła wybrać. Kiedy przeglądała album o architekturze w tłumie ludzkich rąk wyciągających się nad nią, pod nią i z każdego boku, zrezygnowała i rozzłoszczona wyszła z księgarni bez zakupów. Bogatsza o nowe doświadczenie, zamiast do popularnej sieciówki weszła do butiku z nieco droższymi ubraniami, w nadziei, że tam znajdzie chwilę spokoju, a przy okazji wymarzony golf. Wiedziała, że za kameralną atmosferę trzeba będzie nieco więcej zapłacić, ale w tym momencie nie miało to znaczenia. Zamiast tłumu innych kobiet musiała stawić czoła tylko jednej ekspedientce, która nieco za bardzo chciała jej pomóc, ale ostatecznie Justyna postanowiła wytrzymać jej nadgorliwość. Zamiast blasku oślepiających, intensywnych halogenów tliło się umiarkowane światło. Z głośników nie atakował ani George Michael, ani Mariah Carey, ale płynęła kojąca nerwy muzyka. Idealny sklep na relaksujące zakupy. Swetrów z golfem nie było, ale Justyna wypatrzyła błękitne kaszmirowe swetry z dekoltem w łódkę. Mimo imponującej ceny nie mogła sobie odmówić przyjemności przymierzenia czegoś tak miłego w dotyku. Poczuła, jak kaszmir muska jej skórę, grzejąc ją rozkosznie, i wiedziała, że nie wyjdzie bez tego błękitnego ciuszka, nawet jeśli resztę miesiąca będzie musiała spędzić o chlebie i wodzie. Do swetra dobrała jasnoszare spodnie z wełny bouclé. Zakupy jak wiadomo wciągają, a Justyna nie miała ochoty ponownie wychodzić na ulicę, gdzie panował przedświąteczny trans, więc stanęła jeszcze przy gablocie z dodatkami i zastanawiała się nad doborem paska. Rozmyślała właśnie nad kolorem grafitowym, gdy do sklepu weszła kolejna klientka. Justyna uznała, że czas najwyższy się zbierać. Spojrzała w kierunku wejścia i decyzja o ewakuacji nabrała rangi priorytetu. Przy wieszakach z sukienkami stała bowiem Dorota, witana z równie przesadną serdecznością, jak Justyna kilka minut wcześniej. Justyna podeszła do kasy uregulować rachunek. – Czy jest pani zainteresowana naszą kartą stałego klienta? – zapytała ekspedientka, nieświadoma, że klientka pragnie pozostać niezauważona. Justyna może i byłaby zainteresowana, ale dla dobra sprawy zaprzeczyła ruchem głowy. Na nic się to zdało, bo Dorota właśnie spojrzała w jej kierunku. Obie dobrze wiedziały, że to spotkanie żadnej z nich nie napawa szczęściem.

Justyna sięgnęła po torby z zakupami i ruszyła ku wyjściu. – Cześć. – Dorota odezwała się pierwsza. – Cześć – rzuciła Justyna i minąwszy ją, skierowała się w stronę drzwi. – Nawet nie zapytasz, jak się czuję? Justyna niechętnie się odwróciła. – Nie pytam, bo się domyślam. Dorota zrobiła kilka kroków w jej stronę. Stanęła twarzą w twarz z koleżanką. Z boku wyglądały, jakby miały zamiar się pocałować. – Na pewno jesteś z siebie zadowolona – wysyczała z nienawiścią. – Słucham? – Rozchrzaniłaś mi życie. Justyna przełknęła ślinę. – Chyba sama je sobie rozchrzaniłaś. Albo raczej zrobił to twój mąż. – Zawsze jesteś taka bezpośrednia? – Dorota zmrużyła oczy. Jej rzęsy wydały się jeszcze dłuższe niż zwykle. – Zobaczysz, jeszcze ci życie dokopie. – Co ty możesz o mnie wiedzieć? – wycedziła przez zęby Justyna. – Problem w tym, że poza sobą samą nie widzisz już nic więcej. – Może ta srebrna panią zainteresuje? – zwróciła się do Doroty ekspedientka, która wyszukała dla niej kreację do przymiarki. Obie koleżanki ponownie wymieniły nienawistne spojrzenia i się rozstały. Justyna postanowiła wrócić do domu. Miała dość wrażeń na dziś. Myślała o Bartku, który się zamartwiał o Dorotę, podczas gdy ona nie wyglądała na osobę szczególnie zdruzgotaną. Łaziła po sklepach i miała dość energii, by skakać ludziom do oczu. Niedługo pewnie znajdzie kolejnego mężczyznę, na którym się uwiesi, i wszystko wróci do normy. Mężczyzna był jej potrzebny jako niezbędny element wizerunku, jak markowa torebka czy świetnie skrojona garsonka. Obawiała się, że Bartek miał fałszywy obraz Doroty i zupełnie niepotrzebnie jej współczuł. Jakby wywołany do odpowiedzi, kolega zadzwonił. – Wracając od klienta, postanowiłem znowu wpaść do Doroty. Nie otwiera, nie odbiera telefonu. Może zadzwonić na pogotowie? A jeśli sobie coś zrobiła? – referował przejęty. – Czy pogotowie umie pomóc w doborze odpowiedniej kiecki? – zakpiła Justyna. – Nie rozumiem, o czym mówisz. Piłaś coś? Bo jeśli tylko chcesz się wyzłośliwiać… – Spotkałam twoją Dorotkę na zakupach – przerwała mu. – Myślę więc, że nie masz się czym martwić. – Ach tak – odparł zaskoczony. – No to dobrze. Przepraszam, że na ciebie napadłem. I to nie jest moja Dorotka – zreflektował się po chwili. – Jak to nie? – Justyna się zaśmiała. – Przed sekundą głos ci drżał z przejęcia. – Faktycznie trochę się martwiłem. – Posłuchaj mojej rady i zakręć się wokół niej, póki czas, bo coś mi mówi, że długo samotna nie będzie – rzuciła, naciągając kaptur na głowę, bo śnieg mocno zacinał. – Jesteś monotematyczna. – Ty też! I to jak. – Czyżbyś wybrałaś się na świąteczne zakupy? – Skądże! – zaprzeczyła. – Muszę kończyć, pa – ucięła i schowała telefon do torebki. Co oni wszyscy z tymi cholernymi świętami, pomyślała, czekając na przejściu dla

pieszych. Patrzyła na twarze osób stojących po przeciwnej stronie ulicy. Wszyscy byli uśmiechnięci i jacyś tacy odświętni. Dzieci wygłupiały się ze swoimi rodzicami. Jakby wszyscy nałykali się prozacu. Nie przeszkadzało im zimno, śnieg, nawet tłok. Justyna poczuła się wyizolowana. Inna. Samotna. Nikt nie powinien się czuć sam w tym czasie, a ona właśnie tak się czuła. Pomyślała o matce i siostrze. Pomyślała o Mirku. Pomyślała o ojcu. Smutek ścisnął jej gardło. Światło zmieniło się na zielone. Dzieci ciągnęły swoje sanki. Ludzie szli obok niej, wesoło rozmawiając. Miała ochotę krzyknąć: Stop! Jest mi bardzo smutno! Przestańcie się śmiać! Ale przygryzła tylko wargi z bezsilności. Przeszła na drugą stronę ulicy, skrywając swój żal w sercu. Już miała skręcić w ulicę, która prowadziła w stronę jej domu, kiedy stanęła obok pubu. W środku siedziało niewielu ludzi, lokal wydał się Justynie oazą spokoju. Naszła ją ochota na grzane wino. Pragnęła się rozgrzać i nieco znieczulić alkoholem. Ściany lokalu pomalowano na kolor śliwkowy. Zresztą całe miejsce utrzymane było w odcieniach fioletu. Począwszy od kanap i foteli, po fiołki stojące na parapetach okien. Całości dopełniały złote dodatki, między innymi lampy imitujące stare świeczniki i złocone na brzegach stoliki. Kolory sprawiały, że wnętrze sprawiało przytulne wrażenie. Justyna usiadła w jednym z pikowanych foteli z przesadnie wysokim oparciem i poczuła, że nie znajdzie w sobie siły, aby stąd wyjść. Upewnił ją w tym drugi grzaniec. Kiedy skupiła się na wyciskaniu plastra pomarańczy pływającego po powierzchni wina, z tyłu usłyszała znajomy głos. Z niedowierzaniem prychnęła pod nosem. To Dorota pytała kelnera o najbardziej przytulne miejsce w lokalu. Justyna podparła brodę na dłoni i odchrząknęła. – Śledzisz mnie? Dorota odwróciła się i sądząc po rozwartych ustach, także była zdziwiona. – Nie wierzę własnym oczom. – Myślę, że zbrodnię powinnaś planować jakoś bardziej… skrycie – poradziła Justyna, opierając się ponownie o oparcie fotela. Dorota podeszła do jej stolika i złożyła ręce na piersi. – Zamordowałam cię w myślach już tyle razy, że w zupełności mi wystarczy. Justyna roześmiała się. – To było nawet zabawne. Nie sądziłam, że potrafisz powiedzieć coś równie inteligentnego. – Dobra. – Dorota zaczęła ponownie zapinać ledwo co odpięte guziki płaszcza. – Wychodzę. O jedną z nas za dużo w tym pubie. Justyna poklepała fotel stojący obok niej. – Siadaj. Drugiego tak miłego miejsca nie znajdziesz. Na moment możemy zawiesić broń. – Chwila dobroci, czy co? – Dorota popatrzyła na nią podejrzliwie. Justyna uniosła duży fioletowy kubek. – Dobre wino tutaj serwują. Polecam. – Ubzdryngoliłaś się? – Jeszcze nie, ale jak tak na ciebie patrzę… myślę, że tobie by się także przydało. Dorota spojrzała na Justynę, jakby się zastanawiała, gdzie jest ukryty haczyk. W końcu machnęła ręką i rzuciła torebkę na fotel. Zakupy ustawiła pod stołem. – Ostatecznie chyba wytrzymam jednego drinka w twoim towarzystwie – oświadczyła, rozpinając ponownie płaszcz.

– Czy to nie dziwne, że zaglądamy w te same miejsca? – zagaiła Justyna. – Mnie ostatnio dziwi tak wiele rzeczy, że jedna mniej czy więcej nie robi różnicy. Justyna wiedziała, do czego nawiązuje, dlatego wolała zająć się piciem swojego wina. – Skąd wiedziałaś? – odezwała się Dorota, gdy kelnerka przyniosła jej drinka. – Spotkałam go… ich w chińskiej knajpie. Zachowywali się jednoznacznie. Miałam ci nie mówić, ale wkurzyłaś mnie wtedy. – Można zatem poruszyć taką górę lodową? – Dorota uniosła brwi. – Można, ale potem zatapiam pozornie niezatapialne statki – odcięła się Justyna, która mimo krążących we krwi procentów bynajmniej nie straciła przytomności umysłu. – Uważasz, że pójdę na dno? Niedoczekanie. – Wcale na to nie czekam. Coś sobie ubzdurałaś. – Traktujesz mnie jak wroga numer jeden. Albo nie… raczej jakbyś uważała, że nie jestem godna twojego wyniosłego towarzystwa. – Opisałaś dokładnie swoje zachowanie wobec mnie. – Patrzysz na wszystkich z góry. Z dystansem i chłodem. – Myślę, że odrobinę przesadzasz, a nawet jeśli masz trochę racji, to innym moje zachowanie jakoś nie wadzi. Zastanów się, dlaczego przeszkadza akurat tobie? – Denerwuje mnie, i tyle. – Dorota założyła nogę na nogę. – Wkurza cię to, że mam dystans do wszystkiego czy dystans do ciebie? Nie lubisz być ignorowana, co? Dorota wyglądała na zmieszaną. Szybko jednak uniosła brodę. – Nikt nie lubi – rzuciła. – Szczególnie jeśli kiedyś tak się poczuł. Zignorowany, zapomniany i nieważny. – Bartek ma zbyt długi język… Już ja sobie z nim pogadam – powiedziała powoli Dorota. – Albo mu od razu go odetnę. – Daruj chłopakowi. Chcę tylko powiedzieć, że nie musisz rozpychać się łokciami, żeby inni cię zauważyli. Podobno kiedyś byłaś inna. Dorota upiła kilka łyków drinka i odstawiła kieliszek na stolik. – To powiedz, co się przydarzyło tobie, że jesteś… taka niedostępna. Łatwiej grzebać w cudzych niż w swoich brudach. – Nieźle kombinujesz, ale pudło. Ja wybrałam świadomie. Twój przypadek jest inny. – Skąd niby wiesz? – Bo się miotasz, choć próbujesz to ukryć. – A ty niby tego nie robisz? – Robiłam. Kiedyś. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo się miotałam. Ale coś sprawiło, że przestałam. Ty także możesz. – Co takiego się wydarzyło? – Długo by mówić. Poza tym nie chcę. Jeśli mogę ci doradzić, to bądź nieco milsza dla Bartka. Mam wrażenie, że… Albo nie – urwała. – No dokończ. – Może kiedyś sama zauważysz. – Bzdury wygadujesz. Może nie zamawiaj już kolejnego wina, co? – Dorota popatrzyła wymownie na kubek w rękach Justyny. – Nie martw się, wszystko mam pod kontrolą. Kiedy zamierzasz wrócić do biura? – Stęskniłaś się już?

– Pytam tylko, do kiedy będzie w biurze przyjemnie. – Jeszcze trochę możesz się cieszyć miłą atmosferą. Nie spieszy mi się do pracy. – Jak się w ogóle czujesz z tym wszystkim? – Naprawdę cię to obchodzi czy masz ochotę napawać się moim nieszczęściem? – Nie chcesz, to nie mów. – Czuję się jak wyrzucona na śmietnik. Po latach spędzonych w worku ustawionym przed drzwiami i czekającym na wyniesienie. W końcu się zebrał i mnie wyrzucił. Justyna oparła dłonie na blacie stolika. Polakierowane drewno było śliskie i chłodne. – Posłuchaj mnie uważnie. Chociaż ten jeden raz. To ty… ty – wskazała na nią palcem – go wyrzuciłaś! W końcu! Dorota patrzyła na Justynę pytającym wzrokiem. Po chwili kąciki jej ust zaczęły się unosić. – Lepiej nie mów już nic więcej, bo jeszcze cię polubię – odrzekła, na co obie się roześmiały. Spędziły razem jeszcze godzinę, rozmawiając o drobiazgach. Wybierały lekkie tematy, które miały zatrzeć wrażenie, że wiedzą o sobie więcej, niż powinny. Rozstały się z poczuciem, że nie był to zmarnowany czas, a nawet dało się go uznać za przyjemnie spędzony. Obie jednak doskonale wiedziały, że raczej nigdy tego nie powtórzą. Justyna weszła do mieszkania. Zdjęła buty i płaszcz. Torby z zakupami zostawiła w przedpokoju. Zapaliła światło w salonie i usiadła na kanapie. Patrzyła na swoje stopy, które mimo grubych skarpet i tak bardzo zmarzły. Wokół panowała cisza. W jej głowie rozbrzmiewały echem to świąteczne piosenki, to ludzkie śmiechy i gwar rozmów z pubu. Usłyszała znajome drapanie w szybę. Za balkonowymi drzwiami zobaczyła stojącego na tylnych łapach kocura. Wyprężył się jak struna i wyglądał na zadowolonego z jej powrotu. Wpuściła go do środka. Miauknął radośnie na powitanie i zrobił ósemkę między jej nogami, omiatając ją ogonem niczym lianą. Ukucnęła i podniosła go z podłogi. Usiadła ponownie na sofie, z kotem na kolanach. Ku jej zdziwieniu nie uciekł, a nawet mruczał i ugniatał ją swoimi łapkami, jakby szykował sobie wygodne posłanie. Delikatnie wsunęła palce w miękkie futerko i przytuliła zwierzaka mocno, tak że mordkę miał w zagłębieniu między jej szyją a ramieniem. Czuła jego mokry nosek i wydychane powietrze. Zrobiło jej się ciepło na sercu i błogo. Nie była sama. A może on nie ma właściciela. Może go przygarnę i tak będzie już zawsze, pomyślała. Zawsze… „Zawsze” nie istnieje. Szybko wyobraziła sobie, że kocur ucieka i nie wraca, bo woli chadzać własnymi ścieżkami. Wyobraziła sobie, jak upomina się o niego właściciel. Wyobraziła sobie, jak kot choruje i umiera. Wszystko znowu prowadziło do tego momentu. Do tego, od którego uciekła. Od porzucenia, od zranienia, od straty. Nie podejmie takiej decyzji. Nie potrafi się na to znowu narażać. Nie chce. Nie może. Nie umie. Łzy spadały na kocią sierść, a ona, głaszcząc zwierzaka, wycierała je dłonią. Z zeszytu w twardej oprawie Pierścionek z różowym oczkiem 25.02.2012 Czasami spotykają się ze sobą dwie osoby. Dwie diametralnie inne osoby. Różne

z wyglądu. Inaczej wychowane. O odmiennych temperamentach, zainteresowaniach, planach na przyszłość, innym stylu ubierania i sposobie myślenia. Ale łączy je coś nieokreślonego. Coś, co jest ponad wszystkimi różnicami. Coś, co przyciąga i zbliża je do siebie. Świetnie się ze sobą dogadują. Rozumieją się w lot i często bez słów. To łączy ze sobą dwie bratnie dusze. Tak właśnie było ze mną i z Anką. Odkąd w pierwszej klasie ogólniaka usiadłyśmy ze sobą w ławce, coś zaskoczyło i potem już działało jak dobrze naoliwiona maszyna. Początkowo patrzyłam na nią sceptycznie, bo nosiła wyłącznie czarne ciuchy i malowała mroczną kreskę na oczach. Ja byłam zwyczajna do bólu i nie lubiłam się wyróżniać. Przez kilka pierwszych sekund patrzyła na mnie z lekkim niesmakiem. Byłam przecież materializacją wszystkiego tego, co ona odrzucała. Potem jednak wymieniłyśmy ze sobą pierwsze zdania. Niezły ten geograf (to ja). Ale mógłby zgolić wąsa! (to Anka). I zrozumiałyśmy, że jest między nami jakaś nić porozumienia. Coś, co nie daje się logicznie wytłumaczyć, ale bez wątpienia istnieje naprawdę. Ramię w ramię przeszłyśmy przez liceum. Razem robiłyśmy ściągi na historię. Ona tłumaczyła mi matmę, a ja pisałam za nią rozprawki z angielskiego. Razem podkochiwałyśmy się w tych samych chłopakach i razem dorastałyśmy. Mogłyśmy na siebie liczyć. To u Anki znalazłyśmy z Baśką schronienie, kiedy postanowiłam dać matce do zrozumienia, że dłużej nie zniesiemy jej pijaństwa. Anka wiedziała o mnie wszystko, choć o alkoholizmie mamy dowiedziała się późno. Tak bardzo się tego wstydziłam. Ale tylko jej odważyłam się o tym powiedzieć i tylko ona mnie rozumiała. Ja starałam się być najlepszą przyjaciółką na świecie i dawałam z siebie wszystko. Po maturze Anka poszła na inżynierię dróg i mostów, ja na anglistykę. Nasza przyjaźń na tym nie ucierpiała, co podobno dość rzadko się zdarza. Anka miała ścisły, konkretny umysł, ale miękkie serce i tendencję do wybierania niewłaściwych facetów. Byłam na każde jej zawołanie. Pocieszałam i przynosiłam kolejne opakowania chusteczek. Zdarzało mi się zawalić niejeden egzamin, gdy Anka zerwała z kolejnym chłopakiem i potrzebowała wsparcia. Zawsze mogła na mnie liczyć, bo pamiętałam, jak niegdyś ona pomagała mnie. Kiedy jej tata miał wylew, siedziałam razem z nią na szpitalnym korytarzu i powtarzałam jak mantrę, że wszystko będzie dobrze. A potem zanosiłam mu obiady do szpitala, kiedy okazywało się, że Ance nagle wypadła randka z następnym zjawiskowym facetem („tym razem to na pewno TEN”, mówiła). Myślę, że w którymś momencie równowaga naszej przyjaźni uległa zachwianiu. Ja głównie dawałam, a Anka przywykła do brania. Tłumaczyłam sobie, że przecież tak czasami w życiu bywa. Rozumiałam, że mężczyźni są dla niej bardzo ważni. Czegoś u nich szukała, ale nie potrafiła tego znaleźć. Kiedy spotkała Sebastiana, od razu wiedziałam, że to poważniejszy związek, bo przestała do mnie dzwonić. Mimo wszystko cieszyłam się, że w końcu znalazła miłość. Ja postanowiłam skupić się na Mirku. Zrozumiałam, że teraz nasza przyjaźń musi zejść na dalszy plan. Przynajmniej tak chciała Anka. Czasami wyciągałam ją na kawę, ale odnosiłam wrażenie, że ciągle spogląda na zegarek, a głównym tematem naszych rozmów stał się Sebastian. Kiedy zwróciłam na to uwagę, wyraźnie dotknięta odparła, że chyba zazdroszczę jej fantastycznego faceta. W głowie mi się nie mieściło, jak w ogóle mogła tak pomyśleć. Chyba zdała sobie sprawę, że nieco przesadziła. Przez jakiś czas zaczęła przypominać mi dawną Ankę. Spotykaliśmy się czasem we czwórkę i było naprawdę sympatycznie. Kiedy mama zachorowała, cała zapłakana pojechałam do Anki. Bardzo pragnęłam, by mnie przytuliła i zapewniła, że wszystko będzie dobrze. I owszem, Anka pogładziła mnie po

plecach. – To naprawdę potworne – powiedziała i dodała: – Ale takie jest życie. Potem przybrała smutną minę i wtrąciła, że wybiera się z Sebastianem na zakupy, bo planują kupno nowego materaca. Podobno była już spóźniona. Roztrzęsiona i zapłakana nie zrozumiałam wtedy, co tak naprawdę się wydarzyło. Wróciłam do domu i wypłakałam się na ramieniu Mirka. Chciałabym napisać, że następnego dnia Anka się opamiętała i przyszła do mnie z przeprosinami, a potem dzielnie mnie wspierała podczas choroby mamy, ale nic takiego nie nastąpiło. Dla mnie to był ogromny cios. Kiedyś do mnie zadzwoniła i zapytała, jak się miewam. Odpowiedziałam, że beznadziejnie, bo mama czuje się coraz gorzej, a ja nie daję już rady. – Aha – odparła tylko, a później wzięła głęboki wdech i dodała: – Bo wiesz, Sebastian mnie zostawił. Jestem zdruzgotana! Nie obchodziło jej moje cierpienie. Tak naprawdę chciała opowiedzieć o sobie. Wysłuchałam wtedy biadolenia Anki, powiedziałam coś pocieszającego, po czym pożegnałam się i odłożyłam słuchawkę. Rozczarowania bolą. Mama umarła. A ja wiedziałam, że teraz muszę skupić się na moim małżeństwie. Mirek czuł się odsunięty na boczny tor. Może popełniłam błąd? Wtedy jednak czułam, że muszę całą swoją energię poświęcić matce. Może przesadziłam? Pamiętam doskonale… aż za dobrze… Każdego dnia wkładam sporo trudu, by o tym nie myśleć. Wchodzę do mieszkania. Staję w drzwiach sypialni. Widzę Mirka z kobietą nagich w splątanej pościeli. Jak na zwolnionym filmie ona odwraca głowę w moją stronę. Nic nie słyszę oprócz mojego przyspieszonego oddechu. Nigdy nie zapomnę jej wzroku. Anka nie była zaskoczona. Anka nie przepraszała. Wzięła to, na co miała ochotę. W drugiej klasie liceum dostałam od niej srebrny pierścionek z różowym oczkiem. Na znak naszej przyjaźni. Abym zawsze o niej pamiętała. Nigdy o niej nie zapomnę, choć pierścionek nie jest mi do tego potrzebny. Nosiłam go przez te wszystkie lata. Wtedy zdjęłam go po raz pierwszy i rzuciłam na łóżko. Na tę zmiętą, skotłowaną pościel, w której leżał mój mąż z moją najlepszą przyjaciółką.

Rozdział X Jakaś niewidzialna siła zmusiła ją do podjęcia tej decyzji. Pożyczyła samochód od Bartka, który w święta spędzał u rodziców, i ruszyła w drogę. Nie wiedziała nawet, czy odważy się przekroczyć próg hospicjum. Spakowała makowiec oraz miskę pierogów z kapustą i pojechała do ojca. Była Wigilia, więc większość ludzi o tej porze siadała już do kolacji. Ona cały dzień spędziła na rozmyślaniach – jechać czy zrezygnować z tej wizyty. Spędziła wiele świąt z matką i siostrą, myśląc o ojcu. Matka nie żyła, a z siostrą straciła kontakt. Za to mogła spotkać się z ojcem. I chyba dlatego zdecydowała, że pojedzie do Opatowa. Z cichej tęsknoty za obecnością rodziców w jej życiu. Ta tęsknota nie zgasła nawet zalewana żalem i pretensjami. Jechała powoli, bo śnieg sypał gęsto i widoczność była mocno ograniczona. W którymś momencie miała ochotę zawrócić, ale postanowiła, że jakoś się do Opatowa dotoczy. W oknach mijanych domów świeciły się lampki na choinkach. Rodziny łamały się opłatkiem i składały sobie życzenia. A pośród zamieci ona, niepewna tego, co ją czeka na miejscu. Niepewna podjętej decyzji. Justyna wjechała do Opatowa, o czym dowiedziała się z oblepionej śniegiem tablicy. Zaczęła się martwić, jak trafi do hospicjum. Nie zabrała GPS-a. Na ulicach nie było żywej duszy, bo wszyscy grzali się w domach, więc nie miała kogo zapytać o drogę. Na szczęście przy kolejnym skrzyżowaniu zauważyła znak wskazujący dojazd do ośrodka. Osiemset metrów dalej znalazła parterowy budynek ze spadzistym dachem, stojący pośród wysokich sosen. We wszystkich oknach paliły się światła. W jednym dostrzegła nawet olbrzymią choinkę. Justyna nie wyłączyła silnika, tylko siedziała i patrzyła. Bała się. Przerażało ją to miejsce kojarzące się ze śmiercią. Niepokoiła się spotkaniem z ojcem. W oknie, w tym, w którym stała choinka, poruszyła się firanka. Zobaczyła jakiegoś mężczyznę i odruchowo osunęła się w fotelu. Poczuła się, jakby przyłapał ją na czymś wstydliwym. Jakby przejrzał ją na wylot i zdemaskował wszystkie jej obawy. Wrzuciła wsteczny, by czym prędzej uciec z tego miejsca, ale nagle otworzyły się drzwi i mężczyzna, który przed chwilą wyglądał zza firanki, zaczął zmierzać w jej stronę. Ja pierdzielę, Justyna zaklęła pod nosem. Mężczyzna zapukał w okno. Justyna opuściła szybę. – Słucham? O co chodzi? – zapytała. – Chciałem zapytać o to samo – odrzekł, zakładając kaptur na głowę, gdyż śnieg sypał coraz mocniej. – Zabłądziła pani? – Nie. Właściwie… zastanawiałam się, czy wejść do środka. – Do nas? – Chciałam odwiedzić Waldemara Zabielskiego. Podobno przebywa tutaj. – Ach, pana Waldka. Jest u nas od miesiąca. – Jak się czuje? – Tak jak może się czuć terminalnie chory człowiek spędzający samotnie święta. Pani należy do jego rodziny? Justyna popatrzyła się przed siebie. Przez głowę przemykały jej różne myśli i warianty odpowiedzi na to pytanie. – To mój ojciec – odrzekła w końcu.

– Naprawdę? Bardzo się cieszę, że pani przyjechała. Na pewno będzie uradowany. To dla niego bardzo ważne. Justyna odchrząknęła i wyjęła kluczyki ze stacyjki. – Chodźmy zatem. Zmarznie pan na mrozie – orzekła, zabrała z siedzenia pakunki z jedzeniem i zamknęła samochód. – A pan kim jest? – Nazywam się Jacek Cieślak. Jestem kierownikiem tego ośrodka. – Nie spędza pan świąt z rodziną? – Podopieczni są moją drugą rodziną. A poza tym dyżur to dyżur, czasem wypada w święta. Justyna spojrzała na niego z podziwem. Na usta cisnęło jej się wiele pytań, ale każde zabrzmiałoby nietaktownie, dlatego milczała. Słychać było tylko skrzypienie śniegu pod ich butami. – Pan Waldemar to bardzo sympatyczny człowiek – odezwał się, przepuszczając ją w drzwiach. – Doprawdy? Prawie go nie znam – rzuciła, gdy szli korytarzem. Nie ukrywał ciekawości, ale nie zapytał o nic więcej. Najwyraźniej zetknął się tutaj z wieloma dziwnymi historiami rodzinnymi. Korytarz pomalowany był na morelowo. Wnętrze sprawiało ciepłe i przytulne wrażenie. Dotarli do sali, gdzie przy choince na specjalistycznych fotelach siedziało kilka osób. W tle leciały kolędy. Na stole nakrytym białym obrusem stały świąteczne potrawy. – Jesteśmy już po kolacji, ale zdaje się znalazłem zbłąkanego wędrowca – wyjaśnił pan Jacek podopiecznym. – Dobry wieczór – przywitała się speszona Justyna. Dwóch starszych mężczyzn i kobieta odwrócili głowy zaintrygowani. Justyna mogłaby przysiąc, że dostrzegła w ich oczach nadzieję. Przywitali się z nią serdecznie, ale zawód w ich oczach był dostrzegalny. Ich nikt nie odwiedził... – Gdzie pan Waldek? – zapytał pan Jacek. – Poszedł do siebie. Powiedział, że jest zmęczony – odezwał się chudziuteńki staruszek. – W takim razie zaprowadzę panią. – Przyjechała jego córka? – zaciekawił się starszy pan. Justyna przytaknęła. – Przynajmniej Waldkowi się poszczęściło – powiedział słabym głosem i oparł głowę na wezgłowiu fotela. Justynie zrobiło się żal ich wszystkich. Zastanawiała się, czy mają rodziny. Nie znała ich historii. A oni nie wiedzieli nic o jej życiu. Dlatego złożyła wszystkim życzenia spokojnych świąt i poprosiła, by kierownik wskazał jej pokój ojca. – Gdyby mnie pani potrzebowała, będę na sali albo u siebie. – Czy oni wszyscy są sami? – zapytała w końcu. – Nie. W tych pokojach – wskazał na zamknięte drzwi w korytarzu – są chorzy ze swoimi bliskimi. Jednak część z nich jest już w tak poważnym stanie, że… Justyna przerwała mu gestem dłoni. Nie musiał jej więcej tłumaczyć. Zapukała do drzwi. – Proszę wejść – usłyszała. – Witaj. Przywiozłam makowiec i pierogi, ale słyszałam, że jesteście już po wieczerzy – odezwała się, przekroczywszy próg. – Chyba się spóźniłam. – Przyszłaś w samą porę! – zawołał Waldemar uradowany.

Justyna odłożyła pakunki na stolik stojący obok łóżka. Ojciec siedział w fotelu i oglądał film w telewizji. Chciał wstać, ale powstrzymała go. – Cieszę się, że przyszłaś – powiedział. – Nie śmiałem na ciebie czekać. – Nie wiem, co mam ci powiedzieć – odparła cicho. Teraz mogła się przyjrzeć mu uważniej i dostrzegła, jak bardzo zmieniły go czas i choroba. Miał pięćdziesiąt dziewięć lat, a wyglądał na siedemdziesiąt. Szkielet obleczony skórą. Pomarszczona twarz z wyraźnymi cieniami pod oczami. Justyna współczuła mu, a jednocześnie miała ochotę nim potrząsnąć. Czy odnalazł ją po to, żeby na koniec patrzyła na jego śmierć? Czy o to mu chodziło? – Nic nie musisz mówić – odezwał się. – Ważne, że jesteś. Wezwiesz pielęgniarkę? Poproś, żeby zdjęła mi kroplówkę. Będzie mi wygodniej. – Jasne. – Justyna wstała i wyszła poszukać pielęgniarki. Kiedy środek przeciwbólowy został już zabrany, ojciec zainteresował się pierogami. – Sama lepiłaś? – Tak. Wyjątkowo. Nie przepadam za gotowaniem, ale lubię dobrze zjeść, więc czasem się zmuszam. Nawet nie wiem, czy wyszły. – Chętnie się przekonam. Justyna patrzyła w milczeniu, jak zajadał pierogi. Nawet nie zdążyły wystygnąć i podobno były pyszne. Nie wiedziała, ile w jego pochwałach było zwykłej uprzejmości, a ile prawdy, ale sprawił jej przyjemność. – Najlepiej wyszedł ci sos – ocenił ojciec, maczając ostatniego pieroga w sosie grzybowym. – Zrobiłam go według przepisu mamy. Waldemar przełknął kęs. – Zastanawiałem się, skąd znam ten smak. Zawsze dobrze gotowała. Spodziewałem się, że któraś z was odziedziczy po niej zdolności kulinarne. – Raczej Baśka. Ja nie czuję się pewnie w kuchni. Dzwoniłeś do niej? – Nie. Sądziłem, że ty ją zawiadomisz. – Nie mamy ze sobą kontaktu. – Dlaczego? Justyna popatrzyła na ojca. Nie chciała mu tego wszystkiego opowiadać. Nie miała na to ani siły, ani ochoty. – Po prostu tak wyszło. – To bardzo źle. – Nie masz prawa… – Masz rację. Ale właśnie dlatego, że wiem, jakie błędy popełniłem, chciałbym was przed nimi ustrzec. – Czas na wychowywanie już dawno minął. – Na mądre rady zawsze jest dobry moment, prawda? Skoro przyjechałaś, to może zdążymy, może zdążę – szybko się poprawił – jeszcze coś naprawić. – Obawiam się, że to niemożliwe. Poza tym, jak to sobie wyobrażasz? – Chciałbym zrobić coś dobrego, zanim umrę. Justyna była zdziwiona, że nie buzuje w niej złość. Przeciwnie, czuła się dziwnie spokojna. Wzięła głęboki oddech. – Co zrobić? Powiedzieć przepraszam i o wszystkim zapomnę? – zapytała cicho. –

Przestanie mnie boleć przeszłość, której nie da się zmienić? Dostaniesz wybaczenie i będziesz mógł odejść w spokoju? Wygląda na to, że to nie ty chciałeś coś zrobić, ale ja miałam coś ci ofiarować. A co ty mi dałeś, tato, w pakiecie na życie? Poczucie odrzucenia, ciągłego lęku, niepewności, mojej chorobliwej odpowiedzialności? Dziękuję serdecznie za takie dary. – I możesz być pewna, że dokonam swoich dni, mając świadomość wszystkich swoich błędów i zmarnowanych szans. Umrę ze świadomością, jak bardzo was skrzywdziłem. – Naprawdę nic się nie da zrobić? Lekarze wykorzystali już wszystkie możliwości leczenia? – Tak. Teraz chodzi tylko o to, żeby nie bolało. Abym odszedł w spokoju, kiedy przyjdzie pora. Tyle że ból fizyczny mogą uśmierzać morfiną, a tego drugiego nie da się uśmierzyć niczym. Niestety. – Więc ja mam spełnić funkcję morfiny, która ukoi twoją duszę? – Już tak trochę jest, bo przyszłaś. – Może nie zrobiłam tego dla ciebie? – Nie szkodzi. Sama nadzieja, że coś sobie wyprostujesz i ułożysz w głowie na nowo, już mi pomaga. – Trudno mi uwierzyć w twoją metamorfozę. – Popatrzyła na niego odważnie. – Podejrzewam, że odszukałeś mnie, bo zostałeś sam. A samotnie trudno jest umierać. Niestety chyba cię zawiodę. Przyszłam tutaj dzisiaj, ale nie zamierzam spełniać twoich oczekiwań. – Rozumiem, że możesz tak odebrać mój powrót. Na twoim miejscu myślałbym podobnie. Postąpisz, jak zechcesz. Ja się cieszę, że jesteś u mnie dzisiaj. Bardzo ci za to dziękuję. Justynę poruszyła ta rozmowa. Uderzyła ją pokora ojca. Nie wiedziała, czy udaje skruszonego, czy faktycznie przemyślał swoje życie i zrozumiał błędy. Właściwie – jaka różnica? Był chory, więc dlatego miała mu wybaczyć porzucenie rodziny? Miała mętlik w głowie. Nie wiedziała, o czym z nim rozmawiać. I jak rozmawiać? Całe szczęście, że ojcu zachciało się pić. Mogła się zająć czymś praktycznym i zaparzyć herbatę. Zaczęła opowiadać mu, jaką lubi pić najbardziej i dlaczego jaśminową. Zapytała go, czy nadal lubi kawę, bo takie wspomnienie o nim zachowała i lubiła je najbardziej. Podobno kawę uwielbiał wciąż tak samo, ale teraz rzadziej ją pija, bo nie czuje się po niej dobrze. Siedzieli we dwoje w tym maleńkim pokoju, pili herbatę i wymieniali uwagi. Nie lubię Gerarda Depardieu (on). Nie używam cukru (ona). Czy nie uważasz, że kolędy są strasznie smutne (on). Zawsze chciałam mieć kota. Teraz mam jednego na dochodne, czasem mnie odwiedza (ona). Towarzyszyła im dziwna atmosfera tremy, skrępowania, ostrożności i dystansu. Wszystko wydawało się nierzeczywiste. Nie widziała ojca dwadzieścia lat, a teraz on streszcza jej przepis na tradycyjną niemiecką gęś. Jakby nagle przenieśli się w czasie z punktu A do punktu C. Jakby tej wyrwy nie było. A przecież istniała. Czarna dziura jego nieobecności. Mimo surrealistycznego uczucia Justyna kilka razy się uśmiechnęła, gdy powiedział coś wesołego, choć starała się kontrolować. Nie chciała, aby pomyślał, że wszystko mu zapomniała, bo tak nie było i nigdy nie będzie. Spędziła z ojcem więcej czasu, niż planowała. W końcu zauważyła, że zaczynają mu się zamykać oczy, choć udawał, że wcale nie jest śpiący. Powiedziała, że ma jeszcze powrotną drogę przed sobą, a śnieg mocno sypie, więc na nią już czas. Pożegnali się uściskiem dłoni. Przy drzwiach Justyna natknęła się na kierownika ośrodka, który ustalał coś

z pielęgniarką. W ośrodku panowała już cisza. W sali ogólnej paliły się tylko lampki na choince. Wszyscy podopieczni poszli spać. – Wejdzie pani do mnie na momencik? – zagaił mężczyzna. – Spieszę się do domu. Pogoda nie jest najlepsza do jazdy. – Nie chcę pani wstrzymywać. Zajmę tylko chwilkę. – Złożył ręce jak do modlitwy. Justyna usiadła na wskazanym przez niego krześle. Torebkę położyła sobie na kolanach. – Dziękuję, że pani przyjechała. On tego potrzebował – odezwał się kierownik, siadając obok niej. – Pańskie podziękowania są zupełnie zbędne. – Jeśli mogę o coś prosić… Niech pani przyjdzie znowu za jakiś czas. On nie ma go wiele… – Nie może pan o nic prosić. A szczególnie o to. Mężczyzna potarł brodę dłonią. – Pani tata trochę mi opowiedział o swoim życiu. Przegadaliśmy niejeden wieczór. Na pewno ma pani do niego żal, ale myślę, że wasze spotkania mogą pomóc wam obojgu. Justyna zmarszczyła brwi. – Co daje panu prawo, by kierować do mnie takie uwagi?! – Doświadczenie. – Nie chcę deprecjonować pańskiego doświadczenia, ale nie pan pojęcia o mojej przeszłości. Mój ojciec opowiedział panu o sobie, co wcale nie znaczy, że wie pan coś o mnie, o moich przeżyciach i uczuciach. – Widząc pani reakcję, jestem jeszcze bardziej pewien swojej opinii – odrzekł delikatnie. – A ja jestem bardzo pewna tego, że właśnie wychodzę. – Justyna wzięła z kolan torebkę i podniosła się. – Niech pani jedzie ostrożnie! – zawołał za nią, gdy zamykała za sobą drzwi frontowe. Kiedy obudziła się następnego poranka, poczuła, ile kosztowała ją ta wizyta. Całe ciało miała obolałe, jakby trenowała cały wczorajszy dzień. Czuła każdy mięsień. Do tego bolała ją głowa. Była kompletnie pozbawiona sił witalnych. Święta przeleżała w łóżku. Odebrała tylko telefon od Borysa i przybierając zwyczajny ton, zapewniała go, że u niej wszystko po staremu i w jak najlepszym porządku. On brzmiał jak ktoś zadowolony z podjętej decyzji, ale pewności mieć nie mogła. Przecież sama udawała, że czuje się świetnie. Kot postanowił nie opuszczać jej w biedzie i w święta dotrzymywał jej towarzystwa. Zmieniały się tylko naczynia i dania na nich. To smażony karp, to pierogi, barszcz, sałatka, ciasta i wino, dużo wina. In vino veritas, głosi łacińska sentencja, i Justyna chyba za bardzo chciała dociec tej prawdy. Szukała jej w sobie z nadzieją, że alkohol otworzy jej źródło wiedzy o sobie. O tym, jak powinna postąpić. W ciągu dwóch dni opróżniła trzy butelki i była bliższa jedynie wykręcenia numeru do jakiegoś terapeuty uzależnień. Kotłowały się w niej jednocześnie skrajne emocje – współczucie, wściekłość i żal. Nie wiedziała, co robić. Była taka zmęczona.

Rozdział XI Po świętach wszyscy w firmie wyglądali na radosnych i wypoczętych. Może nieco bardziej wystawały im brzuchy, ale generalnie dawało się zauważyć większe zadowolenie na twarzach pracowników biura tłumaczeń. Tylko dwie osoby nie wyglądały na rozluźnione. Dorota i Justyna. Pierwsza spędziła święta u swojej matki, która biadoliła nad jej losem, twierdząc, że widać dopadło córkę rodzinne fatum, skoro także padła ofiarą niewiernego męża. Od tej gadaniny Dorocie robiło się tylko gorzej i uciekła szybko do siebie, gdzie poczuła się nieco lepiej, chociaż wszystko w mieszkaniu przypominało jej o zrujnowanym małżeństwie. Mimo że obie koleżanki udawały, że spotkanie w pubie nie miało miejsca, nie obrzucały się już wrogimi spojrzeniami ani nie skakały sobie do oczu. Nikt tego nie zauważył poza Lidką. Kilka razy szepnęła coś uszczypliwego o Justynie, ale Dorota w odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami. Lidka zadziwiona jej reakcją uznała, że przyjaciółka jest pogrążona w depresji, i zaczęła podsuwać jej pod nos to kawkę, to herbatkę, to słodkości ze świątecznego stołu. Osiągnęła efekt zupełnie przeciwny, bo Dorota stała się coraz bardziej rozdrażniona, a w Lidce zaczęła rosnąć zazdrość o Justynę. Pod koniec dnia pracy Dawid oświadczył, że organizuje u siebie imprezę sylwestrową, więc jeśli ktoś ma ochotę wpaść, to będzie mile widziany. Tym razem patrzył wymownie nie tylko na Justynę, jak to zwykł robić, ale także na Dorotę, która jego zdaniem właśnie wróciła z długiej podróży na rynek singli. Dorota powiedziała, że w sylwestra nie rusza się z domu, a Lidka solidarnie obiecała, że dotrzyma jej towarzystwa. Bartek miał się zastanowić. Natalia oświadczyła, że ma już plany (co oznaczało, że zostaje z dziewczynkami w domu). Tylko Justyna zaskoczyła wszystkich, a nawet samą siebie, gdy odpowiedziała: – W porządku. Wpadnę, tylko podaj adres i daj znać, co mam przynieść. – Yyy… to świetnie. Przyjdziesz z tym – skrzywił się – swoim facetem? – Czy ty masz coś z głową?! Dawid zatarł ręce. – W takim razie mogę odwołać resztę gości. Justyna wymownie popukała się w czoło, ale Dawidowi nic już nie mogło popsuć humoru. Jeszcze przez kilka dni zastanawiała się, dlaczego zgodziła się na sylwestra u Dawida. Raczej za nim nie przepadała. Drażnił ją. Uważała, że cierpi na przerost ego, a w dodatku pajacuje jak średnio rozgarnięty nastolatek. W końcu zrozumiała, że chciała po prostu mieć plany na ten dzień. Wszystko jedno jakie. Chciała uniknąć dylematu, czy powinna odwiedzić ojca. Czuła się jak w potrzasku, tyle że nie wiedziała, kto ją w niego złapał. Trzy dni przed sylwestrem Natalia podeszła do Justyny i zaprosiła ją do siebie na kolację. Twierdziła, że chce się po prostu odwdzięczyć za miłe gesty podczas choroby. Justyna obawiała się, że zaproszenie jest próbą zacieśniania znajomości i Natalia liczy na jej przyjaźń, ale miała tak serdecznie dość dręczących myśli, że wykorzystywała każdą okazję, by się od nich oderwać. Natalia ucieszyła się, gdy koleżanka przyjęła zaproszenie, i wymieniła kilka potraw, które zamierza przygotować, żeby ją ugościć. Justyna w duchu ucieszyła się, że nie dostanie w prezencie, jak swego czasu Dorota, jakiegoś swetra wydzierganego przez Natalię.

Zdecydowanie wolała kolację. Jak się okazało, Natalia zdecydowanie lepiej gotowała, niż operowała drutami. Trzeba przyznać, że w jej domu panowała niezmiernie ciepła i radosna atmosfera. Może za sprawą dzieciaków, które zabawnie przekomarzały się ze sobą? A może po prostu Natalia miała dar tworzenia prawdziwego domu? Jej rodzeństwo z pewnością miało ogromne szczęście, mając taką siostrę. Po posiłku zostały same, bo dzieci poszły do swoich spraw, a one zabrały się do zmywania naczyń. – Wiesz, ja też w pewnym sensie wychowałam swoją siostrę – wyrwało się Justynie, kiedy wycierała talerz. Zorientowała się, że opowiada o sobie, poczerwieniała i próbowała zmienić temat. – O ile jest młodsza? – zapytała delikatnie Natalia. – O sześć lat. – To pewnie macie teraz świetny kontakt ze sobą. – Właśnie niespecjalnie... – Urwała, sięgając po szklankę. – A co się stało z twoimi rodzicami? – Ojciec odszedł od nas, kiedy miałam trzynaście lat, a mama wpadła wtedy w alkoholizm – wypowiedziała Justyna na wdechu jak wyuczoną na pamięć kwestię. Po co ja to mówię, zbeształa siebie w duchu. – O rany… nie było ci łatwo. – No nie. Mama zmarła kilka lat temu, a tata… ech… niedawno się dowiedziałam, że umiera. Natalia zakręciła wodę i odwróciła się od zlewu. – Bardzo, naprawdę bardzo mi przykro. Justyna złożyła ściereczkę na pół. – Ale nie mówmy o tym. Sama nie wiem dlaczego… Natalia uśmiechnęła się dobrotliwie. – Pewnie dlatego, że właśnie chcesz o tym pogadać. – Może i chcę, ale nie potrafię. Muszę sama się w tym odnaleźć. – Nie musisz sama sobie ze wszystkim radzić. – Oj, Natalia… tylko mi nie pleć dyrdymałów. Sama najlepiej wiesz, że w gruncie rzeczy i tak jesteśmy ze wszystkim same. – W dużej mierze tak, ale czasami lepiej, kiedy ktoś nas czasem potrzyma za rękę i poklepie po plecach. – To jest tylko iluzja. – A nawet jeśli, co w tym złego? Skoro dzięki temu jest raźniej. – I to też jest iluzja – skwitowała Justyna. Natalia pojęła, że czas się poddać. – Gdybyś chciała pogadać, to możesz na mnie liczyć – zapewniła, wyjmując filiżanki do herbaty. Kiedy wróciły do pokoju Natalii, porzuciły trudne tematy. Natalia zaprezentowała Justynie nowy projekt wełnianej kamizelki o dość kontrowersyjnych zestawieniach kolorystycznych. Justyna zastanawiała się w myślach, dlaczego Natalia wybiera akurat takie zestawy i fasony, ale koleżanka, jakby czytając jej w myślach, ubiegła pytanie. – Wiem, nie robię na drutach najlepiej na świecie, ale uwielbiam to. Ludziom mogą się nie podobać moje połączenia oranżu z niebieskim, ale ja się w tym świetnie czuję i ubóstwiam workowate fasony.

Justynę zatkało, ale postanowiła się odezwać. – Nie pomyślałaś, że w dopasowanych rzeczach wyglądałabyś korzystniej? – Pomyślałam, ale tak mi jest wygodnie i nie chcę tego zmieniać. Natalia wyglądała na pewną swego. Justyna uważała, że krzywdzi swoją figurę wełnianymi płachtami, ale stwierdziła, że ten argument w ogóle jej nie przekona. Natalia nie zamierzała się nikomu podobać na siłę. Sądziła pewnie, że potencjalna miłość znajdzie ją nawet pod tymi namiotami. Justyna obawiała się, że Natalia idealizuje rzeczywistość, ale każdy ma do tego prawo. Dziwiła się tylko, jak zdołała zachować taką pogodę ducha, czystą niewinność i nie zaraziła się cynizmem mimo swoich doświadczeń życiowych. Wciąż była ufna i otwarta. Justyna tak nie potrafiła. Od wizyty u ojca codziennie kończyła wieczór z kieliszkiem wina. Czasami jeden kieliszek przeradzał się w drugi i trzeci, co zaczęło ją niepokoić. Zdawała sobie sprawę, jak cienka jest granica, za którą czai się uzależnienie, i bardzo nie chciała jej przekroczyć. Mimo to nie umiała się wyciszyć w inny sposób. Trudno jej było zasnąć. Dobrze wiedziała, że pije, by się ogłuszyć i znieczulić. Któregoś wieczoru po alkoholu poczuła, że powinna zadzwonić do siostry i zawiadomić ją o chorobie ojca. Na trzeźwo by tego nie zrobiła. Nie miała ochoty z nią rozmawiać. Nadal czuła się zdradzona przez Baśkę. Zniknęła przecież po to, by już nigdy nie cofać się do przeszłości. Procenty jednak zmiękczyły jej twarde postanowienie i wystukała numer siostry. – Tak, słucham? – odezwała się Baśka. – Cześć, tu Justyna. – Matko… nareszcie się odezwałaś. Gdzie ty się podziewasz? Jak mogłaś nic nie powiedzieć, co zamierzasz, gdzie wyjeżdżasz?! Kogoś mi to przypomina. – Szkoda, że nie pomyślałaś, dlaczego tak postąpiłam. Ale ciebie to nie interesuje, prawda? – Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. – Dzwonię tylko po to, żeby poinformować cię, że ojciec wrócił. – Co ty mówisz…?! Niemożliwe! Przecież byłyśmy pewne, że już od dawna nie żyje. Ale mów… skąd wiesz? Widziałaś się z nim? – Tak. Jest chory. Umiera. – Co mu jest? – Rak trzustki. – Sprawiedliwość jednak istnieje – podsumowała bezlitośnie Baśka. – Usłyszałaś chociaż jakieś wytłumaczenie? Coś powiedział? No… nie mogę w to uwierzyć. – Podobno wtedy cierpiał na depresję i dlatego zniknął. Wyjechał do Niemiec, żeby nabrać dystansu. Kiedy poczuł się lepiej, uznał, że pewnie już go nie potrzebujemy, i ułożył sobie tam życie. Z nową rodziną. W słuchawce rozległ się gorzki śmiech Baśki. – Żartujesz? Ale banialuki! I tamta rodzina teraz się nim zajmuje? Po co się do ciebie odezwał? Jak w ogóle cię znalazł? – Został sam. Jakoś mnie znalazł, bo widocznie mu zależało – odparła Justyna wymownie. – Trudno. Jego życie, jego sprawa. Nami się nie interesował, więc… Ten facet nic dla mnie nie znaczy.

– Zadzwoniłam, bo uznałam, że powinnaś wiedzieć. – Niepotrzebnie. Bardziej mnie interesuje, co właściwie ci odbiło od choroby matki. Nie wyjaśniłaś mi tego do tej pory. W ogóle masz mnie w nosie. Nawet nie raczyłaś dać znać, gdzie się wynosisz i dlaczego, do cholery… – Nie mam ci już nic więcej do powiedzenia… Cześć! – Justyna się rozłączyła. W pierwszej chwili, kiedy usłyszała głos siostry, pomyślała, że się za nią stęskniła. Odżyła w niej nadzieja, że da się naprawić to, co się zepsuło między nimi. Zakiełkowała w niej myśl, że może powrót ojca i jego choroba posłuży poprawie ich stosunków. Usłyszała tylko pretensje. Siostra nadal uważała, że to ona jest najważniejsza, że należy skakać wokół niej, a ona, Justyna, mogła zrobić dla matki więcej i niesłusznie się obraziła, gdy Baśka wygarnęła jej prawdę. Może kiedyś zrozumie swój błąd wobec siostry, która matkowała jej całe życie i starała się dać jej wszystko, co najlepsze. Może kiedyś podejmie wysiłek i odszuka Justynę. Może przeprosi. Nawet na najpiękniejszych relacjach tworzą się rysy. Nieusuwalne, pomyślała smutno Justyna. Justyna nie przykładała wagi do zabawy sylwestrowej. Mierził ją przymus imprezowania i zwykle mu nie ulegała. Jako umowną datę rozliczeń, przemyśleń i postanowień na kolejny rok przyjęła swoje urodziny. Teraz jednak postanowiła się bawić na całego w ten ostatni dzień roku. Założyła najbardziej kusą złotą sukienkę wyszywaną cekinami. Do tego czerwone szpilki i usta pomalowane na ten sam kolor. Skropiła się piżmowymi perfumami i zwichrzyła krótkie włosy, co przydało jej trochę beztroskiej zadziorności. Czasami w życiu kobiety są momenty, kiedy musi poczuć się świetnie, na przekór nastrojowi. Nie chciała wyglądać tak, jak się czuła. Pragnęła dzisiaj zapomnieć o wszystkich problemach. Dawid mieszkał na całkiem przyjemnym osiedlu. Justyna odnalazła klatkę schodową kolegi i wjechała windą na najwyższe, czwarte piętro. Ze środka dobiegała rytmiczna muzyka i głośne śmiechy. Tego właśnie mi trzeba, uznała Justyna. Niezależnie od tego, kto jest gospodarzem tego przyjęcia, podsumowała w myśli, kiedy Dawid otworzył jej drzwi. Miał na sobie białą, zdecydowanie zbyt mocno rozpiętą koszulę, ale z pewnością był to celowy zabieg. – A, jesteś! – zawołał, aż echo poniosło się po klatce. – Obawiałem się, że w ostatniej chwili zrezygnujesz. – Zamiast gadać, lepiej zrób mi drinka! – odparła, rozpinając płaszcz. Nie mogła nie zauważyć, jak otaksował wzrokiem jej zgrabne nogi. Wbrew temu, czego się spodziewała, wcale nie było u niego tak wiele osób. Naliczyła dziesięciu gości. Z ich pracy nie było nikogo poza nią. Jak się okazało, wszystkich obecnych Dawid poznał przez internet. Spotykali się od czasu do czasu, ale nikogo nie znał dłużej niż rok, co Justyna uznała za trochę zaskakujące, skoro był miejscowy. Ostatecznie nie przyszła tutaj, żeby mierzyć siłę związków zgromadzonych, ale by potańczyć i się wyluzować. Patrząc, jak kolega przygotowuje dla niej wódkę z lodem, limonką i sokiem pomarańczowym, pomyślała, że skoro wylądowała u Dawida w domu na imprezie, musiała być naprawdę wytrącona z równowagi. Natychmiast przestań myśleć, wymamrotała pod nosem i wyciągnęła rękę po drinka. Wypiła niemal duszkiem, co z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami obserwował Dawid. – Powtórka? – odezwał się, kiedy w jej szklance zostały już tylko lód i limonka. Justyna zgodziła się bez wahania. Dopiero po drugim, nieco mocniejszym drinku poczuła,

że część mózgu odpowiedzialna za produkcję przykrych myśli o ojcu została chwilowo wyłączona. Okazało się, że towarzystwo będące wypadkową kliknięć całkiem nieźle się bawi. A Justyna czuła się naprawdę wybornie. Dużo śmiechu, rozmowy na banalne tematy i taniec do upadłego były właśnie tym, czego potrzebowała. – Wiedziałem, że drzemie w tobie kocica! – wyznał Dawid, kiedy zziajani poszli napić się wody. – Po czym wnosisz, że nią jestem? – zaśmiała się Justyna. – Widzę… – Omiótł gestem jej postać od góry do dołu. – Jesteś zupełnie inna niż w pracy. Wyluzowana i sympatyczna. – Każdy jest inny poza pracą. – To chodzi o coś innego. – Pokręcił głową. Justyna nie miała ochoty ciągnąć tego wątku. Ani nie czuła się kocicą, ani nie interesowało jej zdanie Dawida w tej kwestii. – Ty też wydajesz się mniej denerwujący niż zazwyczaj – palnęła, dorzucając sobie do wody plasterek cytryny. – Kto wie… może coś z tego będzie? – sugestywnie zniżył głos. – Powiedz, co ci każe ciągle udawać żigolaka? To chyba nie działa, skoro… nie masz dziewczyny? – Byłabyś zdziwiona, jak to działa. Kobiety uwielbiają pewnych siebie facetów. – Ale nie pajaców. Rób, co chcesz, może ja się nie znam. – Uniosła dłonie do góry na znak kapitulacji i wróciła na parkiet. Północ nadeszła szybko. Wszyscy wyszli na balkon oglądać fajerwerki. Kolorowe rozbłyski cieszyły oczy i Justyna obserwowała widowisko zachwycona, ale czuła za plecami skradającą się nostalgię. W jej życiu zachwytowi i radości często towarzyszyły smutek i melancholia. Już jako mała dziewczynka żałowała, że w jej radości nie może uczestniczyć tata, i to zawsze odbierało jej frajdę. Potem, kiedy mama piła, zawsze było jej przykro, że nie uczestniczy w jej życiu na trzeźwo. Każde osiągnięcie traktowała jako nieważne, skoro nie miał kto się nim zachwycać. Nawet teraz nie potrafiła nic poradzić na to, że w chwili radości czuła oddech smutku na karku. Nagle zapragnęła wsiąść w samochód, pojechać do ojca i opowiedzieć mu o tym wszystkim. O tym, jak swoim zniknięciem napiętnował każdą chwilę jej życia. Teraz w końcu wiedziała, gdzie jest. – Może jeszcze szampana? – zapytał Wojtek, brunet o kręconych włosach, który znał Dawida dopiero od dwóch miesięcy, ale twierdził, że to równy gość. – Nie. Dzięki. Już mi wystarczy – odmówiła i naprawdę poczuła, że ma dość znieczulania się, by przeżyć kolejny dzień. Dawid też miał już dosyć. Nie był jeszcze na tyle pijany, aby stracić kontakt z rzeczywistością, ale odczuwał gwałtowną potrzebę przytulania i zwierzeń. Goście po pierwszej zaczęli się wykruszać, a o drugiej Justyna została sam na sam z gospodarzem. Chętnie wróciłaby do domu, ale nie dodzwoniła się do żadnej korporacji taksówkarskiej. Popełniła błąd, nie zamówiwszy sobie kursu powrotnego. – Zostań u mnie na noc – zaproponował Dawid, kładąc się na kanapie w otoczeniu serpentyn. – O, na pewno nie. Zrobił słodką minkę.

– Będę grzeczny, obiecuję. Łapy przy sobie. – Zamachał rękami w powietrzu. – Jasne. Już to widzę. – Nie chcę być sam. – Chyba nie narzekasz na samotność, co? Kolejki dziewczyn przed twoją sypialnią, codziennie nowy klub z wianuszkiem znajomych… – wyliczyła, przypominając sobie jego opowieści. – Trochę koloryzowałem… – rzucił, patrząc w sufit. Justyna odwróciła się ku niemu zaintrygowana. Zastanawiała się, na ile Dawid się zgrywa jak zwykle, a na ile jest szczery. – Znajomych i dziewczyn mam na pęczki. To się zgadza. Ale zmieniam te znajomości bardzo często. – Szybko się nudzisz? – Raczej chcę uprzedzić to, że inni znudzą się mną. – No, Dawid, jestem poruszona twoją samokrytyką – powiedziała Justyna, dolewając sobie wody do szklanki. Podejrzewała raczej, że to jakaś jego nowa taktyka. Czyżby chciał, by poszła z nim do łóżka z litości? Niedoczekanie. Jako że i tak musiała poczekać na taksówkę, zachęciła go do rozwinięcia wątku i z każdym zdaniem była coraz bardziej zdumiona. – Całą podstawówkę byłem strasznym pulpetem. Prawdziwym grubasem – powtórzył i zatoczył wokół swojego brzucha spore kółko. – Wiesz, jakie są dzieciaki. Szczere i okrutne. Kiedy czegoś ode mnie chciały, byłem dobrym kolegą. Ale kiedy przyszła ochota się z kogoś ponabijać, szedłem na pierwszy ogień. Tak mi zależało, żeby przestali się ze mnie śmiać i traktować jak gorszego, że byłem w stanie zrobić wszystko. Odrabiać za nich lekcje, brać na siebie cudze winy, robić za posłańca listów do dziewczyn. Chciałem być potrzebny, żeby uniknąć szyderstw. Ciągle czułem się gorszy. Rodzice mnie pocieszali, że z tego wyrosnę. Mama starała się pomóc, karmiąc mnie lekkostrawnymi potrawami, ale tata robił krecią robotę i cichaczem przemycał mi ciastka na deser. Wiesz, jak to jest czuć się gorszym od wszystkich? Często słyszałem: jesteś za gruby, żeby się w to bawić. A potem: nie idziesz z nami na dyskotekę, bo taki spaślak w towarzystwie odstraszy dziewczyny. Miałem takie kompleksy… Dziewczyno! Dobijały mnie bardziej niż waga. W szkole snułem się sam na przerwach i udawałem, że nic mnie to nie obchodzi, a w domu wyłem. Ojciec przychodził z pracy i mówił, żebym się nie mazał. Wycierałem oczy i starałem się wziąć w garść, ale czułem się beznadziejnie. Masakra… – Trudno uwierzyć, że miałeś kłopoty z otyłością. – Samo przeszło. Masz pojęcie? Waga spadła w ósmej klasie, a na początku liceum wyglądałem już normalnie. Nikt by nie powiedział, że kiedyś wyglądałem jak prosiak. Ale niedługo się cieszyłem normalnym wyglądem. Kilogramy ustąpiły miejsce paskudnemu trądzikowi. Kiedy kumple z klasy opowiadali o pierwszych podbojach, ja patrzyłem przerażony w lustro. Moja skóra wyglądała jak czerwona powłoka pełna wertepów. Nie przysporzyło mi to popularności w szkole. Miałem uroczą ksywę „dziobaty”. Dziewczyny na mój widok starały się ukryć grymas obrzydzenia, ale raczej wolały na mnie nie patrzeć. Szczerze mówiąc, rozumiałem je, bo sam czułem do siebie odrazę. Przynajmniej kumple z klasy mnie tolerowali. Ludzie nauczyli mnie, że innych ocenia się po okładce. Dopóki nie wyglądasz normalnie, nie masz co liczyć na normalne traktowanie. Pamiętasz, jak w tym wieku zabiega się o towarzystwo? Poczucie wartości budujesz zwykle na tym, z kim się zadajesz

i kto cię lubi. Moje poczucie wartości nie istniało. Ale potem poszedłem na studia, a problemy dermatologiczne zlikwidowałem z pomocą miłej pani doktor, która potraktowała mój problem poważnie. Można powiedzieć, że w końcu dosłownie zrzuciłem starą skórę… Obiecałem sobie, że już nigdy nie będę zabiegał o sympatię otoczenia. Postanowiłem, że teraz ja będę decydował, z kim się zadaję, a z kim nie. I będę zmieniał krąg znajomych tak często, jak mi się spodoba. Kiedyś to oni mnie odrzucali, a teraz ja im się odwdzięczę. I wiesz co? Im luźniej traktuję ludzi, tym bardziej do mnie lgną. Nie wiem… może to zasługa mojego wyglądu, któremu, sama przyznaj – mrugnął do Justyny, którą siedziała wbita w kanapę – nie sposób teraz nic zarzucić. Bawię się swoim wizerunkiem. Łapię ludzi na ten śmieszny wabik. I nieważne, facet czy babka, każdy chce przebywać z kimś ładnym. Więc pokazuję, jak wspaniale jest się ze mną zadawać, a potem pstryk – pstryknął palcami – i już cię nie ma. – Stąd te znajomości przez internet? – Kopalnia ludzi, którzy szukają nowych znajomości. Są idealni na niezobowiązujące spotkania. Kino, dyskoteka, piwo. Nic stałego, płytkie kontakty bez treści. – Myślałam, że po prostu tak lubisz. Ruch, ciągle nowi ludzie. Spontaniczne życie na luzie. – Bo lubię – powiedział i przysunął się bliżej; głowę miał tuż obok uda Justyny. – Taki styl życia czy raczej swoją zemstę? – To ma jakieś znaczenie? – Myślę, że tak. Pewnie w gruncie rzeczy potrzebujesz bliskości. – Być może kiedyś zapragnę także bliskości. Teraz chcę poczuć, jak to jest być po drugiej stronie. – Chyba zdążyłeś się przekonać. Żyjesz tak nie od dziś, co? Ciągle ci mało? Pogubisz się i w końcu zostaniesz sam. Tego chyba nie chcesz, prawda? Zostać sam pod ścianą. – Justyna już całkiem wytrzeźwiała. Opowieść Dawida podziałała na nią jak kubeł zimnej wody. Kompletnie się tego nie spodziewała. Traktowała go jak banalnego i pustego w środku ekstrawertyka. – Może kiedyś mi się to znudzi. Na razie dobrze się bawię. – Dlaczego mi to wszystko opowiedziałeś? – Bo jestem pijany? Bo chciałem, żebyś wiedziała, że się co do mnie pomyliłaś? – Interesuje cię moja opinia? – Myślę, że jesteśmy do siebie podobni. – Nie sądzę. – To jak? Pójdziesz ze mną do łóżka? – zapytał i położył dłoń na jej udzie. – Chwila szczerości, jak widzę, minęła bezpowrotnie. – To pytanie także jest szczere. – Nie będę leczyła twoich traum z przeszłości. – Szkoda. Wielka szkoda – mruknął i zamknął oczy rozmarzony. Kwadrans później przyjechała taksówka i Justyna z ulgą opuściła mieszkanie kolegi. Wychodziła w zupełnie innym nastroju. Bogatsza o nową wiedzę na temat relacji międzyludzkich. Nie wiedziała właściwie, co ma teraz myśleć o Dawidzie. Ostatnio coraz częściej rzeczywistość okazywała się inna, niż myślała. W takiej zmienności łatwo się pogubić, a ona bardzo potrzebowała stałości. Z zeszytu w twardej oprawie

15.03.2012 Przepraszali i kajali się. Mirek przekonywał, że nie wie, co go napadło, za dużo wypił, popełnił błąd i że kocha tylko mnie (!). Anka prosiła mnie o wybaczenie i w kółko powtarzała, że czuła się samotna. Mirka wyrzuciłam z mieszkania, co być może uznał za oznakę mojej siły, ale ja po prostu chciałam rozpaczać w spokoju. Zastanawiałam się, czy poszedł do Anki, ale nie umiałam określić, czy taka wiedza pogorszyłaby jeszcze moje samopoczucie. Przelała się czara goryczy. Zostałam sama. Rozczarowana, zdradzona i opuszczona przez wszystkich, na których polegałam, w których wierzyłam i którym ufałam. Ojciec. Mama. Siostra. Mąż. Przyjaciółka. Fundament mojego świata pękał kawałek po kawałku, a ja spadałam w czeluść. Czarną i bezkresną. Bez nadziei i przyszłości. Tam czekała na mnie już tylko rozpacz i piekielny, nieznośny ból. Ileż można tak żyć? Ileż można znieść? Wiele ofiarowywałam, w zamian nie dostałam nic oprócz ran. Nie byłam święta i nie miałam siły nadstawiać drugiego policzka. Miałam już serdecznie dość dramatów. Nie zamierzałam przeżywać ani jednego więcej. Wyszłam na ulicę i wlokłam się przed siebie. Im bliżej przejścia dla pieszych, tym bardziej byłam pewna swojej decyzji. Chciałam poczuć się wolna. Z daleka widziałam ten samochód. Weszłam pod koła w odpowiednim momencie, jakbym całe życie była szkolona do samounicestwienia. Ludzie krzyczeli przerażeni, ale ja się nie bałam. Straciłam przytomność, myśląc z ulgą, że nikt, absolutnie nikt mnie już nie skrzywdzi.

Rozdział XII Ludzie uciekają od trudnych decyzji na wiele wymyślnych sposobów. Chowają głowę w piasek, odwlekają, myślą życzeniowo, udają przed sobą, że problem nie istnieje, szukają usprawiedliwień. Justyna zastosowała wszystkie te metody w ciągu ostatniego tygodnia i kontynuowała ten proces przez kolejne dwa. W końcu uznała, że pojedzie do Opatowa, choć nie czuła się na siłach. Miała w sobie wiele złości i rozgoryczenia, a z takim nastawieniem trudno jest się otworzyć na drugiego człowieka. Nawet na własnego ojca. W końcu postanowiła, że jednak od czasu do czasu pojedzie i posiedzi przy nim. Tyle mogła dla niego zrobić, choć uważała, że na to nie zasługiwał. Tyle mogła zrobić dla siebie. Śnieg zamienił się w obrzydliwą, brunatną breję. Justyna wysiadła z samochodu, którego ponownie użyczył jej Bartek, i poczuła to samo nieprzyjemne ściskanie w żołądku, co poprzednio. Szybkim krokiem, zanim zmieniła zdanie, weszła do środka. Na dużej sali, gdzie nadal stała choinka, występował jakiś zespół grający utwory sprzed lat. Z twarzy pensjonariuszy na chwilę zniknął ból, a zastąpiły go radość i melancholia. Przy dźwiękach Miłość ci wszystko wybaczy Justyna szła korytarzem. Mijała kolejne pokoje. Przy każdym pacjencie ktoś się krzątał. Niektóre osoby czytały chorym na głos. Niektórzy oglądali wspólnie zdjęcia. Ktoś siedział w milczeniu, gładząc cierpiącego po twarzy. Justyna domyśliła się, że byli to wolontariusze. Poczuła ogromny szacunek i podziw dla tych osób. Ileż musiały mieć w sobie miłości do bliźniego, a także empatii i wytrzymałości, by towarzyszyć innym w odchodzeniu. Z pokoju na końcu korytarza wyszła około czterdziestoletnia kobieta, wycierając dłonią oczy. Za nią szedł mężczyzna w podobnym wieku i mocno ją przytulił. Szepnął jej coś na ucho, a ona skinęła głową i się rozszlochała. Po plecach Justyny przebiegł zimny dreszcz. Odwróciła oczy, bo zrozumiała, że jest coś niestosownego w przypatrywaniu się tej scenie. – Już nie cierpi – usłyszała spokojny głos mężczyzny, zanim skręciła w korytarz, gdzie znajdował się pokój jej ojca. Weszła do środka. Przy łóżku ojca siedział jakiś ciemnowłosy mężczyzna. Obaj zaśmiewali się niemal do łez, jakby hospicjum było najweselszym miejscem na świecie. Justynę uderzył ten kontrast nastrojów zgromadzonych pod jednym dachem. – Justynka! – krzyknął radośnie ojciec, a jego poorana zmarszczkami twarz cała pojaśniała. Przywitała się i usiadła na krześle obok łóżka. Nic w wyglądzie ojca się nie zmieniło. Jednak fakt, że dzisiaj leżał, a nie jak ostatnio – siedział w fotelu, wymownie dowodził utraty sił. Nieznajomy z uśmiechem zwrócił się do Justyny. Jego orzechowe oczy patrzyły przyjaźnie. – Wiele o pani słyszałem. – Doprawdy? – zapytała, zastanawiając się, co takiego ojciec o niej opowiadał, skoro w ogóle jej nie znał. – A pan… kim jest? – Jestem wolontariuszem. Nazywam się Łukasz Podgórski. – Wszyscy tutaj są wspaniali, ale tylko on potrafi mnie rozbawić – wyjaśnił ojciec. – To miłe – przyznała Justyna.

– Skoro masz gościa, nie będę wam przeszkadzał. Wstąpię teraz do Władzi. Przyniosłem jej wiersze Różewicza. – Wolontariusz poklepał torbę przewieszoną przez oparcie krzesła. – Dziękuję za wizytę. Wpadnij znowu, jak tylko znajdziesz chwilę. – Z przyjemnością. Będę za dwa dni. Masz jakieś specjalne życzenia? – Nie. Wystarczy, że przyjdziesz – odparł, zanim Łukasz zamknął za sobą drzwi. – Myślałem, że już cię więcej nie zobaczę – powiedział do Justyny, kiedy zostali sami. – Szczerze mówiąc, też tak myślałam. Jednak jestem, ale… żeby było jasne, twój powrót ani choroba niczego nie zmieniają w moich uczuciach do ciebie. Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, jak postąpię. – Wbiła wzrok w podłogę wyłożoną kremowym laminatem. – Nie chcę – podjęła wątek – abyś czegoś ode mnie oczekiwał, bo nie wiem, czy cokolwiek mogę ci dać. To jest dla mnie bardzo trudne. – Rozumiem. I jestem ci naprawdę wdzięczny. Nawet jeśli pewnego dnia uznasz, że więcej nie chcesz mnie widzieć. Justyna była zaskoczona podejściem ojca. W odpowiedzi tylko skinęła głową. Zaproponowała, że przeczyta mu coś z gazety, którą na stoliku zostawił Łukasz. Nie miał ochoty. – Dlaczego nie poszedłeś na koncert? – Tu wszystko słychać. Poza tym ostatnio jestem coraz bardziej zmęczony. A przecież nic nie robię. – Zaśmiał się, ale jakoś mało przekonująco. – Co mówią lekarze? – Staram się ich nie słuchać. Skoro nie mają dla mnie dobrych wieści… Justyna milczała. – Cieszę się, że przynajmniej zdążyłem zobaczyć ciebie. Gdybym mógł spotkać się jeszcze z Basią… – Popatrzył na córkę pytająco. – Na twoim miejscu bym na to nie liczyła. – Pewnie jest na mnie zła. – Wypuścił ciężko powietrze. – Ma absolutną rację. Też bym nie chciał oglądać takiego ojca na waszym miejscu. – Nie miałyśmy lekko. Kiedy zaczynam myśleć o przeszłości, mam ochotę wyjść. Zresztą w twoim stanie chyba nie powinieneś tego słuchać. – Mnie i tak już nic nie zaszkodzi. Czasem myślę, że moja choroba jest karą, na która zasłużyłem. – Nie sądzę. Choroba nie jest karą. Gdyby tak było, żadne dziecko by nie zachorowało. Justyna zastanawiała się jeszcze chwilę. Potem zrobiła sobie herbatę i postanowiła opowiedzieć mu o konsekwencjach jego ucieczki. Herbata wystygła nietknięta. Im dłużej Justyna opowiadała, tym mniej się cenzurowała. Poniosła ją fala wspomnień i emocji. Widziała, jak zmienia się wyraz twarzy ojca. Był przygnębiony i poruszony do żywego. Kiedy opowiedziała o alkoholizmie matki, po jego policzkach spływały łzy. – W moim życiu osobistym wydarzyło się jeszcze wiele innych nieprzyjemnych rzeczy. Nie wiem, czy są one dziełem przypadku, czy moich złych wyborów. W każdym razie nie będę cię okłamywać. Pewne decyzje zakiełkowały we mnie przez to, że nas porzuciłeś, a potem znajdowały odbicie we wszystkim. Gdybyś nas nie zostawił, pewnie nie wzięłabym na swoje barki odpowiedzialności za całą rodzinę. Wiem, mama też nas zawiodła, ale chyba była zbyt słaba, by udźwignąć taki ciężar. Zostałam ukształtowana przez konkretne okoliczności, które były twoim dziełem. Ojciec zasłonił dłońmi oczy.

– Nie wiem, co sobie myślałem, szukając cię. Kierował mną chyba zwyczajny egoizm. – Podobno ludzie się nie zmieniają. – Nie zasłużyłaś, by patrzeć na mój koniec. – Masz rację. Nie zasłużyłam także na wiele innych ciosów, które na mnie spadły. Odjął ręce od twarzy. – Nie będę miał żalu, jeśli… nie mam prawa mieć żalu… – dukał łamiącym się głosem. Justyna czuła, że od długiego siedzenia bolą ją nogi, a od nieustannego mówienia piecze gardło. Była zmęczona i miała już serdecznie dość. Sięgnęła po płaszcz. – Idę – powiedziała. – Masz rację. Masz rację – powtórzył, wycierając palcami mokre oczy. – Przyjadę za tydzień – postanowiła nagle. – Przywieźć ci coś? Na co masz ochotę? – Wrócisz? Myślałem, że nie chcesz mnie już widzieć. – Spojrzał na nią z taką ulgą w oczach, jakiej u nikogo jeszcze nie widziała. – Ja też tak myślałam – szepnęła. Justyna nie zauważyła nawet, kiedy zrobiło się późno. Koncert zespołu dawno się skończył. Wszyscy podopieczni wrócili już do siebie. Na sali krzątał się już tylko Łukasz i porządkował stoły. – Jeszcze tu jesteś? – zagaiła Justyna. – Ktoś musi posprzątać po imprezie, prawda? Chcesz pomóc? Możesz pozbierać kubki i ustawić krzesła. – O, tam. – Wskazał ręką. – Bezpośredni jesteś facet, nie ma co. – Po prostu zamierzam cię wziąć na spytki i szukam sposobu. – Mam dość gadania na dziś, wiec niewiele ode mnie wyciągniesz. – Chcę wiedzieć tylko jedno. – Mianowicie? Łukasz się wyprostował. – Przyjdziesz znowu? – Tak. W przyszłym tygodniu. Chyba w piątek. – Chciałem wiedzieć. Na pewno istnieje wiele powodów, żeby tu więcej nie przyjeżdżać. Ale dobrze by było, gdybyś jednak przyszła. – Nic ci do tego. Nie ty pierwszy, nie ostatni, który próbuje wsiąść mi na sumienie. – Będę tu za tydzień, gdybyś czuła potrzebę rozmowy. – Nie poczuję. Zapewniam cię. Łukasz uśmiechnął się i odłożył do szafki koc, który właśnie złożył. – Do zobaczenia. Praca szła jej opornie. Wcześniej miała kontrolę nad własnymi myślami. Teraz ulatywały jak dzikie ptaki wypuszczone z klatki. Wszystkie w tym samym kierunku. Do ojca. Po ostatniej wizycie w hospicjum zrozumiała, że miłość do ojca, którą przez te wszystkie lata próbowała zamrozić, znów odżyła. Powinna czuć do niego nienawiść. Bo jak, do licha, można zostawić swoje dzieci? Odebrać im miłość, która im się należała? Ten brak pozostanie w niej na zawsze. Ale miłość pchała ją do ojca. A wściekłość szarpała w przeciwną stronę. Dawid niezadowolony z tego, że w chwili słabości powiedział Justynie za dużo, puszył się i zgrywał jeszcze bardziej niż dotychczas. Był wobec niej uszczypliwy, ale nie podjęła jego gry. Demony Dawida niech pozostaną jego demonami. Ona ma własne. Ich zachowanie nie umknęło uwagi kolegów. Podejrzewano dwie sprawy. Albo coś się między nimi

wydarzyło, albo wręcz przeciwnie. Ani Justyna, ani Dawid nie zamierzali jednak niczego tłumaczyć. Lidka próbowała żartować na ten temat, ale Dorota puszczała jej złośliwości mimo uszu. Nie wyjaśniła tej nagłej zmiany stosunku do Justyny. Z niechęci przeszła do tolerancji, a w Lidce narastała zazdrość. Nie zamierzała dopuścić, by jakaś dzikuska zabrała jej przyjaciółkę. Kiedy zauważyła, jak Justyna z Dorotą rozmawiają przy ekspresie do kawy, czara goryczy się przelała. Lidka postanowiła zaczekać, aż Justyna wyjdzie na lunch, i pójść za nią. Muszą wyjaśnić pewne sprawy. Plan spalił na panewce, bo w południe Justyna nie wstała zza biurka jak zwykle, co dodatkowo rozzłościło Lidkę. Uznała, że nowa zrobiła jej na złość, i aż się zagotowała. Kiedy Dorota zaproponowała Justynie, że przyniesie coś z baru, Lidka miała ochotę rzucić się na Justynę i wydrapać jej oczy. Nie da się zepchnąć na trzecie miejsce! Po pracy Justyna czuła się zmęczona bardziej niż zwykle. Trudności z koncentracją nieustannie wybijały ją z rytmu, przez co miała wrażenie, że zabiera się do pracy wciąż od nowa. W końcu jednak skończyła tłumaczenie i wyszła z biura. Nawet nie czuła głodu, mimo tego że zjadła dzisiaj tylko sałatkę przyniesioną przez Dorotę. Przemknęło jej przez głowę, czy koleżanka czasami nie dosypała jej czegoś do jedzenia, ale zasadniczo było jej dziś wszystko jedno. Odnotowała też plusy takiego zmęczenia. Przestała w końcu myśleć i wreszcie miała szansę na spokojny sen. Weszła z ulgą do domu. Chwilę później rozległ się dzwonek do drzwi. Otworzyła i już szykowała swoje wyćwiczone „nie, dziękuję”, ale po drugiej stronie stała Lidka z rozwianymi włosami. – Musimy porozmawiać – oznajmiła z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Co tu robisz? Skąd wiesz, gdzie mieszkam? – zapytała Justyna naiwnie. – Szłam za tobą – wysapała Lidka. Dopiero teraz Justyna zauważyła, że koleżanka jest zdyszana. Od przystanku do mieszkania Justyny szło się jakieś dziesięć minut. Szybkim krokiem siedem i zdaje się te siedem minut dało się we znaki tęższej Lidce. – Co takiego się stało, że aż musiałaś mnie śledzić? – zdumiała się Justyna. – Dobrze wiesz – odparła Lidka, wachlując się szalikiem. – Nie mam pojęcia, ale wejdź, skoro tak się poświęciłaś. Lidka zdjęła płaszcz i weszła do salonu. Przez chwilę wahała się, czy przyjąć od wroga szklankę wody, ale naprawdę była spragniona, więc nie odmówiła. Zaspokoiła pragnienie, uspokoiła oddech i przeszła do meritum. Wyłożyła sprawę jasno i bez ogródek. Oświadczyła, że rozszyfrowała Justynę i dobrze wie, że nowa chce się zbliżyć do Doroty i zaskarbić sobie jej sympatię, a potem ukraść jej przyjaciółkę. Lidka poczerwieniała na twarzy i mówiła coraz głośniej, żywo przy tym gestykulując. – Nie pozwolę na to. Za długo się znamy z Dorotą i zbyt wiele razem przeżyłyśmy! – warknęła, grożąc Justynie palcem ze świeżym czerwonym manikiurem. Justyna wyprostowała nogi i skrzyżowała je, a dłonie włożyła pomiędzy uda. Była rozbawiona dramatycznym postawieniem sprawy, podobnie jak samym podejrzeniem. Co jak co, ale nie miała w planach żadnych przyjaźni. Co więcej, niedawno o jej przesadny dystans i chłód koleżanki miały przecież straszne pretensje. – Mylisz się – powiedziała spokojnie Justyna. – Nie mam zamiaru zaprzyjaźnić się z Dorotą. Jeśli ona zmieniła swój stosunek do mnie, to raczej z nią powinnaś porozmawiać.

– Nie rób ze mnie kretynki. Gdybym była na twoim miejscu, też bym się tak tłumaczyła. – Jeśli mi nie wierzysz, trudno. – Justyna popatrzyła na Lidkę. Zazwyczaj gładkie włosy koleżanki pod wpływem wilgoci na dworze skręciły się w drobne loki. Wyglądała teraz jak obrażony cherubinek. Lidkę zbił z tropu niewzruszony spokój Justyny, która stwierdziła fakt i zamierzała na tym poprzestać. Lidka jej uwierzyła. Z lekkim trudem założyła nogę na nogę, oparła łokieć o udo, a brodę wsparła na dłoni. Zamyśliła się głęboko. – Zaczęło się psuć od odejścia jej męża. Robiłam wszystko, by ją wesprzeć, a Dorota była jakaś inna, obca. Miałam wrażenie, że mnie odpycha. – Cóż, to był dla niej trudny moment. Może chciała być sama – podsunęła. – Ale dlaczego potem się dowiedziałam, że byłyście razem w sklepie i na drinku? Justyna się uśmiechnęła. – W sklepie spotkałyśmy się przypadkiem. W pubie zresztą też. Lidka podrapała się po czole. – Ale przecież… ona cię nie znosiła… – Urwała. – Co się zmieniło? – Myślę, że nic takiego. Swoją energię koncentruje teraz na czymś innym. Naprawdę uważasz, że musi mnie nie cierpieć, żeby wasza przyjaźń była bezpieczna? – Nie o to chodzi. Po prostu nie znoszę być tą drugą. – Możesz być pewna, że nie zamierzam cię detronizować. Jeśli to wszystko, bardzo cię przepraszam, ale mam swoje plany i… Lidka zakryła twarz dłońmi. – Dlaczego to mi się znowu zdarza? Koszmar. Jakieś cholerne przekleństwo – mówiła łamiącym się głosem i Justyna wiedziała, że za chwilę zobaczy spływające po jej nadgarstkach łzy. No nie, jęknęła w duchu i opadła zrezygnowana na oparcie kanapy. Co się dzieje z tymi ludźmi, że do zwierzeń wybierają właśnie mnie, pomyślała. Przecież ani przez chwilę nie starałam się wydać ani zainteresowana, ani empatyczna. – Lidia – zwróciła się do koleżanki. – Nie przejmuj się. Wiesz, jaka jest Dorota. Bywa humorzasta. Przejdzie jej. – Od zawsze musiałam zabiegać o przyjaźń, masz pojęcie? – Lidka rozsunęła palec wskazujący i środkowy, aż ukazały się jej zaszklone oczy. Zsunęła je z powrotem i zatrzęsły się jej ramiona. – Dorota lubi być w centrum uwagi – pocieszała ją Justyna. – Nawet nie chodzi o nią. Mam starszą o cztery lata siostrę, Jolkę. Od zawsze byłam gorsza, grubsza, głupsza, a ona wspaniała. Ją rodzice chwalili przed rodziną i znajomymi, stawiali za wzór i rozpływali się w zachwytach nad wszystkim, co zrobiła. Ona była piękna, najlepsza, najcudowniejsza, najsprytniejsza, najmądrzejsza, najukochańsza. Ósmy cud świata! – Lidka uniosła ręce ku górze. – A w jej cieniu ja – dodała drżącym głosem. – Pospolita, niepozorna Lidka. Potrafisz sobie wyobrazić, co musiałam wyczyniać, by zasłużyć na pochwałę? Początkowo się złościłam. Było mi przykro. Aż w końcu zrozumiałam swoją rolę. Przywykłam. Pojęłam, że Jolkę rodzice kochają i doceniają bezwarunkowo. Moje istnienie samo w sobie było nieinteresujące. Ja musiałam dostawać szóstki, żeby zasłużyć na uwagę. Musiałam być idealna we wszystkim. Naprawdę się starałam. Ale kiedy weszłam w wiek dojrzewania i okazało się, że nie jestem taka śliczna ani taka smukła jak Jolka, zrozumiałam, że mogłabym zostać drugim Einsteinem, a i tak nie zasłużyłabym na uznanie

w oczach rodziców. Uwierzyłam w to, że jestem nieciekawa i muszę się starać bardziej od innych. Dawać z siebie wszystko, żeby zasłużyć na towarzystwo osoby, na której mi zależy. Ta druga strona nie musiała dawać mi nic. Wystarczyło mi, że pozwalała mi przebywać w swoim towarzystwie. Od zawsze jestem tą drugą… i w porządku. Pogodziłam się z tym. Każdy w życiu ma swoje miejsce, prawda? Ale nie mogę dać się zepchnąć na jeszcze dalszy plan. Rozumiesz? Justyna siedziała naprzeciwko Lidki i czuła, że to dla niej za dużo. Naprawdę rozumiała teraz Lidkę i jej obsesyjne przywiązanie do Doroty, ale nie chciała tego wszystkiego wiedzieć. Usłyszała już stanowczo za dużo o Dorocie, Dawidzie, Natalii, a teraz jeszcze o Lidce. Ona też ma swoje problemy. Nie chciała jednak się nimi dzielić. Nie chciała nawet, żeby wiedzieli, gdzie mieszka, a teraz Lidka siedzi u niej w salonie i opowiada o swoich traumach z dzieciństwa. Kto jej na to pozwolił? – złościła się w duchu Justyna. Czuła, jak narasta w niej gniew. – To przykre, co cię spotkało, Lidka, ale nie wiem, dlaczego mi o tym mówisz. Ja nie wchodzę między ciebie i Dorotę, więc niepotrzebnie się niepokoiłaś. – Mówiła szybko i miała rozbiegany wzrok. Czuła, że nad sobą nie panuje. Kombinowała, jak pozbyć się koleżanki bez konieczności wynoszenia jej na plecach. Lidka uniosła wzrok. Policzki miała mokre od łez. – Tylko tyle mogę dla ciebie zrobić – odezwała się znowu Justyna, nie widząc żadnej reakcji. – Teraz bardzo cię przepraszam, ale jestem umówiona. – Nie wiem, dlaczego powiedziałam ci to wszystko – powiedziała niespodziewanie Lidka. – Przyznam, że ja też nie za bardzo. Koleżanka wzięła z kanapy swój gruby czerwony szalik i wstała. – Mam nadzieję, że wszystko sobie wyjaśniłyśmy – przybrała znowu ton, który pewnie uważała za groźny. – Och, zdecydowanie – zgodziła się Justyna. – To na razie. – Zamknęła pospiesznie drzwi. Nie miała na dzisiaj żadnych planów. Chciała tylko w kulturalny sposób spławić Lidkę. Dopiero teraz zorientowała się, że przez całą wizytę koleżanki mocno zaciskała szczęki. Tak mocno, że kiedy teraz zwolniła nacisk, bolały ją zęby trzonowe. Stała oparta plecami o drzwi, jakby w obawie, że zwali się do niej nieproszony tłum ludzi gotowych opowiadać o trudach swojego życia. Czy ona komuś się skarżyła? Czy obciążała innych własnymi problemami? Niech wszyscy dadzą mi spokój, złapała się za głowę. Mam tego dość! Z zeszytu w twardej oprawie 13.06.2012 Miałam jedną, maleńką chwilę zawahania. Przed drugą rozprawą rozwodową w sądzie. Mirek wyglądał jak ktoś, kto zrozumiał, że popełnił największy błąd w swoim życiu. Zgadzał się na wszystko i całą winę brał na siebie. Obawiałam się, że będzie wyciągał ten okres w naszym związku, kiedy całą uwagę skupiałam na matce i zaniedbałam nasze małżeństwo, ale nie zrobił tego. Wtedy przemknęło mi przez głowę, żeby przemyśleć swoją decyzję. Może faktycznie przespał się z Anką w jakimś zamroczeniu, upojeniu czy akcie desperacji? – dywagowałam. Potem przypomniałam sobie ich razem w tej skotłowanej pościeli i wszystkie wątpliwości zniknęły. Zawiódł moje zaufanie. Bezwzględnie. Zamiast wsparcia, zrozumienia

i ciepła obdarzył mnie zdradą. Już zawsze Anka byłaby między nami. Jeśli nie fizycznie, to w mojej głowie. Może czułabym się mniej podle, gdyby się przespał z zupełnie obcą mi osobą, a do tego pijany. Fakt, że zdradził mnie z moją przyjaciółką (na którą wielokrotnie mu się żaliłam), był gwoździem do trumny naszego związku. Kiedy sędzina orzekła rozpad małżeństwa, nie czułam ani ulgi, ani satysfakcji. Jedynie ogromne rozczarowanie i poczucie klęski. Może ja także zawiniłam. Podobno wina zawsze leży pośrodku. Jeśli był niezadowolony z naszego związku, miał sto sposobów, by go naprawić, a nie obrócić wszystko w perzynę. Czułam się taka upokorzona. Przez nią i przez niego. Nie chciałam ich widzieć na oczy. Nigdy więcej. Zadbałam o to. Postępowałam według planu, który opracowałam w szpitalu. Sprzedałam mieszkanie. Wyrzuciłam zbędne przedmioty i prawie całą garderobę. Nie potrafiłam już nosić tamtych ubrań. Chciałam zrzucić swoją tekstylną skórę jak wąż. Stać się zupełnie nową osobą. Innym człowiekiem. Zostawić wszystko, co minęło, i zacząć raz jeszcze. Na moich zasadach. Uciąć stare relacje, zapomnieć o pomyłkach, które wypaliły w moim sercu bolesne rany. Najważniejsze postanowienie brzmiało: nie zbliżać się już do nikogo i nikomu nie ufać. Nikomu nie pozwolić siebie zranić, obarczyć, upokorzyć, zdradzić, obwinić, opuścić. Zaczynając nowe życie, miałam mieć nad nim kontrolę. Wiedziałam już, co potrafią ludzie, jeśli pozwolę im się do siebie zbliżyć. Ta wiedza była kluczem do wolności i spokoju. Koleżanki ze szkoły językowej poinformowałam, że wyjeżdżam, bo dostałam lepszą ofertę pracy. Kiedy pytały o szczegóły, odpowiadałam wymijająco, a potem zmieniłam numer telefonu. Żadna nie była mi na tyle bliska, aby żałować utraty kontaktu. Nowy numer miał mnie chronić przed starym życiem. Uciekłam skądś. Przyjechałam dokądś. Jedno z tych miejsc budziło przykre wspomnienia. Drugie miało być wyzwoleniem. Czekało na mnie mieszkanie, bo wcześniej zadbałam o jego kupno. Zapach świeżo pomalowanych ścian od tamtej pory kojarzy mi się z poczuciem niezależności. Nie zależałam już od nikogo. Tylko od siebie. Mieszkam tutaj od miesiąca i wiem, że podjęłam słuszną decyzję. Codziennie budzę się spokojna. Ludzie w nowej pracy są wścibscy, ale szybko zrozumieją, że nie jestem nieśmiała, po prostu nie zamierzam się przed nimi otwierać. Nie wiem, dlaczego przywiozłam ten zeszyt ze sobą. Zaczęłam pisać wiele lat temu. Uzupełniałam z doskoku. Najczęściej opisuję wydarzenia z mojego życia po fakcie. W chwili kiedy się dzieją, nie mam dystansu, trudniej ubrać je w słowa. Psycholog w szpitalu zachęcał mnie do spisania wszystkiego, co pamiętam. Dzięki tej retrospekcji czuję się nieco lepiej, bo wszystko z siebie wyrzuciłam, ale trudno mi uwierzyć, że tyle złych rzeczy się wydarzyło w moim życiu. Teraz zrozumiałam, że już nie chcę zaglądać do wspomnień. I więcej nie będę pisać. Wystarczy.

Rozdział XIII Ojciec spał. Nie chciała go budzić, więc po cichutku się wycofała. Posiedzi w świetlicy, poczyta gazety i wróci za kilka minut sprawdzić, czy się obudził. Myślała, że w świetlicy nikogo nie zastanie, ale przy oknie na wózku siedziała starsza pani i wyglądała na podwórko. Justyna się speszyła, bo nie wiedziała, jak się zachować, co powiedzieć. Odchrząknęła, żeby zaznaczyć swoją obecność, ale kiedy nie doczekała się żadnej reakcji, podeszła bliżej. Zauważyła, że starsza pani ma misternie upleciony warkocz ze swoich siwych, ale mimo podeszłego wieku dość gęstych włosów. – Dzień dobry – przywitała się Justyna i dopiero wtedy wypłukane przez czas oczy staruszki spoczęły na niej. – Ach, witaj, moje dziecko. Jak ci na imię? Jesteś nową wolontariuszką? – Jej twarz rozjaśnił uśmiech. – Mam na imię Justyna. Przyjechałam odwiedzić ojca. Waldemara Zabielskiego. – Ach… Justyna. Słyszałam o tobie. Wieści tutaj szybko się rozchodzą. Władzia jestem – przedstawiła się. – Tata śpi, więc postanowiłam posiedzieć tutaj chwilę. Jeśli nie będę przeszkadzać. – Jak widzisz, nie jestem specjalnie zajęta – rzuciła pani Władzia. – Może ma pani na coś ochotę? – Najbardziej na spacer, ale w taką pogodę strach wychodzić. – Wszyscy z utęsknieniem czekamy na wiosnę. – Ach… wiosna… moja ulubiona pora roku. Tak bym chciała jeszcze raz zobaczyć, jak kwitną jabłonie. Kto wie… może Pan Bóg będzie dla mnie łaskawy. Kobieta mówiła to zupełnie zwyczajnie. Jak ktoś pogodzony ze swoim losem. Justynę poruszyło wyznanie staruszki. Zapragnęła zrobić dla niej coś miłego, sprawić jej przyjemność. – Nie smuć się, kochanie. Takie jest życie. Ja już swoje przeżyłam, choć nie powiem, szkoda opuszczać ten świat. – Ujęła Justynę za rękę; skórę miała przyjemnie ciepłą, gładką i delikatną niczym papier. – Może chce się pani czegoś napić? Coś poczytać? Obejrzeć jakiś film? Pani Władzia się zamyśliła. – Wiesz, dziecinko, teraz najchętniej już bym się położyła. A gdybyś mogła przed snem przeczytać mi ze dwa wiersze Różewicza, byłoby wspaniale. To mój ulubiony poeta. Ostatnio dostałam od Łukasza tomik, ale szybko męczą mi się oczy. – Z przyjemnością pani przeczytam – zgodziła się błyskawicznie Justyna, łapiąc za uchwyty wózka inwalidzkiego. Ucieszyła się, że może zrobić coś praktycznego dla starszej pani. W pokoju pani Władzi na komódce stały zdjęcia w ramkach. Justyna krępowała się pytać o rodzinę. Nie wiedziała, czy wywoła miłe wspomnienia. Pani Władysława jednak sama postanowiła opowiedzieć jej o swoich bliskich. Okazało się, że stało tam zdjęcie ślubne pani Władzi (mąż nie żył od sześciu lat). Sądząc po jej rozanielonej twarzy, kiedy na niego patrzyła, można było sądzić, że tworzyli dobre małżeństwo. W innych ramkach była trójka jej dzieci: dwóch synów i córka. Obok stało zdjęcie siostry i czworga wnucząt. – Wiele osób pyta, dlaczego tutaj jestem, skoro mam tak liczną rodzinę.

Justyna musiała przyznać, że pani Władzia wyjęła jej to pytanie z ust. – A ja wtedy odpowiadam, że sama tak zdecydowałam. Nie chciałam być dla nikogo ciężarem. Córka zaproponowała, że weźmie mnie do siebie, ale ja nie mogłam jej tego zrobić. Chciałam, żeby zachowała o mnie dobre wspomnienia. Obawiałam się, że w którymś momencie sytuacja by ją przerosła. Uważam, że podjęłam słuszną decyzję. Stokroć bardziej wolę, kiedy dzieci tutaj mnie odwiedzają. Przychodzą, kiedy chcą, i dlatego, że chcą, a nie modlą się, by ten horror się skończył, jeśli wiesz, co mam na myśli – zaśmiała się cichutko. – Aż za dobrze – odparła Justyna. Bardzo polubiła starszą panią. Może kryła się w tej sympatii podświadoma tęsknota za matką. Za matką, która myśli o swoich dzieciach i pragnie wyłącznie ich dobra. Pomogła pani Władzi zdjąć szlafrok i położyć się do łóżka. Poprawiła poduszki i okryła ją kołdrą. – Gdzie znajdę tomik Różewicza? – Rozglądnęła się w koło. – O tu, na półce. – Staruszka wskazała na mebel po przeciwnej stronie łóżka, na którym obok porcelanowego słonia z uniesioną do góry trąbą stało kilkanaście książek. – Uprzedzam, że nie najlepiej recytuję – usprawiedliwiła się Justyna, sięgając po tomik. Zamiast dwóch wierszy przeczytała wszystkie. Jej także sprawiło to przyjemność i zaczęła się zastanawiać, dlaczego właściwie nie czytuje poezji. Pod koniec pani Władzi zaczęły zamykać się oczy, dlatego przeczytała ostatni wers i odłożyła książkę na miejsce. Starowinka wyglądała na odprężoną i zadowoloną. Można było pomyśleć, że nic jej nie dolega. Kiedy Justyna chciała wyjść, pani Władzia uniosła głowę z poduszki. – Przeminęło z wiatrem – powiedziała. – Chciałabym obejrzeć Przeminęło z wiatrem. Rhett Butler, czyli przystojny Clark Gable, to była moja wielka miłość. Nie licząc męża oczywiście – dodała filuternie. – Myślę, że da się to załatwić – obiecała rozbrojona Justyna. Zajrzała do ojca, ale nadal chrapał. Spojrzała na zegarek. Była osiemnasta czterdzieści. W sumie nigdzie jej się nie spieszyło. Wróciła do świetlicy i usiadła na kanapie. Zamknęła oczy i myślała o Przeminęło z wiatrem. Chyba nigdy nie widziała tego filmu od początku do końca. Pamiętała początek, kiedy córki pana O’Hary przygotowują się na bal. Potem fochy Scarlett i pierwsze, wybuchowe spotkanie z Rhettem. I jeszcze jakieś migawki z wojny secesyjnej. Chyba czas nadrobić braki. Zapyta, czy jest w ośrodku odtwarzacz, i w przyszłym tygodniu obejrzy Przeminęło z wiatrem z panią Władzią. Z rozmyślań wyrwał ją Łukasz. Wszedł niepostrzeżenie niczym kot i nieźle ją wystraszył. – Zmęczona? – zapytał, siadając obok niej. – Nie. Usiadłam sobie na chwilę. Czytałam wiersze pani Władzi. Urocza osoba. – Przepadam za nią. Bez niej zrobi się tutaj pusto. Mam nadzieję, że szybko nam jej tam – wskazał palcem ku górze – nie zabiorą. – Macie tutaj odtwarzacz DVD? Widzę tylko telewizor. – Mamy. Jest w zamykanej szafce pod telewizorem. – Fajnie. Obiecałam pani Władzi seans filmowy. Przeminęło z wiatrem – wyjaśniła. – A już chciałem się załapać. – Machnął ręką. – Ale w sumie czego mogłem się spodziewać. Pani Władzia ma słabość do romantycznych historii i amantów kina. Obejrzałem już z nią boskiego, to jej słowa, Gregory’ego Pecka w Rzymskich wakacjach, Paula Newmana w Kotce na gorącym blaszanym dachu i Humphreya Bogarta w Casablance. Każdy podobno był miłością jej życia.

– Nie licząc męża, oczywiście – dodała Justyna i roześmiali się oboje. – Jak zostałeś wolontariuszem? Jak to godzisz, nie wiem, z pracą, z rodziną? – zagaiła. – Dużo byś chciała wiedzieć – odrzekł, patrząc na nią ukosa. – Przepraszam, jeśli wtykam nos w nie swoje sprawy. – Żartowałem. To żadna tajemnica. – Pytam, bo ja bym nie dała rady patrzeć każdego dnia na ludzkie cierpienie. Nie zniosłabym tego. – To na pewno niełatwe, ale w moim przypadku działa jak terapia. Myślałaś, że jestem altruistą, co? – Jakiekolwiek masz powody, nie zmienia to faktu, że pomagasz ludziom. – Pomagam, bo mnie także ktoś kiedyś pomógł. Jestem związany z tym miejscem i… Do sali weszła pielęgniarka, aby powiadomić Justynę, że jej ojciec się obudził i pyta o nią. Justyna podziękowała i przeprosiła Łukasza. – Idę do niego. Miło było pogadać. Mężczyzna skinął głową. – Do zobaczenia. Tylko nie zawiedź Władzi. Co jak co, ale jeśli spotkanie z Clarkiem Gable’em ją ominie, będzie niepocieszona. Justyna obiecała, że nie zapomni. Zdawała sobie sprawę, że pod lekką, zabawną wypowiedzią kryło się napomnienie, że obietnicę złożoną schorowanej kobiecie należy traktować poważnie. Nie musiał jej o tym przypominać. Nie była osobą, która zachowałaby się lekkomyślnie. W hospicjum nie ma miejsca na czcze słowa i sprawianie zawodu ludziom, którzy nie mogą już czekać. Łukasz bardzo się przejmował swoją pracą. Widać było, że wkładał w to trudne zadanie całe serce. Justynie jego zaangażowanie bardzo zaimponowało. Kiedy wróciła do ojca, wyglądał na niezadowolonego. – Dlaczego mnie nie obudziłaś? – Chciałam, żebyś się wyspał. Odpoczął. – Wyśpię się po śmierci. – Chciałam dobrze. – Nie spodobały jej się te pretensje. – Och, nie mam nic złego na myśli. Po prostu żałuję, że przespałem czas, który mógłbym spędzić z tobą. Nudziłaś się? – Nie. Dotrzymałam towarzystwa pani Władzi. Rozmawiałam też z Łukaszem. – To fantastyczni ludzie. Bardzo ich lubię. Ale jestem trochę zazdrosny. Justynę uwierała metamorfoza ojca. Nie przemawiało do niej, że on żałuje czasu, który przespał, i że był zazdrosny o jej czas spędzony z innymi. Jak to? – myślała ze złością, miałeś całe życie, żeby ze mną być, ale mnie porzuciłeś! Co się nagle zmieniło? Gdybyś nie został sam, pewnie nigdy bym cię już nie zobaczyła. Waldemar musiał zauważyć jej wewnętrzną walkę. – Wiem jak to dla ciebie brzmi – odezwał się. – Jednak nie mam do powiedzenia nic, co zabrzmi dla ciebie dostatecznie przekonująco, ani też nic, co może usprawiedliwić przeszłość lub wytłumaczyć teraźniejszość. Kiedy zostałem sam, zrozumiałem swoje błędy. Przyszła choroba i dotarło do mnie, że nie mam już czasu niczego naprawić. To cała prawda. – Najgorsze, że tego nie da się naprawić. – Justyna schowała dłonie w rękawach swetra. – Nawet gdybyś miał mnóstwo czasu. – Wiem. – Myślałam o tym. To wszystko jest zbyt skomplikowane. Uznałam więc, że skoro nic się

nie da zmienić… to po prostu… spędźmy razem ten czas, który ci pozostał. – Dziękuję – odrzekł z wdzięcznością. – Dziękuję. Jak ustalili, tak zrobili. To były normalne, banalne rzeczy, które powinni robić razem dużo, dużo wcześniej. Justyna postanowiła już nie wywlekać mu przeszłości, choć oczywiście go nie rozgrzeszyła. Ojciec miał rację, cokolwiek by powiedział, nic nie ukoiłoby jej poczucia straty. Czy powinna go teraz zostawić? Powiedzieć, że zasłużył na samotność? Zdradził swoją rodzinę, więc ona nie chce go widzieć. Ani tym bardziej patrzeć, jak umiera. Ma do tego pełne prawo. Nie zdecydowała się jednak na ten ruch, bo wiedziała, że do końca swojego życia zadawałaby sobie pytanie: „Co by było gdyby?”. Przychodząc do niego, robiła także coś dla siebie. Zamykała pewien rozdział. Domykała klamrą wielką czarną otchłań, która zionęła w niej pustką i nie dawała spokoju. Pani Władzia nie posiadała się z radości, kiedy w następnym tygodniu Justyna pojawiła się w jej pokoju i pomachała triumfalnie pudełkiem z płytą DVD. Kiedy rozwinęła spory plakat z eleganckim Clarkiem Gable’em i przykleiła jej go do ściany, staruszka aż pisnęła z zachwytu. – Teraz grozi mi bezsenność – oznajmiła zachwycona, siadając na łóżku. – Całymi nocami będę wpatrywać się w ten uwodzicielski uśmiech. Złota dziewczyna! Cały seans pani Władzia przesiedziała wpatrzona w ekran. Zastygła w skupieniu na całe trzy godziny i czterdzieści sześć minut, jedynie co jakiś czas wydawała przeciągłe westchnienia. Łukasz, przechodząc obok świetlicy, gdzie oglądały film, rzucił uwagę, że pani Władzia nie zauważyłaby teraz nawet wybuchu bomby obok siebie. Emocje musiały ją jednać wyczerpać, bo przy napisach końcowych, nadal z maślanymi oczami, oświadczyła, że teraz chętnie się zdrzemnie. – Diabelnie głupia ta Scarlett! – syknęła jeszcze pod nosem, a po chwili już spała. Praca szła Justynie tak dobrze jak niegdyś. Odnalazła w niej dawną przyjemność, ale musiała przyznać, że jej myśli koncentrowały się teraz w innym miejscu. Tam mogła sprawić komuś przyjemność, być użyteczna. Chociaż zdawała sobie sprawę, że jest w stanie pomagać tylko w drobnych sprawach, jak podanie wody, okrycie kocem czy podwiezienie do sali. Znała swoje ograniczenia i wiedziała, że nie dałaby rady na stałe pracować jako wolontariuszka. Łukasz emanował takim spokojem i pewnością, którego ona w sobie nie miała. Chorym ludziom nie jest potrzebna osoba, która się boi bardziej niż oni. Dawid przestał histeryzować i zrozumiał, że Justyna nie zdradzi jego tajemnicy. Zachowywał się znowu normalnie, ale odnosiła wrażenie, że choć żartuje, próbuje ją poderwać. Nie miała w planach żadnych romantycznych historii, a na pewno nie z kimś równie rozedrganym i postrzelonym, jak Dawid. Pewnego dnia na swoim biurku zastała bukiet róż z bilecikiem „Dziękuję”. Zauważyła, że Dawid pajacuje bardziej niż zwykle, więc była pewna, kto wpadł na tak romantycznie banalny pomysł. Reszta załogi nie miała podobnego rozeznania, dlatego próbowała z niej coś wydusić, ale Justyna uparcie twierdziła, że bukiet kupiła sobie sama w chwili słabości. Miała ostatnio dobry humor, więc gdy Natalia zaprosiła ją po południu na kawę, zgodziła się, choć w pamięci miała jeszcze ostatnie niefortunne wyznania Dawida i Lidki. Gdy znalazły się w kawiarni i złożyły zamówienie, Natalia oparła się łokciami stolik i powiedziała: – Poprosiłam cię o rozmowę, bo muszę się kogoś poradzić. – Dlaczego akurat mnie? Nie jestem odpowiednią osobą. – Justyna rozejrzała się po kawiarni, jakby chciała znaleźć w koleżance odpowiedniego doradcę.

– Wzbudzasz moje zaufanie. Ostatnio wzbudzam zaufanie dość wielu osób, pomyślała Justyna, niezbyt zadowolona z takiego obrotu spraw. Sięgnęła po filiżankę i zgarnęła łyżeczką mleczną piankę. – Mów – powiedziała w końcu. – Pamiętasz moją siostrę Patrycję? Ostatnio coś dziwnego się z nią dzieje. Wykrzyczała mi, że ma przechlapane życie, bo jej koleżanki mają wszystko, a ona nic. Nie stać jej na modne ciuchy, tablet i fajny smartfon. Cóż, to prawda, w domu się nie przelewa. Nie chodzimy do kina co tydzień i rezygnujemy z wielu różnych przyjemności. A wiesz, jak to jest w tym wieku. W dzisiejszych czasach bez tej całej otoczki w środowisku nastolatków praktycznie nie istniejesz. Ja się naprawdę staram dać jej jak najwięcej, ale łatwo nie jest. Wszystko sporo kosztuje, opłaty, jedzenie. A Filip i Madzia też mają własne potrzeby. Na siebie wydaję najmniej, ale i tak ciągle brakuje. W wieku Patrycji nastolatki bardzo zabiegają o akceptację, a rówieśnicy są naszym lustrem. Starałam się jednak wytłumaczyć jej, że o wartości człowieka nie stanowią rzeczy, jakie posiada. Wydarła się na mnie, że ma gdzieś takie życie i woli umrzeć, niż znosić codziennie te upokorzenia. Zatkało mnie. Myślisz, że ona mówiła serio? Może sobie zrobić coś złego? – zapytała Natalia blada z przejęcia. Justyna słuchała koleżanki z uwagą. Rozumiała zarówno rozterki nastoletniej Patrycji, jak i problemy jej starszej siostry. Uważała jednak, że Natalia nie zasłużyła sobie na takie traktowanie, a smarkatej przydałoby się przywrócenie właściwych proporcji. – W jakimś sensie rozumiem Patrycję. W jej wieku także chciałam być lubiana i marzyłam o modnych ciuchach. – Te wszystkie gadżety przesłoniły jej cały świat. Ciągle gada, że jest beznadziejna, i to jedynie dlatego, że nie ma tego czy tamtego. Narzeka na swój marny los i serwuje tym podobne egzaltowane teksty. Natalia przygryzała wargi, aż pobielały. Widać było, że się bardzo przejmuje. Justyna popatrzyła w stronę drzwi. Do środka weszła dziewczyna o kulach i z trudem przedzierała się przez labirynt stolików i krzeseł. – Mam pewien pomysł – oświadczyła Justyna. – Sama oceń, czy nie jest zbyt drastyczny. Opowiedziała koleżance o pomyśle wizyty w hospicjum. Uważała, że zderzenie z prawdziwym cierpieniem powinno otworzyć Patrycji oczy na to, co w życiu jest ważne. – Nie zamierzam – powiedziała – jej wmawiać, że kosmetyki czy nowa sukienka nie mają znaczenia. I tak nie uwierzy. Musi docenić, jak wiele ma. I że naprawdę jest szczęśliwa. Jeśli nabierze trochę dystansu do tego młodzieżowego obłędu posiadania, to jej dobrze zrobi. – Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. Skąd znasz to miejsce? – To nieistotne. Po prostu je znam. Więcej żadnych pytań, okej? – Jasne – zapewniła ją Natalia. – Jadę tam w sobotę, więc możecie się zabrać ze mną. Ale uprzedzam. Nie będzie to beztroska wycieczka za miasto. Mam nadzieję, że Bartek znowu pożyczy mi samochód. Częściej jeżdżę jego passatem niż on sam. Chyba powinnam kupić sobie własny wóz. – W razie czego pożyczę auto od Dori. – Tylko nie od niej. – Myślałam, że zakopałyście topór wojenny? – Owszem, ale Lidka szaleje z niepokoju, że chcę jej ukraść przyjaciółkę – wyjaśniła Justyna. – Nie mam ochoty się narażać. – Roześmiała się. Piły kawę i omawiały szczegóły wyjazdu. Justyna ukryła fakt, że ma w hospicjum ojca.

Chciała uniknąć plotek, domysłów i dociekań. To wyłącznie jej sprawa. Justyna zadzwoniła do kierownika ośrodka i uprzedziła o edukacyjnej formie wizyty nastolatki, którą przywiezie ze sobą. Zapewniła, że nie zamierza naruszać prywatności i intymności pensjonariuszy. Pragnie jedynie, aby dziewczyna pomogła w drobnych czynnościach i porozmawiała z tymi z pacjentów, którzy są w stosunkowo dobrej kondycji i którym, rzecz jasna, kontakt z młodą osobą sprawi przyjemność. Pan Jacek nie miał nic przeciwko temu i zaproponował, żeby przekazała Patrycję pod skrzydła Łukasza. Natalia nie mogła się wybrać, bo Magda rozchorowała się w nocy. Zatem Justyna z samego rana podjechała po Patrycję, która przywitała ją naburmuszona. – Myśli pani, że nie wiem, że chce mnie pani poddać resocjalizacji? – rzuciła nadąsana, zapinając pasy. – Po pierwsze, możesz mówić do mnie po imieniu. Będzie prościej. Po drugie, nie zamierzam cię niczemu poddawać. Sama się poddasz, pomyślała w duchu. W samochodzie Patrycja próbowała wytłumaczyć swój punkt widzenia. Justyna weszła w rolę cierpliwego i wyrozumiałego słuchacza. Zdawała sobie sprawę, że teraz niepotrzebnie strzępiłaby sobie język. Wiedziała, że w drodze powrotnej Patrycja będzie myślała już zupełnie inaczej. I nie pomyliła się. Wizyta w hospicjum wstrząsnęła nastolatką. W dodatku zauroczył ją Łukasz, który najwyraźniej poprzestawiał jej wszystko w głowie w sobie tylko znany sposób. Zaopiekował się Patrycją, a Justyna mogła posiedzieć z ojcem. Odwiedzili panią Władzię, pana Stefana cierpiącego na raka płuc i panią Jankę w ostrej fazie parkinsona. Naprawdę zaimponowali Patrycji swoją pogodą ducha i ujmującą pokorą w obliczu cierpienia. Teraz dziewczyna, biorąc przykład z opiekuńczego Łukasza, także chciała zrobić coś pożytecznego dla chorych i spełniała w lot każde polecenie nowego mentora. Wstrząsnęła nią świadomość, że w hospicjum przebywają także małe dzieci, które powinny przecież mieć całe życie przed sobą, oraz osoby w sile wieku, których śmierć nie powinna zabierać tak wcześnie. Patrycja zmarkotniała. Dotarło do niej, że podopieczni hospicjum nie wyzdrowieją. Są tutaj, by w spokoju dożyć swoich dni. Przypomniała sobie ostatnie słowa, które rzuciła siostrze w kłótni. Jak mogła powiedzieć, że nie chce żyć? Ci ludzie chętnie zamieniliby się z nią na życie. Na jej szansę. Ale los wybrał dla nich inne karty. – Nie chodzi o to, byś niczego nie chciała, Patrycjo – powiedział ciepło Łukasz, kiedy zabierali naczynia z obiadu. – Ważne, żebyś umiała docenić to, co masz. A masz przecież wszystko. Nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy. Kiedy Justyna zaparkowała przed jej domem, Patrycja odezwała się głosem, w którym nie było już ani krzty obrazy czy lekceważenia. – Nie znosiłam cię za to, że podrzuciłaś mojej siostrze pomysł z hospicjum. Ale teraz myślę, że potrzebowałam tego. Żeby przejrzeć na oczy. Byłam głupia i pusta. – Patrycja skubała swój rudy dobierany warkocz. – Wiesz, Łukasz jest fantastyczny. Podziwiam go. Zresztą inni wolontariusze też są wspaniali, ale on jest wyjątkowy. Szkoda, że dzieli nas taka różnica wieku. – Westchnęła ciężko. – Ma kogoś? Na pewno. Niemożliwe, żeby taki facet był sam. Czuły, wrażliwy, opiekuńczy. I ma piękne, silne ręce, zauważyłaś? W ogóle jest bardzo przystojny – trajkotała. – Ta ostatnia cecha nie ma żadnego znaczenia w pracy w hospicjum.

– Nie masz racji. Ja bym wolała, żeby pielęgnował mnie atrakcyjny mężczyzna. – Hm, sądzę, że uroda nie odgrywa tam dużej roli – powiedziała Justyna, choć pomyślała, że w tej kwestii Patrycja dogadałaby się z panią Władzią. – No, leć już, bo Natalia będzie się zastanawiać, gdzie jesteśmy. Miałyśmy wrócić za kilka godzin, a zabawiłyśmy w Opatowie prawie cały dzień. Dziewczyna podziękowała jeszcze raz Justynie i pobiegła do domu. Justyna musiała przyznać, że efekty wizyty w ośrodku przerosły jej oczekiwania. Natalia każdego dnia relacjonowała jej szczegóły cudownej przemiany jej siostry. Fochy, dąsy i pretensje zniknęły jak ręką odjął. Dodatkowo Patrycja zainteresowała się wolontariatem i oświadczyła, że chce pomagać ludziom. Na początek postanowiła wyprowadzać psa starszej pani z klatki obok i robić jej drobne sprawunki. – To zawsze była dobra dziewczynka, ale trochę się pogubiła – powiedziała Natalia, odkładając na talerzyk swoją kanapkę z szynką. – Wyobrażasz sobie, że kiedy ostatnio dałam jej pieniądze na nową bluzkę, o którą niedawno suszyła mi głowę, odparła, że nie zamierza wydawać kasy na pierdoły? Nie jestem pewna, czy aż o taki efekt mi chodziło. – Ta asceza za jakiś czas jej przejdzie, ale najważniejszy przekaz już w niej zostanie. – Jestem ci bardzo wdzięczna. – Nie ma za co. Nic nie zrobiłam. Patrycja sama doszła do pewnych wniosków. No, może przy małej pomocy Łukasza. Natalia oparła podbródek na dłoni. – Właśnie, kim jest ten cały Łukasz? Patrycja nie przestaje o nim opowiadać. – Wolontariusz z ośrodka. Wpadł jej w oko. – Żebym tylko nie miała teraz następnego problemu na głowie. – W miłostki panny w okresie dojrzewania już mnie nie mieszaj, dobra? – zaśmiała się Justyna i wróciła do swojego tłumaczenia.

Rozdział XIV Po śnieżnym grudniu styczeń bardziej przypominał niezdecydowaną jesień. Za to luty ścisnął mrozem i rozwiał nadzieje o wyczekiwanym wcześniejszym nadejściu wiosny. Stan ojca Justyny się pogarszał i mimo że nie było jeszcze bardzo źle, pan Jacek przygotował Justynę na trudne chwile. Była już pogodzona z przyszłością. Przynajmniej tak uważała. Bardzo się starała zachować dystans. Nie odczuwała takiego żalu w obliczu umierania ojca, jaki zapewne czułaby, gdyby ich relacja była taka, jaka być powinna. W niej płakał raczej żal za tym, czego nie dostała. Za tym, co się nie wydarzyło.Ojciec coraz częściej bywał pod narkotycznym działaniem środków przeciwbólowych. Dużo spał. Nie zawsze był kontaktowy. Justyna siedziała przy nim i starała się zrozumieć coś ze zdań, które wypowiadał. Najczęściej nie miała pojęcia, o czym mówił. Nie znała osób, których imiona wypowiadał. Nie wiedziała, o jakich zdarzeniach ani o jakich miejscach szepcze. Denerwowało ją to i smuciło jednocześnie. Zastanawiała się, dlaczego w takich chwilach nie ma przy nim pozostałych dzieci z jego drugiego niesformalizowanego związku. Z ich matką się rozstał, ale jakie relacje miał z nimi? Od nich także uciekł? Z jakiego powodu? Zapewne odpowiedzi ojciec zabierze ze sobą do grobu. Pewnego dnia zmęczona i z rosnącym poczuciem bezsensu poszła do kuchni ośrodka, gdzie akurat dwie wolontariuszki, Dagmara i Weronika, korzystały z chwili oddechu i przygotowywały sobie coś do picia. Dagmara miała dwadzieścia cztery lata, była studentką fizjoterapii i wykorzystywała w ośrodku nabyte umiejętności. Weronika była po czterdziestce. Trafiła do ośrodka w czasie, kiedy nie mogła znaleźć pracy, ale bardzo pragnęła być pożyteczna. W końcu otrzymała posadę księgowej w biurze rachunkowym, ale nadal tutaj przychodziła. Kiedy zobaczyły zrezygnowaną Justynę, podsunęły jej krzesło i bez zbędnych pytań podstawiły kawę pod nos. Wystarczyło im jedno spojrzenie na te przygarbione plecy, żeby zrozumiały, że ma dość. – Trudno jest nawet wówczas, kiedy pomagamy przy obcych nam osobach. A co dopiero, jeśli chodzi o własnego ojca – odezwała się ze współczuciem Dagmara i usiadła obok niej. Justyna nie miała siły niczego tłumaczyć, więc tylko kiwnęła głową. – Oni tu robią wszystko, absolutnie wszystko, by nie cierpiał – dorzuciła Weronika, stawiając na stole cukiernicę. – Wiem – odezwała się Justyna i objęła gorący kubek dłońmi. – Jest może mleko? – zapytała. – Oczywiście – Weronika sięgnęła do lodówki i podała jej kartonik. – Naprawdę nie mogę pojąć, jak wy to znosicie. Wracacie do normalności? Możecie zasnąć wieczorem? – dopytywała Justyna, mieszając kawę. – Łatwo nie jest. Trudno zapomnieć ot tak, natychmiast po wyjściu z ośrodka, i wrócić do swojego życia. Obiecałam sobie, że jeśli zauważę, że już nie daję rady, że rzuca mi się na głowę, to zrezygnuję – wyznała Dagmara. – Ja chyba jestem odporna psychicznie – stwierdziła Weronika. – Każda śmierć mnie dotyka, ale tłumaczę sobie, że to normalna kolej rzeczy. Bywa dramatycznie. Bóg powinien zorganizować to jakoś inaczej. Na przykład każdy żyłby, dajmy na to, do osiemdziesiątki. A potem po prostu odchodził. Bez cierpień, bez męczarni swojej i rodziny.

– Niestety, tak nie jest – powiedziała smutno Daga. – Najtrudniejsza jest śmierć dzieci. Szczerze powiedziawszy, tylko Łukasz znosi ten ciężar. Choć patrząc na jego przeszłość, raczej właśnie nie powinien. Zawsze nas wyręcza w dyżurach przy najmłodszych, jeśli nie dajemy rady. – Jaką przeszłość? – zaciekawiła się Justyna, odstawiając kubek na stół. – Nie wiesz? Skoro ci nie powiedział… my też nie powinnyśmy – odrzekła Weronika. – Rozumiem. – Justyna pokiwała głową. – Pewnie nie chce do tego wracać wciąż i wciąż – uznała Dagmara. – A ty masz dzieci? – Justyna zwróciła się do Weroniki. – Mam, dwóch synów. Dwanaście i osiem lat. Pewnie dlatego nie mogę patrzeć na cierpienie tych biednych dzieciaków. Dagmara spojrzała na zegarek. – Biegnę do pana Stefana. Muszę sprawdzić, czy czegoś mu nie potrzeba. – Ja też już się zbieram – powiedziała Weronika i sięgnęła po swój kubek. – Janka lubi, kiedy jej opowiadam o tym, co u mnie słychać. Wprost uwielbia historie o zwyczajnym życiu. I pomyśleć, że nam ono często się wydaje takie nudne, prawda? Justyna piła kawę w samotności. Pogrążona w myślach nie czuła smaku. Do tej pory nie miała powodów, by myśleć ciepło o bliźnich, ale akty bezinteresownej pomocy, które miała okazję tutaj zobaczyć, dawały nadzieję, że po świecie chodzi jeszcze wielu dobrych ludzi. Ona nie miała do nich szczęścia, ale to nie znaczyło, że nie istnieją. Usłyszała, jak ktoś w pobliżu rozmawia przez telefon. Rozpoznała głos Łukasza. Rozprawiał o jakimś remoncie i braku funduszy. Domyśliła się, że chodzi o salę w hospicjum przeznaczoną na specjalny pokój relaksacyjny, ale ciągle coś stawało na przeszkodzie, by zrealizować ten projekt. Zamierzano prowadzić tam zajęcia z muzykoterapii, terapię światłem, masaże relaksacyjne. Aranżacja przestrzeni i wyposażenie oraz kolory miały wpływać kojąco na podopiecznych. – O, jednak jesteś?! Myślałem, że dzisiaj się nie pojawisz – odezwał się Łukasz, wchodząc do kuchni. – Jestem. Ale nie wiem, czy ojciec wiedział, że przyszłam. – Przykro mi. – Dotknął pocieszająco jej pleców. Nawet przez sweter poczuła, jaką ciepłą ma dłoń. – Naprawdę sporo tutaj widziałem, ale za każdym razem umieranie przytłacza i budzi sprzeciw. Jeszcze niedawno z panem Waldkiem było całkiem dobrze. – Podobno tak to już jest – odparła Justyna smętnie. – Wiem. Mój synek umarł na białaczkę. Uniosła na niego wzrok. Siedział tuż obok niej ze szklanką soku pomarańczowego. Powiedział to zwyczajnie, jak jedno z setek zdań wypowiadanych codziennie, a przecież to przeżycie musiało go wiele kosztować. – Nie wiem, co powiedzieć. Bardzo ci współczuję. – Umarł cztery lata temu, a pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Wiesz, co mi pomaga? Myśl, że kiedyś znowu się zobaczymy. Bardzo w to wierzę. Justyna milczała. Nie była głęboko wierząca. W tej kwestii chyba nie ma stanów pośrednich. Wierzysz albo nie. Ona miała problem z określeniem swojego stanowiska. Ojciec raczej nie był religijny, a matkę bardziej zajmowało picie niż dbanie o duchowość własnych dzieci. Wprawdzie z Baśką dostąpiły obowiązkowych sakramentów, ale zawsze miała poczucie, że była to raczej realizacja kolejnego punktu w planie życia, bez większego

znaczenia. – Nie jesteś w najlepszej kondycji, co? – zauważył. – Spostrzegawczy z ciebie gość. – Może wyskoczymy coś zjeść? Samą kawą chyba nie zamierzasz żyć? We wsi jest mała karczma. Serwują tam swojskie jedzenie typu pierogi, golonka, żurek. Nic wyszukanego, ale jest smaczne i pożywne. Justyny nie trzeba było namawiać. Po pierwsze naprawdę zgłodniała, a po drugie miała ochotę wyjść i odetchnąć świeżym powietrzem. Pojechali samochodem Łukasza. W środku panował idealny porządek. Żadnych ubrań na tylnym siedzeniu, plastikowych kubków, kulek papieru ani kurzu. Wnętrze samochodu znacznie różniło się od tego, co oglądała w passacie Bartka, który dbał o swoje auto pod względem technicznym, a resztę pozostawiał losowi. Na siedzeniach można było znaleźć na przykład sczerniałego banana przykrytego szalikiem i gazetą, jakby rzeczony owoc czytał właśnie prasę, wylegując się w łóżku. U Łukasza pachniało czystością i świeżością. Kiedy weszli do środka drewnianej chaty, ciepło z rozpalonego kominka buchnęło im w twarze i wywołało rumieńce na policzkach. Na ławach rozłożono sztuczne futra, które dodawały przytulności wnętrzu i ogrzewały zmarzniętych gości. Justyna wybrała stół oddalony od ognia, bo już zrobiło im się za gorąco. Kelnerka w warkoczach przewiązanych czerwonymi wstążkami podała im menu, czyli gruby karton z osmalonymi brzegami. Łukasz wybrał rosół i żeberka w miodzie. Justyna poprosiła o żurek i pierogi z omastą. Rozsiedli się wygodnie i popijali herbatę z malinami. – Bardzo tu przytulnie – zauważyła Justyna, rozejrzawszy się po chacie. – Jestem tu stałym bywalcem. To chyba nowa kelnerka, bo inaczej przyniesiono by mi od razu to, co zwykle. – Zawsze bierzesz to samo? Łukasz się uśmiechnął. – Jem to, co najbardziej lubię. Tutaj najbardziej przypadły mi do gustu akurat rosół i żeberka… Nudny jestem, co? – Obsługa ma ułatwione zadanie. – Lubię ułatwiać ludziom życie. – Roześmiał się. – Twoja żona musi to doceniać. – Nie jestem żonaty. Już nie. Po śmierci Maciusia nie układało się nam. Mam wrażenie, że patrząc na mnie, Zuzanna ciągle widziała synka. Podobno wdał się we mnie. Mówią, że pary nie zawsze wychodzą po takim przeżyciu zwycięsko. Niektórych to zbliża. Nam się nie udało. – A ty chciałeś rozwodu? – Nie. Wystarczy, że Zuza chciała. Tyle się nacierpiała, że nie zamierzałem dodawać jej problemów. – Jeszcze trochę i pomyślę, że jesteś święty. – Nie jestem. Uwierz mi. – No nie wiem. – Patrzyła na niego bez przekonania. – Gdybym był święty, sprawiłbym przynajmniej jeden cud… Justyna się zmieszała. Miała wrażenie, że w rozmowie z Łukaszem ciągle popełnia jedną gafę za drugą. – Podziwiam cię, że po tym, co przeżyłeś, chcesz pomagać w hospicjum. – Właśnie ludzie stąd bardzo pomogli mnie i Zuzie. To dzięki ofiarności wolontariuszy

i pomocy ośrodka mogliśmy sprawić, by Maciuś przeszedł na tamtą stronę otoczony ciepłem i miłością. W najbardziej komfortowych warunkach. Nigdy nie zapomnę pomocy, którą otrzymaliśmy. Kiedy doszedłem już jako tako do siebie, postanowiłem podać dalej to, co otrzymaliśmy. Pomagać tak, jak kiedyś ktoś pomógł nam. – To niezwykłe. – Justyna była pod ogromnym wrażeniem. – Dla mnie naturalne. Ale początkowo byłem wykończony. Niełatwo łączyć wolontariat z pracą. – Czym się zajmujesz? – Jestem architektem wnętrz. Kiedyś pracowałem dla kogoś, ale odkąd zacząłem pomagać w hospicjum, postanowiłem otworzyć własną firmę i wykonywać zlecenia na własny rachunek. Kiedy trzeba, pracuję więcej, kiedy indziej nieco mniej. W ten sposób mogę przyjeżdżać do Opatowa. A ty co robisz? – Pracuję w biurze tłumaczeń. Angielski to moja pasja. – To połowa sukcesu lubić swoją pracę. – Kiedyś uczyłam w szkole językowej. Teraz wykonuję użytkowe tłumaczenia. Telekonferencje. Symultaniczne. Ale marzę, by zostać tłumaczem literatury. Nie wiem… może kiedyś o tym pomyślę. – Nie odkładaj marzeń na jutro. Zawsze najlepszy moment jest teraz. Choć pewnie zabrzmiałem teraz jak słaby podręcznik motywacyjny, co? – rzucił, a jego ciemne oczy rozbłysły. Jedzenie okazało się faktycznie wyśmienite. Potrawy szybko znikały z talerzy, a rozmowa płynęła wartko jak pośród starych, dobrych przyjaciół. Doświadczenia z hospicjum otwierają na drugiego człowieka. Justyna zaskoczyła siebie samą, gdy uchyliła mu rąbka swojej pilnie strzeżonej tajemnicy – własnej prywatności. Zdradziła, że także jest rozwiedziona, ale nie wchodziła w szczegóły. Nie ukrywała, że przeniosła się na drugi koniec kraju, aby zacząć nowe życie. Dodała, że decyzja o towarzyszeniu ojcu nie przyszła jej łatwo, ponieważ z dnia na dzień zostawił ją, matkę i siostrę i nigdy się z nimi nie skontaktował. Łukasz wyjawił jej, że Waldemar opowiadał mu swoją historię i bardzo żałował decyzji sprzed lat. Nie usprawiedliwiał go jednak, co z ulgą zauważyła Justyna. Więcej mu o sobie nie powiedziała. Po pierwsze nie czuła takiej potrzeby, po drugie Łukasz musiał wracać do ośrodka. – Długo jeszcze zostaniesz? – zapytał, kiedy wsiedli do samochodu. – Zajrzę do ojca. Potem odwiedzę panią Władzię. Może zgłosi jakieś nowe pomysły filmowe. A potem spadam. A dlaczego pytasz? – Odwróciła ku niemu głowę. – Bez powodu. A może… tak sobie pomyślałem… Masz ochotę wyskoczyć gdzieś ze mną? Na kolację albo do kina. – Przed chwilą jedliśmy – zaśmiała się i kontynuowała. – Poza tym… ja nie szukam nikogo. – Czy ja zaproponowałem ci związek? – Niby nie. Ale to się zwykle tak zaczyna. Obiecałam sobie, że już nigdy z nikim się nie zwiążę. Włączył migacz do skrętu w lewo. – Bardzo smutne. I jakie ograniczające. – Mnie nie smuci. Wprost przeciwnie. – To jak będzie? – drążył. Justyna patrzyła przed siebie. Jechali piękną aleją. Po obu stronach drogi rosły gęsto

drzewa. Widok był niezmiernie malowniczy, bo oprószone śniegiem gałęzie wyglądały jak uplecione z koronki. Uśmiechnęła się do tego zimowego obrazka. – Twój uśmiech odbieram jako zgodę. Justyna załamała ręce. – W porządku. Niech ci będzie. Ale musisz po mnie przyjechać, bo mój kolega niedługo straci cierpliwość. Ciągle pożyczam od niego auto. – Z przyjemnością wpadnę. Zresztą mieszkam w pobliżu. Dzieli nas zaledwie kilka przecznic. Spojrzała na niego zaskoczona. – Skąd wiesz, gdzie mieszkam? – Przywiozłem do ciebie twojego ojca. – Aha. Nie wiedziałam. – Nie lubisz, kiedy ktoś za dużo o tobie wie? – Lubię, kiedy ktoś wie tylko tyle, ile sama zdecyduję się powiedzieć. – Czyli prawie nic? – Właśnie – przytaknęła. – Rozpracowałeś mnie. Już dawno Justyna nie dostała zlecenia, które wiązało się z osobistym kontaktem z klientem. Głównie korespondowała ze zleceniodawcami mejlowo, a jej głównym i najbliższym współpracownikiem był ostatnio program do edycji tekstów. Dlatego ucieszyła się z wyzwania, jakim było przetłumaczenie spotkania biznesowego dla klienta prowadzącego firmę konsultingową. Miał przygotować projekt dla zagranicznego kontrahenta. Justyna trochę się obawiała specjalistycznego słownictwa, którego użycie na pewno będzie konieczne. Spotkanie miało dotyczyć branży energetycznej, dlatego od kilku dni siedziała z nosem w słownikach i szukała haseł związanych z elektrowniami słonecznymi. Teraz czekała we francuskiej restauracji i przeglądała punkty umowy, którą wysłał jej wcześniej zleceniodawca. – Własnym oczom nie wierzę. Cóż za spotkanie! – usłyszała głos tuż nad swoją głową. Uniosła wzrok znad kartek i osłupiała ze zdumienia. – To niemożliwe! – wypaliła. – Co ty tu robisz? – Mam spotkanie z ważnym klientem i moją tłumaczką. Nie znam angielskiego, co w dzisiejszych czasach zapewne budzi niejakie zaskoczenie. – I wśród dziesiątek biur tłumaczeń w mieście trafiłeś akurat na mnie? Czy takie działanie przypadkiem nie podpada już pod stalking? Artur odsunął krzesło i usiadł obok niej. – Nie pochlebiaj sobie. Umiem zrozumieć aluzję. W piekarni wyraziłaś się jasno. Postawił neseser na podłodze obok krzesła. Pachniał dobrymi perfumami i wyglądał elegancko w swoim idealnie skrojonym grafitowym garniturze. Kiedy spotkali się po raz pierwszy, także prezentował się nienagannie i był chyba najbardziej atrakcyjnym mężczyzną, z którym zdarzyło jej się spędzić noc. – No cóż – podsumowała. – Ślepy traf. Trudno. Wykonam swoje zadanie najlepiej, jak potrafię, i rozejdziemy się w dwie różne strony. Jeśli możesz… znajdź sobie w przyszłości inne biuro tłumaczeń albo przynajmniej poproś o kogoś innego. – Nie kąsaj tak, bo tylko stajesz się jeszcze bardziej atrakcyjna. Wiesz, jak to jest z nami, mężczyznami… Jesteśmy zdobywcami. Justyna odetchnęła z ulgą, gdy pojawił się klient Artura i mogli przejść do meritum. Tak

pochłonęła ją rozmowa o ekologicznych formach pozyskiwania energii, że zapomniała o niezręcznej sytuacji. Obie strony wydawały się zadowolone i wszystko zmierzało do podpisania umowy, co było celem jej zleceniodawcy. Kiedy kontrahent odkręcił pióro i złożył podpis, Artur uśmiechnął się do Justyny usatysfakcjonowany. Nie dziwiła się jego radości, bo umowa gwarantowała bardzo wysokie honorarium, jeśli firma Artura pomyślnie wykona projekt. Klient się pożegnał, a Justyna poczuła, jak spływa z niej napięcie. Dała sobie radę nawet lepiej, niż podejrzewała. Była dumna z dobrze wykonanego zadania i uśmiechała się do siebie, pakując notatki do torebki. – Ja zrobiłam swoje. Teraz ty musisz się wykazać – powiedziała i podała dłoń Arturowi na pożegnanie. – Sądzę, że dam radę. Uczcimy nasz sukces? – Nie o to mi chodziło. Musisz wykazać się, realizując umowę, którą właśnie podpisałeś. – Chciałbym ci podziękować. Bardzo mi pomogłaś. – Podziękujesz mi przelewem na konto biura tłumaczeń, w którym pracuję. – Myślałem raczej o lampce szampana, ale nie będę nalegał… nie jestem desperatem. – Zamknął teczkę i wstał z krzesła. – Jeszcze raz dziękuję za współpracę. – Zgoda – wymknęło się Justynie. Artur uśmiechnął się tym swoim nieprzyzwoicie uwodzicielskim uśmiechem. – Możemy zrealizować ten pomysł od razu czy musisz wrócić do firmy? – Nie muszę. Wyszli z restauracji i skierowali się do tego samego lokalu, w którym się poznali. Nie kierował nimi sentyment, raczej przyciągała miła obsługa i przytulne wnętrze. Justyna zastanawiała się, dlaczego właściwie się zgodziła, skoro wcześniej przegoniła go jak natrętną muchę. Szkopuł w tym, że Artur wcale nie był natrętny. Przeciwnie – kulturalny i taktowny. To ona asekuracyjnie go odepchnęła. Nie zamierzała się do niego przymilać, ale – ku własnemu zdziwieniu – zapragnęła dać mu szansę. Gubiła się już w tych wszystkich swoich reakcjach. Miała wrażenie, że jej emocje wiodą jakieś osobne życie, które nie poddaje się kontroli ani dyscyplinie. Próbowała wytresować własne uczucia i sądziła, że osiągnęła w tym wprawę. Myliła się. To one miały władzę nad nią. Na Boga, przecież chodzi tylko o drinka, upomniała samą siebie. – Wyjaśnij mi proszę, jaki masz defekt, że nie masz żony? – zapytała Artura zaczepnie. Do lampki szampana podano jej truskawkę, ale nie miała ani smaku, ani zapachu, więc po ugryzieniu małego kęsa odłożyła owoc na bok. – Nie nadaję się na męża. Dwa razy próbowałem. Oba małżeństwa zakończyły się spektakularną klęską. – Niech zgadnę… Jesteś niestały w uczuciach? – Odrobinę. – Zaśmiał się nisko. Sięgnął po jej nadgryzioną truskawkę i zjadł ją. – W dodatku chyba najbardziej kocham moją firmę. Kobiety tego nie znoszą. – Mnie to chybaby pasowało – orzekła, gładząc się po szyi. – Oczywiście teoretyzuję. – Dlatego właśnie wydałaś mi się tak pociągająca. Czułem, że nie stanowisz zagrożenia i nie będziesz chciała wyssać ze mnie całej energii. Justyna poczuła się swobodniej, kiedy wyłożył jej swoją życiową dewizę. Okazało się, że Artur uosabiał wszystko, od czego powinny stronić kobiety szukające stałości i pewności. Nie znosił rutyny, unikał wspólnych rytuałów i stabilizacji. Był jak kot. Przychodził, dawał się

pogłaskać i uciekał do swojego świata. Chciał dostać coś od drugiej osoby i nie płacić za to rachunku. Mieli nieco inne motywacje, ale nieoczekiwanie spotkali się w pół drogi i postanowili skorzystać z okazji. Artur był życiowym egoistą, do czego się bezwstydnie przyznawał, w miłości fizycznej niczego nie skąpił. A Justyna chętnie skorzystała z jego hojności, czerpiąc z tego czystą przyjemność. Wyszła od niego po północy. Zrelaksowana i zaspokojona. Z przekonaniem, że nigdy, przenigdy się do niego nie przywiąże. Bo gdyby nawet nagle miała ku temu zakusy, Artur szybko wybije jej to z głowy.

Rozdział XV Nie dalej jak wczoraj Justyna stała w sklepie i wybierając gatunek sera, myślała o Borysie i Zosi. Jej wybór padł na gorgonzolę, która tak przypadła kiedyś Borysowi do gustu, że przez kilka dni żywił się prawie wyłącznie tym serem. Justyna miała nadzieję, że dobrze się im wiedzie, a Borys odzyska wspomnienia i poskłada swoje nowe życie do kupy. Jak na zamówienie właśnie dzisiaj zadzwonił. Zapewnił, że wszystko świetnie się układa i że idzie im coraz lepiej. Wprawdzie nic sobie nie przypomniał, ale cieszy się chwilą. Przecież najważniejsze jest tu i teraz. Kilka razy ponawiał zaproszenie, ale Justyna uprzejmie odmawiała. Cieszyła się, że mogła coś dla niego zrobić. Wspaniale, że u niego dobrze się dzieje, ale nie wybierze się do nich z wizytą. Borys nie był zadowolony z jej odmowy, ale cóż mógł na to poradzić. Martwił się stanem zdrowia jej ojca i życzył Justynie dużo siły. Zapewnił także o wsparciu, na które mogła liczyć, jeśli będzie w potrzebie. Oboje wiedzieli, że Justyna nigdy nie poprosi o pomoc. Poprosiła za to, żeby czasem napisał, jak im się wiedzie. Obiecała, że na pewno odpowie. Czuła jednak, że ich znajomość nie musi mieć dalszego ciągu. Nawet wolała, żeby w naturalny sposób się skończyła. Czasami pewne spotkania mają określony cel. A jej się wydawało, że ich znajomość spełniła już swoje przeznaczenie. W piątek pod koniec dnia pracy Bartek wyłączył komputer i odruchowo położył samochodowe kluczyki na biurku Justyny. Ona jednak już drugi tydzień z rzędu podziękowała mu za ofertę. – Nie chcesz? W sumie nie wiem, dokąd jeździłaś, ale miałem wrażenie, że było to dla ciebie ważne. – Powiedzmy, że miałam powód. Teraz zmieniłam plany, ale dziękuję za propozycję. – Czyżbyś przyjęła w końcu zaloty Dawida? Jakaś randka? – Bartek poruszył zabawnie brwiami. – Nie żartuj. Kolega zabrał klucze, podrzucił je i złapał drugą ręką. – W sumie dobrze się składa, bo akurat mam dzisiaj rendez-vous z pewną śliczną blondynką. – Z Dorotą? – Nie, ona jest zajęta zaciekłą walką w sądzie. Jej prawnik to podobno niezły numer. Kogo dopadnie, ogoli do zera. Poza tym ona mnie nie dostrzega. – Ha! Przyłapałam cię! – Justyna odchyliła się na krześle. – A podobno już nic do niej nie czujesz. Bartek wyglądał na zakłopotanego. – Stara miłość nie rdzewieje, jak to mówią – odrzekł po chwili. – Tego kwiatu jest pół światu, podobno – rzuciła. – Baw się dobrze. – Ty też – odpowiedział, wychodząc z biura. Owszem, Justyna miała dzisiaj w planach dobrą zabawę. Ostatnio jej ciało musztrowane stresem i napięciem pragnęło rozładowania emocji. Jak się okazało, znakomicie do tego nadawał się Artur, i Justyna korzystała z tej terapii często i zachłannie. Była wygłodniała. Pałaszowała rozkosz łapczywie, porzucając obawę, że nadmiar może jej zaszkodzić. Miała dość widoku cierpienia, kroplówek, wenflonów i zapachu śmierci. Czasami miała wrażenie,

że śmierć, posępna i cierpliwa, siedziała spokojnie w kącie każdego pokoju w hospicjum i stukała swymi długimi szponami o oparcie krzesła. A gdy jej się sprzykrzyło wybijanie rytmu niczym koszmarny metronom, wstawała i przechodziła do czynu. Za nic miała łzy rodzin. Za nic strach pacjentów. To wyobrażenie powodowało, że Justyna się wzdrygała i spoglądała niepewnie w kąt swojego pokoju. Ilekroć leżała przy Arturze cudownie zmęczona namiętnością, zastanawiała się, czy jeszcze wróci do ośrodka. Łukasz dzwonił kilka razy, by się z nią umówić, jak ostatnio ustalili, ale ona wciąż go zbywała. Może to był właśnie ten stan, o którym słyszała od wolontariuszy z ośrodka? Nadmiar tragedii, który stał się nie do zniesienia. Poczuła to wyraźnie w momencie, kiedy odpuściła jeden tydzień. A potem drugi. Wtedy z uderzającą mocą poczuła, jaka była zmęczona i ile wizyty w Opatowie naprawdę ją kosztowały. Chciała wrócić do dawnego trybu życia. Wplotła w swój grafik spotkania z Arturem i inne przyjemności. W planach rozrywek była dla siebie bardzo hojna, bo właśnie tym się chciała teraz zajmować. Tylko tym. Rozpieszczać ducha i ciało. Zaprosiła Natalię na obiad, a potem wyciągnęła na zakupy, gdzie przekonała koleżankę do nabycia przylegającej do ciała sukienki w kolorze mchu, która podkreślała jej wąską talię. Natalia początkowo grymasiła, narzekając na wycięty dekolt, ale kiedy zobaczyła swoje odbicie w lustrze, w końcu zrozumiała, że workowate swetry odejmowały jej urody. I choć nie miała pojęcia, czy odważy się gdziekolwiek wyjść w tej kiecce, cieszyła się z zakupu. Justyna odwiedziła chyba wszystkie ciekawe wystawy w mieście i obejrzała najnowsze filmy. Jadła wszystko to, na co miała w danej chwili ochotę, bez zważania na zdrowy styl odżywiania. Kupowała szalone ilości ciętych kwiatów i komponowała ogromne bukiety do sypialni, kuchni i salonu. Bo kiedy, jeśli nie teraz, miała się cieszyć ich słodkim zapachem? Przerażała ją myśl, ilu miejsc w życiu nie zdąży zobaczyć, ilu książek nie przeczyta, ilu rzeczy się nie dowie… Nawet gdyby poświęciła się wyłącznie poznawaniu. Życie było stanowczo za krótkie. Dlatego czerpała z niego pełnymi garściami, zachłannie i łapczywie. Jeszcze niedawno chciała ze sobą skończyć, a teraz zamartwiała się, ilu rzeczy nie zdąży zasmakować, doznać, przeżyć. Pewnego popołudnia w środku tygodnia, kiedy leżała na kanapie, jednym okiem oglądając Tristana i Izoldę Wagnera na DVD, drugim czytając Nanę Emila Zoli (chciała nadrobić zaległości z klasyki literatury światowej) i jednocześnie planując zapisanie się na kurs lepienia z gliny i jogę, poczuła swąd. Zorientowała się, że w pokoju pełno jest siwego dymu, a jej kolacja właśnie się zwęgliła. Tego wieczoru próbowała swoich sił w kuchni tajskiej, podejrzewając, że być może nigdy nie będzie jej stać na podróż w tamte rejony. Pewnie nie zobaczy rajskich plaż wyspy Phuket. Postanowiła zatem spróbować choć namiastki tamtejszych smaków i przygotować samodzielnie tajską kolację. Kiedy wraz z potrawą wyrzuciła teraz także ulubioną głęboką patelnię, dotarło do niej, że chyba przesadza. Zachłanność na życie doprowadzi ją do nerwicy i daleko w ten sposób nie zajdzie. Gdy usiadła głodna i zrezygnowana, zadzwoniła komórka. Znowu Łukasz. Justyna wolała nie przypominać sobie, ile razy zignorowała jego próby nawiązania kontaktu, i zrobiło jej się głupio. – Halo? – odebrała przygnębiona. – No wreszcie! Co się z tobą działo? Mam nadzieję, że nic złego się nie stało. – Trochę się stało. Chyba… mi odbiło. – Co masz na myśli?

– Chyba za bardzo próbowałam odreagować hospicjum. – Domyślam się, z czym to się może łączyć… – odparł ze zrozumieniem. – Masz ochotę do mnie wpaść? Akurat gotuję kolację. Wystarczy dla dwojga. – Ja właśnie spaliłam masaman neua. – Co takiego?! – To długa historia. – W takim razie tym bardziej wpadaj. Kiedy podał jej adres, Justyna wyłączyła Wagnera i odłożyła Nanę. Nawet mi się nie podobała, stwierdziła szczerze, wiedząc, że już więcej po nią nie sięgnie. Rzuciła okiem na swoje odbicie w lustrze i uznała, że powinna poprawić makijaż, który po całym dniu pozostawiał wiele do życzenia. Gdy wyszła na dwór, zaczerpnęła mroźnego powietrza. Wspaniałe otrzeźwienie, pomyślała i skierowała się w stronę ulicy Pomorskiej, przy której mieszkał Łukasz. Dotarcie na miejsce zajęło jej kwadrans. Szła pod wiatr. Dodatkowo śnieg sypał, jakby w niebie rozdarto wszystkie poduszki z pierzem. Zapomniała czapki, co dotkliwie dawało się jej we znaki szczególnie w momencie, gdy znalazła się już u Łukasza i jej zmarznięte uszy zaczęły się rozgrzewać. Były czerwone, jakby przykładano do nich gorące rozgrzane żelazo. – Dlaczego nie nosisz czapki? – Kolega załamał ręce nad jej niefrasobliwością. – Nie chciałam popsuć sobie fryzury – zażartowała i wskazała na swoje już odrobinę dłuższe, ale nadal krótkie włosy, którym nic nie mogło zaszkodzić. – Słyszałem, że kobiety lubią cierpieć dla urody. A ty poświęciłaś się dla mnie? Jestem wzruszony. – Chciałbyś. Zapomniałam po prostu. Ale chyba nie będziemy gadać o mojej czapce? Przypominam, że zaprosiłeś mnie na kolację. – Wciągnęła głęboko apetyczny zapach. – Jaka ty jesteś interesowna… – Pokręcił głową z udanym oburzeniem. – Musisz mnie lubić taką, jaką jestem, albo wcale – oznajmiła. – W porządku, da się zrobić. To ja tutaj – wskazał na kuchnię – wszystko przygotuję, a ty rozejrzyj się po mieszkaniu, jeśli masz ochotę. Czuj się jak u siebie. Justyna skinęła głową i ruszyła na zwiedzanie jego trzypokojowego mieszkania. Czuć było zmysł i rękę architekta. Niewielki korytarz pokryty polerowanymi grafitowymi płytkami na podłodze i szarymi kamieniami na ścianie świadczył o tym, że Łukasz ponad praktyczność stawiał efektowność wnętrza albo po prostu uwielbiał latać ze ścierką i usuwać ślady błota z grafitowych tafli. Korytarz przechodził w salon połączony z aneksem kuchennym, gdzie meble miały białe fronty. Ciemnymi akcentami były tylko bury kamienny blat i zlew. W przestrzeń między górnymi a dolnymi szafkami wbudowano oszklone grafiki – dość przejmujące rysunki. Przestawiały jakieś senne miasteczko, po którym nocnymi ulicami oświetlonymi przez słabe światło latarni przechadza się dziewczyna, smukła i piękna jak rusałka. Gdziekolwiek skręci, leci za nią mały ptaszek, by w końcu, na ostatnim rysunku, usiąść jej na ramieniu. Kuchnia sąsiadowała z pokojem dziennym, w którym jedną ze ścian pomalowano na królewski fiolet. Akurat tę ścianę, przy której stała kanapa obita materiałem w kolorze kości słoniowej, więc ta intensywna barwa nie męczyła oczu, gdyż odpoczywając na sofie, miało się ją za plecami. Ten mocny akcent jednak zdecydowanie ożywiał to stonowane wnętrze. Przy kanapie stał drewniany stolik kawowy ze szklanym blatem. Pod nim Łukasz ułożył białe kamienie jednakowego kształtu.

O ile meble kuchenne były zdecydowanie nowoczesne, to w salonie królowały meble wyłowione, jak powiedział Łukasz, z różnych targów staroci. Nie było ich dużo, jedynie szafka na książki i piękny rzeźbiony dębowy kredens. Witryna z książkami znajdowała się tuż przy oknie. Na parapecie stały fioletowe jak ściana storczyki. Kredens był umieszczony w pewnej odległości od kanapy. Justyna wahała się, czy wejść do sypialni, ale przecież dostała przyzwolenie właściciela. Mogła podejrzewać, że ulubionym kolorem Łukasza był fiolet. W sypialni bowiem białe ściany i duże, drewniane białe łóżko stanowiły tło dla fiołkowych poduszek, narzuty, pościeli, lampek nocnych i dywanu. Po przeciwległej stronie łóżka wisiał ogromny obraz w barokowej złotej ramie. Przedstawiał nagą kobietę pośród fioletowych kwiatów. Długie włosy falowały jej na wietrze, a na ciało padało jedynie światło księżyca. Obraz miał w sobie kojącą moc. Wyciszał i uspokajał. Parapet zdobiły grube fioletowe świece. W rogu pokoju tuż przy oknie zapraszał ciemnofioletowy pikowany fotel z wygiętymi nóżkami. Wyglądał trochę jak tron, co nieco rozbawiło Justynę. Mimo to uznała, że wszystko w tym pokoju idealnie ze sobą harmonizuje i mogłaby mieć sypialnię urządzoną w podobny sposób. Ze środka mieszkania na antresolę prowadziły kręte schody. Tam Łukasz urządził swoje biuro i jeśli nie sprzątnął w nim chwilę przed przybyciem gościa, to mogła podziwiać jego organizację i zamiłowanie do idealnego porządku. Wzdłuż dwóch ścian na półkach stały książki, magazyny, katalogi poukładane równo, tematycznie i kolorystycznie, jakby bawił się nimi pedant. Na środku pokoju znajdowało się ciężkie biurko, a na nim w specjalnych podzielnikach poukładano papiery. W metalowych kubkach tłoczyły się przybory do pisania i rysowania. Na środku blatu leżał laptop i dokumenty w przezroczystych koszulkach. Po prawej stronie biurka Łukasz przymocował do ściany korkową tablicę i urządził na niej obrazkową burzę mózgów. Fotografie powycinane z magazynów, próbki tkanin, palety kolorów i rzuty mieszkań. W jego biurze wszystko było poukładane i przemyślane. Może właśnie dzięki temu znajdował czas na wszystko i potrafił godzić pracę zawodową z pomocą w hospicjum? Justyna zeszła ostrożnie po stromych schodach. – No i jak wrażenia? – zagadnął Łukasz. – Chyba nie minąłeś się z powołaniem, ale jesteś podejrzanie porządnicki. – To znaczy? – zdumiał się, wyjmując z szuflady chochelkę. – Nie udawaj. Byłam na górze. Myślę, że powinieneś poukładać jeszcze ołówki w rządku od najdłuższego do najkrótszego. – Pomyślę o tym – odparł, nakładając do miseczek parujący gulasz. – Zapraszam. – Wskazał na czteroosobowy stół, który stanowił granicę między częścią kuchenną a salonem. Na stole czekały grubo krojone pajdy chleba i czerwone wino. – Powinienem ugotować do tego ziemniaki, ale już mi się nie chciało. – Tobie się nie chciało? Niemożliwe – rzuciła Justyna. – Jeśli zadbałeś o deser, ziemniaki zostaną ci wybaczone – dorzuciła. Łukasz odwrócił się i z namysłem patrzył w stronę szafek, jakby próbował przypomnieć sobie ich zawartość. – Hmm… nie za bardzo. – Spojrzał na nią przepraszająco. – Mogę zrobić tylko bitą śmietanę. – Ej, żartowałam. Nie przejmuj się. – Dla mnie żaden problem.

Gulasz był wyśmienity. Ostra mieszanina smaków mięsa wołowego, papryki, pieczarek, cebuli i pomidorów rozgrzała Justynę i poprawiła jej humor. Wytrawne wino o intensywnej nucie czerwonej porzeczki wspaniale podkreślało smak potrawy. Justyna poprosiła o dokładkę. Nie żałowała ani trochę, że jej tajska mieszanka poszła z dymem. – Muszę przyznać, że to najlepszy gulasz, jaki w życiu jadłam – powiedziała z uznaniem. – Dziękuję. – Łukasz był wyraźnie zadowolony z pochwały. – Ale jestem tylko sprawnym naśladowcą. To przepis mojej mamy. – Kopiować też trzeba umieć – stwierdziła, wycierając resztkę sosu skórką od chleba. – Objadłam się jak mops. Ale muszę przyznać, że to najmilszy moment dzisiejszego dnia. – Chcesz jeszcze wina? – zapytał i sięgnął po butelkę. – Wolałabym herbatę. Z cytryną, jeśli masz. – Już się robi – powiedział, zabierając talerze. – Usiądź sobie w salonie. Włożył do odtwarzacza płytę, a z głośników popłynęły kojące dźwięki fortepianu. Justyna lubiła muzykę klasyczną, choć nie uważała się za znawcę. Rozpoznawała tylko standardy klasyki światowej, ale nie więcej. Teraz na przykład wiedziała, że słuchają Chopina, ale nie potrafiła podać tytułu utworu. Kiedy Łukasz postawił na stoliku dwa kubki herbaty, nie potrzebowała już niczego więcej do szczęścia. Okazało się, że Łukasz słabość do muzyki poważnej odziedziczył po matce, nauczycielce gry na fortepianie w szkole muzycznej. Nie kryła rozczarowania, gdy się okazało, że jedynemu synowi słoń na ucho nadepnął i wielkiego pianisty z niego nie zrobi. Później uznała, że zapewne został obdarzony innymi talentami. Dość szybko wyszły na jaw jego zdolności plastyczne i wyobraźnia przestrzenna. – Mama każdemu wmawia, że jestem najlepszym architektem na świecie. Zdrowo przesadza, ale nie zamierzam pozbawiać jej przyjemności – powiedział rozbawiony Łukasz. Jego ojciec z kolei stąpał twardo po ziemi i prowadził warsztat samochodowy. Kochał samochody i uważał zapach smaru za najprzyjemniejszy. Jego żona nie podzielała tych upodobań i gdy mąż wracał z pracy, natychmiast goniła go do kąpieli. Łukasz wyznał, że zapach warsztatu już zawsze będzie kojarzyć mu się z ojcem. Tak jak mnie zapach kawy i wody po goleniu, pomyślała Justyna. – Według mamy ojciec nie ma ani krzty wyobraźni, ale myślę, że nie mogli się dobrać lepiej. Gdyby oboje bujali w obłokach, nikt nie pamiętałby o płaceniu rachunków i wizytach na wywiadówkach – podsumował logicznie Łukasz. Żałował, że nie ma rodzeństwa, ale w roli siostry idealnie sprawdziła się młodsza o dwa lata kuzynka Marta. Jako że mieszkali w tym samym mieście, często się widywali. Matka Łukasza była bardzo związana ze swoją siostrą, więc Marta z Łukaszem wychowywali się razem i traktowali nawzajem jak rodzeństwo. – Mieszkasz tutaj całe życie? – Tak się złożyło. Kiedyś planowałem wyjazd do Nowego Jorku. Myślałem, że tam rozwinę skrzydła w zawodzie. Ale poznałem Zuzę i marzenie o wyjeździe zamieniłem na marzenie o własnej rodzinie. A potem to już wiesz… Maciek był wspaniałym dzieckiem. Wspanialszego nie mogłem sobie wymarzyć. Dla mnie był idealny. Szkoda, że dane mu były tylko cztery lata życia. Błagałem Boga, żeby zabrał mnie, a jego zostawił. Jak widzisz, prośby nie zostały wysłuchane. – Rozłożył ręce. – W tamtym czasie bardzo pomogła mi rodzina. Kiedy Zuza powiedziała, że odchodzi, myślałem, że tego na pewno już nie zniosę, i wtedy znowu postawili mnie do pionu. Kiedy traci się grunt pod nogami, dobrze mieć kogoś, kto cię podtrzyma, prawda?

– Musisz mieć cudowną rodzinę. – A ty masz jakieś rodzeństwo? – Młodszą o sześć lat siostrę. Ja w zasadzie ją wychowałam. Ojciec zniknął, to już wiesz. A mama… szkoda gadać… Zresztą już nie żyje. A z Basią kontakt się urwał. – Nie wiem, co was rozdzieliło, ale… Może kiedyś się dogadacie? – Nie sądzę. Zresztą… moja historia jest długa i raczej smutna. Nie chcę o tym opowiadać. – Rozumiem. To powiedz, co się stało, że uznałaś, że ci odbiło? Justyna dolała sobie herbaty i opowiedziała o swojej obsesyjnej zachłanności na życie. Łukasz przez cały czas kiwał ze zrozumieniem głową i uspokoił ją, że wygląda mu to na reakcję postresową. On na początku też przeżywał coś podobnego, choć u niego poszło to raczej w stronę hipochondrii. Jemu udało się tego wyzbyć, ale jeden wolontariusz w ośrodku musiał zrezygnować, bo praktycznie nie wychodził od lekarzy. Dręczyła go myśl, że umiera. – Wolontariat nie jest dla każdego – ocenił. – Może wzięłaś na siebie zbyt dużo? – Masz chyba rację. Wiesz, że ojciec porzucił nas, kiedy ja miałam trzynaście lat, a siostra siedem. Kiedy mnie odwiedził po dwudziestu latach, chciałam wyrzucić go za drzwi. Potem nie miałam zamiaru odwiedzać go w Opatowie, ale coś mnie tam ciągnęło. Myślałam, że podjęłam słuszną decyzję, ale teraz nie jestem pewna. Dlatego się wycofałam. Przepraszam, unikałam cię ostatnio, bo kojarzyłeś mi się z hospicjum. – Podejrzewałem, że coś jest nie tak, dlatego się dobijałem. – Nie wiem, czy jeszcze wrócę do Opatowa. Łukasz… – Urwała i opuściła wzrok. – Tak? – Czy gdybym więcej nie miała siły pojechać do ojca… Czy mógłbyś być przy nim w jego ostatnich chwilach? – Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby spełnić twoją prośbę. Mogę cię o coś zapytać? Powiedz… co do niego właściwie czujesz? Da się kochać rodzica, który tak zranił? – Kocham marzenie o nim. Właściwie kocha go ta dziewczynka we mnie, która miała idealny obraz własnego taty. Ta porzucona go nienawidzi. – Podziwiam cię. – Za co? – Popatrzyła na niego zdziwiona. – Za dobroć. – Nie wiem, czy to jest dobroć. Czasem sobie myślę, że dobroć z jednej strony ma miecz, który siecze wyłącznie ofiarodawcę. Tak przynajmniej pokazuje moje życie. – Nieprawda. Jeszcze się przekonasz. – Tak, tak. Pięknie kłamiesz. Powiedz, jak to jest, że jesteś takim optymistą, co? Życie też cię nie rozpieszczało. – Wciąż żyję. – Wybacz, ale w twoim życiu nie ma już żony ani syna… – Ale byli. Mogłem zaznać ich miłości. Mogłem ich kochać. To wartość sama w sobie. Poza tym… nie wiem, co jeszcze przyniesie mi przyszłość. – Nie boisz się, że otrzymasz kolejne ciosy? – Jeśli przedtem zaznam miłości… Trudno. A może będę szczęśliwy? – Wcześniej czy później wszystko kończy się źle. – Wszystko się kończy. Ale śmierć nie zawsze jest zła. – Wybacz, ale koniec przywiązania, miłości nie kojarzy mi się raczej dobrze.

– Jest przykry i bolesny, ale… dlaczego na tym chcesz się skupiać? To, co przeżyliśmy fantastycznego, już na zawsze będzie nasze i żaden koniec nam tego nie odbierze. To jest nasza wygrana. Szli w milczeniu. Łukasz odprowadzał Justynę do domu, choć wcale go o to nie prosiła. Płatki śniegu leniwie wirowały między nimi. Łapali je w dłonie i patrzyli, gdy zamieniały się w kropelki wody. – Stopniał i zniknął – odezwał się Łukasz. – Nie ma go już, co nie znaczy, że wcześniej nie był piękny i że nas nie cieszył. Możesz zawsze się postarać złapać kolejny. Może ci się uda – powiedział do Justyny, kiedy obserwowali, jak zimowa gwiazdka zamieniła się w kropelkę wody na jego dłoni.

Rozdział XVI Ostatniej nocy Justynie przyśniło się, że próbuje łapać płatki śniegu. I choć nie powinna mieć z tym najmniejszego problemu, żadnego nie mogła złapać. Kiedy zdjęła rękawiczki, okazało się, że śnieg przecieka przez palce, a dłonie pozostają puste. Zrozpaczona usiadła na chodniku i zaczęła płakać. Ludzie przechodzili obok niej obojętnie. Wreszcie zjawił się ojciec. Rozłożył zziębnięte dłonie Justyny i wsypał do nich puszysty śnieg, który wcale nie był zimny, ale przyjemnie ciepły. Zimowy puch rozgrzewał ręce i całe ciało. Wcale nie było jej zimno. Uniosła głowę, by spojrzeć na ojca. Ale jego już nie było. Szukała go, kluczyła ulicami długo w noc, ale nie zdołała go znaleźć. W końcu uznała, że zmyśliła to sobie, choć przecież ręce miała nadal ciepłe i odporne na mróz. Tego dnia w pracy ilekroć spojrzała na swoje dłonie, przypominał jej się sen. Zostawił po sobie nieokreślone uczucie. Ani dobre, ani złe. Raczej dziwne. Dorota miała przyjść do biura później, ponieważ miała wyznaczoną kolejną rozprawę w sądzie. Lidka była wyraźnie spokojniejsza, odkąd zyskała poczucie, że wyznaczyła Justynie miejscu w szeregu. Natalia była rozluźniona, bo jej problemy z Patrycją zostały rozwiązane. Ku zaskoczeniu całego biura przyszła dzisiaj w swojej zielonej sukience, którą kupiła za poradą Justyny. Kolor idealnie współgrał z rudą barwą jej włosów. Ten efekt zdaje się najbardziej zainteresował Dawida, bo co jakiś czas spoglądał na Natalię ze zmrużonymi oczami i tajemniczym uśmiechem. Tylko Bartek nie wyglądał na zadowolonego. Przez cały dzień irytująco stukał długopisem o słownik hiszpańskiego. Co jakiś czas ktoś zwracał mu uwagę, aby przestał, ale po pół godzinie stukot rozlegał się z nową intensywnością. – Co się dzieje? – zapytała w końcu Justyna, kiedy mijali się przy kuchni. Wzruszył ramionami. – Nic – odburknął. – Nie kręć. Ręka ci lata cały dzień po słowniku jak po perkusji. Co jest? – Dorota spotyka się z kolejnym palantem. Skóra zdarta z Pawełka. Aparycja żadna, za to szeroki wybór reprezentacyjnych gadżetów. Czy ona się niczego nie nauczy? – Poznałeś go? Może ma dobry charakter. – Od razu widać, że to nie ktoś dla niej. – Niech lepiej ona oceni. Bartek zmarszczył brwi. – Chyba nie chcesz, żebym ci już nigdy nie pożyczył samochodu, co? – Dobra. Jeśli chcesz mojej rady, oto ona. Masz dwa wyjścia. – Pokazała na palcach. – Albo w końcu odkryjesz przed nią swoje uczucia, albo daj sobie spokój i przestań ją nadzorować, bo tylko się wypalasz w ten sposób. – Też mi rada – fuknął. – Nie znam sposobu, by w końcu zobaczyła w tobie mężczyznę swojego życia. – Potarła czoło. – Nie wiem, może kup lepszą furę. – Pękam ze śmiechu… – Daj jej do zrozumienia, że tylko ty możesz ofiarować jej to, czego szuka. Rusz głową! Ja za ciebie całej roboty nie zamierzam odwalać. Justyna nie wiedziała, czy ten pomysł był dobry, ale pożałowała miotającego się

bezradnie kolegi. Bartek w końcu przestał stukać długopisem i nawet uśmiechnął się pod nosem. Po kilku godzinach do biura przyszła Dorota z bukietem czerwonych róż. Raczej nie otrzymała ich od męża, za chwilę już byłego. Jej świergot tylko potwierdzał przypuszczenia Bartka. Mina mu zrzedła, ale po jakimś czasie pojawił się na jego twarzy wyraz zaciętości. Śnieżny sen o ojcu nie dawał Justynie spokoju. Dlatego wieczorem zadzwoniła do Łukasza i zapytała, czy może się z nim zabrać do Opatowa. Nie chciała nadużywać uprzejmości Bartka. Zresztą samochód przyda mu się teraz do wystawania pod blokiem Doroty i wpatrywania się w jej okna. Łukasz nie był zaskoczony jej prośbą. Umówili się na czwartek. Chyba przeczuwał, że postanowienie Justyny o rezygnacji z wizyt zawierało więcej emocji niż prawdy. Pani Władzia otrzymała kolejną dostawę filmów, za co ucałowała Justynę serdecznie, mimo że wcale nie miała tego dnia dużo siły. Zawsze jednak, niezależnie od samopoczucia, starała się dawać ludziom wiele ciepła, tak że każdy lgnął do niej jak do przyszywanej babci. Weronika z Dagmarą zgodnie twierdziły, że to miejsce nigdy już nie będzie takie samo po odejściu pani Władzi. Dlatego każdy starał się spędzić z nią jak najwięcej czasu i korzystać z jej życiowych mądrości okraszonych sporą dawką humoru. Justyna weszła do ojca z niepokojem. Obawiała się, że zobaczy go w jeszcze gorszym stanie niż poprzednio. Zaskoczyła ją rozjaśniona cera i błyszczące, przytomne oczy. Uradował się na jej widok i nawet próbował usiąść. – Nie siadaj. Leż sobie – zaoponowała. – Widzę, że jesteś w lepszej formie. Bardzo się cieszę. – Faktycznie. Aż trudno uwierzyć. Mam więcej energii i nawet nie jestem senny. Prawie nic mnie nie boli. – Co chcesz robić? – Pogadać. – O czym? – zapytała, przysuwając sobie bliżej krzesło. – O życiu. Chyba wszystkie rozmowy świata właśnie tego dotyczą, prawda? – Pewnie tak. – Chciałbym, żebyś była szczęśliwa. Żałuję, że się do tego nie przyczyniłem. – Nie musisz się niepokoić. Jestem wystarczająco szczęśliwa. – Masz w oczach smutek… – No – żachnęła się. – Sporo mi się w życiu przytrafiło i pewnie siłą rzeczy zostawiło swój ślad. Mimo to zrobiłam wszystko, żeby zacząć od nowa. – Szkoda, że nie będę mógł ci towarzyszyć. Gdyby nie moja choroba, gdybym miał więcej czasu, to… – Gdyby nie choroba, nie byłoby cię tutaj i nie odszukałbyś mnie. – Jesteś pewna? – Popatrzył zasmucony. – Fakt, moja choroba skłoniła mnie do wielu refleksji. Rozstanie z Sybillą także. Nie zamierzałem cię wykorzystać. – Nie czuję się wykorzystana. Po prostu nie jestem przekonana, czy odszukałbyś mnie, gdybyś wiódł szczęśliwe, spokojne życie. – Na starość, Justynko, człowiek mądrzeje. – I co ci dała ta mądrość? – Szansę. Spotkania ciebie, córeczko. Jeśli dostanę taką możliwość, jeżeli istnieje życie po życiu, będę się opiekował tobą z góry. Obiecuję.

Obawiam się, że szansa, iż trafisz do nieba, jest nikła, pomyślała Justyna, ale się nie odezwała. Mimo wszystko słowa, które wypłynęły z jego wysuszonych warg, poruszyły ją. Dlatego pogładziła go po ramieniu. Ojciec rozpromienił się. – Gdybym mógł żyć jeszcze raz, podjąć inną decyzję, nigdy bym was nie zostawił – powiedział z żalem. – Starałbym się pomóc sobie w jakiś inny sposób. – Szkoda, że to niemożliwe – odparła. – Szkoda. – Westchnął ciężko. Temat się wyczerpał i Justyna poczuła, że nie ma już potrzeby wracać do przeszłości. Ojciec nabrał ochoty na kawę, której nie pił od dawna. Dopisywał mu także apetyt. Spałaszował cały obiad, twierdząc, że nic równie pysznego nie jadł od lat, a przecież nie podano nic specjalnego – zwykłą pomidorówkę, a na drugie pierś z kurczaka, ziemniaki i surówkę z buraczków. Justyna wyszła od niego pokrzepiona. Dlatego kiedy usłyszała rozmowę Łukasza z panem Jackiem na temat sali do relaksacji, pozwoliła sobie przystanąć obok nich. – Mamy już materiały, więc można ruszać z robotą. Tyle że ja sam będę się z tym babrał tygodniami. Dziewczyny się deklarowały, ale one lepiej niech się zajmują pacjentami – powiedział Łukasz. – Ja mogę pomóc, ale wiesz, że urodziła nam się maleńka, więc chciałbym pomóc Kasi – odrzekł pan Jacek, drapiąc się bezradnie po głowie. – Spróbuję zorganizować kilka osób do pomocy – odezwała się Justyna. Łukasz odwrócił się ku niej. – Mogłabyś? Jest sporo do zrobienia, wyniesienie starych gratów, malowanie, sprzątanie, wstawienie sprzętów. Dałbym radę sam, ale wtedy sala relaksacyjna byłaby gotowa dopiero za kilka tygodni. – Zapytam kolegów w pracy. Może zgłoszą się ochotnicy. Niczego nie obiecuję. – Dziękuję. – Pan Jacek się uśmiechnął. Następnego dnia z samego rana, kiedy wszyscy zjawili się w firmie, Justyna wstała od swojego biurka i poprosiła o uwagę. Jej zachowanie było na tyle intrygujące, że wszyscy zamienili się w słuch. Opowiedziała krótko o hospicjum i potrzebie zorganizowania miejsca, gdzie chorzy mogą się wyciszyć. Zapytała, czy mogliby pomóc przy remoncie. Na razie zgłosili się Natalia i Bartek. Dorota, Lidka i Dawid zaczęli interesować się kolejno: swoimi paznokciami, tabliczką czekolady i stopniem nastroszenia fryzury. – Przyda się każda pomoc. Im więcej rąk do pracy, tym lepiej. Materiały i wyposażenie czekają, aż zrobi się z nich użytek – powiedziała Justyna poważnie. – Nie mogą wynająć fachowców? – zapytał Dawid, który nie rozumiał, dlaczego Justyna nagle wyskakuje z taką prośbą. – Liczą się z każdym groszem – wyjaśniła. – Ale dlaczego akurat my? Nie mogą pomóc rodziny pacjentów? – wypaliła Dorota, nieszczególnie zainteresowana poświęcaniem weekendu na prace społeczne. – Ja należę do rodziny jednego z pacjentów i dlatego właśnie was proszę o pomoc. Szmer rozmów nagle ucichł. – Słucham? – zdziwił się Dawid. – Słyszałeś. Mam tam ojca. Ale to nie jest jedyny powód, dla którego pragnę pomóc hospicjum. Tak po prostu należy. Na kogo mogę liczyć? – Spojrzała na skonsternowanych kolegów.

Podniosły się dłonie. Jedna za drugą. Zgłosili się wszyscy, więc powstała realna szansa, że ośrodek będzie miał gotową salę szybciej, niż się spodziewano. – Dziękuję wam – powiedziała Justyna. – Zbiórka w sobotę o ósmej. – O której?! – jęknęła Dorota. – O ósmej, śpiąca królewno – uciął jej fochy Dawid. Justyna obawiała się, że kiedy przyjadą z Łukaszem na miejsce zbiórki, nie zastaną tam nikogo. Ale się myliła. Dorota była wyraźnie niewyspana, ale na tyle przytomna, by przygotować sobie odpowiednie ciuchy na zmianę. Dawid z Bartkiem wyglądali na zdeterminowanych i chętnych do pracy. Od razu zaczęli wypytywać Łukasza o konkrety. Okazało się, że Bartek pomalował w swoim życiu mnóstwo ścian. Natalia z Lidką powtarzały w kółko, że do malowania się nie nadają, ale chętnie wezmą na siebie porządki. Natalia szepnęła Justynie, że kiedy Patrycja się dowiedziała, że w wyprawie remontowej bierze udział Łukasz, postanowiła jechać z nimi do Opatowa. – Skłamałam, że zabraknie miejsca w samochodzie. Ta dziewczyna kompletnie oszalała! Cała brygada zmieściła się do dwóch samochodów i wyruszyła zrealizować plan Łukasza. Stworzyć miejsce, w którym innym będzie lżej. I choć każde z ochotników było inne, z różnym stopniem empatii, połączyła ich chęć pomocy innym. Justyna obawiała się, że niektórym, miała na myśli przede wszystkim Dorotę, zapału wystarczy na chwilę. Rzeczywistość ją mile zaskoczyła. Nie tylko nie było marudzenia, ale też uwidoczniły się jej zapał i determinacja. Kiedy Justyna poszła do kuchni zorganizować dla wszystkich napoje, zaczepiła ją Dagmara. – Fantastycznych masz przyjaciół. Tylko pogratulować. – To nie są moi przyjaciele – sprostowała Justyna, nalewając wiśniowego kompotu do szklanek. – Nie? Odniosłam inne wrażenie. A skąd się znacie? – Pracujemy razem. – Musicie w takim razie stanowić zgraną ekipę. – Przeciwnie. Nie można chyba wyobrazić sobie bardziej różnorodnej zbieraniny ludzi, których nic ze sobą nie łączy. – Chyba jednak czegoś nie dostrzegasz. Justyna się roześmiała. – Gdzie tam! Szczerze mówiąc, wątpiłam, czy zgodzą się pomóc. Szczególnie niektórzy. Ale to wszystko nie jest istotne. Liczy się efekt. Dwa dni pracowali w pocie czoła. Większość prac skończyli w jeden weekend. W tygodniu mieli podjechać jeszcze Bartek z Dawidem, by wnieść leżanki oraz resztę sprzętu, a także zainstalować lampy. To, co usłyszeli i co zobaczyli w hospicjum koledzy Justyny, zostanie im w głowach i w sercach na zawsze. Gdy w niedzielę wieczorem wracali do domu po kolejnym dniu harówki, Dorota wyglądała na skrajnie wyczerpaną. Przed dwa dni pracowała chyba najciężej w swoim życiu. Nie poprawiała już nawet misternie upiętego koka. Natalia zrozumiała przemianę swojej siostry Patrycji, chociaż nie wiązała tego z urodą Łukasza. Lidka nie odzywała się całą drogę i tylko od czasu do czasu ukradkiem spoglądała na Justynę. Dawid milczał, co mogło świadczyć o tym, że cierpi na zapalenie krtani albo zabrakło mu w końcu słów. Bartek bąknął tylko Justynie, że może pożyczać jego samochód codziennie, po czym

zasnął wyczerpany bardziej ludzkimi dramatami niż remontem. W kolejnych dniach ze strony kolegów spotkał Justynę prawdziwy festiwal współczucia. Ale ona źle się z tym czuła. Nie chciała tego. Nikt nie znał prawdziwej historii Justyny i jej ojca. Pewnie większość widziała to przez pryzmat własnej relacji z tatą i każdy traktował Justynę inaczej. Ona nie zamierzała im niczego tłumaczyć. Niepotrzebnie się przyznała, że ma w ośrodku ojca. Zrobiła to, by przekonać opornych. Zależało jej na tym, aby sala relaksacyjna powstała jak najszybciej. Kiedy Dorota stała się wobec niej słodka jak miód, a Lidka nie protestowała, Justyna zrozumiała, że czas położyć temu kres. Odchrząknęła przesadnie głośno, by przyciągnąć uwagę kolegów. – Jestem wam wdzięczna, że pomogliście wyremontować salę w ośrodku – powiedziała. – O nic więcej nie prosiłam. I więcej nie potrzebuję. Dziękuję. Nie użalajcie się nade mną. Odpowiedziała jej cisza, więc Justyna zajęła się swoim tłumaczeniem. Była pewna, że wszystko wróci do normy. I chociaż nie dostawała już pięciu ofert zaparzenia kawy z podwójnym mlekiem (taką lubiła najbardziej), to każdy patrzył na nią inaczej. Mało tego. Każda z tych osób inaczej patrzyła także na siebie. Tego dnia zadzwonił Łukasz. Zaprosił ją na kolację w ramach podziękowania za zorganizowanie sprawnej pomocy. Odmówiła. Po pierwsze uważała, że podziękował jej kilkakrotnie, a po drugie była umówiona z Arturem. Mieli wyskoczyć do nowej włoskiej knajpy, a deser zaplanowali już u niego. Artur o nic nie pytał. Ona nic nie mówiła. Prowadzili niezobowiązujące rozmowy, a ich największa zaleta polegała na tym, że nie były głębokie, nie dotykały emocji i nie budziły wspomnień. Chwile w ramionach Artura przynosiły zapomnienie. Była wtedy wyłącznie ciałem, które pragnęło rozkoszy. To mogło uzależniać. Namiętność pozwalała poczuć się lepiej, wyzwalała i ratowała przed samotnością. On o tym nie wiedział. Sądził, że znalazł kochankę z podobnym temperamentem, namiętną i nienasyconą. A ona tchórzliwie chowała się w tej fizycznej miłości. Choć na chwilę. Plan odcięcia się od relacji międzyludzkich legł w gruzach. Na jej terytorium kolejno wchodzili nowi znajomi. Pojawił się ojciec i swoją chorobą przejechał po jej życiu niczym czołg. A ona, która poruszała się niepewnie w swojej nowej egzystencji, nie była teraz pewna, czy intuicja jej nie zawiodła.

Rozdział XVII Znajomy kot wpadał coraz częściej. Zapewne uważał się już za lokatora jej M-2 i świętował podniesienie swojej stopy życiowej. Okazało się, że nie był pupilem żadnego z sąsiadów. Mieszkał na pobliskich działkach i robił gościnne wypady na osiedla. W ten właśnie sposób trafił na Justynę i upodobał ją sobie. A ona nie miała siły go wypędzać. Tak przynajmniej sobie tłumaczyła, ale w istocie rzeczy ciepłe, mruczące stworzenie sprawiało, że czuła się raźniej. Po chwilowej poprawie stan jej ojca uległ drastycznemu pogorszeniu. Podobno często tak właśnie to wygląda. Lekarz dał jej jasno do zrozumienia, choć starał się ostrożnie dobierać słowa, że w każdej chwili należy oczekiwać najgorszego. Ojciec cały czas był nieprzytomny i jedyne, co można było dla niego jeszcze zrobić, to przynosić ulgę w cierpieniu. Justyna zdała sobie sprawę, że tamta rozmowa prawdopodobnie była ich ostatnią. Łukasz służył jej wsparciem. Choć uparcie mu powtarzała, że nie musi się nią przejmować, często dzwonił i wyciągał ją niemal siłą, a to do teatru na lekką komedię, a to zapraszał na posiłek w swoim wykonaniu. W końcu zawsze ulegała jego namowom. Nie chciała siedzieć i się zastanawiać, czy to już. Spędzali ze sobą na tyle dużo czasu, że zdołał opowiedzieć jej prawie całe swoje życie. Od zakochania w jasnowłosej Ali z IV B w podstawówce po licealną fascynację muzyką metalową, ostry skręt w stronę poezji śpiewanej, a wszystko po to, by zaimponować Kai z III A. Wspominał ukochanego psa Zbója, ofiarę nieuważnego kierowcy, i obozy konne, na których pokochał jeździectwo. Ma nadzieję, że jeszcze do tego wróci. Dodał, że paskudnie przeszedł ospę wietrzną, i to wyjątkowo późno, bo dopiero w wieku dwudziestu lat, a także o tym, że szczerze nie znosi surowej cebuli. Na studiach w końcu uczył się tego, co naprawdę lubił. I wybawił się za wszystkie czasy. Opowiedział Justynie o pracy na farmie truskawek w Niemczech i o tym, jak poznał Zuzę. Opisał, jak wyglądały jego oświadczyny, jak powiedziała mu o ciąży, o tym, że był przy porodzie Maciusia i płakał jak wariat, gdy zobaczył ich małą kruszynkę. Co było potem, Justyna wiedziała, więc dodał tylko, że jest pewien przynajmniej tego, że w życiu już nigdy nic go tak nie zaboli jak jego odejście. Ze wszystkich jego słów biło ciepło. Kiedy wspominał synka, oczy mu lśniły, a głos drżał ze wzruszenia. – Jak ty to robisz, że jesteś takim optymistą? – zdziwiła się nie po raz pierwszy Justyna. – Przeżyłem tragedię. Owszem, bolało jak diabli. Nadal boli. Ale cieszę się, że zagościli w moim życiu. To cała tajemnica mojego nastawienia, ale już ci to mówiłem. Spacerowali po parku. Śnieg stopniał. Wszystko wokół było umorusane błotem. – Ja tak nie potrafię – powiedziała z ciężkim westchnieniem Justyna, patrząc, jak stado wróbli zrywa się do lotu. – Zawiodło mnie w życiu mnóstwo osób… Postanowiłam, że już nikomu nie zaufam. Nie pozwolę się do siebie zbliżyć na tyle, by ktokolwiek mógł mnie zranić. – Pogadamy o tym? – zapytał, omijając kałużę. – Nie wiem, czy chcę, żebyś tyle o mnie wiedział. – W porządku. Nie musisz nic mówić. Przeszli jeszcze parę metrów. Wiatr nieco ucichł. Nieproszone słowa same wypłynęły z jej ust i nie chciały przestać płynąć. Ściskało ją w gardle i oczy niebezpiecznie piekły. Gdy

opowiedziała mu całą swoją historię, poczuła się naga i bezbronna. Miała ochotę odwrócić się i rzucić biegiem przed siebie. Uciec. Ale nogi miała jak z ołowiu. Łukasz przyciągnął ją do siebie, objął silnymi ramionami i przytulił. Poczuła się bezpieczna. – Rozumiesz, dlaczego nie wytrzymałam i chciałam wtedy ze sobą skończyć? Wówczas nie widziałam innej drogi. Potem znalazłam lepszą. Żadnych relacji ani bliskości. Spokój i bezpieczeństwo. Ujął w dłonie jej twarz i spojrzał na nią z troską. – Justynko, nie sądzę, żeby to było lepsze wyjście. Na pewno lepsze niż samobójstwo, ale… na dłuższą metę niedobre dla ciebie. – Och, zaufaj mi. Doskonałe. – Ale czy można to nazwać życiem, a nie jego imitacją? – Jeśli to zapewni mi spokój, mogę tak imitować do końca. Usłyszała nad głową głębokie westchnienie, a potem Łukasz przytulił ją jeszcze mocniej. – Wracajmy już – powiedziała, wycierając oczy. Wszyscy zauważyli, że Natalia zmieniła styl. Od tygodnia ani razu nie przyszła w swetrze. I okazało się, że jednak ma także inne ubrania w swojej szafie. Musiała jednak przyznać, że jej garderoba pozostawia wiele do życzenia, dlatego poprosiła Justynę, by wybrała się z nią na zakupy. Była tak zadowolona z zielonej sukienki, którą dla niej wypatrzyła, że postanowiła zdać się na jej gust. Kiedy chodziły po sklepach, Natalia wyznała Justynie, że ma specjalne konto, na które co miesiąc odkłada pewną kwotę na niespodziewane wydatki. Miesięcznie nie stanowi to dla niej poważnego obciążenia, ale ponieważ oszczędzała dziesięć lat, uzbierała sporą sumkę. Wprawdzie całkowitej zmiany wizerunku nie można uznać za niespodziewany wydatek, ale właśnie na ten cel postanowiła przeznaczyć część oszczędności. – Zawsze odmawiałam sobie przyjemności, a chyba nie tylko o to w życiu chodzi – podsumowała. Justyna poważnie potraktowała swoje zadanie i na początek kazała Natalii przymierzyć czarne przylegające spodnie z kantem. Natalia najpierw się krzywiła, że są zbyt eleganckie, ale kiedy je założyła, okazało się, że wygląda niezwykle stylowo. Do tego Justyna podała jej kremową koronkową bluzkę w stylu retro, z perłowymi guziczkami przy mankietach. Gdy Natalia przyglądała się sobie ze zdumieniem, niczym nowo poznanej osobie, Justyna rozplotła jej gęsty rudy warkocz i upięła w luźny kok. – Trochę różu na policzki. Jakieś szpilki i świat należy do ciebie – przyznała Justyna zachwycona efektem. – Czy to nie przesada? Gdzie niby mam chodzić taka wystrojona? – Przecież to nie jest suknia balowa. – Masz rację. – Natalia uśmiechnęła się i wygięła tak, aby ocenić wygląd swoich pośladków. – Tam też jest nieźle – rzuciła rozbawiona Justyna. – Naprawdę? Zawsze uważałam, że są obwisłe. – Nie widzę tam nic zwisającego. – Czy myślisz, że szpilki są naprawdę niezbędne? – Absolutnie. – Nie umiem w nich chodzić.

– Wybierzemy jakiś racjonalny obcas, ale niestety do tego stroju inny but nie wchodzi w grę – powiedziała poważnie Justyna. Natalia zapłaciła za zakupy i poszły szukać butów na obcasie dla amatorów. Justyna uważała, że najlepiej wybrać czarne buty, bo pasują do wszystkiego, co w początkach kompletowania garderoby ma niebagatelne znaczenie. Natalia słuchała Justyny jak wyroczni i modowego guru. Zawsze podziwiała jej smak i gust. Justyna wprawdzie nie należała do kobiet, które szaleją z modą. Wolała klasyczne, ale efektowne rozwiązania. – Wiesz, tak sobie myślałam o tym, co mówiłaś podczas mojej choroby. O tym, że nie myślę o sobie, tylko o dzieciakach, a przecież one kiedyś dorosną. Nie ukrywam, że wizyta w hospicjum zainspirowała mnie do przemyśleń. Zastanawiałam się, co w życiu jest najważniejsze. – I co wymyśliłaś? – zaciekawiła się Justyna. – Doszłam do wniosku, że najważniejsze jest samo życie jako niepodważalna wartość i… miłość. Uznałam, że rezygnując z siebie, w pewnym sensie rezygnuję z życia. Wróciłam do starych marzeń. Kiedyś, dawno temu chciałam nauczyć się tańczyć i marzyłam, by spotkać miłość mojego życia. Gdzieś po drodze zapomniałam o tych własnych pragnieniach. Wiesz, co zrobiłam? Zapisałam się na kurs tańca towarzyskiego. Byłam już na pierwszych zajęciach i jestem zachwycona. – Spotkałaś tam przystojnego mężczyznę i zakochałaś się po uszy! – Aż tak dobrze nie było, ale masz trochę racji, bo… zdecydowałam się otworzyć na miłość. Zamierzam mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Myślę, że zmiana stylu może mi w tym pomóc. – Na pewno nie zaszkodzi – zgodziła się Justyna. – Fajnie, że chcesz coś zmienić na lepsze. Podała koleżance zgrabne, czarne buty z okrągłym noskiem i pięciocentymetrowym obcasem. Natalia skinęła głową z aprobatą i usiadła, aby je przymierzyć. – Zostało jeszcze trochę czasu do wiosny, więc mam czas trochę potrenować. – Nie przesadzaj, ten obcas jest niski. – Przeceniasz moje możliwości – skrzywiła się Natalia, wstając z siedziska. Przeszła się kilka kroków i wyglądała na zachwyconą. – Miałaś rację! – zawołała radośnie. – Biorę je! Wyprawę zakończyły w drogerii. Justyna pomogła dobrać Natalii kilka podstawowych kosmetyków do makijażu. Zdecydowały się na lekki podkład, bo Natalia miała piękną, nieskazitelną wręcz cerę. Do tego sypki puder i dwie paletki cieni na dzień i na wieczór. Natalii spodobała się szminka o subtelnym liliowym kolorze i brzoskwiniowy błyszczyk do ust. Do tego róż i kilka podstawowych pędzli. Można uznać, że jedyne, czego jeszcze potrzebowała, to instruktażu, jak używać tej baterii kosmetyków. Wtedy jak na zamówienie pojawiła się wizażystka i udzieliła Natalii kilku rad. Kiedy wykonała próbny makijaż, Natalia spojrzała w lusterko. – Rany, jestem piękna! – wykrzyknęła zachwycona, ku uciesze Justyny i wizażystki. Wymęczone zakupami usiadły w kawiarni i zamówiły cappuccino. Natalia z troską spytała koleżankę, jak się czuje w związku z ojcem. Justyna nie chciała o tym mówić. Poza tym miała osobę, której mogła się zwierzyć, jeśli czuła taką potrzebę. I choć wcale nie zamierzała z tego korzystać, musiała przyznać, że była to miła świadomość. Justynie było odrobinę głupio, że korzysta z zaproszeń Łukasza, a sama niewiele oferuje w zamian. I choć nie zależało jej na zacieśnianiu tej znajomości, to uważała się za osobę

dobrze wychowaną. Dlatego wyszła z propozycją, żeby wpadł do niej w niedzielę na kawę i ciasto. Łukasz chętnie przyjął zaproszenie. Był bardzo ciekawy, jak mieszka, ponieważ uważał, że wnętrze dużo mówi o człowieku. Takiego się spodziewał. W mieszkaniu królowała ostrożna elegancja mająca więcej wspólnego z ascezą niż z przepychem. Dodałby odrobinę bibelotów na szafkę w dużym pokoju i na nocny stolik w sypialni. Kiedy zobaczył pustą ramkę, zapytał, czyje zdjęcie chce tam włożyć. Wyjaśniła, że zostawia ją pustą z rozmysłem, a jemu zrobiło się jej żal. Zachował kamienną twarz, nie chciał jej urazić swoim współczuciem. Wrócili do salonu, a jego uwagę przyciągnęło ładnie zdobione pudło, które stało na najniższej półce. – Fajne pudełko. Wygląda na ręcznie malowane. Ładna rzecz. – Ładna rzecz kryjąca nieładne wspomnienia. – Jeśli zapytam, co kryje, i tak nie odpowiesz? – Trzymam tam zeszyt. Na jego kartki wylewałam wszystkie przykre wspomnienia, żale, smutki, cierpienie. Są tam również pamiątki po ludziach, których kochałam, a którzy mnie zawiedli. Mam poczucie, że wszystko, co przykre, zamknięte jest w tym pudle. – Więc dlaczego go nie wyrzucisz? – Myślałam o tym, ale widocznie jeszcze nie czas. Justyna urwała temat, stawiając na stoliku ciasto i kawę. Obok postawiła paterę z owocami i karafkę z wodą. Łukasz opowiadał, że sala do relaksacji w hospicjum ruszyła pełną parą i tak jak przewidywał, okazała się trafionym pomysłem. Podopieczni z chęcią korzystali z wygodnych leżanek, muzykoterapii i terapii światłem. Było to miejsce do wyciszenia napiętego ciała i zmęczonego umysłu i spełniało znakomicie swoje zadanie. Zaaranżował je inaczej niż pozostałe pokoje w ośrodku, aby budziło dobre skojarzenia. Dlatego wybrał ciepłą, miłą dla oka zieleń. Podłogę wyłożono przyjemną, miękką wykładziną w tym samym odcieniu. Puchate poduszki, miękkie koce i rośliny na parapetach dopełniały całości. – Przecież tam byłam – zwróciła mu uwagę. – Fakt… cieszę się po prostu, że się udało. Dlatego cię zamęczam tą opowieścią. – Wziął do ust kawałek ciasta. – Mmm… sama piekłaś? – A skąd, sama kupiłam. – Więc się natrudziłaś. Poszłaś do cukierni, stałaś w kolejce... – Roześmiał się. – Bardzo dobre. – Dziękuję w imieniu cukiernika. – Muszę się przyznać, że podpytałem Dawida i Bartka trochę o ciebie. – Po co? – Spięła się. – Bez powodu. Stwierdzili, że trzymasz się na dystans, więc prawie nic o tobie nie wiedzą. – I powiedzieli prawdę. – Rozluźniła się. – Ale potem, kiedy byłem z każdym z nich przez chwilę sam, podjęli znowu temat. I wiesz co? Obaj powiedzieli coś bardzo podobnego. Że początkowo wszyscy uznawali cię za zimną… ekhm… zołzę, ale uważają, że wcale nie jesteś taka. Ciągnąłem ich za języki, jak mogłem, ale żaden nic więcej nie powiedział. – Jednym słowem, mój misterny plan nie wypalił. Chciałam, żeby mnie tak odbierali. Dystans i to wszystko. Cóż poradzę, że zaczęli mi się zwierzać. Nie wiem dlaczego.

Powiedziałam, co myślałam o danej sytuacji, i nic więcej nie zrobiłam. – Mogłaś nie słuchać, nie pomagać. – Tak powinnam była zrobić. – Podrapała się po ramieniu. – To nie jest twoja prawdziwa natura, co? – Przesłuchujesz mnie? – Poczerwieniała na twarzy z irytacji. Łukasz zabębnił palcami o oparcie kanapy. – Interesujesz mnie. – Znajdź sobie inny obiekt zainteresowań. Wspomniałeś niedawno coś o koniach… – Właśnie! – Zatarł dłonie. – Wybierzesz się ze mną do szkółki jeździeckiej? – Nie potrafię jeździć. – Też mi problem. Nauczę cię. – O nie, nie… Łukasz…– Przybrała surowy wyraz twarzy. – Jeśli wcześniej nie wyraziłam się jasno, czas zrobić to teraz, bo twoja propozycja pachnie zaproszeniem na randkę. Ja nie szukam miłości. Nie chcę jej, słyszysz? – Słyszę, słyszę. Ale co mają do tego konie? Rozbroił ją. Zaczęła się śmiać. Nie zamierzała zmienić zdania, ale nie potrafiła zachować powagi. On był swobodny, pozytywny i pogodzony ze wszystkim. Nie była pewna, czy łebski psychiatra nie przepisał mu jakichś cudownych tabletek. – Nie masz żalu do żony, że odeszła? – Dlaczego mam mieć żal? – To ludzka reakcja. – Żal nic tu nie da. Wolę otwierać się na dobre emocje. – Jesteś nieznośny z tym swoim optymizmem. Czasami myślę, że albo udajesz… albo masz nie po kolei w głowie. – Może trochę mam… Ale wszyscy jesteśmy trochę szurnięci, nie uważasz? Każdy coś przeżył. Coś, co go zmieniło. A niektórych przeszłość niszczy. Justyna pomyślała o swoich znajomych z pracy. Każda z historii, które od nich usłyszała, miała swoją wagę i naznaczyła ich w mniejszy lub większy sposób. Niektóre determinowały ich działania, jak historia Doroty czy Dawida. Zastanawiała się, na ile jej pomysł o życiu od zera, w emocjonalnej izolacji, był słusznym i świadomym wyborem, a na ile ją ograniczał i pętał?

Rozdział XVIII W sztuce tracenia nie jest trudno dojść do wprawy; tak wiele rzeczy budzi w nas zaraz przeczucie straty, że kiedy się je traci – nie ma sprawy. Trać co dzień coś nowego. Przyjmuj bez obawy straconą szansę, upływ chwil, zgubione klucze. W sztuce tracenia nie jest trudno dojść do wprawy. Trać rozleglej, trać szybciej, ćwicz – wejdzie ci w nawyk utrata miejsc, nazw, schronień, dokąd chciałeś uciec lub chociażby się wybrać. Praktykuj te sprawy. Przepadł mi gdzieś zegarek po matce. Jaskrawy blask dawnych domów? Dzisiaj – blady cień, ukłucie w sercu. W sztuce tracenia łatwo dojść do wprawy. Straciłam dwa najdroższe miasta – ba, dzierżawy ogromniejsze: dwie rzeki, kontynent. Nie wrócę do nich już nigdy, ale trudno. Nie ma sprawy. Nawet gdy stracę ciebie (ten gest, śmiech chropawy, który kocham), nie będzie w tym kłamstwa. Tak, w sztuce tracenia nie jest wcale trudno dojść do wprawy; tak, straty to nie takie znów (Pisz!) straszne sprawy**. ** Elisabeth Bishop, Ta jedna sztuka, przeł. Stanisław Barańczak. Justyna zamknęła tomik poezji. Kiedy czytała wiersz, miała głos spokojny, ale pełen melancholii. Przepełniały ją wszystkie uczucia z przeszłości i wszystkie wspomnienia. Nie chciała nic mówić od siebie. Czuła nawet, że zabrakłoby w tym naturalności. Chciała pożegnać ojca godnie, ale i szczerze. Na pogrzeb przyszli Łukasz, Weronika, Dagmara, pan Jacek i wszyscy jej koledzy z pracy. Gdyby Justyna miała telefon do byłej partnerki ojca i dzieci z drugiego związku, może by zadzwoniła. Ojciec nie zostawił żadnego telefonu kontaktowego w ośrodku. Do Baśki także nie zatelefonowała. Skoro nie chciała go odwiedzić w hospicjum, tym bardziej pewnie nie interesował jej pogrzeb. Kwiecień wplatał teraz w dni miłe zwiastuny lata. Drzewa puszczały bujne pąki, ptaki szalały z radości, a słońce dodawało otuchy tym, którzy jej potrzebowali. Ostatnie tygodnie ojca Justyny były dramatyczne. Nigdy nie zapomni jego ogromnych, przerażonych oczu w wychudłej twarzy, które błagały, żeby to już się wreszcie skończyło. Przynajmniej to jego życzenie zostało szybko wysłuchane. Kiedy zadzwonił telefon z hospicjum, Justyna oglądała jakąś komedię w telewizji. Pan Jacek przekazał jej wieść o śmierci ojca, a ona przyjęła to spokojnie. Poczuła ulgę, że on już nie cierpi. Nikt nie powinien przeżywać takiego bólu. Nikt na coś takiego nie zasłużył. Nawet on. Odłożyła telefon i zsunęła się z kanapy na podłogę. Film leciał dalej. Bohaterowie w końcu mieli się pocałować. Justyna nie wiedziała, co ma teraz robić. Siedzieć i oglądać

film? Zadzwonić do kogoś? Płakać? Nie płakać? Wziąć prysznic? Upić się? Jechać do Opatowa coś załatwiać? Ogarnęła ją złość. Straciła ojca po raz drugi. Tym razem ostatecznie. Tym razem jego odejście było klamrą, która spinała porozrzucane kartki jej życia. Niektóre były wypełnione, niektóre puste, inne zapisane w połowie. Tak wiele było niewiadomych. Teraz wiedziała wszystko. Ważne, że nie musiała się już zastanawiać. Uśmiechnęła się w myślach do ojca. Dostała od niego prezent na dalsze życie – wyzwolenie. Łukasz służył jej nieocenioną pomocą i wsparciem przy załatwianiu wszystkich formalności związanych z pogrzebem. Okazało się, że pochować ojca, który nie był członkiem żadnej okolicznej parafii, nie było łatwo. Każdy ksiądz miał duże obiekcje i jeszcze większe oczekiwania finansowe. W załatwieniu pochówku pomógł ojciec Łukasza, znający proboszcza pewnego kościoła, przy którym mieścił się niewielki cmentarzyk, znalazło się tam miejsce dla ojca Justyny. Gdy ceremonia dobiegła końca, Justyna przebiegła wzrokiem po twarzach zgromadzonych wokół ludzi. Żadna z tych osób nie była z jej rodziny. Jedyna spokrewniona z nią osoba leżała teraz martwa kilka metrów pod ziemią. Musiała mimowolnie zrobić jakiś grymas, bo Łukasz złapał ją pod rękę i dał znać zgromadzonym, żeby nie składali kondolencji. Zapomniała o tym uprzedzić wcześniej. Była mu wdzięczna, że o tym pomyślał. Miała mętlik w głowie i chciała jak najszybciej opuścić to miejsce. – Chcę do domu – szepnęła do Łukasza, na co on spokojnie wyprowadził ją poza bramę cmentarza. Kiedy znaleźli się przed drzwiami jej mieszkania, Justyna pomyślała, że powinna mu teraz podziękować, ale zamiast tego zapytała, czy ma ochotę na herbatę. Musiała przyznać, że jeśli na świecie istniał człowiek, którego obecności pragnęła w tym momencie, był nim właśnie Łukasz. Nie mówił dużo i z niczym się nie narzucał. Znał granice i pilnie się ich trzymał. Zdziwiła się, że zechciał jej pomagać w załatwianiu formalności pogrzebowych. Podejrzewała, że mogą mu się przypomnieć chwile, gdy chował swoje dziecko. A jednak zdecydował się być przy niej, chociaż nic go do tej pomocy nie zobowiązywało. Podziwiała go za dobroć, siłę ducha i lojalność. – Idź się połóż, a ja zrobię herbatę – zaproponował Łukasz, zdejmując buty. – Chyba ja powinnam się o to zatroszczyć. – Ty zatroszcz się teraz o siebie. Justyna uśmiechnęła się z wdzięcznością i poszła do sypialni po koc. Miała dreszcze i było jej zimno. Czuła się, jakby dobierała się do niej grypa. Otuliła się ciepłym pledem i zwinęła się w kłębek na kanapie. – Wiersz, który przeczytałaś, był bardzo piękny… i przeraźliwie smutny. Przypominał mi ciebie. – Co masz na myśli? – zapytała Justyna, sięgając po kubek z herbatą. Zanurzyła łyżeczkę w soku malinowym i dosłodziła napar. – Poetka wmawiała sobie, że do straty można się przyzwyczaić. Wyćwiczyć tę umiejętność i w końcu przestaje boleć. Ty wymyśliłaś nieco inną strategię, prawda? – podsunął delikatnie Łukasz. – To znaczy? – Jeśli już nigdy do nikogo się nie zbliżę, nikogo nie stracę. Dobrze zgaduję? Justyna milczała i tylko wodziła palcem po śliskiej ceramice. – Uważam, że to dobry pomysł – odezwała się w końcu, kiedy Łukasz stracił nadzieję

na jej odpowiedź. – A ja sądzę, że powinnaś wzmocnić siebie. Nie musisz uciekać od ludzi. Wystarczy, że będziesz pilnowała swoich granic i je egzekwowała. Pozwalała na tyle, na ile chcesz. Nie musisz, wchodząc w jakąś relację, oddawać się cała, bez warunków, bez potrzeby otrzymywania czegoś w zamian. Musisz nauczyć się troszczyć o siebie. Ludzie ci nie zagrażają. Wręcz przeciwnie, naprawdę mogą wiele zaoferować, tylko musisz dać sygnał, że czegoś potrzebujesz. – Właśnie o siebie dbam. Wierz mi, ludzie dali mi aż nadto. Więcej nie chcę. – Nie, Justynka. – Dotknął jej dłoni. – Z tego, co mi opowiedziałaś, ludzie niczego ci nie dali, tylko brali. A brali dlatego, że im pozwoliłaś wyssać z siebie całe dobro. Rozumiem, jak się z tym czułaś. Pokrzywdzona i wykorzystana. Ale teraz wyrządzasz sobie krzywdę. Nie chcę cię przekonywać, bo wiem, że znajdziesz argument na każde moje słowo, ale przemyśl to przynajmniej. – Może… pomyślę. Wzięła sobie kilka dni urlopu. Danuta myślała, że Justyna przeżywa stratę ojca. I faktycznie, przeżyła jego śmierć, ale nieco inaczej i w nieco innym wymiarze, niż sądziła szefowa. Justyna zaplanowała kilka dni odpoczynku. Ostatnie dni przypominały jakiś diabelski kołowrót, który teraz zamierzała zatrzymać. Miała ochotę na leniwe poranki, niespieszne śniadania, wolne południa otwarte na jej pomysły i wieczory przy muzyce i jedzeniu łakoci. Po trzech dniach takiej zaplanowanej rutyny zadzwonił Artur i zaprosił ją do siebie. Justyna nie myślała teraz o seksie, ale ostatnie dwa dni spędzone samotnie w domu nieco ją znużyły, więc zgodziła się bez zastanowienia. Gdy jej otworzył, wciągnął ją do środka i od razu zaczął łapczywie całować. Zdjął jej płaszczyk i zaczął rozpinać guziki błękitnego sweterka. Jeszcze niedawno spodobałaby się jej ta jego namiętność, ale dzisiaj miała ochotę najpierw choć trochę porozmawiać. Nie miałaby nic przeciwko temu, by tylko pogadali i tym razem zrezygnowali z seksu. On miał jednak inne plany. Nawet wyjątkowo się postarał, bo w sypialni roiło się od świec. – Poczekaj, napiłabym się czegoś. – Justyna wyzwoliła się z jego objęć i usiadła na łóżku, na które zaniósł ją jak bohaterkę latynoskiej telenoweli. – Wino? Sok? Woda? – rzucił nieco zaskoczony tym jej pragnieniem. On był spragniony zdecydowanie czegoś innego. – Może być woda. – Zaraz wracam. – Mrugnął porozumiewawczo. Wrócił ze szklanką wody i usiadł obok niej na łóżku. Patrzyła bezmyślnie na kostki lodu w szklance. Artur wyjął jedną z nich i wodził po jej szyi. Cóż… było to bardzo miłe uczucie. Kiedy zaczął sunąć językiem po zimnych mokrych śladach, ogrzewając jej skórę, przymknęła oczy. Nie potrafiła się zatracić w odczuwaniu jak do tej pory. – Możemy chwilę porozmawiać? – odezwała się w momencie, kiedy wrzucił prawie stopniałą kostkę lodu niby niechcący w jej dekolt. – Porozmawiać… – mruknął. – Mamy teraz ciekawsze zajęcia, nie sądzisz? Próbował rozpiąć jej stanik, ale się odsunęła. – Umarł mój ojciec. Popatrzył na nią nieco skonsternowany. – Współczuję. Co prawda nie byłaś zbyt wylewna w opowieściach o swoim życiu, ale wspomniałaś kiedyś, że nie byliście sobie zbyt bliscy.

– To był mój ojciec. – Życie jest za krótkie. Stąd wniosek, że trzeba z niego korzystać – rzucił i przesiadł się bliżej Justyny. – To wszystko, co masz mi do powiedzenia? – Oj… przecież mówiłem, że ci współczuję. Proszę, nie zgrywaj przewrażliwionej panienki. Przecież dobrze wiem, że taka nie jesteś. – W ogóle mnie nie znasz. Znasz tylko moje ciało. – Znam cię… jesteśmy podobni. Dlatego mnie do ciebie ciągnęło. – Przejechał jej palcami po karku, aż ją ciarki przeszły. – Nie jestem taka jak ty – powiedziała, mrużąc oczy. – Mylisz się. Zapięła z powrotem guziki sweterka. – No, dobrze. Jesteś inna – zgodził się skwapliwie. Nachylił się, by znowu ją pocałować. Justyna odwróciła głowę. – Wychodzę. – Co? Tak szybko? – Rozłożył ręce w geście kapitulacji. Justyna narzuciła na ramiona trencz i otworzyła drzwi wejściowe. – Dobra, rozumiem, że masz teraz gorszą chwilę – odezwał się, idąc za nią. – To kiedy zadzwonisz? – Nigdy – odparła stanowczo i wyszła na klatkę schodową. Tej niedzieli Justyna nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Czuła się wypoczęta i nie mogła się doczekać powrotu do biura. Chciała znowu ślęczeć nad tłumaczeniami i śmiać się pod nosem z przewidywalnych zachowań kolegów. Łukasz niedzielę spędzał w hospicjum. Zaproponował wspólną wizytę, ale odmówiła. Zastanawiała się, czy jeszcze tam pojedzie. Teraz nie wiedziała. Postanowiła się wybrać na wiosenny spacer, kiedy zadzwonił telefon. Poczuła przypływ nadziei, widząc na ekranie imię siostry. Może, kto wie, coś jeszcze się zmieni… Przez krótką chwilę, która dzieliła przesunięcie palca po wyświetlaczu telefonu i jej „halo”, wymyśliła kilka scenariuszy tej rozmowy i każdy kończyło zdanie: „Jak mogłyśmy dopuścić, żeby nasz kontakt się urwał? Przecież jesteśmy siostrami, prawda?”. Otrząsnęła się i odebrała połączenie. – Cześć. Co u ciebie? – odezwała się Basia. – Miło, że dzwonisz – powiedziała Justyna, nawijając nerwowo brzeg swojej bluzki na palec. – Wiesz, dużo myślałam od naszej ostatniej rozmowy. Serce Justyny zaczęło bić jak szalone. – Tak? – rzuciła. – Żałuję swojej decyzji. Kierowały mną wtedy emocje. – Jesteśmy tylko ludźmi. – Zdecydowałam się zobaczyć z ojcem. Powiesz mi, w którym hospicjum go znajdę? Justyna poczuła się oszukana. Nie o nią jednak siostrze chodziło. Zalała ją fala gorąca. Otworzyła okno, przy którym stała. Rześki wietrzyk ochłodził jej rozpalone policzki. – Już za późno – odpowiedziała, starając się opanować drżenie głosu. – Na co jest za późno? – Ojciec umarł ósmego kwietnia. Pogrzeb odbył się dwunastego. – Własnym uszom nie wierzę! – wypaliła Baśka. – I nie raczyłaś mnie powiadomić?! – Sądziłam, że nie jesteś tym zainteresowana. Podczas naszej ostatniej rozmowy

wyraziłaś się dobitnie, że ojciec cię nie obchodzi. – Zmieniłam zdanie. – Nie słuchałaś mnie wtedy? Mówiłam ci, że był w stanie terminalnym. Miał bardzo mało czasu. Szkoda, że nie doczekał twoich odwiedzin. – Znowu nawaliłaś! – krzyknęła Baśka. – Słucham? Co masz na myśli? – Dla mamy na pewno można było więcej zrobić. Znaleźć lepszych lekarzy, nowocześniejsze leki. – Skoro tak uważałaś, dlaczego nie kiwnęłaś palcem? W ogóle cię przy niej nie było. – Nie miałam siły. Przecież wiesz, jaka jestem wrażliwa. – Przynajmniej powinnaś była darować sobie oskarżenia wobec osoby, która robiła dla niej, co tylko można. Jak mogłaś? Zawsze starałam się być dla ciebie wsparciem… – Zamierzasz mi teraz wypominać? – Nie. Po prostu nie potrafię zrozumieć twoich pretensji. Wiesz, że zawsze robiłam wszystko, a nawet więcej, niż mogłam. Więcej, niż sił mi starczało. – Nigdy się nie skarżyłaś. Robiłaś wszystko, bo widocznie tak chciałaś. – Masz rację, nigdy się nie skarżyłam i niczego od ciebie nie oczekiwałam. Może raz… podczas pogrzebu matki, liczyłam na twoje wsparcie. Ale dostałam coś zupełnie innego. Idiotyczne pretensje! – Dlatego teraz się mścisz? – rzuciła Baśka. – Nie myślałam o żadnej zemście. Powiedziałaś, że nie chcesz kontaktu z ojcem, więc uszanowałam twoją wolę. – Nie rozumiem, Justyna! – powiedziała obrażona. – A ja nie poznaję mojej siostry… Chcesz… chcesz wiedzieć, gdzie jest pochowany? Zamiast odpowiedzi Justyna usłyszała wolny sygnał. Odłożyła komórkę na parapet i zaczęła płakać. Jak to się mogło stać, że dwie siostry, kiedyś sobie bliskie, teraz były dla siebie obcymi ludźmi? Cały dzień Justyna przeleżała w łóżku. Na szczęście kot wrócił po kilku dniach nieobecności i postanowił dotrzymać jej towarzystwa. Udawała obojętność, ale czekała na niego i za każdym razem, gdy przechodziła obok działek, rozglądała się uważnie i wypatrywała niewiernego kocura. Nie na wszystkie wydarzenia w życiu miałam wpływ, uznała, patrząc w szare, błyszczące oczy zwierzaka. Niektóre wymusiły na mnie wejście w pewną rolę. Myślałam, że tak będzie najlepiej. Dzięki ratowaniu całego świata uratuję też siebie. Dzięki mojemu poświęceniu ktoś w zamian coś mi ofiaruje. W nagrodę za ofiarność dostanę w końcu miłość i przywiązanie. Grałam swoją rolę, bo tylko taką znałam, wiesz, kocie? Choć przynosiła mi tylko ból i rozczarowanie. Nikt nie dawał mi tyle uczucia, ile potrzebowałam. Może Mirek na początku, wiesz? Ale potem… Brutalnie ściągnął mnie z powrotem na ziemię. Wygląda na to, że sama pozwoliłam ludziom na lekceważenie i krzywdzenie mnie. Pozwoliłam im na zbyt wiele.

Rozdział XIX Dzięki temu odkryciu jej podejście do życia nie uległo natychmiast diametralnej zmianie. Jedynie poczuła, jakby nieśmiało uchyliła furtkę do nowego postrzegania siebie i swojego życia. Wciąż nie wiedziała, jak ma się zbliżyć do ludzi, jednocześnie pilnując swoich granic. W jakich sytuacjach będzie czuła się bezpiecznie, a w jakich już nie? W dawnym życiu nastawiona była na zaspokajanie potrzeb innych. Czuła się, jakby istniała po to, by zadowalać cały świat, aby rozwiązywać problemy bliźnich. A potem pocieszać i wspierać. A przecież tak nie powinno być. Nie urodziła się, by służyć innym ludziom. Przeczuwała to, ale nie umiała tego nazwać. Teraz wreszcie wiedziała, gdzie tkwił jej błąd, i zyskała większą świadomość, więc mogła zacząć w nowy, zdrowszy dla niej sposób. Niestety najtrudniej jest zmienić odruchy i stare, utarte przyzwyczajenia. Dlatego dotąd uważała, że zupełna izolacja i unikanie więzi jest osiągnięciem celu bez konieczności zmiany siebie. Wybrała drogę na skróty i zabrnęła w ślepą uliczkę. Teraz zrozumiała swój błąd. Ta myśl była odkryciem. Zaciekawiła ją i zafascynowała. Zastanawiała się, co się stanie, jeśli za nią podąży. Bartek wyglądał na kogoś, kto nauczył się latać lub wygrał szóstkę w totolotka. Koledze z emocji błyszczały oczy, a szeroki uśmiech nie znikał mu z twarzy nawet na sekundę. Można było podejrzewać, że cierpi na jakiś nietypowy skurcz mięśni twarzy. Justyna właśnie rozmawiała z nim o tym, że chętnie odkupi passata, skoro zdecydował się na nowe auto. Znała już ten samochód i po gruntownych porządkach w środku na pewno będzie z niego zadowolona. – Świetnie – rzekł do Justyny. – Moja stara fura trafi w dobre ręce. Przywiązałem się do niej. – Ile kosztuje i dlaczego tak drogo? – Spokojnie, dogadamy się. – Bartek wyciągnął nogi przed siebie i zabębnił dłońmi po udach. Justyna nachyliła się ku niemu tak blisko, aby nikt postronny nie usłyszał, co mówi. – Nałykałeś się czegoś czy ukatrupiłeś nowego faceta Doroty? – Lepiej! – Ukatrupiłeś i oskórowałeś? – Znacznie lepiej! – Nie chcę sobie nawet tego wyobrażać! – Justyna zrobiła zniesmaczoną minę. – Jak rozumiem, teraz mam kryć cię przed policją? – Żartownisia z ciebie. Cudownie widzieć cię w lepszej formie – powiedział poważnie. Przekazał jej wiadomość, że wyjaśni powód swojej dzikiej radości w mejlu. Okazało się, że wziął sobie do serca jej radę i zagrał va banque. W zeszłym tygodniu poszedł do Doroty i wyjawił, co do niej czuje. Miał wrażenie, że zaraz wyrzuci go z domu. Źle odczytał jej minę. Po prostu zaskoczył ją swoim wyznaniem. Sądziła, że dawno się wyleczył z tego uczucia. Bartek odrzekł na to, że nie zamierzał podrywać mężatki, nawet jeśli nie mógł patrzeć, jak usycha w nieudanym związku. Rozmawiali całą noc. Znowu przypominała mu jego dawną Dorotę. Uspokoiła go, że faceta od kwiatów nie traktuje poważnie. Chciała zapomnieć o zdradzie Pawła, a tamten bawił ją i sprawiał, że miło spędzała czas. Ale nic do niego nie

czuła. Chciała, żeby wszyscy sądzili, że dobrze się jej wiedzie i świetnie sobie radzi. Bartek zaproponował jej wspólne wyjście na kolację, a ona się zgodziła. Był w siódmym niebie. Spędzili razem wspaniały, romantyczny wieczór. Dorota poprosiła Bartka, by na razie ich związek zachował w tajemnicy. Zwierzył się Justynie tylko dlatego, że ufał jej i był jej wdzięczny za radę. Dzięki niej czuje się teraz najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Justyna odpisała mu, że cieszy się jego szczęściem. Od kilku dni zastanawiała się, cóż takiego stało się Dorocie. Spokojna jak nigdy, pilnie pracowała i prawie nie plotkowała z Lidką. W dodatku była podejrzanie słodka dla wszystkich. Justyna sądziła, że to efekt spotkań z facetem od kwiatów, a okazało się, że ten zbawienny wpływ wywarł na nią właśnie Bartek. Dorota poczuła się ważna i doceniona. To był właśnie ten element, którego jej w życiu brakowało i którego szukała u mężczyzn. Justyna chciała doradzić koleżance, aby uwierzyła, że jest ważna. Justyna miała nadzieję, że przy boku Bartka Dorota uwierzy w siebie. Nie dlatego, że ktoś obdarzył ją uczuciem, ale dlatego, że sama pokocha siebie. Zrozumie, że jest warta miłości. Gdy Justyna myślała o Dorocie, wszystko wydawało się jasne, klarowne i proste. Gdy myślała o sobie, już takie nie było. To, co chciała doradzić koleżance, powinna tak naprawdę doradzić sobie. Łukasz przyjechał po Justynę. Mieli plany na popołudnie. A właściwie ona miała, a on miał jej towarzyszyć. Nie zdradziła, o co chodzi, a on zgodził się w ciemno. Najpierw podjechali do jej mieszkania, bo musiała zabrać coś, co stanowiło główny element dzisiejszego programu, jak się wyraziła. – Pomóc ci? – zapytał Łukasz, coraz bardziej zaintrygowany. – Nie, dziękuję. To nie jest ciężkie… przynajmniej jeśli chodzi o gabaryty – wyjaśniła. Weszła do mieszkania i skierowała się do salonu. Ukucnęła przy szafce i z dolnej półki wyjęła pudełko w róże, do którego już dawno nie zaglądała. W środku leżało kilka pamiątek i zeszyt w twardej oprawie. Zeszyt, do którego przelała swoje doświadczenia, wspomnienia, swój żal i smutek. Swoją przeszłość. Przejechała dłonią po twardej okładce w kropki. Wzięła brulion pod pachę i wróciła do Łukasza. – To jest kronika mojego cierpienia. Nigdy już nie zajrzę do środka. Zeszyt spełnił swoją rolę. Zapisałam w nim wszystko, co mi się w życiu przytrafiło. Złego i dobrego. Oczyściłam się. Chcę go spalić. – Popukała w okładkę palcem. – Nasza ostatnia rozmowa dała mi do myślenia… Nie bój się, nie będę ci teraz kadzić. Pojedźmy gdzieś, gdzie będę mogła unicestwić złe wspomnienia. Łukasz odpalił silnik i wyruszyli za miasto. Pojechali na skraj lasu, gdzie znaleźli specjalne miejsca na ogniska. Łukasz za pomocą gazety, którą miał w bagażniku, suchej trawy i gałęzi z lasu sprawnie zbudował mały kopczyk i rozpalił ogień zapalniczką. Dorzucili suchych liści i płomienie strzeliły w górę. – Chciałabym, abyś wiedział, że nie zaprosiłam cię tutaj jedynie w charakterze szofera. – Nie? To mi ulżyło – zażartował. – Chciałam ci podziękować. Wiele dla mnie zrobiłeś. Otworzyłeś mi oczy na to, że być może sama sobie szkodzę. A decyzje, które wydawały mi się słuszne, wcale takie nie są. – Cieszę się, że wzięłaś sobie moje słowa do serca. Wiesz, że dobrze ci życzę. – No i nie ukrywam, że potrzebowałam także kogoś, kto pomoże mi rozpalić ogień – dodała ze śmiechem.

– Wiedziałem, że gdzieś tkwi haczyk. Przekomarzali się i żartowali, aż Justyna spoważniała. Z lasu dobiegały śpiewy zięby i strzyżyka. Życie wraz z wiosną nabierało rozpędu i właśnie tego pragnęła dla siebie Justyna. Nowego życia po długiej zimie. Wyciągnęła zeszyt przed siebie. Jedną po drugiej wyrywała z niego kolejne kartki i rzucała w ogień. Papier skręcał się, a słowa obracały w popiół. Milczeli, dopóki wszystkie kartki doszczętnie nie spłonęły. Po chwili ognisko paliło się znowu spokojnym płomieniem, niezajęte trawieniem niczyich wspomnień. Justyna odetchnęła głęboko. Poczuła ulgę. – W porządku? – zapytał Bartek, stając obok niej. – Jak nigdy – odparła. – To co, gasimy? Skinęła głową. – Wiesz, czego nauczyło mnie hospicjum i co sobie powtarzałem, kiedy było mi naprawdę bardzo źle? – zagaił Łukasz, polewając ognisko wodą mineralną. – Co takiego? – Każdy ma jakąś przeszłość. Ale nie każdy ma to szczęście, żeby mieć przed sobą przyszłość. W tej myśli chyba tkwi także tajemnica mojego optymizmu, który ciągle mi wypominasz. Justyna popatrzyła na niego poważnie. – To bardzo mądra myśl. Pozwolisz, że ją sobie pożyczę? – Jest twoja. Justyna poklepała się po brzuchu. – Nie wiem jak ty, ale ja strasznie zgłodniałam. W pracy nie miałam czasu wyjść na lunch, tyle roboty się nazbierało przez kilka dni urlopu. – W takim razie w drodze powrotnej zajrzymy do sklepu i kupimy coś na kolację. A potem pojedziemy do mnie i znowu spróbuję ci zaimponować moimi umiejętnościami kulinarnymi. – Masz coś niezbyt czasochłonnego w swoim repertuarze? Bo naprawdę kiszki grają mi marsza. – Coś wymyślimy. Jedźmy zatem. Justyna pałaszowała z takim apetytem, jakby nie miała nic w ustach przynajmniej od tygodnia. Łukasz stanął na wysokości zadania i przyrządził błyskawiczny makaron razowy z sosem śmietanowym z kawałkami wędzonego łososia i kropelką brandy. – Ledwo się powstrzymałam przed oblizaniem talerza. Pycha! – oświadczyła, podając mu pusty talerz. – Nie krępuj się. Z chęcią bym zobaczył Justynę bez zahamowań. Zawsze podejrzewałem, że w głębi duszy jesteś spontaniczna. – Gdzie się nauczyłeś tak dobrze gotować? – Podpatrywałem Zuzę. Lubiła pitrasić. Po rozwodzie ta umiejętność okazała się przydatna, choć moja mama miała zakusy, żeby przygotowywać mi cotygodniową wałówkę. Na szczęście ją powstrzymałem. – Ja tam chętnie przyjęłabym taką ofertę. – Spokojnie, wystarczy, że szepniesz jej słówko… A właśnie, mam do ciebie pytanie. Jaki masz pomysł na tegoroczną Wielkanoc? Justyna podrapała się z zakłopotaniem po głowie. Szczerze powiedziawszy, zapomniała

o zbliżających się świętach. – Nie myślałam o tym. Pomaluję jajko, a potem je zjem, życząc sobie wszystkiego dobrego – odparła. – Pozwól, że nieco zmodyfikuję twój plan. Justyna ze zdziwieniem uniosła brwi. – Możesz pomalować pisankę, czemu nie? Weźmiesz ją ze sobą do nas na śniadanie wielkanocne. Tam ją pokroimy na części i złożymy sobie serdeczne życzenia. Jednym słowem, zapraszam cię na święta do mojego domu rodzinnego. Justyna się zmieszała. – O nie… bardzo dziękuję, ale to kiepski pomysł. Po co im obcy człowiek przy świątecznym stole? – Wcale nie obcy. Znają cię z moich opowiadań. – Zaskoczyłeś mnie. Nie wiem, co powiedzieć. – Może po prostu się zgódź? – Muszę się zastanowić. – Jestem dobrej myśli. Przynajmniej nie powiedziałaś od razu „nie”. Justyna popatrzyła na niego jak na nieuleczalny przypadek choroby zwanej optymizmem. – Zgódź się. Zobaczysz, będzie fajnie. Nie twierdzę, że moja rodzina jest całkowicie normalna, ale są sympatyczni. Justyna chciała zostać jeszcze chwilę po kolacji, ale wymówiła się zmęczeniem i wróciła do domu. Po długiej przerwie opróżniła skrzynkę pocztową, w której nazbierało się sporo reklam i kilka listów. Nie miała ochoty otwierać ani rachunków, ani ofert osiedlowego klubu fitness, choć pewnie przydałoby się jej trochę ruchu. Łukasz zabił jej ćwieka. Nie wiedziała, czego właściwie chce. Siedzieć sama w święta? Czy spędzić Wielkanoc z nim i jego rodziną? Jak będzie się czuła, siedząc przy stole z obcymi ludźmi? Może ta propozycja wypłynęła z czystej litości? Nigdzie nie idę, zdecydowała kategorycznie, by po jakimś czasie zmienić zdanie. Nie bądź dzikusem, strofowała się w myślach. Cokolwiek wybiorę, i tak będę się czuła nieswojo, więc może powinnam wybrać coś, czego jeszcze nie robiłam, czego nie doświadczyłam? – pomyślała po godzinnej dyskusji ze sobą. Sięgnęła po telefon i szybko, póki nie zdążyła się rozmyślić, wybrała numer Łukasza. – Jeśli twoja rodzina nie ma nic przeciwko temu, chętnie spędzę z wami święta – wyrzuciła z siebie z zamkniętymi oczami. – Fantastycznie! Już się głowiłem, jakich środków nacisku użyć, jeśli się nie zgodzisz. – Szczerze się ucieszył. – Ale nie mogę obiecać, że będę duszą towarzystwa. – Nikt tego od ciebie nie oczekuje. – Dziękuję za propozycję. Jest mi bardzo miło. – Nie ma za co. Naprawdę – podkreślił – nie ma za co. Justyna odłożyła telefon i wyszła na taras. Wypatrywała kota, który znowu przepadł zaaferowany swoimi wiosennymi sprawami. Justyna nie lubiła, gdy znikał na tak długo, i cieszyła się, gdy wracał cały i zdrowy. Od dłuższego czasu myślała o nim jako o swoim kocie, ale zwierzak dawał jej do zrozumienia, że sam decyduje o sobie. Kupiła specjalny transporter, w którym zamierzała zabrać go do weterynarza. Chciała zadbać o zdrowie swojego małego przyjaciela. W końcu przyznała przed sobą, że przywiązała się do sierściucha. I choć jedno w tej parze zdecydowanie przywiązane było bardziej, to

od jakiegoś czasu potrafiła zaakceptować taką nierówność.

Rozdział XX Wśród poczty porzuconej na kuchennym blacie, obok rachunków, ulotek reklamowych okolicznych pizzerii i klubów fitness, znalazła list z kancelarii prawnej. Okazało się, że jej ojciec, wraz z powrotem do ojczyzny i podjęciem decyzji o doczekaniu ostatnich dni w hospicjum, poczynił kroki prawne mające na celu uporządkowanie spraw majątkowych. Sprzedał mieszkanie i samochód, a pieniądze podzielił równo między swoje dzieci. Wykonanie ostatniej woli wyrażonej w testamencie zlecił prawnikowi. Justyna przeglądała pocztę przy śniadaniu. Przeczytawszy pismo z kancelarii, momentalnie straciła apetyt. Kwota, która jej przypadła, nie była oszałamiająca, ale nie była też bagatelna. Po przeczytaniu pisma schowała list do koperty. Wiedziała, że nie chce tych pieniędzy. Opowiedziała o swojej decyzji Łukaszowi, który próbował przekonać ją, że nie musi unosić się honorem, że przyjęcie spadku nie oznacza rozgrzeszenia jego czynu. Uważał, że pan Waldemar wykazał się dużym rozsądkiem. Uporządkował doczesne sprawy, oszczędził kłopotów rodzinie. Postąpił sprawiedliwie, rozdzieliwszy majątek między wszystkie swoje dzieci. – Nie przyjmę tych pieniędzy – upierała się, a Łukasz zrozumiał, że jej nie przekona. Justynie było jednak obojętne, co się stanie ze spadkiem. Mogła przekazać swoją część Baśce albo podzielić ją równo pomiędzy wszystkie dzieci ojca. Ona w każdym razie nie chciała ich zatrzymać. Wtedy pomyślała o hospicjum. Zmieniła zdanie. Owszem, przyjmie pieniądze ojca, ale przeleje wszystko na konto ośrodka. Chciała, aby posłużyły do czegoś dobrego. Mogłaby sobie zafundować lepszy samochód, a nie kupować od Bartka prawie dziesięcioletnie auto. Albo mogłaby wyjechać w jakąś egzotyczną podróż. Ale ona tego nie potrzebowała. Wystarczał jej wysłużony passat i wakacje nad Bałtykiem. Poczuła ciepło na myśl, że jej część spadku przyczyni się do wsparcia ośrodka. Justyna przychodziła do pracy coraz bardziej zaintrygowana. Koledzy zadziwiali ją swoimi metamorfozami. Dorota z Bartkiem romansowali w tajemnicy, ale coraz gorzej im wychodziło ukrywanie uczucia. Któregoś dnia Lidka przyuważyła ich sekretną schadzkę na zapleczu z artykułami gospodarczymi i była wprawdzie nieco skrępowana, ale nieszczególnie zdziwiona. Nie czuła zazdrości, co chyba wynikało z tego, że zaprzyjaźniła się z Natalią. Razem buszowały po sklepach i polowały na ciuchy po okazyjnych cenach. Lidka była weteranką tego sportu i skarbnicą adresów. Zaczęły razem wychodzić i odkryły wspólny temat, jakim byli mężczyźni. Lidka od dawna marzyła o wielkiej miłości. Znalazły więc wspólny język. Lidka do tej pory patrzyła na otaczający ją świat jakby przez lunetę. Dotąd w epicentrum zawsze była Dorota. Ona dawała Lidce poczucie własnej wartości, przy niej czuła się pewnie. Kiedy Lidka odważyła się odłożyć lunetę, poszerzył jej się obraz i dostrzegła innych ludzi i inne sprawy, którymi mogłaby się zainteresować. Zaczęła testować rzeczywistość. Zapisała się na kurs tańca, na który chodziła już Natalia (Lidce spodobał się tym bardziej, że można było zrzucić parę kilogramów), warsztaty malarskie (kompletna porażka, bo nie znosiła zapachu farby i przysypiała, patrząc na martwą naturę), kurs lepienia z gliny (przyjemne, ale strasznie brudzące) oraz kółko poetyckie. To był strzał w dziesiątkę. Okazało się, że Lidka

wykazuje niezwykłą wrażliwość i ma wyczucie słowa. Prowadzący uznał ją za odkrycie w nowej grupie i zachęcał do pracy twórczej. Lidka została doceniona i wyróżniona. Ona. Nikt inny. Czyli jednak miała jakieś zdolności, wcale nie była najgorsza i nie musiała ciągle się chować za czyimiś plecami. To był wspaniały pierwszy krok w walce o siebie. Natalia dopingowała koleżankę do pisania i zawsze chętnie czytała jej wiersze. Lidka powoli rozkwitała, choć ciągle bardzo nieśmiało. Stworzyły z Natalią zgraną drużynę, w której nawzajem się mobilizowały. Aż miło było na nie patrzeć. Justyna wcześniej nie przepadała za Lidką. Uważała ją za nieco szurniętą i nieobliczalną. Teraz czasami przysłuchiwała się jej rozmowom z Natalią i zmieniła zdanie. Musiała przyznać, że nawet nabrała ochoty, aby się gdzieś z nimi wybrać. Dorota czasem budziła się z odurzenia miłością, a wtedy zauważała, że Lidka nieco się od niej oddaliła. Spytała więc ją, czy wybiorą się razem na drinka, na co przyjaciółka zajrzała do swojego terminarza i oświadczyła, że wolny wieczór ma w środę, ale dopiero w przyszłym tygodniu. – Obraziłaś się na mnie? – Dorota wygięła usta w podkówkę. – Skąd! Po prostu zajęłam się swoim życiem – odparła zwyczajnie Lidka. Dorota stała jak wryta. – Ty naprawiasz swoje życie... – mrugnęła i skinęła głową w stronę Bartka – a ja swoje. – Właśnie – wtrącił się nagle Dawid – niektórzy naprawiający swoje życie proszeni są o nieco dyskretniejsze migdalenie się na zapleczu. – Zazdrościsz? – napadła na niego Dorota. – Może – odrzekł Dawid, czym wprawił w osłupienie resztę zespołu. – To znaczy? Doroty zazdrościsz? Nawet nie próbuj – odezwał się Bartek, w żartach pokazując koledze zaciśniętą pięść. – Nieważne. – Czyżbyś zmienił zapatrywania? Już nie stawiasz na ilość? – zdumiał się Bartek. – Chyba mam już dość płytkich znajomości. – Jeśli zdejmiesz z włosów połowę tych produktów utrwalających, to może coś jeszcze z ciebie będzie – odparła Lidka, przyglądając mu się badawczo zza swojego biurka. Dawid przejechał niepewnie dłonią po włosach. – Tak myślisz? – Taaaak! – krzyknęły chórem wszystkie kobiety. – A ty? – zwrócił się do Bartka. – Dawno już ci to mówiłem. Dawid pobiegł do łazienki, żeby krytycznie przyjrzeć się własnej fryzurze. Kiedy wyszedł, miał mokre i nieco przyklapnięte włosy. – Szału jeszcze nie ma, ale jest lepiej – stwierdziła Justyna. – Dzięki. Dlaczego mi wcześniej nie powiedzieliście, do cholery? – zapytał podłamany. – Nie słuchałeś – mruknął Bartek i wrócił do swojej pracy. Dawid od czasu remontu w hospicjum był najbardziej wyciszony z nich wszystkich. Może jego zmiana najbardziej rzucała się oczy, bo dotąd był najgłośniejszy i najwięcej gadał. Jakby chciał wypełnić swoją osobą każde miejsce, w którym się znajdował. Narobić wokół siebie szumu i sprawić, by wszyscy na niego patrzyli i tylko jego słuchali. Chciał zamaskować skrywany głęboko lęk, że nie zasługuje na uwagę otoczenia. Robił wszystko, by nikt się nie dowiedział, że on nadal postrzega siebie jako poniżanego grubasa. Kiedy przyznał przed sobą,

jaki ma problem, mógł zacząć coś zmieniać. Na początek uciszył szum wokół siebie. Rola błazna jest męcząca i w gruncie rzeczy tragiczna. Nie chciał już mieć dwudziestu znajomych, o których nic nie wiedział. Nie chciał się ślizgać po powierzchni życia. Pragnął zanurkować głębiej. Chciał poznawać ludzi naprawdę. Bał się, że otwierając się na innych, zostanie odtrącony. Tak jak kiedyś. Czuł się zagubiony. Wiedział, gdzie chce iść i dokąd zmierza, ale nie znał drogi, jaką powinien podążyć, aby nie zbłądzić. Dlatego zdecydował się na krok, na który niewielu mężczyzn potrafi się zdobyć. Postanowił skorzystać z pomocy psychoterapeuty i dzisiaj po południu miał pierwszą sesję. Czuł się skrępowany i stremowany, ale chciał spróbować. Jeśli dzięki temu poczuje się lepiej, to warto zaryzykować. Chciał dobrze wykorzystać swoje życie i uczynić je wartościowym. Wszystko się kończy wcześniej czy później. On pragnął na końcu drogi być zadowolonym z tego, jak żył. A teraz nie mógłby tego powiedzieć. Nadchodziły święta i Justynie znowu wydawało się, że ona jedyna się nie cieszy. Towarzyszyły jej jednak inne odczucia niż kilka miesięcy temu. Nie była zagubiona i smutna. Teraz miała tremę. Czuła się nieswojo, że spędzi święta z obcymi ludźmi. Miała wystąpić w roli koleżanki Łukasza, obawiała się, że przed słowem „koleżanki” występował jeszcze przymiotnik: „biednej”. Ale obiecała sobie, że zacznie rozkuwać gruby mur, który wokół siebie wzniosła, i to miał być właśnie jej pierwszy krok. Wypytywała Łukasza, co powinna ze sobą przynieść. On twierdził z całą stanowczością, że jedynie siebie, ale ta odpowiedź jej nie zadowalała. Postanowiła dla mamy Łukasza kupić bukiet tulipanów, a tacie podarować koniak. A poza tym upiec sernik z rodzynkami i skórką pomarańczową. Justyna nie była specjalistką w pieczeniu. Ciasta zawsze słuchały się jej tylko do momentu wstawienia do piekarnika. Podczas pieczenia przechodziły tajemnicze metamorfozy, co objawiało się po ich wyjęciu i przekrojeniu. Tym razem Justynie wyjątkowo zależało, aby zrobić coś miłego dla ludzi, którzy mieli ochotę spędzić z nią święta. Postanowiła każdą czynność podczas przygotowywania ciasta wykonać z namysłem i powoli. Upiekę sernik i będzie to najlepszy sernik, na jaki mnie stać, obiecała sobie. W Wielką Sobotę, zamiast malować pisanki i ze święconką iść do kościoła, Justyna skupiła się na sprzątaniu mieszkania i pieczeniu ciasta. Kiedy mieszkanie i okna lśniły czystością, jak w reklamie uniwersalnego środka czyszczącego, Justyna zaparzyła sobie kawę i kilka razy przeczytała przepis. Początkowo czuła się, jakby startowała rakietą w kosmos, a nie musiała zmierzyć się z odrobiną sera i mąki. W końcu stwierdziła, że w sumie nie ma w tym nic trudnego, i już spokojniejsza delektowała się kawą. Po dwóch godzinach mieszkanie wypełniło się miłą wonią. Justyna wreszcie mogła wyjąć blachę z piekarnika. Była z siebie dumna. Jeden zero dla mnie, powiedziała do sernika, jakby wygrała wojnę. Już się nie mogła doczekać, kiedy rodzina Łukasza skosztuje jej pysznego wypieku. Wieczorem przygotowała sobie plisowaną szyfonową spódnicę, ale rano zmieniła zdanie i wybrała szare spodnie w kant, a do tego jedwabną bluzkę. Chciała czuć się wygodnie i komfortowo. Wystarczy, że sytuacja jest dla niej krępująca. Przejrzała się w lustrze. Wyglądała elegancko. Włosy, jeszcze niedawno krótkie, teraz sięgały nieco za ucho i po małej fryzjerskiej interwencji prezentowały się uroczo i kobieco. Kiedy Łukasz zobaczył ją balansującą blachą z sernikiem w jednej dłoni, a koniakiem i bukietem tulipanów w drugiej, od razu wysiadł z samochodu. – Po coś tyle tego nabrała?

– Och, nie chciałam przyjść z pustymi rękami. – Sernik? Nie mów, że sama upiekłaś! – Dałam z siebie wszystko! – Z tego, co mówiłaś na temat swoich zdolności cukierniczych, sądziłem, że prędzej samodzielnie wyhodujesz tulipany. – Poczekaj, aż spróbujesz! Łukasz wyjął jej z rąk koniak i sernik, a potem włożył je do bagażnika. Ruszyli w drogę, a Justyna czuła, że serce bije jej coraz szybciej. Rodzice Łukasza mieszkali na peryferiach miasta w małym domku z zielonymi okiennicami. Przydomowa jabłoń pięknie kwitła, a tulipany i żonkile tworzyły barwny dywan w małym ogródku przed domem. Justyna popatrzyła na swój bukiet i zrzedła jej mina. Po co pani domu kupne kwiaty, skoro ma ogród pełen własnych? Justyna niepotrzebnie się martwiła, bo mama Łukasza wyglądała na zachwyconą. – Jakie piękne, dziękuję! Uwielbiam kwiaty. – Zauważyłam. Ma pani do nich dobrą rękę. Irena Podgórska była korpulentną kobietą o ładnych, regularnych rysach twarzy i wesołych, niebieskich oczach. Włosy farbowała na ładny odcień rudego i nosiła upięte w kok. Miała na sobie gustowną kremową sukienkę sięgającą połowy łydek, a tuż przy piersi wpięła złotą broszkę w kształcie jaskółki. Mówiła niskim, ciepłym głosem, którego brzmienie uspokoiłoby atak furii największego choleryka. Pani Irena przyjęła sernik i oczywiście stwierdziła, że Justyna niepotrzebnie się trudziła, ale widać było, że docenia gest gościa. Janusz Podgórski był wysokim, szczupłym mężczyzną. Prezentował się nader szykownie w jasnych spodniach od garnituru, białej koszuli i szarym swetrze w serek. Krawat miał odcień idealnie dobrany do sukienki jego żony, co stanowiło jawny dowód na zamiłowanie pani Ireny do piękna i harmonii oraz na jego uległość żonie. – Koniak? Dziękuję najuprzejmiej. Jeśli tylko Irena spuści mnie z oka, czym prędzej wypijemy po kieliszeczku, zgoda? – I dodał szeptem: – Chce dla mnie dobrze, ale czasami traktuje mnie jak krnąbrne dziecko. Justyna doszła do wniosku, że poczucie humoru Łukasz odziedziczył po ojcu. Pan Janusz uwielbiał się śmieć, sypał żarcikami jak z rękawa, a na dodatek miał tubalny, prawdziwie zaraźliwy śmiech. Pasją gospodyni były porcelanowe figurki. Pochwaliła się, że zbiera je od dwudziestu lat i już ledwie mieszczą się na komodach, w kredensie i na półkach. Mnóstwo mebli, dziesiątki figurek, Justyna nie miała wątpliwości, że w tym domu królował styl zwany przesadą. Wszystkiego było dużo. Obrazów na ścianach, kwiatów doniczkowych, zegarów ściennych, dywaników na podłogach, ale mimo to jakoś wszystko razem tworzyło dziwaczną, co prawda, ale spójną całość. Nie dziwiła się już minimalizmowi w mieszkaniu Łukasza. Prawdopodobnie próbował odreagować przepych aranżacyjny rodzinnego domu. Justyna podziwiała panujący tu porządek. Zastanawiała się, czy pani Irena, posiadając tyle przedmiotów, robi w swoim życiu coś innego oprócz latania ze ściereczką i wycierania kurzu. Przy drzwiach prowadzących na taras stał duży stół na osiem osób przykryty koronkowym obrusem. Wszystko było już przygotowane, jeszcze tylko bukiet od Justyny znalazł na nim honorowe miejsce. Okazało się, że świąteczne śniadanie zjedzą tylko we czwórkę. Kuzynka Łukasza, Marta, z rodzicami, mężem i córeczką przyjdą w odwiedziny następnego dnia.

Podzielili się jajkiem i złożyli sobie życzenia. Smaki potraw przygotowanych przez panią Irenę przypomniały Justynie o domu rodzinnym. Żurek z kiełbasą i jajkiem był odpowiednio kwaśny i idealnie doprawiony majerankiem. Justyna przeniosła się w przeszłość. Poczuła, jak ogarnia ją tęsknota i smutek. Całe szczęście, że pan domu nie przestawał jej zagadywać, bo inaczej by się rozpłakała. – Bardzo się cieszymy, że zgodziła się pani spędzić z nami święta. Łukasz wiele nam o pani opowiadał – zwróciła się do niej pani Irena. – Proszę zwracać się do mnie po imieniu. Będzie mi niezmiernie miło – odparła Justyna. – I vice versa – wtrącił się Janusz. Justyna się uśmiechnęła. – Dziękuję, że mnie zaprosiliście. Zapytana o swoją pracę chętnie o niej opowiadała. Na tym gruncie czuła się pewnie i mogła mówić o tłumaczeniach bez końca. Bała się tylko pytań o rodzinę, ale oprócz kondolencji, które usłyszała przy powitaniu, temat jej bliskich nie został poruszony. Zapewne Łukasz uczulił rodziców, że jest to dla niej bolesne. Była mu za to wdzięczna. Justyna rozluźniła się i poczuła swobodniej. W przeciwieństwie do jej brzucha, który zaczynał się wrzynać w pasek od spodni. Nie jadła dużo, ale starała się skosztować wszystkich potraw przygotowanych przez mamę Łukasza. Może tylko odrobinę przesadziła z degustacją pieczonej białej kiełbasy z cebulką oraz aromatycznego schabu ze śliwkami. Na szczęście Janusz nalał wszystkim po lampce wina, mającego, jak wiadomo, dobroczynny wpływ na system trawienny, – Może nie powinniśmy pić do śniadania, ale… odrzućmy konwenanse. Skoro ktoś wymyślił takie zasady, my możemy ustanowić własne, prawda? – oznajmił, na co wszyscy ochoczo przytaknęli, najwyraźniej również przeceniwszy możliwości swoich żołądków. Słońce ciekawie zaglądało przez ażurowe firanki. Łukasz opowiadał o swoim nowym projekcie dla niejakiej pani Tycz. Stała klientka już nie pierwszy raz postawiła go przed nie lada wyzwaniem. Miał urządzić jej nowy dom w klimacie carskiej Rosji. Uwielbiała przepych w każdej postaci i była zapaloną rusofilką, a do tego miała spore fundusze. Teraz postanowiła spełnić swoje marzenie, więc Łukasz spodziewał się wytężonej pracy. Cieszył się z tego powodu. Justyna patrzyła na niego zaintrygowana. Cała jego postawa oraz ton głosu pokazywały, jak bardzo zapalony jest do projektu i jak bardzo lubi to, co robi. Podobnie wyglądał Janusz, kiedy opowiadał o swoim pomyśle kupienia starego forda z lat dwudziestych XX wieku i odrestaurowania go od początku, śrubka po śrubce. Justyna także lubiła swoje tłumaczenia, ale podobny zapał wzbudziłoby w niej chyba tylko tłumaczenie książek literatury pięknej. Może powinnam wreszcie się tym zająć na poważnie, a nie tylko marzyć? – zastanawiała się. – Lubisz muzykę? – zwróciła się do niej Irena. – Bardzo. Niestety nie potrafię grać na żadnym instrumencie. Słyszałam, że uczyłaś gry na pianinie. – To były chyba najlepsze lata mojego życia – rozmarzyła się Irena, opierając twarz na dłoniach. – Uwielbiałam dzielić się swoją pasją i wiedzą, a potem patrzeć, jak procentuje. – Macie pianino w domu? – Fortepian. W pokoju obok zorganizowałam pokój muzyczny. Często tam przesiaduję i gram albo słucham muzyki. – Nie mamy gdzie przenocować gości, ale za to mamy pokój muzyczny – wtrącił Janusz.

– Nie przesadzaj. Jest pokój Łukasza na górze. – Oj, przecież żartowałem – uspokoił żonę. – Chętnie bym posłuchała… – zaproponowała nieśmiało Justyna. – Naprawdę? – zapaliła się Irena. – Uwielbiam grać dla kogoś, kto lubi słuchać. – W takim razie chodźmy – zaproponowała Justyna. W pokoju muzycznym centralne miejsce zajmował duży czarny instrument. Stały tu jeszcze tylko dwa fotele przy wejściu oraz szafka z odtwarzaczem i szeregiem płyt z przeróżnymi rodzajami muzyki. Justyna usiadła na błękitnym fotelu, a Irena podeszła do półki, z której wzięła stertę książek z nutami. – Masz ulubionych kompozytorów? Liszt? Schubert? Chopin? – Zdaję się na ciebie. Lubię muzykę poważną, ale nie jestem znawczynią. Irena rozłożyła wybrane nuty i usiadła na stołku. Ułożyła palce na klawiszach i zaczęła grać. Popłynęła melodia lekka jak piórko, płynna i kojąca. Widać było, że Irena zna utwór na pamięć, a nuty stoją na podpórce jedynie dla zasady. Kiedy grała, przymykała oczy, to garbiła się nieco i prostowała, to nachylała i odchylała, jakby jej ciało poddawało się muzyce. Justyna zamknęła oczy. Mogłaby tak siedzieć całą wieczność. Nie usłyszała nawet, kiedy do pokoju weszli Łukasz i Janusz. Zorientowała się dopiero, gdy wybrzmiały ostatnie akordy, a w pokoju rozległy się oklaski dwóch dodatkowych par rąk. – To było wspaniałe! Przepięknie grasz! – zachwycała się Justyna. – Wiem, że to był Chopin, ale nie znam tytułu. – Walc cis-moll – wyjaśniła Irena. – Mogłabyś jeszcze coś zagrać? – Nie trzeba jej długo namawiać – odparł Janusz. – I całe szczęście – dodał, rozsiadając się obok Justyny. Łukasz przysiadł się na oparciu jego fotela. We trójkę jak urzeczeni słuchali muzyki, którą wyczarowała dla nich Irena. Justyna wyobraziła sobie małego Łukasza i jego dzieciństwo w tym domu. Widziała, jak matka gra mu zabawne melodyjki i próbuje namówić syna na lekcję gry na fortepianie. Z ojcem gra w piłkę w ogródku i czasem pomaga mu w warsztacie. Nie ma rodzeństwa, ale ma psa Zbója, który jest jego wiernym kompanem. Miły i sielski obrazek. Dokładnie taki, jaki powinien stawać przed oczami, kiedy wspomina się własne dzieciństwo. Justyna poczuła ukłucie w sercu. Ona widziała inne obrazy, kiedy cofała się w przeszłość. Zamiast radości czuła lęk i odpowiedzialność. Zamiast ojca pozostała tęsknota i poczucie krzywdy. Zamiast matki, która powinna być oparciem – pijana kobieta, którą trzeba się opiekować jak dzieckiem. Może kiedyś nie zadrży na to wspomnienie. Może przyjdzie taki czas. Te gorzkie rozważania przerwała Irena, wstając zza fortepianu. – Chyba zasłużyłam sobie na kawałek twojego sernika, prawda? – zwróciła się do Justyny. Poszły z Ireną do kuchni. Chciała pomóc w przygotowaniu kawy i pokrojeniu ciasta. Oprócz sernika był także mazurek z powidłami i makowiec. Kiedy postawiły słodkości na stole, wszyscy oprócz Justyny, która miała chęć spróbować najpierw mazurka, chwycili po kawałku jej sernika. Łukasz z zadumą pokiwał głową, przełknąwszy swój kawałek. Na twarzy Ireny po skosztowaniu pierwszego kęsa pojawiło się zaskoczenie. Najbardziej nieodgadniony wyraz twarzy miał Janusz. – Niesmaczny? – wydukała Justyna, która niecierpliwie czekała na opinie. Szczerze

powiedziawszy, liczyła na pochwały. – Ależ skąd! – zapewnił ją nieco zbyt gorliwie Łukasz. Janusz dzielnie brnął przez kolejne porcje, w przeciwieństwie do Ireny, która zaczęła kaszleć. Justyna szybko sięgnęła po widelczyk i spróbowała ciasta. – Lepiej nie! – Łukasz próbował ją powstrzymać. Justyna początkowo nie wyczuła nic niezwykłego, ale kiedy ciasto rozpłynęło się po jej języku, zamiast słodyczy poczuła zdecydowany słony smak. – O Boże! – jęknęła z pełnymi ustami. – Tego się nie da jeść. Łukasz podał jej serwetkę, żeby wypluła niezjadliwy kawałek, ale już przełknęła. – Bardzo was przepraszam. Dodałam soli zamiast cukru. A przecież uważałam. Robiłam wszystko krok po kroku, dokładnie według przepisu. Zorientowała się, kiedy popełniła błąd. Niedawno kupiła dwa pojemniki na sól i cukier. Pierwszy raz omyłkowo wypełniła je na odwrót. Obiecała sobie, że kiedy zawartość się wyczerpie, wtedy wsypie sól i cukier prawidłowo do właściwych pojemników. I tak zrobiła. Jednak przyzwyczajenie widać pozostało. Tyle że tym razem w pojemniku na sól była... sól. – Pomyliłam pojemniki. Jak mogłam tego nie zauważyć? – Westchnęła zrezygnowana. Wyglądała, jakby straciła nadzieję na udoskonalenie swoich umiejętności cukierniczych, a w istocie tak, jakby straciła w ogóle dobrą opinię na swój temat. – Nie ma się czym przejmować! – zapewnił Janusz, nadal jedząc swoją porcję. – Proszę, nie jedz tego! – próbowała pohamować jego poświęcenie. – To najlepszy solony sernik, jaki w życiu jadłem! – oświadczył z entuzjazmem Janusz, przełykając ostatni kęs. – I jedyny! Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Zachowanie Janusza było szarmanckie i urocze i dzięki niemu Justyna przestała się przejmować kulinarną klęską. Irena na pocieszenie opowiedziała jej o swoich porażkach kuchennych. Wspomniała z rozrzewnieniem, jak na początku małżeństwa serwowała mężowi tylko jedną potrawę. – Jajka w sosie musztardowym! Nigdy ich nie zapomnę – przytaknął Janusz. – Odkąd moje umiejętności się rozwinęły, już nigdy ich nie tknął. – Zgadza się. Wtedy wyjadłem swój życiowy limit musztardowych jajek. Atmosfera tego domu zauroczyła Justynę. Niewymuszona i serdeczna. Kiedy po obiedzie oglądali rodzinny album, śmiali się do rozpuku. Justyna uważała, że Łukasz był uroczym chłopcem, nawet jeśli swego czasu uwielbiał chodzić w butach swojej mamy. Te czarno-białe obrazki znowu przypomniały jej własny dom i powróciło to przykre uczucie nieodwracalnej straty. Ale nie poddawała się. Zagadywała to Janusza, to Irenę i dawała się wciągnąć w rozmowę. Później na pożegnanie uścisnęła Irenę i gdy gospodyni zaprosiła ją na jutro, z radością przyjęła zaproszenie, choć wcześnie zamierzała odmówić. Łukasz w drodze powrotnej w ogóle się nie odzywał, co było do niego bardzo niepodobne, więc zapytała o powody. – Nic takiego. Myślałem o Zuzie. – Rozumiem. – Nie, nie rozumiesz. Moi rodzice przejawiali podobny entuzjazm, kiedy przyprowadziłem ją pierwszy raz do domu. – No wiesz, twoi rodzice są bardzo uprzejmymi i gościnnymi ludźmi. Fantastyczne osoby. Zazdroszczę ci. – Oni także cię polubili. Justyna, wiesz, ja też… – zagaił, kiedy znaleźli się przed jej

blokiem. Weszła mu w słowo. – Przepraszam, jestem trochę zmęczona. Pogadamy jutro, dobrze? – W takim razie dobrej nocy. – Do zobaczenia – powiedziała i otworzyła drzwi. Chciała się znaleźć u siebie. Zamienić buty na kapcie i wtulić się w kota, jeśli akurat był łaskaw wrócić ze swoich wojaży.

Rozdział XXI Następnego dnia u rodziców Łukasza zrobiło się tłoczno i jeszcze weselej. Z wizytą przyszła siostra Ireny z mężem oraz siostrzenica Marta ze swoją rodziną. Elżbieta, siostra Ireny, była od niej o trzy lata starsza, ale wyglądały jak bliźniaczki. Różnił je tylko kolor włosów (jasne u Eli), wzrost (Ela była wyższa) i sposób ubierania (nieco bardziej fantazyjny u starszej). Karol, mąż Elżbiety, był milczącym pięćdziesięcioośmiolatkiem. W życiu kierował się dewizą, że nie ma co sobie strzępić języka po próżnicy. Jeśli się odzywał, z zasady wyrażał jakąś interesującą i błyskotliwą opinię na dany temat. Całe życie prowadził antykwariat i w wolnych chwilach (a było ich sporo) pasjami czytał zgromadzone tam książki. I choć antykwariat nie należał do najbardziej dochodowych biznesów na ziemi, wiele znaczył dla pana Karola i jak widać przyczynił się do pogłębienia jego wiedzy o świecie. Lwia zmarszczka między brwiami przydawała mu surowości, choć w istocie był łagodnym człowiekiem, gustującym w staromodnych kamizelkach i stylowych zegarkach na łańcuszku. Wyglądał, jakby przeniesiono go w czasie z początku ubiegłego wieku, a gdyby włożył jeszcze na nos binokle, mógłby z powodzeniem zagrać na przykład pana Dulskiego albo subiekta Rzeckiego z Lalki. Ich córka Marta była energiczną trzydziestolatką pełną dziewczęcego uroku. Ubrana w kobaltową sukienkę, z upiętym wysoko końskim ogonem z pszenicznych włosów, wyglądała na lat osiemnaście. Miała dźwięczny głos i niespożytą energię, którą zarażała wszystkich wokoło, a najbardziej swoją czteroletnią córeczkę Blankę, która stanowczo odmawiała jedzenia, ilekroć jej proponowano, za to nieustannie wymyślała nowe psoty. Za obiekt zainteresowania obrała sobie Łukasza i albo namawiała go na zabawę w berka, albo gramoliła się mu na kolana, szeptała do ucha jakieś tajemnice, a on jej odpowiadał, po czym oboje wybuchali śmiechem. Mąż Marty, Wiktor, okazał się zdecydowanie najwyższym mężczyzną, jakiego Justyna widziała w życiu. Prowadził sklep ze sprzętem elektronicznym i cenił sobie pracę na własną rękę. Temperamentem przypominał swojego teścia, co potwierdzało regułę, że kobiety często szukają męża podobnego do swojego ojca. Wiktor z niezmąconym spokojem upominał Blankę, jeśli jej pomysły zagrażały jej zdrowiu bądź kondycji psychicznej pozostałych gości. Marta niedawno wróciła do pracy po przedłużonym urlopie wychowawczym i była tym faktem niezmiernie podekscytowana. Niekoniecznie dlatego, że uwielbiała sprzedawać powierzchnie reklamowe w jednej z lokalnych gazet. Po prostu, mimo że uwielbiała Blankę, cztery lata spędzone w domu wpłynęły nieco na jej psychikę i samoocenę. Teraz powracała jej życiowa energia, na czym także korzystała jej córka, która jako przedszkolak radziła sobie świetnie. Po obiedzie, którego głównym punktem była obłędna pieczona gęś w sosie czekoladowym, goście podzielili się na dwie grupy. Jedną stanowili młodzi, drugą starsi, którzy usiedli na tarasie z kawą i koniakiem, podarowanym wczoraj Januszowi przez Justynę. Marta, Wiktor, Blanka, Łukasz i Justyna przenieśli się do kuchni, gdzie uprzątnęli i pozmywali naczynia po obiedzie. Blanka dzielnie pomagała wycierać naczynia, asekurowana przez wujka Łukasza,

i sądząc po jej minie i rumieńcach, uważała to zajęcie za szalenie pasjonujące. Nietrudno było zauważyć czułość w jego oczach, kiedy zajmował się małą. Justyna dałaby sobie rękę uciąć, że patrząc na Blankę, nieraz myślał o swoim synku, i ścisnęło się jej serce. Kiedy kuchnia błyszczała czystością, zaparzyli herbatę i wrócili do salonu. Blanka wyrecytowała wierszyk, którego nauczyła się w przedszkolu, i zaśpiewała piosenkę o kaczuszkach, po czym przytuliła się do matki i szybko usnęła na jej kolanach, zmęczona wrażeniami. Wiktor położył córeczkę na sofie i okrył kocem. Jako że mieli teraz chwilę spokoju, postanowili zagrać w Monopol. Stara gra planszowa obudziła w nich gorące emocje. Marta musiała wejść w rolę stróża porządku, bo Wiktor i Łukasz nakręcali się tak bardzo, że okrzykami mogliby zbudzić dziecko. Justyna miała dzisiaj dobrą passę i finansowo biła wszystkich na głowę. W którymś momencie została właścicielką większości najdroższych hoteli, dlatego w końcu Łukasz i Wiktor mimo wielkiej woli walki musieli skapitulować, bo niemal każdy ich ruch na planszy kończył się budżetową katastrofą. Marta aż zatarła ręce zadowolona, że wygrała Justyna, bo ona sama nigdy nie zdołała ograć ich tak spektakularnie. Justynę ujął serdeczny sposób bycia Marty. Bardzo ją polubiła. W ciągu ostatnich dwóch dni Justyna ogrzewała się przy świątecznym ognisku w pełnej ciepła i miłości atmosferze. Znalazła się pośród normalnej rodziny, która spędzała ze sobą wesoło czas i czerpała z tego przyjemność. U niej zawsze było to jakieś kulawe, niepełne. Od swoich trzynastych urodzin nie czuła się tak zrelaksowana i bezpieczna jak z rodziną Łukasza. Szczęśliwi ludzie, dla których normalność jest chlebem powszednim, pomyślała. Jeśli kiedyś zmienię zdanie i założę własną rodzinę, zrobię wszystko, aby była normalna. Na przykład taka jak Podgórscy, obiecała sobie, upijając łyk herbaty z domowym sokiem malinowym. Kiedy Blanka się obudziła, postanowiła zagrać z tatą i wujkiem w piłkę, więc Marta skorzystała z okazji i wyciągnęła Justynę na wiosenny spacer. – Trochę odpoczynku nam nie zaszkodzi – westchnęła, zrywając koniczynę z trawnika. – Uwielbiam moją córeczkę, ale wciąż się zastanawiam, jak to możliwe, żeby tak małe ciałko pomieściło tyle energii. Gdzie to się ulatnia, kiedy człowiek dorasta? – zapytała z uśmiechem Justyny, wystawiając twarz do słońca. – Nie mam pojęcia – wyznała Justyna. – Słyszałam od Łukasza, że jesteś tłumaczką. – Tak, angielskiego. Tłumaczę wszystko oprócz tego, co naprawdę bym chciała – dodała po chwili namysłu. – A co byś chciała? – Beletrystykę. To musiałoby być prawdziwe wyzwanie. – Co stoi na przeszkodzie? – Ja – przyznała rozbrajająco Justyna. – Jeszcze nie kiwnęłam w tej sprawie palcem. – Jeśli naprawdę tego chcesz, musisz koniecznie zrobić pierwszy krok. Poszły do parku, gdzie matki i ojcowie spacerowali z dziećmi, łapiąc promienie wiosennego słońca i odpoczywając po świątecznym obżarstwie. Usiadły na ławce w cieniu ogromnego dębu. Justyna zdjęła marynarkę. Marta założyła nogę na nogę i przygładziła fałdy sukienki. – Łukasz często o tobie opowiada. Bardzo cię polubił. Od czasów Zuzy nikt nie pojawiał się tak często w jego opowieściach. – Ja też go lubię. – Wiesz, co go spotkało...

– Tak, opowiedział mi o Maciusiu. Nie miał lekko. – Cieszę się, że poznał ciebie. Może dzięki tobie wreszcie zrozumie, że życie nie składa się jedynie ze śmierci. Justyna spojrzała na nią zdumiona. – Co ty mówisz? Ze śmierci? Łukasz jest największym optymistą, jakiego znam! To niezwykle silny i pozytywnie nastawiony do innych człowiek. – Fakt, nie narzeka, stara się wszystkich pocieszać… Ale moim zdaniem trochę się pogubił i zaniedbał swoje życie osobiste. Po pracy jeździ do hospicjum, a potem do domu. Odkąd jednak poznał ciebie, chyba coś się w nim zmieniło. To wspaniale. – Jeśli nawet się zmienił, nie ma w tym mojej zasługi. Byłoby jak w powiedzeniu – wiódł ślepy kulawego. – Słyszałam o twoim tacie. – Ojciec to wierzchołek góry lodowej, chociaż… Faktycznie zapoczątkował lawinę zdarzeń w moim życiu, ale… Nie bardzo chcę o tym mówić. – Rozumiem. – Podobno jesteście mocno zżyci z Łukaszem? Marta energicznie przytaknęła, a jej twarz rozjaśnił uśmiech. – Wychowaliśmy się razem. Ja nie mam rodzeństwa, on też nie, więc byliśmy dla siebie jak brat i siostra. Choć tak naprawdę to ja zawsze marzyłam o siostrze. Justyna odchyliła głowę do tyłu. Po błękitnym niebie jedna za drugą sunęły chmury niczym stada białych owieczek. Czuła napływające do oczu łzy. Powstrzymała się od mrugania, by żadna kropla nie spłynęła jej po policzku. – To może być wspaniałe – odparła i spojrzała prosto w duże oczy Marty. – Masz siostrę? – zapytała, odgarniając kosmyk włosów, którym wiatr miotał po jej twarzy. – Mam. Miałam. Trudno powiedzieć. – Przepraszam – powiedziała cicho Marta, gdy zrozumiała, że dotknęła czułego punktu Justyny. – Nie masz za co. Takie bywa życie. Czasem ktoś się zmieni tak bardzo, że go nie poznajesz. Nie potraficie się dogadać, jakbyście rozmawiali w dwóch różnych językach. Staje się obcym człowiekiem. I choć próbujesz się zbliżyć, ta osoba z każdym twoim krokiem zrobi dwa w tył. – To musi być strasznie przykre. – Rozumiem jednak twoją tęsknotę za posiadaniem siostry. Powiem ci w tajemnicy, że lepiej nie mieć jej nigdy, niż się na niej zawieść. – Tęsknisz za nią? – Tęsknię za kimś, kogo tak naprawdę już nie ma. Dziwne, prawda? – Smutne. – Marta wyglądała na przejętą. – Wracajmy. Napijemy się koniaczku. Słyszałam, że wybrałaś niezły gatunek. Tak twierdzi Janusz, a on się na tym zna. – Dobrze, że nie słyszałaś, jaki sernik upiekłam – odparła jej Justyna, wstając z ławki. – Jaki? Musiał być świetny, skoro nic już z niego nie zostało. – Tak… z całą pewnością był oryginalny – przyznała Justyna. – A nie ma go, bo wylądował w koszu na śmieci. Kiedy wróciły, Blanka chodziła krok w krok za Januszem i prosiła co chwilkę, aby brał ją za ręce i robił jej karuzelę, na co nie mogła patrzeć Irena, lękając się, że za którymś razem

Janusz niechcący wypuści małą. Ani on, ani Blanka nie mieli podobnych obaw i bawili się wyśmienicie. Łukasz skorzystał z okazji, że reszta towarzystwa siedziała na tarasie, popijając koniak, odciągnął Justynę na stronę i zapytał z troską o jej samopoczucie. – Doskonałe. Dziękuję. Miałeś dobry pomysł, żebym spędziła z wami święta. – Wszyscy są tobą oczarowani. Popatrzyła na niego z powątpiewaniem. – Nie przesadzaj. – Gdzieżbym śmiał. Wszyscy. Ja też – dodał. – Piłeś coś? – Chyba żartujesz. Przecież mam prowadzić. Justyna cofnęła się o krok, ale zapomniała, że za sobą ma już ścianę. – Już późno. Powinnam wracać do domu. – Powiedziałem coś nie tak? Przyznałem tylko, że uważam cię za niezwykłą osobę. To chyba nic strasznego. – Straszne nie jest, ale… No nic. Pożegnam się z twoją rodziną i lecę. Jutro przecież znowu do pracy. Muszę jeszcze się wykąpać, przygotować jakieś ubrania. Mam spotkanie z klientem. Wypada się przygotować. Łukasz złapał ją za rękę i przyciągnął delikatnie do siebie. – Czy ty się mnie boisz? – Nie, skąd! – Zamachała dłońmi. – Jedynie bronię cię przed pomyłką – powiedziała i wyszła na taras podziękować za gościnę i cudownie spędzone święta. Janusz z Ireną byli niepocieszeni, że Justyna już ich opuszcza, i gorąco zapraszali ją do siebie ponownie, jak najszybciej. Justyna bąknęła coś o napiętym terminarzu w najbliższym czasie. Kiedy Irena z Januszem odprowadzali ją do drzwi, podziękowała im jeszcze kilka razy. Kiedy wyszła z domu, okazało się, że Łukasz czeka przy samochodzie z otwartymi dla niej drzwiami. – Chyba mogę cię odwieźć czy koniecznie chcesz wracać taksówką? – szepnął do niej tak, aby nie słyszeli jego rodzice. Obawiał się, że zaraz poddaliby go przesłuchaniu na okoliczność „co zrobiłeś tej przemiłej dziewczynie?”. Justyna wsiadła i pomachała państwu Podgórskim na pożegnanie. – Czy zawsze reagujesz podobnie, jeśli ktoś powie ci jakiś komplement? – zapytał Łukasz, kiedy skręcili w następną ulicę. – Nie zawsze. Po prostu zaskoczyłeś mnie. Nic wcześniej nie wskazywało, że w jakikolwiek sposób wydaję się tobie… nie wiem… interesująca. Chyba ogarnął cię jakiś sentyment. Rodzinna atmosfera, rodzice, małe dziecko twojej kuzynki. Może przypomniała ci się twoja była żona i zatęskniłeś, a ja byłam pod ręką i dlatego… – Naprawdę wysnułaś takie wnioski? – Łukasz stanął na czerwonym, więc mógł na nią spojrzeć. – A jak wcześniej miałem dawać znaki, że mi się spodobałaś? W hospicjum? W czasie kiedy twój ojciec umierał? Na pogrzebie? Wydawałaś się wtedy taka krucha, że aż bałem się czasami przebywać w twoim towarzystwie… A kiedy opowiedziałaś mi swoją historię, zacząłem się bać robić cokolwiek, żeby ciebie nie dotknąć, nie urazić – podsumował, wrzucając jedynkę. – Nie jestem z cholernej porcelany – odburknęła zła, że porównał ją do kruchej laleczki. – Ale jesteś bardzo wrażliwa, choć udajesz twardą i niewzruszoną. – Czyli co? Nasze obiady i kolacje nie były zwykłymi spotkaniami dwojga przyjaciół?

– Były. Dzięki temu lepiej cię poznałem. I wpadłem jak śliwka w kompot. – Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Znasz moją teorię na temat związków. – Ostatnio mówiłaś, że zmieniłaś podejście, że spróbujesz inaczej… – Co nie oznacza, że od razu wpakuję się w nowy związek. – Nie podobam ci się? – Oj, daj spokój. – Czyli nie. – Tego nie powiedziałam. Mało której się nie podobasz. – Naprawdę? – Rozpromienił się. – Nie udawaj, że nie wiesz. – Więc dlaczego… Uważasz, że jestem głupi, nudny, kulawy? – Nie o to chodzi. Po prostu nie myślałam o tobie w takich kategoriach. – No tak, myślenie to ważna rzecz – przyznał i skręcił w boczną uliczkę. Justyna nie wiedziała, dokąd teraz jadą. Nie chciał jej wyjaśnić. Zatrzymał się na skraju lasu. Wyłączył silnik i radio. Wokół panowała cisza, którą od czasu do czasu przerywał śpiew ptaków. – Wytłumaczysz mi, co ty wyprawiasz? – spytała zirytowana i skrzyżowała ręce na piersi. Delikatnie chwycił ją za ramiona i rozluźnił uścisk. Nachylił się i zbliżył swoje usta do jej warg. Justyna była pewna, że tylko się z nią drażni, że na pewno się nie odważy, więc nie protestowała. Musnął jej policzek. Całował ją delikatnie i powoli, a ona poddała się jego pieszczocie. Kręciło jej się w głowie i coraz bardziej brakowało tchu. Miała wrażenie, że oddycha tylko dzięki temu, że on użycza jej swojego tlenu. Kiedy się odsunął, z trudem powstrzymała się, aby nie poprosić o więcej. – Co to miało być? – zapytała w końcu. – Chciałem ci udowodnić, że nie zawsze myślenie jest najważniejsze. Czasem trzeba coś poczuć. Justyna odwróciła głowę w drugą stronę. – Czy możemy już wracać? – Uraziłem cię? – Nie. Ale chyba powinnam się czuć urażona – odparła skołowana. Sama już nie wiedziała, co myśli i czuje. Gdy została sama, rozmyślała gorączkowo, jak to możliwe, że dotąd nie myślała o nim jako o interesującym mężczyźnie. Przez okoliczności, w jakich się poznali? Przez jego historię? Było to intrygujące, gdyż zazwyczaj zwracała uwagę na atrakcyjnych mężczyzn. Wyglądało jednak na to, że łańcuch, który założyła na własne serce, był mocniej skonstruowany, niż przypuszczała. Może nie dostrzegała Łukasza, bo uważała go za potencjalne zagrożenie...

Rozdział XXII Justyna zaczęła unikać Łukasza i być może dała popis dziecinady, ale naprawdę nie wiedziała, jak się zachować. Wymawiała się zmęczeniem i przepracowaniem, choć nie była zmęczona ani przepracowana, a jeśli już, to chyba tylko unikaniem go. Wieczorami specjalnie wychodziła z domu, żeby nie mieć wyrzutów sumienia, gdyby niespodziewanie wpadł, a ona musiałaby udawać, że nie ma jej w domu. Spędzała wieczory w kawiarniach z książką albo w pubie, sącząc koktajl, na który nie miała ochoty. Próbowała nawet się umówić z Bartkiem, ale świata nie widział poza Dorotą. Natalia także miała swoje plany, o których nie chciała mówić, dopóki – jak to określiła – „się nie wyklarują”. Jedynym pożytkiem z samotnych posiedzeń w różnych lokalach był czas na myślenie o sobie. Któregoś wieczoru postanowiła, że spróbuje spełnić swoje marzenie. Popijając kawę, przeglądała internet w poszukiwaniu porad, jak zostać tłumaczem literatury pięknej. Szybko nabrała przekonania, że zadanie nie jest łatwe, co wcale jej nie zniechęciło, ale bardziej zmobilizowało do podjęcia wyzwania. Znała wiele interesujących powieści, które warto przetłumaczyć, a jeszcze nikt tego nie zrobił. Postanowiła na początek przełożyć próbkę swojej ulubionej powieści, o której poza Anglią chyba nikt nie słyszał, a szkoda. Chciała się sprawdzić i zobaczyć, czy ma wystarczające umiejętności translatorskie oraz na tyle sprawne i lekkie pióro, by oddać ducha oryginału. Tak zapaliła się do tego pomysłu, że postanowiła zacząć natychmiast. Uregulowała rachunek i szybkim krokiem ruszyła do domu. Dawno nie czuła w sobie takiej werwy, entuzjazmu i zapału. Dostrzegła Łukasza już z daleka. Stał przy jej bramie z bukietem kwiatów i czekał przy domofonie. Odpowiadała mu cisza, więc wyciągnął telefon. Kiedy wypowiedziała jego imię, podskoczył jak oparzony. – Już myślałem, że mnie unikasz. – Muszę przyznać, że trochę tak było. – Schowała ręce do kieszeni beżowych spodni. – Przyszedłem cię przeprosić. Nie wiem, co we mnie wtedy wstąpiło. – Ja też zachowałam się dziecinnie, więc nasze rachunki możemy uznać za wyrównane. – Proszę, to dla ciebie – rzekł i wręczył jej bukiet kolorowych frezji. Justyna z zachwytem powąchała kwiaty. – Skąd wiedziałeś, że lubię frezje? – Wygląda na to, że zgadłem. – Uśmiechnął się. – Czyli mogę uznać, że między nami wszystko w porządku? Justyna ochoczo skinęła głową. – Bardzo cię przepraszam, ale nie mogę zaprosić cię na górę, bo mam sporo pracy. – Wykorzystują cię – powiedział zatroskany. – Chodzi o coś innego. Postanowiłam pomyśleć poważnie o tłumaczeniu literatury pięknej i właśnie zamierzałam zabrać się do pracy. – Świetnie! – Łukasz uniósł kciuk na znak wsparcia. – W takim razie nie przeszkadzam. Dopinguję cię z całego serca. Zamienili ze sobą kilka zdań, po czym Justyna poszła do siebie na górę. Wzięła prysznic, przebrała się w piżamę, sięgnęła po książkę, którą chciała przełożyć, i wzięła pod pachę laptopa. Zapaliła nocną lampkę w sypialni, usiadła wygodnie na łóżku i zabrała się do dzieła.

Była trzecia w nocy, kiedy wyłączyła komputer. W zasadzie przerwała, bo dopuściła do głosu rozsądek. Tłumaczenie całkowicie ją wciągnęło i sprawiło taką przyjemność, jaką sprawić może wyłącznie praca, która jest jednocześnie pasją. Kolejne dni były schematyczne jak u wyjątkowo pedantycznej osoby. Justyna szła do biura, potem wpadała do pobliskiej knajpki, brała obiad na wynos, by w domu nie tracić czasu na przyrządzanie jedzenia. Minirecital Ireny zainspirował ją do słuchania muzyki fortepianowej, więc kupiła kilka płyt z muzyką Chopina, Rachmaninowa i puszczała je na przemian. Utwory te pomagały się jej skupić i koiły ją. Tekst tłumaczenia powstawał sprawnie, choć nie bez trudu. Zauważyła, że przekład literacki wymaga wielkiego wyczucia. Stawała przed pytaniami, jak przenieść styl i atmosferę, zastanawiała się, czy na pewno dobrze oddała intencję pisarza. Te zagadnienia fascynowały ją. Czyniły jej pracę twórczą i pasjonującą. Nie miały nic wspólnego z tłumaczeniem stron internetowych, instrukcji obsługi i spotkań biznesowych. Była w swoim żywiole. Błyszczały jej oczy i wręcz emanowała radością. Jej koledzy myśleli, że się zakochała. Była także zmęczona, ale nie zwalniała tempa. Postanowiła skończyć pięć rozdziałów, które założyła sobie przełożyć. W czasie tej mrówczej pracy Łukasz przypominał niekiedy o sobie. Początkowo odbierała telefon za każdym razem, by potwierdzić, że między nimi panuje idealna zgoda. W końcu jednak pytania, co u niej słychać, i życzenia udanego dnia zaczęły ją irytować. Podejrzewała, że jego przeprosiny były tylko próbą zamydlenia jej oczu. Udał skruchę, by dalej drążyć skałę. Strategicznie wybrał cierpliwość, a ona nie znosiła się czuć jak cel. Lubiła go, ceniła jako człowieka, ale nie miała ochoty nieustannie się zastanawiać, czy zaprasza ją na kawę, by miło spędzić czas z przyjaciółką, czy też stoi za tym jakaś romantyczna historia. Wyłączyła telefon, by pracować w spokoju. Nie miała zamiaru zastanawiać się nad jego motywami. Od dawna nie miała już ani siły, ani chęci do roztrząsania, co inni o niej myślą. Nawet Łukasz. Pragnęła skupić się na sobie i własnych potrzebach. Dlatego rozkwitła, gdy zaczęła realizować swoje marzenie. Nieważne, jeśli się nie ziści. Sam fakt, że zrobiła pierwszy krok, uskrzydlał ją i chciała zatrzymać to uczucie na zawsze. Udzieliła sobie w duchu reprymendy, że zbyt długo zwlekała. Wreszcie stworzyła w swoim życiu przestrzeń dla siebie. Gdy skończyła piąty rozdział, włączyła komórkę. Zobaczyła, że dwa dni wcześniej Łukasz dzwonił czterokrotnie, a potem przestał. No cóż, nie był desperatem, więc w końcu odpuścił. Justyna ze zdziwieniem skonstatowała, że wcale nie jest z tego powodu zadowolona. Zachowuję się jak nastolatka, zbeształa się w duchu, siadając po turecku na łóżku. Najpierw wyłączam telefon, żeby do mnie nie dzwonił, a potem jestem zawiedziona, że się nie dobijał. O co ci właściwie chodzi? – główkowała, jednocześnie zastanawiając się, czy oddzwonić. W końcu wybrała numer. – Miło cię w końcu słyszeć, Justyna. Co się z tobą działo? – Byłam bardzo zajęta. Pochłonęło mnie tłumaczenie książki. – Cieszę się, że odkryłaś swoją pasję, ale mogłabyś od czasu do czasu włączać telefon – rzucił. – Choć może celowo go wyłączyłaś – zorientował się nagle. – Chciałam się skupić – skłamała. – Szkoda, że nie odbierałaś. Byłem nawet u ciebie, ale cię nie zastałem. – Czasami pracowałam poza domem – wyjaśniła. – Dobijałem się do ciebie nie dlatego, że jestem opętany – odparł, jakby czytał w jej myślach. – Pani Władzia prosiła, żebym się z tobą skontaktował. Zależało jej na spotkaniu

z tobą. – Naprawdę? – Justyna wygładziła narzutę. – Odwiedzę ją wkrótce. Pewnie ma ochotę na randkę z jakimś amantem filmowym. – Pani Władzia pewnie już się z którymś umówiła. – Łukasz spoważniał. – Co ty mówisz?! – Odeszła przedwczoraj w nocy. Justyna opuściła nogi na podłogę i zgarbiła się pod ciężarem smutku. – O Boże. Strasznie mi głupio. Dlaczego wyłączyłam ten durny telefon?! – Skąd miałaś wiedzieć… – Czuję się jak idiotka. – Niepotrzebnie. Tak się po prostu złożyło. Umarła spokojnie. We śnie. Teraz pewnie tańczy już z Fredem Astaire’em. – Raczej wolałaby Clarka Gable – powiedziała z westchnieniem Justyna, żałując, że już nigdy nie porozmawia z przemiłą staruszką. Miała wyrzuty sumienia, że nie pojechała się z nią zobaczyć. Gdyby tylko wiedziała… Głupio jej było, że wyłączyła telefon ze względu na Łukasza, a ten akurat dzwonił do niej w zupełnie innej sprawie. Chciał spełnić jedną z ostatnich próśb pani Władzi. – Wybierzemy się razem na kolację? – zaproponowała nagle. – Przepraszam, ale nie mam teraz czasu. Muszę załatwić kilka spraw w hospicjum z rodziną pani Władzi i masę drobiazgów administracyjnych. – Jasne, rozumiem. Pomóc ci w czymś? – Nie. Nie ma takiej potrzeby – odparł. – Życzę ci miłego dnia i nie przepracowuj się tak. Justyna miała wrażenie, że wiruje na emocjonalnej karuzeli. Wiedziała, że pocałunek Łukasza wytrącił ją z równowagi. Wykonywała niepotrzebnie nerwowe ruchy. Zwracała się ku niemu, by po chwili go odepchnąć. Teraz już nie wiedziała, co myśleć. Sytuacja uległa zmianie. Teraz Justyna przez kolejne dni starała się skontaktować z Łukaszem. Chciała się z nim zobaczyć, ale był nieustannie zajęty a to projektem dla klienta, a to pomocą rodzicom bądź w hospicjum. W końcu puknęła się w czoło. Jak, do licha, mogłam myśleć, że człowiek, który prowadzi tak bogate życie, zainteresował się właśnie mną? Ma wokół siebie wielu ludzi. Ludzi, którzy go kochają i cenią. A mnie tylko pocałował. Zachowałam się jak podlotek, który robi z igły widły. A to zwykły buziak, stwierdziła. Czy za sprawą pięknej pogody, przypadku, czy jeszcze innej przyczyny, w pracy panowała romantyczna atmosfera. Aż czuć było pragnienie miłości. Dorota z Bartkiem nie kryli się już ze swoim uczuciem. Oficjalnie stanowili parę, co zdumiało tylko Danutę. Kiedy ochłonęła, szybko poleciła im fenomenalną astrolożkę, która zajrzy w przyszłość ich związku. Jednak ani Dorota, ani Bartek nie chcieli tam zaglądać. Justyna przyłapała Natalię na szperaniu w portalu randkowym i zgadła, że to był ten tajemniczy plan, który zajmował koleżance tyle czasu. Wymieniały się z Lidką jakimiś nickami, więc najwyraźniej Lidkę także wciągnęły internetowe flirty. Dawid zaskoczył Justynę poważnym pytaniem, czy kobiety wolą facetów silnych i nieustępliwych, czy ciepłych i delikatnych. Kiedy Justyna podpowiedziała mu, że kobiety najchętniej widziałyby idealną kombinację tych cech, nie wyglądał na zadowolonego, ale zdobył się na uśmiech. – Poznałem dziewczynę. Nie znam jej dobrze, ale coś mnie do niej przyciąga. Jest może nieco zbyt spokojna, ale potrafi słuchać. A do tego ma piękne nogi.

– Domyślam się, że wolałbyś demonstrować jedynie swoją siłę, ale wiem skądinąd, że są w tobie także spore pokłady wrażliwości – odparła i poklepała go przyjaźnie po ramieniu. – Wystarczy więc, jeśli będziesz sobą. Trzymam za ciebie kciuki. – Nie jestem pewien, czy spodobam się jej taki… ekhm… naturalny. – Uwierz mi, nie warto udawać kogoś innego. Potem jeszcze jakiś czas myślała o Dawidzie. Jak wiele energii i trudu musiał wkładać w te swoje gierki i fircykowanie. Ileż pieniędzy wydawał na te wszystkie żele do włosów. Miała przeczucie, że Dawid nareszcie skręcił we właściwą ścieżkę i teraz będzie mu tylko lżej. Jego włosom także. Justyna się zorientowała, że w najbliższym czasie nie może liczyć na towarzyskie spotkania. Nawet ją to rozbawiło. Kiedy w końcu postanowiła się uczyć na nowo funkcjonowania w relacjach międzyludzkich, nie miała na kim trenować. Co więcej, prawdopodobnie zniszczyła przyjaźń z Łukaszem. Dzisiaj po pracy znowu była wolna, więc postanowiła poczynić kolejny krok na drodze do realizacji swojego marzenia. Przygotuje bazę wydawnictw potencjalnie zainteresowanych tłumaczoną przez nią książką. Ta myśl poprawiła jej nastrój. Ale wcześniej zamierzała wstąpić do sklepu muzycznego, bo Chopina i Rachmaninowa miała już po dziurki w nosie.

Rozdział XXIII Na pogrzeb pani Władzi, oprócz licznej rodziny, przyszło wielu ludzi związanych z hospicjum. Łukasz ucieszył się na widok Justyny, choć to nie on poinformował ją o dacie pogrzebu. Justyna sama pojechała do ośrodka i wypytała o szczegóły pana Jacka. Weronika i Dagmara przywitały się z nią jak z dawno niewidzianą przyjaciółką, co nieco zaskoczyło Justynę, bo przecież prawie się nie znały. Widać ludzie skupieni wokół tego miejsca po prostu mieli w sobie ogromne zasoby ciepła i serdeczności, którymi pragnęli się dzielić. Justyna uważała, że wszystkie osoby, które poświęcają swój prywatny czas, by pomagać innym ludziom, zasługują na medal. Darzyła wolontariuszy i pracowników ośrodka wielkim szacunkiem i podziwem, bo sama nie była w stanie pomagać w ośrodku tak jak oni. Nie dałaby rady podźwignąć tyle cierpienia i bólu odchodzenia. Mogła natomiast pomóc w inny sposób, stąd jej wcześniejsza decyzja o przekazaniu spadku właśnie dla hospicjum. Pan Jacek podziękował jej na osobności i zapewnił, że spożytkują te pieniądze jak najlepiej. Speszona Justyna poprosiła, by nikomu nie wspominał, od kogo pochodzą fundusze. Zapewnił ją wówczas gorliwie o swojej dyskrecji, ale pytanie, które właśnie padło z ust Łukasza, wyraźnie temu przeczyło. – Dlaczego nie powiedziałaś, że przekazałaś pieniądze na ośrodek? – odezwał się, kiedy wychodzili z cmentarza i zmierzali do swoich samochodów. – Skąd wiesz? Jacek wygadał?! – Odwróciła się do niego z wyrazem niezadowolenia na twarzy. – Obiecał mi, że nie piśnie słówkiem. – I nie pisnął. Tylko jakiś czas temu poprosił, abym zrobił za niego przelew dla firmy dostarczającej hospicjum pieluchy. Po prostu zobaczyłem twoją wpłatę przypadkiem w historii rachunku. – Prawdziwe szczęście, że Jacek nie pracuje w konspiracji. – Nie rozumiem twojego wzburzenia. W sumie co w tym złego, że wiem? – Nie chciałam o tym rozpowiadać. – I nie rozpowiadałaś. A przy okazji… Bardzo szlachetny gest. – Bez przesady. – Popatrzyła na niego spode łba. – Nie chciałam pieniędzy po ojcu, a innym się przydadzą. – Niewielu ludzi zdobyłoby się na oddanie własnego spadku. – Nie wiem, co zrobiliby inni. Mnie to wydało się najbardziej rozsądnym rozwiązaniem. Łukasz stanął w miejscu. – Zaimponowałaś mi. Justyna się roześmiała. – Daj spokój, to ty imponujesz innym, że chcesz i potrafisz zajmować się chorymi, chociaż wcale nie musisz. – Ty też nie musiałaś ofiarowywać ośrodkowi swoich pieniędzy – odrzekł, patrząc jej w oczy. – Zawsze tak umniejszasz swoje zasługi? – Możemy zmienić temat? – zapytała, grzebiąc w torebce w poszukiwaniu kluczyków. – Oczywiście. Co robisz w sobotę? Wybierzmy się gdzieś razem. Tak, nie, tak, nie, zastanawiała się gorączkowo Justyna, nie przestając grzebać w torebce, choć już dawno wymacała palcami kluczyki.

– Masz na myśli jakieś konkretne miejsce? – Może teatr, a potem kolacja? – Świetnie. Dawno nie byłam w teatrze. – Gdybym zaproponował coś innego, odmówiłabyś? – Możliwe. Łukaszowi zrzedła mina. – Dobrze wiedzieć. – Oglądaniem bogatych zbiorów lokalnego i niewybrednego filatelisty nie byłabym zainteresowana na pewno – odparła rozbawiona takim wyobrażeniem. Łukasz także się roześmiał. – Nie przestajesz mnie zaskakiwać. – Bo nie pasjonuję się znaczkami? – Zupełnie czymś innym – powiedział, ale nie dodał nic więcej. W sobotę Justyna napisała list do wydawnictw z propozycją współpracy i dołączyła próbkę swojego przekładu wraz z oryginałem oraz życiorys. Pozostało już tylko spakować wszystko do kopert i wysłać, ale postanowiła zrobić to w nadchodzącym tygodniu. Dwa dni dała sobie jeszcze na zastanowienie, czy o niczym nie zapomniała. Lubiła mieć pewność, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Do wieczoru z Łukaszem przygotowywała się z gorliwością, o jaką się nie podejrzewała. Włożyła przylegającą do ciała sukienkę w kolorze czerwonego wina i cieliste szpilki. Po umyciu nie wysuszyła włosów suszarką i pozwoliła im wyschnąć, więc miała teraz urocze fale, które dodawały jej twarzy delikatności. Przed przyjazdem tutaj postanowiła radykalnie zmienić uczesanie. Symbolicznie – na nowe życie. Długie włosy zastąpiła chłopięcą fryzurą. Dzisiejszy wizerunek uzupełniła wieczorowym makijażem. Dodała kilka kropel perfum za uszami i na nadgarstkach. Była gotowa do wyjścia. W momencie kiedy sięgnęła po czarną kopertówkę, zadzwonił Łukasz i oświadczył, że czeka na dole. Lekka komedia omyłek z udaną grą aktorów sprawiła jej ogromną przyjemność i przyprawiła o ból przepony od nieustannego śmiechu. Półtorej godziny spektaklu minęło jak z bicza strzelił. Wychodząc w majową noc, Justyna wycierała jeszcze z oczu łzy rozbawienia. – Cieszę się, że dobrze się bawiłaś – powiedział zadowolony Łukasz. – Przedstawienie było genialne. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się uśmiałam. – Znajomy polecił mi tę sztukę. Głodna? – Jak wilk! – przytaknęła, przystając z ochotą na francuskie bistro. Usiedli przy białym drewnianym stoliku przy oknie. Na parapecie w metalowym dzbanie stał ogromny bukiet pudrowych róż, a obok niego stara lampa z kremowym abażurem malowanym w kwiaty lawendy. Sielski prowansalski wystrój spodobał się Justynie. – Bistro w kobiecym stylu – podsumowała Justyna, zaglądając do menu. – Czułem, że ci się spodoba. Justyna obrzuciła go zadowolonym spojrzeniem. – Trafiłeś w dziesiątkę. – Podobno dobrze tutaj karmią, więc nie ma mowy o żadnym poświęceniu z mojej strony. Za namową kelnerki zamówili danie dnia, czyli jagnięcinę pachnącą tymiankiem w sosie z białego wina. Dokonali dobrego wyboru, gdyż mięso było doskonale kruche i cudownie aromatyczne. Białe wino podbijało także smak sosu i przyjemnie szumiało im w głowach. – Jak postępy w tłumaczeniu? – zapytał Łukasz, odkrawając kawałek szparaga.

– Skończyłam – pochwaliła się Justyna z dumą. – Całą książkę?! – Skądże. Przetłumaczyłam na próbę kilka rozdziałów. Jeśli kogoś zainteresuje tytuł, który zaproponowałam, i mój przekład, wezmę się za resztę. Dawno nie byłam tak podekscytowana. Boję się jednak wypuścić to moje marzenie z rąk. A jeśli ktoś je zdepcze? – Nawet jeśli teraz się nie uda, spróbujesz jeszcze raz i kolejny… – Nie chcę, by ktoś podciął mi skrzydła. – Jeśli naprawdę ci zależy, to nikt nie będzie w stanie cię zniechęcić. – Dzięki, trochę mnie uspokoiłeś. Na deser Łukasz zamówił paris-brest, czyli ptysia z migdałami i masą z pralinek, a Justyna poprzestała na kawie. – Co słychać u Marty? – zagaiła, odgarniając łyżeczką mleczną piankę. – Świetnie. Ostatnio osiągnęła jakiś rekord sprzedażowy i dostała premię. – Jest bardzo sympatyczna. – Ona ma podobne zdanie na twój temat. Zapraszała nas na kawę. – Popatrzył na Justynę pytająco. – Czemu nie? – zgodziła się bez zastanowienia. – Masz świetny kontakt z jej córeczką. Serce rośnie, kiedy się na was patrzy – powiedziała, po czym od razu oblała się rumieńcem. – Przepraszam. – Nie przepraszaj. To prawda. Nie unikam dzieci, choć wciąż boli mnie nieobecność Maćka. A Blankę kocham nad życie. Justyna zamilkła, bo wszystkie odpowiedzi w tym momencie wydawały jej się banalne. – Nie chcę, żebyś traktowała mnie jak tykającą bombę – poprosił, dotykając delikatnie jej dłoni. – Nie rozpadnę się od twoich słów. Nawet jeśli zapytasz o Maćka. Przeciwnie, lubię o nim mówić. Nie mogę udawać, że nigdy nie istniał. Był przecież światłem mojego życia. Justyna patrzyła to na ich ręce, to na niego, ale nie cofnęła dłoni. Jego dotyk był przyjemnie ciepły. Mimo to cała się usztywniła. – Czujesz się skrępowana? – zapytał, wyczuwając jej napięcie. – Nie wiem. Ostatnio często czegoś nie wiem. – Przypominasz dzikiego kota, który chciałby być pogłaskany, ale nie pozwala mu nieufność. – Coś w tym jest. Jeden taki pomieszkuje u mnie i myślę, że doskonale rozumiem jego potrzeby. – Nie zamierzam cię do niczego zmuszać. Nie jestem upierdliwym desperatem, nawet jeśli czasem tak się zachowuję. Justyna uśmiechnęła się nieśmiało. – Powiedz… – zaczęła – spotkalibyśmy się znowu, gdybyś nie odkrył mojej darowizny dla ośrodka? Łukasz się wyprostował. – Skąd takie podejrzenie? Wszystkie moje słowa, które wypowiadam, i moje czyny znaczą tylko tyle, co właśnie mówię bądź robię. Żadnych ukrytych znaczeń. – Odniosłam wrażenie, że miałeś do mnie żal, bo nie odbierałam telefonu, kiedy pani Władzia chciała się ze mną spotkać po raz ostatni… Myślałam, że zacząłeś mnie unikać. – Mnie natomiast było przykro, że odcinasz się ode mnie, i chyba miałem rację… prawda?

– Nie mogę zaprzeczyć. – Zagryzła wargi. – Chyba faktycznie trochę przesadziłem z telefonami, ale trochę się przestraszyłem, że coś nieodwołalnie zepsułem swoim pocałunkiem. Justyna objęła dłońmi filiżankę. Patrzyła w jego twarz i zdała sobie sprawę, że już dawno nie czuła się z nikim tak swobodna i nikt nie był dla niej równie życzliwy. – Nic się nie zepsuło – zapewniła cicho. – Wszystko jest już dobrze. Noc była chłodna, ale pachniała świeżością, zapowiedzią lata, a nad nimi wisiało bezchmurne niebo usiane gwiazdami. Justyna zaprosiła Łukasza na chwilę do siebie i rozmawiali prawie do pierwszej. Zauważyła, że przestała traktować go jak niebezpieczny nałóg, który pociąga, ale grozi też konsekwencjami, których wolałaby uniknąć.

Rozdział XXIV Nie nazwali niczego, ale rzeczy oczywistych nazywać nie trzeba. Wciąż niepewna postanowiła jednak zaryzykować. Czuła się przy nim jak człowiek, który odzyskał wolność i swobodę. Do niczego jej nie zmuszał, nigdy nie naciskał. Świetnie rozumiał, że czasem potrzebowała odrobiny samotności. Akceptował jej ostrożność i skrytość, często musiał z niej wyduszać, co właśnie czuje. On po prostu chciał ją całą, bez poprawek i wymagań. Dzięki takiej bezwarunkowej akceptacji zaczęła życzliwiej patrzeć na siebie. Oczywiście ich związek nie przypominał sielanki. Ona widziała katastrofę tam, gdzie on dostrzegał tylko drobną niedogodność. On uważał, że zjawią się punktualnie, gdy ona była przekonana, że już dawno są spóźnieni. On był spokojny i niewzruszony jak wiekowy dąb, niezależnie od okoliczności, ona wychodziła z siebie i stawała obok. Jednak oboje niczym dwa koła zębate uzupełniali się idealnie. Łukasz wspierał Justynę, ilekroć wpadała w kolejne załamanie wywołane milczeniem wydawnictw w sprawie jej tłumaczenia. Uspokajał ją, podawał milion przyczyn takiego stanu rzeczy, ale żadna nie była tą, która najbardziej niepokoiła Justynę. Ona podejrzewała bowiem, że jej umiejętności uznano za niewystarczające. Łukasz na to odpowiadał, że raczej wybrała mało ciekawą książkę. Wtedy ona ten argument odrzucała w myślach z ciężkim westchnieniem. Na pewno nie o to chodziło. Całe szczęście Łukasz zaprzątał jej teraz głowę dużo bardziej niż tłumaczenie pozostające bez odpowiedzi. Ostatnio nawet specjalnie dla niego podjęła heroiczną próbę kolejnego zmierzenia się z sernikiem. Chciała zaimponować Łukaszowi. Skoncentrowała się w momencie dodawania cukru i nawet wsadziła do pojemnika palec, aby zyskać całkowitą pewność. Gdy wyjęła ciasto z piekarnika, nie czekając, aż wystygnie, ukroiła kawałek. Okazało się gorące jak diabli, ale smaczne i słodkie. Z poparzoną górną wargą, ale w poczuciu zwycięstwa wsiadła w samochód i zawiozła sernik Łukaszowi, który nie ukrywał rozbawienia na widok jej miny. Zażartował, że wyglądała jak zwycięski gladiator po zaciekłej walce z groźnym lwem. Na te słowa wyciągnęła ręce po swoje słodkie dzieło, ale on objął ją ramieniem. – Jaką herbatę pijemy? Jaśminową czy earl grey? – zapytał tylko. Sernik zyskał pełną uwielbienia aprobatę Łukasza. Zaparzona herbata zupełnie wystygła. Ostatnio notorycznie wszystko opóźniali, porzucali plany na rzecz zupełnie innego pomysłu, by miąć dopiero co wyprasowane ubrania i robić bałagan na właśnie uprzątniętym biurku. Justyna celebrowała tę miłość jak smakosz wykwintne danie, po długim okresie posilania się wyłącznie chlebem popijanym wodą, co wprawdzie zaspokajało pragnienie i głód, ale brakowało w tych smakach finezji i głębi. Kiedy w sercu Justyny zagościło uczucie, każdą pieszczotę odczuwała inaczej. Wspominając szybką miłość z Arturem, kiedy poza pożądaniem nie czuła nic więcej, miała wrażenie, jakby teraz trafiła prosto do nieba. Zachęcona pierwszym cukierniczym sukcesem postanowiła upiec ciasto na niedzielny obiad u rodziców Łukasza, by zatrzeć wspomnienie wielkanocnego blamażu. Pomysł okazał się trafiony i choć Irena skosztowała nowego sernika z dość zabawnym grymasem na twarzy, chwilę później obsypała Justynę komplementami. Janusz pałaszował ciasto z podobnym zapałem i zaangażowaniem jak słonego poprzednika.

– Poprzednio wyobrażałem sobie, że tak to właśnie smakuje – powiedział. – Naprawdę nie musiałeś się wtedy tak poświęcać – zapewniła go Justyna. – Zyskało moje ciśnienie. Potem długo nie tknąłem już ani grama soli. – Zaśmiał się, popijając swoją lekką kawę z mlekiem. Justyna była coraz częstszym gościem u rodziców Łukasza. Przyjęli ją jak córkę i miała wrażenie, jakby znała ich od zawsze. Wraz z Ireną przesiadywała w ogrodzie, gdzie pani Podgórska zdradzała jej tajniki pielęgnacji roślin. Choć ogrodnictwo nie było pasją Justyny, chętnie słuchała Ireny, która miała niezwykły dar opowiadania. Nawet z nudnej historii potrafiła stworzyć coś, czego słuchało się z ciekawością. Siedząc pośród różanych krzewów, Justyna czasami zdobywała się na zwierzenia. Powiedziała o zniknięciu ojca, alkoholizmie mamy i jej śmierci. Nie mówiła wiele. Swoje przeżycia chciała zachować dla siebie, nie wystawiać ich na widok publiczny. Pewnego wieczoru, kiedy Janusz z Justyną siedzieli sami na tarasie i grali w kanastę, ojciec Łukasza, wpatrując się w rozłożone w dłoni karty, jakby miał tam zapisany tekst, powiedział: – Jeślibyś kiedykolwiek czegoś potrzebowała, to wal do mnie jak w dym. Wiem, że nie jestem twoim ojcem, ale może czasem się przydam. Justyna popatrzyła na Janusza, walcząc ze wzruszeniem. – Dziękuję. Będę pamiętać – wydukała w końcu, choć miała wrażenie, że chyba się przesłyszała. Wiele lat nie dostawałam nic albo prawie nic i nauczyłam się niczego nie oczekiwać, więc jeśli ktoś nagle podaje mi serce na dłoni, mam wrażenie, że śnię, pomyślała. Kiedy szykowały z Ireną kolację, Łukasz nakrywał do stołu, a Janusz wesoło komentował informacje polityczne z wiadomości telewizyjnych, Justynę ogarnęło nieprzyjemne uczucie, że ogląda tę scenkę jak witrynę sklepową, zza szyby. Miły dla oka obrazek. Całkiem zwyczajny, ale spokój tej normalności ją uwiódł. Tak powinno wyglądać życie rodzinne, pomyślała. Rodzina jest od tego, aby dawać spokój i oparcie. Została częścią tego sielskiego obrazka, ale poczuła także pewien zgrzyt. Fascynowała się tym jak niezwykłym zjawiskiem. Jakby dotarła nagle na wyimaginowaną wyspę, która – jak się okazało – istniała naprawdę. Darła liście sałaty, pogrążona w niewesołych myślach. Sama siebie oszukuję, pomyślała, nie pasuję tutaj. Mojej rodziny już nie ma. Nie mogę zacząć udawać, że tu jest moje miejsce, uznała ze smutkiem. Jednocześnie poczuła się, jakby zdradzała swoje własne gniazdo, bo znalazła nowe, lepsze. – Tej sałacie chyba już wystarczy – usłyszała głos Ireny, która zdumiona zajrzała do salaterki, gdzie leżały drobniutko podarte listki. – Zamyśliłam się – odparła Justyna i sięgnęła po pomidora. Przy kolacji odpowiadała na pytania, komentowała poruszane tematy i nawet się śmiała. Potrafiła to. Przez całe lata opanowała do perfekcji robienie dobrej miny do złej gry. Tak umiejętnie, że sama już nie wiedziała, kiedy czuje się źle. Dopiła herbatę, podziękowała za miły wieczór i wymawiając się bólem głowy, pożegnała gospodarzy. Spławiła nawet Łukasza, kiedy chciał ją odwieźć. Powiedziała, że wróci sama. Potrzebowała samotności. Przestraszyła się. Nie wiedziała, czy potrafi funkcjonować w szczęśliwej rodzinie. Już sam związek stanowił dla niej wyzwanie, a co dopiero wszyscy Podgórscy razem wzięci – dobrzy, serdeczni, ciepli, pomocni i otwarci. Normalni. Justynie te wszystkie cechy wydały się wymyślone. Zbyt piękne, by mogły być prawdziwe, i tylko wzmagały jej czujność. Czuła się jak marna aktorka dramatyczna, która nagle musi zagrać

w komedii w zastępstwie. Niby się uśmiechała i starała zachowywać intuicyjnie, ale ciągle czuła lęk, że jest niewiarygodna, że widać jej niepewność i zagubienie. Po prostu w tej sztuce nie ma czego szukać. Następnego dnia Łukasz czekał przed biurem. Poznał ją na tyle, aby wiedzieć, że pojawił się jakiś problem. Justyna jednak milczała i tłumaczyła wszystko złym samopoczuciem. W końcu skapitulował, ale zapewnił, że w każdej chwili jest gotowy z nią porozmawiać. Ona odparowała, że na rozmowę w ogóle nie ma ochoty. Jako że Łukasz należał do pomysłowych mężczyzn, zaproponował kilka scenariuszy niewymagających słów. Poszli do kina, gdzie milczeli. Potem w sklepie, do którego wstąpili po wino, Łukasz na migi tłumaczył ekspedientce, o jakie wino mu chodzi, ku wielkiej uciesze obserwującej jego wysiłki Justyny. – Dobra, już mi się znudziło. Powiedz coś, bo mam dość tego milczenia – stwierdziła, kiedy weszli do jego mieszkania. Łukasz pokręcił głową i zamknął swoje usta niewidzialnym kluczykiem. – Daj spokój. – Podeszła i objęła go ramionami za szyję. Łukasz mruknął coś, nie otwierając ust. – Co mówiłeś? – zapytała. W odpowiedzi znów usłyszała mruknięcie. Zrozumiała, że czas przejść do ofensywy. Zaczęła całować go po szyi i rozpinać mu koszulę w nadziei, że w ten sposób szybko zmiękczy delikwenta, i miała rację. – Widzisz, jak to z tobą jest? – odezwał się w końcu, biorąc ją na ręce, by zanieść do sypialni. – Potrafię skruszyć niewzruszonych? – podsunęła, chichocząc. – Nie. Trudne jest bycie z kimś, kto nigdy nie mówi o swoich uczuciach i problemach. Tylko milczy, milczy i milczy… na najważniejsze tematy. – Bez przesady. Nie chodzi ci chyba o mnie. – Niestety, o ciebie. Proszę, mów mi o wszystkim – powiedział cicho, gdy położył ją delikatnie na łóżku. – To nie jest takie proste – szepnęła. – Spróbuj – poprosił i zanurzył palce w jej włosy. Justyna zrobiła niepewną minę na wieść, że Marta zaprasza ją do spa. Widziała siebie w skąpych gatkach leżącą na stole do masażu, a nad sobą wielkiego faceta o dłoniach młynarza. Miała za sobą takie doświadczenie i dobrze pamiętała poczucie dyskomfortu. Wiedziała, że większość kobiet uwielbia, kiedy ktoś dba o ich urodę – wklepuje kremy, ściera martwy naskórek, pielęgnuje dłonie i stopy, masuje plecy lub twarz, maluje paznokcie. Jednak Justyna nigdy się nie zrelaksowała podczas takich zabiegów, więc aby nie narażać się na niepotrzebny stres, postanowiła dbać o siebie w zaciszu domowej łazienki. Gdy padła propozycja Marty, wszystkie te sytuacje przeleciały jej przez głowę jak na przyspieszonym filmie. Widziała już siebie zafoliowaną po szyję z przykazem: „A teraz niech się pani wyciszy”. – Kochana… nie lubię tego typu miejsc. Dziękuję, że o mnie pomyślałaś, ale lepiej zaproś kogoś innego. – Coś ty? – Marta wyglądała na zawiedzioną. – Jesteś chyba jedyną kobietą, która nie lubi spa. A może po prostu chcesz mnie spławić, co? – Nie. – Justyna się roześmiała. – Możemy pójść na basen, jeśli masz ochotę, a potem do mnie na film i lody. Błagam, tylko nie spa!

– Po basenie lody mi nie wystarczą. Zawsze wtedy umieram z głodu. – W takim razie zamówimy pizzę. – Brzmi zdrowo – uśmiechnęła się Marta. – Najpierw basen, potem pizza. Bilans jakoś się wyrówna – pocieszyła ją Justyna. Musiały zmodyfikować nieco plany basenowe. Z solidnego wycisku, jaki obiecała dać sobie Justyna, nic nie wyszło, ponieważ na spotkanie Marta zabrała Blankę, bo Wiktor musiał zostać dłużej w pracy. Później po małą miała przyjechać babcia, żeby resztę piątkowego wieczoru dziewczyny mogły spędzić zgodnie z planem. Teraz zamiast pokonywać kolejne basenowe długości, bawiły się z Blanką w brodziku. Mała obwieszczała swój zachwyt najgłośniej, ale Justyna z Martą miały przy tym nie mniej zabawy. Dziewczynka była pomysłowa i ochoczo eksperymentowała z wodą, co wymuszało na Marcie nieustanną uwagę. – Czasem myślę, że natura powinna wyposażyć kobiety w co najmniej kilka par oczu – skwitowała, kiedy Blanka po raz kolejny chciała się bawić w nurka ekstremalnego. – Podziwiam cię. Jesteś świetną matką – odparła jej Justyna. – To akurat osądzi ona – Marta skinęła na córeczkę – kiedy dorośnie. Mam wrażenie, że najważniejsze zadania dopiero przede mną. – Dasz radę. My z Mirkiem też chcieliśmy mieć dzieci, ale na szczęście nie zdążyliśmy – odezwała się Justyna i po chwili zamilkła, jakby speszona własną otwartością. – Rozwód to zawsze jest bolesne doświadczenie, co? Justyna złapała piłkę, którą rzuciła jej Blanka. Zastanawiała się przez chwilę. – Zwłaszcza kiedy mąż zdradzi cię z twoją przyjaciółką. Bolesne. Marta aż otworzyła usta ze zdumienia. – Nie mów… o rany, to straszne. Justyna skinęła głową i odrzuciła piłkę Blance. – Zostałaś podwójnie zdradzona. Jak ty to zniosłaś? – Ledwie. Wierz mi. To wydarzenie przelało czarę goryczy w moim życiu. O jedną katastrofę za dużo. Blanka podchwyciła określenie „czara goryczy” oraz „katastrofa” i zaczęła te słowa wesoło podśpiewywać. Marta zrobiła przepraszającą minę, ale Justyna wyglądała na rozbawioną. – Czasami bywa tak źle, że możesz się tylko śmiać – skwitowała, obserwując Blankę uderzającą piłką w wodę i rozbryzgującą ją na wszystkie strony. – Ale teraz chyba jest lepiej, prawda? – zapytała zatroskana Marta. – Łukasz to świetny facet. Wierny i oddany – dodała przejęta. – Myślę, że tak... Jest lepiej – stwierdziła po namyśle. Zaczęła nowe życie. Budowała nowy, obiecujący związek. Poznała nowych ludzi. Nikt jej nie krzywdził i nikt nie wysysał emocjonalnie. Najważniejsze, że ona do tego nigdy nie dopuści. Poczuła się lekka. Nagle zrozumiała, że jest we właściwym miejscu, i nie chodziło wcale o dziecięcy brodzik. Czuła, że nareszcie idzie swoją własną drogą. Drogą wybraną świadomie i samodzielnie. Sama wytycza szlaki i dobiera towarzyszy podróży. Jeśli zechce, zatrzyma się albo skręci na inny szlak. Bo słucha własnych potrzeb i wszystko zależy od niej. Marta pochłaniała takie ilości jedzenia, które pasowałyby raczej do stukilowego mężczyzny, a nie do filigranowej kobiety. Sama pochłonęła trzy czwarte pizzy pepperoni i wycierając palce, stwierdziła, że nadal ma apetyt na lody. Justyna popatrzyła na nią z troską. – Badałaś ostatnio hormony tarczycy?

– Wszystko w porządku. Nie mam też tasiemca. Tylko dziki apetyt. Od zawsze – wyjaśniła Marta i oblizała palce. Wyglądała jak ktoś, kto często spotyka się z podobną reakcją. – Kiedy weszłam w okres dojrzewania, moja mama obawiała się o budżet rodzinny, w takim tempie pochłaniałam zawartość lodówki. Potem odwiedziłam chyba wszystkich lekarzy w mieście, ale wszyscy zgodnie podsumowali, że „taka moja uroda”. – To niesprawiedliwe – oceniła Justyna. – Fakt, sporo pieniędzy idzie na jedzenie. – Nie to, głuptasie! Zazdroszczę ci, że możesz jeść, ile zechcesz, a wyglądasz jak przecinek. Marta przechyliła nieco głowę, przypatrując się Justynie. – Tobie też nic nie brakuje. Poza tym z chęcią zamieniłabym mój metabolizm na twoją nieskazitelną cerę. – Daj spokój. Wcześniej czy później i tak się pomarszczę, a ty wciąż będziesz szczupła – odrzekła Justyna. Marta w udawanym zastanowieniu postukała się palcem po brodzie. – Słusznie. Jednak mam lepiej – stwierdziła z powagą, na co Justyna się roześmiała. Kubełek lodów postawiły między sobą na kanapie. W środek Justyna wbiła dwie łyżki. W tle leciał talk-show. Początkowo zamierzały obejrzeć jakiś film, ale pochłonięte rozmową zupełnie o tym zapomniały. Marta hojnie zdradzała wszystkie szczegóły z dzieciństwa i młodości Łukasza, o jakie wypytywała Justyna, która chciała wiedzieć o nim jak najwięcej. Jaki był, zanim się spotkali. Okazało się, że w dzieciństwie uwielbiał się bawić z Martą w policję i złoczyńców, tyle że to Marta miała być bandytą. Łukasz uwielbiał ją zakuwać w kajdanki, które dostał kiedyś od ojca kolegi, policjanta. Kiedyś w końcu namówiła go na zamianę ról, przykuła do kaloryfera i zostawiła na kilka godzin. W końcu się odegrała. Od tamtego incydentu Łukasz stracił na dobre zainteresowanie tamtą zabawą. – A poza tym, chociaż łobuzował jak każdy chłopak, zawsze był słowny i serdeczny. Do tej pory nie mogę zrozumieć Zuzy – powiedziała Marta, po czym zakryła usta. – Daj spokój. – Justyna machnęła ręką. – I tak chciałam cię o nią zapytać. – Cóż… nie mogę powiedzieć o niej złego słowa. – Wcale tego nie oczekuję. – Z Łukaszem tworzyli świetną parę, zgraną i dopasowaną. Rozumieli się bez słów. Zuzka była otwartą i ciepłą osobą, ale bardzo wrażliwą. Nie umiała sobie poradzić ze śmiercią Maciusia. Powiedziała Łukaszowi, że on jej o tym wszystkim przypomina, a ona nie ma siły przeżywać tej tragedii codziennie, gdy budzi się obok niego, i dlatego odeszła. – Znam tę historię. – No właśnie. Ale Zuza to fantastyczna osoba. Świetnie się z nią wszyscy dogadywaliśmy. Byliśmy ze sobą blisko, dlatego wszystkich nas zaszokowała jej decyzja. Irena z Januszem za nią naprawdę przepadali. Mieli z nią świetny kontakt. – Irena z Januszem mają dobry kontakt ze wszystkimi – zauważyła Justyna. – Tak, to otwarci ludzie. – W każdym razie Zuza wydawała się idealną kobietą dla Łukasza. Ale… widocznie jednak nie była. Wyjechała do Anglii. Znalazła sobie faceta i nieźle jej się wiedzie. Skoro tak wybrała… cóż… Ale dzięki temu poznałam ciebie. Wyznam ci w tajemnicy, że straciłam nadzieję na nowy związek Łukasza. Bałam się, że już nikogo się nie odważy pokochać, ale na szczęście byłam w błędzie. Na twoim punkcie kompletnie mu odbiło.

– Nie przesadzaj – odparła Justyna, ale w duchu ucieszyły ją te słowa. – Nie przesadzam. W końcu dobrze go znam. Nagle Justynie zrobiło się zimno. Nie wiedziała, czy zmroziły ją lody, czy niepokój, że nie dorówna Zuzie i będzie gorszą partnerką dla Łukasza. Czuła, że poprzeczka została zawieszona wysoko, a ona nie miała siły na ekstremalne skoki.

Rozdział XXV A gdyby przestać się zamartwiać? – z taką myślą Justyna obudziła się tego ranka. Pomysł napełnił ją ożywczą energią. Zapragnęła robić to, co jej przyjdzie do głowy. Kochać i być blisko. Cieszyć się obecnością. Tak po prostu. Pojawił się w niej zalążek zaufania. Do siebie, do Łukasza, do ludzi. Nie chciała pozwolić mu zwiędnąć. Kto wie… może zostanie z nią na dłużej? Może nawet na zawsze. Wyskoczyła z łóżka i zadzwoniła do biura. Z czystym sumieniem wzięła dzień urlopu i zamierzała go wykorzystać co do sekundy. Świat się nie zawali, jeśli raz pójdzie na wagary. Zanim weszła pod prysznic, zadzwoniła do Łukasza i poprosiła go, aby również zmienił swoje dzisiejsze plany. Był zdumiony jej nagłym wybuchem spontaniczności, ale chętnie przystał na jej propozycję. On także miał ochotę oderwać się od pracy. W zasadzie gotów był myć okna, byle nie siedzieć przy carskorosyjskim projekcie aranżacyjnym domu pani Tycz. Godzinę później leżeli na leśnej polanie. Słońce dawało z siebie wszystko, by ogrzać ludzi, zwierzęta i rośliny spragnionych ciepła po długiej zimie. Justyna rozłożyła na wszelki wypadek najpierw karimatę, a na nią koc, bo ziemia była jeszcze chłodna. – Wyjaśnisz mi, co się za tym kryje? – zapytał Łukasz. – Zapragnęłam poleżeć sobie z tobą pośród lasu. I uległam temu pragnieniu. – Brzmi romantycznie, ale skąd u ciebie taka spontaniczność? – Jestem nieprzewidywalna. – Odwróciła się na brzuch i popatrzyła na niego figlarnie. – Cokolwiek za tym stoi, podoba mi się! – stwierdził i przysunął się, aby ją pocałować. Justyna położyła się na plecach i wzięła Łukasza za rękę. Leżeli tak razem, patrząc w górę, jak lekki wiatr przeprowadza niebiańskie przemeblowanie pośród chmur. Gdy zgłodnieli, Justyna wyjęła przygotowane rano kanapki, które na świeżym powietrzu smakowały o niebo lepiej niż te same bułki jedzone w domu. – Wiesz, co powiedziała mi Marta? – zapytał tajemniczo. – Nie mam pojęcia – odparła Justyna, obrzucając go zaciekawionym spojrzeniem. – Że gdyby mogła wybrać sobie idealną siostrę, wybrałaby ciebie – oświadczył Łukasz, zwijając w kulkę papier śniadaniowy. – Zawsze chciała mieć rodzeństwo, a szczególnie siostrę. Wiesz, tęsknota za kobiecą więzią. Justyna przełknęła kęs i odchrząknęła. – Coś wspominała. To bardzo miłe, ale przecież zna mnie od niedawna. – Według niej wystarczająco, by obdarzyć cię sympatią. Justyna urwała źdźbło trawy i zaczęła owijać sobie wokół palca. Usłyszała wspaniały komplement, ale obudził w niej znajomy smutek. Nie mogła przeboleć, że jej rodzona siostra tak łatwo zrezygnowała z łączącej je więzi. – Wyglądasz na zmartwioną. – Łukasz oparł się na łokciu i mrużąc oczy od słońca, spojrzał na Justynę. – Skąd. Może odrobinę. Pomyślałam o Baśce. – Przepraszam. Nie chciałem sprawić ci przykrości. Myślałem, że sprawię ci radość. – I sprawiłeś. Naprawdę. – Uśmiechnęła się do niego i pogładziła go po głowie. Łukasz wyjął z plecaka książkę i zaczął czytać na głos, specjalnie dla Justyny od pierwszego rozdziału, choć dotarł już do czterdziestej strony. Powieść okazała się całkiem

zajmująca. Był to wprawdzie thriller, ale autor miał oryginalne poczucie humoru i wyczucie psychologii bohaterów, dzięki czemu książka była ciekawa. Gdy wiatr się nasilił, a szare i kłębiaste nimbostratusy wygoniły pierzaste cumulusy, Łukasz musiał przerwać lekturę. W obawie przed deszczem zwinęli piknik i pobiegli do samochodu. Obiad zjedli u Łukasza, a potem wrócili do czytania. Justyna szybko zasnęła wtulona w jego ramiona. Poczuła taką błogość, że odpłynęła w sen. Łukasz z czułością wsłuchiwał się w jej miarowy oddech, po czym odłożył książkę i przytulił się do niej tak mocno, że czuł delikatny zapach jej skóry. Po chwili spali już oboje. Justyna czuła się jak ktoś, kto postanowił skoczyć na bungee. Rozpostarła ręce i leciała w dół, rozkoszując się chwilą. Mimo lęku odważyła się i skoczyła w związek z Łukaszem. Coraz częściej zostawała u niego na noc, także po pracy szła prosto do jego mieszkania. Lubiła być z nim i wśród jego rzeczy. Lubiła czytać jego książki, słuchać jego płyt, chodzić w jego dresie. Kiedy wychodził na spotkanie z klientem, wąchała jego koszule, aby poczuć zapach jego skóry. Jeśli na mieście minęła mężczyznę, który pachniał tymi samymi perfumami co Łukasz, w brzuchu czuła rozkoszne ciepło. Zdarzało się jednak, że ta bliskość budziła w niej lęk. Bała się, że przyjemnie ogrzewające uczucie zacznie parzyć, a wtedy tylko krok do samospalenia. Pilnowała się, aby się nie zlać z nim w jedno, aby bliskość nie oznaczała zatracenia. Chciałaby się cieszyć tym, co ich łączy, bez strachu. Taką radością napełniał ją związek z Łukaszem, że nie zamierzała ulec terrorowi własnych obaw. Nie znosiła tego, że w parze z miłością pojawił się także strach. Niczym toksyczna para, której trudno się rozstać. Leżeli w wannie pełnej piany. Justyna oparła się plecami o tors Łukasza i rozmawiali o miejscach na świecie, które chcieliby kiedyś zobaczyć. Łukasz marzył o podróży koleją transsyberyjską, Justyna wolała zdecydowanie cieplejsze klimaty. Na przykład wypoczynek na plaży z rajskim widokiem albo wyprawę do Włoch. Tam również są wspaniałe plaże, mnóstwo do zwiedzania i pyszne jedzenie. – Ale tutaj też mi się podoba. – Dmuchnęła, a piana z jej dłoni poleciała do góry jak dmuchawiec niesiony wiatrem. – W porządku. Najbliższe wakacje spędzimy zatem w łazience – zaśmiał się Łukasz. – Wariat – fuknęła, podając mu gąbkę. – Umyj mi plecy. – Chciałbym coś ci zaproponować, ale się boję, że wyskoczysz z wanny i wybiegniesz nago z mieszkania. – Może więc lepiej nie proponuj? Łukasz gładził jej plecy, rozprowadzając mydlaną pianę. – Nie powstrzymasz mnie. Bardzo tego chcę… Zamieszkaj ze mną. Justyna wstrzymała oddech. Zalała ją fala gorąca, choć woda w wannie była ledwie ciepła. – Nie zamierzam nigdzie uciekać, ale przyznaję, że mnie zaskoczyłeś. – Nie mamy siedemnastu lat. I tak większość czasu spędzamy u siebie nawzajem, więc po co sobie utrudniać życie? – Daj mi trochę czasu. Zastanowię się, dobrze? – powiedziała Justyna, odwracając się do niego. – Oczywiście – przytaknął zadowolony, że od razu nie odrzuciła pomysłu. – A teraz usiądź spokojnie, bo jeszcze nie skończyłem. – Uniósł gąbkę. Łukasz zaczął o czymś opowiadać, ale nie słuchała. Czy ma ochotę z nim zamieszkać? Po co się spieszyć? Lubiła swoje mieszkanie. Może niech on się do niej wprowadzi... Chociaż

mieszkanie Łukasza było przecież dużo większe. Czego się boisz? Co cię hamuje? – zadawała sobie pytania, choć dobrze znała odpowiedź. Tego wieczoru nie została na noc u niego, choć prosił. Postanowiła wrócić do siebie. Miała wrażenie, że w samotności lepiej słyszy własne myśli, a tego teraz było jej trzeba. – Wiedziałem, że tak to się skończy. – Westchnął ciężko, kiedy wsuwała stopy w balerinki. – Twoja propozycja nie ma z tym nic wspólnego – skłamała, ale nie miała siły wyjaśniać teraz, co czuje. W domu było cicho. Snuła się po mieszkaniu i powoli odzyskiwała równowagę psychiczną. Dobrze się czuła ze sobą i rzadko się nudziła we własnym towarzystwie. Nawet jeśli nic nie robiła. Teraz samotność przestała jej wystarczać i zrozumiała, że owszem, da się przejść przez życie samemu, ale ona pragnie czegoś innego. Pomyślała o Borysie. Pod wpływem impulsu zadzwoniła do niego. Nie ukrywał zaskoczenia, gdy usłyszał jej głos. – Byłem pewien, że postanowiłaś zakończyć naszą znajomość. Ku mojej rozpaczy oczywiście – stwierdził szczerze. – Kiedyś miałam taki plan, ale szczęśliwie się zmienił. Co u was słychać? Jak się miewasz? – Mam się czym pochwalić – oświadczył. – Jest dobrze. Chociaż z moją głową w zasadzie bez zmian. Pojawiają się drobne przebłyski, ale nie mam pewności, czy to faktycznie są wspomnienia, czy déjŕ vu. Ale wiesz co? Mam to w nosie, bo układa nam się świetnie. Jestem bardzo szczęśliwy. I uwaga... To będzie mocne! Spodziewamy się dziecka! – Więc… adoptujecie? – Cuda się jednak zdarzają. Zosia jest w ciąży. Lekarz sam się dziwił, jak to możliwe, bo swego czasu, jak twierdzi Zosia, nie dawał nam żadnych szans na poczęcie. Widocznie miał w moim życiu się wydarzyć jakiś cud i nie mam nic przeciwko temu, że zamiast powrotu pamięci urodzi się nam dziecko. – Z całego serca wam gratuluję. To wspaniała wiadomość. – Dziękuję w imieniu swoim i Zosi. A tobie jak się wiedzie? – Nie narzekam. Jestem z Łukaszem. Pamiętasz… tym z ośrodka. – Brawo! Cieszę się, że jednak postanowiłaś zaufać miłości jeszcze raz. – To nie jest droga usłana różami. On jest wspaniały, ale… ciągle czegoś się boję. Dzisiaj na przykład zaproponował, żebyśmy razem zamieszkali. – A ty się wahasz? – wtrącił. – Właśnie. – Justyna, spróbuj. Nie dowiesz się niczego o sobie, jeśli nie zaryzykujesz. Mnie zachęcałaś do podejmowania coraz to nowych prób. – Twoja sytuacja była zupełnie inna. – Ale też miałem mnóstwo obaw – przypomniał jej. – Pomyślę o tym. – Nie zastanawiaj się zbyt długo, bo zamiast żyć, będziesz wyłącznie myśleć o życiu. – Mądrala! – rzuciła kpiąco, po czym dodała nieśmiało: – Borys… powiedziałam kiedyś, że mogę pomóc ci tylko jeden raz. – Pamiętam. Nie ma to jak twarde, jasne zasady. – Zmieniłam zdanie i sposób myślenia. Jeśli będziesz mnie potrzebował, zadzwoń albo przyjeżdżaj.

– Nigdy nie chciałem, żeby nasza znajomość polegała wyłącznie na relacji jednostronnej. Justyna, niektórzy potrafią też dawać, na przykład ja. Poza tym jestem przyjacielski i interesujący. Mam również inne zalety. Na przykład… – Nie reklamuj się tak, bo Zosia będzie zazdrosna. – Ją także ucieszy wiadomość, że zmieniłaś nastawienie. Mam nadzieję, że teraz będziesz się częściej odzywać, co? – I nawzajem, dzwoń, kiedy tylko zechcesz – odparła zadowolona. Położyła się na podłodze w salonie. Wzrok wbiła w sufit. Borys na pewno miał rację, twierdząc, że są ludzie, którzy nie wykorzystują bliźnich i nie wysysają z nich energii emocjonalnej jak wampiry energetyczne. Dają innym bezinteresownie coś z siebie. Jak Łukasz. Przecież dlatego właśnie zdecydowała się z nim związać. Spore wyzwanie dla kogoś, kto bardzo pragnie bliskości i jednocześnie panicznie się jej boi.

Rozdział XXVI Na widok Dawida wchodzącego do biurowca przytrzymała zamykające się drzwi windy. Szedł dziarskim krokiem i wyglądał na rozbawionego. – Dzisiaj w biurze przewiduję burzę z piorunami – zawyrokował, przywitawszy się z Justyną. – To znaczy? – Widziałem Dorotę wysiadającą z samochodu Bartka. Wyglądała, jak… hm… Dorota, która bardzo, ale to bardzo jest czemuś przeciwna. Wiesz, co mam na myśli? – No pewnie. To gorsze niż burza z piorunami. – Właśnie. Wydarła się na pół ulicy, a Bartek biegł za nią i wykrzykiwał: „Ale powiedz, dlaczego nie?!”. – Widzę, że Dorota tresuje Bartka na własny użytek. – Na to wygląda. – Dawid zarechotał. – Czego to ludzie nie zniosą dla miłości... – Czyli twoje życie uczuciowe także kwitnie? – domyśliła się Justyna. Wyszli z windy i skierowali się do biura. – Chyba się zakochałem, bo świata poza Kasią nie widzę. Z wzajemnością. I wcale nie jest cichą myszką, jak myślałem. – Zaplanowałeś już ślub, dzieci i mały domek za miastem? – podrzuciła wesoło Justyna. – Bez przesady. Tak bardzo mi się nie spieszy. Ale… – otworzył jej drzwi do biura – nie wykluczam takiej opcji. Kto wie? Może kiedyś... Justyna pomyślała, że jeszcze niedawno prędzej uwierzyłaby, że Dawid nosi damską bieliznę, niż że zwiąże się z kimś na poważnie. W sumie lepiej dla niego, stwierdziła w duchu i włączyła komputer. Chwilę potem do biura weszła Natalia. – Awantura w raju. Dorota zgrzyta zębami i warczy na dole na Bartka – poinformowała Dawida i Justynę. – Już wiemy – odrzekł kolega. Po Natalii przyszła Lidka. – Nadchodzą Dorota i Bartek – ostrzegła. – Odradzam wam kontakty z nimi, przynajmniej przez godzinę. Strasznie są nabuzowani. – Wiemy. Widzieliśmy – odezwała się Natalia. – Kto ma ochotę na kawę? Wstawiam wodę. Wszyscy podnieśli ręce i dokładnie w tym momencie do środka wparowała Dorota z zaciętą miną. Za nią przydreptał Bartek zdecydowanie mniej zrelaksowany niż zazwyczaj. Dorota rzuciła torebkę na podłogę koło biurka. – Co tak cicho? – Obrzuciła kolegów podejrzliwym spojrzeniem. – Mało ci hałasu? – odparował Bartek, przeglądając swój terminarz. – Nie wiem, czy w tym budynku ktoś jeszcze ciebie nie słyszał. – Z pewnością znajdzie się w tym budynku jakaś kobieta, która przyjmie twoją propozycję – odparowała, wymachując rękoma. – Kto wie… może powinienem sprawdzić. – Śmiało! Nie krępuj się! – Pokazała mu drzwi.

– Nie będziesz mnie tresować. – Bartek wstał z krzesła i wsparł się dłońmi o blat biurka. – Naprawdę myślisz, że bym chciała? – zapytała wzburzona. – Stop! Rozejm. Wystarczy! – Między nich wkroczyła Natalia i przerwała ten słowny pojedynek zakochanych. – Zajmijcie się pracą. A przynajmniej nie przeszkadzajcie pracować innym, jasne? – Dobra. Sorry – przeprosił Bartek zdziwiony stanowczością koleżanki. – Ale to nie moja wina. – A niby czyja? – burknęła pod nosem Dorota, a Natalia w odpowiedzi zgromiła ją wzrokiem. – Jeśli chcecie skakać sobie do gardeł, kolejną rundę rozpoczniecie dzisiaj po siedemnastej. Teraz proszę o spokój – odezwała się Lidka. Dorota spojrzała na nią zdumiona. Przyjaciółka stawała po jej stronie w każdej sytuacji. Teraz Dorota nie wiedziała, jak się zachować. Postanowiła zatem złożyć broń i skupić się na tłumaczeniu do sądu, które miała dzisiaj skończyć. Justyna zaproponowała Bartkowi spotkanie po pracy i okazało się, że uprzedziła jego propozycję. Chciał z nią porozmawiać i prosił, by jako osoba z zewnątrz oceniła problem, który poróżnił go z Dorotą. Poszli nad rzekę. Na promenadzie roiło się od spacerujących rodziców z dziećmi, nastolatków i staruszków uprawiających nordic walking. Pośród nich lawirowały gołębie wypatrując okruszków. – Czuję się jak ten ptak. – Bartek wskazał na białego gołębia. – Taki blady czy taki nietuzinkowy? – Ty sobie żartujesz, a ja podobnie jak on żebrzę o okruchy. Tak właśnie traktuje mnie Dorota. – A konkretnie? – Oświadczyłem się, a ona dała mi kosza. Kategorycznie oznajmiła, że nie chce żadnego ślubu. Przystanęli przy barierce i patrzyli na leniwy nurt rzeki. – Trochę się chyba pospieszyłeś. Przecież ona niedawno dostała rozwód. – Taką wymówkę od niej usłyszałem. Dodała stanowczo, że nie zamierza już formalizować żadnego swojego związku. Justyna odwróciła się plecami do rzeki. Podbiegł do niej mały chłopczyk, zaśmiał się i wrócił z powrotem do mamy. – Powiedz, czego się boisz? Pośpiech najczęściej jest szkodliwy. Nie możesz trochę poczekać? – Chcesz wiedzieć? – odparł, rzucając kamyk do wody. – Obawiam się, że ona znowu mi ucieknie. Jak kiedyś. – Oj, Bartek… przecież ślub nie oznacza gwarancji wierności i wiecznej miłości Doroty. – Niby tak… Jednak dałby mi pewność, że ona traktuje mnie poważnie, a nie jak… jakąś zapchajdziurę… jakkolwiek to zabrzmiało. – Skrzywił się. – Rozumiem, co masz na myśli, ale sądzę, że ślub nie będzie konieczny. Nie czujesz się dla niej ważny i to stanowi prawdziwy problem, a nie jakieś tam formalności. Porozmawiaj z nią. I nie naciskaj już na ślub, przynajmniej na razie. Może kiedyś sama tego zapragnie. – Nie sądziłem, że będziesz bronić Doroty. – Nie bronię jej. Staram się ją zrozumieć. Ciebie zresztą też. – Dzięki – powiedział. – Nie myślałem o tym w ten sposób.

Justyna zaproponowała, żeby wstąpili do pobliskiej piekarni po bułki. Miała ochotę zejść nad samą rzekę i pokarmić kaczki. Podzielili stadko między siebie na dwie części i sprawiedliwie rzucali ptactwu okruchy. – A ty? Jak sobie radzisz? – zapytał Bartek. – Jak sobie radzę? Najlepiej wychodzi mi radzenie innym. – Zaśmiała się nieco ironicznie. – Może powinnam się tym zająć zawodowo. – Dobra jesteś w roli psychologa – przytaknął, kucając. Jedna z kaczek była wyraźnie zainteresowana nawiązaniem bliższej znajomości z Bartkiem, ponieważ podchodziła coraz bliżej i coś do niego zagadywała. Rzucił jej kawałek bułki, zakwakała w podziękowaniu, porwała prezent i podreptała do wody. – To pani kaczka. Wie, jak dostać to, czego pragnie – podsumował. – Jeśli czujesz potrzebę, możesz się wygadać. Widać, że coś cię trapi. – Dam sobie radę, dzięki. Już podjęłam decyzję. – Bierzesz ślub z Łukaszem? – Co ty z tymi ślubami?! – Justyna rozłożyła ramiona rozbawiona. – Chodzi o coś innego. Zapytał, czy się do niego wprowadzę. – Niech zgadnę. Powiesz mu „nie”? – Powiem mu „tak”. Właściwie Justyna podjęła decyzję podczas rozmowy z Bartkiem. Radząc mu, wejrzała także w siebie. Borys miał rację. Jeśli chcę być szczęśliwa, muszę po to sięgnąć. Nawet jeśli obawiam się porażki, pomyślała. Była przed swoim domem, kiedy zadzwoniła Dorota i poprosiła o spotkanie. Justynie nie chciało się już nigdzie jechać, więc zaprosiła koleżankę do siebie. Dorota pojawiła się w ciągu pół godziny. Wyglądała na podenerwowaną i spiętą. – Proszę, przyniosłam pączki. – Podała Justynie zawiniątko. – Dzwonisz do mnie, chcesz się spotkać, a na dodatek przynosisz pączki? Miłość zmienia ludzi – zauważyła Justyna, prowadząc gościa do pokoju. – Niektórym za bardzo pada na mózg. – Dorota usiadła na kanapie. Obok siebie położyła torebkę. – Pewnie zastanawiasz się, co mnie sprowadza. – Domyślam się. – No tak. O dzisiejszej awanturze wiedzą wszyscy. W każdym razie Bartek ceni sobie twoje zdanie i podejrzewam, że poprosi cię o opinię w pewnej kwestii, która nas poróżniła. Mam ogromną prośbę. Jeśli się spotkacie, zdradzisz mi, co powiedział? – Byliśmy dzisiaj na spacerze. – Wiedziałam! – Dorota klepnęła dłonią w oparcie kanapy. – A więc słucham… – Może zrobię najpierw herbatę i zjemy pączki? Dorota z natury była niecierpliwa. Chciała powstrzymać koleżankę i natychmiast wyciągnąć z niej wszystkie informacje. Zacisnęła jednak zęby i grzecznie poczekała, komplementując tymczasem wystrój mieszkania. Kiedy Justyna usiadła, postawiwszy przedtem na stoliku pączki i herbatę, przypomniała sobie, że zapomniała o cukiernicy. – Wypijemy gorzką – zatrzymała ją Dorota. – Powiedz wszystko, co wiesz. – Wszystkiego zdradzić nie mogę, bo zależy mi na zaufaniu Bartka – zaczęła Justyna. Dorota się zagotowała. – Nie bądź taka dyskretna. W końcu jesteśmy kobietami. Powinnyśmy działać solidarnie. – I ty to mówisz? – Justyna ze zdumieniem uniosła brwi do góry. – Nie muszę opowiadać

o naszej rozmowie, bo sądzę, że Bartek zrobi to sam. – Jasne! Już ja dobrze wiem, co od niego usłyszę. Chce wziąć ślub i kropka. Oświadczyny od razu po rozwodzie. Masz pojęcie? – Wiem. A ty go odrzuciłaś. Rozumiem – powstrzymała Dorotę gestem dłoni, gdy chciała jej przerwać – dlaczego mu odmówiłaś. Z jego punktu widzenia wygląda to jednak inaczej. Zgoda, narzucił zbyt szybkie tempo, ale się martwi, że nie traktujesz go poważnie. Że nie chcesz deklaracji, bo czekasz… nie wiem… na lepszą partię? Raz już go zostawiłaś i boi się znowu tego doświadczyć. On naprawdę cię kocha. Dorota sięgnęła po filiżankę i napiła się herbaty. – Nie wiedziałam, że się boi. Podejrzewałam, że chce mnie zawłaszczyć… Nie myślę teraz o ślubie. Za dużo nerwów mnie kosztowało małżeństwo z Pawłem. – Nikt siłą nie zagoni cię do urzędu. Myślę, że byłoby fair wobec Bartka, gdybyś przemyślała, co do niego czujesz. I jeśli go kochasz, daj mu odczuć, że naprawdę jest dla ciebie najważniejszy. – Dziwi mnie, że on tego nie czuje. – Może powinnaś mu o tym powiedzieć? Domyślam się, że jesteś spragniona uczucia i troski, ale on pragnie miłości równie mocno. Tak myślę. – Ale Bartek jest silny. Wszystko przyjmuje tak lekko. – Jak się okazało, jednak nie wszystko. Dorota objęła twarz dłońmi i oparła łokcie na kolanach. Wyglądała na zafrasowaną. Byle tylko mi tutaj nie ryczała, pomyślała Justyna. – Spłoszyłam go. No cóż, to nie pierwszy facet, który chce ode mnie uciec. Najpierw ojciec, potem mąż. Bartek pewnie też ma mnie dosyć. – Nie możesz się obwiniać o sprawy od ciebie niezależne. Masz natomiast wpływ na swoje życie – powiedziała Justyna delikatnie. – Jesteś specyficzna – dodała po chwili – ale na pewno zasługujesz na miłość. Dorota się wyprostowała i popatrzyła na Justynę. – Nawet jeśli teraz kłamiesz, dziękuję, że to powiedziałaś. – Zasługujesz, Dorota. I ty także w to uwierz. Justyna namawiała koleżankę na skosztowanie choć jednego pączka, ale Dorota stwierdziła, że nie będzie trwonić czasu na zapychanie się pustymi kaloriami. Powiedziała, że musi jak najszybciej porozmawiać z Bartkiem. Justyna życzyła im myślach pojednania i szczęścia na dalszej drodze życia. Pomyślała o wielkim pragnieniu miłości łączącym wszystkich ludzi. Justyna lubiła spędzać czas z matką Łukasza. Zadzwoniła do niej wieczorem i umówiły się na następny dzień do kina. Irena była niewyczerpanym źródłem kobiecej mądrości, którego brakowało w życiu Justyny. Wiele razy potrzebowała rady. Na przykład – jak przygotować gołąbki, bo nigdy ich sama nie robiła. Kupiła kapustę, ale wsadziła ją do garnka i nie miała pojęcia, jak ma teraz oddzielić liście, nie wylewając na siebie całego wrzątku. W takich chwilach można chwycić za telefon i po prostu zapytać matkę. Gdy się jej nie ma, można albo wyrzucić kapustę i wylać wodę, albo poszukać odpowiedzi w internecie. Ale w takich momentach najbardziej się odczuwa brak, pustkę i tęsknotę. Oczywiście można żyć bez gołąbków. Można żyć także bez matki. Ale tęsknota nie raz będzie chwytać za gardło. Justyna często obserwowała córki i matki spacerujące razem, przymierzające sukienki, śmiejące się z czegoś czy sprzeczające ze sobą. One mogą. Jeszcze mają czas. Młodsza z nich

nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo boli utrata matki. Niechaj ta niewiedza trwa jak najdłużej, myślała wtedy Justyna, mijając kobiety w milczeniu. Nie da się zastąpić drogich sercu osób, nawet jeśli nie były idealne i popełniły mnóstwo błędów… Ważne, że były. Mimo wszystko Justyna czasem lubiła się ogrzać w cieple i opiekuńczości Ireny. Irena odgadła, czego potrzeba Justynie. Wiedziała, bo sama nosiła w sobie podobną tęsknotę – za córką, której nie miała. Dlatego zapraszała dziewczynę do swojej kuchni, gdzie szykowały coś do jedzenia i rozmawiały na przeróżne tematy – od pogody po ulubione filmy. Justyna była wdzięczna mamie Łukasza za serdeczność i cierpliwość. Zbliżyły się do siebie. Kiedy Irena usłyszała o nieudanej próbie przyrządzenia gołąbków, zaprosiła Justynę na sobotę i obiecała jej błyskawiczne „gołąbkowe” szkolenie. Obie świetnie zdawały sobie sprawę, że nie chodzi o doskonalenie umiejętności kulinarnych. Ostatnio Justyna często myślała o matce. Irena w jakiś sposób wyczuwała jej smutek i przytulała ją. Niby przypadkiem, niby bez powodu, ale zawsze w odpowiednim momencie. Jakby miała tajemny klucz do skrytych pragnień i tęsknot Justyny. Czasem wystarczy, aby ktoś nas zrozumiał. Film był lekki i szalenie zabawny. Irena lubiła komedie i melodramaty. Justyna odetchnęła z ulgą, że żadnego melodramatu akurat nie grali. Nie miała ochoty na rzewne historie miłosne. Podczas seansu podawała towarzyszce chusteczki, bo Irena płakała jak bóbr... ze śmiechu. Janusz wspominał, że często musi zgadywać, czy jego żona płacze, czy chichocze. Dlatego starał się własnym zachowaniem nie wywoływać podobnych dylematów. Obchodził się z żoną jak z jajkiem. Wydawał się Justynie ideałem męża – spokojny, pomocny, zabawny i odpowiedzialny. Mam nadzieję, że Łukasz wdał się w ojca, pomyślała Justyna. Wstąpiły jeszcze do kawiarni na świeżo wyciskany sok. Irena zamówiła pomarańczowy i wypiła go ze smakiem. – Jestem bardzo szczęśliwa, że Łukasz poznał akurat ciebie – powiedziała szczerze. Mile zaskoczona Justyna zakrztusiła się swoim grejpfrutowo-bananowym napojem. – Dziękuję. Irena ujęła dłonie Justyny. – Chciałabym, żebyś wiedziała, że życzę wam wszystkiego co najlepsze. – Czuję to. Przyznaję, że trudno mi zaufać ludziom i otworzyć się na nich, ale twoją sympatię bardzo sobie cenię. Z matką mojego byłego męża nie utrzymywałam serdecznych stosunków. – Nie z każdym się da, masz rację, ale ze mną na pewno. To sobie posłodziłam, co? – Poprawiła swój miedziany kok. – Odrobinę – przyznała rozbawiona Justyna. Gdy opróżniły szklanki, postanowiły wracać do domu. A że droga prowadziła przez butiki na głównej handlowej ulicy miasta, trzeba przyznać, że trochę im zeszło.

Rozdział XXVII Tak właśnie Justyna wyobrażała sobie rajską plażę swoich marzeń. Turkusowa woda obmywająca biały drobny piasek. Kawałek dalej palmy dźwigające ciężkie kokosy. Taki obrazek oglądała na pocztówce, którą wyjęła ze skrzynki. Była przekonana, że listonosz się pomylił. Odwróciła kartkę i przeczytała: Justyna, co prawda nie był dobrym ojcem, ale wiedział przynajmniej, jak to wynagrodzić, prawda? Pozdrawiam cię z rajskiej wyspy Bali. Baśka Justyna miała mieszane uczucia. Ucieszyła się, że dostała kartkę od siostry, ale zabolały ją słowa Basi. Nie chciała odwiedzić ojca, ale chętnie przyjęła jego pieniądze. Cóż, przecież mogła zrobić z nimi, co tylko chciała, uznała Justyna. Dotknęła ją natomiast bezrefleksyjność siostry. Ale jednak napisała, chociaż się pokłóciłyśmy, pomyślała, idąc po schodach do mieszkania. Tego popołudnia oglądała kartkę od Baśki jeszcze wielokrotnie. Skupiła się na pozdrowieniach. Miała nadzieję, że płynęły z serca, że mogła je potraktować jako gest pojednania. Czekała na Łukasza. Miał spotkanie z klientami w ich nowo budowanym domu, konsultował kolejne zmiany, które nagle przyszły do głowy pani Tycz. – Jeśli ja z nią nie wytrzymam, wątpię, czy znajdzie sobie innego, równie cierpliwego architekta – mawiał po spotkaniach z Tyczami. Wrócił zmęczony i poirytowany, co mu się rzadko zdarzało. – Aranżowałem już im kiedyś mieszkanie, projektowałem dom ich córki, a teraz, cytuję panią Tycz: „sielskie siedlisko na złote lata naszego życia”, i przysięgam… więcej dla nich już niczego nie narysuję. – Na kuchennym blacie położył tubę na projekty. – Chyba mają już wszystko. – Ta kobieta jest nienasycona. Współczuję jej mężowi. – Chyba są razem szczęśliwi, skoro pomaga jej realizować marzenia. – Wybrał więc osobliwy fetysz – ocenił, otwierając lodówkę. – Umieram z głodu. – Niczego nie przygotowałam, ale mogę zrobić ci kanapki. – Kanapki? – Stęknął rozczarowany. – Mam też coś na pocieszenie. – Co takiego? – mruknął i nadal eksplorował półki w lodówce. – Rozumiem, że kanapki na kolację psują ci humor, więc powiem na osłodę, że chciałabym z tobą zamieszkać. – Słucham?! – Odwrócił się, zatrzaskując drzwi lodówki. – Mam powtórzyć? – Jeśli możesz… Podeszła do niego i objęła go w pasie. – Wprowadzę się do ciebie – szepnęła. – Już nie jestem głodny. Mieszkając z tobą, już nigdy nie będę głodny.

– Wątpię. – Jak wspaniale! – Złapał ją w pasie i zawirowali objęci. – Bałem się, że nigdy się nie zdecydujesz. Kolacja musiała poczekać, bo zaczęli ustalać szczegóły przeprowadzki Justyny. Poprosiła, aby wygospodarował dla niej kącik do pracy i, rzecz jasna, potrzebowała sporo miejsca w szafie, co najmniej kilku półek. Łukasz zaoferował, że całą szafę odda do jej dyspozycji, a swoje ciuchy upchnie w komodzie. Nie oczekiwała od niego aż takich poświęceń, ale propozycja miała swój urok. Podjęcie decyzji dodało jej skrzydeł. Sama się nie spodziewała, że wizja mieszkania z Łukaszem tak bardzo ją ucieszy. Rozważała, które rzeczy zabierze, a które będą zagracały wspólną przestrzeń. Zajęta planowaniem przeprowadzki dawno nie sprawdzała skrzynki mejlowej, do której jeszcze niedawno zaglądała co godzinę w nadziei, że w końcu nadejdzie odpowiedź od któregoś z wydawnictw w sprawie tłumaczenia książki. Siedziała w pracy i podziwiała efekty swoich mediacji między Dorotą a Bartkiem. Dogadali się zadziwiająco szybko i, jak donosił Bartek, Dorota stała się wrażliwsza na jego potrzeby. Dorota natomiast przyznała, że Bartek przestał zachowywać się jak zdarta płyta z krótkim nagraniem „pobierzmy się”. Patrząc na ich zgodę i obopólne zadowolenie, Justyna postanowiła kupić coś dla siebie i Łukasza na nowy etap ich związku. Może coś do mieszkania? Nie miała jeszcze pomysłu. Zadzwoniła zatem do Marty i zaproponowała wspólną wyprawę na zakupy. Liczyła, że doradzi jej w tej sprawie, bo przecież zna Łukasza znacznie dłużej. Marta nie była zaskoczona wieścią o przeprowadzce, gdyż Łukasz zdążył się jej pochwalić. Zdradziła, że nie widziała go dawno tak szczęśliwego. Umówiły się na popołudnie następnego dnia. Jak to bywa w takich przypadkach, asortyment sklepowy wydawał się ubogi. Mieszkanie Łukasza wydawało się kompletne i żadne lampki czy durnostojki nie wchodziły w grę. O wazonach, narzutach i talerzach także mogła zapomnieć. Zależało jej, aby prezent ten podkreślał ich wspólnotę, ale był też użyteczny. Marta bardzo się starała pomóc. Sypała pomysłami, ale do Justyny nic nie przemawiało. – Chyba jestem zbyt wybredna – narzekała, kiedy Marta pokazała jej piękną ramkę na zdjęcia. – Dlaczego nie? Jest ładna, pasuje do mieszkania i możecie włożyć do niej wspólne zdjęcie – zdziwiła się Marta. – To może… koc, puszysty i idealny na zimowe wieczory. – Teraz mamy prawie czerwiec – odrzekła Justyna nieprzekonana. Podeszła ekspedientka z szerokim uśmiechem i ofertą pomocy. Marta podziękowała i wyciągnęła Justynę ze sklepu. – Biedaczka nie wie, że mogłaby stanąć na głowie, a i tak cię nie zadowoli. – Przepraszam, jestem okropna. – Powiedziałabym raczej, że nie wiesz, czego chcesz. – Ależ wiem. A przynajmniej będę wiedziała, kiedy to coś zobaczę – zapewniła z powagą Justyna. Marta zaczęła się śmieć. – W takim razie kilometry galerii handlowych jeszcze przed nami – wskazała przed siebie. – Yyy… niekoniecznie – postanowiła nagle Justyna. – Czerwona bielizna? – zdziwiła się Marta, stając przed witryną z manekinem ubranym w fikuśne fatałaszki. – Hmm, Łukasz na pewno się ucieszy, ale nie wiem, co to ma wspólnego

z waszym wspólnym zamieszkaniem… Chociaż… – Zachichotała. – Nie o bieliznę mi chodzi, wariatko. Chodź. Justyna miała na myśli jedwabne szlafroki. Oczyma wyobraźni widziała już, jak jedzą razem śniadanie otuleni w miłą dla skóry tkaninę w identycznym kolorze. – Niezły pomysł – oceniła Marta, dotykając materiału. – Ulubiony kolor Łukasza to brązowy, prawda? Marta przytaknęła, a Justyna skinęła na sprzedawczynię. Chwilę później wyszły ze sklepu z eleganckim pudłem. – Mam nadzieję, że jemu się spodoba. – Myślę, że wpadłby w ekstazę, nawet jeślibyś ofiarowała mu suchy patyk. Justyna odliczała dni do przeprowadzki. Spakowała dwie walizki ubrań, trochę kosmetyków, kilka ulubionych książek, płyt i komputer. Postanowiła nie zabierać więcej, bo w każdej chwili mogła przecież wpaść po rzeczy. Wkrótce zapewne pomyśli o wynajęciu swojego mieszkania. Łukasz prosił, aby przez kilka dni nie przychodziła, ponieważ szykuje niespodziankę. Urządzał dla niej kącik do pracy, o który poprosiła. Zapewniała, że nie potrzebuje niczego specjalnego, ale on najwyraźniej potraktował jej potrzebę poważnie. Nie ukrywała, że sprawił jej tym ogromną przyjemność. Czuła, że na nią czeka i pragnie jej szczęścia. Piątek dłużył się niemiłosiernie. Pracowała jak nakręcona, jakby liczyła, że tak szybciej minie jej czas. W efekcie już o drugiej miała gotowe tłumaczenie, a przed sobą jeszcze mnóstwo czasu. Zasadniczo mogła zacząć coś nowego, ale nie dała rady się skupić z podekscytowania. Dlatego poszła do Danuty i zwolniła się wcześniej. – Leć, nie ma sprawy – zgodziła się szefowa, spoglądając na nią znad okularów. – Czyżby przedłużony weekend? – Przeprowadzka. – Poważna sprawa. Gdybyś potrzebowała jakiegoś… – Tak, wiem. Jeśli kiedyś zapragnę poznać swoją przyszłość za pomocą kart, gwiazd czy jasnowidzenia, zwrócę się do ciebie – zapewniła, po czym zabrała swoje rzeczy i wyszła z biura. Z Łukaszem była umówiona na siedemnastą, zostały więc prawie trzy godziny. Zjadła obiad, na tarasie postawiła pełną miskę dla kota, którego postanowiła zabrać ze sobą, jeśli się pojawi. Łukasz słynął z punktualności, dlatego była zaniepokojona, kiedy o piątej się nie pojawił. Postanowiła chwilę poczekać. Pomyślała, że wyskoczyło mu coś w hospicjum albo państwo Tycz po raz setny zmienili swoją koncepcję. Sięgnęła po telefon, aby do niego zadzwonić, ale Łukasz ją uprzedził. – Cześć. – Odetchnęła z ulgą. – Już się martwiłam. Kiedy będziesz? – Posłuchaj. Wystąpiły pewne trudności. Wszystko ci wyjaśnię. Wpadnę wieczorem. – Łukasz mówił szybko i nerwowo. – Czyli co…? Mam dzisiaj nie przyjeżdżać? – zapytała skonsternowana Justyna, opierając się o kuchenny blat. – Wyjaśnię ci wieczorem. Przepraszam. Teraz muszę kończyć. Do zobaczenia. Justyna odłożyła telefon. Przerobiła ten dialog jeszcze kilkakrotnie. Łukasz był podminowany, zaaferowany, niecierpliwy. Pewnie nie zdążył ze swoją niespodzianką, uśmiechnęła się wzruszona. No nic, pomyślała. Położyła się na kanapie i sięgnęła po pilota.

Pooglądam telewizję i jakoś zabiję tych parę godzin, postanowiła. Za chwilę już spała. Nadmiar emocji i oczekiwania ją wyczerpał. Obudził ją dzwonek do drzwi. Poderwała się i pobiegła otworzyć. – Jesteś! Zdrzemnęłam się, ale zaraz będę gotowa! – zaświergotała na widok Łukasza. – Posłuchaj… musimy przełożyć twoją przeprowadzkę. – Ale jak to? Co się stało? – Chodź, wszystko ci wyjaśnię – powiedział spokojnie. Weszli do pokoju i usiedli na kanapie. Łukasz wyglądał jak zwykle, tyle że był dziwnie spięty. Justyna wyłączyła telewizor, bo nagle zaczął ją drażnić. – Zuza przyjechała. Wiem – ujął jej dłoń – mnie także zaskoczyła. Podobno ma jakieś problemy. Nie wiem dokładnie, o co chodzi. Jest w strasznym dołku. Potrzebuje dojść do siebie w przyjaznym otoczeniu. – Aha – rzuciła przeciągle Justyna. – Pomyślałem, że będziesz się czuła niezręcznie, jeśli… – Rozumiem, że tym przyjaznym otoczeniem – weszła mu w słowo – jest twoje mieszkanie. Zgadłam? Ma zamiar zostać u ciebie. Na jak długo? – Zmarszczyła brwi. – Nie wiem. Nie powiedziała. Czuję, że powinienem jej służyć wsparciem ze względu na naszą przeszłość. – No tak. Wiele was łączy. – Nie chciałem stawiać ciebie w niekomfortowej sytuacji. Ty i ona w jednym mieszkaniu. – Szukał w jej oczach potwierdzenia. – Ona nie ma nikogo innego, do kogo mogłaby się zwrócić o pomoc? – Kochanie, Zuza była moją żoną. Mieliśmy dziecko. Nie wygonię jej przecież i nie każę szukać wsparcia gdzie indziej. Zwróciła się właśnie do mnie. – Może w końcu dopadły ją wyrzuty sumienia, że cię zostawiła po śmierci Maćka? – Widać wtedy nie potrafiła inaczej. Ale to przecież między nami niczego nie zmienia. Dojdzie do siebie i wyjedzie. A my wrócimy do naszych planów. – W porządku. Pomóż jej, skoro faktycznie nikt inny nie może, tylko powiedz… czy za każdym razem, kiedy Zuza poprosi o pomoc, będę musiała się wyprowadzać? – Co ty wygadujesz? To jest wyjątkowa sytuacja i chodzi mi przede wszystkim o twoje samopoczucie. – Pogładził ją po plecach. – Istotnie, czuję się świetnie. – Nie dramatyzuj, proszę. Kilka dni i zapomnimy o całej sprawie. – Ujął jej twarz w dłonie. Uciekała wzrokiem, ale w końcu ich spojrzenia się spotkały. – Wszystko gra? – Tak. Tak myślę – odparła. Łukasz podniósł się z kanapy. – Przepraszam, ale muszę wracać. Zostawiłem ją tylko na chwilę. Siedzi i płacze cały czas. Boję się, że zrobi coś głupiego. – Skoro musisz… – Wstała i odprowadziła go do drzwi. – Zadzwonię jutro. Może wyskoczymy gdzieś razem? – Ja, ty i Zuza? – zapytała niepewnie. – Zuzę zawiozę do rodziców. Dawno jej nie widzieli. Mielibyśmy czas dla siebie. Wyszedł wyraźnie pokrzepiony. Wieczór spędziła na wyobrażaniu sobie Łukasza przytulającego byłą żonę i ocierającego jej łzy. Tłumaczyła sobie, że jest po prostu dobrym człowiekiem. Sporo razem przeszli. Skoro Zuza zraniła go swoim odejściem, a on postanawia

jej teraz pomóc, to tylko dobrze o nim świadczy. Justyna racjonalizowała sobie problem, włożywszy w to całą energię, wyrozumiałość i kreatywność. Ale coś ją uwierało. Nie umiała tego nazwać, ale było to uczucie dziwnie znajome i bardzo niemiłe.

Rozdział XXVIII Łukasz dotrzymał słowa. Zadzwonił z samego rana i umówili się na spacer, co znacznie podniosło Justynę na duchu. Zresztą już wstała w lepszym nastroju ze sporym zapasem pozytywnych myśli. Znała przecież swojego mężczyznę, wiedziała, jaki jest i co sobie ceni. Pewnie sama w podobnej sytuacji postąpiłaby podobnie, więc postanowiła wykazać się wyrozumiałością. Łukasz przywitał ją tak gorąco, jakby nie widzieli się miesiąc, co jeszcze bardziej ją uspokoiło. – Jak minęła noc? – zapytała Justyna, kiedy szli przez park. – Wypłakała wiadro łez, wypiła dużo wina i zasnęła. Na kanapie w salonie – podkreślił. Justyna usiadła na ławce i sięgnęła po kamień leżący na żwirze. Był szary, z ciekawym białym szlaczkiem biegnącym przez środek. – Gdyby dokleić do niego agrafkę, zmieniłby się w interesującą broszkę – zauważyła. – Masz godny podziwu zmysł artystyczny. – I bujną wyobraźnię – dodała, patrząc w przestrzeń. – Och, daj spokój. – Objął ją ramieniem. – Okazało się, że poroniła. Jej facet nie dał jej takiego wsparcia, jakiego potrzebowała w takim momencie. Ciągle tylko powtarza, że spróbują kolejny raz. A ona nie potrafi przeboleć straty kolejnego dziecka! Chciała się zdystansować, dlatego przyjechała. Gdy dojdzie do siebie, zapytam, jakie ma plany. Obiecuję. – Cóż, rozumiem, ale to ty tracisz cudowne dni, które mógłbyś spędzić ze mną… – Spojrzała na niego wymownie. – Nie da się ukryć. – Westchnął i pocałował ją w policzek. Justyna zaproponowała, aby po spacerze poszli razem na obiad, ale Łukasz powiedział, że musi zająć się Zuzą i zrobić jakieś zakupy, bo w lodówce zostało tylko światło. – Zamiast zadbać o prowiant, aranżowałem twój kącik do pracy – wyjaśnił. – Żyłem miłością. A to wszystko dla ciebie – dodał. – Zuza obiad zje pewnie u rodziców, ale na kolację powinienem coś przygotować. Dziewczyna padnie z tej zgryzoty. A może chcesz ją poznać? – To raczej nie jest dobry pomysł. Myślę, że ona też niespecjalnie o tym marzy. Szczególnie w tym momencie. Łukasz przyznał jej rację i odprowadził do domu. Kiedy Justyna wróciła do mieszkania, zobaczyła, że po tarasie przechadza się jej przyjaciel. Ucieszyła się na widok kocura i wpuściła go do środka. – Weekend spędzimy razem, co ty na to? – przywitała się z sierściuchem, drapiąc go pod brodą. Miauknął przeciągle i położył się na podłodze, wyciągając łapy. – A miało być tak pięknie... – Pogładziła miękkie futro. Wstawiła walizki z powrotem do sypialni. Zastanawiała się, czy powinna je rozpakować, ale uznała, że taka sytuacja nie potrwa długo, więc mogą trochę poczekać. Zadzwoniła do Natalii. Bardzo potrzebowała towarzystwa. Na szczęście okazało się, że koleżanka nie ma planów na sobotę i zaprosiła Justynę do siebie. Natalia sprawdziła się jako pocieszycielka, a swoje tezy wzmacniała stoickim spokojem i wiśniówką domowej roboty. Dołączyła do nich Patrycja. Początkowo traktowała Justynę nieco oschle. Jak się okazało, żywiła nadzieję, że Łukasz pozostanie singlem do czasu, aż ona uzyska pełnoletniość i zdobędzie jego serce. Ich

związek potraktowała jako zdradę i poczuła się oszukana. Szczególnie dlatego, że kiedy ona wzdychała do Łukasza, Justyny on kompletnie nie interesował. Teraz jednak szczerze jej współczuła. – Co to, to nie! – wypaliła z oburzeniem Patrycja. – Facet, który musi pocieszać swoją byłą żonę... Tego moja duma już by nie udźwignęła. – Nie bądź taka egzaltowana – zmitygowała ją Natalia, patrząc przepraszająco na Justynę, po czym wygoniła siostrę do sprzątania łazienki, bo akurat wypadała jej kolej. Chociaż się dowiedziała, że jest na bakier z własną dumą, wyszła od Natalii wyciszona. Ten stan utrzymał się jedynie do niedzielnego południa. Łukasz nie zadzwonił ani nie przysłał nawet krótkiego esemesa. Wmawiała sobie, że wcale nie czeka, ale wszędzie nosiła ze sobą telefon i była coraz bardziej zła. Powinien o mnie pamiętać, do cholery! – pomstowała. Widać uwagi wystarcza mu tylko na jedną kobietę naraz, mówiła do kota, ale ten nie wydawał się przejęty. Znalazła się na emocjonalnej huśtawce. Raz w górze, raz na dole, to tu, to tam. Nie mogła się skupić na żadnej czynności. Pod koniec dnia była tak wyczerpana, że padła na łóżko bliska załamania. Z byłą żoną łączyło Łukasza wiele. Więcej niż ze mną, uznała rozgoryczona. Zuza odeszła i zostawiła go z pustką w sercu. Czyżby teraz postanowiła się zrehabilitować i wypełnić tamtą lukę? Kiedy na jej komórkę przyszła wiadomość, Justyna aż podskoczyła. Na widok nadawcy uśmiechnęła się rozanielona. „Dlaczego się nie odzywasz?”, napisał Łukasz. Dlaczego się nie odzywam? Dlaczego ja się nie odzywam?! – powiedziała z niedowierzaniem na głos. A kto z nas zamieszkał z byłą żoną? Kogo należy uspokajać? Mnie czy ciebie? – odbyła z nim poważną rozmowę w wyobraźni. „Jestem zajęta”, odpowiedziała, aby nie myślał, że się tym wszystkim przejmuje. „W takim razie nie przeszkadzam. Odezwę się w tygodniu”, odpisał. Nie było żadnego „całuję” czy „słodkich snów” ani „tęsknię”. Nie napisał: „Czekam, aż się ona wreszcie wyniesie!”. Nie panikuj, powtarzała sobie Justyna, próbując zasnąć i uspokoić oddech. Starała się wzbudzić w sobie współczucie wobec byłej żony Łukasza, ale trudno jej było osiągnąć spokój. To był trudny weekend. Wyczekiwała poniedziałku. Wreszcie wpadnie w wir pracy, zajmie czymś myśli i przestanie się czuć jak ofiara losu. Następnego dnia mina szybko jej zrzedła, kiedy Danuta zapytała o przeprowadzkę. – Wystąpiły pewne trudności – odparła Justyna wymijająco, bezwiednie cytując Łukasza. – Mam nadzieje, że szybko je przezwyciężysz. Ja też, pomyślała Justyna i przez ułamek sekundy rozważała, czy nie skorzystać z drużyny wróżbitów, których niestrudzenie polecała Danuta. Bartek także nie poprawił jej humoru. Uparcie dopytywał, jak się mieszka z Łukaszem. Gdy wszystko mu opowiedziała, uspokajał ją, choć jego mina przeczyła pocieszającym słowom. – Mówią, że stara miłość nie rdzewieje – powiedziała gorzko Justyna, sięgając po herbatkę z melisy, którą przygotował dla niej troskliwy kolega. – E tam… brednie! – zaprzeczył gorliwie i poczerwieniał na twarzy, gdyż on właśnie był dowodem prawdziwości tego przysłowia. – Ja jestem wyjątkiem! – próbował się ratować. – Zadzwoń do niego – zaproponował. – To on miał się odezwać. – Justyna zrobiła urażoną minę.

– Dziecinada. – Machnął ręką. – Nie znikaj z pola widzenia. – Mam się mu narzucać? – Narzucać? Przecież on jest twoim facetem, a nie Zuzy – podkreślił. Justyna przemyślała sprawę i posłuchała rady Bartka. Wyszła z biura i zadzwoniła do Łukasza. Ulżyło jej, kiedy usłyszała jego radosny głos. Bardzo się ucieszył, słysząc ją, tyle że niestety większość czasu opowiadał o Zuzie. Zuza to, Zuza tamto. W końcu Justyna rozzłościła się i rzuciła z przekąsem: – Myślałam, że porozmawiamy o naszych sprawach. – No tak… Zapytałem, jak długo zostanie, i poprosiła o tydzień. Tyle chyba damy radę wytrzymać, prawda? – Raczej nie mamy innego wyjścia – powiedziała Justyna i oparła się bezradnie o ścianę budynku. – Dziękuję. Jesteś cudowna! – rzekł zadowolony. – Kochanie, zadzwonię później. Teraz muszę kończyć, bo wybieram się do hospicjum. Obiecałem Jackowi, że wypełnię za niego dokumenty z rodziną jednego z przyszłych podopiecznych. – A co w tym czasie będzie robić Zuza? – Umówiła się z Martą. Dawno się nie widziały. – Rozumiem. W takim razie nie przeszkadzam – zakończyła rozmowę. Postała jeszcze chwilę na dworze, wystawiając twarz do słońca. Banalna, płytka zazdrość, to właśnie czuję, pomyślała. One kiedyś stanowiły rodzinę, która wiele razem przeszła. Mają prawo się spotkać i porozmawiać, tłumaczyła sobie. Jednak niepokój, zamiast zmaleć, wzmagał się. Wytrzymaj tydzień. Jeden głupi tydzień, siedem dni i problem zniknie. Wzięła głęboki oddech i weszła do biurowca. Mogła być z siebie dumna. Była już środa, a ona osiągnęła względny spokój. Nie mogła powiedzieć, aby Łukasz specjalnie się nią przejmował przez te dni, zachowała jednak zdrowy rozsądek. Umówiła się z Martą. Chciała ją trochę pociągnąć za język. Skoro niedawno widziała się z Zuzą, może zna jej plany. – Hej, jak leci? – przywitała się wesoło Marta, uścisnąwszy Justynę. – Jako tako, a u ciebie? – odparła, siadając przy stoliku. – Jestem kompletnie zaganiana, ale Wiktor dzisiaj pracował krócej, więc odebrał małą z przedszkola i dzięki temu mogłam spotkać się z tobą. Justyna nie takiej odpowiedzi oczekiwała. Chciała usłyszeć raczej coś w stylu: „Wiesz, spotkałam się z Zuzą, ale nie jest już taka sama jak dawniej. Właściwie to uważam, że Łukasz powinien odwieźć ją do hotelu. To nie w porządku wobec ciebie”. Nic takiego jednak nie padło. Najpierw Marta długo wybierała sałatkę. Justyna postanowiła przeczekać, aż Marta pierwsza poruszy temat Zuzy. Kelner zdążył przynieść sałatkę francuską, ona ją zjadła, a słowo „Zuza” nie padło ani razu. W końcu Justyna postanowiła wziąć byka za rogi. Upiła łyk wody. – Słyszałam, że spotkałaś się z Zuzą – zagaiła. – Owszem. Bardzo się cieszę, że się z nią spotkałam. Minęło już sporo czasu. Wcale się nie zmieniła. Wciąż jest taka delikatna. To straszne, stracić drugie dziecko. Słyszałaś o poronieniu? – Łukasz mi powiedział – potwierdziła Justyna zgaszonym głosem. – Wiem, jak to zabrzmi, ale wspomniała może, kiedy wyjeżdża? Marta nachyliła się ku niej.

– Jejku, wiem, że to skomplikowało wam plany. Łukasz mówił, jaka jesteś wyrozumiała. Mówiła o tygodniu, może dłużej. – Dłużej?! Łukasz zapewniał, że tylko siedem dni. – Może siedem. Nie wiem. Ona jest strasznie rozchwiana emocjonalnie. Justyna obsunęła się niżej na krześle. Czuła się, jakby uszło z niej powietrze. – Powinnaś ją poznać. Wtedy lepiej byś ją zrozumiała. Ona ma w sobie coś takiego, co wyzwala w innych instynkt opiekuńczy. – Nie chcę – powiedziała Justyna ostro i nieco zbyt głośno, bo starsze kobiety siedzące obok odwróciły się w ich kierunku. – Rozumiem. To była tylko propozycja. – Niezbyt trafiona – rzuciła z przekąsem. – Spodobał się Łukaszowi szlafrok? – Marta zmieniła temat. – Nie zdążyłam mu podarować – odparła Justyna i dała znak kelnerowi, że chce zapłacić rachunek. – Justyna, jesteś zła? – Ależ skąd. Jestem cierpliwa, spokojna i wyrozumiała – powiedziała cierpko. Sięgnęła do torebki po portfel i wstała. Marta nie wyczuła ironii. Poprawiła włosy i także się podniosła. – Łukasz ma rację, jesteś wyjątkową osobą – oświadczyła. Pierwszy raz Justyna chciała skończyć spotkanie z Martą jak najszybciej. Wymówiła się pracą, poprosiła o pozdrowienie Wiktora i Blanki, a potem popędziła do samochodu. Chciała się zaszyć jak najszybciej u siebie w domu. Podły nastrój znacznie jej się poprawił, kiedy zadzwonił Łukasz. Opowiadał o swoim dniu, pytał, co u niej słychać, co porabiała ciekawego, co w pracy, zapewniał, że tęskni i że nie może się doczekać spotkania z nią. Kojące i miłe słowa, czyny jednak zupełnie im przeczyły. Do licha, przecież mieszkał niedaleko! Mógł wpaść w każdej chwili. Coś go powstrzymywało, uznała. Może ocieranie łez byłej żonie albo przygotowanie jej trzydaniowej kolacji? Z rozważań wyrwały ją nagle jego słowa. – Poprosiła, żebym zabrał ją w piątek na cmentarz do Maćka. Justynie zrobiło się głupio. Zachowała się samolubnie? Zuza wiele przeszła. Straciła syna, teraz poroniła drugie dziecko. Widać naprawdę nie ma na kim się oprzeć. Dlatego zwróciła się do byłego męża, który zawsze stał za nią murem, bardzo ją kiedyś kochał – do takiego wniosku doszła Justyna. A może nadal ją kocha? Może pogodził się z jej odejściem i zrozumiał, że musi żyć dalej. Zasypał w popiele tamto uczucie. Potem poznał mnie… Ale teraz ona wróciła... Przestań! – opierniczyła się ostro. Ludzie, którzy kiedyś byli małżeństwem, idą razem na grób syna. To wszystko. Spokój, który osiągnęła wcześniej, okazał się złudny. Jak pozornie twarda skorupa, pod którą kipi wrząca lawa. Musisz przeczekać. Dasz radę. W jakimś sensie ona zawsze będzie obecna w jego życiu. Wspomnień mu nie wymażesz. Wiesz, że się nie da. Znała ten stan, wiedziała, jakie to niebezpieczne, gdy przeszłość nie wypuszcza nas ze swoich szponów. Czasami staje się teraźniejszością. Tego się obawiała. Łukasz obiecał, że zadzwoni do niej w niedzielę, bo tego dnia Zuza miała wrócić do Anglii. A więc nadchodził kres tego niemiłego stanu. To ją zmobilizowało. Przetrwam, postanowiła hardo. Przeczekam ten śnieg jak krokus zaskoczony powrotem zimy i wkrótce nadejdą słoneczne dni.

Rozdział XXIX Podekscytowana czekała na niedzielny wieczór jak dziecko na ostatni dzień szkoły. Łukasz zapowiedział się na dwudziestą pierwszą. W ciągu dnia wybrała się do fryzjera, aby dodał jej włosom blasku, i kupiła niezwykle kobiecą błękitną sukienkę. Chciała, żeby na jej widok zalśniły mu oczy i żeby w żadnym wypadku nie mógł oderwać od niej rąk. Efekt musiał być piorunujący, bo Łukasz istotnie był zachwycony. Nie szczędził jej komplementów, ale nie zerwał z niej ubrania, na co w duchu liczyła. – Nawet nie masz pojęcia, jak się cieszę. Czekałam na koniec tygodnia jak na zbawienie. Napijesz się ze mną wina? – zapytała, przytulając się do niego. – Nie mogę, przyjechałem samochodem. Zjemy razem kolację? – Napijmy się… W końcu świętujemy. Zostaniesz u mnie na noc. Wprawdzie nie mam w lodówce nic wykwintnego, ale możemy coś zamówić. Chińszczyzna czy coś włoskiego? Hm, a może pójdziemy do restauracji? – zastanawiała się. – Choć szczerze mówiąc, wolałabym zostać w domu. – Uśmiechnęła się uwodzicielsko. – Obawiam się… – Jeśli wolisz, chodźmy na miasto. Wybierz miejsce. – Nie o to chodzi. Zuza jeszcze nie wyjechała. Justyna zatrzymała się w połowie drogi do szafki, gdzie trzymała wino. – Słucham? – Odwróciła się gwałtownie. Łukasz włożył dłonie do tylnych kieszeni spodni. – Powiedziała, że chciałaby jeszcze trochę odpocząć. Potrzebuje czasu. – W takim razie chyba powinna wynająć pokój w hotelu – odparowała Justyna. – Nie bądź taka… Przecież chcę dobrze. – Pomyślmy... – Potarła palcem o podbródek w geście udawanego zastanowienia. – Wyobraźmy sobie odwrotną sytuację. Przyjeżdża załamany Mirek i mieszka u mnie. Ja go pocieszam. Przy okazji niweczy nasze wspólne plany, ale ja czuję się zobowiązana do udzielania pomocy byłemu mężowi. A on jakoś dziwnie nie chce wyjechać. Jak byś się wtedy czuł? Łukasz podszedł do niej. – Nie porównuj tego, Justyna. Zuzanna nie zdradziła mnie z moim najlepszym przyjacielem. To nie jest to samo. Przeżyliśmy tragedię, ona jej nie udźwignęła. Dlatego odeszła. Przecież wiesz. – I dlatego ma prawo teraz wywracać nasze życie do góry nogami? A może nieoczekiwanie postanowiła naprawić błędy przeszłości? Kto wie, może tego właśnie byś chciał? Łukasz ciężko wypuścił powietrze. – Chcę jej tylko pomóc. Nic więcej – odparł spokojnie i usiadł na kanapie. Sięgnął do miseczki z czekoladowymi piernikami. – Jak długo jeszcze? Dwa tygodnie, miesiąc? Jak to sobie wyobrażasz? Pomyślałeś, co ja czuję?! – Pomyślałem i dlatego uważam, że powinnaś ją poznać. Reagujesz tak emocjonalnie, bo nie wiesz, jaka jest Zuza.

– Co wy wszyscy z tym poznawaniem? Marta też to sugerowała. Myślisz, że kiedy ją poznam, natychmiast wyzwoli we mnie instynkt opiekuńczy? Dziękuję bardzo, nie skorzystam. – Może coś w tym jednak jest. Zastanów się jeszcze. – Czy to wszystko, co miałeś mi dzisiaj do powiedzenia? Łukasz wstał i podszedł do Justyny. Chciał ją objąć, ale się odsunęła. – Dramatyzujesz, jakby to był koniec świata, a przecież nie jest. – Jeszcze nie… – odrzekła zmienionym głosem. – To jak? Zjemy coś czy roztrząsamy nieistniejące problemy? – Straciłam apetyt. Za to chętnie napiję się wina – oznajmiła, idąc po jeden z dwóch kieliszków, które stały przygotowane w kuchni. Łukasz zamówił z włoskiej knajpki dwa makarony carbonara, ignorując zapewnienia Justyny, że nie ma ochoty. Piła tylko wino, gdy on spałaszował swoje danie ze smakiem, a potem sięgnął także po jej porcję. Patrzyła na niego i czuła, jakby oddalał się od niej, choć siedział na wyciągnięcie ręki. – Przepraszam. Wiem, że wyszło niezręcznie, ale przecież trzeba sobie pomagać – powiedział, kiedy zbierał się do wyjścia. – Nie jestem pewna, czy to, co robisz, jeszcze zalicza się do pomocy. – Sporo wypiłaś, więc najlepiej będzie, jak położysz się spać i odpoczniesz. Noc przegna złe myśli – powiedział i pocałował ją czule. Justyna oddała pocałunek bardziej z tęsknoty za nim niż z pragnienia pieszczot. Była na niego zła. Alkohol w ogóle nie uderzył jej do głowy, choć tego potrzebowała. Poszła do łóżka sama. Rozżalona i trzeźwa. Mijały dni. Każdy podobny do poprzedniego. Wypełniony bezsilnością i rezygnacją. Justyna miała już dość tego stanu zawieszenia. Nie chciała się tak czuć. Wybiegała myślami w przyszłość. Martwiła się, co będzie, jeśli Zuza zabawi jeszcze dłużej. Co wtedy zrobi Łukasz? Odwiesi ich wspólne życie na haczyk? Cierpliwie poczeka, aż była żona pozwoli mu wrócić do starego życia? Te pytania nie dawały jej spokoju i dźwięczały w uszach jak natrętne muchy. Miała dość stania w cieniu, dlatego pod koniec tygodnia postanowiła odwiedzić rodziców Łukasza. Przeżyła męczący dzień w pracy wyjątkowo naszpikowany spotkaniami z klientami i jednym nader wymagającym tłumaczeniem rozmowy dwóch kontrahentów, których nieudana współpraca miała się skończyć w sądzie, ale jakimś cudem wypracowali porozumienie. Justyna jak nigdy potrzebowała wytchnienia i ciepła. Wiedziała, kto oferuje takie skarby – państwo Podgórscy, obdarzeni fenomenalną siłą przyciągania, które ją uwiodło. Po pracy wstąpiła do cukierni po kruche francuskie ciasteczka z konfiturą różaną i wpadła do domu zmienić formalną czarną sukienkę na wygodne bawełniane spodnie i T-shirt. Zaparkowała samochód spory kawałek od ich domu, bo miała ochotę na spacer wśród drzew. Szła, wdychając pachnące lasem powietrze, i wspominała, jak przyjechała tutaj po raz pierwszy. Wydawało się, jakby minęły całe lata. Wśród nich czuła się jak w prawdziwej rodzinie. Tęskniła za poczuciem przynależności. Weszła na piaszczystą drogę prowadzącą do znajomego domku z zielonymi okiennicami. Już z daleka usłyszała śmiech Ireny, która pewnie pracowała w ogródku przed domem. Gęsty żywopłot sąsiadów posłużył Justynie jako swoisty kamuflaż. Chciała zrobić im niespodziankę. Kiedy zobaczyła Irenę w słomkowym kapeluszu, cofnęła się szybko i przytuliła do krzewu rosnącego przy płocie.

– Na co czekacie? Chodźcie już! – zawołała Irena, machając ręką. Justyna była zawiedziona. Pewnie zaprosili do siebie znajomych, a ja postawię ich w niezręcznej sytuacji, pomyślała. Postanowiła wpaść następnego dnia, ale tym razem uprzedzić o wizycie. Już miała się odwrócić i odejść niezauważona, gdy z domu wyszedł Janusz, potem Marta z Blanką, a za nimi smukła brunetka o rumianych policzkach. – Łukasz, pospiesz się! – zawołała radośnie nieznajoma. Justyna już gdzieś ją widziała. Przed oczami stanęły jej zdjęcia, które oglądała u Łukasza. W rzeczywistości Zuza była jeszcze ładniejsza niż na fotografiach. Potem pojawił się Łukasz. Wyglądali razem jak idealnie dobrana para. Ruszyli całą gromadą do furtki. Wielka szczęśliwa rodzina. Justyna czuła, że nogi ma jak z waty. Skamieniała. Wszyscy razem doskonale do siebie pasowali, gdyby dołączył do nich jeszcze mąż Marty, nikogo by nie brakowało, pomyślała gorzko, jeszcze raz podglądając ich zza liści. Zalała ją fala mdłości. Odwróciła się i puściła biegiem przed siebie. Nie mogli jej zobaczyć. Nie zniosłaby tego upokorzenia. Gdy dopadła samochodu, odjechała z piskiem opon, wzbijając za sobą tumany kurzu i piachu. To nie jest moje miejsce, jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć, powtarzała raz za razem, a łzy zalewały jej twarz. Ty głupia, naiwna idiotko, próbowałaś domalować dodatkową postać na skończonym obrazie. Przyjęli cię serdecznie, bo zgubili właściwy element ich układanki. Pasowałaś nawet kształtem, ale zaburzałaś ogólny obraz. Ale teraz odnalazł się element z kompletu, więc podróbkę można wyrzucić. Po co Łukasz mówił, że będzie zajęty? Owszem, jest zajęty, ale sklejaniem do kupy dawnego związku. Po co Marta tak tłumaczyła Zuzę? Bo czuła się wobec niej zobowiązana. Dlaczego Irena od dawna nie dała znaku życia? Bo nie jestem już potrzebna. Powróciła była żona jej syna. Tylko dlaczego Łukasz tyle czasu mydlił mi oczy? Po co snuł kłamstwa o przedłużającej się wizycie? Mógł powiedzieć szczerze, że nie przestał kochać Zuzy i chce naprawić ich związek. Byłabym załamana, ale przynajmniej nie czułabym się zdradzona. Znowu ludzie ze mnie zadrwili. Historia się powtarza. Uwierzyłam mu. Uwierzyłam, że powinnam otworzyć się na ludzi, dać im kredyt zaufania. I dałam. Tylko po co? Wystawiłam się na nieuchronne ciosy? Zachciało mi się prawdziwego życia. Jeśli prawdziwe życie w moim przypadku polega na odgrywaniu roli worka treningowego, to ja już dziękuję, myślała. Zaparkowała przed domem. Nie miała pojęcia, jak zdołała dojechać na miejsce zaślepiona łzami. Skoro nie zaprosili mnie na dzisiaj, nawet się nie zająknęli, wszystko jasne, powiedziała głośno, opierając czoło o kierownicę. Zawsze byłam sama, jestem sama i będę sama, stwierdziła i załkała. Znowu poczuła się jak opuszczona trzynastoletnia dziewczynka, pozbawiona wsparcia i miłości. Ciszę w mieszkaniu rozdarła muzyka. Puściła ją tak głośno, by zagłuszyć własną rozpacz. Ze swojej płytoteki wybrała Madame Butterfly i mocny sopran Marii Callas. Leżała na podłodze i płakała. Dygotała z zimna i bolał ją kręgosłup. Jakże miło skupić się na fizycznym bólu i nie myśleć o bólu duszy. Wszystko było lepsze od poczucia odrzucenia. Co pozwoliło mi sądzić, że zasługuję na bliskość i miłość? – zadała sobie pytanie, zwijając się w kłębek. Powoli się ściemniało. Nadeszła noc i przyniosła ze sobą jeszcze większą pustkę od tej, którą Justyna nosiła w sobie od dawna. Potem wyszło słońce. Wschodzi codziennie, niezależnie od ludzkich dramatów. Justyna robiła to, co zwykle. Jak robot. Odcięła emocje, jak zawsze czyniła w trudnych momentach. W pracy pytano, czy coś się stało, czy nie jest chora. Zbywała każdego grzecznie, a potem

coraz bardziej szorstko. Kiedy Łukasz zadzwonił, sięgnęła nawet po telefon, ale przerwała połączenie. Kolejnego dnia, kiedy nie oddzwoniła i nie odbierała, zaczął się nagrywać na pocztę głosową. Początkowo spokojny, potem zdziwiony, coraz bardziej zbity z tropu. Wiedziała, że wieczorem przyjdzie, żeby sprawdzić, co się dzieje, ale nie miała zamiaru go uspokajać. Oszukał ją. Nie powiedział wprost, że wszystko się zmieniło. Zrobił z niej idiotkę. Było tak, jak przewidywała. Łukasz dzwonił domofonem na zmianę z telefonem. W końcu wyłączyła komórkę. Jeśli ma o nim zapomnieć, musi się odciąć nagle i radykalnie. Jedno krótkie cięcie. Co z tego, że boli, ale nie będzie przedłużała tej agonii. Sam jej mówił, że powinna zadbać o siebie. Toteż właśnie dbam, przekonywała się, kiedy usłyszała kolejne natarczywe dzwonienie domofonu. W końcu wszystko ucichło i Justyna mogła rozluźnić napięte mięśnie. Po chwili usłyszała pukanie w szybę drzwi balkonowych. Uniosła głowę i zobaczyła stojącego po drugiej stronie Łukasza. Co on wyrabia?! – pomyślała i niechętnie wstała z kanapy. Podeszła do drzwi i skrzyżowała ręce na piersiach. – Jak tu wlazłeś? – zapytała, ale nie otworzyła drzwi. Łukasz pokazał ogrodzenie, które przeskoczył. Justyna się skrzywiła. Na godną podziwu skuteczność ochrony i idealnie zaprojektowane ogrodzenie. Gdyby ktoś zamierzał ją okraść, zgwałcić lub zabić (czy też wszystko naraz), nie natknąłby się na żadne przeszkody. W tej chwili usłyszała dzwonek do drzwi. To przejęty ochroniarz przybył na odsiecz z pytaniem, czy wszystko w porządku i czy wzywać policję. – Akurat nie ma potrzeby, ale gdyby właśnie mnie mordowano, też przyszedłby pan zapytać, czy wezwać jakieś służby? – rzuciła rozeźlona. – Gdyby pani nie otwierała, już bym dzwonił – zapewnił, gorliwie poprawiając swoją czapkę z daszkiem. – Tyle że pewnie leżałabym już martwa. – Przepraszam. Zgłoszę problem wspólnocie. Trzeba pomyśleć o lepszym ogrodzeniu i dodatkowych procedurach w kwestii ochrony. – Świetnie. To chyba wszystko – odrzekła Justyna i zamknęła ochroniarzowi drzwi przed nosem. Wróciła do drzwi balkonowych i patrzyła, jak Łukasz prosi ją na migi, aby wpuściła go do środka. – Nie wiem, o co chodzi, Justyna! – krzyczał donośnie. – Wpuść mnie. Pogadamy! Pozostała jednak niewzruszona i pokazywała mu, aby wrócił drogą, którą przyszedł, bo ona ani go nie wpuści, ani nie zamierza z nim rozmawiać. W końcu Łukasz ukląkł na tarasie i widać było, że nie zamierza odpuścić. By skończyć to przedstawienie, Justyna ukucnęła i uchyliła drzwi, robiąc małą szparkę. – Nareszcie! – Odetchnął z ulgą i uśmiechnął się do niej promiennie. – Nie przychodź więcej. Długo dałam się okłamywać, ale w końcu przejrzałam na oczy. – O czym ty mówisz, do licha? – Łukasz wyglądał na poruszonego. – W zeszłym tygodniu pojechałam odwiedzić twoich rodziców. Widziałam was wszystkich razem. Tworzyliście zgraną i szczęśliwą rodzinę. Może lepiej, że Zuza wróciła. Mam nadzieję, że będziesz z nią szczęśliwy. Ja nie zamierzam ci w tym przeszkadzać – mówiła, choć usilnie próbował jej przerwać. – Proszę cię, żebyś mnie więcej nie niepokoił i nie nachodził.

– Ale… – zaczął Łukasz, ale ona zamknęła już drzwi. Podniósł się z klęczek i pukał w szybę, ale Justyna wyszła z salonu. Kiedy po godzinie wróciła, Łukasz wciąż siedział na tarasie. Zadzwoniła po ochronę. Wyprowadzili go, a ona poczuła gorzki smak porażki, choć ten brutalny i nieczuły gest zapewnił jej upragniony spokój.

Rozdział XXX Było jej ciężko na sercu. W pracy wszyscy obrzucali ją zatroskanymi spojrzeniami, ale wyczuwali, że lepiej o nic nie pytać. W południe otworzyły się drzwi biura i stanął w nich Łukasz. Szedł wyprostowany jak struna, pewnym krokiem i z uniesioną głową. Rzucił donośne „dzień dobry” i podszedł do Justyny. W firmie zrobiło się cicho jak makiem zasiał. – Musimy porozmawiać. Zaszło jakieś nieporozumienie. Wyjdziemy czy pogadamy tutaj? – Wskazał na wszystkich obecnych. – Nie chcę z tobą rozmawiać. Wszystko jest jasne. – Mylisz się. Poświęcisz mi pięć minut czy znowu wezwiesz ochronę? Justyna odłożyła papiery, które trzymała w dłoni. Nie chciała robić sensacji, więc wstała zza biurka. Widziała już niezdrowe zainteresowanie całego towarzystwa. Domyślała się, że Łukasz tym razem nie odpuści. Zeszli na dół do kawiarni. Wybrali ustronny stolik. Plastikowe kwiatki na parapetach, pomyślała Justyna. Dlaczego nie można było ustawić prawdziwych? – Posłuchaj… – zaczął Łukasz. – Zuza wyjechała. Dotarło do niej, że musi ruszyć dalej. Zrozumiała, że jej facet próbował podtrzymać ją na duchu, może dość nieudolnie, ale wcale nie chciał jej zdołować jeszcze bardziej. Dla niego przecież to także było trudne przeżycie. Doszła do siebie i wróciła do Londynu. Teraz możemy w końcu zrealizować nasze plany. Justyna spojrzała na niego z niedowierzaniem. Mówił jak najbardziej poważnie. – Zuza wyjechała, więc zjawiasz się u mnie? Miło z twojej strony – odparła z przekąsem. – To nie tak. Tamto spotkanie, po prostu… sam nie wiem. Chyba podjąłem złą decyzję, ale Marta mówiła, że nie chcesz poznać Zuzy. Dlatego nie zawracałem ci głowy tym podwieczorkiem u rodziców. Przepraszam. – Nie martw się. Być może Zuza wróci równie niespodziewanie jak ostatnio i tym razem odbudujecie swoje małżeństwo. Kto wie… może tylko wróciła do Anglii po rzeczy? Ostatecznie u ciebie czuje się jak u siebie. Łukasz… ja nie pasuję do tej układanki. Ty też to wiesz. Ale próbowałeś siebie oszukać. – Skąd wiesz, co ja myślę? – podniósł głos, ale Justyna już zbierała się do wyjścia. – Wracam do pracy. A – odwróciła się jeszcze do niego – z okazji wspólnego zamieszkania kupiłam nam prezent. Takie same jedwabne szlafroki. Chciałam, żebyśmy mieli identyczne. Wyślę ci twój pocztą. Przecież go nie wyrzucę. – Co ty mówisz, kochanie? – odezwał się do niej czule. – Przecież naprawdę tego nie chcesz. – Jedyne, czego nie chcę, to być namiastką kogoś innego – powiedziała twardo. Łukasz po tej rozmowie nie poczuł się dotknięty, choć Justyna potraktowała go zimno i okrutnie. Zamiast urazy pojawiły się żal i zrozumienie. Znał Justynę. Wiedział, że jest wrażliwa i podatna na zranienia, a jednocześnie uparta i bezkompromisowa. Dlatego zdawał sobie sprawę, że jeśli pozwoli jej odejść, to na zawsze. – Justyna… popełniłem błąd. Wybacz mi – odezwał się cicho, niemal błagalnie. Podeszła do niego bliżej. – Może właśnie to nie był błąd? – rzuciła, choć cierpiała jak diabli. Musiała czym prędzej się wycofać i wrócić do pracy. Zalewały ją na przemian fale gorąca i zimna. Nie wierzyła, że to się dzieje naprawdę. On stał bezradnie na środku kawiarni

i patrzył za nią. Czuła jego wzrok na plecach. Nie odwrócę się, nie odwrócę, powtarzała jak mantrę, idąc do windy. W firmie znajomi dopadli ją, gdy tylko przekroczyła próg biura, jedni popychani ciekawością, inni troską. – Nic nie powiem. Nawet na to nie liczcie – oświadczyła tak przekonująco, że wszyscy momentalnie wrócili do swoich zajęć. W domu nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Znowu czuła się samotna. Wokół pustynia i jałowy krajobraz z piasku. Podeszła do lodówki, aby wziąć sobie coś zimnego do picia. Czerwiec traktował ziemię jak rozgrzaną patelnię i smażył na niej ludzi niczym jajka sadzone. Kiedy zamknęła drzwi lodówki, popatrzyła na widokówkę od siostry. Zatęskniła za nią. Dlaczego wcześniej nie zadzwoniła? Była tak zajęta Łukaszem, że zapomniała. A może napisała do Justyny, bo chciała się pojednać i czekała teraz na gest z jej strony? Baśka była zaskoczona jej telefonem, ale zadowolona, co zalało serce Justyny przyjemnym ciepłem. Chętnie opowiedziała, co widziała na Bali i jakie cudowne wakacje tam spędziła. – Urlop mojego życia, mówię ci! – zapewniała rozmarzona. – Dziękuję za kartkę. Sprawiłaś mi wielką przyjemność – wyznała Justyna. – Nie ma za co… Tylko dziwi mnie, że ja od ciebie nie dostałam żadnej pocztówki. – Nigdzie nie wyjechałam. – Dopiero planujesz urlop, co? Chyba że zainwestowałaś pieniądze w inny sposób? – nie kryła ciekawości. – Jakbyś zgadła. Ofiarowałam je hospicjum, w którym przebywał tata. Cisza po drugiej stronie słuchawki aż dzwoniła w uszach. – Nigdy tego nie zrozumiem – powiedziała Baśka po chwili. – Skoro nie chciałaś tych pieniędzy, mogłaś odstąpić je mnie, prawda? Spożytkowałabym je właściwie. W końcu jestem twoją siostrą. Wywaliłaś je w błoto dla jakichś obcych ludzi! Kompletnie ci odbiło?! – podniosła głos. – Nie wywaliłam ich w błoto. Pomogłam tym, którzy potrzebowali tych pieniędzy bardziej ode mnie. Obędę się bez luksusowych wakacji. – Coś sugerujesz?! Mogłaś chociaż zapytać! Przymierzam się do kupna większego mieszkania. Mam pomysł na własny biznes, potrzebuję funduszy. Co z ciebie za siostra?! – Wiesz co, Basiu… – odezwała się Justyna poruszona. – Przykro mi to mówić, ale myślę, że już nigdy nie znajdziemy wspólnego języka. – Na to wygląda. Bardzo się zmieniłaś, Justyna. – Ty też – odparła. – Nie do poznania. Było coś w tej wymianie zdań, co kazało Justynie sądzić, że rozmawiały ze sobą po raz ostatni. Każda próba naprawy ich relacji kończyła się porażką. Trudno było się z tym pogodzić. Wszystko zależy od ludzi, ale czasem powrót do dawnych czasów jest niemożliwy. To, co minęło, nie wróci. Nigdy. Szkoda… W następnym tygodniu Justynę odwiedziła Marta, która przepraszała za to niefortunne paplanie o Zuzie i usprawiedliwianie jej najazdu. Marcie było teraz głupio, że nie pomyślała wtedy o uczuciach Justyny. Zrozumiała, że musiała się poczuć zepchnięta na boczny tor, i to nie tylko przez Łukasza. Prosiła, by dała mu jeszcze jedną szansę. – Nawet jeśli nic z tego nie wyjdzie… choć na pewno wszystko się ułoży, mam nadzieję, że nie zerwiesz ze mną kontaktu. Tego bym nie zniosła – dodała nieco speszona.

– Byłabyś znakomitym adwokatem – oceniła Justyna, podając jej szklankę wody. – W sprawie Łukasza decyzji jednak nie zmienię. – W takim razie lichy ze mnie obrońca – stropiła się Marta. – Ale on naprawdę nie powiedział ci o tym podwieczorku przeze mnie. To ja go przekonałam, że nie życzysz sobie poznać Zuzy. – Nie tylko o to chodzi. Ale dzięki temu zobaczyłam pewne sprawy w innym świetle. – Naprawdę bardzo wszyscy cię polubiliśmy. – Ja też polubiłam waszą rodzinę – przyznała zgodnie z prawdą Justyna. – A więc?! – zapytała Marta z nową nadzieją. – Pewnie czasem umówimy się na kawę. – Justyna uśmiechnęła się blado. Marta wychodziła z siebie, by przełamać opór Justyny, ale w końcu zrozumiała, że trudzi się na darmo. Podgórscy nie złożyli jednak broni, bo kilka dni później w progu mieszkania Justyny pojawiła się Irena z sernikiem domowej roboty. – Nie wyszedł mi tak dobrze jak twój. – Podała jej ciasto. – Nie posoliłaś? – zażartowała Justyna. – Chciałabym przejść od razu do rzeczy. – Irena nerwowo splotła palce. – Tłumaczyłam Łukaszowi, że to nie jest dobry pomysł, żeby Zuzanna u niego nocowała. Byłam zła, że zmienił wasze plany, żeby zająć się jej problemami. – Sama widzisz. – Justyna westchnęła i zaprosiła Irenę do salonu. – Ale przyznam, że chciałam się z nią zobaczyć. Kiedyś byłyśmy sobie bliskie. – Przecież ja… nie mam nic przeciwko temu. Zresztą, nic mi do tego. Irena przerwała jej. – Domyślam się, jak się poczułaś, widząc nas wtedy wszystkich razem. Bardzo mi przykro. Zachowaliśmy się nieelegancko i bezmyślnie. Mimo że nie chciałaś poznać Zuzy w tych okolicznościach, uważam, że powinnaś przynajmniej zostać poinformowana o naszym spotkaniu. Potrafię sobie wyobrazić, że poczułaś się odtrącona. Naprawdę mi przykro – powtórzyła. – Cóż… Pomyślałam, że może ona chce wrócić, tylko jeszcze nie odważyła się tego powiedzieć. Skąd wiesz, że Łukasz tego nie pragnie? – Łukasz już nic do niej nie czuje. Wiem to. – Irenko, doceniam twoje dobre intencje. I masz rację, poczułam się odtrącona. Myślę, że Łukasz powinien przemyśleć pewne sprawy. Myślę, że wciąż to ją kocha, a nie mnie. – Bzdura! Daj mu chociaż szansę wytłumaczyć, dlaczego tak się zachował. – Spróbujmy twojego sernika. Bardzo jestem ciekawa, jak smakuje – Justyna zmieniła temat. Irena wyszła od niej niepocieszona. Justyna nie obiecała, że wysłucha Łukasza. Od momentu kiedy skosztowały ciasta, dziewczyna przeskakiwała z tematu na temat i sprytnie omijała drażliwe kwestie. W końcu Irena dała za wygraną. Tydzień później Justyna zobaczyła spacerującego przed jej domem Janusza. Musiała przyznać, że rozczulił ją ten widok. Nie miała ochoty na kolejną rozmowę o problemach i postanowiła od razu uprzedzić o tym gościa. – Witaj, Januszu. Wspaniała niespodzianka! Bardzo się cieszę, że wpadłeś, ale obiecaj, że nie będziesz kolejnym adwokatem Łukasza. – Dzień dobry, Justynko. – Rozjaśnił się na jej widok. – Zapewne cię zaskoczę, ale nie przyszedłem tutaj w sprawie mojego syna, ale w swojej własnej i chyba także twojej.

– To znaczy? – nie kryła ciekawości. – Wejdziemy na górę? – Wolałabym się przejść. Co ty na to? Justyna przystała na propozycję, choć nie miała ochoty na spacer, ale Januszowi nie mogła odmówić. – Wyobrażałem sobie ciebie jako synową. Spodobała mi się ta wizja. Justyna się wzruszyła. – Zawsze wiesz, co powiedzieć, żebym poczuła się lepiej. – I jeśli się nie mylę, ty także dobrze się z nami czułaś – ciągnął. – To prawda. – Proszę, nie każ mi rezygnować z tego marzenia. Przemyśl wszystko raz jeszcze, dobrze? Moja rodzina cię potrzebuje i ty także choć odrobinę potrzebujesz nas. – Nie wiem, czy Łukasz mnie potrzebuje. – Uwierz mi, bardzo. Podjął pochopną decyzję i choć miał dobre intencje, popełnił błąd. Nam, facetom, często się to zdarza, choć nie jest to wcale powód do dumy. Justyna milczała. Patrzyła na czubki swoich zielonych szpilek. Zrobiło jej się ciepło na sercu. Oni wszyscy walczyli i zabiegali o nią. Tak właśnie wyobrażała sobie prawdziwą rodzinę. Janusz miał rację – chciała stać się jej częścią. Ale nie na siłę. Kiedy się rozstawali, Justyna obiecała, że spokojnie porozmawia z Łukaszem. W sumie nie dała mu szansy się wytłumaczyć. Janusz uścisnął ją na pożegnanie, a ona walczyła ze wzruszeniem. Następnego dnia Justyna zadzwoniła do Łukasza i zaproponowała spotkanie. Jego pełen nadziei głos sprawił, że nogi się pod nią ugięły. Uczucia trzymała jednak na wodzy. To z jego winy zwątpiła. W niego i w ich związek. Mimo wszystko uznała, że powinna wysłuchać spokojnie jego wyjaśnień. Gdy weszła do mieszkania, chciał ją przytulić, ale się odsunęła. Odruchowo sprawdziła przestrzeń, jakby chciała się upewnić, czy nie znajdzie śladów Zuzy. Wszystko było po staremu. No, prawie wszystko. Łukasz ubłagał ją, żeby weszła na antresolę. Stworzył tam kącik do pracy, z myślą o niej. Mały pokoik podzielił na dwie części. Jedną pomalował na jasnobeżowo, ustawił tam regał na jej książki, małe biurko, a przy ścianie dorodnego fikusa. Druga część pozostała niezmieniona, tyle że pomniejszona o połowę. – Ładnie to urządziłeś. – Justyna pokiwała głową z uznaniem. – Bardzo bym chciał, żebyś mogła korzystać z tego miejsca. – Proszę, to dla ciebie. – Justyna wyjęła z torby brązowe pudełko. – Szlafrok, o którym ci mówiłam. Ja mam identyczny, tyle że… chyba nie mam ochoty już go nosić. – W takim razie ja swojego też nie będę – odparł i odłożył prezent na biurko. – Jak wolisz – rzuciła, schodząc z antresoli. Usiadła na sofie. On usiadł obok niej. Widziała w jego oczach błaganie, dlatego było jej ciężko, kiedy ich spojrzenia się spotykały. – Wiesz, czym mnie ująłeś? – zaczęła. – Pozwoliłeś mi uwierzyć, że jestem ważna, że powinnam się troszczyć o siebie. – Bo jesteś ważna – wtrącił pospiesznie. – Ale wiesz co? Niedawno pokazałeś mi, że jest dokładnie na odwrót. Że mam schować do kieszeni własne uczucia, bo twoja była żona postanowiła tak, a nie inaczej… Miałam czekać cierpliwie, ponieważ Zuza cię potrzebowała. Spędzałeś z nią tyle czasu… – Pokręciła głową z niedowierzaniem. – Uciekłeś ze spaceru ze mną, żeby dla niej zapełnić lodówkę. Byłeś do jej dyspozycji. Ja miałam czekać i być wyrozumiała. Rozumiem, że ona jest ważną

częścią twojego życia, ale jeśli ja jestem dla ciebie ważna, to… Dałeś mi do zrozumienia, że jest przeciwnie. Nie chcę się tak czuć nigdy więcej. Nie chcę czekać, aż Zuza wróci z nowym problemem, a ty znowu odstawisz mnie na boczny tor. Nie chcę się narażać na cierpienie. Wiem, że nie przejdę przez życie drogą usłaną różami, ale nie będę się pchała tam, gdzie zadają mi ból. Miałam nadzieję, że przy tobie znajdę spokój… Znowu się pomyliłam. Łukasz patrzył na nią z przerażeniem. – Nie pomyślałem, że tak to odbierzesz. Popełniłem błąd. Teraz wiem. Ludzie popełniają błędy, prawda? Każdy zasługuje na drugą szansę. Justyna… z Zuzą łączą mnie wspomnienia. Nic więcej. To ciebie kocham. Nie ją. Justyna zamarła. Piękne słowa, chyba szczere. Zakłuły ją w serce, ale uciszyła emocje. – Na razie udowodniłeś, że wspomnienia są dla ciebie ważniejsze. Twoja rodzina bardzo się starała, żeby mnie przeprosić za coś, co nie jest w ogóle ich winą. Walczyli o mnie. To wiele dla mnie znaczy, ale ja straciłam pewność, Łukasz. Nie jestem pewna ciebie. – Czy istnieje sposób, by cię przekonać? – zapytał zdesperowany. Drżały mu ręce. – Nie wiem. Naprawdę… nie wiem – powiedziała smutno. Kiedy wychodziła, złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. – To się nie może tak skończyć, słyszysz? Wysunęła rękę z jego uścisku. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale się powstrzymała. – Dobranoc – szepnęła i wyszła.

Rozdział XXXI W lepszych czasach Justyna skakałaby teraz z radości i pijana ze szczęścia całowała ekran komputera. Ale dziś uśmiechnęła się tylko do siebie życzliwie, gdy zamykała program pocztowy. Jedno z wydawnictw wyraziło zainteresowanie jej propozycją i zaproponowało współpracę. Sukces, pomyślała w duchu, stając przy oknie w sypialni. Jej marzenie miało się ziścić. Chyba powinna czuć radość. Tak bardzo się cieszę, powiedziała na głos i się rozpłakała. Kiedy łzy przestały już kapać jej na bluzkę, poszła do łazienki umyć twarz. W lustrze zobaczyła istny obraz nędzy i rozpaczy. Spojrzenie pozbawione blasku, determinacji i uporu, które towarzyszyły jej jeszcze niedawno. Radość, nadzieja i euforia opuściły ją wraz z rozstaniem z Łukaszem. Widziała w swoich oczach wyłącznie zagubienie, osamotnienie i rezygnację. Pomyślała o mejlu z wydawnictwa. Przynajmniej to jedno mi się udało, powiedziała do siebie i wykrzywiła usta w uśmiechu. Kąciki ust uniosły się ku górze, ale oczy pozostały smutne. Kogo ty chcesz oszukać, powiedziała zrezygnowana do swojego odbicia i zgasiła światło. Danuta myślała, że załoga się ucieszy na wieść o kolejnej imprezie karaoke. Gdy nie zauważyła entuzjazmu, podparła się pod boki. – Dawno nigdzie razem nie byliśmy. Powinniśmy zacieśniać więzi – oznajmiła. – Czy nie jesteśmy już dostatecznie zgrani? – wypaliła Dorota. Wszyscy myśleli to samo, ale tylko ona odważyła się powiedzieć to na głos. – Oj, Dori, Dori… – Danuta popatrzyła na nią z pobłażliwością. – Przecież doskonale wiem, że akurat ty najbardziej lubisz występy przy mikrofonie. – No nic! – Klasnęła w dłonie. – Piątek, o dwudziestej. Tam gdzie zwykle! – zawołała śpiewnie i wróciła do swojego gabinetu. – Ona naprawdę myśli, że nikt nie ma planów na piątkowy wieczór? Mogła przynajmniej zawiadomić z większym wyprzedzeniem – zirytowała się Dorota. – Daj spokój – powiedział pojednawczo Bartek. – Jedno stadne wyjście raz na jakiś czas, a potem długo mamy spokój. – W sumie bywa nawet zabawnie – wtrącił Dawid. – „Jadą wozy kolorowe” – zanucił ulubiony szlagier Danuty i wszyscy parsknęli śmiechem. Justynie impreza była zdecydowanie nie w smak. Ostatnio najlepiej się czuła w zaciszu swojego mieszkania. Najchętniej skupiłaby się teraz na dalszym tłumaczeniu książki. – A ty, Justyna, dlaczego nic się nie odzywasz? – zagaił Bartek. – Pewnie wymyśla repertuar – zażartowała Lidka. – Poprzednio ulotniłaś się po angielsku, a teraz chcesz nas wykosić w konkursie na najlepsze wykonanie? Niedoczekanie – pogroził jej palcem Dawid. Justyna uniosła głowę znad papierów. Cóż, rozbawili ją. – Rozszyfrowaliście mnie – przyznała i mrugnęła porozumiewawczo. Bar o niezmiennej nazwie „Bar” nieźle prosperował, choć pozostawało tajemnicą, jakim cudem z tak niewielką liczbą klientów. Znajomi z biura tłumaczeń podejrzewali, że Danuta najprawdopodobniej co wieczór wykupuje lożę i wraz ze stadem znajomych wróżbitów, jasnowidzów i astrologów wyśpiewuje stare kawałki. Justyna zamówiła duże piwo z sokiem i zamierzała wypić jeszcze jedno, by w dobrym

zdrowiu psychicznym przeżyć występ szefowej. Zauważyła, że jej koledzy obrali podobną strategię. Gdy Dorota wyszła przypudrować nos, do Justyny przysiadł się Bartek. – Mówiłaś, że mamy się nie wtrącać, ale nie wytrzymam. Powiedz, wiesz może, co się wydarzyło z Łukaszem? Ostatnio, wybacz, że to powiem, wyglądasz jak z krzyża zdjęta. – Sądziłam, że dobrze się maskuję. Mina Bartka nie pozostawiała złudzeń. – Pamiętasz, mówiłam ci, że postanowiliśmy razem zamieszkać – powiedziała, obejmując dłońmi szklankę. Bartek skinął głową. – Zgodziłam się. W dniu przeprowadzki pojawiła się jego była żona. Miała problemy osobiste. Łukasz zaproponował jej, że może u niego mieszkać, aż dojdzie do siebie. Do mnie zadzwonił i powiedział, że musimy zmienić na chwilę nasze plany. – O kurczę. – To nie wszystko. Minął tydzień, po którym miała wrócić do siebie, ale zmieniła zdanie i postanowiła zostać jednak trochę dłużej. I znowu usłyszałam, że muszę czekać. W międzyczasie nieszczególnie interesowała go moja osoba. Jedynie szybkie spotkania, po których biegł do Zuzy, żeby ugotować dla niej posiłek, zrobić zakupy, umilić czas. Miałam już dość tej banicji, więc wybrałam się z niezapowiedzianą wizytą do jego rodziców. Wszyscy tam byli. Razem. Szli na spacer. – Domyślam się, że było ci źle i smutno, ale pewnie nie zaprosili cię, żebyś nie czuła się nieswojo. Tak myślę. – Tak to później tłumaczyli. Zresztą odrzuciłabym zaproszenie, bo nie miałam ochoty na spotkanie z nią. To nie zmienia faktu, że poczułam się odrzucona i niepotrzebna. – I co dalej? – Wycofałam się. Skoro Łukasz zapomina o bożym świecie, kiedy Zuza pojawia się na horyzoncie, to… nie rokuje dobrze. – Jak on się tłumaczył? – Że popełnił błąd, że nie zdawał sobie sprawy z moich uczuć, że z nią łączą go tylko wspomnienia, że chciał jej pomóc i nic poza tym, że kocha mnie, a nie ją – wyliczała na wdechu. – Jego rodzina też mnie przekonywała. Naprawdę bardzo się starali. – A ty co? – Nic. – Podwinęła rękawy turkusowej bluzki. – W tamtym czasie nie czułam się kochana przez Łukasza. To wiem na pewno. Bartek zdjął okulary i przetarł oczy. Kiedy założył je ponownie, zobaczył, że Dorota wróciła z łazienki, ale przysiadła się do Lidki i Natalii, więc dalej mogli spokojnie rozmawiać. – Zawsze skreślasz ludzi po pierwszym błędzie? – odezwał się, patrząc na nią intensywnie. – W poprzednim życiu pozwalałam się ranić milion razy. Wybaczałam za każdym razem. Nie polecam. – Ale… teraz chyba przeszłaś ze skrajności w skrajność? – Trudno, skoro to zapewni mi spokój, czemu nie? – Z powodu jednego nieprzemyślanego posunięcia jesteś gotowa zrezygnować z tej miłości? Przypominam, że w pakiecie dostajesz jeszcze szczerą, fantastyczną rodzinę. Justyna – nachylił się ku niej – zrób to dla mnie i zastanów się jeszcze. Może powinnaś jasno mu

powiedzieć, czego chcesz, a czego nie. Co potrafisz tolerować, a co jest dla ciebie nie do przyjęcia. Zachowujesz się jak ktoś, kto spadł z konia i choć uwielbia jeździectwo, postanawia do końca życia unikać koni. – Chciałabym być pewna, że jego wyznania miłości to nie są tylko puste słowa. – Może się nie znam, ale z tego, co mówisz, i z tego, co widziałem, gdy przyszedł do biura, to… Justyna, wtedy do biura nie wszedł zwykły facet. Tam wparowała miłość. Prawdziwa i szczera. Justyna popatrzyła na Bartka i uśmiechnęła się drwiąco, ale z sympatią. – Kiedy stałeś się taki poetycki, co? Bartek dotknął jej ramienia, ale szybko zabrał dłoń, bo Dorota obrzuciła go karcącym spojrzeniem. – Nie wiem, co przeżyłaś w swoim życiu. Domyślam się, że było tego dużo. Jedno ci powiem, nie można zrobić większego błędu, niż uciec przed miłością. Całe szczęście Danuta zaczęła właśnie rozprawiać, jaki ma fantastyczny zespół i jakie dobre opinie klientów zbiera ich biuro tłumaczeń. Pochwaliła każdego z osobna i wzniosła toast za ich dalszą owocną współpracę. – Odnoszę wrażenie, że ostatnio wszyscy się zmieniliście, i to na plus. – To znaczy, że kiedyś coś było z nami nie tak? – wypalił Dawid. – Tego nie powiedziałam, ale każdy z was zyskał coś pozytywnego. Dorota na przykład złagodniała. Nadal ma cięty język, ale nie kąsa bez powodu. Lidka rozkwitła i jest pewniejsza siebie. Natalia… no Natalia to prawdziwy fenomen. Ten, kto wybił ci z głowy te swetry namioty, musiał być mistrzem negocjacji. Zupełnie inna dziewczyna. Świadoma siebie i swobodniejsza. Dawid co prawda zdjął z włosów żel, ale nie przestał uwodzić intelektem i urokiem osobistym. Robi to jednak w bardziej stonowany sposób. No i Bartek… miłość zmienia ludzi, prawda? Może wywarłeś dobry wpływ na Dorotę, ale ty dzięki niej jesteś bardziej zaangażowany… we wszystko. – A Justyna? – wtrąciła Lidka. – A Justyna… – Danuta się zamyśliła. – Na grubym murze zakwitły kwiaty. Justyna nieustannie się zmienia. Proces trwa. – Wyczytałaś to z gwiazd? – wypaliła odrobinę zirytowana Justyna. – Uważasz, że się mylę? – Bacznie nas obserwujesz – skwitowała Justyna niezadowolona, że ktoś próbuje ją obnażyć. – Za to ty ciągle jesteś taka sama. Danuta rozłożyła dłonie jak do medytacji. – Osiągnęłam harmonię. Rozległy się stłumione chichoty. – Wystarczy tej psychoanalizy – skwitowała Natalia. – Pośpiewamy? – zaproponowała pewna, że szefowa chwyci przynętę. Justyna rzuciła jej pełne wdzięczności spojrzenie. Wbrew obawom bawili się całkiem nieźle. Żadne z nich nie zostało obdarzone słuchem muzycznym, ale trzeba przyznać, że kaleczyli piosenki solidarnie i brawurowo. Justyna zrelaksowała się i odpoczęła. Solidna dawka śmiechu pomogła jej rozładować napięcie. Zapragnęła jednak stamtąd wyjść, ale tym razem nie chciała wymknąć się sama. Danuta należała do osób, które nie znają umiaru, i gdyby od niej zależało, śpiewaliby do rana. Dlatego z pomocą Bartka Justyna namówiła towarzystwo, by każdy z osobna po kolei wymawiał się zmęczeniem, obowiązkami czy planami na sobotę. Umówili się w pobliskim pubie.

Plan zrealizowali dosyć szybko i sprawnie i w ciągu trzech kwadransów wszyscy, oprócz Danuty (która najprawdopodobniej niezrażona dalej okupowała mikrofon w Barze), pili drinki w innym miejscu. – Jesteśmy świnie, co? – parsknęła Natalia, krztusząc się swoim koktajlem. – Zamęczyłaby nas – odparł zupełnie poważnie Dawid. – I przeszlibyśmy do historii Baru jako wyjątkowo nieudany chór – zachichotał Bartek. – Według mnie jesteśmy dziwacznym, ale jednak zgranym chórem – powiedziała Natalia. – Zgadzam się – przyznała Lidka, patrząc po twarzach kolegów. – W jednym Danka ma rację. Trochę się zmieniliśmy – rzuciła Dorota i przytuliła się do Bartka. – Szczególnie wy – przyznała Justyna i wskazała na nich palcem. Cieszyła ją myśl, że mimo życiowych zawirowań tworzyli dobraną parę. – Dobra, trzeba to w końcu powiedzieć – oznajmiła Natalia, z hukiem odstawiwszy szklankę na stół. Zabrzmiała jak wojskowy dowódca wydający komendy, co rozbawiło wszystkich. Dowodzenie nie leżało w naturze Natalii. – Justyna, pewnego dnia zebraliśmy się i rozmawialiśmy o tobie. – O, nieładnie plotkować o nieobecnym. – Odnieśliśmy podobne wrażenie – ciągnęła Natalia. – Początkowo byłaś wycofana i nieprzyjemna. – Boże, jakże cię nie znosiłam – wtrąciła Dorota. Wszyscy spojrzeli z niepokojem na Justynę, ale ona się roześmiała. Natalia chrząknęła, aby przyciągnąć uwagę. – Pomogłaś każdemu z nas, choć nikt nie zdradził się, w czym konkretnie. W sumie szkoda. – Popatrzyła znacząco na Dawida. – A dzięki temu, że namówiłaś wszystkich do pomocy w hospicjum, otworzyłaś nam oczy na wiele spraw. Nie wiem jak inni, ale ja potem podjęłam kilka ważnych dla mnie decyzji. Towarzystwo zgodnie pokiwało głowami. – Teraz spotykam się z interesującym mężczyzną i chcemy razem zamieszkać – mówiła dalej Natalia. – Gdybym nie poznała ciebie, nawet nie przyszłoby mi to do głowy. Nie odważyłabym się, o czym wiesz, bo nieraz o tym rozmawiałyśmy. Po prostu chciałam ci podziękować, nawet jeśli nie w imieniu wszystkich, to w swoim własnym, że zadziałałaś na mnie jak zimny prysznic. W pozytywnym sensie. Justyna nie wierzyła własnym uszom. – Chyba przesadzasz – wydukała. – Wcale nie przesadza – wtrącił się Dawid, a pozostali przytaknęli. – Pomogłaś każdemu z nas. Mnie też – odezwała się Dorota i jak za dawnych czasów Lidka gorliwie jej sekundowała. – A skoro ja to z siebie wydusiłam, musisz uwierzyć. – Musisz! – dorzuciła Lidka. – Piszę coraz lepsze wiersze i myślę o wydaniu własnego tomiku poezji. W dodatku schudłam już dziesięć kilo i zamierzam jeszcze dziesięć, bo wiem, że mogę osiągnąć więcej. Justyna starała się nad sobą panować, ale ich słowa bardzo ją poruszyły. Może naprawdę odrobinę każdemu z nich pomogła... Tylko dlaczego najtrudniej jest pomóc sobie samej? – Dzięki tobie przestałem świrować i poznałem moją Kasię – odezwał się Dawid. – Jestem ci winny przysługę. – Na mnie też możesz liczyć – obiecała Lidka.

– I na mnie, i na mnie też – zgłaszali się po kolei koledzy. Czy możecie sprawić, że uwierzę w szczerą miłość Łukasza? – pomyślała. Że to w ogóle możliwe? Zrozumiała, że tak naprawdę to ona nie wierzyła, że ktoś może ją pokochać. Przez większość życia sama siebie nie kochała. Pozwalała się krzywdzić, wykorzystywać i ranić. Trudno jej było uwierzyć, że zasługuje na miłość. I to był jej największy problem… Bawili się do późna w nocy. Gdy Justyna wreszcie wróciła do domu, już świtało. Zdjęła ubranie i położyła się do łóżka. Nad ranem gwałtownie obudził ją dźwięk domofonu. Wwiercał się jej w uszy, jakby ktoś postanowił wykonać walca Es-dur na domofon. Ledwo żywa zwlokła się z łóżka, aby ochrzanić dzieciaki, które rano naszła ochota na durne dowcipy. Rzuciła okiem na zegarek. Nie tak znowu rano. Już jedenasta. Wzięła do ręki słuchawkę. – Kto tam? – burknęła, przecierając zaspane oczy. – To ja – usłyszała głos Łukasza. – Wpuścisz mnie czy muszę znowu skakać przez ogrodzenie? Ostatnio mocno się podrapałem. Wcisnęła guzik. Szybkie spojrzenie w lustro. Ze skołtunionymi włosami i rozmazanym wczorajszym makijażem wyglądała jak wymięta wersja siebie. Dokonała zbrodni na własnej skórze i dzisiaj są efekty. Szara cera i oczy pandy. Przygładziła włosy i otworzyła drzwi. – O, spałaś jeszcze? – zdziwił się Łukasz, kiedy zobaczył ją w proszku. – Mieliśmy wczoraj firmowe spotkanie i trochę się przedłużyło. Wejdź. Usiedli w salonie na dwóch końcach kanapy. Rozmowa się nie kleiła. Zachowywali się jak ludzie, którzy właśnie się poznali i próbują wybadać, z kim właściwie mają od czynienia. – Wyglądasz uroczo – odezwał się, biorąc do ręki kawę, którą dla nich przygotowała. – Istna miss świata – podsumowała ironicznie. – Chętnie oglądałbym taką wersję ciebie co rano. – Miałeś okazję – podsumowała i podała mu cukier. – Przyszedłem, bo chciałbym ci coś podarować. – Sięgnął do swojej torby. Justyna spodziewała się zwrotu szlafroka, ale Łukasz wyjął gruby zeszyt. – Pamiętasz, jak spaliliśmy twój pamiętnik? Mówiłaś, że chcesz zniszczyć złe wspomnienia. Zapomnieć. Chciałbym, żebyś przyjęła nowy zeszyt z czystymi kartkami gotowymi do zapisania. Opisuj w nim same szczęśliwe wydarzenia ze swojego życia. Wiem, że tęsknisz za utraconą rodziną, że boli cię to, że najwięcej krzywdy doznałaś od najbliższych. Justyna, chcę być z tobą. Zbudować z tobą rodzinę. Tylko nie wiem… czy mi na to pozwolisz. Moglibyśmy razem tworzyć szczęśliwe chwile, które będziesz tutaj opisywać. – Postukał w okładkę zeszytu, który trzymał w dłoniach. – Nawaliłem, wiem. Ale czasu już nie cofnę. Nie popełnię tego błędu drugi raz. Przysięgam ci oddanie i wsparcie. Oraz bezwarunkową miłość. Przyrzekam, że zrobię wszystko, żeby ci nigdy jej nie zabrakło. Zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Jesteś najwspanialszą osobą, jaką znam. Justyna patrzyła na niego. Zaciskała dłonie i czuła, jak przeszywają ją dreszcze. Łukasz miał oczy pełne łez i patrzył na nią niczym rozbitek na oddalający się statek. – Zostaw ten zeszyt – szepnęła. – Może jeszcze kiedyś będę szczęśliwa, kto wie… I zapiszę w nim zdanie lub dwa.

Rozdział XXXII Szybko, szybko. Szkoda czasu. Jedna walizka już spakowana. Druga zaraz będzie gotowa. Zniknąć, zapomnieć. Nie oglądać się za siebie, nakazała sobie Justyna. Nie lubiła zmian, ale życie jej ich nie szczędziło. Jeszcze trochę, a opanuje do perfekcji szybkie pakowanie, przeprowadzki i zaczynanie wszystkiego od początku. Znowu. Jedna decyzja, jeden ruch i reszta jakoś pójdzie. Usiadła w przedpokoju na walizce. O doglądanie kota poprosiła sąsiada, który niedawno się wprowadził do mieszkania obok. Uznała, że jest sympatyczny, ale bliżej już się nie poznają. Wiele się wydarzyło i wiele zmieniło. Przeszła długą drogę i kiedy myślała, że dotarła do celu, życie przyniosło kolejne zmiany. Może tym razem pójdzie mi lepiej? – zamyśliła się, obrzuciwszy spojrzeniem mieszkanie, które miało być jej startem do nowego życia. Dosyć sentymentów, pociągnęła nosem i wstała. Chwyciła walizki i zamknęła za sobą drzwi. Drzwi kolejnego etapu, który właśnie zakończyła. Kółka walizek sunęły po kamiennej posadzce. Taksówka czekała na dole, a Justynę ściskało coś za gardło. Przysadzisty kierowca pomógł włożyć jej walizki do bagażnika, a ona wsiadła do środka. – Jak się masz? – zapytała Łukasza, który od razu objął ją ramieniem. – Miałem zapytać cię o to samo. – Jestem trochę przejęta. – Co się dziwić, w końcu czekają nas cudowne wakacje. Włoskie słońce, plaże, wino, jedzenie i upojne noce. – Zastanawiam się, co będzie, kiedy wrócimy. – Nie martw się niczym. Przed nami reszta życia. Ta lepsza część, obiecuję. Justyna wtuliła się w jego tors, a on mocno ją przygarnął do siebie. – Zasługujesz na wszystko, co najlepsze, pamiętaj – szepnął jej do ucha, a ją zalała fala ciepła. Taksówkarz spojrzał w lusterko. – Jedziemy? – zapytał. – Jedziemy – przytaknęli chórem. Tamtego dnia, kiedy Łukasz przyniósł jej zeszyt, a ona nie rzuciła się mu na szyję, na co w skrytości ducha liczył, wstał, położył prezent na kanapie i wyszedł. Justyna siedziała chwilę, wpatrując się w brulion z grubym plikiem kartek. Wzięła go do ręki i przewertowała. Mnóstwo pustych stron. Wiedziała, że może żyć bez Łukasza. Pewnie nieźle sobie poradzi i może będzie nawet szczęśliwa. Ale patrząc na te puste stronice, zrozumiała, że pragnie, aby Łukasz był obecny w jej życiu. Przypomniała sobie słowa Bartka. Wiele złego doznała od ludzi i bała się, że znowu się sparzy, ale największą porażką byłaby rezygnacja z miłości. Rzuciła zeszyt na kanapę i wybiegła z mieszkania. Nie czekała na windę, tylko zbiegła po schodach, przeskakując co dwa stopnie. Łukasz już wsiadł do samochodu, ale dogoniła go, zanim ruszył. Kiedy popatrzyli na siebie, nie musieli nic więcej mówić. Wśród naprawdę bliskich sobie ludzi nie potrzeba wielu słów. Z zeszytu w twardej oprawie 15.09.2012 Czasami w dzieciństwie nie otrzymujemy tego, co nam się słusznie należało. Zaznane

rozczarowania, zdrady i straty pozostawiają w nas ślad na całe życie. To właśnie przeszłość mnie ukształtowała. Dała wiedzę, znacznie większą, niż chciałam, i okupioną ogromnym cierpieniem. Ale nie pozwolę, by określała każdy mój kolejny dzień. Dopóki bije moje serce, będę robić wszystko, aby codziennie kłaść się spać ze spokojem i uśmiechem na twarzy. Może nie warto ufać ludziom. Może nie warto się na nich otwierać. Ale jeszcze raz spróbuję…
Wszystko co minelo - Agata Kolakowska

Related documents

192 Pages • 82,082 Words • PDF • 1023.8 KB

20 Pages • 2,335 Words • PDF • 136.5 KB

22 Pages • PDF • 11.9 MB

6 Pages • 1,000 Words • PDF • 310.6 KB

4 Pages • 1,130 Words • PDF • 283.1 KB

156 Pages • 5,517 Words • PDF • 4.5 MB

41 Pages • 4,303 Words • PDF • 1.7 MB

368 Pages • 92,372 Words • PDF • 1.6 MB

59 Pages • 30,528 Words • PDF • 438.3 KB

308 Pages • 73,151 Words • PDF • 1.2 MB

27 Pages • 13,178 Words • PDF • 218.2 KB