Maitland Joanna - W letniej rezydencji 02 - Niezwykła pokojówka

114 Pages • 22,832 Words • PDF • 388 KB
Uploaded at 2021-09-24 18:02

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Joanna Maitland Niezwykła Pokojówka

1

ROZDZIAŁ PIERWSZY Amy Devereaux przystanęła przed drzwiami do sypialni pana domu i zaczęła nasłuchiwać. Cisza. I tego właściwie należało się spodziewać. Pan domu razem ze swoimi gośćmi zasiadł do kolacji, a jego kamerdynera Amy widziała pięć minut temu na dole, w pokoju dla służby, delektującego się portwajnem. Biedny major Lyndhurst nie ma żony, nie ma więc i powodu, żeby jakaś żywa dusza przebywała teraz w jego sypialni. Tym niemniej Amy zawahała się i tak na wszelki wypadek sprawdziła, czy wielki brzydki czepek siedzi na jej głowie jak należy. Nie daj Boże, żeby choć jeden kosmyk wymknął się spod tego białego paskudztwa. Nikt nie powinien widzieć włosów Amy. Ich niespotykany kolor, blond o srebrzystym odcieniu, bardzo łatwo zapada w pamięć. Z tych samych powodów fiołkowe oczy ukryła za grubymi szkłami okularów. A wszystko po to, aby utytułowani mieszkańcy wyższych pięter patrzyli na nią tak, jak zwykle spoglądają na służbę - nie widząc! Ich wzrok przebija się przez człowieka i sięga gdzieś dalej. A gdyby ktoś z nich przypadkiem spojrzał na Amy normalnie, mogłoby to oznaczać całkowitą katastrofę i pożegnanie się z rolą Amelii Dent, pokojówki o najwyższych kwalifikacjach, służącej szlachetnie urodzonej hrabinie Mardon. Ostrożnie położyła dłoń na klamce. Serce zabiło jak szalone, zwilgotniała ze zdenerwowania dłoń zsunęła się z lśniącego mosiądzu. 2

Spokojnie, Amy. Zrób głęboki wdech, naciśnij klamkę i wejdź do pokoju, jakbyś miała do tego pełne prawo. I nawet jeśli ktoś tam będzie, powiesz po prostu, że spełniasz polecenie swojej pani i niechcący pomyliłaś pokoje. Do dzieła, Amy! Jednym zręcznym ruchem wsunęła się do pokoju i cicho zamknęła za sobą drzwi, dopiero wtedy wypuściła z płuc powietrze. Na dworze było jeszcze jasno, w tym pokoju jednak zasłony były starannie zasunięte. Świece nie zapalone, tylko w kominku płonął ogień. Wszędzie idealny porządek, wszystko stało lub leżało na swoim miejscu. Nic nie wskazywało na ślad czyjejś obecności. Jedyną rzeczą wątpliwą byl parawan, rozstawiony między drzwiami a kominkiem, prawdopodobnie po to, aby majora podczas kąpieli uchronić przed przeciągiem. Niedobrze. W każdej chwili może zjawić się tu któryś ze służących, właśnie po parawan. A poza tym... chyba trzeba za ten parawan zajrzeć, tak nakazuje rozsądek. Kto wie, może tam ktoś jednak zażywa kąpieli... Z bijącym sercem Amy pokonała odległość dzielącą ją od parawanu, zajrzała i wydawszy z siebie cichy okrzyk, zamieniła się w słup soli. Przed kominkiem stała wanna, a w wannie stał mężczyzna kompletnie nagi. Proszę podać mi ręcznik! Amy nie była w stanie się poruszyć. Także mówić, w jej gardle zrobiło się nagle tak ciasno, że prawie nie mogła oddychać. Kobieto! Głucha jesteś?! Podajże mi wreszcie ten ręcznik! Przez długą niebezpieczną chwilę Amy nie mogła odwrócić wzroku od męskiego ciała pozbawionego garderoby. A kiedy w końcu udało jej się pochylić głowę i zamknąć oczy, żeby odgrodzić się od nieprzystojnego widoku, obraz nagiego 3

mężczyzny nadal miała pod powiekami. Pierwsza męska nagość, jaką ujrzały jej oczy. Siła mięśni, ujarzmiona gładką skórą, po której ściekały połyskujące kropelki wody. Mocniej zacisnęła przymknięte powieki. Zniecierpliwiony czekaniem, zaklął cicho. Amy leciutko uniosła powieki. Mężczyzna wyszedł z wanny i sam sięgnął po wielki ręcznik, powieszony na kracie przed paleniskiem. Nie osłonił się nim jednak, ręcznik zawisł tylko na jego ręku. Bo mężczyzna, wykonawszy półobrót - zastygł. Baczne spojrzenie zauważyło zapewne szkarłat na policzkach Amy, po czym mężczyzna pozwolił sobie przemknąć wzrokiem po całej jej postaci. To nie było dobre spojrzenie. On tym swoim spojrzeniem jakby ją... rozbierał. Tak. Po prostu poczuła się naga, tak jak on.

A właściwie, co ty tu robisz? Głos był bardzo surowy. Amy przełknęła nerwowo ślinę, nie ośmielając się spojrzeć mu prosto w twarz. Jej umysł za nic nie chciał funkcjonować. Nie mogła myśleć, mówienie też chwilowo było czynnością niemożliwą. Mężczyzna znów zaklął, jeszcze bardziej dosadnie niż poprzednio, położył ręce na ramionach Amy i odwrócił ją ku sobie. Na karku poczuła miłe ciepło wygrzanego ręcznika, nad głową usłyszała cichy pomruk: Chyba tylko to pomoże ci odzyskać głos... Jego usta zbliżyły się do jej ust. Była zbyt wstrząśnięta, żeby go odepchnąć. Przez krótką chwilę wydało jej się, że śni jakiś mglisty sen przesycony delikatnym zapachem mydła i czystej skóry. Ten sen nagle nabrał jaskrawych, żywych kolorów, kiedy poczuła ciepło jego warg, pod wpływem którego jej wargi, wyschnięte z emocji, zaczynały bezwiednie się rozchylać... 4

Nie - powiedział cicho, wprost do jej ust. - Nęcące. Ale nie! Odsunął się o krok i owinął się ręcznikiem. Amy stała nieruchomo, z oczami wlepionymi w podłogę. Na Boga, co to właściwie było, czy jej się to śni ? I skąd u niej ta uległości Nie uczyniła przecież nic, żeby tego mężczyznę powstrzymać... On był odwrócony teraz plecami. Pochylony do przodu, wycierał sobie ręcznikiem nogi. Musiała jednak wydać z siebie jakiś dźwięk, ponieważ zwrócił ku niej twarz, na której widać było znudzenie i niesmak. Jak na tak zuchwałą osóbkę, jesteś wyjątkowo małomówna burknął. - Zawsze ofiarowujesz swoje wdzięki osobom wyższego stanu ? Niestety, my nie wszyscy jesteśmy tacy chętni. Ależ ja... - Była wdzięczna Opatrzności, że odzyskała głos. Pan jest w błędzie. Czyżbyś Głupi! Głupi! Niestety, tych słów nie mogła wyrzucić z siebie. Nikt ze służby nie ośmieliłby się powiedzieć czegoś takiego dżentelmenowi, nawet gdyby było to najszczerszą prawdą. Proszę wybaczyć, ale pan... pan ocenia mnie niesprawiedliwie. Pańska sugestia mija się z prawdą. Moja pani bawi z wizytą w tym domu i ja... ja pomyliłam pokoje. Muszę już iść, pani będzie niezadowolona, że tak długo nie wracam. Chwileczkę! Za wszelką cenę chciała teraz stąd uciec, ale udało się jej jednak przezwyciężyć to pragnienie ucieczki. Została, ale opuściła głowę. Bała się znów spojrzeć w te przenikliwe oczy. Oboje wiemy, że twoja pani wcale nie będzie cię teraz potrzebować. Wszyscy zeszli na kolację. Powiedz mi, któraż to dama jest twoją pania ? 5

Hrabina Mardon, proszę pana. Jestem jej osobistą pokojówką. Amy postarała się, aby jej głos zabrzmiał odpowiednio dumnie. I wyprostowała się. Przecież służąca o najwyższych kwalifikacjach nigdy nie wpa-da w popłoch nawet z powodu dżentelmena wzbudzającego lęk. Aha... A jak się nazywasz? Dent, proszę pana. Mężczyzna, lekko skłoniwszy głowę w bok, przez chwilę przyglądał się Amy. Długie palce bezwiednie przesuwały się po jego szczęce. Nawet w tym półmroku Amy mogła dostrzec, że mężczyzna ów nie golił się co najmniej od tygodnia, a może nawet dłużej. Wilgotne włosy sięgały prawie ramion. Któż to taki może być? I z jakiego tytułu przebywa w pokojach majora Lyndhursta? Mało tego - bierze sobie tutaj kąpieli Nie wiedziałam, że do Lyndhurst Chase przy był jeszcze jeden miły gość - odezwała się uprzej mie. Zadowolona, że zabrzmiało to bardzo spokoj nie. - Czy zamierza pan zabawić tu dłużej ? Ku jej zaskoczeniu, dżentelmen zaśmiał się bardzo ostro i nieprzyjemnie. - Gdybym nie wiedział, kim jesteście, mógłbym sądzić, że rozmawiam z damą! Winszuję wam, Dent. Amy czuła, że ponownie oblewa się rumieńcem. Nie wiadomo, czy z zakłopotania, czy z gniewu na siebie samą, że nie potrafi trzymać języka za zębami. Przecież nie może dopuścić, żeby ktoś ją zdemaskował i okazało się, że cały jej wysiłek poszedł na marne. Dygnęła, dokładnie tak, jak to robią służące. Proszę pana, jeśli można, pójdę już. Muszę spełnić polecenie mojej pani. I proszę o wybaczenie, że ośmieliłam się panu przeszkodzić. Ośmielam się 6

mieć też nadzieję, że nie uzna pan za stosowne poskarżyć się mojej pani. Tak bardzo mi zależy na dobrej opinii, pan pojmuje... Starała się za wszelką cenę wypaść naturalnie, jak prawdziwa służąca lękająca się, że straci miejsce. Poza tym, mimo wszystko, pokojówka Dent jest kobietą, a w tym mężczyźnie - być może - drzemie jakaś odrobina rycerskości. Spojrzał na nią bardzo chłodno. Czyli żadnych oznak rycerskości, dosłownie żadnych. Dobrze - odezwał się po chwili. - Nie wspom nę waszej pani o tym spotkaniu, Dent. Ale chciał bym, żebyście w zamian uczynili coś dla mnie. Serce Amy zaczęło szybciej bić, chyba ze strachu. Czyżby ten dżentelmen był jeszcze jednym rozpustnikiem, których w tym domu niestety nie brakuje?Chciałbym, żebyście nikomu o mnie nie wspominali, nawet samemu majorowi Lyndhurstowi. Po prostu nie widzieliście mnie. Pojmujecie, Dent?Ja... tak. Czyli zawarliśmy umowę, Dent? Amy skinęła szybko głową. Tak, proszę pana. Uśmiechnął się. Nagle cała surowość znikła z jego twarzy. Wydał się Amy o wiele młodszy i nawet pociągający, mimo nieogolonej twarzy. W takim razie proponuję, żebyście wracali do swych obowiązków, Dent. Chyba że wolicie pomóc mi przy ubieraniu się Amy wydała tylko cichutki okrzyk i szybko wymknęła się z pokoju na korytarz.

7

Po dotarciu w bezpieczne zacisze pokoi hrabiny, natychmiast zabrała się za sprawdzanie położenia czepka. Niestety, mało co przykrywał, więcej chyba włosów było na zewnątrz niż pod nim. Na szczęście, nikt Amy w takim stanie nie widział... Jak to - nikt! On przecież ją widział! Struchlała. Boże wielki! On na pewno wie, kim ona jest. A jeśli nawet nie wie, to domyśla się, że Amy tylko udaje służącą. I może zdradzić jej sekret. Nie. On nie zdradzi Amy - z obawy, że ona zdradzi jego. Ten dżentelmen, który nonszalancko bierze wieczorną kąpiel w sypialni pana domu, z jakiegoś nieznanego powodu nie życzy sobie ujawnienia swojej obecności. Ale dlaczego, u licha, tak jest?Amy na próżno łamała sobie głowę, próbując rozwiązać zagadkę, która wydawała się całkowitym nonsensem. Prawdopodobnie było to jeszcze jedno pytanie, na które nie ma odpowiedzi, a takich pytań w tym domu można było zadać więcej. W domu, który wchłonął Neda, brata Amy, i to bez żadnych śladów. Amy, starając się nie zmienić położenia tacy ze śniadaniem, zamknęła ramieniem drzwi sypialni i przystanęła na chwilę, wdzięczna losowi, że dał jej uporać się z taką ekwilibrystyką. Dent? Uwaga! W pokoju może ktoś jeszcze być. Już idę, pani hrabino! Przyniosłam śniadanie, tak jak pani poleciła. Lady Mardon, rozkosznie zarumieniona, spoczywała w łożu oparta na stosie poduszek w cieniutkich powłoczkach z koronkowymi wstawkami. Obok łóżka stał małżonek, ubrany wyłącznie w cienki jedwabny szlafrok, stąd krótka refleksja 8

Amy, że w tym domu chodzenie w stroju niekompletnym traktuje się jak coś najnormalniejszego pod słońcem. Na dziś Anthony zaplanował dla dżentelme nów odstrzał zwierzyny - mówił hrabia do mał żonki. - Wrócę chyba dopiero przed zmierzchem. Jeśli będziesz miała ochotę sprawdzić, co porabiam, wystarczy wejść na dach. Stamtąd widać wszystko dokładnie na odległość wielu mil. A teraz zostawiam cię, żebyś mogła w spokoju spożyć śniadanie. Pochylił się i wycisnął na policzku żony niewinnego całusa. Życzę ci, moja droga, miłego dnia! Obszedł łoże i spojrzawszy na pokojówkę jak na powietrze, zniknął w drzwiach do garderoby. Lady Mardon uniosła się nieco, opierając się łokciami o poduszki, i upewniwszy się spojrzeniem, że drzwi do garderoby są rzeczywiście zamknięte, uśmiechnęła się nieco nerwowo do swojej pseudo-pokojówki. O Boże, Amy! Nie powiem, żebym czuła się komfortowo. Gdybym wiedziała, jak często będę musiała oszukiwać... Nigdy byś się na to nie zgodziła - dokończyła Amy, ostrożnie stawiając tacę na podołku hrabiny. Westchnęła i przysiadłszy na brzegu łóżka, podkrad-ła sobie z tacy jednego tosta. - Bardzo mi przykro,

9

Saro. Gdybym choć trochę domyślała się, jakie to będzie trudne, nigdy w życiu nie odważyłabym się prosić cię o pomoc. A swojego męża wcale nie oszukujesz, Saro. On przecież w ogóle nie zauważa służby, chyba dopiero wtedy, gdy ktoś go nie zadowoli. Mogłabym przysiąc, że gdybym jutro zjawiła się tu jako ja, bez czepka i okularów, on i tak by tego nie zauważył. Hrabina wybuchnęła głośnym śmiechem. Myślę, że masz rację, Amy. Ale to wynika wyłącznie z tego, że John zawsze otoczony był przez służbę o najwyższych kwalifikacjach, ludzi chętnych do pracy. I dla niego pewne rzeczy są oczywiste. Amy sięgnęła po następnego tosta. Pojmuję. A zresztą w mojej sytuacji zależy mi nawet, żeby jak najmniej uwagi zwracano na mnie. Niestety, Saro, muszę ci wyznać, że spotkałam się z zachowaniem bardzo niestosownym. Wystaw sobie, najpierw zaczepiał mnie ten obrzydliwy Cecil Grant. Na szczęście dla mnie został odprawiony z tego domu, ale jego były chlebodawca, pan Lyndhurst-Hint, ulepiony jest z tej samej gliny. Przed chwilą natknęłam się na niego, kiedy szłam tu z tacą. Zaszedł mnie od tyłu i położył rękę na.... Brr... Najchętniej wylałabym mu na głowę tę gorącą czekoladę. Może zauważył, że za tymi okropnymi okularami kryje się śliczna kobieta. Bronisz go Saro! On jest odrażający. Zaczepia wszystkie służące, podszczypuje je i ociera o nie na- ralnie niby przypadkiem. A wczoraj widziałam, jak sięgał pod spódnicę jednej z dziewcząt. Gdybym nie nadeszła w porę... - O Boże! Amy, proszę, miej się przed nim na i baczności! - Nie martw się, Saro, jestem bardzo ostrożna. A tych dwoje potraktowałam dokładnie tak, jak pokojówka damy z najwyższych sfer. Spojrzałam wyniośle i głośno 10

wyraziłam swój niesmak. Byłabyś ze mnie dumna, Saro. To dziewczę na pewno będzie go teraz unikać. Saro, może wspomniałabyś swojemu mężowi o wybrykach Williama? Sara zastanowiła się przez moment. . Wolałabym mu tego nie mówić - wyznała szczerze. - Stosunki między Johnem a Williamem i tak są napięte. Nawet gdyby John mi uwierzył, z obawy przed nową awanturą nie będzie chciał udzielić Williamowi reprymendy. Poza tym sytuacja w ogóle jest delikatna. John nie ukrywał przede mną, że nie zamierzał żenić się powtórnie i William miał zostać jego spadkobiercą. William przyzwyczaił się do tej myśli, a tymczasem John mnie poślubił i ma ze mną dwóch synów. Trudno dziwić się rozczarowaniu Williama. Czuje się pokrzywdzony, a John ma wobec niego poczucie winy. Szkoda, bo William zachowuje się w sposób karygodny. Ręce same mu się wyciągają do każdej kobiety. -Wobec dam tak sie nie zachowuje, ale wobec sluzby moze sobie pozwolić na swobodę. Czyli wobec mnie również! A niech to licho weźmie! Hrabina z lubością upiła z filiżanki łyk gorącej czekolady. Gdybyś udawała guwernantkę, Amy, albo damę do towarzystwa, William traktowałby cię wtedy stosownie, jak damę. Możliwe. Ale wiesz sama, że jako pokojówka mam większe możliwości. Pokojówka przebywa i na pokojach, i w kuchni. Mogę wejść wszędzie, przeszukać każdy pokój, w nadziei, że natrafię na jakiś ślad Neda. A jeśli przypadkiem ktoś wejdzie, zawsze mogę powiedzieć, że wysłałaś mnie na górę i pomyliłam pokoje. Guwernantka czy dama do towarzystwa nie miałyby takich możliwości. Tak. Masz rację. Poza tym masz wielki talent aktorski, Amy, dlatego, kiedy opowiedziałaś mi, co sobie umyśliłaś, wydało mi 11

się to najlepszym rozwiązaniem. Ale wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, jakie to będzie trudne i niebezpieczne. Amy! Przecież twoja reputacja wisi na włosku! Wiem. A poza tym życie wśród służby wcale nie jest łatwe, trudno mi się w nim odnaleźć. Na szczęście jestem twoją pokojówką, Saro, damy najbardziej tu utytułowanej, dlatego w hierarchii służących stoję najwyżej, a to bardzo ułatwia mi sytuację. Kiedy nie wiem, czego ode mnie chcą, zadzieram nosa i mówię po prostu, że my w Mardon Parks robimy to inaczej! Sara wybuchnęła głośnym śmiechem. Och, Amy Devereaux, ty na pewno zle skoń czysz! Ja ci to mówię!

Bez wątpienia, moja droga, jeśli ktoś usłyszy, jak wymawiasz głośno moje prawdziwe nazwisko! Saro, błagam, nie rób tego. Nie zapominaj, że jestem Amelią Dent, twoją pokojówką... Nagle przez otwarte okno usłyszały chrzęst żwiru. Jakiś powóz zajeżdżał przed rezydencję. O, Boże! - krzyknęła Sara. - Czyżby to nadjeż dżała kochana cioteczka?Amy podeszła do okna. Niestety, stąd nic nie widać. Saro? Może zejdę na dół i dowiem się, kto przyjechał? Świetny pomysł. Ciotka Harriet, jeśli to ona, na pewno przyjedzie bez pokojówki. Dlatego w razie czego powiesz, że przysłałam cię, abyś pomogła pannie Lyndhurst po długiej i męczącej podróży. Amy uśmiechnęła się. Jesteś już prawie idealną kłamczucha, moja droga! Dziękuję, Saro. Im częściej będę miała okazję pokręcić się koło gości, tym 12

większa szansa, że natknę się na jakiś ślad Neda. Bo jestem absolutnie pewna, że jemu stało się coś właśnie w tym domu. Bądź ostrożna, Amy. Podejrzewasz, że Ned został porwany, a to sprawa bardzo poważna. Wszczynając poszukiwania, sama się narażasz. Czy nie byłoby lepiej, gdybyś jednak powiedziała prawdę Johnowi?- On na pewno nie odmówi ci pomocy. O ile przedtem nie dostanie apopleksji, kiedy się dowie, że przyjaciółka jego żony przebywa tu w przebraniu służącej! Poza tym, Saro, co ja mogę wyznać twojemu mężowi ? Przecież niczego jeszcze nie wiem, to tylko przeczucia. Ned napisał do mnie, że w Lyndhurst Chase dzieją się dziwne rzeczy i opowie mi o tym po powrocie do domu. Niestety, do domu nie wrócił, a ja czuję, że przydarzyło mu się coś niedobrego. Bo nikt tak nie zna Neda jak ja i nigdy nie uwierzę, że dokądś pojechał, na przykład grać z koleżkami w karty, i zapomniał o tym powiadomić siostrę. Może to i prawda, ale ja, powtarzam, mam przeczucie, że jest inaczej. Wiesz, co usłyszałam przypadkiem? Lady Quinlan opowiadała komuś, że Ned znikł stąd nagle, nie żegnając się z nikim. I to już jest dla mnie podejrzane, bo mój brat, choć jest egoistą i lekkoduchem, ma nienaganne maniery. Nie wyobrażam sobie, żeby mógł wyjechać stąd bez pożegnania, chyba że ktoś mu to uniemożliwił.

Co masz na myśli, Amy ?!Nedowi przytrafiło się coś złego i zdarzyło się to tutaj, w Lyndhurst Chase, kiedy zamierzał już stąd wyjechać. Może dowiedział się o czymś, co z kolei ktoś inny tak bardzo pragnął zachować w tajemnicy, że zdecydował się na porwanie Neda... 13

Mam nadzieję, że tylko na porwanie... Amy, na Boga! Chyba nie sądzisz... Sama nie wiem, co myśleć, Saro. I modlę się, żeby Ned, niezależnie, gdzie jest, nie doznał żadnej krzywdy... żeby w ogóle żył! Amy odetchnęła głęboko, próbując uspokoić rozedrgane nerwy. Serce zamierało w niej na samą myśl, że bratu mogło przytrafić się coś złego. Ned przecież, mimo dorosłego wieku, tak naprawdę pozostał niesfornym chłopcem. Zejdę na dół, Saro, do nowo przybyłych gości. Idź, Amy. Jeśli to panna Lyndhurst, przygotuj się na to, że język ma bardzo ostry. I Amy, na Boga, nie zapominaj, że jesteś służącą, a nie damą. Amy dygnęła skromnie. Tak, milady! Oczywiście, milady! Jakże mam się zachowywać, jeśli nie jak pokojówka szlachetnie urodzonej damy, pokojówka o najwyższych kwa lifikacjach ?- Jestem pokojówką idealną, psze pani! - Amy wykonała jeszcze jeden dyg. Sara zabawnie przewróciła oczami i wydała z siebie głębokie, teatralne westchnienie. Mój ty Boże... Najgorzej to spoufalać się ze służbą! Od razu przewraca im się w głowie!

ROZDZIAŁ DRUGI Nie, mój drogi. W moim wieku mam niejako obowiązek wykazywać się większą rozwagą, dlatego stanowczo domagam 14

się, żebyś umieścił mnie w pokojach na pierwszym piętrze. Dobrze, ciociu Harriet. Panna Lyndhurst uśmiechnęła się, wielce zadowolona z siebie i spojrzała znacząco na swoją damę do towarzystwa. Ta dama z kolei sprawiała wrażenie, że najchętniej zapadłaby się pod ziemię. Głowę miała opuszczoną, twarz prawie całkowicie zakrytą rondkiem granatowej budeczki. Amy nie potrafiłaby powiedzieć, czy to młoda dama, czy stara. Jedno było oczywiste -dama do towarzystwa była równie mizernej postury jak jej chlebodawczyni, drobniutka jak wróbelek. Poleciłem gospodyni zainstalować drogą ciocię w pokojach na drugim piętrze, gdzie nie słychać rejwachu dobiegającego z dołu - tłumaczył major

15

z ponurą miną. - Poza tym wszystkie pokoje na pierwszym piętrze są już zajęte... Facecje - syknęła ciotka, szturchając go w pierś swoją mosiężną trąbką wspomagającą słuch. - Oszczędź sobie tych głupich wymówek, chłopcze, i każ komuś po prostu wyprowadzić się z pierwszego piętra. Ot i co! Jak sobie droga ciocia życzy. W takim razie William przeniesie się na drugie piętro, ale cioci dama do towarzystwa zainstalowana będzie na jednym z wyższych pięter. Wykluczone! Pannę Saunders muszę mieć zawsze pod ręką. Będzie spać w mojej garderobie. Spodziewam się, mój drogi, że dostanę pokój z garderobą, czyż nie tak? Ma spać w garderobie?- Osobliwe rozwiązanie... Ale skoro taka cioci wola... Major spojrzał w bok, prawdopodobnie po to, żeby się nieco uspokoić, i zauważył Amy. Lady Mardon przysłała was tutaj i Świetnie. Proszę zaprowadzić pannę Lyndhurst i jej damę do towarzystwa do saloniku dla dam. Potem proszę powiedzieć gospodyni, żeby przeniosła rzeczy pana Williama Lyndhursta-FIinta do innego pokoju, a ten pokój przygotowała dla panny Lyndhurst i jej damy do towarzystwa. Amy dygnęła grzecznie i wysunęła się krok do przodu. Milady, czy wolno mi panią poprowadzić? Salonik dla dam jest na pierwszym piętrze. Z okien saloniku roztacza się bardzo piękny widok na ogród. Panna Lyndhurst, nie wykazując żadnej chęci do poruszenia się z miejsca, przeniosła swój przenikliwy wzrok na Amy, która poczuła, jak oblewa się zimnym potem. Czarne oczka, błyszczące jak paciorki, były nadzwyczaj bystre. Mogły dojrzeć 16

to, co innym umykało. A kimże, u diabła, wy jesteście?Jestem Amelia Dent, pokojówka lady Mardon, i proszę pani. Nie wyglądacie mi na odpowiednią pokojówkę dla damy. Panna Lyndhurst ściągnęła rękawiczkę i ostrożnie ujęła między dwa palce spódnicę Amy. Co to za suknia?! Dobra dla pomywaczki. Skandal! Nie spodziewałam się, że lady Mardon tak nie dba o swoją reputację. Muszę natychmiast z nią o tym porozmawiać. Gdzie ona jest? Jej lordowska mość je właśnie śniadanie w swojej sypialni wyjaśniła Amy. - A wiedząc, że milady przybywa bez swojej pokojówki, przysłała mnie tutaj, żebym usłużyła pani. Nie potrzebuję niczyich usług - oświadczyła panna Lyndhurst oschle. - Panna Saunders zadba o moje potrzeby. Po to właśnie ma się damę do towarzystwa. Pojmuję. Ale jeśli pani pozwoli, poprowadzę panią do domu. A prowadźcie, prowadźcie. Panna Lyndhurst skinęła na swoją towarzyszkę i raźnym krokiem podążyła za Amy ku drzwiom.

Przyjechała panna Lyndhurst, Saro. Lady Mardon wystarczyło jedno spojrzenie na twarz Amy. Zdaje się, że cioteczka zdążyła cię już użądlić. Cioteczna babka twojego męża ma język, który rozmrozi lód z odległości dwudziestu kroków. Tak, wiem. I do dziś nie jestem pewna, czy ona mnie aprobuje. Po moim ślubie z Johnem wyjechała stąd na stałe do swojego domu w Kornwalii, dając do zrozumienia... Och, nieważne! Lady Mardon machnęła ręką. - Może teraz będzie inaczej, 17

przecież dałam Johnowi dwóch synów. Jego pierwsza żona, mimo swego nadzwyczajnego pochodzenia, nie obdarzyła go potomstwem. A z jakiego to powodu droga ciotka miała do ciebie pretensję?O to, że ubieram się niestosownie do twojej pozycji. Chce udzielić ci reprymendy. Tylko to?- - Sara uśmiechnęła się. - Z tym doskonale sobie poradzę. Powiem, że twoje kwalifikacje są najlepsze, a upodobanie do przesadnie skromnego stroju bierze się z nadzwyczajnej pobożności. Radzę ci przejrzeć co ważniejsze fragmenty z Biblii, ciotka na pewno będzie chciała przyprzeć cię do muru. Nie przejęłaś się jej uwagą ? Ależ skąd! Jeden tylko przedmiot rozmowy może mnie poruszyć. Jeśli cioteczka podda w wątpliwość, czy ja aby nadaję się na żonę hrabiego. O, wtedy... Amy delikatnie pogłaskała przyjaciółkę po ramieniu, aby dodać jej otuchy.

18

Jestem pewna, Saro, że panna Lyndhurst tego nie zrobi. Bo i niby dlaczegóż? Uczyniłaś Johna nie tylko szczęśliwym ojcem dwóch krzepkich synów, ale i szczęśliwym mężem. Panna Lyndhurst może teraz tylko przekonać się na własne oczy, że ty i John pasujecie do siebie idealnie. Może i tak będzie... Chociaż ja myślę, że ciotka nie darzy instytucji małżeństwa wielką estymą. Nie znam szczegółów tej historii, ale słyszałam, że kiedy była bardzo młoda, jej ukochany porzucił ją dla o wiele bogatszej panny. Wtedy ponoć przysięgła sobie, że nigdy żaden mężczyzna nie będzie nad nią dominował. I prawdopodobnie nie uroniła ani jednej łzy na wieść, że jej dawny ukochany poległ podczas wojen w Ameryce. Czyli nie darzyła go prawdziwą miłością. Przede wszystkim, Saro, to on jej nie kochał, skoro ożenił się z inną. Nie zawsze jest możliwe małżeństwo z miłości, Amy, nawet w dzisiejszych czasach. Każdy musi jeść. Pomyśl o sobie. Proszę, Saro, nie mówmy teraz o mojej niepewnej przyszłości. Teraz najważniejszym dla mnie zadaniem jest dowiedzieć się, co stało się z Nedem. Amy uśmiechnęła się z goryczą. Mam nadzieję, że w razie czego mój posag wystarczy, jeśli trzeba będzie zapłacić okup za wolność Neda. Amy! Nie wolno ci tego robić! Bez posagu ty... Och, Saro! Przecież wiem. Spędziłam tylko jeden sezon w Londynie i to siedem lat temu. Moje szanse na dobre zamążpójście maleją z każdym dniem. Może rzeczywiście powinnam na poważnie przyjrzeć się moim obecnym obowiązkom. Kto wie, czy nie skończę jako pokojówka. Nonsens! Ja na to nie pozwolę. Ani John. Możesz zawsze zamieszkać u nas. Chłopcy będą zachwyceni. Twoi synkowie mają już guwernantkę, i to świetną. Po co im 19

druga ? Ale ja bardzo bym chciała, żebyś zamieszkała u nas. A więc dama do towarzystwa... - Głos Amy zabrzmiał raczej melancholijnie. - Powinnam poobserwować pannę Saunders, zorientować się, czego się wymaga od takiej damy. Jak myślisz, Saro, czy byłabyś taką samą jędzą jak panna Lyndhurst? Naturalnie. Jeszcze gorszą! Pani i jej pseudopokojówka spojrzały sobie w oczy i wybuchnęły niepohamowanym śmiechem. Amy, po wyjściu z sypialni hrabiostwa, omal nie wpadła na szczupłą, ubraną na czarno kobietę, która na jej widok wykrzyknęła z ulgą: O, to pani, panno Dent! Chwała Bogu! Czy wszystko w porządku, pani Walters - spytała Amy uprzejmie gospodynię. - Jeśli wolno zauważyć, wygląda pani na nieco wzburzoną. Och, panno Dent! Na moim miejscu pani też byłaby wzburzona. Szukam lokaja, który po odprawieniu tego nicponia Granta ma usługiwać panu Williamowi. I za Boga nie mogę go znaleźć, a w końcu to kamerdyner powinien przenosić rzeczy pana Williama, nie ja. W rezultacie nic jeszcze nie zostało zrobione, a panna Lyndhurst z każdą minutą niecierpliwi się coraz bardziej i prawi coraz większe złośliwości. Amy z uśmiechem nachyliła się ku gospodyni. Domyślam się - szepnęła konfidencjonalnie, zauważając z wielkim zadowoleniem, że gospodyni jakby się nieco odprężyła. A o to przecież chodziło, tej szansy Amy nie zamierzała zmarnować. - Po przyjeździe panny Lyndhurst zaprowadziłam ją do saloniku dla dam. Szczerze mówiąc, panna Lyndhurst wyglądała tak, jakby miała wybuchnąć, jeśli jej pokój nie będzie przygotowany migiem. Może mogłabym pani w czymś pomóc?- Dopóki nie 20

odnajdzie się ten lokaj. Z nieba mi pani spadła, panno Dent! Domyśla się pani zapewne, że boję się powierzyć osobiste rzeczy pana Williama zwykłym służącym. Gdyby pani pomogła mi przy składaniu i pakowaniu, sprawimy się w mig. Dziewczętom każę tymczasem przewietrzyć nowy pokój dla pana Williama i posłać łóżko. Oczywiście, pani Waller, z wielką chęcią pomogę pani. W takim razie może ja już pójdę do pokoju pana Williama i zajmę się pakowaniem? Cudownie, panno Dent! A ja powiem tylko dziewczętom, co mają robić i przyjdę do pani dosłownie za chwilę. Przepraszam, pani Waller, a do którego pokoju mam się udać?

Och, proszę wybaczyć, panno Dent, niby skąd ma to pani wiedzieć. Pan William dotychczas zajmował żółtą sypialnię, obok saloniku dla dam. A przenosimy go do pokoju dokładnie nad sypialnią majora. Świetnie. W takim razie biorę się do roboty. Obie panie ruszyły w stronę schodów dla służby. Przed drzwiami Amy przystanęła i puściła gospodynię przodem. - Bardzo proszę, pani Waller. Gospodyni aż zarumieniła się z zadowolenia, podziękowała i pierwsza wkroczyła na schody. Amy została na pierwszym piętrze, pani Waller poszła dalej w dół, do sutereny. Amy zdawała sobie sprawę, że ma dla siebie pięć, w najlepszym przypadku dziesięć minut na przeszukanie pokoju pana Lyndhursta-Flinta. Czasu niewiele, ale za to miała najbardziej wiarygodną wymówkę, gdyby ktoś ją tam przyłapał. Miała także nadzwyczaj wiarygodnego świadka - samą gospodynię, panią Waller. 21

Amy szybko odłożyła na bok pierwszy stos koszul i zabrała się za składanie następnych. Wszystkie z najcieńszego płótna. Koszule Neda nie umywały się do nich. Amy i jej brat nie mogli sobie pozwolić na żadne luksusy, dlatego zresztą odgrywanie pokojówki nie sprawiało Amy większej trudności, skoro wcześniej z konieczności musiała nauczyć się wielu prac domowych. Ze stosem koszul w ręku Amy podeszła do małego biureczka, zarzuconego papierami. Grant, znając dobrze przyzwyczajenia swego pana, może i je i porządkował, ale nowy kamerdyner zapewne bał się ich dotknąć. Nie wypuszczając koszul z rąk, Amy zaczęła gorączkowo przeglądać papiery, starając się odkładać je w to samo miejsce. Były to głównie rachunki, wiele z nich opiewało na naprawdę duże kwoty. Kilka listów do pana Williama, nie zawierających niczego godnego uwagi, i jedno zaproszenie. Ale pod tym wszystkim Amy odkryła jeszcze jeden list, pisany przez samego pana Lyndhursta-Flinta. Wyciągnęła list spod papierów i szybko przebiegła wzrokiem. Była to... Nagle z korytarza dały się słyszeć jakieś głosy. Męskie głosy. Amy błyskawicznie wsunęła list na swoje miejsce, jak najciszej podeszła do drzwi i przyłożyła ucho do chłodnego drewna. Teraz słyszała wyraźnie każde słowo. Ten głos na pewno należał do pana Lyndhursta-Flinta. Sytuacja bardzo nieprzyjemna, wiadomo, ale nie żałuję, że tam byłem, Anthony. Gdyby mnie tam nie było, kto wie, czy nie sięgnęliby po pistolety. Pomyśl, jaki to wywołałoby skandal! Frobisher był pijany w sztok, ledwo trzymał się na nogach. Marcus w niewiele lepszym stanie... Skandal i tak już mamy, Williamie - odezwał się gniewnie Anthony. -I ja do dziś nie mogę pojąć, co temu Marcusowi strzeliło do głowy. 22

Tamtego wieczoru on w ogóle był w jakimś dziwnym nastroju, może dlatego, że był pijany.

Marcus zwykle jest bardzo lojalny, zwłaszcza wobec ciebie. Tym bardziej byłem wstrząśnięty tym, co mówił o tobie. A te uwagi o Georgianie... O Georgianie? A co on mówił o mojej żonie?Ja... ja dokładnie nie pamiętam. Anthony, proszę, nie patrz tak na mnie. Przecież to nie ja wyrażałem się niepochlebnie o twojej żonie, przysięgam. Chwileczkę! Czy to znaczy, że Frobisher i Marcus pokłócili się z powodu mojej żony? Anthony, ja sam też trochę wypiłem. Ale o ile sobie przypominam, Frobishera rozsierdziły słowa Marcusa. Udzielił mu reprymendy, wtedy Marcus zaczął mu grozić. Był bardzo wzburzony. Wstał, zęby miał odsłonięte jak pies, kiedy pokazuje kły. Powiedział, że zabije Frobishera, jeśli ten jeszcze kiedykolwiek pokaże mu się na oczy. I co teraz będzie, Anthony?- Jeśli Frobisher umrze, Marcus będzie wisiał. A jego prędzej czy później na pewno znajdą... Wystarczy, Williamie! Nie chcę już tego dalej słuchać! I nie pozwalam nikomu... słyszysz!... nikomu!... powiedzieć choć słowo o mojej żonie. Jeden z mężczyzn odszedł, Amy słyszała oddalające się kroki. Drugi pozostał, najprawdopodobniej pan Lyndhurst-Flint. Jeśli panu Lyndhurstowi-Flintowi zachce się teraz wejść do swego dawnego pokoju, Amy nie obroni się przed jego nikczemnymi zaczepkami. Z korytarza znów dobiegł jakiś głos, kobiecy. Jaka ulga! Głos pani Waller, czyli Amy ze strony pana Lyndhursta-Flinta nic nie grozi. Jak na razie... 23

Marcus nudził się jak mops. I był zrozpaczony. Mijał tydzień za tygodniem, a w jego sytuacji nic się nie zmieniło. Gdyby chociaż ten Anthony dokładnie wiedział, co wtedy się wydarzyło... Nikt jednak nie poważył się na szczegółową relację. Gdyby po- wtórzono mu te wszystkie przerażające obelgi, jakie padły z ust Frobishera, Anthony, człowiek honoru, na pewno zażądałby od niego satysfakcji. I przelano by jeszcze więcej krwi. Marcus cicho zaklął. To jego wina. Zamiast porządnie się zastanowić, przedstawił pospiesznie spreparowaną wersję wypadków, która Antho- ny'ego wcale nie przekonała. Czas mijał, Anthony miał coraz większe wątpliwości. Marcus nie mógł go za to winić. Na miejscu Anthony'ego myślałby to samo, niezależnie od wielkiej przyjaźni, jaka zawsze ich łączyła. Znów zaczął przemierzać garderobę wzdłuż i wszerz. Odległości śmiesznie małe, ale jakoś trzeba rozruszać kości. Ileż on by teraz dał za porządny galop na rączym koniu! Nagle kichnął. Wielkie nieba! Chyba nie roz- chorował się od tej duchoty, panującej w ciasnej garderobie? Tylko tego jeszcze brakowało. Sięgnął do kieszeni po chustkę do nosa, niestety, nie znalazł, Jeszcze jedna konsekwencja ucieczki z Londynu, nie zdążył zabrać ze sobą dosłownie niczego. A więc trudno. Skoro paraduje w koszulach Anthony'ego, może również używać chustek kuzyna. Wysunął górną szufladę komody i w stosiku czystych, wykrochmalonych chustek zaczął szu- kac jakiejś najbardziej pod24

niszczonej. Niestety, podniszczonych nie trzymano na wierzchu. Marcus sięgnął głębiej, nagle jego palce wyczuły coś twardego. Na samym dnie szuflady leżała ukryta pod chustkami mała miniatura, portrecik kobiety. Wyjął miniaturę z szuflady, żeby dokładniej przyjrzeć się portrecikowi. Kobieta była naprawdę bardzo ładna i młodziutka, prawie jeszcze podlotek. Ciemnowłosa, o bardzo jasnej karnacji. Nagle Mar-cusa olśniło. Przecież to na pewno ta tajemnicza żona Anthony'ego. Kobieta, która porzuciła go, gdy on walczył pod Waterloo. Po co, u diabła, Anthony'emu ta miniatura? Portret kobiety, która zachowała się wobec niego nikczemnie! Odeszła i przez cztery długie lata nie dała znaku życia. Nie uczyniła niczego, żeby zdementować haniebne plotki, które pijany Frobisher powtórzył w domu gry. Plotki o tym, jakoby Anthony zabił swoją żonę, bo przyłapał ją z kochankiem. A potem postarał się, żeby ów kochanek stracił życie na polu bitwy pod Waterloo. Z powodu tych nikczemnych plotek, którymi karmiły się wyższe sfery, Anthony stał się człowiekiem, któremu żaden dżentelmen nie chce podać ręki. Ohydne kłamstwa! W całej Anglii nie ma człowieka bardziej prawego, obdarzonego większym poczuciem honoru niż Anthony Lyndhurst. Ale głupi ludzie wolą pikantną plotkę od rzetelnej prawdy. A plotka wielokrotnie powtarzana przez nikczemnych plotkarzy nabywa po pewnym czasie cech prawdy. Cóż z tego, że jest to nieprawda, jeśli ludzie zaczynają traktować ją poważnie. Marcus podszedł do okna, aby lepiej przyjrzeć się kobiecie, której obce są poczucie odpowiedzialności i lojalność. W jej twarzy nie doszukał się jednak żadnych oznak obłudy, orzechowe oczy otwarcie spoglądały na portrecistę. Może ta kobieta 25

nie jest z gruntu zła, tylko słaba i..., Marcusie! - Szare oczy Anthony'ego miotały błyskawice. Był wściekły. Wyrwał Marcusowi mi niaturę z rąk i rzuciwszy mu spojrzenie pełne nienawiści, odwrócił się do niego plecami. Marcus był wstrząśnięty. Anthony, choć nadzwyczaj krewki, zwykle starał się zapanować nad sobą, a teraz jego palce, ściskające miniaturkę, trzęsły się jak w febrze. Proszę, wybacz mi - zaczął ostrożnie Marcus, kładąc kuzynowi dłoń na ramieniu. - Ani mi w gło wie myszkowanie w twoich rzeczach. Na tę minia turkę natknąłem się całkiem przypadkiem, kiedy sięgałem do szuflady po... Anthony gwałtownym ruchem strząsnął dłoń Marcusa ze swego ramienia. Nie mam zamiaru rozmawiać z tobą o tym, co zrobiłeś. Nadużyłeś mojego zaufania, kuzynie. Ale masz szczęście... Wobec rodziny jestem na tyle lojalny, że nie zdradzę cię... nikomu nie powiem o twoim niegodnym zachowaniu. - Wepchnął mi niaturkę do kieszeni i wyszedł z pokoju, nie ob darzywszy kuzyna nawet jednym spojrzeniem.

ROZDZIAŁ TRZECI Amy usiadła na łóżku, podciągnęła kolana wyżej i oparła na nich łokieć. Na dłoni oparła brodę. Ta pozycja może będzie pomocna w podjęciu decyzji. Dotychczasowe poszukiwania 26

okazały się całkowicie bezowocne. Nie natrafiła na żaden ślad, także w tym niedokończonym liście pana Lynhursta-Flin-ta, znalezionym na jego biurku. A przeszukała już wszystkie pokoje, łącznie z gabinetem majora i biblioteką na parterze. Wszystkie oprócz jednego. Sypialni majora. Przesunęła się trochę. Materac był cienki i niewygodny, Amy zdawała sobie jednak sprawę, że nie ma prawa się uskarżać. W końcu dostała pokój tylko dla siebie, niemały, z widokiem na rozległe, pięknie utrzymane trawniki, za którymi widać było porośnięty trawą trakt do North Lodge. Trakt o długości co najmniej mili, biegnący przez las. Może Ned błąka się teraz gdzieś wśród tych gęstych drzew? Może jest ranny albo, nie daj Boże... Amy zadrżała. W tym lesie, ciągnącym się przez wiele akrów będzie szukać później. Teraz najważniejsze jest przeszukanie sypialni majora. Gdzie prawdopodobnie znów natknie się na tajemniczego rezydenta. Nie powinna tam wracać. Ale musi. Nie ma wyboru. Nie po raz pierwszy Amy zaczęła się zastanawiać, dlaczego nie zwierzyła się Sarze. Zwykle nie miały przed sobą sekretów. Ale ten mężczyzna prosił o dyskrecję i Amy czuła się związana swoją obietnicą. Poza tym, co tu ukrywać, była zaintrygowana. Dlaczego ten mężczyzna zabronił jej mówić cokolwiek majorowi Lyndhurstowi?- Major chyba wie, kto bierze kąpiel w jego sypialni, wie o tym tak samo jego kamerdyner... Ręka Amy, zajęta poprawianiem nieszczęsnego czepka, zawisła w powietrzu. Ależ tak! Timms na pewno wie. Amy słyszała, jak mówił do jednej ze służących, młodej dziewczyny, że nie wolno jej pod żadnym pozorem wchodzić samej do sypialni majo27

ra. Sprząta się tam tylko wtedy, kiedy jest tam Timms. Amy pomyślała sobie, że Timms po prostu chce mieć oko na rzeczy majora, boi się, że służąca coś potłucze. Teraz nie miała wątpliwości, że chodzi o tajemniczego rezydenta. Kiedy pan domu i jego goście zbiorą się na dole, wślizgnie się do sypialni majora. Niezależnie od tego, ile to ryzykowne zachowanie może ją kosztować. Po raz drugi Amy stanęła pod drzwiami sypialni majora Lyndhursta, powtarzając sobie w duchu, że nieznajomego mężczyzny na pewno już tam nie ma. Od ich spotkania minęło wiele dni, niemożliwe, żeby major tak długo ukrywał kogoś u siebie. Kimkolwiek by ten mężczyzna był, na pewno już odszedł i Amy niczym nie ryzykuje. Zresztą nie wolno jej myśleć inaczej, byłby to absurd, skoro zdecydowała się już nacisnąć na klamkę. W sypialni była sama, co do tego nie miała wątpliwości. Parawan został złożony, wannę wyniesiono. Kominek zionął czernią, żaden ogień nie płonął. Zasłony w oknach rozsunięte, można było podziwiać piękny widok na ogród i odległe jezioro. Czyli była to zwyczajna sypialnia, w której nie ma nikogo. Nie. Ktoś tu jednak może być. W garderobie. Amy, zachowuj się normalnie, upomniała się w duchu. Przejdź jakby nigdy nic do garderoby. Jeśli on tam będzie, powiesz, że wysłano cię po chustkę do nosa. Skąd on może wiedzieć, że mówisz nieprawdę?- A ty weźmiesz chusteczkę i po prostu sobie pójdziesz. Zanim on będzie miał czas cokolwiek uczynić. Wolnym krokiem weszła do garderoby i rozejrzała się dookoła, jakby zastanawiając się, gdzie tu mogą być chusteczki. Wzrok Amy przemknął po komodzie, wielkiej szafie, wąskim łóżku dla służącego oraz pozostałych sprzętach i przedmiotach, znajdujących się zwykle w garderobie dżentelmena. Nigdzie śladu żywej duszy. 28

- Chwała Bogu... Wróciła do sypialni i znów jej baczny wzrok przemknął po całym wnętrzu. Od czego zacząć? Chyba od małego biurka pod oknem. Dziwne, że ten właśnie mebel stoi w sypialni pana domu. Wszystkie przecież sprawy, związane z majątkiem, major załatwia w gabinecie na parterze, oprócz tego wielkie biurko stoi również w bibliotece. Na biurku w garderobie, w przeciwieństwie do biurka pana Lyndhursta-Flinta, panował wzorowy porządek. Tylko czysty papier, pióra i kałamarz. W szerokiej środkowej szufladzie znajdował się zapas papieru, bibuła, pieczęć i laka do pieczętowania listów. Nic więcej. Po obu stronach dużej szuflady były dwie małe. Amy pociągnęła za gałkę i z lewej strony. Szuflada ani drgnęła. Dziwne... Po co major zamyka tę szufladę, skoro w jego pokojach ma prawo przebywać tylko zaufany kamerdyner Znów zabłądziliście, Dent? O, nie! Jak na pokojówkę o najlepszych kwalifikacjach macie wyjątkowo słabo rozwinięty zmysł orientacji! Drgnęła, słysząc niski męski głos. On był tutaj. Nie miała pojęcia, skąd się wziął, ale w tej chwili naprawdę nie było to istotne. Tylko to, że przyłapał ją na przeszukiwaniu biurka majora Lyndhursta, czego wytłumaczyć nie sposób. Dlatego Amy milcząła teraz, wpatrując się w gładki lśniący blat. Dent! Zwykła grzeczność wymaga, byście odwrócili się teraz do mnie i odpowiedzieli na moje pytanie. Amy zaczęła się obracać powoli, dręczona dodatkowym problemem. Bo jeśli on znowu jest nago... 29

Nie. Był ubrany, choć nie do końca. Miał na sobie spodnie i rozpiętą luźną koszulę. Spora część szerokiej męskiej klatki była widoczna. Stał w pozie swobodnej, nonszalancko oparty o drzwi do garderoby, jakby obecność jego tutaj była czymś najzwyklejszym pod słońcem. Długie, smukłe palce z zadumą głaskały nadal nieogoloną brodę, ciemne włosy opadały na ramiona. Ten mężczyzna budził grozę. Amy utkwiła wzrok w skrawku podłogi, dzielący ich od siebie. Czyli tak samo zapomnieliście o języku w... buzi, Dent, jak o zmyśle orientacji. Słyszała, jak ruszył w jej stronę. Prawie bezszelestnie. Gruby podniszczony dywan doskonałe tłumił jego kroki. Amy w tym momencie doskonale zdała sobie sprawę, co czuje przerażona mysz na widok skradającego się kota. Ten kot nie rzucił się na Amy, tylko stanął przed nią i zadał pytanie przyjemnym, łagodnym głosem. Naprawdę nie macie nic do powiedzenia, Dent? Amy z wielkim trudem oderwała wzrok od podłogi. Mo... moja pani mnie tu przysłała po.... Głos u wiązł jej w gardle na widok ciemnych brwi, uniesionych znacząco. To nie jest dobra wymówka, Dent... - Potrząs nął głową, ale nie z gniewem, raczej bezradnie, jak starszy krewny, który nie bardzo wie, jak poradzić sobie z rozbrykanym dzieckiem.

Nagle wyciągnął rękę. Amy, przerażona, szarpnęła się do tyłu. A on jednym szybkim ruchem, 30

ściągnął jej z głowy czepek. Wielki brzydki czepek,, jej podstawowy rekwizyt. Po czym smukłe palce zbliżyły się do jej twarzy i szybkim ruchem ściągnęły z nosa okulary. Nie powinniście ukrywać tak pięknych oczu, Dent. Odwrócił się i ostrożnie położył okulary na lśniącym blacie biurka majora. Panno Devereaux... Nie zdawała sobie sprawy, że strach może paraliżować do tego stopnia. Pani gra w jakąś bardzo niebezpieczną grę. Co,u diabła, skłoniło panią, żeby posuwać się do takich czynów?On rozpoznał ją! Rozpoznał ją jakimś cudem, choć dla niej był człowiekiem całkowicie nieznanym! Czyli koniec. Wszystko zaprzepaszczone. Nie zdoła uratować Neda. Marcus odwracał się bardzo powoli, świadomy, że nie wolno mu tej kobiety przestraszyć jeszcze bardziej. Ona i tak już umiera ze strachu. Jedno spojrzenie na pobladłą twarz wystarczyło. Panna Devereaux wyglądała tak, jakby miała zaraz zemdleć. Odsunął krzesło ustawione przed biurkiem i zmusił słaniającą się na nogach pannę Devereaux, żeby usiadła. -Proszę wybaczyć, nie chciałem pani zdener wować. Ale szczerze mówiąc, to, co pani robi, jest czystym szaleństwem. Tym bardziej że panią bardzo łatwo rozpoznać po tym niebywałym kolorze włosów i oczach. A domyślam się, że zdemaskowanie pani jest dla pani klęską, czyż nie? Amy złożyła ręce na podołku. Palce były tak mocno splecione ze sobą, że skóra na kostkach zbielała. Ale we fiołkowych oczach błysnęło wyzwanie. Wyzwanie słychać było także w głosie 31

panny Devereaux. Ten czepek doskonale zakrywa moje włosy. Gdyby pan go nie zdjął... Marcus uśmiechnął się mimo woli. Pani włosy zauważyłem już podczas naszego pierwszego spotkania, a wtedy, o ile pani sobie przypomina, czepka nie dotykałem. On sam się przekrzywił na pani głowie. Proszę wybaczyć, ale skąd pan wie, kim ja jestem?- Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek byli sobie przedstawieni. Panna Devereaux wypowiedziała to spokojnie, niemal z dostojeństwem. Panna Devereaux na pewno nie była strachliwą panienką. Parę lat temu na jakimś spotkaniu towarzys kim ktoś zwrócił mi uwagę na panią. A tak pięknych włosow i oczu nie sposób zapomnieć, nawet jeśli ich właścicielce nie zostało się przedstawionym. Przypuszczam, że to był pani pierwszy sezon w Londynie. Amy wstała. -Pierwszy i jedyny, siedem lat temu. A pan zapamiętał moje nazwisko. Czy oczekuje pan, że tym faktem będę czuła się pochlebiona?

32

Nie. Tym faktem zapewne jest pani przede wszystkim zaniepokojona. Rozpoznał panią ktoś kto tylko raz widział panią na oczy, i to przed kilkoma laty. Dowód, jak łatwo panią rozpoznać. Powinna pani opuścić Lyndhurst Chase jak najprędzej. Czy pani zdaje sobie sprawę, jak może ucierpieć pani reputacja? Nie wyjadę stąd. Dlaczego ?! Bo nie mogę. Jej upór doprowadził Marcusa prawie do wściekłości, dlatego też poniechał wszelkiego delikatnego zachowania i chwycił pannę Devereaux mocno za ramiona. W takim razie, pani wybaczy, czy mam po trząsać panią, póki nie zacznie pani dzwonić zęba mi ?- Dopiero wtedy powie mi pani prawdę?! Opamiętał się. Puścił ją tak samo szybko, jak złapał. Już wiem. Z kobietami jest tak zawsze. Pani przybyła tu za swoim kochankiem. Zanim zdążył sobie uzmysłowić, jak bardzo ją obraził, mała, silna dłoń wymierzyła mu siarczysty policzek. Przez długą chwilę pełną napięcia Marcus i panna Devereaux patrzyli na siebie jak dwa jelenie gotujące się do walki. Póki Marcus nie podniósł rąk na znak, że się poddaje. Panno Devereaux, najmocniej panią przepra szam. Zasłużyłem sobie na takie traktowanie. Przyłożył rękę do rozognionego policzka i uśmiechnął się cierpko. Ta nieduża, szczupła osoba ma ciężką rękę! I pewność siebie, choć teraz ma minę raczej niewyraźną. Prawdopodobnie jego gotowość do zaakceptowania wymierzonej kary zbiła ją z tropu. I ten moment należało wykorzystać. Panno Devereaux - odezwał się po chwili łagodnym głosem domyślam się, że tylko sprawa wielkiej wagi mogła skłonić 33

panią do podjęcia tak wielkiego ryzyka. Może mógłbym pani w czymś pomóc? Będę zaszczycony, jeśli obdarzy mnie pani swoim zaufaniem. Pan?- Przecież ja pana nie znam. Ma pani rację. Ale pani nie bez powodu przybyła do Lyndhurst Chase, a ja... ja wiem niejedno, co tu się dzieje. Naprawdę? - spytała, a w jej głosie zadźwięczał jakby cień nadziei, dokończyła jednak bardzo oschle: - Nie. Nie mam odwagi obdarzyć pana zaufaniem. Ani pana, ani nikogo innego.

Marcus ostrożnie ujął jej dłoń. Nie była miękka i bezwolna, jak dłoń damy. Była to dłoń, która pracowała o wiele częściej niż powinna to robić dama. Panno Devereaux, daję pani słowo dżentel mena, że może mi pani zaufać. Przysięgam na mój honor. Niezależnie od tego, co mi pani wyzna, ja pani nie wydam. Nie zabrała swojej dłoni, ale też i nie patrzyła mu w oczy. Zastanawiała się nad jego słowami. Była zalękniona, Marcus wiedział, że teraz cierpliwie musi poczekać na jej decyzję. Odezwała się po dłuższej chwili, wydawszy najpierw z siebie głębokie westchnienie.

Ja wiem, że pan już wcześniej dojrzał moje włosy. Mógł pan mnie wtedy wydać, ale pan tego nie zrobił. Znakiem tego, chyba... chyba mogę panu zaufać. Zresztą wygląda na to, że nie mam wyboru. 34

Panno Devereaux, proszę mnie zrozumieć. Mam wszelkie powody, żeby żywić wobec pani podejrzenia, skoro przyłapałem panią na myszkowaniu w biurku majora Lyndhursta. To nie jest jednak zachowanie, jakiego oczekuje się od damy. Amy zarumieniła się, musiał przyznać, zachwycająco. Marcus nagle zdał sobie sprawę, jak piękna jest ta kobieta, nawet w tej okropnej, workowatej sukni. Przed siedmioma laty panna Devereaux była urodziwa, bardzo jednak jeszcze młodziutka i naiwna. Teraz z urodą łączyła charakter. Ale przede wszystkim była piękna. Prawdziwa uczta dla oczu mężczyzny, który od wielu tygodni pozbawiony jest towarzystwa dam. Piękna dama zaszeptała teraz konspiracyjnie. Ja... ja przyjechałam do Lyndhurst Chase, żeby odnaleźć brata. On zaginął. Lękam się, czy nie został porwany, a może przytrafiło mu się coś jeszcze gorszego. Ja nie umiem czekać w domu z założony mi rękami... W tym momencie Marcus, gdyby miał Neda Devereaux pod ręką, najchętniej by go udusił. Bęc-wał, po prostu bęcwał. Egoista i plotkarz. A ta młoda kobieta, prawdopodobnie po śmierci rodziców matkująca młodszemu bratu, gotowa była poświecić swoją reputację i przyszłość, byle tylko ratować tego

35

chłystka. Ned Devereaux absolutnie nie zasługiwał na taką siostrę. W tym samym momencie Marcus powziął stanowczą decyzję. Siostra Neda nie straci swojej reputacji z tak błahej przyczyny. Panno Devereaux, proszę się nie martwić. Pani bratu nic nie grozi. Amy krzyknęła i z przejęcia zakryła dłonią usta. Pan... pan go znasz? Tak. I mówię szczerą prawdę. Może pani poniechać tej niebezpiecznej maskarady. Ale naprawdę pan wie, że nic mu nie grozi? Błagam, niech pan powie, gdzie on jest! Muszę go zobaczyć, natychmiast! Niestety, panno Devereaux, nie wolno mi wyjawić miejsca jego pobytu. Mogę tylko przysiąc, na mój honor, że Ned nie doznał żadnej krzywdy. Na twarzy panny Devereaux malowały się rozmaite uczucia, Marcus czuł jednak, że panna Deve-reaux przede wszystkim pragnie mu uwierzyć, co, niestety, jej się nie udało. Głęboka rozpacz, jaka pojawiła się teraz na jej twarzy, wstrząsnęła Marcusem. Och, biedactwo... - szepnął i poruszony jej bólem, objął ją. Zaczął głaskać po głowie, jakby tulił do siebie przestraszone dziecko. We fiołkowych oczach dojrzał łzy. Wtedy - nic na to nie mógł poradzić - pocałował Amy w usta. Na początku był to pocałunek, który miał dać ukojenie, miał odpędzić łęk i zgryzotę. Niebawem jednak pocałunek zaczął nabierać innego charakteru, a kiedy Amy, z pewnym wahaniem, objęła go za szyję, Marcus zapomniał o jakimkolwiek aspekcie kojącym. Zapamiętał się w tym pocałunku, takiego bowiem jeszcze nigdy 36

w życiu nie doświadczył. Nieporadność i biegłość, niewinność i namiętność łączyły się w nim, tworząc jeden szalony wir, wciągający Marcusa coraz głębiej. A on nie miał najmniejszej ochoty wydostać się na powierzchnię, dopóki jego palce nie pogłaskały piersi panny Devereaux i nie usłyszał cichutkiego jęku. Szarpnął się w tył, jakby dotknął żywego ognia. Do kroćset! Człowieku, opamiętaj się! Przypomnij sobie, kim jesteś! Zbiegiem, ukrywającym się przed prawem. Gdyby nie Anthony, dawno siedziałbyś w wiezieniu, może nawet by cię już powiesili. To, że jesteś niewinny, nic nie znaczy. Cały świat, znając twoje gniewne słowa, uwierzył, że to ty napadłeś na Frobishera. Marcus drżącymi rękoma odsunął od siebie pannę Devereaux i nachylił się, żeby podnieść z podłogi czepek. Kiedy się wyprostował, dostrzegł, że panna Devereaux nadal jest ogromnie oszołomiona tym, co zdarzyło się przed chwilą. Fiołkowe oczy były szeroko otwarte, niewidzące, pełne czerwone usta lekko obrzmiałe, rozchylone. Takie kuszące... Siłą woli stłumił w sobie palące pragnienie następnego pocałunku. - Panno Devereaux... Żadnej reakcji.

- Amy! Pani musi stąd natychmiast wyjechać. Powtarzam, pani bratu nic nie grozi, a pani może sobie zrujnpwać reputację. Ned nie jest wart takiego poświęcenia. Ned jest moim bratem - oświadczyła nagle mocnym, pełnym determinacji głosem. - A kimże pan jest dla mnie?- Nieznajomym człowiekiem, który wyszedł nagle z ciemności i wykorzystał 37

bezbronną kobietę. I pan mi mówi, co mam robic? Chwyciła za czepek i nasadziła go na głowę. Mimo gniewu i pośpiechu ukryła pod nim wszystkie włosy, do ostatniego kosmyka. Marcus wiedział, że przegrał. Cóż jednak mógł zrobić... Wzruszył więc ramionami i sięgnął do biurka po okulary. Były tak brzydkie, nikomu na pewno nie przychodziło do głowy, że kryją się za nimi przepiękne oczy, oczy koloru leśnych dzwonków o zmierzchu. Dziękuję - powiedziała chłodno i nasunęła okulary na nos. - Jestem wdzięczna za słowa otuchy, pan pojmuje jednak, że przekazał mi bardzo skąpe wiadomości. Dlatego nie zamierzam zaprzestać moich poszukiwań. Amy... Proszę się nie obawiać. Przypuszczam, że ma pan istotne powody, żeby tu się ukrywać. Ja nikomu nie zdradzę pańskiej obecności. Daję panu słowo. A pani ma moje... - zaczął Marcus, niestety, jego słowa dotarły już tylko do zamkniętych drzwi. Westchnął i zasiadłszy w fotelu Anthony'ego, zadumał się, gładząc się bezwiednie po brodzie.

38

Urosła porządnie, z tą brodą wygląda zapewne jak jakiś nawiedzony pustelnik. Z drugiej strony, taka broda ma swoje zalety. Prawdopodobnie dzięki niej Amy uwierzyła, że nigdy nie był jej przedstawiony . Gdyby nie miał tej brody... Ciekawe, czy by gc poznała? Chyba nie. Podczas tamtego sezonu miała wielbicieli na pęczki, dlaczego więc niby miała zapamiętać tych kilka tańców z Marcusem Sinclairem?- Marcus zresztą dziwił się sam sobie, że on tę pannę zapamiętał tak dobrze. Bo ona była śliczna, ale to nie wszystko. Była tez tak uroczo niewinna i prostolinijna. W przeciwieństwie do innych debiutantek na londyńskich salonach wcale nie sprawiała wrażenia, że poluje na bogatego męża, po prostu cieszyła się swoim pierwszym towarzyskim sezonem. Któż jednak to wie... Może pod tym względem nie różniła się od innych debiutanek, jej zamiary jednak nie zostały uwieńczone powodzeniem. Teraz panna Devereaux ma lat dwadzieścia kilka i na pewno jest niezamężna. Ma za to młodszego brata, wałkonia i ladaco, który jeszcze zanim dojdzie do pełnoletności, przegra w karty cały swój majątek. Biedna dziewczyna! Marcus wstał i podszedł do okna, zwracając baczną uwagę, żeby pozostać ukrytym w cieniu. Spojrzał na ogród, zastanawiając się dalej nad Ne-dem. Chłopak siedzi teraz, jak to się mówi, pod kluczem. A to dobrze. Jest bowiem chwilowo bezpieczny, bo skutecznie odgrodzony od pokus tego świata, którym zwykle nie potrafi się oprzeć. Amy Devereaux, gdyby poznała całą prawdę, powinna właściwie być wdzięczna, że jej brata chroni się przed złem. Marcus postanowił, że nie będzie przeszkadzać Amy w jej dalszych poczynaniach. Nie zdemaskuje jej, choć w ten sposób os39

zukuje Anthony'ego, swego najlepszego przyjaciela. Dał jednak słowo dziewczynie, a poza tym wyjawienie prawdy byłoby teraz wielkim ryzykiem. Anthony, po nieszczęsnym incydencie z portrecikiem Georgiany, traktował Mar-cusa jak powietrze, na pewno byłby głuchy na jego prośbę, żeby panny Devereaux nie osądzać zbyt surowo. A ta dziewczyna, by ratować brata nicponia, rzuciła na szalę wszystko. Takiej kobiety Marcus nie potrafiłby zdradzić.

40

ROZDZIAŁ CZWARTY Amy stała przed starym lustrem, upstrzonym brązowymi plamkami, i delikatnie dotykała palcami swoich warg. Nie, nie dlatego, źe teraz wyglądały inaczej. Ale były już inne. Ktoś zapragnął ich, ktoś je całował, pieścił swoimi wargami. Amy nikt jeszcze tak nie całował. Podczas pocałunku czuła, że płonie, ten żar stapiał ją, zmieniał w rzekę płynnego złota. I - przynajmniej po części - płonęła nadal. Nie znała nawet jego imienia. Była głupia, nieskończenie głupia, jednocześnie tak oszołomiona, że zapomniała go o to zapytać. Nie wiadomo zresztą, czy uzyskałaby odpowiedź. Ten mężczyzna zapewne dobrze strzegł swoich sekretów. Natomiast on wiedział, kim naprawdę jest pokojówka Dent. Znał także Neda, powiedział, że jej brat jest bezpieczny. Powtórzył to kilka razy, jednak zabrakło jej odwagi, by mu uwierzyć. Poza tym słowa tego mężczyzny stanowiły dowód, że ponad wszelką wątpliwość Ned został uprowadzony właśnie tutaj, w Lyndhurst Chase. Ciemnowłosy nieznajomy prawdopodobnie jest jednym ze sprawców uprowadzenia jej brata. I ten złoczyńca ją pocałował! A ona mu na to pozwoliła! Do tego wniosku doszła dopiero teraz, gdy głowa odzyskała jasność. Pojęła też, że zniknięcie Neda ma na pewno jakiś związek z zarośniętym mężczyzną, ukrywającym się w pokojach majora. A kiedy Amy przeszukiwała szuflady biurka, ten mężczyzna ponad wszelkie wątpliwości ukrył się w szafie. I w to wszystko wplątany jest kamerdyner majora, Timms. Jedyne, co dobre, to fakt, że Amy nie musi już wchodzić do pokoju majora. Teraz skupi się na kuchni i pomieszczeniach dla służby, i naturalnie na samych służących. Zacznie od rozmowy z Timmsem na osobności, a jeśli ta rozmowa nie przyniesie żadnych rezultatów, będzie musiała porozmawiać z Elizą Ebdon, pokojówką lady Ouinlan. 41

Jeszcze kieliszek wina, panno Dent? Nie, dziękuję. Święty Paweł zaleca tylko odrobinę wina, ma to dobroczynny wpływ na żołądek. A deser był wyborny, winszuję umiejętności. Amy, mrużąc oczy za okularami jak rasowy krótkowidz, posłała uśmiech mniej więcej w stronę kucharki. Kucharka rozpromieniła się. Pan major jest bardzo niewybredny - po wiedziała. - Każe gotować jedzenie proste, byle smaczne. Ale ja lubię czasami przygotować coś specjalnego i raczymy się tym wtedy w naszym ścisłym gronie. Kucharka zniżyła głos. Naturalnie, tylko służący najwyżsi rangą, pani pojmuje, panno Dent. Do ścisłego grona, biesiadującego w małej bawialni pani Waller, zaliczał się kamerdyner Ufton, gospodyni, kucharka, kamerdyner majora oraz dwie pokojówki dam, bawiących z wizytą w Lyndhurst Chase. Doborowe towarzystwo nie skąpiło sobie trunków z piwniczki majora Lyndhursta. Kamerdyner Ufton zajęty był właśnie otwieraniem nowej karafki. Panie Ufton- zagadnęła gospodyni. -I jakże to pan William daje sobie radę bez osobistego kamerdynera? Wiem, że Charles niby chętny jest do roboty, ale nader powolny. Kiedy trzeba było przenosić rzeczy pana Williama na drugie piętro, zapadł się jakby pod ziemię. Nie wiem, czy zdążylibyśmy na czas, gdyby nie pomoc naszej drogiej panny Dent. Porozmawiam z tym leniwym lokajem, pani Waller oświadczył skwapliwie Ufton. - To dobry chłopak, ale niezbyt bystry. Nie pojmuję, dlaczego pan William zrezygnował z pańskich usług, panie Timms. Dziwne, że dżentelmen dbający o siebie aż do przesady woli całkiem zielonego chłopaka, a nie 42

doświadczonego kamerdynera. Timms pokiwał z zadumą głową. -To pan powiedział, panie Ufton, nie ja! Bo i cóż ja mogę powiedzieć o sobie?- Jestem starym żołnierzem, na pewno nie znam się na tej robocie jak Grant. Gospodyni aż sarknęła. Prawdziwy cud, że pozbyliśmy się Granta. Jemu ręce wciąż wyciągały się do każdej służącej. A mnie wystarczy, że muszę chronić służące przed łapskami tych, którzy mieszkają na górze, w poko jach dla państwa. Kucharka uśmiechnęła się. Och, pani Waller, pani widzi wszystko w czar nych kolorach! Większość dżentelmenów, bawią cych w tym domu, nigdy nie pozwoliłaby sobie na takie zachowanie. A młody pan Devereaux co naj wyżej skradł którejś z dziewcząt buziaka. No, może dwa, ale na pewno nie był tak nachalny jak pan William. Amy miała nadzieję, że nikt jej rumieńca nie zauważył. Niestety, wiadomość o bezwstydnym zachowaniu się Neda nie była dla Amy nowością. Ale, na Boga, nareszcie ktoś coś o nim powiedział! A panna Lyndhurst znów się skarżyła - ode zwała się gospodyni. - Powiedziała, że żółty pokój to nie pokój dla dam. W żółtym otoczeniu podobno fatalnie wygląda cera. Eliza Ebdon wybuchnęła ostrym śmiechem, na próżno próbując zamaskować go kaszlem. Ufton tylko skinął głową, jakby myślami przebywając gdzie indziej, i upił duży łyk wina. Panna Lyndhurst chce przeprowadzić się do innego pokoju - ciągnęła gospodyni. - Słyszałam, 43

jak mówiła o tym majorowi. Z rozwiązaniem pospieszyła Eliza Ebdon, której udało się już opanować śmiech. Wicehrabia przenosi się na górę, do swojej żony. Panna Lyndhurst mogłaby zająć jego pokój, jest po drugiej stronie holu. To ładny pokój, duży i wygodny. I najważniejsze, że nie ma w nim nic żółtego! Gospodyni potrząsnęła przecząco głową. Niestety, ten pokój nie ma garderoby. Pan major wspominał zresztą już o nim pannie Lynd hurst, ona jednak jest nieugięta. Musi mieć pokój z garderobą, w której będzie sypiać jej dama do towarzystwa. O osobnym pokoju dla panny Saunders nie chce nawet słyszeć. Biedna ta panna Saunders i taka nieśmiała. Przed panem majorem to po prostu ucieka, wczoraj wieczorem nawet nie zeszła na kolację. Podobno coś tam szyła i chciała koniecz nie skończyć. Tak przynajmniej powiedziała panna Lyndhurst. Musiałam wysłać służącą z tacą do garderoby. Amy nie posiadała się z rozpaczy. Miała nadzieję, że gospodyni wspomni jeszcze o Nedzie, tymczasem zanosiło się na to, że cały wieczór zajmą płotki na temat najnowszych wydarzeń. Nagle ktoś zapukał bardzo dyskretnie. Ufton, mamrocząc coś pod nosem, odstawił swój prawie pusty kieliszek i podszedł do drzwi. Uchylił je tylko, zamienił z kimś kilka słów i do stołu wrócił z bardzo posępną miną. - Mamy pewne... kłopoty - powiedział. Musze jednak poprosić panią, pani Waller, o dopilnowanie, żeby służące nie oddalały się od domu. Panno Dent, panno Ebdon... - Ufton wstał i lekko 44

skłonił głowę przed obiema kobietami. - Nie jestem upoważniony do wydawania paniom jakichkolwiek poleceń, radziłbym jednak, żeby panie zachowywały się rozważnie. Podobno po lesie w okolicy domku myśliwskiego kręci się jakiś obcy mężczyzna. Widziano go dwukrotnie. Naturalnie, ten mężczyzna nie musi być groźny, ale ostrożność nigdy nie zawadzi. Serce Amy zabiło jak szalone. A jeśli ten mężczyzna... to Ned?! Panie Ufton, czy pan wie, jak ten mężczyzna wygląda? - spytał Timms. Chłopak powiedział tylko, że to człowiek średniego wzrostu, ani młody, ani stary. I wychudzony. Czyli to nie Ned, niestety. Ale obecność tego człowieka może mieć coś wspólnego z jego zniknięciem, może ten nieznany człowiek więzi Neda gdzieś tu w pobliżu i Nad tym wszystkim należałoby się zastanowić, naturalnie, nie przy winie i plotkach, które nie sprzyjają rozmyślaniom. Amy wstała, wygładziła fałdy spódnicy i uśmiechnęła się przepraszająco. Dziękuję za ugoszczenie, pani Waller i panie Ufton! Państwo wybaczą, że się oddalę, ale mam jeszcze coś pilnego do zrobienia, a pora już późna. Dobrej nocy życzę państwu! Kamerdyner Ufton wstał szybko z krzesła, żeby otworzyć przed nią drzwi. Kiedy Amy przekraczala próg, dobiegł ją cichy szept, mogłaby przysiąc, że gospodyni. Idzie czytać swoją Biblię. Ależ ona zadziera nosa! Myśli, że jest lepsza od innych, jakbyśmy my tu wszyscy byli poganami. Gospodyni nie miała pojęcia, ile radości sprawiła; Amy swoją zjadliwa uwagą. Przynajmniej ten 45

aspekt kamuflażu działał znakomicie. Na małym stoliku koło drzwi wiodących na korytarz stały świece dla służących. Amy zapaliła jedną z nich, nie dane jej było jednak ruszyć w dalszą drogę, ponieważ w drzwiach ukazała się nagle rosła postać Charlsa, młodego lokaja, który przejął na siebie obowiązki osobistego kamerdynera pana Lyndhursta-Flinta. Serce Amy przyspieszyło. Czy ten młody człowiek ma zamiar naśladować niecne obyczaje swego nowego pana? Będę wdzięczna, jeśli pozwolicie mi przejść - powiedziała wyniośle. Ja... ja bardzo przepraszam, panno Dent - wyjąkał speszony chłopak. - Szukam pani od kwadransa, panno Dent. Jej lordowska mość wzywa panią. Jej lordowska mość zwykle na mnie dzwoni. Dziwne. Przecież Sara doskonale wiedziała, gdzie Amy spędza dzisiejszy wieczór i jak ważna jest dla niej pogawędka ze służbą. Jej lordowska mość nie przebywa teraz u sie bie. Jest na pierwszym piętrze, w pokoju, który zajmował pan wicehrabia przed swoim ślubem. Czyżby Sara coś tam odkryła? Amy skinęła szybko głową lokajowi i osłaniając dłonią malutki płomyk świecy, pomknęła po schodach na górę. Amy, zapukawszy do drzwi, odczekała chwilę. Żadnej odpowiedzi, nie ma więc powodu pukać powtórnie i trzeba wejść do środka. Pokój był jasno oświetlony. Na stole nieopodal drzwi stały dwa rzędy zapalonych świec. Pani hrabino? 46

Nagle poczuła, jak czyjaś ręka wsuwa się między jej plecy i na wpół otwarte drzwi. Drzwi zamknęły się z trzaskiem. Ta sama ręka popchnęła Amy, zmuszając ją, by zrobiła kilka kroków w przód. Kiedy odwróciła się - zamarła. William Lyndhurst-Flint! Stał oparty o drzwi. Usta wykrzywione w obrzydliwym, lubieżnym uśmieszku. Dobrze, że jesteś - wycedził. - Musimy zakoń czyć pewną sprawę... Amy natychmiast cofnęła się o krok. Moja pani mnie wzywa, proszę pana. Jeśli się nie zjawię, każe mnie szukać. Twoja pani jest na dole w salonie, razem z innymi gośćmi i wcale się nie zastanawia, gdzie ty teraz jesteś. Trzeba przyznać, że nietrudno było cię tutaj zwabić. A teraz... Ostrzegam pana. Jeśli pan zbliży się do mnie, zacznę krzyczeć. A krzycz sobie, krzycz - powiedział, machnąwszy lekceważąco ręką. - I tak nikt nie usłyszy.

Wszyscy są na dole. Twój krzyk doda nieco pikan-terii naszemu spotkaniu. A mnie należy się trochę satysfakcji za ten epizod z tamtą głupią dziewczyną. Pora przypomnieć ci, Dent, gdzie jest twoje miejsce Oderwał się od drzwi i zaczął powoli zbliżać się do Amy. Jego oczy pałały żądzą i pragnieniem zemsty. Amy uratowała tamtą służącą, on w odwecie chciał teraz posiąść Amy. Na szczęście prze-rażenie i odraza, zamiast sparaliżować Amy, wyostrzyły jej umysł, który był w stanie powziąć decyzję. Jedyne drzwi w tym pokoju zasłaniał sobą 47

pan Lyndhurst-Flint, czyli drogi odwrotu nie ma. Trzeba stanąć do walki... Nie zastanawiając się dłużej, zrobiła krok do przodu, w stronę napastnika, i cisnęła mu zapaloną świecą w twarz. Niestety, nie była dostatecznie szybka. Pan Lyndhurst-Flint machnął ręką i lichtarz upadł na podłogę. Amy krzyczała już, głośno i przeraźliwie. Chcesz walczyć, taks- - wysyczał przez zaciśnięte zęby. - Ale to będzie gratka, jak wreszcie będę cię miał! Amy pochyliła się, umykając przed wyciągnięty- mi rękoma mężczyzny. Z całej siły kopnęła go. Solidny trzewik trafił w goleń. Pan Lyndhurst-Flint cicho syknął z bólu. Amy spróbowała dopaść drzwi. Niestety on, mimo bólu, był przy nich pierwszy. Nie wyjdziesz stąd, ty ognista bestio! Naj pierw zapłata! - Chwycił ją i wparł w ścianę. - Już cię mam, ty... Nie dokończył. Ktoś otworzył drzwi tak gwał-townie, że huknęły o ścianę. Czyjaś silna pięść opadła na szczękę pana Lyndhursta-Flinta. W niespodziewanym obrońcy Amy rozpoznała zarośniętego rezydenta z sypialni majora Lyndhursta. William zabełkotał coś niezrozumiale i dotknął swojej rozciętej wargi. Widok krwi na palcach rozjuszył go. To ty? - krzyknął. - Co?- Ukrywasz się przed prawem?! Jak ostatni tchórz?Ciemnowłosy mężczyzna, słysząc taką zniewagę, na moment znieruchomiał i odetchnął głęboko. To wystarczyło, żeby Lyndhurst-Flint zadał mu cios w żołądek. Mężczyzna zgiął się wpół. Przerażona Amy zakryła dłonią usta. 48

Walka, która odbyła się teraz, była krótka, lecz krwawa. Mimo że Lyndhurstowi-Flintowi udało się zaskoczyć przeciwnika, nie był w stanie go pokonać. Po kilku minutach, brocząc krwią, runął na podłogę. Ciemnowłosy mężczyzna stanął nad nim. Williamie! Ostrzegam! Nie waż się tykać tej kobiety! A kto mi zabronić Ty, zza więziennych kratek? Mężczyzna pochylił się i chwyciwszy Lyndhursta-Flinta za koszulę, zaczął ciągnąć go w górę. Panie! - W otwartych drzwiach stał Timms. Lyndhurst-Flint wyszarpnął koszulę z dłoni przeciwnika i stanął na chwiejnych nogach. Ruszajcie się, Timms! - warknął. - Idźcie szybko po majora! Widzicie przecież, co za nie spodzianka. Nasz rodzinny zbieg nam się objawił! Timms z kamienną twarzą spojrzał twardo na

49

poranionego mężczyzn,.z uwagą na jego przeciwnika, na Amy tylko przelotnie. Odwrócił się na pięcie i znikł. Marcus spojrzał przede wszystkim na Amy De-vereaux. Była śmiertelnie blada, nie sprawiała jednak wrażenia, jakby miała zaraz zemdleć. Chwała Bogu! Ale wykazała się wielką lekkomyślnością. Jak mogła przebywać w jednym pokoju sam na sam z Williamem, chłystkiem, który nie przepuści żadnej służącej? Czy Anthony wie o podłej naturze kuzyna? Teraz jednak nie pora na zastanawianie się nad Williamem. Inna sprawa jest pilniejsza. Amy musi natychmiast stąd odejść. Jeśli Anthony zacznie ją wypytywać, bardzo łatwo może dojść do ujawnienia jej prawdziwej tożsamości. Idź! - powiedział szorstko i popchnął ją lekko w kierunku drzwi. Ale.... Idź! Ja załatwię wszystko z majorem. A ten dżentelmen będzie musiał cię przeprosić. To się jeszcze okaże - wycedził William. - Myślisz, że Anthony uwierzy słowom jakiejś służącej? W prawdę zawsze uwierzy! - rzucił gniewnie Marcus, równie gniewne było jego spojrzenie na Amy, nadal stojącej pod ścianą. - Na litość boską, kobieto! Czy ty nigdy nikogo nie słuchasz?Powiedziałem, że masz stąd wyjść! Otwarła szeroko oczy, zdumiona jego porywczością. Ale skinęła głową i umknęła. Czas najwyż szy, bo w korytarzu słychać był nierówny krok Anthony'ego. Za majorem podążał Timms. Dochodząc do drzwi, Anthony rzucił rozkaz: Timms! Staniecie tu na straży! Nikt nie ma prawa wejść teraz do tego pokoju! I nikomu ani słowa, kto tam teraz jest! Timms został za progiem. Major wszedł do Środka i huknął 50

drzwiami. Był wściekły, ale głosu nie podnosił. A więc- spytał, nie spoglądając wprost ani na Marcusa, ani na Williama. Marcus zdecydował, że będzie milczeć. Było oczywiste, że przepaść między nim a Anthonym była tak samo głęboka jak przedtem. Sam widzisz! Marcus się objawił - odezwał się William. - Nie wolno ci ukrywać u siebie zbiega. On musi stanąć przed sądem. A ty, Williamie, wydałbyś swego kuzyna?-spytał Anthony łagodnym głosem. Wszyscy musimy przestrzegać prawa, An-thony. Jeśli Marcus jest niewinny, każdy sąd go ułaskawi. Na Boga! - krzyknął Marcus. - Ty chyba... Nie zapominaj, Marcusie, że ja też tam byłem przerwał William. - Słyszałem twoje groźby i twoje obelgi. Wszystkie, aż do ostatniej. Przyznaję, że tamtego wieczoru nie przebierałem w słowach. Ale to były tylko słowa. Ja nie napadłem na Frobishera. To ty tak twierdzisz - powiedział William z drwiącym uśmieszkiem. - Anthony...

Wystarczy, Williamie - warknął Anthony. - Nie mam zamiaru patrzeć, jak w środku nocy ciągną mego kuzyna do więzienia. Jutro podejmę decyzję. Ale... Powiedziałem! A ty, Williamie, o obecności Marcusa nikomu nie piśniesz ani słowa. William przygładził włosy i uśmiechnął się uprzejmie. Naturalnie. W końcu to twój dom, ty tutaj jesteś panem. Ja chciałbym tylko powiedzieć... A ja już swoje powiedziałem! - Anthony odwrócił się, chwycił 51

za klamkę i otworzył energicz- nie drzwi. -Timms! Odprowadźcie pana Sinclaira! do mojej garderoby i zamknijcie go na klucz. Ma się stamtąd nie ruszać, dopóki nie zdecyduję, co z nim zrobić. I nie dopuszczajcie do niego nikogo!

ROZDZIAŁ PIĄTY Słyszał pan polecenia majora. Tym razem, niestety, będę musiał wziąć pana pod klucz. Marcus uśmiechnął się szeroko. Nie róbcie takiej ponurej miny, Timms! Wiecie sami, że gdybym chciał, dawno już wyrwałbym się na wolność. Ale zanim zamkniecie na cztery spusty drzwi mojej celi, przynieście mi dobrą kolację! Ma się rozumieć, proszę pana. I przyniosę też gorącej wody, jeśli wolno zasugerować. Teraz, kiedy pańska obecność tutaj przestała być tajemnicą, nie ma żadnego usprawiedliwienia dla pańskiego wyglądu... O, przepraszam! Marcus znów się uśmiechnął i wszedł do garderoby. Dobrze, Timms, nie będę się opierał. Przynieście tę gorącą wodę i swoje nożyce balwierskie. Z największą przyjemnością! Timms wrócił do sypialni, Marcus słyszał, jak wychodzi na korytarz, słyszał odgłos klucza przekręcanego w zamku. Postał chwilę, gładząc się po swej miękkiej, gęstej brodzie. Trochę będzie mu jej brakowało. Tym niemniej Timms ma rację. Jeśli jutro mają zaciągnąć Marcusa do więzienia, lepiej, 52

żeby wyglądał jak dżentelmen, a nie jak zbiegły przestępca. Rozejrzał się po swoim jakże dobrze już znajomym wiezieniu. W drzwiach, prowadzących z garderoby na korytarz, nadal tkwił klucz. Marcus uśmiechnął się, wyjął klucz z zamka i schował go do kieszeni. Timms, stary żołnierz i służbista, na pewno o tych drzwiach nie zapomniał. Chciał, żeby Marcus miał klucz, nie wynikało to jednak z jego nielojalności wobec majora, to było po prostu nie do pomyślenia. Ale Timms znał Anthony'ego jak mało kto i dobrze wiedział, że kiedy gniew opadnie - zakładając, że tak się stanie - Anthony będzie żałował podjęcia pośpiesznych kroków w celu wydania Marcusa w ręce sprawiedliwości. Dlatego Timms postanowił pozostawić Marcusowi trochę swobody działania. Ot i wszystko. Marcus podszedł do okna. Noc była piękna, niebo czyste, granatowe, rozjaśnione gwiazdami. Takie niebo przypominało mu wieczory na Półwyspie Iberyjskim. Tam Marcus i Anthony walczyli razem ramię w ramię i łączyła ich wielka, niczym nie zmącona przyjaźń. Niemożliwe, żeby zniszczył ją jeden idiotyczny incydent z portrecikiem kobiety... Pukanie było nadzwyczaj dyskretne, ledwo je usłyszał. Podszedł szybko do drzwi i przyłożył ucho do chłodnego drewna. - Kto tam- spytał półgłosem.

53

To ja, proszę pana - odpowiedział konspiracyjny szept. Dent, pokojówka lady Mardon. Amy, na litość boską! Czy pani oszalałaś W każdej chwili ktoś może nadejść! Nie wolno pani tak się narażać! - Nie ryzykuję więcej niż pan - odparła ze spokojem. - Ratując mnie, pan sam wpadł w pułapkę, ujawniając swoją obecność. Teraz to pojęłam. A ja chciałam panu powiedzieć, że dowiedziałam się czegoś, co być może będzie panu pomocne. Na biurku w pokoju pana Lyndhursta-Flinta znalazłam list. Nie ukrywam, że go przeczytałam. Pan William zwracał się do swego bankiera z prośbą o pożyczkę. Zwracał się jako przyszły spadkobierca majora Lyndhursta, to miało być gwarancją... Marcus syknął. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że panna Dent mówi prawdę. William, zawsze w długach, gotów był na wszystko, byleby tylko zdobyć pieniądze. Gotów na wszystko... Czyżby on... Nie, to niemożliwe. Pomijając wszystko, William jest przecież dżentelmenem... Nagle usłyszał cichutki okrzyk Amy i podniesiony głos Timmsa. Panno Dent! Czy wolno zapytać, co pani tu robi?Przyszłam porozmawiać z dżentelmenem, który przebywa w tym pokoju. Chciałam mu podziękować. A ja, panno Dent, chciałem bardzo panią prosić, żeby pani tu nie przychodziła. Pan major wydał wyraźne polecenia.

Marcus usłyszał lekkie kroki, prawdopodobniej panna Dent szybko się oddaliła. Tak było w istocie, ponieważ po chwili klucz zazgrzytał w zamku i na; progu sypialni ukazał się Timms z dzbankiem! 54

gorącej wody i ręcznikami. - Jeśli jutro mają pana zawieźć do więzienia, panie Marcusie, powinien pan choć po części wy- glądać jak dżentelmen. Przecież pan nim jest! Niebo się zachmurzyło. Wielka szkoda. Jutro może padać, a Anthony zaprosił swoich gości na odstrzał zwierzyny. Jego stare psisko wróci ubłoco- ne i jeszcze bardziej śmierdzące niż zwykle.... Marcus, mimo późnej pory, spacerował po ciasnej garderobie. Wszyscy w tym domu zapewne; pogrążeni byli w głębokim śnie, Marcusowi jednak niespokojne myśli nie pozwalały na odpoczynek. William... On przecież też był owego wieczoru w londyńskim domu gry. Słyszał, jak Frobisher znieważał Anthony'ego, słyszał potem groźby Mar-cusa. A Marcus przed tą nieszczęsną awanturą uważany był za potencjalnego spadkobiercę An-thony'ego, choć jego majątku przecież wcale nie potrzebował. Marcus - nie. Ale William - tak. Czy William poważyłby się jakimś nikczemnym sposobem usunąć rywala? Nonsens! William jest kuzynem Marcusa, poza tym rodzonym bratem Johna Mardona. Mężczyźni z rodu Lyndhurstów są dżentelmenami. Nawet William nie upadłby tak nisko.

Znów cichutkie pukanie do drzwi prowadzących na korytarz. A mamy już trzecią nad ranem. Proszę pana... Wielki Boże! Znów Amy Devereaux! Tej kobiecie brak elementarnego poczucia własnego bezpieczeństwa! Marcus szybko wyjął z kieszeni klucz, otworzył drzwi i zanim panna Devreaux 55

zdążyła zaprotestować, wciągnął ją do środka. Ciiicho, Amy - szepnął, przekręcając klucz w zamku. W jej oczach błysnęło zdumienie. Ale pojęła i w milczeniu skinęła głową. Marcus wyjął jej lichtarz z rąk, postawił na stole. Delikatnie objął dłonią twarz i wyszeptał prosto do ucha: Panno Devereaux, w życiu nie spotkałem bardziej nierozsądnej kobiety niż pani. Pani zapewne wie, że major Lyndhurst śpi w pokoju obok. Ale ja przyszłam, żeby zaofiarować panu pomoc - odparła cichutkim szeptem, patrząc mu prosto w twarz. Nagle w jej oczach błysnęło, tego błysku nie zdołały ukryć grube szkła okularów. Marcus już wiedział. Panna Devereaux rozpoznała go. Najprawdopodobniej zaraz wyda okrzyk, dając wyraz swemu wielkiemu zdumieniu. W ostatniej chwili zasłonił jej usta ręką. Ten okrzyk zdradziłby ich przed majorem. Amy nie wyrywała się, jednak wyraz jej oczu świadczył o wielkiej odrazie do traktowania kobiet w tak niemiły sposób, i to przez mężczyznę, który został jej przedstawiony.

Niech piekło pochłonie i Timmsa, i jego umiejętności balwierskie! Zabiegi gorliwego kamerdynera przemieniły bowiem Marcusa na powrót w człowieka, którego Amy Devereaux miała przyjemność poznać przed kilkoma laty. Było oczywiste, że mimo upływu czasu zachowała go w pamięci. Marcus położył palec na ustach, nakazując ciszę. Amy skinęła głową, wtedy odsłonił jej usta. Przyszłam zaofiarować moją pomoc bezimien 56

nemu więźniowi - szepnęła cichutko. -Ale pan już nie jest dla mnie bezimienny. Pan jest porucznikiem Sinclairem. Twarz Marcusa na moment rozjaśnił uśmiech. Stare dzieje, panno Devereaux. Od wielu lat jestem po prostu panem Sinclairem. Amy skinęła głową. Słyszała o nagłym wystąpieniu porucznika z wojska. Na początku nie chciał ulec błaganiom owdowiałej matki. Jednak, jako jedyny syn i dziedzic olbrzymiego majątku, nie miał wyboru. Po dojściu do pełnoletności zrezygnował z patentu oficerskiego, stając się jednocześnie jednym z najbardziej wziętych kawalerów w londyńskiej socjecie. Ścigany był przez panny bezlitośnie, Amy widziała to na własne oczy. Może ona też powinna była zapolować na niego?- Majątek Deve-reaux rozpaczliwie potrzebował pieniędzy. Ale jej jakoś po prostu było żal młodego pana Sinclaira. Czyżby on to zauważył? I dlatego ją zapamiętał? I ten zwyczajny pan Sinclair nie jest stosowną znajomością dla damy. Uciekam przed prawem. Słyszała pani, co powiedział William.

Tak, ale... Przyszła pani zaofiarować pomoc zbiegowi? Przyszłam ofiarować pomoc człowiekowi honoru, który pośpieszył mi na ratunek. I nadal pragnę panu pomóc, panie Sinclair. Chce pani pomóc mi uciec? Jeśli pan tego pragnie, to tak. Krótki, smętny uśmiech przemknął po ustach Marcusa. Niestety, ze względu na majora nie mogę tego uczynić. I jeśli on 57

zdecyduje się wydać mnie w ręce sprawiedliwości, trudno, niech tak będzie. Panie Sinclair, pan wybaczy, ale czy mógłby mi pan powiedzieć, cóż takiego złego pan uczynił? Zbyt duża miarka wina za bardzo rozwiązała mi język, panno Devereaux. Gdyby to miało być przestępstwem, co najmniej połowa angielskich dżentelmenów znalazłaby się w więzieniu. Racja. A więc? Dobrze. Wyznam pani wszystko, ale nie będzie to budująca opowieść. Wdałem się w spór z niejakim Frobisherem. On obraził moją rodzinę. A ja, w obecności świadków, zagroziłem, że go zabiję. Dzień później ktoś napadł na tego Frobishera i zostawił go na niechybną śmierć. Odratowano go, teraz on oskarża mnie o próbę zabójstwa. Przecież to nie pan... Nie, panno Devereaux. Nie mam zwyczaju napadać na kogoś od tyłu. Ale dlaczego ten Frobisher jest pewien, że to był pan? Na początku myślałem, że Frobisher się pomylił, może rzucając na mnie oskarżenie znów był pijany w sztok. Ale okazuje się, że nie i ma wszelkie podstawy, żeby oskarżyć mnie. Bo ten, kto na niego napadł, dokładnie powtórzył moje groźby, wypowiedziane w gniewie i to przy wielu świadkach. Ależ to straszne! Teraz mogą pana powiesić! Mogą. Pan musi uciekać! Nie, panno Devereaux. Nie będę uciekał. Ale... 58

Głos Amy załamał się na widok wielkiej determinacji w szaroniebieskich oczach. Marcus Sinclair prędzej da się wtrącić do więzienia - może nawet zaprowadzić na szubienicę - ale nie zawiedzie zaufania majora. Byłby to postępek niehonorowy, niegodny dżentelmena. Palce Amy musnęły ramię Marcusa. Panie Sinclair, jeśli nie mogę pomóc panu w ucieczce, proszę przynajmniej pozwolić pomóc sobie w udowodnieniu pańskiej niewinności. Proszę mi tylko powiedzieć, co mam zrobić. Niczego nie może pani zrobić. Dłoń Marcusa delikatnie musnęła policzek Amy. A ponadto, panno Devereaux, ponieważ pani konsekwentnie ignoruje moje ostrzeżenia, zmuszo ny jestem jeszcze raz nalegać, by poniechała pani tej niebezpiecznej maskarady.

Amy zaczęła gwałtownie kręcić głową. Marcus unieruchomił jej głowę, obejmując dłońmi jej twarz. Wykazuje się pani odwagą, Amy, i wielką determinacją. Wspaniałe zalety, raczej niespotykane u dam. Jednocześnie jednak wykazuje się pani całkowitym brakiem zdrowego rozsądku. Nie dość, że pozwala pani sobie na tę głupią maskaradę, chce pani jeszcze pomagać komuś, kto z prawem jest na bakier. Czyli jest tak, jakby pani za wszelką cenę chciała doprowadzić siebie do upadku. Amy nie odpowiedziała. Zamknęła oczy, skupiając się teraz 59

prawie całkowicie na cieple dłoni pana Sinclara. Jak cudownie... w całym ciele Amy zaczyna pojawiać się takie rozkoszne mrowienie... Amy - powiedział miękko. Nie otworzyła oczu. Pan Sinclair prawdopodobnie zacznie znów nalegać, żeby wyjechała z Lynd-hurst Chase. A ona teraz jeszcze bardziej niż przedtem zdecydowana była tu pozostać. Amy... Na ustach czuła jego ciepły oddech. Na pewno ma zamiar ją pocałować, na pewno„. Ale on ją puścił. Powieki Amy natychmiast się uniosły, z jej ust wydobył się cichutki jęk rozczarowania, którego, niestety, nie udało jej się stłumić. Jego reakcja była natychmiastowa. Błagam, niech pani nie wzdycha, droga panno Devereaux! Nie jestem tego wart. Pani nie powinna mieć w ogóle ze mną do czynienia. Gdybym był wolnym człowiekiem, wtedy... Ale o czym tu mówić! Błagam, niech pani niczego nie robi, nie naraża się więcej z mojego powodu.... Amy milczała. Patrzyła tylko na niego, więc on teraz też tylko patrzył na nią. Pokusa, jaką ucieleśniała, była przeogromna. Pragnął przygarnąć pannę Devereaux do swego pobudzonego ciała i całować ją, póki namiętność nie odbierze jej całkowicie jasności umysłu. Ale ona była niewinna, może przerazić się jego żarliwości... Nagle do głowy przyszła mu myśl, która otrzeźwiła go jak kubeł lodowatej wody. Pannę Devereaux miał ochotę pocałować już podczas ich pierwszego spotkania. Był wtedy kompletnie nagi, odwrócił się, naturalnie, tym niemniej - był nagi. A ona nie okazała ani zdziwienia, ani strachu. Albo osłupiała, albo ma zwyczaj odwiedzania dżentelmenów w ich 60

sypialniach. Dlaczego? - spytała cicho. - Przecież pan narażał się dla mnie, uratował mnie przed panem Lyndhurstem-Flintem. On mnie napastował. Dziwi się panii – rzucił szorstko. - Skoro zdecydowała się pani przebywać sam na sam z takim człowiekiem... Ja? Zdecydowałam się?- Przecież on zwabił mnie tam podstępem! Przysłał lokaja, który powiedział, że w tym właśnie pokoju czeka na mnie lady Mardon. Marcus w ostatniej chwili zmełł w ustach przekleństwo. Wygląda na to, że znów powinienem panią przeprosić, panno Devereaux... Amy powoli skinęła głową. -... ale nie mam zamiaru kajać się, że tak stanowczo odrzucam pani pomoc. Przyznaję, mam pewne podejrzenia. Jeśli okażą się słuszne, będę mógł bardzo łatwo przedstawić dowód mojej nie winności. Dlatego jeszcze raz dziękuję za zaofiaro wanie mi pomocy, ale nie mogę jej przyjąć. A teraz powinna pani już stąd iść. Pełen determinacji układ ramion panny Deve-reaux przekazał mu, że nie zamierza wykonać jego polecenia. Nie ruszyła się z miejsca, zamiast tego wyraziła głośno konkluzję, do której właśnie doszła: Pan uważa, że winien jest William Lyndhurst-Flint?Na Jowisza! Ależ ona jest bystra! On próbuje handlować swoimi nadziejami. A jeśli pan rzeczywiście zostanie spadkobiercą majora, nadzieje pana Williama okażą się płonne. Co innego, gdyby pana skazano. 61

Amy... Dowód na to, jeśli istnieje, znajduje się w pokoju pana Lyndhursta-FIinta. Jutro dżentelmeni ruszają na polowanie. Będę miała więcej czasu na dokładne przeszukanie pokoju pana Williama. Nie! Krótkie słowo zostało wypowiedziane o wiele za głośno. Czy Anthony usłyszał? Nie - powtórzył Marcus, zniżając głos do szeptu. - Błagam panią. To zbyt niebezpieczne. Amy przechyliła głowę na bok, po jej twarzy przemknął uśmiech. Dygnęła. -Przekażę panu wiadomość, co znalazłam. I to wcale nie będzie niebezpieczne, Timms cały dzień będzie przy majorze. Amy... Muszę już iść. Pan zatrzymał mnie tu zbyt długo. Ale dlaczego pani... Amy uśmiechnęła się i położyła palec na ustach. Marcusowi nie pozostało już nic innego, jak też tylko się uśmiechnąć. Jest pani porywającą istotą, panno Amy Devereaux. Jeśli pozostanie pani tu jeszcze minutę dłużej, nie odpowiadam za siebie. Zrobił krok w jej stronę. Ku jego zdumieniu, Amy wcale nie ruszyła się z miejsca, nie przestając się uśmiechać. Amy! - powiedział groźnie. Hmm... Cóż robić... Zmusił się, żeby obejść dookoła tę cudowną pannę Devereaux i przekręcić klucz, w zamku. Zmykaj, ty szalona dziewczyno - szepnął, podając Amy swoją dłoń. Pozwoliła podprowadzić się do drzwi i delikatnie wypchnąć na korytarz. Pozwoliła też na pożegnanie ucałować swoje smukłe 62

palce. To, co on robi, to jest szaleństwo, naprawdę. Marcus oparł się plecami o drzwi i wydał z siebie długie, płynące z głębi duszy westchnienie. To nie Amy Devereaux postradała zmysły. To on, Marcus. Powinien był powiedzieć jej prawdę o Nedzie. Przy okazji wyszłaby na jaw rola, jaką w porwaniu odegrał Anthony, ale cóż... Amy dla Marcusa podejmuje się wielkiego ryzyka, on powinien przynajmniej rozwiać jej obawy co do brata. Pragnęła przecież tego rozpaczliwie. Rozsądek nakazywał jednak wyciszyć emocje. Jeśli Marcus zdradzi miejsce pobytu Neda, Amy za wszelką cenę będzie chciała tam pójść, zobaczyć Neda na własne oczy. Zrobi to, a przy okazji prawdopodobnie miejsce pobytu Neda przestanie być tajemnicą. A Anthony postąpił bardzo mądrze, biorąc gadatliwego chłopaka na jakiś czas pod klucz. Zresztą długo to już nie potrwa, jeśli Anthony zdecyduje się przekazać Marcusa w ręce sprawiedliwości. Pogrążony w zadumie, bezwiednie przeczesał icką włosy. Poczuł, że są o wiele krótsze niż ostatnio. Timms rzeczywiście zadbał o to, by prezentował się jak dżentelmen. Marcus podszedł do okna i spojrzał na nocne niebo. Świt niedaleko, ale kilka gwiazd świeciło jeszcze swoim blaskiem. One zawsze tam były, zawsze takie same. Można na nich polegać. Tak samo można polegać na Amy Devereaux. Ona zdecydowana jest walczyć po stronie Marcusa z całym światem. Niezależnie od tego, co Marcus powie czy zrobi. Nic jej nie powstrzyma. Nigdy dotąd nie spotkał takiej kobiety jak Amy. Wydaje się być teraz zupełnie inna niż tamta młodziutka debiutantka podczas swego pierwszego sezonu w Londynie, który skończył się dla niej zbyt szybko z powodu choroby ojca i jego śmierci. Nie 63

mogła mieć wtedy więcej niż osiemnaście lat. Mar-cus był starszy od niej zaledwie o kilka lat, ale on już w wieku dwudziestu dwóch lat nauczył się być czujnym wobec niezamężnych dam. Panny na wydaniu czyhały na jego fortunę, cudem - raz dzięki interwencji Anthony'ego - udało mu się uniknąć ożenku. Podczas tamtego sezonu tańczył z Amy Deve-reaux. Wiele razy. Dlaczego? Jego wspomnienia były raczej mgliste. Ładna twarz, miłe usposobienie, lekki krok w tańcu. Czy to wszystko?Nie, musiało być coś więcej. Było. Naturalnie. Zaprowadził ją na balkon i w chwili szaleństwa próbował ją pocałować. Teraz to sobie przypomniał dokładnie, nawet zapach Amy, zapach miodu. Amy Devereaux była tak ponętna, że wszystkie jego obawy co do panien na wydaniu nagle wyleciały mu z głowy. Ale Amy, śmiejąc się perliście, po prostu uciekła. Inna młoda dama postąpiłaby inaczej. Siarczysty policzek, albo - co gorsza - całkowita uległość podszyta nadzieją, że może uda się go usidlić... Marcus uśmiechnął się. Amy Devereaux zawsze była niezwykłą istotą - szkoda, że wtedy tego nie spostrzegł. Był zbyt młody, żeby pojąć, ile ta istota jest warta. Teraz wiedział.

ROZDZIAŁ SZÓSTY Wtedy powiedziałam mu, że przeszukam pokój - zakończyła Amy relację, starając się ignorować leciutki wyrzut sumienia z powodu swojej niedyskrecji. W końcu pan Sinclair i tak zdradził już swoją obecność, połowa domowników musiała słyszeć o 64

walce dwóch dżentelmenów. A poza tym Amy potrzebowała pomocy Sary. I Marcus się zgodził? Nie wierzę, Amy. Marcus nigdy by nie pozwolił, żebyś narażała się dla niego. Prawdę mówiąc, Saro, nawet mi zabronił, ale ja i tak go nie posłucham. Wszyscy dżentelmeni ruszają jutro na polowanie i zabierają ze sobą swoich służących. Mogę śmiało wślizgnąć się do pokoju pana Lyndhursta-Hinta, to zresztą sąsiedni pokój, czyli nie będzie to trudne. Ale bardzo niebezpieczne! Widzę jednak, że nie dasz sobie wyperswadować tego szalonego kroku i mnie nie pozostaje nic innego, jak udzielenie ci pomocy. Zastanówmy się... Tak, sytuacja nie jest zła. Cassie wczoraj zaproponowała urządzenie dzis pikniku dla dam na dachu. Będziemy mogły przyglądać się strzelaniu, Cassie sugerowała nawet skorzystanie z teleskopu. Zwykle służba nie przesiaduje na dachu, ale jestem pewna, że Cassie zabierze ze sobą swoją pokojówkę. Postaram się, żeby Eliza była czymś zajęta, podawaniem lunchu i tak dalej. Jednym słowem, żeby nie schodziła na dół i nie wchodziła ci w paradę. Ciotkę Harriet też bez trudu da się zwabić na dach. Ciotka, choć chuda jak szczapa, lubi sobie dobrze podjeść. Powiem jej, że cała służba idzie obsługiwać dżentelmenów, więc jeśli ma ochotę na lunch, zapraszamy na dach, Cioteczka da się skusić, zapewniam cię, i zabierze, naturalnie, ze sobą swoją damę do towarzystwa. Krótko mówiąc, zbierzemy się wszystkie na dachu i w którymś momencie wyślę cię na dół pod jakimś pretekstem. I ty wtedy spokojnie przeszukasz sobie pokój pana Williama. Piknik na dachu dla czterech dam wymagał niemało zachodu. Ponieważ cała męska służba zajęta była przy dżentelmenach, dwie pokojówki przez ponad pół godziny biegały w górę i w dół po kręconych schodach, prowadzących do kopuły, z której wychodziło się na płaski dach. Wynosiły tam składane stoliki, 65

krzesła, poduszki, koszyki i mnóstwo innych rzeczy, bez których ponoć piknik nie mógł się odbyć. Widok z dachu był wspaniały. Amy, z poduszkami w objęciach, przystanęła, aby porozkoszować się nim przez moment, niestety, bardzo krótki, ponieważ do jej uszu dolatywał już zrzędliwy głos starszej pani. Te poduszki mają służyć wygodzie dam, moja dobra kobieto, a nie skłaniać cię do marzeń! Po dachu drobnymi kroczkami podążała panna Lyndhurst, w ślad za nią dama do towarzystwa. Starsza pani w jednym ręku trzymała swoją nieodłączną parasolkę, drugą opierała na laseczce. Amy nie była jednak pewna, czy damie ta podpórka naprawdę jest niezbędna. Stanowiła raczej rodzaj rekwizytu, wykorzystywanego do poszturchiwania powolnych służących. Dygnęła i zaczęła pospiesznie rozkładać poduszki na krzesłach dla dam. Wiedziała dobrze, że teraz lepiej zmilczeć. Żadna ze służących nie ośmielała się kruszyć kopii z jędzowatą starą panną. Nie, nie tutaj! - Panna Lyndhurst gwałtow nym ruchem przesunęła poduszkę na swoim krześ le. - Może i ja posunęłam się trochę w latach, ale nie wyschłam jeszcze na wiórek, żeby kłaść mi podusz kę w tym właśnie miejscu! Ma leżeć tutaj! Saro! Ta twoja służąca nie zna się na niczym! Sara i lady Quinlan weszły właśnie na dach, obie mrużąc oczy przed blaskiem słońca. Ach, droga ciociu - odezwała się z uśmiechem lady Quilan - jakie szczere wyznanie! Dlaczegóżby nie?- Sara naprawdę powinna dobrze się zastanowić, zanim kogoś najmie na służbę. Ale mnie chodzi o coś innego! - A o co, moja droga? 66

A o to, droga ciociu, że dotychczas nie słyszałam z cioci ust najmniejszej skargi na wiek. Czy droga ciocia dziś jakoś szczególnie odczuwa ciężar swych lat? Wspaniale... - syknęła ciotka. - Przechodzisz samą siebie, Cassie. Twoja zuchwałość nie zna granic. A ty, Saro Mardon, jesteś niewiele lepsza. Widzę doskonale, jak zachęcasz Cassie do skandalicznego zachowania. Kiedy ja byłam w waszym wieku... Dent! - odezwała się Sara ostrym głosem. - Razem z Ebdon zejdźcie teraz na dół po lunch. Pośpieszcie się! Obie pokojówki, wymieniwszy porozumiewawcze spojrzenia, ruszyły ku schodom, żegnane jazgotem panny Lyndhurst. Za moich czasów dziewczęta w waszym wie ku były bardzo skromne, starszym osobom zawsze, okazywały wielki szacunek. Nawet dziewczęta, którym udało się złapać utytułowanych mężów... Tace, pełne jedzenia i naczyń, w pierwszej chwili nie wydawały się ciężkie, ale kiedy pokojówki doszły do kręconych schodów, ręce Amy bolały już porządnie. Praca służącej to jednak nie przelewki. Przed schodami zatrzymała się na chwilę, żeby złapać oddech i powoli zaczęła wchodzić na górę; Schody były nie tylko kręte, lecz i wąskie, trzeba było nie lada zręczności, żeby umiejętnie manewrować ciężką tacą. Ale udało się i Amy z tacą w ręku wyszła na pełne słońce.

67

Panna Lyndhurst siedziała w swoim krześle. Naturalnie, usta jej się nie zamykały. W ręku, zamiast laseczki, trzymała otwartą parasolkę. Jej dama do towarzystwa, panna Saunders, siedziała obok z otwartą książką na podołku. Sara stała przy balustradzie i obserwowała przez teleskop strzelających dżentelmenów. Lady Quinlan stała obok, osłaniając ręką oczy przed słońcem. Nareszcie! - rzuciła zjadliwie panna Lynd hurst. - Myślałam, że już nigdy nie przyjdą. Na pewno plotkowały gdzieś pod schodami. Amy wiedziała, że lepiej się nie odzywać. Ale popędliwa Ebdon wcale nie miała zamiaru milczeć. Ignorując pannę Lyndhurst, zwróciła się do swojej pani. Przepraszamy za zwłokę, musiałyśmy czekać, aż wydadzą lunch dla dżentelmenów. Czy mamy już podawać, milady? Tak, bardzo proszę. Dziękuję, Elizo. Postaw może... Wielki Boże! - wykrzyknęła nagle Sara, z okiem wciąż przyłożonym do teleskopu. Lady Quinlan odwróciła się. Co się stało? Wiesz, jak William zawsze dba o swój wygląd. Najmniejsza plamka, a on dostaje prawie apopleksji. A teraz, proszę, rozmawia z jakimś chłopcem, a ja większego oberwańca chyba w życiu nie widziałam. Nie pojmuję, jak William pozwolił temu łobuziakowi zbliżyć się do siebie! Och! Coś podobnego!

Co? Co teraz widzisz? Saro, proszę, puść mnie do teleskopu. Ja też chcę popatrzeć! Niestety, nie ma już na co. Dzieciak poszedł. Bez wątpienia chciał wyciągnąć od Williama parę pensów. Od Williama ?! - Panna Lyndhurst prawie i prychnęła. Przecież on jest goły jak święty turecki. 68

Sara przesunęła obiektyw w inną stronę. Zdaje się, że nasi dżentelmeni zrobili sobie przerwę na lunch. Proponuję pójść za ich przy kładem. Z cichym trzaskiem zamknęła teleskop i zwróciła się do swoich towarzyszek: Chyba nie potrzebujemy obu dziewcząt do obsłużenia czterech dam. Cassie, jeśli się zgodzisz, żeby lunch podała Ebdon, wyślę Dent na dół. Chcę, zeby dokończyła szycia. Ona, niestety, jest w tym powolniejsza, niż bym sobie tego życzyła. Lady Ouinlan skinęła głową. Dent, nie jesteś teraz tutaj potrzebna. Wracaj do mego pokoju i dokończ naprawianie falbanek przy tej żółtej sukni. Po południu wszystko ma być gotowe. Amy dygnęła. Tak, milady - powiedziała, skromnie spuszczając oczy. Wrócisz, jak z tym wszystkim się sprawisz. Pomożesz Ebdon znosić na dół krzesła i stoliki. Tak, milady. Amy ruszyła ku kopule. Była zachwycona. Sara Mardon grała swoją rolę znakomicie. Nawet ta stara, chytra panna Lundhurst niczego nie podejrzewała. Tym razem, gdy schodziła na dół, niósł się za nią miły, melodyjny głos Sary. - Panno Saunders, czy po lunchu mogłaby pani nam coś poczytać?- Słuchanie pani to naprawdę wielka przyjemność... I nadal nic. Amy rozłożyła przed sobą kolejny drogi surdut z sukna w najlepszym gatunku i zabrała się za systematyczne sprawdzanie kieszeni. Przeszukała już wszystkie szuflady i inne miejsca, gdzie miała nadzieję coś znaleźć. Pozostały tylko ubra69

nia pana Lyndhursta-Flinta. Co będzie, jeśli Amy nie znajdzie niczego"? O tym wolałaby nie myśleć. Ani o zamkniętym w garderobie panu Sinclairze, który w każdej chwili może być wtrącony do więzienia. Marcus Sinclair... Jakże ona mogła nie rozpoznać go od razu! Zmienił się niewiele, przede wszystkim był teraz starszy o siedem lat, ale przecież to nadal ten sam człowiek. Jednak ta jego broda zakrywała pół twarzy, a ona poza tym w jego obecności czuła się bardzo skrępowana. Dlatego starała się w ogóle na niego nie spoglądać. Jeszcze jeden surdut. Tak bardzo chciała mu pomóc. Wiedziała, że jest niewinny, oskarżanie go o nikczemną zbrodnię było absurdem. Skąd jednak u niej taka pewność?- Wszyscy zdają się być przekonani o jego winie, prawdopodobnie z majorem włącznie.

Ale Amy nie miała wątpliwości. Bo Marcus Sinclair jest człowiekiem honoru. Amy ma na to dowody. Przecież pan Sinclair, nie dbając o własną trudną sytuację, rzucił się jej na ratunek. Dla Amy było to całkiem nowe doświadczenie. W całym jej dotychczasowym życiu nikt jeszcze nie próbował jej chronić. To ona po śmierci ojca wspierała matkę, potem młodszego brata... Ostatni surdut. Ostatnia kieszeń. Pusta. Wsunęła się z powrotem do sypialni Sary i opadła ciężko na krzesło przed małym biureczkiem. Co robić? Nie mogła nawet pomyśleć o tym, że stanie przez Marcusem i będzie musiała przyznać się do porażki. A niebawem major i pozostali dżentelmeni wrócą do domu z polowania. Czy major spełni swoją groźbę?- Marcus jeszcze tego samego dnia może być 70

przewieziony do więzienia. I to będzie wina Amy. Opuściła głowę i zakryła twarz rękami, nie zamierzała jednak poddawać się rozpaczy. Nie będzie płakać. Musi być jakiś dowód. Musi! Co to może być? Przecież nie znalazła nawet tego listu do bankiera pana Lyndhursta-Flinta, prawdopodobnie został już wysłany. Albo też pan Lyndhurst-Flint ma ten list przy sobie. Zaraz, zaraz... Przecież o to właśnie chodzi! William LyndhurstFlint na pewno nie zostawił w pokoju czegoś, co nie powinno się dostać w niepowołane ręce! Kieszenie, które Amy powinna przeszukać, to kieszenie surduta, który pan Lyndhurst-Flint ma właśnie na sobie. Czy powiedzieć o tym Marcusowi?Będzie wściekły, że Amy znów chce się narażać. Ale trzeba mu przekazać jakąś wiadomość, i to jak najszybciej, zanim dżentelmeni powrócą z polowania. Amy wstała, odruchowo wygładziła fałdy spódnicy i szybkim krokiem podążyła do drzwi więzienia Marcusa. Zastukała jak najciszej. Kto tam? To ja, Dent - odpowiedziała. I ciszej: - To ja, Amy. Usłyszała cichy zgrzyt klucza. Nie, nie, proszę nie otwierać drzwi. Przyszłam tylko panu powiedzieć, że... Bardzo mi przykro, panie Sinclair, nie znalazłam niczego. Ale jest jeszcze jedna szansa. Jeśli jakiś dowód istnieje, pan William ma go na pewno teraz przy sobie. Dlatego wieczorem, kiedy zejdzie na kolację, przeszukam jego pokój jeszcze raz. Nie! Okrzyk Marcusa oddawał zarówno wściekłość, jak i rozpacz. Na litość boską, Amy! Proszę więcej się nie 71

narażać! On naprawdę bał się, że Amy może przytrafić się coś złego. Na pewno wynikało to ze zwykłej ludzkiej życzliwości, tym niemniej sprawiało Amy wielką radość. Wrócę tu najszybciej, jak będę mogła. Błagam, niech pani więcej tu nie przychodzi. To zbyt niebezpieczne. -W takim razie jak ja panu przekażę wiadomości? Nawet grube drzwi nie zdołały przytłumić głębokiego westchnienia. Pani jest niepoprawna, panno Devereaux!W takim razie ja przyjdę do pani. Nie, nie wolno panu. Do mojego pokoju można dojść tylko po schodach dla służby. Ktoś może pana zobaczyć. W takim razie spotkajmy się gdzieś indziej. Bo jeśli pani przyjdzie tutaj, przysięgam, że nie odezwę się ani słowem. W takim razie może... może spotkajmy się na dachu. Służbie nie wolno wchodzić na dach. Z pokoi dla służby nie ma w ogóle dojścia do tych kręconych schodów. Teraz zza drzwi dobiegł cichy śmiech. Idealne miejsce na schadzkę... Naprawdę skłonna jest pani spotkać się ze mną w takim miejscu?Amy wcale nie była w nastroju do żartów. I że też jemu chce się żartować! Przecież tu chodzi o jego życie. Tak, jestem skłonna - oświadczyła. - Proszę czekać na mnie, kiedy minie pora kolacji. Przyjdę najszybciej, jak będę mogła. Kiedy Amy z powrotem wspinała się po kręconych schodach, z góry dobiegał teraz niski, dźwięczny głos panny Saunders, zabawiającej damy lekturą sonetów Szekspira. Czytała 72

urzekająco. Amy przystanęła, żeby choć przez chwilę, rozkoszując się pięknym słowem i pięknym głosem, zapomnieć o swoich smutkach. O zaginionym bracie, o niebezpieczeństwie grożącym Marcusowi Sinclairowi. Wyobrazić sobie, że znów jest się damą i wszystko jest normalnie. Z dołu dobiegły jakieś męskie głosy. Koniec słodkiej chwili zapomnienia. Amy szybko podążyła na górę, do Sary. Sara słuchała sonetów z prawdziwą przyjemnością, nie odrywając oczu od panny Saunders. Lady Quinlan także. Oczy panny Lyndhurst natomiast były zamknięte, głowa lekko pochylona do przodu. Eliza Ebdon stała w pewnej odległości, wyglądała na potwornie znudzoną. Sara szepnęła: Udawaj zakłopotaną, Amy. Jakbym właśnie cię strofowała. Amy zrobiła potulną minę, spuściła oczy i splotła palce dłoni. Znalazłaś coś? Nie. Nic nie znalazłam. Może nie warto było szukać. A może nie szukałaś we właściwym miejscu. Ten mały oberwaniec, z którym rozmawiał William, podał mu jakąś kartkę. Jestem tego pewna. Amy spojrzała na nią ze zdumieniem, dokładnie w chwili, gdy panna Saunders zaczynała następny sonet: Zdrady są w związku dusz wiernych nieznane...4 4 William Shakespeare, Sonet 116, przekład Maciej Słomczyński.

Amy... - syknęła Sara i pogroziła palcem. - Nie zapominaj, że cię strofuję. Opuść głowę. Wszystko widziałam przez teleskop. William rozglądał się dookoła, jakby chciał się upewnić, że nikt go nie 73

widzi. Jestem pewna, że było to coś bardzo waż nego, skoro pozwolił zbliżyć się do siebie takiemu łobuziakowi. On... O, mój drogi hrabio! Już z po wrotem ? Na dach wkraczali hrabia Mardon i major Lynd-hurst. Panna Lyndhurst drgnęła niemal konwulsyj-nie, wyprostowała się w swoim krześle, ręce uniosły się w celu sprawdzenia położenia koronkowego czepeczka. Panna Saunders natychmiast przerwała czytanie, zamknęła książkę i wsunęła do swojej torby. Wstążki budki jak zwykle były ciasno zawiązane pod brodą, rondko prawie całkowicie zasłaniało twarz. Sara wyszła na spotkanie małżonkowi, który uniósł jej dłoń i elegancko złożył na niej pocałunek. Sara zabawnie zmarszczyła nosek. A fe, milordzie! W takim stanie nie powinien pan przystępować do dam! Hrabia zaśmiał się. A nie mówiłem, Anthony? Tak mnie popędza łeś i teraz naraziłem się swojej małżonce. Lady Quinlan zachichotała. A czy mój małżonek też zdecydował się na powrót do domu ? Naturalnie. Najpierw jednak postanowił zmyć z siebie brud polowania. Zapewne jest teraz w swojej sypialni.

74

Lady Quinlan powoli uniosła się z krzesła, zrobiła kilka wdzięcznych kroków i złożyła parasolkę. Słońce pali tu niemiłosiernie - oświadczyła. Proszę wybaczyć, ale zejdę na dół, poszukam tam chłody. Hrabia i hrabina wymienili znaczące spojrzenia, nie odezwali się jednak ani słowem. Major Lynd-hurst w nic nie wnikał, podszedł tylko do pustego krzesła, które zajmowała lady Quinlan, podsunął je nieco bliżej panny Saunders i rozsiadł się wygodnie. Proszę wybaczyć, czy mogłaby pani dalej ra czyć nas pięknym słowem - Jak to idzie dalej i „Albowiem miłość nie będzie miłością, jeśli jest zmienna, mogąc mieć odmianę"... Panna Saunders, z głową pochyloną niemal do kolan, nerwowo zaczęła szperać w torebce. Wyglądało na to, że nie jest w stanie odszukać książki. Major wyciągnął rękę. Może pomogę pani ? Panna Saunders mocniej chwyciła za torebkę, major zdawał się być gotowy wyrwać ją z jej rąk. Uniemożliwiła to laseczka, która z cichym świstem opadła na jego dłoń. Cóż ty wyprawiasz, Anthony! Żaden dżentel men nigdy nie szpera w torebce damy! Panno Saunders, proszę łaskawie zejść na dół i przygoto wać mi suknię na wieczór. Tutaj nie jest pani już potrzebna. -Jak pani sobie życzy, panno Lyndhurst. Panna Saunders skwapliwie podniosła się z krzes ła, chwyciła za swoją torebkę i parasolkę.

75

Major wstał również i ofiarował pannie ramię. Pani pozwoli, panno Saunders. Poniosę pani torebkę. Nie rób sobie kłopotu, Anthony - rzuciła szorstko panna Lyndhurst. - Panna Saunders jest w stanie bez niczyjej pomocy zejść po paru schodkach. A ja z chęcią skorzystam z twojego ramienia. Chciałabym przejść się po tym twoim dachu. Całe popołudnie czekałam na towarzystwo dżentelmena. Chodź, pokażesz mi wszystko, co godne jest uwagi. Ku zdumieniu Amy, major nie dyskutował, mimo że jego kark poczerwieniał. Prawdopodobnie obawiał się, że jakikolwiek sprzeciw urazi starszą panią. Po prostu skłonił się i podał jej ramię. Dziękuję, Anthony! -Panna Lyndhurst uśmiech nęła się promiennie i machnęła swoją trąbką mniej więcej w kierunku jeziora. - Interesujący kawałek wody. Hodujesz tam pstrągi?Marcus usłyszał kroki w sypialni majora i zgrzyt klucza, obracanego w zamku. Wstrzymał oddech. Czyżby nadeszli już siepacze? Ośmielam się zapytać, czy pan aby nie głodny, panie Sinclair? Chwała Najwyższemu! To tylko Timms! Czy to ma być ostatni porządny posiłek w moim życiu, Timms, zanim przejdę na chleb i wodę? Nie wiem, proszę pana. Major dziś jest jakiś... niepodobny do siebie. Wczoraj wieczorem wypił chyba za dużo brandy. Marcus wybuchnął śmiechem. Czy mam rozumieć, że majora coś gryzie? Ja tego nie powiedziałem, proszę pana. A jak było na polowaniu? 76

Szczerze mówiąc, panu majorowi szło dziś fatalnie. Marcus uśmiechnął się. Biedny Anthony. Jeśli rzeczywiście pofolgował sobie z brandy, w głowie mu na pewno łupie. A sen miał ciężki, dlatego nie obudził się podczas nocnej wizyty Amy w garderobie. Szkoda, że Marcus o tym nie wiedział, oszczędziłoby to niepotrzebnych emocji. A nie wiecie, Timms, jaka zapadła decyzja? Wczoraj przecież miał odbyć się sąd nade mną. Nie mam pojęcia, panie Marcusie, naprawdę. Wiem tylko, że pan major chce dziś porozmawiać z panem hrabią. Przecież to sprawa poważna. Naturalnie, że poważna, Marcusowi z trudem jednak udało się ukryć radość. John Mardon był prawym, zrównoważonym człowiekiem, nie pozwoli, żeby krewkim Anthonym rządziły emocje. Jeśli John włączy się do sprawy, Marcus ma gwarancję, że zostanie spokojnie wysłuchany. Niezależnie od tego, co wydarzy się potem. No, i gdzież te smakołyki, Timms? Chyba nie chcecie mnie tu głodzić.

Brak strony 206 & 207

77

Aha... Marcus nerwowo przeczesał ręką włosy. Czyli teraz wiadomo, dlaczego William prosi bankiera o pieniądze. Musi opłacić człowieka, które- go wynajął, aby napadł na Frobishera. Ten człowiek kręci się gdzieś tu w pobliżu. Jeśli William go nie spłaci, wyda go. I ten list stanowi dowód, że pański kuzyn winien jest tej napaści. Tak. Nie! Do diabła! Przecież wspomniała pani, że w liście nie wymieniono jego nazwiska. Czyli nie jest to dowód przeciwko niemu. Jest dowód. Ten list został znaleziony w kieszeni jego surduta. Powiem o tym majorowi. Nie. Nie wolno pani tego robić. Marcus usiadł obok Amy. Usiadł bardzo blisko. William na pewno wszystkiemu zaprzeczy, A dla Anthony'ego słowa służącej mniej będą znaczyć niż słowa członka rodziny. Ale chyba da wiary słowom damy szlachetnie urodzonej ? Nie wolno pani zdradzać, kim pani jest naprawdę. To byłoby szaleństwo. Amy uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Major Lyndhurst ma prawo znać całą prawdę. Jeśli będzie to konieczne, wyjawię mu, kim jestem. Marcus westchnął tylko. -O, tak. Nie wątpię, mój śliczny głuptasku. Jeśli potrzebowałem jeszcze jednego dowodu, że pani jest inna niż pozostałe młode damy, to właśnie mi go pani dostarczyła. Jest pani jedna na milion, panno Amy Devereaux. Tym niemniej, proszę dać mi słowo, że nie zdradzi pani Anthony'emu swego sekretu. Nalegam. Znajdziemy jakiś inny sposób. Wsunął kartkę do kieszeni. Proszę dać mi słowo, Amy. A jaki to będzie inny sposób? - spytała cicho. Uśmiechnął się i objął dłońmi jej twarz. 78

Zastanowimy się. Ale teraz nie puszczę pani, dopóki pani mi nie obieca. Nie puszczę pani, choćbym miał czekać całą noc. Pan jest tyranem. Bez wątpienia. Ale dobrze wiem, co mówię. Pani nie zrujnuje swojej reputacji, żeby mnie ratować. Proszę mi to obiecać. Ja... Proszę, Amy. Nie sposób było odmówić, kiedy on przemawiał do niej takim głosem. Dobrze. Daję panu słowo. Panie Marcusie, a czy to prawda, że jest pan taki groźny... i na szpady, i na pistolety?W porównaniu z Williamem prawdopodobnie tak. William nigdy nie służył w wojsku. Wyzwie go pan na pojedynek?Marcus zasępił się. Wstał, przeszedł wolno kilka kroków. Sam nie wiem - powiedział po chwili. - Wil liam jest moim kuzynem. I rodzonym bratem Johna. Ale... - odwrócił się ku Amy, chwycił ją za ręce i pomógł jej wstać. - Najważniejsze, że sprawa wyjaśniona, panno Devereaux. Ten list przynajmniej dla Anthony'ego będzie dowodem, ze nie jestem tchórzem, napadającym na ludzi od tyłu! I to znaczy dla mnie bardzo wiele. Anthony jest moim najlepszym przyjacielem. Świadomość, że przestał mi ufać... Ale dlaczego? Skoro jest pańskim przyjacielem, powinien... Nie mówmy teraz o tym, Amy. Amy nie odezwała się, wyczuwając, że ta sprawa dla Marcusa jest szczególnie przykra. Posmutniał i Amy, pragnąc dodać mu otuchy, zaczęła delikatnie głaskać jego dłonie. O, Boże! Amy! Chwycił ją w ramiona i zaczął całować, zachłannie, namiętnie. 79

Nawet nie próbowała się opierać. Wiedziała, że na tę chwilę czekała całe życie. Pokochała go i on ją pokochał. Ona ocaliła go, teraz należała jej się za to nagroda. On należał do niej. Nie było potrzeby nadal okazywać powściągliwości... Pocałunek trwał i trwał. Marcus pragnął z całego serca posiąść tę cudowną, wzbudzającą podziw kobietę. Była naprawdę jedna na milion. Ale im dłużej ją całował, pieszcząc i smakując jej usta, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że ta kobieta jest niewinna. Nigdy przedtem nikt nie całował jej tak namiętnie. Ale na jego pocałunki odpowiadała ze zdumiewającą namiętnością i uległością. Jeśli Marcus zapragnie ją posiąść, ona nie będzie się opierać. Oderwał usta od jej warg.

80

- Amy, to szaleństwo! -Dlaczego? Słysząc to zdumiewające pytanie, Marcus ni to krzyknął cicho, ni to się zaśmiał. Boże miłosierny! Chroń mnie od kobiet nie przejednanych! To szaleństwo, dziewczyno najmil sza, ponieważ jesteś damą niezamężną, a ja jestem mężczyzną. Ponieważ jesteśmy sami, bez żadnej przyzwoitki, w środku nocy! Czyż mogą istnieć okoliczności bardziej niesprzyjające? Amy, z uśmiechem pełnym satysfakcji, objęła go ramionami za szyję. Nie! Ale moja reputacja i tak już jest po części zrujnowana, ponieważ jestem tutaj. Z przyjemnoś cią zrujnuję ją sobie do końca! Marcus jęknął. Przecież był to jeszcze jeden dowód jej kompletnej niewinności. Amy nie zdawała sobie sprawy, co sugerują jej słowa, nie była świadoma, jaki wpływ mają te słowa na Marcusa. Powoli zdjął jej ramiona ze swojej szyi, najpierw jedno, potem drugie. Amy, moja droga Amy, nie wolno nam tego robić. Jesteś damą. A ja nadał jestem zbiegiem. Bardzo cię pragnę, Amy, ale ja... ja nie jestem ciebie wart. Musisz zdawać sobie z tego sprawę. Poczuła się tak, jakby ją uderzył. Odsunęła się gwałtownie i objęła się ramionami, mocno, jak odtrącone dziecko. Pan siebie deprecjonuje - powiedziała z gory czą. - I mnie także. Mówi pan, że jest zbiegiem, a oboje wiemy, że to wkrótce się skończy. Dowód, który udało mi się zdobyć, może i nie jest wystarczający, żeby przekonać sędziego o winie pańskiego kuzyna, ale bez wątpienia oczyści pana z zarzutów. Poza tym... - Gwałtownie potrząsnęła głową, 81

jakby zmagając się z coraz większym wzburzeniem. -Mówi pan, że nie jest mnie wart A ja myślę, że jest inaczej. Pan po prostu lubi, jak kobiety padają panu do stóp. Uwodzi pan je i porzuca... Amy! Wyciągnął ramiona, pragnąc ją objąć. Proszę trzymać się ode mnie z daleka! - krzyk nęła. - Jestem głupia, przyznaję. Powinnam wsty dzić się mojego zachowania, które bez wątpienia wkrótce będzie przedmiotem rozmów w londyń skich klubach. A pan będzie się tym bawił! Otarła łzę, odwróciła się i jak strzała pomknęła do kopuły. Marcus pobiegł szybciej, żeby zagrodzić Amy drogę. Nie mógł pozwolić jej teraz odejść, teraz, kiedy płonęła ze wstydu i nienawiści do samej siebie. Przecież ona nie uczyniła nic złego, jej jedynym błędem było to, że chciała ofiarować siebie zbiegowi. Napotykając na przeszkodę w postaci jego rosłego ciała, nie krzyknęła ani nie zemdlała. Przeciwnie. Spojrzała bardzo wyniośle. Będę wdzięczna, jeśli pan łaskawie usunie mi się z drogi. Już dostatecznie pan mnie upokorzył. Nie, Amy. Nie pozwolę pani odejść, dopóki pani mnie nie zrozumie. Ja nie jestem żadnym uwodzicielem pozbawionym serca. Gdybym taki był, czy poniechałbym przed chwilą naszego pocałunku. Ja... ja żywię względem pani pewne uczucia, proszę, bardzo proszę, żeby pani w to uwierzyła. Ale teraz, w tej sytuacji... Amy, błagam, niechże pani się na mnie nie gniewa! Ja nie chciałem pani zranić. Na prawdę ? - Glos Amy wręcz ociekał sarkaz mem. Próbowała sprawiać wrażenie osoby silnej i nieprzejednanej. Ale całe jej ciało wyglądało na pokonane. Cóż on takiego jej zrobiło - Naturalnie, 82

że nie! - rzuciła z gniewem. - Pomogłam panu udowodnić pańską niewinność. A teraz pan odtrąca mnie w gniewie. Nawet mi pan nie powiedział, co zrobiliście z Nedem. Marcus złapał ją za ramiona. Z Nedem?- Do kroćset! Pani brat chyba jeszcze nigdy nie był tak bezpieczny! Siedzi w piwnicy domku myśliwskiego North Lodge. Podobno wcale nie narzeka na swoje więzienie. Cały dzień gra w karty, a wieczorem upija się prawie do nie przytomności. Amy krzyknęła cicho i zbladła jeszcze bardziej. Amy, ja wcale pani nie odtrącam. Próbuję uchronić panią przed związaniem się z mężczyzną, który ma zrujnowaną reputację. I który może skoń czyć w więzieniu. Nie wolno mi prosić, żeby pani płaciła taką cenę. Amy podniosła głowę i spojrzała mu prosto w twarz. Przez moment Marcusowi wydawało się, że widzi łzy w jej oczach. Ale pomyślał, że to nie łzy, tylko gra świateł w tych uderzająco pięknych, wyrazistych oczach.

To cena, którą bym zapłaciła - powiedziała po prostu. - Gdyby pan mnie o to poprosił. - Stała przed nim. Niewysoka, bezradna i bezbronna. A jed nak i tak silna jak stal. Marcus nie był w stanie dłużej ze sobą walczyć. Objął ją ramionami i zagarnął w ciepło swego ciała. Och, Amy, moja Amy! Próbowałem panią odtrącić, a pani nie chce odejść. Jakaż uparta 83

z pani osoba! Pani doskonale wie, co ja do pani czuję. Próbowałem się temu oprzeć, dla dobra nas obojga. Ale wobec pani czuję się całkowicie bez radny. Spojrzała na niego z drżącym uśmiechem. Nie, nie mylił się co do łez. Tym razem na pewno nie. Jest pan głuptasem, Marcusie. A pani, panno Devereaux, jest najcudowniejszą kobietą, jaką w życiu spotkałem. Zakochałem się w pani do szaleństwa. I co my teraz zrobimy?Nie mam pojęcia - szepnęła Amy, wtulając się w niego z lubością. - Ale przede wszystkim musi pan odzyskać wolność. Trzeba udowodnić pańską niewinność. Tylko jak? Jak?- Marcus powziął już decyzję. Ten list, choć bez nazwisk, przekona Anthony'ego, a to sprawa najistotniejsza. Z oskarżaniem Williama na razie należy się wstrzymać, żeby nie zrazić do siebie Johna. Mając potężnego hrabiego Mardona po swojej stronie, Marcus na pewno nie zostanie pojmany. Prawdopodobnie. Bez wątpienia rozniosą się plotki o mrocznej przeszłości Marcusa, ale plotki można zignorować. Anthony przeżył gorsze rzeczy, musiał zaszyć się w swoim majątku. Marcus zrobi to samo, jeśli zajdzie taka potrzeba. A co do Amy... Spoczywała w jego ramionach tak ufnie, jakby to od zawsze było jej miejsce. I słusznie. Bo to jest jej miejsce. Znalazłem rozwiązanie. To cudownie! Proszę powiedzieć! Poślubię panią jak najprędzej. Ale co tu małżeństwo ma do rzeczy- W ten sposób przecież niczego pan nie udowodni... - Amy zarumieniła się. Jej oczy jaśniały. Chcę mieć panią u swego boku, Amy. Na zawsze. Chcę, żebyś 84

była moja. Potrzebuję cię... - Podniósł dłoń Amy do ust i spoglądając głęboko w jej oczy, delikatnie ucałował jej palce. Zgadzasz się, Amy?Naturalnie, że nie! Amy! Nie mam zamiaru przyjmować oświadczyn w sukni przypominającej worek i w czepku, który nadaje się przede wszystkim do przecedzania kwaśnego mleka na twaróg! Marcus uśmiechnął się. Amy była już sobą- silna, prędka w słowach, oburzająca i zachwycająca. Śmiem zauważyć, pani, że jeden z twoich argumentów sam wymknął ci się z rąk, a mówiąc dokładniej, zsunął ci się z głowy. Wsunął palce w ciężki gąszcz bujnych włosów Amy i rozsypał je na jej ramiona. Bądź poważny, Marcusie! Próbowała odsunąć jego rękę, ale on trzymał mocno. -Jestem poważny - powiedział. - Nigdy nie byłem bardziej poważny. Właśnie poprosiłem cię o rękę, Amy. Ale ja nie przyjmuję twoich oświadczyn. Marcus zaczął delikatnie całować płatek jej ucha. Naprawdę?- mruknął. Amy westchnęła cicho. Nie przyjmuję. Jak na razie. Aha... A potem? Jednym płynnym ruchem porwał ją na ręce i zaniósł z powrotem na legowisko ze skórzanych poduszek. Nachylił się nad nią. Ciemna sylwetka przesłoniła rozgwieżdżone niebo. Ale nawet w tym nocnym mroku Amy widziała jego oczy pełne miłości. Była pewna, że w jej oczach można dojrzeć dokładnie to samo. A potem, mój panie, o ile będziesz miał sposóbność oświadczyć się pannie Amy Devereaux, damie szlachetnie urodzonej, a nie 85

Amelii Dent, zwykłej pokojówce.... to wtedy... hmm... może dama ta okaże ci względy... No, ale będzie to zależało również od tego... Od czego? - spytał Marcus, pochłonięty rozpinaniem guziczków u jej sukni. Głos Amy przycichł co najmniej o pół oktawy. Od tego, jak sprawować się będzie pan Marcus Sinclair. Masz na myśli... teraz?- mruknął, a jego usta znaczyły już sobie ścieżkę wzdłuż szyi, dekoltu i spoczęły na pełnej piersi, którą jednym ruchem wyzwolił z koszulki. Jedyną odpowiedzią był jęk rozkoszy. Pieścił coraz śmielej, póki całe ciało Amy nie zaczęło drżeć z rozkoszy, otwierać się przed nim jak motyl, rozpościerający skrzydła ku słońcu. On był lym słońcem. Bez jego ciepła, bez jego miłości Amy wyschłaby na wiórek. Potrzebowała go. Teraz. I na zawsze... Zerwali z siebie resztki garderoby, całując się i pieszcząc nieprzerwanie. Ich skóra srebrzyła się w świetle gwiazd, kiedy spoglądali na siebie głodnymi oczami, pełnymi ciekawości i zachwytu. Ta chwila ciszy i bezruchu, wypełniona pragnieniem, minęła, stęsknione ramiona sięgnęły po ukochaną osobę i namiętność przesłoniła wszystko. Amy ułożyła się nieco wygodniej pod ramieniem Marcusa. Zimno ci, kochanie Nie. Ale Marcus i tak staranniej przykrył ich oboje swoim surdutem. Wkrótce będą musieli się rozstać, dla niego rozstanie z Amy nawet na kilka godzin będzie prawdziwą męką. Te cudowne wspólne chwile pod rozgwieżdżonym niebem miały przedsmak raju. Kochanie - wymruczał, głaszcząc długie miękkie włosy Amy. 86

Znalazłem idealne rozwiązanie. Mówiłeś już przecież - powiedziała sennym głosem. Zadecydowałeś, że powinnam wyjść za ciebie. To nie ulega kwestii. Ale teraz chodzi mi o coś innego. Amy usiadła tak szybko, że nie zdążył wysunąć palców z jej włosów. Któryś z kosmyków owinął się wokół jego palca. Amy krzyknęła cicho. Amy, przepraszam! Daj spokój, co tam parę włosów. Mów, Mar-cusie! Znalazłeś sposób, jak udowodnisz swoją niewinność? Tak. Nie udowodnię, co prawda, winy Williama, ale ocalę siebie. Potrzebuję tylko twojej pomocy, Amy. Co mam zrobić? Ależ niecierpliwe dziewczę! Marcus musnął pieszczotliwie nagie ramię Amy. A więc posłuchaj...

ROZDZIAŁ ÓSMY Kiedy drzwi garderoby w końcu się otwarły, Marcusowi zdawało się, źe on tę garderobę przemierza od wieków. No i co, Timms?! - rzucił niecierpliwie. - Twój pan podjął wreszcie decyzję? Czy mam tak miotac się po tej garderobie do końca moich dni? Nagle nad ramieniem kamerdynera ukazała sie pełna powagi 87

twarz Anthony'ego. Marcusie, pozwól do mojej sypialni. Chcial bym omówić z tobą pewną sprawę. Jak trzeba, to trzeba - mruknął Marcus nie- niechętnie, próbując nie dać poznać po sobie, ze zaczyna go rozpierać radość. Amy zrobiła, to o co prosił. Naturalnie, że zrobiła to! Znalazłem na biurku pewien list. Sądzę, ze koniecznie powinieneś go przeczytać. Prosze Timms, a wy idźcie teraz do lorda Mardona, przekazcie ukłony ode mnie i powiedzcie, że będę niezmiernie wdzięczny, jeśli przyjdzie tu do mnie. Natychmiast!

Tak jest! Tymczasem Marcus zdążył już dwa razy przebiec oczami krótki list. Potem po raz trzeci i rzucił kartkę na biurko. Co to niby ma być? - spytał ochrypłym głosem. Pojmuję twój gniew, Marcusie. Dałeś mi słowo, że to nie ty napadłeś na Frobishera. Ale ja... Tyle mi naopowiadano, że zacząłem w ciebie wątpić. I niczym usprawiedliwić się przed tobą nie mogę. Tylko prosić cię o wybaczenie. Ale skąd masz ten list ? I dlaczego nie wymieniono osoby, do której zwraca się jego autor? Który zresztą też się nie podpisał. Timms znalazł ten list, ktoś musiał go pod- rzucić. A pisany był bez wątpienia do kogoś, kto obecnie przebywa w Lundhurst Chase. Później dojdziemy do kogo. Teraz najważniejsze, Marcusie, że w tym liście jest dowód. To nie ty napadłeś na Frobishera. Napadł autor tego listu. Człowiek, który polecił mu to wykonać, ociąga się z zapłatą. W Lynd-hurst Chase zatrudniamy bardzo dużo służby, Zawsze myślałem, że to ludzie godni zaufania i jakże się pomyliłem. Najpierw musiałem odprawić z 88

miejsca lady Margaret i tego nikczemnego kamerdynera Williama, to teraz jeszcze to. Marcus pokręcił głową, ale nie odzywał się. Nie chciał być pierwszą osobą, która zasugeruje, że winnym nie musi być ktoś ze służby. Równie dobrze może być to gość majora Lyndhursta. A Anthony szukał wśród płotek, co zresztą było zrozumiałe...

Do sypialni majora wkroczył John. Timms spełnił polecenie w mig, teraz wycofał się dyskretnie, zamykając za sobą drzwi dokładnie w chwili, gdy John wykrzyknął: Marcusie! Więc ty naprawdę tutaj jesteś! Był tu przez cały czas - wyznał Anthony. - Nie mogłem ci jednak o tym wcześniej powiedzieć. Ty, członek Izby Lordów, masz święty obowiązek przestrzegać prawa jak najskrupulatniej. Gdybym zdradził ci, że ukrywam Marcusa, nalegałbyś, żebym go wydał. Tak bym właśnie uczynił - przytaknął John. - Chociażby dlatego, że nigdy nie wątpiłem w niesłuszność zarzutów wobec Marcusa. Poza tym znam dobrze sędziego, do którego skierowano tę sprawę. To człowiek o żelaznych zasadach, on nie skaże nikogo bez niezbitych dowodów. Anthony odebrał list od Marcusa i podał go Johnowi. Do tej chwili dowodów nie było żadnych. Ale przeczytaj ten list. To jest dowód, że przeciwko Marcusowi zawiązano spisek. John szybko przebiegł oczami po białej kartce. Wielki Boże! Ależ to nikczemne! To ohyda! Co on tu pisze? „Jeśli nie zapłacisz, powiadomię pana Marcusa Sinclaira, że nająłeś mnie, abym napadł na Frobishera i zrobił to tak, aby winą obarczono pana 89

Sinclaira. Pan Sinclair znany jest z biegłości w po sługiwaniu się zarówno szpadą, jak i pistoletem. Chyba wolałbyś tego uniknąć..." Nie, nie wierzę własnym oczom! A kto to w ogóle napisał? John odwrócił kartkę, szukając podpisu. Anthony, to bardzo istotny dowód, niestety wątpię, czy wystarczy, aby przekonać sędziego. Nie ma żadnych nazwisk. Kto jest tym niedoszłym zabójcą? I kim jest ten łajdak, który najął tego człowieka ? Chyba ktoś ze służby... Nie, Anthony. Na pewno żaden ze służących. Który z nich byłby w stanie zapłacić tak ogromną sumę! To zrobił ktoś, kto jest twoim wrogiem, Marcusie, ktoś, kto wiedział, jak upozorować napad, żeby wszystko wskazywało na twoją winę. Czy podejrzewasz kogoś, Marcusie? Marcus spojrzał na Anthony'ego, szukając u niego wsparcia. Ale Anthony milczał, choć jego ponura mina świadczyła, że prawdopodobnie ma już kogoś na myśli, tak samo zresztą jak John, który wyglądał na bardzo zmartwionego. Nie - zaprzeczył Marcus. - Tamtego wieczoru dom gry pełen był gości, wszyscy mieli porządnie w czubie. To musi być ktoś, kto wtedy był z nami, albo później dowiedział się o całym zajściu i je wykorzystał. Wiedział, że jego słowa wypadły blado i nie- przekonywująco. Zwłaszcza że bardzo niewiele osób, które były owego wieczoru w domu gry, bawiło teraz w Lyndhurst Chase. Ale Marcus był zdecydowany nie wymieniać imienia Williama. Nie przed jego rodzonym bratem. Mógłby to uczynić dopiero wtedy, gdyby miał niezbity dowód w ręku. Ned Devereaux też tam był, prawda, Mar-

90

cusie?- - spytał John. - On, mimo młodego wieku, dopuścił się już wielu hańbiących czynów. Myślisz,że to mógłby być on?Wątpię... - zaczął Marcus, ale Anthony przerwał mu. Niemożliwe, John. Ned Devereaux to bęcwał, wyjątkowo bezmyślny, nie stać by go było na taką przebiegłość. Poza tym on... a więc... Anthony sprawiał wrażenie zakłopotanego, wobec czego Marcus wyjaśnił. Anthony próbuje ci powiedzieć, John, że młody Devereaux nie byłby w stanie pisać do nikogo listów ani ich otrzymywać, ponieważ siedzi zamknięty w piwnicy w domku myśliwskim North Lodge. Wielki Boże! - wykrzyknął John i opadł na najbliższe krzesło. Przecież to istny zakład dla obłąkanych! Marcus uśmiechnął się do niego. Zaręczam, że Nedowi nie dzieje się żadna krzywda. A trzeba go było wziąć pod klucz. Ned ma za długi język, a tak fatalnie się złożyło, że przypadkiem mnie zobaczył, o czym zapewne nie omieszkałby powiadomić pół świata. Dlatego postanowiliśmy zaofiarować mu schronienie w Chase na czas...nieokreślony. Nie rób takiej zmartwionej miny,John. Gospodarz domku i jego stara głucha ciotka opiekują się Nedem należycie. Ned znalazł w gospodarzu świetnego kompana do wina i kart. W rezultacie Timms powiedział mi, że młody Devereaux wcale nie ma ochoty stąd wyjeżdżać.

Młody Devereaux to wałkoń - oświadczył John. - Jego siostra całe lata starała się doprowadzić majątek do dobrego stanu, a on wydaje się być zdatny przegrać wszystko w ciągu dwunastu 91

miesięcy. Amy Devereaux jest wspaniałą kobietą. Zasługuje na lepszy los niż Ned. Amy Devereaux - powtórzył Marcus, udając wielkie zdziwienie. -A ja chyba gdzieś słyszałem, że ona kilka lat temu wyszła za mąż za jakiegoś starego bogacza. I pomyślałem, że wielka szkoda. Panna Devereaux nadal jest niezamężna. Całą energię włożyła w ratowanie dziedzictwa swego brata, dlatego od kilku lat prawie nigdzie nie bywa. Nawet Sarze trudno było ją namówić na przyjazd do Chase, na dzień lub dwa. Panna Devereaux nigdy na dłużej nie wyjeżdża z majątku. Nie dziwię się - wtrącił cierpko Anthony. - Jeśli ma się takiego brata, który gotów wszystko wywieźć i zaprzepaścić. Ona i Sara są wielkimi przyjaciółkami - mówił dalej John. - A ja nie wiedziałem, Marcusie, że ty także znasz pannę Devereaux. Poznałem ją w Londynie, podczas jej pierwszego sezonu. Spotkałem ją bodajże na jakimś przyjęciu. Będziesz miał okazję się przekonać, czy panna Devereaux zachowała dawną urodę. Żona mówiła mi, że jej przyjaciółka w każdej chwili może zjechać do Chase. Podobno bardzo się martwi tym, że jej ukochany braciszek gdzieś się zawieruszył. Skoro tak... Marcus spojrzał znacząco na Anthony'ego. - Kiedy ta dama tu się zjawi, lepiej, żeby braciszek był już na wolności... i trzeźwy. Anthony zaśmiał się. John - nie. Wróćmy do sprawy najważniejszej. Co zrobimy z Marcusem? Racja - Anthony skinął głową. - Johnie, powiedz mi, czy ten list stanowi dla ciebie dowód niewinności Marcusa? Naturalnie.W takim razie, jeśli wyrazisz na to zgodę, powiadomię oficjalnie wszystkich moich gości o obecności 92

Marcusa w Chase. Powiadomię ich również, że jestem w posiadaniu dowodu na piśmie, oczyszczającym Marcusa z zarzutów, także o tym, że szukamy prawdziwych sprawców. Marcusie, tobie, póki sprawa się ostatecznie nie wyjaśni, nie wolno ruszać się na krok z Chase. Służbie nakażę surowo trzymać język za zębami, chociaż wszyscy wiemy, jak to jest. Nikomu nie można ufać do końca. Ale miejmy nadzieję, że szczęście nam dopisze i zanim sędzia w Londynie dowie się o miejscu twego pobytu, uda nam się schwytać prawdziwych złoczyńców. Naturalnie, nie musisz już siedzieć w garderobie. Zachowuj się swobodnie, jak dżentelmen i człowiek honoru, na którego niesłusznie rzucono straszliwe podejrzenie i który z podniesionym czołem czeka, aż sprawa się wyjaśni. A gdyby szczęście nam nie dopisało i zanim złapiemy złoczyńców, zjawi się tu sędzia, ja będę się przed nim tłumaczył. Powiem, że to ja nalegałem, abyś zatrzymał się w Chase, wręcz cię do tego zmusiłem, choć ty od samego początku chciałeś oddać się w ręce sędziego. Marcus zaśmiał się. John chrząknął ironicznie. Moim słowom sędzia na pewno da wiarę - zakończył z goryczą Anthony. - Po mnie w końcu niczego innego nie można się spodziewać, jak łama- nia prawa. Przecież w powszechnym mniemaniu , jestem mordercą własnej żony... Kiedy Anthony kończył swoje oświadczenie, zapadła martwa cisza. Każdy potrzebował chwili, żeby oswoić się z nieprawdopodobną wieścią. Marcus skrył się za grubą portierą w kącie pokóju, i stąd mógł doskonale wszystkich obserwować. Zwłaszcza Williama. William, gdy Anthony wspomniał o dowodzie na piśmie, zbladł jak ściana i spojrzał szybko na brata. Ale John siedział z pochyloną głową, usta miał zaciśnięte w gorzką, pełną determinac93

ji kreskę. William wówczas jeszcze bardziej nonszalancko oparł się o obudowę jednego z wielkich kominków w salonie. Nawet uniósł brwi, nadając swej twarzy wyraz wielkiego zdumienia z powodu sensacji, jakie przekazał Anthony. Ale nad wargami Williama pojawiły się kropelki potu. Anthony skinął ręką w stronę kotary. Marcusie, pozwól tu do nas. Wszystkie głowy zwróciły się w tym samym kierunku, po czym rozległ się szmer podekscytowanych głosów. Słowa powitania, radości i zdumienia. A Marcus rozdawał na prawo i na lewo serdeczne uśmiechy.

Uftonie, proszę, zostawcie nas teraz samych - powiedział Anthony. - Zezwalam na podzielenie się tą radosną wieścią z naszą służbą, nie życzę sobie jednak, aby rozmawiano o tym poza Chase. Proszę wszystkim przekazać jasno i wyraźnie, że pan Marcus jest niewinny. Został nikczemnie oszkalowany, a ja zamierzam znaleźć prawdziwych spraw ców. Czy to jasne, Uftonie? Tak, proszę pana. Wszystko jest jasne. Kamerdyner skłonił się i wycofał z salonu. William oderwał się od kominka i ruszył do Marcusa z szerokim uśmiechem na twarzy. Trzeba przyznać, że masz przeklę... nadzwy czajne szczęście, Marcusie. Marcus skinął głową, zadowolony, że Williamowi nie przyszło do głowy uścisnąć mu dłoni. Drugiego powodu do zadowolenia dostarczał fakt, że rozcięta warga Williama jeszcze się nie zagoiła. 94

Marcusie! - rozległ się dźwięczny głos ciotki Harriet.-Co ty, u diabła, robiłeś przez ten cały czas?-I gdzie się schowałeś? Chodźże no tu do mnie i opowiedz mi wszystko dokładnie. Z wielką przyjemnością, droga ciociu - skłamał gładko Marcus. Mówże więc. Ja nie pojęłam ani słowa z tego, co klarował tu Anthony. Ten biedny człowiek po stracie żony postradał chyba zmysły. Anthony wydał z siebie głośny dźwięk, znamionujący możliwość niechybnego wybuchu i szybkim krokiem wymaszerował z salonu. Ciotka Harriet, wcale niezrażona, zwróciła się do swojej damy do towarzystwa, siedzącej obok niej na sofie. To jest mój bratanek, rodzaj kozła ofiarnego, Marcus Sinclair. Marcusie, przestawiam ci moją damę do towarzystwa, pannę Saunders. Marcus skłonił się uprzejmie. Panno Saunders, bardzo proszę, niech pani przesiądzie się gdzie indziej - poleciła ciotka Harriet. - Muszę natychmiast porozmawiać z moim bratan kiem w cztery oczy. Panna Saunders natychmiast podniosła się z sofy, chwyciła książkę i jedwabny woreczek i podążyła w stronę wolnego krzesła. Ciotka niecierpliwie poklepała suchą rączką miejsce obok siebie. Siadajże, chłopcze, i opowiedz mi wszystko jeszcze raz, powoli i dokładnie. Marcus, nie mając wyboru, zaczął zdawać ciotce relację. Kątem oka zauważył, że William wyszedł z salonu. Sara, zajęta haftowaniem, siedziała nadal w pobliżu okna. Spokojna i niewzruszona, czyli John o wszystkim ją uprzedził. A Sara zaprzyjaźniona była przecież z Amy. Ciekawe, co też Amy opowiedziała Sarze o Marcusie... 95

Sara uniosła głowę i napotkała spojrzenie Mar-cusa. Mógłby przysiąc, że mrugnęła do niego. Pochylił głowę i zakaszlał, tłumiąc śmiech. Hrabina Mardon jest cudowną kobietą, o wspaniałym poczuciu humoru. -Coś ty taka zadowolona z siebie, Saro?- - zajazgotała ciotka. Chyba nie masz powodu do radości! A ja ostrzegałam cię, że ta Dent jest nieodpowied nia. I miałam rację! - Ciotka triumfalnie zamachała swoją trąbką. - A co? Może nie? Naturalnie, że droga ciocia miała rację - przyznała potulnie Sara. - Następnym razem nie omieszkam zasięgnąć rady cioci. Chwała Bogu, że moja poprzednia pokojówka wraca już niebawem. Mu-siała na jakiś czas wyjechać, zaopiekować się chorą matką, dlatego przyjęłam tę Dent. A ona tak mnie zawiodła! Wygląda na to, że w Chase aż roi się od ludzi spod ciemnej gwiazdy. A cóż ona takiego zrobiła, ta Dent- spytał Marcus. Sara aż sapnęła. Wystaw sobie, że przyłapałam ją na szperaniu w papierach Johna! Naturalnie, odprawiłam ją natychmiast. Słusznie. Czyli ona odeszła? Tak. Wyjechała już jakiś czas temu. Wątpię, czy jeszcze kiedykolwiek komuś z nas pokaże się na oczy. I nie ma czego żałować! - oświadczyła ciotka Harriet. - Marcusie, zacząłeś mi opowiadać, co wydarzyło się w tym domu gry. Mówże dalej, chłopcze! Marcus nabrał głęboko powietrza i zaczął kontynuować swoją odpowiednio okrojoną wersję opowieści o sporze z Frobisherem i smutnych tego konsekwencjach. Panna Devereaux - zaanonsował Ufton i wszys cy panowie powstali jak jeden mąż. Anthony ruszył na powitanie nowego gościa. Marcus, stojąc nieruchomo przy oknie, sycił oczy widokiem kobiety, którą kochał. Była 96

zachwycająca. Czuł, jak fala ciepła oblewa mu kark i pomyślał, że reaguje jak zakochany sztubak, a nie jak dorosły mężczyzna. Wobec tego uczucia był po prostu bezbronny. Amy z wielkim wdziękiem dygnęła przed Anthonym. Prawdopodobnie włożyła wiele wysiłku, aby nic w jej wyglądzie nie przypominało nieobecnej pokojówki. Wspaniałe jasne włosy o srebrzystym odcieniu upięte były wysoko w kok z loków i aby uwaga skupiała się bardziej na włosach, mniej na twarzy. Na jasnych lokach spoczywał mały, prześliczny kapelusik ozdobiony dwoma długimi piórami i nasadzony nieco na bakier. Panna Devereaux ubrana była w podróżną pelisę z granatowego aksamitu, nałożoną na suknię też granatową, lecz o ton jaśniejszą. Wszystko w pannie Devereaux było żywe, przyciągające oczy i niezmiernie wytworne. Panna Devereaux obdarzyła pana domu uśmiechem, uśmiechem pełnym nadziei. - Panie majorze, przybywam tu w poszukiwaniu mojego brata, Neda. Wiem, że był w Lyndhurst Chase. Wyjechał nagle i słuch po nim zaginął. Proszę się nie martwić, panno Devereaux. Pani brat nadal tu jest i ma się znakomicie. Och, dziękuję! Jaka cudowna wiadomość! A ja tak się niepokoiłam, czy aby nie przytrafiło mu się coś złego! Dziękuję z całego serca, panie majorze! Panna Devereaux, rozpromieniona, przemknęła wzrokiem po salonie, zapewne w nadziei, że ujrzy tu swego brata. Na widok Marcusa z jej ust wydobył się cichy okrzyk. Ma...! Natychmiast przesłoniła usta dłonią w rękawiczce. Przez sekundę sprawiała wrażenie, jakby opuściła ją cała pewność siebie. Ale już słychać było jej jasny, dźwięczny głos: 97

Pan Marcus Sinclair, nieprawdaż? Dygnęła przed nim. Jakżeż pan się miewa, panie Sinclair? Teraz Marcus miał wykonać swój ruch. Wysunął się do przodu i pochylił się nad wyciągniętą ku niemu ręką. Witam panią, panno Devereaux - powiedział i z galanterią ucałował jej palce.-Jeśli wolno, pragnę zauważyć, że wygląda pani jeszcze piękniej niż kiedy widziałem panią po raz ostatni. Amy zarumieniła się. Naprawdę. Komplemenciarz! - prychnęła ciotka Harriet ze swego stałego już miejsca na sofie. - Dziś młodzi ludzie celują w słodkich słówkach. Jakby coś to znaczyło... Marcus skrzywił się, ale nie odstąpił od panny. Ona go nie zawiodła, on też jej nie zawiedzie. -To pani pierwsza wizyta w Lyndhurst Chase, jak przypuszczam? Jeśli wolno, panno Devereaux, z wielką przyjemnością pokazałbym pani wspaniały ogród, otaczający rezydencję, także kilka pełnych uroku miejsc nad jeziorem. O ile, naturalnie, nie jest pani zbyt zmęczona po podróży. Ciotka Harriet znów podjęła interwencję. Zlituj się, Marcusie! Panna Devereaux przyje chała tu odnaleźć brata, a nie przechadzać się z toba po odludnych miejscach. Ciotka Harriet tym razem ma rację, Marcusie odezwał się rozdrażnionym głosem Anthony Panno Devereaux, przykro mi, że pani brat nie powitał pani osobiście. Podejrzewam, że coś go zatrzymało. Każę posłać po niego. - Anthony pod- szedł do dzwonka na służbę. - Czy tymczasem można zaproponować pani jakiś napój orzeźwiajacy? 98

Panna Devereaux zapewne przede wszystkimi będzie chciała zdjąć ubranie podróżne, Anthony wtrąciła Cassie. - Panna Devereaux zajmie pokój naprzeciwko mojego, tam, gdzie mieszkała lady Margaret, zanim jej nie odprawiłeś. A brat pani, panno Devereaux, jeśli nadejdzie, poczeka chwilę W końcu to on przysporzył pani tyle zmartwienia Rzeczywiście, z rozkoszą odświeżę się po podróży. Ale zajmie mi to tylko kilka minut. Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie zobaczę brata na własne oczy. Jemu naprawdę wiedzie się znakomicie - odezwał się Marcus. Pozwolę sobie nawet wyrazić to dosadnie. On ma końskie zdrowie, pod pewnym względem, oczywiście. Amy, nieco zdezorientowana, spojrzała na Cassie, jakby u niej szukając wsparcia. Och, proszę się nie przejmować Marcusem, panno Devereaux - rzuciła Cassie z uśmiechem.

On z kolei pod pewnym względem jest absolutnie niepoprawny. Czy mogę pokazać pani jej pokój?Będę wielce zobowiązana, panno... Proszę wybaczyć, nie przedstawiłam się. Jes-tem Cassie Quinlan. Moim mężem jest wicehrabia i Quinlan, stoi... o, tam. Pomachała ręką mężowi, on odpowiedział ukłonem. Pobraliśmy się bardzo niedawno - dokończyła Cassie nieco ciszej. Winszuję pani, lady Quinlan. Cassie ujęła Amy pod ramię i poprowadziła do drzwi. Wiem, że jest pani serdeczną przyjaciółką Sary, panno Devereaux. Z wielką chęcią poznałabym panią bliżej. 99

Drzwi otwarły się. Do salonu wchodził wezwany przez Anthony'ego Ufton. Cassie, nie zważając na niego, przekroczyła próg, nie przestając mówić ani na chwilę. Panno Devereaux, proszę mi powiedzieć, jak pani poznała mojego kuzyna Marcusa? Anthony odprowadzał obie damy wzrokiem, nie przestając kręcić głową. Kobiety - mamrotał pod nosem. - Te kobiety... Odwrócił się do Marcusa. A ty, Marcusie, naprawdę masz pstro w gło wie. Zachowałeś się jak fircyk. Lepiej okaż się pożytecznym i idź po brata panny Devereaux. Nie pokazuj się tu bez niego! Dopiero po kolacji Marcus miał sposobność zamienić z Amy słówko, kiedy całe towarzystwo

100

rozsiadło się w salonie. Amy poproszono, by zagrała coś ładnego. Marcus natychmiast zaofiarował się, że będzie przewracał karty zeszytu z nutami. Rozmawiałem z Nedem - szepnął Marcus, przewracając kolejną kartkę. Amy uderzyła w kla wisze nieco mocniej, niż umyślił to sobie kom pozytor. - Powiedział, że dla niego nie ma to większego znaczenia. Ale jeśli ty uparłaś się na mnie, to on nie będzie miał żadnych obiekcji. Amy rzuciła pełne czułości spojrzenie na kochanego braciszka, który niezbyt elegancko rozpierał się w jednym z wygodnych krzeseł z uszakami. Do kolacji Ned wypił sporo wina, co, na szczęście, wywołało u niego senność. Bo Ned w pełni sił mógłby rozpuścić język i na przykład utyskiwać, że ma dość tych głupich miłostek w Chase. Najpierw Quinlanowie, a teraz jego własna siostra! Dobrze, że Ned zamierza już następnego dnia wyjechać z Chase. I bardzo dobrze, że musiał złożyć przysięgę. Nie wolno mu nikomu zdradzić miejsca pobytu Marcusa Sinclaira. A ty uparłaś się na mnie?- - mruknął Marcus. Marcusie, przestań tak ciągle szeptać do panny Devereaux! Jak ona ma się skupić na muzyce, kiedy ty tak stoisz nad nią jak kat? Amy zarumieniła się, słysząc reprymendę panny Lyndhurst, Marcus przestał szeptać. Poczekał, kiedy Amy skończy grać i pomógł jej wstać ze stołka, podając rękę. Pannie Devereaux zrobiło się trochę duszno - oznajmił. - Przejdziemy się teraz wokół klombów.

-Ciotko Harriet, może ciocia też ma ochotę na krótki spacer? 101

Starsza pani wydała z siebie dźwięk pośredni między śmiechem a prychnięciem. Nie, dziękuję, Marcusie. Sara mogłaby z wami pójść, jeśli zechce, ale ja nie widzę takiej koniecznoś ci. Stąd doskonale widać klomby. Więc jeśli koniecz nie chcecie mieć towarzystwo, weźcie ze sobą tę głuchą sukę Anthony'ego. Ona nic nie robi, tylko śpi i... śmierdzi. Leciwa seterka, leżąca pod stolikiem do herbaty, uniosła łeb, jakby rozumiała, o kim mowa. Zaczęła węszyć i wyczuwając, że jej pan nadal siedzi na swoim miejscu, znów zapadła w sen. Sara, która była już w trakcie podnoszenia się z krzesła, spojrzała przelotnie na Amy i z powrotem opadła na swoje miejsce. Ciotka Harriet ma rację. Proszę tylko, Amy, nie wychodźcie poza klomby. Amy skinęła głową i pozwoliła poprowadzić się Marcusowi przez otwarte przeszklone drzwi, potem sprowadzić po kilku schodkach. Marcusie, jak mogłeś? - spytała z oburzeniem, kiedy byli już poza zasięgiem niepowołanych uszu. - Co oni wszyscy sobie o nas pomyśla? Pomyślą, najdroższa, że to romans, który rozwija się z szybkością piorunującą, co też nie rozmija się z prawdą. Poza tym będą zachwyceni, że wpadłem w małżeńskie sidła. Nawet twój Ned nie zgłasza sprzeciwu. Nic dziwnego, bo Ned z kolei z pewnością zamierza uszczknąć co nieco z twoich pieniędzy na spłatę swoich długów. Marcus lekko ścisnął jej palce. A fe, panno Devereaux! Taka gorzka uwaga w ustach czulej siostry, która jak na skrzydłach przybyła do Lyndhurst Chase na 102

ratunek swojemu ukochanemu braciszkowi'?- Nie sądziłem, że to była tylko sporadyczna dobroczynność chrześcijanki! Amelia Dent mogła pozwolić sobie na dobroczynność, panie Sinclair! Ale Amy Devereaux jest tylko siostrą, co oznacza jednak wyższą pozycje. Wobec wszystkich mężczyzn w jej życiu. Kciuk Marcusa zaczął delikatnie kreślić kółka na dłoni Amy, jego oczy jednocześnie śledziły z uwagą zmianę w wyrazie fiołkowych oczu Amy, które zaczynały zachodzić lekką mgiełką. Marcusie! Czy ty zdajesz sobie sprawę, co ty ze mną wyrabiasz? Tak, kochanie. Dotykam, żeby wywołać u ciebie taką właśnie reakcję. Bo to napawa mnie dumą, nie potrafię nawet tego wyrazić, jak wielką. Pragnę cię, Amy, tak bardzo cię pragnę. Czy pozwolisz, abym dziś wieczorem ogłosił nasze zaręczyny? Nie będzie zaręczyn bez oświadczyn, mój panie! Przypominam, że dama, którą prowadzisz pod ramię, to szlachetnie urodzona Amy Devereaux, a nie służąca. O tak, zapomniałem. Marcus, jakby nagle czymś zaniepokojony, rozejrzał się bacznie dookoła. Co się stało, Marcusie? Czego szukasz?

Marcus wykonał ręką bliżej nieokreślony gest. Szukam odpowiedniego miejsca na ścieżce, gdzie mógłbym uklęknąć, nie narażając zbytnio moich pantalonów. Marcusie! Jakże tak! Przecież wszyscy nas widzą! Ale taki jest obyczaj, panno Devereaux! Dżentelmen zawsze oświadcza się na kolanach. Przystanął i zwróciwszy się twarzą do Amy, ujął jej obie ręce. Ucałował najpierw jedną dłoń, potem drugą. Dawna pokojówka pachniała teraz miodem i lawendą. 103

Pragnę, żeby pani została moją żoną, panno Devereaux! Daję pani dokładnie pięć sekund na przyjęcie moich oświadczyn. Po upływie tego czasu padnę przed panią na kolana, naturalnie, na oczach wszystkich. Zaczynam liczyć. Raz... Marcusie... Dwa. Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. Trzy. Tak, tak, ty głuptasie! Oczywiście, że przyjmuję twoje oświadczyny! Wiesz przecież, że z miłości do ciebie tracę głowę. Uśmiechnął się, patrząc jej prosto w oczy, zamglone teraz ze wzruszenia. Dziękuję ci, najdroższa. Mogę tylko powie dzieć, że żywimy podobne uczucia. Podejrzewam, że ty już to wiesz. Znów podniósł do ust jej dłoń, ale tym razem odwrócił ją i ucałował ciepłe wnętrze dłoni.

Wrażenie było piorunujące. Amy zadrżała, bo to prawie zabolało w jakiś dziwnie rozkoszny sposób. Myślę, że masz rację. Ogłosimy nasze zaręczy ny dziś wieczorem - powiedziała lekko zadyszanym głosem. - Im szybciej się zaręczymy, tym szybciej się pobierzemy. A może wrócimy do środka i już im powiemy?Marcus z powrotem wsunął sobie jej rękę pod ramię. Myślę, że teraz przede wszystkim oboje potrzebujemy nieco... ochłody. Marcusie! 104

Policzki Amy oblały się purpurą. Marcus zaśmiał się i wskazał na szeroką ścieżkę wśród rabat. Chodź, kochanie. Pokażę ci chociaż fragment ogrodów Anthony'ego Lyndhursta. Marcus przysunął Amy do siebie nieco bliżej. Jego silne palce zacisnęły się wokół dłoni Amy. Szanowni państwo - zaczął i głos załamał mu się ze wzruszenia. Odchrząknął i spróbował jeszcze raz: -Drodzy przyjaciele, chciałbym coś wam powiedzieć, coś bardzo dla mnie ważnego. Panna Amy Devereaux uczyniła mnie najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Zgodziła się zostać moją żoną. Tu coś musi wisieć w powietrzu - oświadczyła ciotka Harriet ze swego stałego miejsca na sofie. - W tym domu wszyscy gnają do ołtarza jak szaleni. Anthony, może przestaniesz serwować brandy i każesz podawać tylko wodę? Ostatnie słowa ciotki zagłuszyły podekscytowane głosy. A Anthony zadzwonił na Uftona i kazał podać szampana. Zachwycona hrabina Mardon prawie skakała z radości. A mówiłam ci, John! Oni są po prostu dla siebie stworzeni. Podobni do nas - powiedział z uśmiechem hrabia Mardon, wyciągając dłoń do Marcusa. - Winszuję, mój drogi, z całego serca. I życzę wam, abyście znaleźli tyle szczęścia we wspólnym życiu, co my. Sara mocno wycałowała Amy. Marcusie, ciebie też muszę ucałować - powie działa ze śmiechem. - Tylko schyl się, proszę, bo nie dosięgnę. Marcus posłusznie pochylił głowę. Amy, moja droga, pamiętaj, trzymaj go krótko! - wygłosiła ciotka Harriet z sofy. - On za długo pozostawiony był sam sobie. Tak samo jak ty, 105

Anthony. Anthony zmusił się do półuśmiechu, w tym momencie nadszedł kamerdyner z szampanem. Dziękuję, Uftonie - powiedział major. - Powiedzcie no mi, chyba jest jeszcze jakiś wolny pokój? Tak?- To każcie przenieść tam rzeczy pana Sinclaira z mojej garderoby. Natychmiast. Mam już dość tego ciągłego potykania się o niego. Jak pan każe. Kamerdyner postawił tacę na stole i oddalił się. Marcus i Amy wymienili roziskrzone szczęściem spojrzenia. Jeśli ich sypialnie będą dostatecznie blisko, to może...

O, Cassie! Ufton przyniósł dla ciebie lemonia dę - powiedział Quinlan, śmiejąc się wesoło do żony. Cassie skrzywiła się zabawnie. Chociaż, jeśli wolisz szampana - ciągnął wice hrabia - nie powstrzymam cię. W końcu świętuje my. A ostatnim razem, kiedy byłaś na rauszu, też coś tam... świętowaliśmy. Wszyscy się roześmieli, oprócz Cassie, która przede wszystkim zarumieniła się lekko. Dziękuję za szampana, Anthony. - Starała się bardzo, żeby głos jej brzmiał nonszalancko. -Wiesz, że mam po nim bardzo zły nastrój. Pannie Saunders proszę też nie podawać szampana, Anthony rozległ się donośny głos z sofy ciotki Hrriet. - Chyba nie czuje się najlepiej! Marcus odruchowo spojrzał na pannę Saunders. I zdumiał się. 106

Głowa panny Saunders nie była, jak zwykle, skromnie pochylona. Drobna twarz, zawsze prawie niewidoczna, teraz jakby po raz pierwszy ukazywała się światu. Policzki płonęły szkarłatem,Marcus dostrzegł, że panna Saunders drży, nerwowo splata i rozplata palce u rąk. Ogromnej orzechowe oczy jarzą się dziwnym blaskiem. Tej oczy nie odrywają się od Anthony'ego. A Anthony, mieniąc się na twarzy, nie odrywa oczu od panny Saunders. Panno Saunders, proszę iść do siebie! - rzuciła ostro panna Lyndhurst, jakby nagle czymś bardzo zaniepokojona. Anthony ożył.

Panna Lyndhurst ma rację - powiedział chrap liwym głosem. - Wygląda pani na słabującą. Trzeba wykorzystać każdą okazję do snu. Nigdy nie wiado mo, kto i kiedy nam go zakłóci. Panna Saunders była już w drodze do drzwi. Słysząc ostatnie słowa Anthony'ego, zachwiała się, ale nie zatrzymała, tylko przyspieszyła kroku. Anthony, otwórzże w końcu tego szampana zawołała ciotka, postukując niecierpliwie stopą. -Wszyscy czekamy na toast na cześć Marcusa i jego narzeczonej! Anthony szybko i zręcznie pootwierał butelki i napełnił kieliszki. Wzniósł razem ze wszystkimi toast, ale ledwie umoczył w swoim kieliszku usta. Wybaczcie - odezwał się nieswoim głosem. Mój pies... Muszę go wyprowadzić. Proszę, nie przerywajcie sobie świętowania. 107

Szybkim, sprężystym krokiem żołnierza ruszył ku drzwiom. Seterka, rozłożona pod stolikiem, otworzyła zmętniałe oczy, wstała i niechętnie powlokła się w ślad za swoim panem. Sara przechwyciła spojrzenie męża i zaśmiała się perliście. A co go tak nagle ugryzło? - wykrzyknęła Cassie. Boże! Jakże ty się wyrażasz, Cassie! - sarknęła ciotka Harriet i odłożywszy swoją trąbkę, odebrała od Johna napełniony ponownie kieliszek z szampanem. - Małżeństwo zepsuło tę dziewczynę do reszty. Powinien pan ją jakoś poskromić, wicehrabio Ouinlanie!

108

John omal nie zakrztusił się swoim szampanem. Biedny Quinlan. Marcus zaczynał go szczerze żałować. Czy Quinlan zdaje sobie sprawę, w jaka rodzinę się wżenił? Marcus uśmiechnął się do Amy i wsunął sobie jej rękę jeszcze głębiej pod swoje ramię. Amy podniosła na niego rozradowane oczy, Nie potrzebowali słów. I nie potrzebowali widowni. Dlatego też trzeba było zmienić taktykę. Dziś świętujemy zaręczyny, wkrótce odbędzie się ślub. Dwie szczególne okazje, warto by więc namówić Anthony'ego na pokaz fajerwerków. A nikt go tak nie przekona jak droga ciocia. Ciocia jest naj... Ciotka Harriet spojrzała na Marcusa przeciągle i zachichotała. Dobrze już, dobrze. Zabieraj to piękne dziew czę do ogrodu. Obiecuję, że tym razem nikt nie będzie za wami wypatrywał oczu!

109

110

111

112

113

114
Maitland Joanna - W letniej rezydencji 02 - Niezwykła pokojówka

Related documents

2 Pages • 227 Words • PDF • 79.9 KB

3 Pages • 302 Words • PDF • 66.1 KB

85 Pages • 23,225 Words • PDF • 980.8 KB

67 Pages • 26,313 Words • PDF • 223.1 KB

28 Pages • 15,198 Words • PDF • 212.4 KB

14 Pages • 3,856 Words • PDF • 292.8 KB

7 Pages • 3,092 Words • PDF • 671.3 KB

2 Pages • 476 Words • PDF • 346.8 KB

1 Pages • 225 Words • PDF • 50.7 KB

1 Pages • 223 Words • PDF • 104.7 KB

65 Pages • 2,174 Words • PDF • 9.2 MB