Tease. Nikogo nie zabiłam - Amanda Maciel

230 Pages • 76,628 Words • PDF • 1.1 MB
Uploaded at 2021-09-24 18:31

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Tytuł oryginału: Tease Projekt okładki: Izabella Marcinowska Redakcja: Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska Redakcja techniczna: Karolina Bendykowska Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski Korekta: Kamil Kowalski, Maria Talar Zdjęcia na okładce © iStockphoto.com/JoseASReyes © iStockphoto.com/Mehmet Hilmi Barcin © 2014 by Amanda Maciel All rights reserved © for this edition by MUZA SA, Warszawa 2015 © for the Polish translation by Zuzanna Banasińska ISBN 978-83-287-0010-9 Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Warszawa 2015 Wydanie I

Dla Becky, z miłością

Spis treści Lipiec Styczeń Lipiec Styczeń Sierpień Luty Sierpień Luty Wrzesień Luty Wrzesień Luty Wrzesień Marzec Wrzesień Marzec Wrzesień Marzec Październik Marzec Październik Marzec Październik Listopad Podziękowania Przypisy

Lipiec Czy doszło kiedyś do rękoczynów między tobą a Emmą Putnam? – Czy doszło do czego? – Czy doszło kiedyś… – Aha. Tak. Hm… tak, wydaje mi się, że któregoś dnia w szatni. Prawniczka notuje wszystko, chociaż przez cały czas jest włączony dyktafon. Zresztą i tak już zna odpowiedź na to pytanie. Stażysta też notuje. Nie powinno mnie obchodzić, że niezłe z niego ciacho, ale tylko na nim można zawiesić oko w tym pokoju. Jest też jedyną osobą mniej więcej w moim wieku – prawnicy są gdzieś około czterdziestki, a stenografistka wygląda na sto pięć lat. Poza tym stażystę widzę tu pierwszy raz, pewnie dlatego że zaczęło się lato i na wydziale prawa jest letnia przerwa czy coś w tym stylu. Też bym chciała mieć wakacje. Przez to wszystko straciłam sporą część drugiej klasy liceum i teraz muszę chodzić do szkoły letniej. No i tutaj. – Czy do zdarzenia doszło dwudziestego trzeciego stycznia? Ta prawniczka jest zimna jak lód, potwornie rzeczowa i marnuje czas nas wszystkich. Jest prezeską firmy czy kimś takim. Nie wiem. Zwykle spotykam się tylko z Natalie, która nie wydaje się wiele lepsza, ale przynajmniej patrzy mi w oczy, kiedy rozmawiamy. Dzisiaj ona też notuje, choć chyba niespecjalnie słucha, o czym jest mowa. Może oni wszyscy robią sobie na przykład listę zakupów albo coś w tym rodzaju. Nagle Natalie spogląda na mnie, unosząc brwi. Jakby chciała powiedzieć: „Odpowiedz na pytanie”. – Tak. Chyba tak. Może to był wtorek? Bo wuef mamy we wtorki i w czwartki, więc pewnie wtorek. Prawniczka, totalnie bez kontaktu wzrokowego, przytakuje, a potem, oczywiście, wszystko notuje. Albo może pisze: rukola, papier toaletowy, sok pomarańczowy. Nie wiem. Jezu! Ale to nudne. Jak to zwykle bywa, ten cały proces zupełnie nie wygląda tak jak w telewizji. Na

przykład ja jestem ubrana w dżinsowe szorty. I nie ma w ogóle mowy o żadnej dramatycznej scenie na sali sądowej ani o niczym takim – popołudniowe słońce nie wpada przez duże okna, a ja nie jestem zalana łzami i z miejsca dla świadków nie przyznaję się do wszystkiego ani nic w tym stylu. Jasne, że człowiek w ogóle nie powinnien się spieszyć do sądu, ale chociaż nie jest tam ani ładnie, ani filmowo, to i tak jest sto razy lepiej niż tutaj. Siedzimy w pokoju bez okien, przy stole z łupiącym się blatem ze sklejki (co chyba nie ma znaczenia, tyle że gapię się na ten blat już od trzech godzin), światło jest zbyt jaskrawe, a klimatyzacja tak podkręcona, że nie czuję już zimna, tylko jestem cała odrętwiała. Chyba już od jakiegoś czasu jestem odrętwiała. Ale nikogo nie zabiłam. Ukradkiem jeszcze raz spoglądam na stażystę. Jest czarny, ma krótkie włosy i najgładszą skórę na świecie. Jest bardzo ciemna i wyjątkowo ładnie wygląda w zestawieniu z jasnofioletową koszulą. Ten kolor przypomina mi jeden z lakierów do paznokci, który często wybierałam sobie na pedicure, jeszcze wtedy, kiedy pójście do salonu kosmetycznego nie było żadną wielką sprawą. Zanim zaczęli co drugi dzień opisywać wszystko w gazecie, a ludzie w sklepie spożywczym zaczęli mnie wyzywać. Nawet kiedy przychodziłam po głupie czipsy dla moich młodszych braci, wykrzykiwali coś do mnie w alejkach między regałami i wygadywali najokropniejsze rzeczy. Gdy pani Thale próbowała wyjaśnić nam na angielskim, co to jest „ironia”, nie za bardzo rozumiałam. Teraz dobrze wiem, o co chodzi. Teraz, kiedy znęcają się nade mną za to, że ja znęcałam się nad innymi. Ale nie próbowałam tego wytłumaczyć ludziom w sklepie. Mama mówi, że to debile i że powinnam ich ignorować, i tu się z nią zgadzam. – Proszę nam powiedzieć, co się wydarzyło tamtego dnia. No super! Chociaż przez całe lato Natalie kazała mi na okrągło wszystko opowiadać, ja nadal tego nie cierpię. Stażysta ciacho patrzy na mnie teraz całkiem profesjonalnie i z kamienną twarzą. Założę się, że gdyby spotkał mnie w sklepie spożywczym, też by się wydzierał. Ty śmieciu. To powinno stać się tobie i twoim znajomym. – Hm, okay. Przez moment wszyscy przestają notować, a mnie zasycha w gardle. Spoglądam na swoje stopy, na ulubione czerwone japonki i durny srebrny lakier na paznokciach i przypominam sobie, jak to było w gimnazjum. W ósmej klasie, kiedy zaprzyjaźniłam się z Brielle Greggs, byłam zupełnie beznadziejna. Zostałyśmy wyznaczone do przygotowania wspólnie prezentacji. Nie wątpiłam ani przez chwilę, że mnie znienawidzi, jak tylko zobaczy, jaka jestem roztrzęsiona za każdym razem, kiedy mam

zabrać głos. Nie lubię być w centrum uwagi. Za to Brielle była, i jest nadal, przebojowa. Szelmowsko się uśmiechała i zaczynała paplać przed całą klasą o karze śmierci, obowiązku wyprowadzania psów na smyczy czy na jakikolwiek inny temat, z którego miałyśmy się przygotować, a ja tylko stałam obok jako jej milczący pomocnik. Pan Needy[1] (naprawdę tak się nazywał) pytał ostentacyjnie: „A ty, Saro, co o tym sądzisz?”. Otwierałam usta, ale z mojego wysuszonego jak pustynia gardła nic się nie wydobywało, podczas gdy Brielle ćwierkała: „Oczywiście, zgadza się ze mną. Sama znalazła te wszystkie informacje”. I obie dostawałyśmy szóstkę. Znowu zawitałam do krainy wysuszonego gardła, ale Brielle tu nie ma. Pewnie jest przepytywana gdzieś indziej. W towarzystwie swoich prawników. Nie wolno nam ze sobą rozmawiać. I nie rozmawiałyśmy od ponad dwóch miesięcy. Siedzę więc tutaj, a oni chcą, żebym opowiedziała więcej złych rzeczy o Brielle. Bo tak naprawdę o to w tym wszystkim chodzi. Tak jak tamtego dnia w szatni… to tak naprawdę Brielle. Wszystko, co stało się z Emmą, stało się nie z mojej winy. Szczerze mówiąc, żadna z nas nie zawiniła. Tylko Emma. Sama zawiesiła ten sznur. Zresztą, nie była niewiniątkiem. Wcale. To ona… – Panno Wharton? Co chwila robię długie przerwy. Klimatyzacja powinna nas wszystkich trzymać w formie, ale minęła już godzina, kiedy wysączyłam ostatnią kroplę Dr Pepper light, i jestem padnięta. Nadal obracam w dłoniach pustą butelkę. Etykieta całkiem się już odkleiła i zwisa sflaczała, więc zaczynam ją ściągać, jakbym rozbierała butelkę. Chciałabym zwinąć się w kulkę i zasnąć na milion lat. Ostatnio dużo śpię. To najlepszy sposób, żeby uniknąć pytań mamy i tłumaczenia braciom tego wszystkiego. Jakby w ogóle był jakiś sposób, żeby to komukolwiek wytłumaczyć. Biorę głęboki oddech. – Okay, więc to był czwartek. Emma się przebierała. To znaczy, wszystkie się przebierałyśmy. Byłyśmy w szatni i przygotowywałyśmy się do wuefu. Znowu zaczęli skrobać w notesach. Wszystko mnie swędzi, jakby moja skóra była za ciasna. Przenoszę ciężar ciała na jedną stronę, próbując sprawić, żeby tanie krzesło biurowe, na którym siedzę już tyle czasu, stało się wygodniejsze. Nie ma opcji. Zastanawiam się, czy według stażysty jestem ładna, ale po chwili przypominam sobie, że nikt już tak nie uważa. Pewnie tak jak wszyscy inni, on też myśli, że jestem potworem. Poza tym sama wiem, że nie wyglądam dobrze: w tych durnych szortach, z włosami byle jak zebranymi z tyłu i resztką tuszu na rzęsach. Ostatnio ciężko jest mi cokolwiek jeść, więc czuję się chuda, ale nie w tym dobrym sensie. Spoglądam na Natalie i ciągnę dalej.

– Brielle spytała Emmę, dlaczego tak dużo rozmawia z Dylanem. – Z Dylanem Howe’em? Pilnuję się, żeby nie wywracać oczami. – Tak, z Dylanem Howe’em. Moim chłopakiem. Wtedy. A teraz moim byłym chłopakiem. Głównie. Tak jakby. – I co powiedziała Emma Putnam? Przenoszę ciężar ciała na drugą stronę krzesła. – Nic. Już wtedy wiedziała, że Brielle jest na nią zła. – Dlaczego tak uważasz? – Prawniczka, której nie znam, nawet nie podnosi wzroku, kiedy do mnie mówi. Spoglądam wilkiem na jej włosy. Są w takim odcieniu blond, który starsze kobiety często sobie robią, bo myślą, że się odmłodzą, a tak naprawdę przez ten blond wyglądają jeszcze starzej i bardziej niemodnie, niż gdyby były na przykład siwe. – Wszyscy byli na nią źli. Wszyscy wiedzieli, że ciągle pisze te esemesy do chłopaków i że ma obsesję na punkcie Dylana. Brielle i wszyscy uważali, że jest psychiczna. Podnoszę głos. Stażysta ciacho spogląda na mnie surowo. Już dawno nie opowiadałam o tym nikomu i chyba zapomniałam, jak bardzo wszyscy mnie nienawidzą. Nawet Natalie wzdycha lekko, jakby miała już dość słuchania tych moich bzdur. Ale to nie są bzdury. Wszyscy uważali, że Emma Putnam jest wkurzająca. Nie zabiliśmy jej, ale, sorry, to nie znaczy, że ją lubiliśmy. A teraz, kiedy wszyscy uznali, że ją zabiliśmy, albo przynajmniej coś w tym stylu, to chyba lubię ją jeszcze mniej niż wtedy, kiedy żyła. – I co ty i Brielle Greggs zrobiłyście? Nie odpowiadam od razu, ale ona i tak na mnie nie patrzy. – Brielle nazwała ją zdzirą – mówię. – A ja chyba ją popchnęłam. Trochę. – Popchnęłaś ją na szafki, tak? – Jakoś tak. – A co zrobiła Emma Putnam? – Nic. – Nic? – No, chyba się rozpłakała. Ona zawsze płakała, chciałam dodać, ale Natalie kazała mi nie „koloryzować”,

tylko odpowiadać na pytania najprościej jak to możliwe. – Chyba? – No to się rozpłakała, pasuje? – A co ty jej powiedziałaś? Wzdycham. – Powiedziałam, żeby trzymała się z daleka od mojego chłopaka. – Czy powiedziałaś coś jeszcze? – To znaczy? – Mamy zeznanie, że… – Głowa o beznadziejnym odcieniu blond odwraca się do stażysty ciacha, który podaje zapisaną kartkę. – Tak, tutaj. Nazwałaś ją dziwką? – No… – Czy nazwałaś Emmę Putnam dziwką? – Hm, może i tak. – Nie pamiętasz? – W sensie, nie pamiętam, czy nazwałam ją dziwką akurat tamtego dnia. Ale pamiętam, jak popchnęłam ją na szafki. Jej ciemnorude rozpuszczone włosy rozsypały się na jej ramionach we wkurzająco ładne loki, kiedy ona jak gdyby zakwiczała w swojej obronie, krzywiąc się i płacząc jak mała dziewczynka, co jeszcze bardziej mnie wkurzyło. Skomlała trochę, pamiętam. Podniosła lekko ręce, jakby się poddawała albo jakby w końcu zaczynała się bronić – sama nie wiem. A może i wiem. Chyba jednak się poddawała. To wszystko byłoby „koloryzowaniem”, więc nie mówię tego. – To znaczy, że nazwałaś ją dziwką innym razem? – No… według mnie ona była dziwką. Więc jestem pewna, że nazwałam ją dziwką. Nie wiem tylko, czy powiedziałam, że jest dziwką wtedy, dwudziestego trzeciego stycznia. Wszyscy przestają pisać i osłupiali patrzą na mnie bez słowa. Serce mi łomocze. Nie jestem w stanie spojrzeć nikomu w oczy. Gapię się tylko w stół, marząc o tym, żeby zniknąć. – Przyda się nam przerwa – mówi Natalie. Pierwsza sensowna rzecz, którą powiedziała tego ranka. – Dziesięć minut. Blond prawniczka przytakuje i sprawia wrażenie, jakby wolała być gdziekolwiek indziej, byle nie tu, w tej ohydnej salce ze mną. Może nie wróci – może ja będę mogła iść do domu.

Wychodzę na sztywnych nogach do odrobinę mniej zimnego holu i staję, by odzyskać czucie w palcach stóp. Na krzesłach w korytarzu nikt na mnie nie czeka. Przyjechałam tu sama. – Saro… – syczy Natalie. – Musisz nad sobą panować. Jeszcze tylko kilka pytań. To ważne. Potakuję mechanicznie i staję przy oknie, które wychodzi na parking. Słońce odbija się od przednich szyb całych rzędów nijakich samochodów. Wystarczy tylko spojrzeć, by się domyślić, że jest potwornie gorąco. A ja mam gęsią skórkę na ramionach. Zaczynam liczyć w myślach białe auta, a moja prawniczka nadal coś do mnie mówi. Samochodów jest morze, razem z moim, którego nie widać z okna, bo zaparkowałam po drugiej stronie. Widzę srebrnego mercedesa, dokładnie takiego, jak ten Brielle, i przypomina mi się, jak poprzebijali jej opony, kiedy tylko znalazłyśmy się na pierwszych stronach gazet. Może teraz ma jakiś nowy wózek. Wsuwam dłonie do kieszeni szortów. W prawej jest papierek po gumie do żucia, zaczynam ugniatać go w małą kulkę. Kiedy udaje mi się doliczyć szesnastu białych samochodów, Natalie w końcu na chwilę się zamyka. Gdy znów się odzywa, słyszę ją. Znaczy się, zapominam wyłączyć jej głos, więc dociera do mnie. – Próbujemy cię z tego wyciągnąć. Dziewczyna nie żyje i winą za to wszyscy chcą obciążyć ciebie i twoich przyjaciół. – Ale my nie jesteśmy winni – bąkam. – Nic nie zrobiliśmy. – To nie takie proste. – A powinno być. Natalie wzdycha głośno. – Wiem, ale nie jest. Ludzie są wzburzeni i przygnębieni i chcą widzieć, jak bardzo jest wam przykro. Ale właśnie o to chodzi. Mnie nie jest przykro. Emma była suką, która kradła innym chłopaków aż do dnia swojej śmierci. Ja nie zrobiłam nic złego, za to ona kompletnie zrujnowała mi życie.

#

Kiedy docieram do swojej starej hondy accord, w środku jest jak w piecu. Czarna tapicerka wchłonęła każdy promień słońca, więc mimo że już nie muszę tkwić w tym cholernym pokoju przesłuchań, i tak nie mogę jeszcze odjechać – stoję obok samochodu z otwartymi na oścież drzwiami i nawiewem włączonym na najwyższe obroty i czekam, aż siedzenia ochłodzą się na tyle, by dało się usiąść. Opieram się ostrożnie o tylne drzwi, tak żeby przypadkiem nie dotknąć metalu, i sprawdzam telefon. Mam tylko esemesa od mamy, żebym kupiła mleko, i niedokończonego pasjansa na apce Free Cell. Powinnam teraz pojechać do psychoterapeuty, a potem do domu odrobić lekcje z letniej szkoły. To serio moje najweselsze wakacje ever. A ludzie zastanawiają się, dlaczego nie płaczę nad Emmą. Ciekawe, co Brielle powiedziała swoim prawnikom o aferze w szatni. Teraz wszyscy chyba mają już jakąś wersję wydarzeń. Ktoś przesłuchał większość osób ze szkoły – a w szatni było ich sporo, w szkole zresztą też – i z pozostałych szkół, do których chodziła Emma. No, może wcale nie było ich tak dużo w szatni. Nie było nauczyciela w każdym razie. I tej jednej dziewczyny, z którą Emma się niby przyjaźniła – Megan Corley. Megan też się trochę zachowuje jak dziwka i one dwie nie zawsze się dogadywały. Od marca Megan była już wszędzie, nawet pojechała do Nowego Jorku i razem ze swoją mamą wystąpiła w programie „Today”. Najwyraźniej ani ja, ani Brielle nie byłyśmy dla niej specjalnie miłe, bo nazwała nas w telewizji morderczyniami. I teraz cały świat myśli, że Emma Putnam popełniła samobójstwo, bo nazwałyśmy ją dziwką, a nie dlatego że była dziwką. Wachlując się dłonią, uznaję, że mogę już usiąść na skraju przedniego siedzenia. Koszula przykleja mi się do pleców, więc przekręcam nawiew, ale to nic nie pomaga. Prawdziwy błąd, który popełniam, przynajmniej według Natalie, polega podobno na tym, że zachowuję się tak, jakby mnie nie obchodziło, że byłyśmy chamskie wobec Emmy. Próbuję tłumaczyć, że Emma też zrobiła nam niejedno świństwo, że nie był to żaden spisek, jak twierdziły gazety, ale to nieważne, i tak nic to nie daje. Więc teraz i ja mam prawnika, i Brielle ma prawnika, i chłopaki mają prawników. Wszyscy zrzucamy winę na siebie nawzajem. Nikt natomiast za nic nie wini Emmy. Mała szansa, albo wręcz żadna, żebym skończyła szkołę bez poślizgu. Możliwe, że nigdy nie dostanę się do college’u. Jeśli jednak będę się bardziej pilnować i robić to, co sugeruje Natalie, jeśli okażę skruchę, to wszystko może się ułożyć, nawet jeżeli dojdzie do procesu. Tak wszyscy mówią. Nie żebym dostała się na Harvard czy coś takiego, gdyby nie ta afera. Nie byłam specjalnie pilną uczennicą. Nie mówię też, że byłam jakąś świetną osobą. Jest po prostu tak, jak powiedziała Brielle zaraz po całej tej aferze: Emmie

udało się wyjść z tego bez szwanku. Wszyscy powtarzają: „Nie ma jej, więc nie może się bronić”. Ja natomiast jestem i to jest naprawdę do dupy. Krótko mówiąc: ktoś umiera, więc wszyscy żywi automatycznie są od razu winni. W tym przypadku nas pięcioro. Mam tylko wielką nadzieję, że przy tych osobnych prawnikach i wszystkich zarzutach cała wina nie spadnie wyłącznie na mnie. Po kolejnej minucie, podczas której samochód wcale się nie schłodził, wzdycham i mimo wszystko wsiadam do środka w swoich czerwonych japonkach, zatrzaskuję drzwi i próbuję wyjechać z miejsca parkingowego, dotykając kierownicy jedynie czubkami palców. Mamroczę pod nosem wszystkie przekleństwa, jakie znam, i dopiero w momencie, kiedy słyszę stukanie w szybę, zauważam, że ktoś podszedł do drzwi pasażera. – Rany! – krzyczę, wciskając raptownie hamulec i niechcący łapiąc za kierownicę. Czuję, że poparzyłam sobie ręce, więc znowu przeklinam. – Jezu! Ty idiotko, prawie mnie przejechałaś! To Brielle. Wyłączam silnik na środku parkingu i wyskakuję z samochodu. Pot leje mi się po plecach, a Brielle wygląda świeżo jak stokrotka. Akurat ma na sobie biały top w stokrotki. – Hej – rzuca od niechcenia, jakbyśmy nie spędziły ostatnich dziesięciu tygodni, nie odzywając się do siebie. Nie mogłam jej nawet śledzić na Facebooku, bo Natalie kazała mojej mamie skasować mi konto. Nie przejęłam się tym, bo jak sobie pomyślałam o ludziach w spożywczym, to stwierdziłam, że chyba raczej nie jestem przygotowana na to, jak zachowywaliby się online. Pewnie powinnam wcześniej sama to zrobić, zamiast siedzieć do drugiej w nocy i patrzeć, ile obłąkańczo wrednych komentarzy pojawia się pod wszystkimi zdjęciami, na których byłam otagowana. Setki złośliwości, miliony. Morze nienawiści. – Hej – odpowiadam półgębkiem. Pewnie wyglądałam jak ostatnia debilka, kiedy prawie w nią wjechałam, a potem wyskoczyłam z samochodu, jakby się paliło. Wyciągam lekko koszulkę, żeby wpuścić trochę powietrza między materiał a plecy, i próbuję uśmiechnąć się do mojej (byłej?) najlepszej przyjaciółki i powiedzieć coś normalnego. – Biuro twojego adwokata też jest tutaj? – Najwyraźniej ten SUV, który widziałam, musiał być jej. – No tak… – mówi Brielle. Lekko przechyla głowę i wzrusza ramionami, tak że jej idealne długie włosy opadają perfekcyjnie wycieniowanymi falami. Powstrzymuję się i nie poprawiam swojego rozwalonego kucyka.

Wygląda, jakby trochę przytyła, i nie jest taka opalona, jak można by się spodziewać o tej porze roku. Rodzina Greggsów ma wielki basen przy domu, więc zwykle obie byłyśmy całkiem brązowe, kiedy jesienią zaczynała się szkoła. Może nie tylko ja spędzam całe dni w pokoju na oglądaniu telewizji i spaniu? – To wszystko jest strasznie posrane – mówi. Nie wygląda na zmartwioną. Raczej na zmęczoną. A może… Czy ona jest najarana? Otwieram już usta, żeby ją o to spytać, ale zastanawiam się chwilę. – O kurde – odzywa się znowu i macha ręką, jakby odganiała muchę. – Zdaje się, że nie powinnyśmy ze sobą rozmawiać. Gdy to mówi, jej głos trochę się zmienia, jakby była zła na mnie za to, że mamy ze sobą nie rozmawiać. – Ja… – bąkam. Nagle strasznie zaczynam tęsknić za swoją najlepszą przyjaciółką, tak bardzo, że aż odczuwam fizyczny ból; dokładnie tak samo bolą mnie poparzone ręce od złapania tej nagrzanej kierownicy. – Co u ciebie? – udaje mi się w końcu wykrztusić. – No cóż, jestem gruba – mówi, śmiejąc się sucho. Oczywiście, że nie jest gruba, kręcę głową, ale ona dodaje: – Serio, totalnie jestem. Nie mogę już chodzić na siłownię, moi starzy są jak Hitler. Boże, ta Emma naprawdę wszystko spierdoliła, no nie? Wywraca oczami w ten sam dramatyczny sposób, w jaki zawsze to robiła, a ja przytakuję, całkowicie się z nią zgadzam. Boże, jak dobrze po całym tym czasie wiedzieć, że ona wciąż jest, że wie, jakie to jest ciężkie, i że mnie nie nienawidzi… Chcę obejść samochód, zbliżyć się do niej i ją przytulić (mimo że raczej nigdy tego nie robimy), ale nie zdążam ruszyć się nawet o centymetr, kiedy jej twarz całkiem się zmienia i przybiera znowu zwykły obojętny wyraz, który znaczy: „Guzik mnie to wszystko obchodzi”. – Bla, bla, bla – odzywa się, strzepując dłonie, jakby chciała zrzucić z siebie to wszystko. Na sto procent jest najarana. – Za to ty wyglądasz szczupło, suko. Spoglądam w dół, próbując się nie uśmiechać ani nie okazać zadowolenia z komplementu. – Dzięki – mówię, ale mój głos jest zbyt cichy. Trochę głośniej dodaję: – Naprawdę wyglądasz świetnie. Dobrze cię widzieć. – Ta, jasne, tak dobrze, że prawie mnie przejechałaś! – odpowiada ze śmiechem. Jej głos znowu się zmienia, ale nie mam pojęcia, co powiedziałam nie tak. – Tak czy siak, ty już wyjeżdżasz, a ja tylko chciałam ci powiedzieć cześć. No to cześć. Pa! I znika między rzędami samochodów. Wsiadam z powrotem do auta i wyłączam klimatyzację. Już lepiej niech będzie za

gorąco. Przecież i tak czuję, jakbym się dusiła, więc co za różnica, że ciężko mi oddychać. Ostatnio w ogóle ciężko jest mi oddychać. Od miesięcy nie jestem w stanie wziąć porządnego, głębokiego oddechu.

Styczeń Mówię ci, pewnie wzięła jego numer z czyjegoś telefonu. Prawdopodobnie Tylera… – Gówno prawda. Jezu, Sara, czasem jesteś taka infantylna. Podnoszę swój podręcznik do chemii w obronnym geście, jakbym zasłaniając cycki, mogła sprawić, że to, co mówi Brielle, jest nieprawdą. Tak jakbym po prostu mogła się skulić i udawać, że mój chłopak Dylan, czyli coś najlepszego, co mi się w życiu zdarzyło, nie dostaje esemesów od innej dziewczyny. Tak jakbym o tym wcale nie wiedziała, bo nie znalazłam żadnej wiadomości. – Nie musisz się popisywać przede mną mądrymi słówkami – mówię mojej rzekomej przyjaciółce, ale ona tylko wywraca oczami. – Dobra, jesteś tępą suką, lepiej? – Brielle rusza w stronę pracowni chemicznej, a ja wlokę się za nią. Kroczy dumnie obok grupy maturzystów, którzy witają ją kiwnięciem głowy i odprowadzają wzrokiem, gdy ona odpowiada na ich pozdrowienie w ten sam sposób. – Przecież wiesz, że oni są razem w grupie ze Sztuki Języka – mówi do mnie – i wiesz, że ona sypia z Jacobem i Tylerem, i wiesz, że jest okropną dziwką. Więc nie zakładaj, że nie próbuje dobrać się do twojego faceta. – Ale on jej nawet nie zna! – nienawidzę tego pisku w swoim głosie. Nienawidzę łez, które napływają mi do oczu. Już płakałam z tego powodu wczoraj w nocy, nie chcę, żeby Brielle i cały świat widzieli, jak rozklejam się na środku korytarza. Nagle jednak Brielle odwraca się i patrzy na mnie z tak wielkim współczuciem, że prawie zaczynam płakać. – Och, skarbie – mówi łagodnie. – To nie wina Dylana, wiem! On jest tylko głupim chłopakiem. Oczywiście, że cię kocha. Ale chłopaki nie mają pojęcia, jak obchodzić się z dziwkami pokroju Emmy Putnam. On jest przyzwyczajony do porządnych dziewczyn, takich jak ty! Przytula mnie z prędkością błyskawicy, wgniatając mi podręcznik w klatkę piersiową, następnie przez chwilę trzyma mnie za ramiona i w końcu puszcza. Uśmiecham się do niej blado, próbuję sprawiać wrażenie, że nie jestem kompletnie

rozbita po tym, co powiedziała. – To Emma – ciągnie dalej, idąc w kierunku pracowni chemicznej. – Śmieci trzeba wyrzucać, serio. Kto by pomyślał, że drugoklasistka może być takim wrzodem na dupie? Chrząkam, zgadzając się z nią, i obie siadamy przy naszym stole. Jesteśmy w grupie z Jeffem Marshem i Seamusem O’Learym (Brielle nazywa go Irish O’Irish), którzy już tkwią na stołkach naprzeciwko nas. Uśmiechamy się do nich głupawo. Nie są to najfajniejsze chłopaki w szkole, ale zazwyczaj robią większość zadań na zajęciach i pozwalają nam potem spisywać odpowiedzi. Z chemii jestem od nich lepsza, a przynajmniej byłam na początku roku szkolnego. W tym semestrze mam razem z Brielle tylko dwa przedmioty, więc musimy poświęcić ten czas na gadanie. Moje oceny z chemii i wuefu będą przez to pewnie dość kiepskie, ale dzięki Jeffowi i Seamusowi raczej nie przepadnę. Z Emmą też mam dwa przedmioty – historię Ameryki i wuef – mimo że jest o rok młodsza. Z jakiegoś powodu w szkole, z której się przeniosła w październiku, historia Ameryki była w drugiej klasie. W naszej szkole,w Elmwood, zdecydowano, że powinna kontynuować tamte zajęcia, a przez to nie pasował jej w planie wuef – bla, bla, bla. Ona już wcześniej spotykała się z wieloma trzecioklasistami i zawsze próbowała podlizać się dziewczynom z naszego rocznika. Wszyscy wiedzą, że ma coś nie tak z głową, zawsze zaczyna jakieś bezsensowne dramaty. Brielle tak naprawdę znienawidziła ją od pierwszego wejrzenia. – To jak, Irish – odzywa się Brielle, wskazując zlewką na Seamusa – twój brat załatwi nam tę beczkę piwa na weekend? Pierwsze słyszę, że Seamus ma jakieś znajomości, więc patrzę na niego z uniesionymi brwiami, mając nadzieję, że chłopak się wykaże. Brielle organizuje u siebie imprezę, bo rodzice wyjechali w rejs na Bermudy. Z tego, co dotąd wiedziałam, miałyśmy po prostu ukraść, co się da, z ich barku i może trochę piwa z lodówki w piwnicy taty Alison Stipe. Nie myślałam, że Seamus i Jeff są w ogóle zaproszeni. – Aye, me lassie – mówi Seamus z ciężkim irlandzkim akcentem. Uwielbia, że Brielle nadała mu przezwisko, i zawsze udowadnia, że nie bez powodu. Ogólnie chłopaki uwielbiają Brielle – ma w sobie taki błysk bogatej dziewczyny, z tymi swoimi superdługimi włosami, szafą pełną ciuchów Abercrombie, ale oprócz tego ma też charakter i się rządzi, co sprawia, że się przy niej nie nudzą. Śmieje się z ich żartów, zanim oni nawet zdążą zdać sobie sprawę, że żartowali. A tak naprawdę to ona sama z nich żartuje. Niesamowicie się to ogląda, ale powtórzyć się nie da. Próbowałam.

– Zajebiście – odpowiada Brielle, ukazując mu niby-szczery uśmiech. Po chwili jednak znowu zasłania się włosami i olewając go, patrzy mi w oczy i mówi: – Musimy wrócić do naszej rozmowy na temat imprezy. Ach tak. Rozmowy. Bardziej debaty, nad tym, czy powinnam stracić dziewictwo z Dylanem podczas imprezy albo po imprezie, na przykład w pokoju gościnnym u Brielle, czy też nie. Ja skłaniałabym się raczej ku decyzji na nie, ale odkąd Brielle straciła cnotę ostatniego lata z jakimś gościem na obozie pływackim, teraz chce gadać tylko o moim życiu erotycznym. A raczej o jego braku. Nigdy nie poznałam chłopaka, z którym się przespała, za to widziałam zdjęcia i teraz wreszcie totalnie rozumiem, dlaczego zawsze narzeka, jak beznadziejne są nasze chłopaki z liceum. Łatwo jej mówić, kiedy to ona jest tą odważną. Tą, która miała więcej niż jednego prawdziwego chłopaka, nawet jeśli byli tylko beznadziejnymi licealistami. Dylan to w sumie mój pierwszy i mam wrażenie, że dopiero zaczynam załapywać, o co chodzi w tym czuleniu się z nim. Jest starszy, więc wie, co robi. Będzie wiedział, że ja nie wiem, co robię. Wydaje się, że to dobry pomysł, i mam świadomość, że wszyscy to robią, ale kiedy jestem z Dylanem i przychodzi co do czego, to sama nie wiem… To potwornie przerażające. Ale jak już mówiłam, Brielle trudno przestraszyć, a nawet gdyby się dało, to i tak nie mam pojęcia, jak wytłumaczyłabym jej mój strach. I dokładnie jak w ósmej klasie, Brielle od razu ma gotowy zabójczy argument: – Wiadomo, że nie będzie pisał do Emmy Puszczalskiej, kiedy z tobą będzie mu dobrze – szepcze, prychając lekko na brzmienie nowego przezwiska, które wymyśliła na poczekaniu. Nie zdążam znaleźć na to riposty, bo pojawia się pani Enman i przez pierwsze parę minut musimy udawać, że uważamy. Ale gdy tylko pani Enman obraca się do tablicy, słyszę, jak Brielle mówi niskim, jednoznacznym tonem: – Sama wiesz, że tego chcesz!

# Moja mama pracuje w dużej firmie ubezpieczeniowej i kiedy wracam po szkole, nigdy nie ma jej w domu, więc to ja muszę przypilnować, żeby moi mali bracia (którzy

tak naprawdę nie są już tacy mali) coś zjedli i odrobili prace domowe, muszą się uczyć chociaż tyle, żeby nie oblać piątej i szóstej klasy. Nawet podoba mi się, że jest między nami większa różnica wieku – dzięki temu mogłam przez chwilę nacieszyć się byciem jedynaczką, i to głównie wtedy, kiedy moi rodzice jeszcze się nie nienawidzili. Myślę, że Tommy (który chce być nazywany Tom) i Alex (który chce być nazywany A-Rod) mieli sprawić, że znowu poczujemy się jak rodzina. Niestety się nie udało. Niedługo po narodzinach Aleksa tata się wyprowadził, a ja awansowałam na stanowisko full time niani/rodzica. Ale chłopcy są fajni. Uwielbiają, jak odbieram ich z zajęć pozalekcyjnych, czyli czasem ze sportów, a czasem, jak dzisiaj, z dodatkowej godziny nauki. Wtedy przychodzą do nich wolontariusze z uniwersytetu i pomagają w pracach domowych, więc zanim zdążę zajechać przed podstawówkę Pleasant Hill, połowa mojej roboty już jest wykonana. Tommy, szóstoklasista, przegrywa przepychankę z piątoklasistą Aleksem, który przez kilka ostatnich miesięcy nabrał trochę krzepy, i z rezygnacją zajmuje miejsce na tylnym siedzeniu. Może ja wcale nie pomagam. Na przykład dzisiaj, od razu jak wsiedli do samochodu, mówię: – Ten, kto znajdzie tu jakieś drobne, wybiera między Taco Bell a McDonaldem! Po chwili zostaję wgnieciona w kierownicę, bo Tommy nurkuje z tyłu na podłogę i wbija się głową w moje siedzenie. Alex otwiera schowek z przodu i zaczyna wyrzucać jakieś szpargały i przeróżne śmieci, o których istnieniu nie miałam pojęcia. – Jest! – wykrzykuje. – Jeden dolar! – Alex, do cholery! – mówię, ale się uśmiecham. – Ta-co Bell, do cholery! Ta-co Bell! – skanduje triumfalnie. – Ziomek, jak ty się wyrażasz – mówię, ale teraz już oboje się śmiejemy. Twarz Tommy’ego we wstecznym lusterku też jest jednym wielkim uśmiechem. Na szczęście nie staniemy się ofiarami dziecięcej otyłości, bo wystarczy nam tylko na jedno tacos dla każdego, czyli to nie będzie dodatkowy obiad. Poza tym każę chłopakom iść do środka, więc mają trochę ruchu. Jeśli przejście przez parking się liczy. Bierzemy nasze tacos i siadamy przy prostokątnym stoliku w niszy przy oknie, mimo że zimowego słońca już prawie nie ma i jest zimno. Alex i ja polewamy nasze jedzenie sosem łagodnym, natomiast Tommy otwiera około dziewięciu saszetek tego najostrzejszego i próbuje wycisnąć go trochę na tacos Aleksa. – Przestań! – wrzeszczy Alex, popychając Tommy’ego na ławce.

– Cienias! – krzyczy Tommy i też popycha brata. – Ej, spokój, chłopaki – mówię, zlizując sobie kawałek sałaty z palca. – Czy nie moglibyście po prostu… – Urywam, bo oni wcale nie przestają się przepychać, więc zamiast próbować z nimi negocjować, wstaję, chwytam Tommy’ego za rękę i wyciągam go zza stolika. Wciskam go na siedzenie naprzeciwko, na którym ja do tej pory siedziałam, zajmuję miejsce obok Aleksa i przesuwam swoje tacos przez stół. – Okay? – pytam, odrobinę zadyszana przez ten cały manewr. – Możemy już jeść? Alex uśmiecha się szyderczo do Tommy’ego, ale on na szczęście, zajęty jedzeniem, odpowiada tylko uśmieszkiem. – Jak tam rzuty Dylana? – pyta mnie Alex. Uśmiecham się. Alex uwielbia mojego chłopaka. Dobrze go rozumiem. Dylan zawsze był w reprezentacji szkoły, ale teraz, w klasie maturalnej, jest wyjątkowo skupiony na tym, żeby być bardzo, bardzo dobrym zawodnikiem i zdobyć stypendium na uniwersytet. W sumie ostatnio zajmuje się tylko trenowaniem do eliminacji w baseballu. Strasznie chce być w tym roku pierwszym bazowym. A może drugim bazowym? Chyba nie do końca go słuchałam – poza tym, jak jesteśmy we dwoje, zbyt dużo nie rozmawiamy. Dzień po Bożym Narodzeniu Dylan przyszedł do nas i jako że było nieprzeciętnie ciepło na dworze, zabrał Aleksa na podwórko i trochę z nim poćwiczył. No i teraz mój dziesięcioletni brat ciągle chce rozmawiać o rzutach Dylana. Tommy w kwietniu skończy dwanaście lat i zazwyczaj zachowuje się tak, jakby był zbyt fajny na to, żeby imponował mu chłopak własnej siostry. Ale on też jest nieźle wkręcony. – Wydaje mi się, że dobrze, ziomeczku – odpowiadam Aleksowi. – Niedługo zacznie się sezon, więc możesz wybrać się ze mną na jakiś mecz i sam się przekonasz. Alex podskakuje lekko na siedzeniu, a Tommy pyta: – Ja też mogę iść, nie? – Jasne – odpowiadam. Mam nadzieję, że Dylan jest przygotowany na fan club dzieciaków. W sumie nadal nie wiem, dlaczego Dylan Howe zaczął ze mną chodzić. Spotkaliśmy się niechcący parę razy zeszłej jesieni, bo Brielle była wtedy z innym chłopakiem z drużyny koszykówki, Robem. Zawsze uważałam, że Dylan jest piękny – to bardziej fakt niż opinia – więc na początku musiałam bardzo się starać, żeby nie zachowywać się przy nim jak zupełna idiotka. Gdybym umiała rozmawiać z chłopakami w moim wieku z taką łatwością jak ze swoimi braćmi, wszystko byłoby o wiele prostsze. No, może (Alex i Tommy gadają dużo o pierdzeniu). Ogarniam chłopaków na imprezach, ale nigdy nic się nie wydarza, przynajmniej nic oficjalnie. W drugiej klasie przez

dłuższy czas myślałam, że jestem zakochana w Parkerze Andersonie, mieliśmy ze sobą romans esemesowy. Ale skończyło się na esemesach. W szkole Parker zupełnie mnie ignorował i w końcu Brielle przekonała mnie, żebym też go olała. No więc, gdyby Brielle nie spotykała się z Robem, nie miałabym szans zbliżyć się do Dylana Howe’a. Ale którejś nocy podczas dni wolnych w Święto Dziękczynienia całą paczką zakradliśmy się na plac zabaw Pleasant Hill. Brielle i Alison wypiły brzoskwiniowego sznapsa i zupełnie im odbiło, bo skakały ze zjeżdżalni i takie tam. Ja byłam na huśtawkach, które zawsze najbardziej lubiłam. Nagle na huśtawce obok mnie usiadł Dylan. Wypił przedtem kilka piw, które przyniosły chłopaki, więc wyczuwałam od niego chmiel, pot i w ogóle taki zapach faceta, zmieszany z zimnym powietrzem i wonią gnijących jesiennych liści. W którymś momencie, jak jakaś w miarę normalna, zaczęłam rozmowę. A on, ni stąd, ni zowąd, przyciągnął do siebie łańcuch mojej huśtawki i zaczął mnie całować. Było to najbardziej ekscytujące wydarzenie w całym moim życiu. Dylan ma bardzo silne dłonie, takie męskie, i wtedy, jedną ręką trzymając moją huśtawkę, a drugą obejmując mnie w talii… Nie mogę o tym nawet myśleć, bo zaraz szumi mi w uszach i serce mocniej mi wali. Tamtej nocy ja też wyciągnęłam rękę i dotknęłam jego twarzy. Jakbyśmy całowali się w filmie czy coś takiego. Byłam kompletnie skołowana i pomyślałam: to może być moja jedyna szansa, i nagle poczułam się tak pewna siebie i odważna, i… – Boże, nie wiem, może trochę też seksowna? Jego twarz była bardzo gładka, miał tylko mały zarost nad górną wargą. Koniuszkami palców przejechałam przez jego włosy za uchem. Chciałam, żeby ta chwila nigdy się nie skończyła. Ale nagle Rob krzyknął do niego z drugiej strony placu zabaw i Dylan mnie puścił. – Na razie – powiedział i poszedł. Po prostu odszedł i zostawił mnie pijaną z emocji i kołyszącą się na boki; łańcuchy protestowały głośno, kiedy starałam się nie zemdleć. Kto wie, co by się potem stało, gdyby Brielle nie interweniowała. Powiedziała Robowi, żeby powiedział Dylanowi, żeby do mnie napisał, i on to zrobił. Zaczęłam siadać razem z Brielle tuż za drużyną na każdym meczu koszykówki. Zaczęłam też częściej się z nim całować, głównie w jego SUV-ie po meczach, kiedy miał jeszcze mokre włosy po prysznicu w szatni. W okolicy Bożego Narodzenia Dylan zaczął trochę ściągać mi spodnie, kiedy się całowaliśmy. Czasem kładł też moje dłonie na swoim pasku, ale to powodowało jedynie, że moja chwiejna pewność siebie w całowaniu zupełnie znikała. Zwykle po prostu całuję go mocniej i wtedy moje dłonie stają się zupełnie zwiotczałe, jakby już

nie działały. On jest dżentelmenem, więc nigdy mnie do niczego nie zmusił. Ale stało się dla mnie całkiem jasne, na co według niego przyszła już pora. Brielle zerwała z Robem po tym, jak przyłapała go na flirtowaniu z Emmą Putnam na balu świątecznym. Emma przyszła na bal bez partnera i miała na sobie superwydekoltowaną czerwoną sukienkę, więc połowa sali gapiła się na nią już na wejściu. Wszyscy przecież wiedzą, że bal świąteczny nie jest taki formalny. Trochę więc słabo, że ona wystroiła się jak na Oscary czy coś w tym stylu. Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, żeby Brielle tak bardzo przeszkadzało, że Rob zbyt długo stał z odstawioną Emmą przy stoliku z napojami. Dało jej to tylko pretekst, żeby wylać kubek coca-coli na Roba i głośno nazwać Emmę dziwką – Brielle żyje dla takich właśnie scen. – Możemy wziąć jeszcze jedno tacos? – zajęczał Alex. Nagle uzmysłowiłam sobie, że gapię się przez okno i przyglądam, jak niebo ciemnieje, a zupełnie ignoruję braci. – Sorry, ziomeczku – odpowiadam, po czym od razu wstaję i zabieram swoją kurtkę. – Nie mamy już pieniędzy. Ale w domu czeka was noc z kurczakiem w sosie grzybowym! – mówię to tak entuzjastycznie, jak tylko potrafię, mimo to obaj i tak marudzą, kiedy zakładają kurtki. Na dworze zrobiło się już całkiem ciemno, a wiatr jest nie do zniesienia. Przez chwilę z zimna nie mogę sobie przypomnieć, czym się tak martwiłam, ale nagle, dwa samochody dalej, widzę czerwony błysk. Emma Putnam wysiada z ciemnego SUV-a. Nie widzę, kim jest kierowca, jednak od razu dostrzegam włosy Emmy, płomienne jak ogień pod latarnią. Nagle odwraca się i patrzy na mnie. Przez chwilę wydaje mi się, że chce do mnie pomachać, ale to byłoby dziwne, bo przecież wie, że jestem przyjaciółką Brielle. I poza tym, hm, dziewczyną Dylana. Nie macha jednak. Przez moment wygląda na zdezorientowaną. Pod wpływem impulsu, którego nigdy, przenigdy nie będę chyba w stanie wytłumaczyć, pokazuję jej środkowy palec. Do tej pory nigdy w życiu tego nie zrobiłam – tak na serio, a nie dla żartu – i czuję się z tym bardzo dziwnie. I trochę kiczowato; a to jest naprawdę mocna rzecz. Trzymam palec w górze, żeby upewnić się, że ona go widzi, i patrzę, jak jej szczęka opada z zaskoczenia. Następnie nurkuję do swojego samochodu i zawożę braci do domu. Nie mogę przestać się uśmiechać.

# – No i co było w tym esemesie? – Hm. – Ja po prostu… noo… – to nie o to chodzi… – znaczy, całkowicie ci ufam. – Co? Co się dzieje? Dylan przestaje całować mnie w szyję i przygląda mi się, jakbym miała trzy głowy. Jego usta są już czerwone i opuchnięte, a oczy przymulone, jakby dopiero się obudził – albo jakby dobierał się do mnie od dwudziestu minut w swoim SUV-ie, co zresztą robił. Już mi zdjął bluzkę i odpiął guzik moich dżinsów, a ja czuję się jak idiotka, kiedy tak siedzę w samochodzie w staniku. Ale przynajmniej na chwilę zwolniliśmy. – O czym ty mówisz? – pyta. Nie ze złością. Po prostu nie wie, o co chodzi. Nic dziwnego, bo o czym ja w ogóle mówię? Dlaczego wpadłam na ten genialny pomysł, żeby teraz ryzykować i wspominać o Emmie? – Przepraszam – bąkam. Głaszczę go po przedramieniu w sposób, który, mam nadzieję, jest słodki i seksowny, i jednocześnie się uśmiecham. – Po prostu, no wiesz, nie wiedziałam, że ty i Emma się kumplujecie. – Nie kumplujemy się – odpowiada zwyczajnie i chyba tyle ma do powiedzenia na ten temat, bo znowu rzuca się na mnie i wbija mnie w siedzenie. Przez chwilę czuję falę ciepła i jestem podniecona, ale potem znowu zaczyna się akcja ściągania mi spodni i od razu sztywnieję, i równocześnie staję się oklapnięta… Nagle wargi Dylana odrywają się od moich ust, a on spogląda w dół i chyba się zastanawia, dlaczego moje ulubione dżinsy, jasnoróżowe i niemal świecące w ciemności tego pochmurnego zimowego dnia, nie zsuwają się tam, gdzie on im każe. Dzięki temu mogę wziąć kolejny głęboki oddech i powiedzieć: – Jezu, ona jest po prostu najgorsza. Przykro mi, że cię, no wiesz, zadręcza. To właśnie powinno się powiedzieć, prawda? Żałosna dziewczyna, która niepokoi się każdym drobiazgiem i doprowadza swojego chłopaka do szaleństwa, nigdy by tak nie powiedziała, no nie? Nie jestem typem zazdrośnicy. Nie jestem. Ale Emma Putnam potrafi… olśnić każdego. Potrafi, przyznaję to, trudno. Ta dziwka jest totalnie wspaniała. Ma te swoje długie rude włosy, nie za mało i nie za bardzo podkręcone; jej policzki zawsze robią się idealnie różowe, kiedy ktoś jest dla niej miły (zawsze chłopak, nigdy żadna dziewczyna); jej cycki są duże, ale nie za duże. Zawsze się śmieje, uśmiecha albo z kimś flirtuje. Więc to chyba żadna niespodzianka, że nie mogę przestać myśleć o tym przeklętym esemesie, który znalazłam w telefonie Dylana. Nawet

gdyby nie była kompletną zdzirą, i tak bym się martwiła. Dylan podał mi swój telefon, żebym napisała do jego przyjaciela Kyle’a, do którego jechaliśmy w ostatni piątek. Bardzo uważa, żeby nigdy nie pisać esemesów, kiedy prowadzi, bo wie, że to niebezpieczne, a poza tym (i to pewnie główny powód) zdaje sobie sprawę, że jakby na czymś takim został złapany, to koniec z drużyną. Nie musiałby być nawet aresztowany, wystarczy, że trener by się dowiedział, i już. No więc włączyłam jego telefon i na wyświetlaczu pokazała się ostatnia wiadomość. Zanim zdążyłam się zastanowić, od razu wystrzeliłam: – Dostałeś esemesa od Emmy? Emmy Putnam? – Najwyraźniej – powiedział, a potem zaraz: – No, zadzwoń wreszcie do Kyle’a i włącz go na głośnik, muszę spytać go o trening. – I w końcu nie udało nam się o tym serio porozmawiać. Na górze ekranu było po prostu „EMMA”, a treść wiadomości to „LOL!” z jednym z tych durnych śmiejących się emotikonów. To oznaczało, że musiał być jeszcze przedtem jakiś esemes. Nie miałam jednak czasu, żeby go zobaczyć, bo przecież nie mogłam przeglądać telefonu Dylana, siedząc obok niego w samochodzie. No i znowu otworzyłam swoją głupią gębę. Dwa razy. Dylan przestaje na chwilę patrzeć na mój pasek od spodni i uśmiecha się do mnie. – Ohoho – kpi sobie. – Ktoś jest zazdrosny! – Nie, nie jestem! – piszczę. – Uważam, że to słodkie – mówi i w ten sposób znów wracamy do całowania. Uważa, że to słodkie! Chyba przestanę się już zamartwiać. Poza tym, ja mam przecież problem z Emmą, a nie z Dylanem. Jak wczoraj powiedziała Brielle: to Emmy wina, że jest dziwką, a nie mojego chłopaka. Ale, tak czy inaczej, nie próbuje już ściągnąć mi dżinsów, co mnie trochę martwi. Może Brielle ma też rację co do tej imprezy… Może powinnam się upewnić, że Dylan nie myśli o nikim innym tylko o mnie.

# – Emma Putnam powiedziała, że jesteś podpuszczalska. – Co?

Przez telefon Brielle brzmi tak, jakby triumfowała, jakby właśnie coś wygrała. Mogła mi o tym po prostu napisać jak normalny człowiek. Wtedy mogłabym się hiperwentylować w spokoju. – Jacob mi powiedział. Wygląda na to, że znowu z nim flirtowała, czy to nie żałosne? On za to się z tego totalnie śmiał – parska Brielle. – I? – naciskam ją. – Aha. No więc tak, Jacob spytał ją o esemesy do Dylana, bo ja już go o to pytałam… – Co takiego? – No tak, przecież wiedziałaś! Wszystko jedno, siedzimy obok siebie na españolu, jest muy nudny. W każdym razie Jacob mówi do niej: „Słyszałem, że robisz podchody do Dylana Howe’a”. Emma chichocze i bąka: „On ma dziewczynę”. Na to Jacob: „No tak, więc może powinnaś się wycofać”. Emma odpowiada (nie żartuję): „A może on powinien być z kimś, kto nie jest tylko podpuszczalską laską”. Siedzę z rozdziawioną gębą przez – mam wrażenie – co najmniej godzinę. Jacob też miał dziewczynę, zanim przypałętała się Emma. On jest strasznym playerem, co nie sprawiło jednak, że Noelle Reese czuła się lepiej, kiedy ją zdradził, a potem z nią zerwał. Nie zaczął nawet być z Emmą na serio; tylko przez kilka tygodni ze sobą sypiali. A potem jeszcze przez tydzień. To dziwne, ale Emma taka jest – faceci chcą ją przelecieć, ale żaden nie chce być oficjalnym chłopakiem takiej dziewczyny. Nie mogę uwierzyć, że ona w ogóle o mnie mówi. Czuję się tak, jakbym miała głowę w płomieniach, jestem taka wściekła. – Zabiję. Zabiję ją – mówię bardzo cicho. Nawet ja zaczynam się bać. – Kochana, ja ci w tym pomogę. Przez kolejną godzinę gadamy przez telefon i jednocześnie siedzimy na fejsie. Brielle zakłada profil „Tłusta Dziwka” i kopiuje do niego jedno ze zdjęć Emmy. Daje mi hasło. Teraz obie mamy wstęp na ten profil i tagujemy wszystkie zdjęcia Emmy zmyślonym imieniem. Potem ja zaczynam zapraszać do jej znajomych wszystkich ludzi, z którymi się zadajemy. Mamy megabekę z tego, jakie będą reakcje Jacoba, Tylera i Kyle’a, kiedy zobaczą zdjęcie Emmy z nowym imieniem. – Wyślij to do Dylana! – woła Brielle. – Nie, czekaj, ja to zrobię… – Nie! – krzyczę, ale Brielle nadal wyje i chyba mnie nie słyszy. – Brie, nie rób tego! – Dlaczego? On na pewno uzna, że to megazabawne. Jezu, czemu wcześniej na to nie wpadłyśmy?

Nagle jednak przestaje być śmiesznie. Dylan ma wśród znajomych na Facebooku prawie wszystkich ze szkoły, chociaż nie wiem, czy także Emmę. Dotąd nie przyszło mi do głowy, żeby to sprawdzić. A teraz… Nie chcę, żeby miał w znajomych nawet fałszywą Emmę. Nie chcę, żeby w ogóle o niej myślał. – Dostanie nam się za to – mówię cicho i nagle ściska mi się żołądek. – Przestań, nie dostanie się nam – mówi Brielle. – Administrator może zamknąć to konto czy coś, ale i tak nikt się nie dowie, że to my je założyłyśmy. Poza tym, kogo to obchodzi? A jeśli ktoś się przyczepi, to powiemy, że to głupi żart. W końcu to ona zaczęła. To prawda. Przypominam sobie, co wcześniej tego dnia działo się w SUV-ie Dylana, i się wzdrygam. Czy rzeczywiście jestem podpuszczalską laską? Czy to gorsze niż bycie dziwką? Czy Dylan myśli, że to gorsze? – Zasłużyła sobie na to – ciągnie Brielle – i szczerze mówiąc, dziwię się, że nikt wcześniej tego nie zrobił. Albo czegoś podobnego. Najwyższa pora, żeby trzymała swoje durne łapy z dala od chłopaków innych dziewczyn. – Racja – przyznaję, ale odsuwam się od komputera i padam na łóżko. Zemsta jest wykańczająca. – Hm, zastanawiam się, czy nie powinnyśmy założyć też fan page’a, czegoś w stylu „Bojkot Emmy Putnam”. – Brielle mówi jakby do siebie, więc ja tylko bąkam coś obojętnie. Fan page nie wydaje mi się zabawnym pomysłem – to w ogóle przestało być zabawne. Jeszcze minutę temu byłam w to mocno wkręcona, ale teraz trochę mnie mdli. – A tak serio – odzywa się Brielle. – Co jest z tobą i z tym Dupkiem? – Nie nazywaj go tak! – piszczę, choć i tak nic to nie daje, bo według Brielle wymyślone przez nią przezwisko na Dylana jest megadowcipne. Nawet teraz się z niego śmieje. W końcu się uspokaja i mówi: – Okay, okay, z Dyyylaaanem… Zafundujesz mu jutro odlotowe przeżycia, czy jak będzie? Nie powiedziałam jej o popołudniu w jego samochodzie, ale teraz przypomina mi się uczucie, które wtedy mnie ogarnęło. Uczucie, że tak naprawdę albo teraz, albo nigdy i że nie mogę wiecznie odsuwać jego rąk. Poza tym w sumie może jestem już gotowa – w sensie, jeśli nie zrobię tego z Dylanem, to z kim? On zaraz skończy liceum, pójdzie na uniwersytet i pozna starsze dziewczyny, a ja… Nie wiem. Już na zawsze zostanę dziewicą? – No, chyba nie chcesz, żeby Emma miała rację? – dodaje Brielle. Przyzwyczaiłam się do tego, że Brielle jest szczera do bólu, ale nawet jak na nią to

już za wiele. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, jednak nie jestem w stanie. – No, weź przestań – mówi Brielle, gdy za długo milczę. – Przecież wiesz, o co mi chodzi! On jest megaprzystojny. I do tej pory miał do ciebie dużo cierpliwości. Chyba ze dwa miesiące! To jest dziesięć milionów w przeliczeniu na lata takich przystojniaków. – To, że nie jestem dziwką jak Emma, nie znaczy, że jestem tylko flirciarą – protestuję w końcu. – No, wiesz, on jest twoim chłopakiem – mówi Brielle. – Więc trochę jesteś.

Lipiec Nie chcę o tym rozmawiać. – O czym? – O tym wszystkim. I tak nikogo nie obchodzi, co ja myślę. – Nie obchodzi? Terapeutka Teresa patrzy na mnie znad swoich okularów do czytania. Ma lśniące czarne włosy i niesamowicie gładką jasnobrązową skórę. Ciągle nosi dziwne kolorowe szaliki, nawet kiedy na dworze jest niemożliwie gorąco, tak jak dzisiaj. Zawsze jest bardzo ładna i kolorowa, ale Jezu, jak ona strasznie działa mi na nerwy tymi swoimi pytaniami. Cokolwiek powiem, ona na wszystko odpowiada z wielkim znakiem zapytania na końcu. Wzdycham głośno, żeby zdała sobie sprawę, że przejrzałam jej grę. – Po prostu… cokolwiek im powiem czy jakkolwiek się odezwę, to wszystko i tak na nic, rozumie pani? – Na nic? – Tak, na nic, bo wszyscy i tak już zdecydowali, jaka wersja wydarzeń jest prawdziwa. – Wszyscy już zdecydowali? Macham ręką w geście frustracji. – Ja i moi znajomi! Wszyscy myślą, że jesteśmy potwornymi sukinsynami – przepraszam – i że Emma była cała niewinna, słodka i takie tam pierdoły – przepraszam – i nawet jeśli ja powiem wszystko tak jak trzeba i jakoś magicznie wszystko zniknie, to i tak nadal nie będę mogła zatankować mojego pier… cholernego samochodu, żeby ktoś mnie nie nękał czy… – wszystko jedno. Teresa nie krzyczy na mnie ani nic takiego za przeklinanie, zresztą ja rzadko przeklinam przy dorosłych. Dziwnie się czuję z tym, że ona tak po prostu siedzi, potakuje i tak naprawdę w ogóle nie reaguje. Lecz po chwili, oczywiście: – A czym miałoby być to „wszystko tak jak trzeba”, które miałabyś powiedzieć?

Znowu wzdycham i zakrywam twarz dłońmi, zasłaniając sobie oczy. Jasne, że nie chciałam iść do żadnego durnego psychologa, ale kiedy dostałam prawnika, prawnik kazał iść do psychologa. Na początku tych sesji w ogóle się nie odzywałam. Czasem Teresie udaje się sprawić, że zaczynam paplać o prawnikach, o mamie i o całym bałaganie, jakim jest teraz moje życie. W sumie parę razy faktycznie z nią rozmawiałam o niektórych rzeczach. Ale i tak tego nienawidzę. Nienawidzę, że jest tyle rzeczy, o których trzeba rozmawiać. I zero osób w moim życiu, które będą słuchać, co mówię. Oprócz psycholożki wyznaczonej przez sąd. Albo poleconej przez prawnika, wszystko jedno. Wielka różnica. Za późno zdaję sobie sprawę, że pewnie całkiem rozmazałam sobie tusz, jeśli w ogóle zostało go choć trochę po tym poceniu się w drodze do niej. Zsuwam niżej dłonie i delikatnie przejeżdżam palcami pod oczami, jakbym wycierała łzy. Jednak moje policzki są jak zwykle zupełnie suche. – No, wie pani, te wszystkie rzeczy, które chcą usłyszeć; żebym powiedziała, że jest mi przykro, że powinniśmy byli być dla niej milsi. – I możesz to powiedzieć? – Że to moja wina, że się zabiła? Nie. – W sumie już o tym rozmawiałyśmy, ale Teresa zawsze zachowuje się tak, jakby wszystko, co mówię, było zupełną nowością. – Ale jednak ją przezywałaś – mówi Teresa. Tym razem bez znaku zapytania. – Tak, trochę. Wszyscy to robili. Ona też mnie przezywała! – Ona cię przezywała? Kręcę głową. Właśnie o tym nie mam ochoty rozmawiać. – W porządku. – Teresa siada wygodniej na krześle. – Mówisz, że wszyscy w szkole dokuczali Emmie. Przytakuję. Potem dodaję: – Wszystkim dokuczali. W końcu to liceum. Ty coś powiesz, ludzie coś powiedzą. – Czyli nazywanie kogoś dziwką czy szmatą jest normalne. Wzruszam ramionami i dopowiadam: – Jeśli ktoś tak się zachowuje. Teraz Teresa kiwa głową. – Ale ty i twoi znajomi… Ludzie myślą, że posunęliście się za daleko. – Może i tak – mówię. Gapię się na swoje dłonie, a następnie wsuwam je pod uda. Zimno tu. Za każdym razem robi się coraz zimniej, przez całe lato coraz bardziej rozkręcają klimatyzację. Powinnam przynieść sweter. Albo chociaż przestać ciągle

chodzić w szortach. Chciałabym być opalona. Chciałabym nie siedzieć tutaj. Chciałabym… – Czemu tak jest twoim zdaniem? Podnoszę głowę i patrzę na Teresę. – Dlaczego ciągle zadaje mi pani takie durne pytania? – rzucam ostro. – Myśli pani, że jestem idiotką? Między jej brwiami pojawia się drobna zmarszczka. Teresa wygląda na zirytowaną, ale tylko przez chwilę. Zastanawiam się, nie pierwszy raz, ile ona ma lat. Nie jest na tyle stara, żeby być dobrą psycholożką. I na tyle młoda, żeby pamiętać liceum. Lekko kręci głową i mówi: – Próbuję przeprowadzić cię przez te wszystkie pytania, przez to, co widzą inni ludzie, a ty zdajesz się nic nie widzieć. Rozumiesz, co mam na myśli? – Nie – odpowiadam obojętnie. Nie rozumiem. – Uważam, że jeśli potrafiłabyś zrozumieć, o co wszystkim chodzi – rodzicom Emmy, prawnikom, kolegom w szkole… – Rozkłada szeroko ręce, jakby mówiła o całym świecie. – Nie jesteś sama. Ale jesteś bardzo zamknięta w sobie. Tkwisz w swoim świecie i nikt nie zrozumie, jak to jest być tobą, jeśli nikogo do siebie nie dopuszczasz. – Cofa ręce i składa dłonie, zostawiając między nimi małą szparę. Mój mały świat. Kręcę głową. Potem jeszcze raz. Następnie wstaję i zabieram torbę z kanapy. – Muszę tu przychodzić, okay. Gadam z panią, gadam z Natalie. Ale to nie moja wina, że nic nie rozumiecie. To nie moja wina, że reporterzy to zgraja idiotów, że rodzice Emmy byli najwyraźniej zupełnie do dupy. Ja chcę z powrotem swoje życie. Może i było głupie, ale było moje. – Wskazuję na jej dłonie, nadal złożone, i dodaję: – I było większe niż to. Przez chwilę gapimy się na siebie w milczeniu. Teresa nie odrywa ode mnie oczu i założę się, że myśli, że to dobrze, bo właśnie coś udowadnia. Chcę jej powiedzieć, że nie ma racji, ale jestem już zmęczona gadaniem, walczeniem, bronieniem się. Więc kręcę głową po raz ostatni, a potem przechodzę obok jej krzesła i idę w stronę drzwi.

#

Alex przez cały tydzień jest na obozie baseballowym, a Tommy na zwykłym, więc dom jest zimny i pusty, kiedy wracam do niego od terapeutki Teresy. Mój samochód nie schłodził się podczas tej godziny przepytywania, więc znów jestem cała mokra i chłodne powietrze w domu przynosi mi ulgę. Tak samo jak prysznic; wchodzę na górę, zrzucam z siebie ciuchy na podłogę w przedpokoju i idę prosto do łazienki. Chodzenie do terapeuty jest obciachowe. Sporo ludzi ze szkoły to robi, ale mało kto się do tego przyznaje – i tylko jedna czy dwie osoby nie wydają się przez to całkiem żałosne. Kiedy się wydało, że Emma też chodziła (a stało się to już podczas jej pierwszego tygodnia w Elmwood), w gruncie rzeczy już i tak była załatwiona. Nie zajęło nam długo odkrycie, że jej rodzice nie przeprowadzili się tutaj z drugiego końca miasta dla dużego domu – internet jest bardzo przydatny w wyszukiwaniu kompromitujących informacji o nowych uczniach. Emma była dziwką już od dawna. Lub, jak to mówią w telewizji, była dziewczyną z problemami. Dobrze jednak wiedziała, jak te problemy tworzyć, to na pewno. Owijam głowę ręcznikiem i idę nago do swojego pokoju, niechętnie zbierając po drodze ciuchy, które rozrzuciłam. Miło jest mieć przerwę i nie zajmować się braćmi. Ale czuję się samotna. Mama zapisała ich chyba na każde letnie zajęcia, jakie istnieją, tylko po to, aby byli z dala od domu i wieczornych wiadomości. Teraz przynajmniej nie przychodzi już tylu reporterów. Może dlatego, że nie dzieje się nic, co byłoby warte relacjonowania. Jeśli nawet dojdzie do sprawy w sądzie, to nie wcześniej niż jesienią albo nawet zimą. Natalie mówi, że to bardzo szybko, ale dla mnie to cała wieczność. Jesień miała wyglądać inaczej; miałam wyczekiwać jej z radością i razem z Brielle cieszyć się, że jesteśmy w klasie maturalnej. To czas, kiedy Dylan powinien zaczynać uniwersytet. Ostatnio słyszałam, że jeszcze nie zdecydowali, czy odebrać mu stypendium, ale pewnie to zrobią, szczególnie jeśli sprawa trafi do sądu. Wszystkie chłopaki przypuszczalnie urządzą sobie rok przerwy, włącznie z Dylanem. Z nim też nie wolno mi już rozmawiać. To znaczy, zrobiło się między nami dziwnie jeszcze przed tym, jak Emma… odeszła. A potem powołano prawników i nasi rodzice zwariowali, i wszystko zupełnie się rozsypało. Teraz jest… nadal dziwnie. Dziwniej. Rzucam ubrania na podłogę i wchodzę pod kołdrę do wciąż niepościelonego łóżka. Jest piękny letni dzień, taki, który zwykle spędzałam na basenie u Brielle albo razem z braćmi w parku, do czego musiałam najpierw ich zmusić. Ale teraz jedyna rzecz, w jakiej jestem dobra, to spanie. Zamykam więc oczy. – Sara! – Łup, łup, łup. Świetnie. Jakie zajebiste, idealne wręcz wyczucie czasu. – Sara, twój samochód blokuje mój… Och, ty śpisz? – Nie – odpowiadam głosem przytłumionym przez poduszkę. I przez parę tysięcy

warstw sarkazmu. Moja mama głośno i wymownie wzdycha, po czym mówi: – Jest środek dnia. Odchylam kołdrę i patrzę na nią. Strój do pracy – typowa nuda z Ann Taylor, nie do opisania nawet na potrzeby policji, w razie gdyby zaginęła. W miarę dobre włosy – krótkie, ale w odcieniu ładnego kasztanowego brązu i nie tak krótkie jak u większości mam (ale też nie za długie, jak mamy Brielle, która jest piękna, jednak trochę za bardzo się wysila). Wkurzona twarz – zawsze, zawsze ta wkurzona twarz. Znów zamykam oczy. – Moje kluczyki są na dole – informuję. – To dobrze, w takim razie będziesz wiedziała, gdzie je znaleźć. – Słyszę, jak podnosi moje rzeczy z podłogi, ale nie potrafię wykrzesać z siebie nawet tyle energii, aby powiedzieć jej, żeby je zostawiła. Po dłuższej chwili ciszy siadam. Przy nodze łóżka leży w miarę czysty T-shirt, który podnoszę i wkładam, co wymaga jednak zdjęcia ręcznika z głowy. Mama wiesza moje ciśnięte bezładnie ubrania na krześle przy biurku. Zatrzymuje wzrok na stercie książek ze szkoły letniej, ale nic nie mówi. Gdy wraca do mnie, wyciąga rękę, a ja w milczeniu podaję jej ręcznik. – Byłoby fajnie, gdybyś czasem mi pomogła – mówi. – Chłopców nie ma w domu. – Oprócz wożenia chłopców jest sporo innych rzeczy do zrobienia. Kuchnia jest całkiem zapuszczona, nie mamy nic do jedzenia oprócz płatków… – To teraz mam też robić zakupy? – To coś nowego. W sensie, wpaść do sklepu po jakieś dodatkowe rzeczy – okay, ale… Mama znowu wzdycha i siada na brzegu łóżka. – Misiu – zwraca się do mnie, zaskakując mnie tym określeniem. Nie słyszałam go od miesięcy i z jakiegoś powodu na jego dźwięk czuję ból w klatce piersiowej. – Wiem, że przechodzisz teraz ciężki czas. Ale Natalie mówi, że to wszystko przycichnie i że niedługo wszystko będzie jak da… – Kiedy ci tak powiedziała? – pytam ostro. Nigdy nie słyszałam, żeby tak mówiła. Mama chyba źle zrozumiała moje pytanie, bo odpowiada: – Rozmawiam z nią czasem przez telefon. – W jej głosie znowu jest złość. Albo chęć obrony. – Przepraszam, że nie zawsze mogę być na twoich spotkaniach, ale mnie to też dotyka.

Wzruszam ramionami. – Jakoś nie wygląda na to, żeby to wszystko miało przycichnąć – mówię. – Dzisiaj znowu był jakiś nowy prawnik i nadal pytają mnie o wszystko. Robią mnóstwo… notatek i w ogóle. Dziś wszyscy coś zapisywali. Niespecjalnie chce mi się z nią o tym gadać, ale uznaję, że powinna wiedzieć. Jakiś miesiąc temu zgodziłyśmy się bez słów, że nie musi już ze mną chodzić do Natalie. Te spotkania nigdy nie są ustalone z góry, tylko dzwoni ktoś z biura i mówi, że Natalie chce się ze mną widzieć. Mama za często musiała wychodzić z pracy, a i tak wszystkie pytania były do mnie. A potem przestałyśmy zupełnie o tym rozmawiać. Zresztą nigdy nie tworzyłyśmy zgranego tandemu matka– –córka jak z serialu telewizyjnego i nie opowiadałyśmy sobie ze szczegółami, jak minął nam dzień. Teraz w ogóle rzadko na siebie patrzymy. Nawet jak jesteśmy w tym samym pokoju. – To tylko taka procedura – wyjaśnia moja mama. – Jeśli nie zapiszą wszystkiego, to nie będą mogli nam wystawić rachunku – prycha lekko, jakby próbowała się roześmiać, chociaż widać, że wcale nie uważa tego za śmieszne. Natalie nie jest najlepszą prawniczką w mieście, co nie oznacza jednak, że pracuje za darmo. Spoglądam na narzutę na łóżku i skubię postrzępiony brzeg jednego z kwadratów. Jest ręcznie robiona, ale nie przez kogoś, kogo znam. Rodzice kupili mi ją na targu staroci dawno temu. Pamiętam, że mama niosła Tommy’ego w sakwie na dzieci, jak zawsze nazywaliśmy małe nosidełko, a tata strasznie się podniecił na widok faceta sprzedającego stare płyty winylowe. Chyba chcieli, żebym się cieszyła, że mam małego brata, i wymyślili, że na nowo urządzą mi pokój. Skończyło się na kupnie narzuty zrobionej z chabrowych i żółtych kwadratów zszytych w taki sposób, że tworzyły wielką gwiazdę. W drodze powrotnej do domu wstąpiliśmy na lody, ale Tommy zaczął płakać, więc mama musiała zostać w samochodzie i go nakarmić, a ja i tata siedzieliśmy przy małym stoliku na zewnątrz, obok parkingu. Nawet wtedy tata nie wiedział, jak ze mną rozmawiać, albo wcale nie chciał. Zjedliśmy lody w milczeniu, a potem poszliśmy do samochodu i wróciliśmy do domu. – Zaparkowałam na ulicy – mówi mama i wstaje. – Musisz wyjechać z podjazdu na sekundę, nic ci się nie stanie. Gdzie są twoje szorty? – strzepuje mój ręcznik i szybko wychodzi z pokoju. Najwyraźniej już skończyłyśmy rozmawiać. W szkole letniej najgorsze jest wszystko. Dosłownie wszystko w niej jest do dupy. Sama szkoła też wygląda smętnie – parking jest praktycznie pusty; korytarze są tylko w połowie oświetlone, a nauczyciele noszą tak luzackie ubrania, że od razu widać, jak

do tego podchodzą. No i klimatyzacja nie jest włączona na maksa, więc wszystko się lepi i cuchnie. Rodzice Brielle jakoś załatwili, że ona nie musi się tu pojawiać. Natomiast kiedy człowiekowi ledwie starcza na opłacenie prawnika, a tym bardziej nie stać go na zdobycie się na jakąś darowiznę na rzecz szkoły, czy cokolwiek oni zrobili, nie dostanie się prywatnych nauczycieli. Więc jestem tu tylko ja i te same dzieciaki, co zawsze – te, których nie uświadczysz w szkole w ciągu roku szkolnego, bo wagarują, żeby palić zielsko, pić albo grać przez cały dzień w gry, na przykład w mieszkaniu swojego starszego brata. Dylan i pozostali nie stracili na wiosnę wiele zajęć, no i jemu udało się pozostać w drużynie baseballowej. Zarzuty przeciwko nam wniesiono w kwietniu, ale wszystko zaczęło się dziać dopiero pod koniec roku szkolnego, czyli najwyraźniej nikt nie chciał zaszkodzić chłopakom w klasie maturalnej. Poza tym ludzie nie byli na nich aż tak wściekli, zwłaszcza na Dylana, jak na mnie i na Brielle. Nie wiem dlaczego. Ja jestem na niego wściekła. Tak mi się wydaje. Wcześniej moja mama mówiła, że on ponosi taką samą odpowiedzialność jak pozostali i że on, Jacob i Tyler powinni też wziąć na siebie winę. Ale ostatnio ona chyba też najbardziej obwinia mnie i Brielle. Oczywiście Tyler ma swoją oddzielną sprawę, bo Emma nie skończyła jeszcze osiemnastu lat, a on tak. Więc może chłopaki też dostaną za swoje, nie wiem. Natalie mówi, że nie zobaczymy Tylera, nawet jeśli pójdziemy do sądu. Chyba już nikt nie myśli o tym, że Emma była psychiczna. A przecież musiała być. No bo kto przenosi się do innej szkoły i zalicza tylu chłopaków w ciągu trzech miesięcy? Ewidentnie ktoś, kto idzie do nowej szkoły, bo był zupełnie pokręcony w starej – ktoś, kto chodził na terapię, brał antydepresanty i już coś miał nie tak z głową. Serio, jeśli to, co przydarzyło się Emmie, miałoby pchnąć każdego do samobójstwa, to wszystkie licea w Ameryce stałyby puste. – Okay, kierujcie się punktami na tablicy. I opiszcie to ćwiczenie. Jeden je wykonuje, a drugi opisuje, zrozumiano? Siedzę w szkole letniej w pracowni chemicznej i myślę o tym, żeby Irish O’Irish tu był. Myślę też, żebym ja była nadal dobra z tego przedmiotu – albo żeby nadal zależało mi na tyle, żebym znów mogła być z niego dobra. Pani Enman tu nie ma; nauczycielem prawie wszystkich przedmiotów w letnim wydaniu jest facet z uniwersytetu, pan Rodriguez. Jest bardzo młody, jakby dopiero skończył college, i wciąż trochę się poci, jakby ta praca już go wykańczała. Dzisiaj robimy ćwiczenie z miareczkowania – w sumie po prostu wlewamy coś do zlewek. Mniej to nudne niż notowanie, ale i tak zajebiście nudne. Mój partner

w laboratorium nie przychodzi na połowę zajęć – mało znany fakt: równie łatwo jest wagarować w szkole letniej, jak w tej jesienno-zimowo-wiosennej – dzisiaj jednak się pojawia. Carmichael. To jego nazwisko; nikt nigdy nie mówi do niego po imieniu. Jest trochę jak bohater z serialu albo z książki czy coś w tym stylu: tatuaże, mimo że nie jest pełnoletni, szalone włosy, jedno imię. Może byłby nawet całkiem spoko, gdyby tak bardzo się nie starał wyglądać odstraszająco. Jest wysoki i pod czarną koszulką można dojrzeć, że ma niezłe bicepsy i pewnie płaski brzuch. Ale sam T-shirt jest czarny, poszarpany i z napisem DISCO KILLS ART, cokolwiek to znaczy, a cały ten look można skwitować jednym zdaniem: „Jestem za fajny, żeby z tobą gadać”. Nie jest to też look, który pasowałby do okularów laboratoryjnych. Ale ja pewnie wyglądam w nich równie komicznie, więc staram się skupić na stojących na stole zlewkach z kwasami i zasadami. Kątem oka widzę zamazaną postać Carmichaela, który w milczeniu wpatruje się w instrukcje na kartce. Kiedy mam już przygotowaną biuretę, Carmichael bez słowa podaje mi lejek i czeka, a ja zaczynam wlewać kwas. Następnie przekręcam pokrętło na biurecie, pozwalając obu cieczom się zmieszać, i też czekam, aż zabarwią się, jak powinny, na różowo. Potem zamykam kranik i patrzę, jak kwas zaczyna kapać, a zasada znowu staje się przezroczysta. – Dużo dziwnych słów jest w tym czymś – bąka Carmichael pod nosem. Zaskakuje mnie jego głos, ale dalej równomiernie poruszam dłonią i znowu przekręcam kranik. Mikstura staje się różowa i już taka pozostaje. Odwracam się, żeby się upewnić, czy on zapisuje objętość na karcie doświadczenia. Po czym bezwiednie pytam: – Jakich słów? Carmichael zsuwa sobie gogle na czubek głowy, zbierając w ten sposób włosy do tyłu, mimo że nie skończyliśmy jeszcze doświadczenia. Następnie kładzie palec na kartce z instrukcjami. – Miareczkowanie – mówi, jakby było oczywiste, o co mu chodzi. – I menisk. I to coś – lekko stuka w koncówkę biurety – nazywa się dzióbkiem. Ma zupełnie beznamiętny głos, natomiast ja czuję, że moje policzki stają się czerwone. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy on faktycznie próbuje sprawić, abym poczuła się niekomfortowo, ale tak czy siak, udało mu się. W czasie roku szkolnego w żadnym wypadku nie zamieniłabym słowa z Carmichaelem. W gimnazjum nawet mi się podobał – uważałam, że jego szalona fryzura jest odbiciem artystycznej duszy, a ja wtedy też chciałam taka być. Ale Brielle mnie przed tym uratowała. Okazuje się, że jak człowiek robi w weekendy naprawdę jakieś fajne rzeczy, to snucie się i czytanie poezji przy indie rocku zupełnie traci urok.

Uznaję, że powinnam wrócić do ignorowania Carmichaela. Stojący z przodu klasy pan Rodriguez mówi: „Pięć minut przerwy” i robi się i tak zbyt głośno, żeby cokolwiek powiedzieć. Carmichael zanosi nasz cały zestaw do zlewu, zostawiając mnie przy stole, żebym spakowała książkę do torby. Kiedy wraca, patrzy na mnie i rzuca: – Dobra robota. Jego oczy są naprawdę zielone. Nigdy nie zauważam takich rzeczy, ale jego rzeczywiście takie są i w sumie są też bardzo ładne. Jestem tak zaskoczona powagą, z jaką on to mówi, że odpowiadam: „Dzięki” i kompletnie zapominam, że postanowiłam go ignorować. Wzrusza ramionami i się uśmiecha. – Fajny T-shirt – dodaję. Kłamię, nawet nie wiem dlaczego. Dwie sekundy wcześniej myślałam, że jest pajacem. Może nadal tak myślę. Ale miło jest z kimś pogadać. Jeśli to się liczy. Zmieniamy salę na następne zajęcia, które też prowadzi pan Rodriguez. Na angielskim nie musimy być w laboratorium. Niektóre przedmioty, jak chemia, obejmują te same tematy co w roku szkolnym albo w większości te same. Na innych, jak na angielskim, robimy inne rzeczy, pewnie żebyśmy nie ściągali. Więc zamiast czytać Makbeta, przerabiamy Hamleta. Z trudem nadążam – z Makbeta też nie rozumiałam ani słowa, mimo że pani Thale była lepszym nauczycielem. Pan Rodriguez mówi, że obejrzymy film, jak skończymy lekturę, ale ja już wystarczająco męczę się z tym Szekspirem, mając przed sobą książkę, słownik i SparkNotes. Oglądanie filmu będzie albo torturą, albo dobrą okazją do drzemki. Carmichael znów siada obok mnie i przez chwilę zastanawiam się, czy przypadkiem nie popełniłam błędu, że zaczęłam z nim rozmawiać. Wiem, co Brielle by powiedziała – że to loser i leser. Nie imponowałyby jej tatuaże ani wygląd (prawie) niegrzecznego chłopca. Nazwałaby go bezsamochodowcem, jak określa wszystkich chłopaków, którzy nie mają samochodu i dlatego nie są warci nawet spojrzenia. Ale ja też jestem loserem. Pan Rodriguez zaczyna mówić, że Hamlet jest zbyt introspektywny, by od razu się zemścić, i musi wszystko przemyśleć, zanim zacznie działać. Spoglądam ukradkiem na Carmichaela, na symbol nieskończoności wytatuowany po wewnętrznej stronie jego nadgarstka. Pod lewym rękawem T-shirtu widać drugi tatuaż, który przypomina zwiniętego węża czy coś w tym stylu. Carmichael, z książką otwartą przed sobą, lekko potakuje głową, jakby był dobry z Szekspira. I w sumie nie jest taki tragiczny z chemii. Zastanawiam się, dlaczego się tu znalazł. W sensie, wiem, że często wagaruje, nawet teraz, ale wydaje się całkiem inteligentny.

Nagle spogląda na mnie, więc szybko przenoszę wzrok na swoją książkę. Policzki znowu mi płoną. Boże, czy ja naprawdę jestem aż tak spragniona towarzystwa kogoś w moim wieku, że ślinię się na widok bezsamochodowca Carmichaela? Kiedy wreszcie kończymy lekcje, biegnę prawie sprintem na parking. Szybsze ode mnie są już dwie inne dziewczyny: Beth, która miała w zeszłym roku mononukleozę (złapała ją w smutny, niezwiązany z całowaniem się sposób), i Cherrie, która po prostu totalnie się obija. „Cherrie” to zdrobnienie od czegoś latynoskiego, jednak każdy wymawia jej imię tak samo jak „cherry”[2]. Kiedyś wszystkich poprawiała, pewnie dlatego że źle je wymawiamy, ale tak już zostało. Nagle przychodzi mi do głowy, że ona może nie chodzi do szkoły, bo nie chce być codziennie wyśmiewana czy nazywana „wiśnią” albo coś w tym stylu – bo wtedy czuje się tak, jakby nie było tu dla niej miejsca. Ja teraz właśnie tak się czuję. Cherrie odwraca się do Beth i obie zaczynają się z czegoś śmiać. Wsiadają do samochodu Beth, a ja sobie przypominam: nawet wśród największych wyrzutków jestem największym loserem. Wyjeżdżam swoją hondą zza budynku i widzę Carmichaela na rowerze. Stoi na pedałach, podrywa przednie koło do góry i zeskakuje z krawężnika. Naprawdę wygląda to tak, jakby wiedział, co robi. Zahamowałam przed znakiem stop, stoję więc przed nim chwilę i patrzę na jego szalone czarne włosy i na mięśnie napinające się pod T-shirtem. Znów podskakuje w ten sam sposób i skręca przednim kołem, ale tym razem opada jakoś niezręcznie, więc musi zeskoczyć z roweru i dać szczupaka w bok, żeby nie znaleźć się pod nim. To wszystko staje się nagle i wygląda potwornie niezdarnie, a ja nie zauważam nawet, że się śmieję, dopóki on nie odwraca się w moją stronę – próbuję trochę schłodzić samochód, więc mam opuszczoną szybę, co oznacza, że pewnie mnie usłyszał – i rzuca mi gniewne spojrzenie. Jakbym się śmiała z niego, chociaż to nieprawda. – Przepraszam, ja tylko… – zaczynam, ale on już ma rower w rękach, wskakuje na niego z powrotem i pedałuje na drugi koniec parkingu. Spoko. Po co komu ci wszyscy delikwenci.

# – Tak naprawdę nie rozmawiałyśmy jeszcze o Dylanie. Chciałabyś mi coś powiedzieć na ten temat? – Nie wiem – mówię i wzruszam ramionami. Po chwili dodaję złośliwie: – A pani chce rozmawiać o Dylanie?

Wydawało mi się to śmieszne, zanim wyszło mi z ust, jednak kiedy już zostało powiedziane, czuję, że muszę odwrócić wzrok. Patrzę na swoje dłonie i mówię: – Ale bym chciała zrobić sobie manicure. – Dlaczego nie możesz? – pyta Teresa. Zdrapuję z paznokcia płatek złotego brokatowego lakieru. Zbyt wiele go nie zostało, jakbym cały czas gdzieś imprezowała, a przecież w rzeczywistości jest zupełnie na odwrót. – To drogie. I ludzie dziwnie na mnie patrzą. Brielle zawsze ciągała mnie do salonu w pasażu, tym, gdzie jest też Anthropologie i Wiliams-Sonoma. Teraz mnie na to nie stać. Kiedy musiałyśmy przestać się spotykać, spróbowałam tańszego miejsca w gównianym pasażu obok Taco Bell. Wtedy właśnie się zorientowałam, że chyba koniec z wychodzeniem do miasta. Bo tak naprawdę gdziekolwiek przysiądę na dłużej niż na pięć minut, od razu zaczynam tego żałować – szczególnie jeśli w danym miejscu jest dużo lokalnych gazet. Kątem oka widzę, jak Teresa przytakuje. – Czasem to miasto wydaje się bardzo małe – mówi. – Czasem? Chyba zawsze – odpowiadam. To chore, ile zdjęć Emmy jest wszędzie porozwieszanych. Moja mama mówi, że media kochają, kiedy złe rzeczy dzieją się ładnym dziewczynkom. Patrząc na to, ile tuszu zużyto do drukowania i kopiowania ostatniego szkolnego zdjęcia Emmy, można by pomyśleć, że nie ma już żadnych wojen, wyborów czy strzelanin, o których można by pisać. – Nie widujesz już Dylana? – pyta Teresa, próbując pewnie powrócić do swojego pierwszego pytania. Podnoszę wzrok. – Przecież nie mogę, nie pamięta pani? – mówię gorzko. – Dobra, nieważne. To bardzo skomplikowane. To znaczy, zrobiło się bardzo skomplikowane. Nie myślę, żeby to była wina Dylana, tylko… No, po prostu wystarczało znać Emmę. Była taką… – Była taką… Jaką, Saro? Napełniam policzki powietrzem i wydmuchuję ze świstem. – Była jedną z tych dziewczyn, które ciągle trzymają się z chłopakami i nie mają żadnych koleżanek. A to z kolei dlatego że wszystkie dziewczyny w szkole wiedziały, że ukradłaby im chłopaków. – Kradła chłopaków? – Jezu, no tak. Codziennie. – Dylana też?

Wciskam głowę w ramiona i oplatam tułów rękami. Znowu wzdycham głęboko i w końcu odpowiadam: – Tak. Dylana też. – To musiało być dla ciebie trudne – mówi Teresa. – Hm, tak – przyznaję, ale zaraz gryzę się w język. – Nie chcę już o tym rozmawiać. – Okay, to może skończymy na dzisiaj? – pyta Teresa i odkłada notatnik. – Super. – Wstaję i zdejmuję sweter, o którym w końcu pamiętałam, jako że na zewnątrz jest z dziesięć stopni cieplej niż tutaj. Wpycham go do torby, gdy Teresa dodaje: – Miłość jest bardzo skomplikowana. Wiem, że nadal może boleć. Spoglądam na nią z góry i zatrzymuję się. – Jasne – mówię. Nie przychodzi mi do głowy nic innego, więc tylko gapimy się na siebie przez następną chwilę. A potem znikam.

# Kiedy w środę podjeżdżam do szkoły, Carmichael pędzi na rowerze przez parking, a jego ciemne włosy fruwają za nim. Nie było go w szkole przez kilka dni. Od razu kurczy mi się żołądek, kiedy sobie przypominam, jak niechcący zaśmiałam się z niego w zeszłym tygodniu. Jadę na puste miejsce, najwolniej jak się da. Nie wiem, czy staram się jechać powoli, żeby na niego wpaść, czy żeby go uniknąć. Ale potem myślę sobie: co za różnica, przecież i tak zobaczę go na lekcjach. Albo zaraz. Podchodzę do wejścia w momencie, kiedy on zapina swój rower. Spogląda na mnie do góry. – Hej – mówię, nie wymyślając nic lepszego. – Siema – rzuca od niechcenia i dalej zajmuje się rowerem. Ja natomiast stoję nieruchomo, przyszpilona do chodnika jak jakiś wyrastający z niego chwast. Chmury nad nami są ciężkie i ciemne – jest kolejny gorący, lepki dzień, taki, który sprawia, że nie marzysz o niczym innym, tylko żeby w końcu spadł deszcz – a ja czuję, że nawet najmniejszy ruch spowoduje, że będę jeszcze bardziej spocona niż przed chwilą. – Więc… – bąkam ze wzrokiem utkwionym w jego plecach. Przy nogach ma stary czarny plecak JanSport, z którego wypada Hamlet. – Podobała ci się książka? Odwraca się, spogląda na mnie jakby zezem, zdezorientowany.

Wskazuję niezdarnie na jego stopy, na plecak. – Albo sztuka? – A, tak – mówi. Bierze plecak, chowa to, na co właśnie wskazałam, i zaciąga suwak. – Jest okay. Potakuję ruchem głowy. Jezu, od dawna z nikim nie rozmawiałam. A przynajmniej z nikim w moim wieku. A teraz usiłuję rozmawiać akurat z Carmichaelem, jakbym nie mogła mu się oprzeć. On jest taki dziwny. I naprawdę mnie trochę przeraża tymi tatuażami i resztą. Po prostu – jest jedyną osobą, która na mnie nie patrzy tym wzrokiem. Tym wzrokiem mówiącym: To ty zabiłaś Emmę Putnam. Uzmysławiam sobie, że wciąż tylko kiwam głową i sterczę, gapiąc się na niego. Carmichael nie patrzy na mnie tym wzrokiem, tylko po prostu na mnie patrzy, a ja wydaję z siebie oschły i nieśmiały śmiech. – Przepraszam – mówię. – Nie wiem… Znaczy… – Odwracam się w stronę wejścia do szkoły, które wydaje się bardzo daleko, i wyciągam rękę. – Wchodzisz? To znaczy jasne, że wchodzisz… idziemy? – No, jak już tak daleko zaszliśmy – odpowiada – to czemu nie wejść w otchłań piekieł? Znowu się śmieję, prawie parskam. – Taa… – bąkam. Czuję się tak, jakbym już tylko wydawała z siebie dźwięki, a nie wypowiadała coś, co przypominałoby zwykłą mowę. Wiem, że Brielle by zupełnie oszalała, gdyby mnie tu widziała. Pewnie zaciągnęłaby mnie z powrotem do samochodu i szybko odjechała, żeby wszystkich uchronić przed upokorzeniem. Chciałabym, żeby mogła tak zrobić. Ale Carmichael nadal stoi i lekko się uśmiecha. W końcu, jakby w geście życzliwości, mówi: – Wolałem Buszującego w zbożu. – O – bąkam znowu. Potem, kiedy już odzyskuję kontrolę nad sobą, dodaję: – Mnie się mega nie podobał. – Serio? – pyta szczerze zaskoczony. – Przepraszam – rzucam i myślę jednocześnie, że mogłam go po prostu ominąć, zamiast wdawać się w tę koszmarną konwersację. – To znaczy rozumiem, dlaczego tobie się podobało. Znaczy rozumiem, dlaczego w ogóle ludziom się podoba, nie tylko tobie… – Ale przede wszystkim mnie, prawda? – pyta.

– Nie! Nie… mam na myśli… ach, kurde. Zdaję sobie sprawę, że powiedziałam głośno to ostatnie zdanie dopiero po tym, jak na twarzy Carmichaela pojawia się uśmiech. Taki szczery. – Jesteś dziwna, wiesz o tym? – pyta. – Łatwo ci mówić – odpowiadam i też się uśmiecham. I tym razem naprawdę brzmi to jak żart, tak jak miało brzmieć. – Tak, ja też jestem dziwny – przyznaje. – I dlatego trzymają nas oboje z daleka od całej populacji, no nie? – Carmichael odwraca się, a ja idę obok niego i zastanawiam się, czy on w ogóle wie, dlaczego jestem w szkole letniej. Może nie – może spędził poprzedni rok w innym kraju i dlatego jest tutaj. Albo nie ogląda wiadomości. On zdecydowanie wydaje się zbyt wyczilowany, żeby przejmować się plotkami. I procesami. Kiedy wchodzimy do słabo oświetlonego korytarza, widzę Beth i Cherrie przy szafce na wprost. Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że po prostu tam stoją i sobie gadają, ale ja znam tę szafkę. Cały ten korytarz sprawia, że kurczy mi się żołądek. To, że mogę go omijać, to jedyna pozytywna rzecz w szkole letniej. A nawet jeśli muszę tędy przejść, to nie widzę żadnych kwiatów, pluszowych misiów i świec piętrzących się przed szafką 8043. Wszystko to zostało uprzątnięte pod koniec roku szkolnego. Ale są tam teraz Beth i Cherrie, stoją blisko siebie, jakby dzieliły się jakimś sekretem czy modliły albo nie wiadomo co. Ramiona Beth unoszą się i opadają w płaczliwym westchnięciu. Nie jestem zaskoczona, ale muszę mocno zacisnąć zęby, żeby na nie nie wrzasnąć. Beth i Cherrie też nie były słodkie dla Emmy. Tak samo jak wszyscy – albo jeszcze bardziej – chciały kumplować się ze mną i z Brielle. Rechotały, kiedy Brielle nabijała się z Emmy. Zaprosiły nawet Tłustą Dziwkę do swoich znajomych, zanim to konto zostało skasowane. I ta cała akcja w walentynki… Pamiętam, jak Beth wywróciła oczami, kiedy Emma usiadła na podłodze przy swojej szafce, oparła głowę na kolanach i zaczęła płakać. Megan Corley usiadła obok niej i ją objęła, a Beth powiedziała wtedy coś chamskiego, żeby podlizać się mnie i Brielle. A teraz znowu jest przy tej cholernej szafce i odgrywa zrozpaczoną psiapsiółę. Kiedy widzę, jak Cherrie poklepuje Beth po ramieniu, mimo zaciśniętej szczęki wymyka mi się głośne prychnięcie. Carmichael obok mnie jakby podskakuje. I w tym momencie myślę: wszyscy wiedzą. Ale tak naprawdę nikt nie wie nic. – Przepraszam – znowu mówię do niego. – Po prostu… Te dziewczyny to straszne hipokrytki.

Carmichael przygląda się im przez chwilę. – Tak, wszyscy są fałszywi – mówi w końcu łagodnie. Patrzę na niego zaskoczona, że się ze mną zgadza, ale on wpatruje się w Beth i Cherrie. Albo gdzieś w przestrzeń za nimi – trudno powiedzieć. – Świat jest pełen fałszywych ludzi – powtarza, ale jakby już nie do mnie. Brzmi to raczej tak, jakby sobie o czymś przypomniał. O czymś, o czym wolałby nie pamiętać.

Styczeń Czy masz… to? Podłoga dudni pode mną, gdy Dylan przesuwa się na bok i sięga po swoje dżinsy. Nie odpowiada mi nawet na pytanie, tylko wyjmuje portfel z tylnej kieszeni, a ja słyszę odgłos rozrywanej folii. To się dzieje. To się dzieje na dywanie w pokoju gościnnym rodziców Brielle. Impreza trwa nadal – muzyka bębni przez podłogę i ściany, więc prawie krzyczę, kiedy pytam o ten kondom, co trochę psuje nastrój. Tak sądzę. Choć szczerze mówiąc, od początku nie było żadnego nastroju. Zaczęłam pić około siódmej, kiedy jeszcze nikogo nie było. Irish przyszedł z beczką piwa, ale wcześniej Brielle wyciągnęła butelkę wódki, którą trzymała u siebie w pokoju na specjalną okazję. – Jaja w płynie – powiedziała i wlała mi o wiele więcej niż shota do dużego plastikowego kubka. Sobie też nalała, uśmiechnęła się figlarnie i wyzerowała. Wychyliłam mój. Kiedy zaczęłam się dusić, nie mogąc złapać oddechu, roześmiała się i polała mi więcej. – To twoja wyjątkowa noc! – zapiała. Teraz dochodzi, nie wiem, dziesiąta? Jestem zalana. Jestem strasznie nakręcona, ale chce mi się też spać. Czuję się tak, jakbym kochała Dylana. Czuję, że wciska mnie w dywan w nie do końca romantyczny sposób. Nie powiedział wiele, odkąd przyszliśmy do pokoju gościnnego. Przesunął komodę pod drzwi. Całowaliśmy się i potknęliśmy się w drodze do łóżka, więc jesteśmy teraz na dywanie. Który jest jasnoniebieski. Powinniśmy pójść do łóżka, myślę jak przez mgłę – co będzie, jeśli zaplamimy dywan… czymś? O Boże, on zakłada kondom. Widzę, jak jego dłonie się poruszają, i gwałtownie odwracam głowę, co sprawia, że pokój zaczyna wirować. Jest w nim ciemno, ale nie wystarczająco. Nagle jestem bardzo zdenerwowana i zastanawiam się, czy chcę przestać, czy zaraz nie zwymiotuję, czy moje życie zamienia się w gówniany film zrobiony dla telewizji, czy… Znowu jest na mnie, a moją ostatnią myślą jako dziewicy jest: Później nie będę już musiała się tym martwić.

Nie boli tak bardzo, jak się obawiałam, ale może dlatego że nie trwa specjalnie długo. Chyba powinnam wydawać z siebie jakieś dźwięki czy coś w tym stylu, jak na filmach, gdzie krzyczą i jęczą, czy to nie powinno tak być? Ale ja ciągle myślę o dywanie, a potem jestem trochę zażenowana Dylanem, bo stęka i później… Koniec. Sturlał się ze mnie i nadal dyszy. Mój stanik jest trochę mokry w miejscu, gdzie on mnie najmocniej przyciskał. Zastanawiam się, czy nie powinniśmy go przedtem zdjąć. Wydaje się dziwne, że ściągał go ze mnie, kiedy tylko się całowaliśmy, a nie zdjął do tego. Wiatrak pod sufitem nie jest włączony, ale lekko wibruje od muzyki, a sznurki kołyszą się delikatnie. Próbuję usłyszeć, jaka piosenka leci na dole, piosenka, która grała, kiedy straciłam dziewictwo, jednak nie mogę się skupić. Jak to wszystko się działo, czułam się trzeźwa, ale teraz znowu jestem kompletnie pijana. – Cholera – mówi Dylan. To nie do mnie; robi coś z kondomem. Przeklina pod nosem. Próbuję jakoś ułożyć swoje kończyny. Chcę wyglądać sexy, tak jak powinnam wyglądać. Pragnę go i chcę zrobić to jeszcze raz – nie teraz, ale któregoś dnia. Czy nie o to w tym chodziło? Czy to było chociaż okay? Majtki okręciły mi się wokół jednej kostki, więc sięgam po nie. On w ogóle na mnie nie patrzy. Wiem, że faceci nie lubią się przytulać po ani nic z tych rzeczy, ale on nawet ma już na sobie dżinsy i przeczesuje sobie włosy palcami, ogarnia się. Co się stało z kondomem? Co on z nim zrobił? Wyciągam ręce i próbuję delikatnie przysunąć jego twarz do mojej, żeby go pocałować. Zamiast tego zaczynam się jakby kołysać na jego ramieniu, podpierając się o niego. Słyszę, że chichoczę, ale przez chwilę nawet nie zdaję sobie sprawy, że to ja. – Hej, mała, trzymaj się – mówi Dylan. Brzmi to tak słodko, że nagle chce mi się płakać. Mam w gardle to coś, co zawsze się czuje, zanim polecą łzy. Tę gulę. To wszystko dzieje się sekundę po tym, jak chichotałam. Mam wrażenie, że zaraz zacznę szlochać. Ani sekundę za późno ręce Dylana znajdują się wokół mnie, przyciągają mnie i stawiają do pionu. Nie jest to do końca przytulanie, ale wystarczy. Wystarczy, abym mogła wziąć głęboki oddech. – Gotowa? – pyta. Stoję w bieliźnie – w wilgotnym staniku i nie do końca podciągniętych majtkach – i muszę odgarnąć włosy z twarzy. Ale przytakuję i chyba się uśmiecham. – Okay – mówi. Daje mi małego całusa. Delikatnie. Przyjemnie. – Wracam na dół. Jego twarz jest blisko mojej, ale i tak słabo go słyszę przez muzykę. Chcę znowu

wyciągnąć do niego ręce. Chcę się przytulać, nawet jeśli jest to pewnie żałosne. Czuję z nim taką bliskość, jest mi tak ciepło w środku, ale też tak zimno wszędzie tam, gdzie mnie nie dotyka. Nie dotyka mnie teraz nigdzie, wychodzi. Odsuwa komodę sprzed drzwi. Uderzają mnie światło i dźwięki z holu. Zostaję sama.

# – OMG, jesteś taką dziwką! – Brielle i krzyczy, i śmieje się, normalnie bałabym się, że cały dom usłyszy, na szczęście muzyka nadal gra bardzo głośno. – Nie mów, na podłodze?! Jezu, kto by pomyślał, że Dupek jest takim zwierzakiem?! – Wymachuje plastikowym kubkiem w powietrzu i to mnie przytula, to podskakuje dookoła. – Uuuuu! Nie mogę nic na to poradzić – rumienię się jak szalona. Jestem zawstydzona, ale i dumna. Zrobiłam to. Czuję, jak krew pulsuje mi ze zdwojoną siłą, jakby całe moje ciało dudniło wraz z muzyką. Brielle wciska mnie w kąt salonu, który pęka w szwach od ludzi, jednak przez tłum udaje mi się zauważyć Dylana. Gra w flip-cupa z grupą chłopaków z drużyny baseballowej. To ostatnia noc, kiedy mogą pić i nie martwić się, że będą mieli problemy u trenerów, więc wygląda na to, że próbują wlać w siebie tyle piwa, aby starczyło im na cały sezon. Tak czy owak, kiedy widzę Dylana – choćby jego profil, tylko na sekundę – dostaję palpitacji. Mój żołądek napina się, jakbym miała zwymiotować, tak jak się to dzieje, kiedy człowiek z ekscytacji aż nie może wytrzymać. – Potrzebujesz jeszcze jednego drinka! – krzyczy Brielle. – Chodź! Zawsze myślałam, że utrata dziewictwa będzie sprawą bardziej… prywatną. Że ja i Dylan pojedziemy do małej drewnianej chatki gdzieś w lesie i że w pokoju będzie kominek, i już po wszystkim przegadamy całą noc. Oczywiście nie mówię, że mama by mi pozwoliła pojechać z Dylanem do hotelu. Musiałaby wtedy zapłacić za opiekunkę do moich braci, to przede wszystkim. W każdym razie Brielle totalnie się mną zajmuje. Kiedy wleczemy się do kuchni, Dylan zerka na mnie od stołu flip-cupa i uśmiecha się nieznacznie. Czuję, że zaraz się roztopię i zamienię w kałużę na podłodze w kuchni, gdy nagle Brielle znowu krzyczy i wciska mi plastikowy kubek do ręki. – To jest najlepsza impreza ever! – wrzeszczy. Akurat udaje jej się wstrzelić w przerwę w muzyce i wszyscy w pokoju, zamiast się z niej śmiać, zaczynają wyć

i gwizdać na potwierdzenie, że też tak myślą. Kiedy znowu rozlega się muzyka, Brielle chwyta mnie za rękę i mówi: – Okay, musisz mi wszystko opowiedzieć! Wszystko. Wszystko. Śmieję się, biorę głęboki oddech i zastanawiam się, od czego zacząć, zastanawiam się, czy Brielle nie pomyśli, że zrobiłam wszystko źle, zastanawiam się, czy nie powinnyśmy porozmawiać o tym później, po imprezie, ale jednocześnie bardzo chcę pogadać o tym teraz. Jednak w momencie gdy otwieram już usta, dłoń Brielle zaciska się mocniej na mojej ręce, zdecydowanie za mocno, i widzę, jak opada jej szczęka. Przez chwilę wydaje się zupełnie trzeźwa. – No-nie-wytrzymam – mówi. Patrzy na coś po drugiej stronie kuchni, więc podążam za jej wzrokiem. To Emma. Rozmawia z Jacobem Walkerem i wygląda na to, że jest na coś zła. Wielka mi niespodzianka. On obejmuje ją, pociesza i takie tam rzeczy. Jezu, ta dziewczyna zrobi wszystko, żeby być zauważona. – Dziwka. – Wydaje mi się przez chwilę, że to Brielle tak syknęła, ale zaraz uzmysławiam sobie, że to ja. Dobrze się z tym czuję. Mówię to jeszcze raz. – Co za dziwka! Musiałam to powiedzieć dość głośno, bo kilka dziewczyn, których nie znam, odwraca się i patrzy na nas. Brielle rzuca im piorunujące spojrzenie i bełkocze do mnie z poważną miną: – Wogle sieoto… Jezu, no bo kto jeszcze używa Facebooka? – Ćśśśś! – syczę na nią. – Wiesz, że my nie… – nie udaje mi się skończyć zdania, bo Brielle próbuje podciągnąć się na blat i przy okazji przewraca stos plastikowych kubków. Wypiłam zdecydowanie za dużo, co jednak nie zmienia faktu, że postanawiam ogłosić wszystkim wszem wobec, że to my założyłyśmy stronę Tłusta Dziwka. I tak już została zamknięta przez administratora, ale słyszałyśmy w szkole, że Emma była u psychologa szkolnego, i kto wie, co tam naopowiadała. – Wszystko jedno – mówi Brielle, wymachując nogami i kopiąc w szafki szpilkami Jimmy Choo swojej mamy. – Rzygam już gadaniem o tej psycholce. A teraz ty i Dupek jesteście… – zaczyna obleśnie jęczeć i ruszać językiem. Mimo woli znowu wybucham śmiechem. – Przestań! – piszczę. Teraz Brielle zaczyna jakby obejmować się swoimi rękami i nadal jęczy obleśnie. Dziewczyny, które na nas patrzyły, wyglądają tak, jakby nie wiedziały, czy się śmiać, czy uciekać.

Brielle zaczyna mnie dotykać i dyszy: „Och, Sara! Och, Dyyyylaaaan!”, próbuję ją odepchnąć, nadal się śmiejąc, ale kiedy się tak siłujemy, mój wzrok znów przenosi się na drugą stronę kuchni. Emma i Jacob patrzą na nas dość osłupiali, że zachowujemy się jak świruski, ale co z tego. I wtedy, w końcu, dociera to do mnie. Ta dziwka nie może już na mnie mówić cnotka. – Idziemy – odzywa się Brielle i niezdarnie zsuwa się z blatu. Przechodzi przez kuchnię i opiera ręce na wyspie kuchennej, przy której stoi Emma z Jacobem. Ruszam za nią, odstawiając swój plastikowy kubek i odrzucając włosy do tyłu. Może i nie są rude, ale są długie i kręcone (dosyć) i nawet mi się podoba, jak są takie zwichrzone po moim…hm… spotkaniu z Dylanem. – Co ty tu robisz? – mówi Brielle do Emmy. Emma olewa jej pytanie i odzywa się do mnie. – Czy ty robisz wszystko, co ona ci każe? – Co powiedziałaś? – odpowiadam ostro, ale w tym samym momencie Brielle mówi: „Co powiedziałaś, zdziro?”, więc w sumie brzmi to tak, jakbym faktycznie ją papugowała. Emma wybucha śmiechem, Jacob też, co jest totalnie nie fair – my pierwsze się z nim kumplowałyśmy – a Brielle robi kolejny krok w stronę rogu wyspy, jeszcze bliżej nich. – Nie wiem, kto cię tu zaprosił – warczy do Emmy – za to wiem, kto cię stąd wyrzuci. Nie jest to jej najlepszy tekst, ale działa. Emma spogląda na Jacoba wzrokiem smutnej księżniczki z bajki Disneya. Jacob kręci głową, jakby chciał powiedzieć, że to niby my jesteśmy żałosne i że jest nami rozczarowany, po czym znowu obejmuje Emmę. Potem odwraca się do mnie i Brielle i mówi sarkastycznie: – Bardzo fajna impreza. – Bardzo fajna dziwka – szydzi Brielle, ale Jacob już prowadzi Emmę przez kuchnię do wyjścia. Brielle odwraca się i patrzy, jak wychodzą, a potem podnosi kubek z piwem, jakby wznosiła do nich toast. – Mam nadzieję, że Jacob lubi mieć opryszczkę! – krzyczy. Wszyscy się śmieją, gdy Jacob i Emma wychodzą.

# Około północy Brielle siedzi głównie w łazience i puszcza pawia, więc ja siedzę tam razem z nią. Dylana widzę już tylko raz, jak wychodzi. Daje mi długiego całusa na pożegnanie i rzuca: „Pogadamy jutro?”, i to mi wystarcza. Rano czuję się tak, jakbym spała może pięć minut, ale mam to gdzieś. Schodzę do ogromnej kuchni w domu Brielle i robię kawę. Gdy zanoszę ją na górę, Brielle siedzi oparta na poduszkach, ale nadal ma opaskę na oczach, którą założyła sobie w nocy. – Jaki cuuudny zapach – mówi. Zsuwa opaskę i wyciąga rękę po kubek. – Dwa słodziki ze śmietanką – informuję i siadam po drugiej stronie łóżka ze swoim kubkiem z jednym słodzikiem. – Bóg zapłać, ty piękna suko. – Pociąga łyk i zamyka oczy. – Teraz mogę już nie żyć. – W sumie, ja jeszcze nie umarłam! – żartuję, ale gdy Brielle się nie śmieje, przypominam sobie, że to moja mama i moi bracia uwielbiają Monty’ego Pythona, a nie Brielle. – Auu, nie drzyj się tak – jęczy. – Jedziesz już do domu czy jak? Otwieram usta, żeby znów zażartować albo podroczyć się z nią czy coś w tym stylu, ale chyba faktycznie powinnam jechać do domu. Brielle ewidentnie nie jest w nastroju do słuchania opowieści o Dylanie. Zamykam więc usta i przełykam rozczarowanie. – Tak – mówię, wstając. – Chciałam tylko się upewnić, że nie zabraknie ci kofeiny. – Jesteś kochana. Zamknij za sobą drzwi. – Brielle ma wciąż opuszczone powieki, więc nie widzi, jak się uśmiecham, choć może to i dobrze. Bo beznadziejnie się uśmiechnęłam. Kiedy wsiadam do samochodu, znów myślę o Dylanie i tym razem uśmiecham się naprawdę. Przez całą drogę szczerzę się jak idiotka, ale kiedy wjeżdżam na podjazd przed domem, uśmiech mi znika. Moja mama nie należy do rodziców, którzy chodzą do biura w weekendy, chociaż czasem marzę, żeby tak było. Zamiast tego zawsze próbuje coś naprawić w domu, więc bracia i ja zostajemy wciągnięci w najbardziej beznadziejne roboty, jak czyszczenie wiatraków pod sufitem (ohyda) albo upychanie naszych starych zabawek, elektroniki i takich tam do pudeł, które mama zanosi potem do Armii Zbawienia. Albo, co bardziej prawdopodobne, do garażu, gdzie stają się kolejnym weekendowym celem sprzątania/ /porządkowania/wyrzucania.

W zeszłym tygodniu padał śnieg, a potem deszcz, ale dziś jest dosyć ciepło, więc nie dziwię się, gdy widzę Aleksa i Tommy’ego z gigantycznym workiem na śmieci pod drabiną, podczas gdy mama wybiera wielkimi gumowymi rękawicami paćkę z rynien i wrzuca ją do tego worka. Wszyscy troje z czegoś się śmieją. Przez chwilę siedzę w samochodzie i myślę, po pierwsze, że zrobiłabym wszystko, żeby tylko wymigać się od czyszczenia cholernych rynien, a po drugie, jak oni szczęśliwie wyglądają, jak z jakiegoś postmodernistycznego obrazu Normana Rockwella. Samotna matka, nazywałby się pewnie. Mama ma związane włosy, a na sobie wielką czerwoną bluzę Huskersów, która kiedyś należała do taty. Zostawił ją, kiedy się wyprowadzał. Alex opowiada jakąś historię i robi przy tym masę głupawych min i gestów. Ale potem upuszcza swoją stronę worka i słyszę, jak Tommy od razu zaczyna skrzeczeć. Chwila się skończyła. – Saro, przyniosłabyś jeszcze jeden worek z garażu? – woła mama, kiedy w końcu wychodzę z samochodu i zatrzaskuję drzwiczki. Słyszę też, jak Tommy pyta: – Czy mogę teraz pooglądać telewizję? Mówiłaś, że będę mógł, jak Sara wróci! – Nie, powiedziałam, że możesz wtedy iść i zacząć odrabiać lekcje – poprawia go mama. Kiedy niosę nowy worek i otwieram go po drodze, widzę, jak Tommy marszczy brwi, najwyraźniej rozważając, która opcja jest mniej okropna. – A mogę przez chwilę powyciągać błoto? – pyta. Domyślam się, że już ją o to pytał co najmniej z milion razy. – Tom-Tom, przecież wiesz, że drabina jest za wysoka – odpowiadam za mamę. – Ale założę się, że w następną zimę będziesz już wystarczająco duży, żeby móc łazić po całym dachu, wymieniać dachówki, czyścić rynny i komin… – Nie mamy komina! – protestuje Alex, ale i tak już dostaje ataku śmiechu na samą myśl o tym. Odwraca się do Tommy’ego i piszczy: – Cały byłbyś w sadzi! – W czym? – pyta Tommy, z miną mówiącą: „Jestem od ciebie starszy o dwadzieścia miesięcy, więc jestem o wiele mądrzejszy”. – W sadzi – powtarza Alex i ciężko wzdycha, jakby był już potwornie zmęczony tłumaczeniem wszystkiego. – No wiesz, jak Święty Mikołaj albo Mary Poppins. Mama uśmiecha się ciepło, wrzuca obleśną grudę liści do worka, który trzymam, i mówi: – Pewnie masz na myśli „w sadzy”, kochanie. – Debilu! – krzyczy Tommy. – Hej, nie nazywaj tak swojego brata! – mówię, a w tym samym momencie mama

krzyczy: „Język!”. Tommy bąka „przepraszam” mniej więcej w kierunku Aleksa, po czym robi niewinną minę i pyta: – Teraz mogę już iść do domu?

# – Sara i Brielle? – Pani Enman spogląda znad kartki, którą przed chwilą podał jej Jeremy Miner. Już zniknął w korytarzu, aby doręczyć innemu nauczycielowi kolejną wiadomość, zostać najlepszym dyżurnym roku i szefem klubu uczniów przynoszących projektory do klas, umrzeć prawiczkiem etc. – Hm – leniwie odpowiada Brielle. Wywraca oczami, jakby się spodziewała, że jej imię zostanie wywołane, za to ja jestem wystarczająco głupia, żeby czuć się zaskoczona. Kiedy dochodzimy do gabinetu dyrektorki, Brielle uśmiecha się do mnie głupawo. – Jaką ta babka ma zajebiście lamerską pracę – mówi. – Wiesz, że zaciągnęli już do niej połowę dziewczyn z naszej klasy? Jezu, wystarczyłoby po prostu zatrudnić informatyka i już by wszystko wiedzieli. Wtedy właśnie do mnie dociera: strona na Facebooku. Serce opada mi do samych butów, ale po dwóch sekundach w gabinecie dyrektor Schoen zdaję sobie sprawę, że Brielle miała rację. Kobieta nie ma pojęcia, kto założył konto Tłustej Dziwki. I po prostu przesłuchuje podejrzane osoby parami. Włącznie z dwiema, które wyżywały się na Emmie Putnam w piątek w nocy. Nie mogę skupić się na tym, co się dzieje, bo nie ogarniam, czy mam problem, czy jestem wkurzona, czy co. Jestem w takiej kosmicznej panice, co to wszystko może znaczyć, że na początku nie słyszę, co mówi dyrektorka. Głównie gapię się na jej bezkształtną siwą fryzurę i zastanawiam się, czy będę miała to już na zawsze w swoich papierach. Czy my w ogóle jesteśmy w stanie wytłumaczyć, jak bardzo Emma sama się o to prosi? Ciągle zachowuje się tak żałośnie, nagle zaczyna pisać do twojego chłopaka esemesy albo nazywa cię cnotką, albo przychodzi na twoją imprezę nieproszona, a mimo to jej nikt nie woła do gabinetu Schoen. – Dziewczęta, wiem, że Emmie trudno było się z kimkolwiek zaprzyjaźnić – zaczyna dyrektorka. Jestem w takim szoku, że tylko patrzę na jej twarz, która jest zupełnie spokojna, wręcz absurdalnie łagodna. W końcu przestaję puszczać jej słowa mimo uszu i zaczynam pojmować, że to wszystko może się skończyć całkiem bezboleśnie. – Nie oskarżam was o nic – mówi. – Ale gdybyście mogły się trochę bardziej postarać,

wiecie przecież, że nasza szkoła ma bardzo precyzyjne zasady dotyczące mobbingu… Lekko podskakuję na dźwięk tego słowa, ale Brielle już jej przerywa. – Pani dyrektor – mówi delikatnie, a jej głos ocieka szczerością – wszyscy próbowaliśmy jakoś dotrzeć do Emmy. Jestem pewna, że ktokolwiek zrobił to coś na Facebooku, tylko żartował. W sensie, ja i Sara ciągle sobie dokuczamy, prawda? – Brielle patrzy na mnie i znowu powtarza się sytuacja z ósmej klasy – potakuję energicznie, ale nie mam pojęcia, co powiedzieć, nie mogę wykrztusić z siebie ani słowa. – Dlatego wiem, że ktokolwiek to zrobił – ciągnie Brielle – pewnie myślał, że przez to Emma stanie się częścią naszej paczki, prawda? Bo my wszyscy wciąż robimy sobie takie rzeczy. Wiem, że to brzmi głupio, ale to jest po prostu śmieszne – jestem pewna, że miało być śmieszne. Dyrektor Schoen sprawia wrażenie, jakby bardzo chciała uwierzyć w słowa Brielle. Nawet ja chcę w nie wierzyć, mimo że sama wiem najlepiej, jakie to durne pieprzenie. Bliska jestem przypuszczenia, że Brielle sama w nie wierzy – chociaż myślę, że to, iż tak mocno jest przekonana albo nawet w jakiś sposób wie, że Schoen i cała reszta nie mogą tak naprawdę nas złapać, dodaje jej pewności siebie. Kiedy jednak wychodzimy z gabinetu – po tym, jak dyrektorka po raz kolejny prosi nas, abyśmy zaprzyjaźniły się z Emmą i zgłaszały jakiekolwiek przejawy mobbingowania innych uczniów – Brielle jest wkurzona. – Założę się, że to ta suka dała Schoen listę nazwisk – mówi i pędzi do swojej szafki. Nie było jeszcze dzwonka, więc korytarze są puste, dlatego gdy Brielle przekręca kluczyk w kłódce i szarpie drzwi tak mocno, że obijają się o sąsiednią szafkę, huk rozchodzi się echem po całym korytarzu. – Ta durna szkoła tak się boi moich rodziców, że nikt by się nie odważył tak mnie przepytywać, chyba że ona im powiedziała. Już ja ją załatwię. – Niestety nie wydaje mi się, żebyśmy dziś grały w dwa ognie – mówię, siląc się na kiepski żart. Zaraz spotkamy się z Emmą na wuefie, ale w tym tygodniu gramy w badmintona. Tak jakby którakolwiek z nas (i tak naprawdę w ogóle ktokolwiek) potrzebowała wiedzieć, jak grać w cholernego badmintona. – O, ja pierdykam, masz rację! – Brielle odwraca się do mnie z otwartymi ustami w uśmiechu pełnym zaskoczenia. – Dlaczego ja na to nie wpadłam? Jezu, stara, jesteś geniuszem! – Co? Przecież powiedziałam, że nie gramy w dwa ognie. Brielle nachyla się i mówi tonem jak ze zwiastuna filmowego: – Kochana, tam niepotrzebne nam będą ognie. Napięcie po wizycie u Schoen w końcu opada i zaczynam chichotać jak idiotka.

Brielle łapie mnie za rękę i praktycznie zaciąga do szatni przy sali gimnastycznej, choć przecież i tak tam idę. Ciska torbę na jedną z ławek i zaczyna chodzić tam i z powrotem – dzwonek już dzwonił po drodze, ale i tak jesteśmy pierwsze. Daje to Brielle czas na powściekanie się jeszcze trochę. Ochota do śmiechu już dawno jej minęła, więc gdy we mnie wzbiera kolejny atak chichotu, od razu go tłumię. – Najpierw przychodzi do tej szkoły i zachowuje się jak totalnie psychiczna dziwka, kradnie wszystkich chłopaków, maże się jak dzieciak, kiedy ludzie każą jej się odczepić, flirtuje z twoim chłopakiem, pojawia się na mojej imprezie kompletnie nieproszona, a potem nadaje dyrektorce o głupim żarcie, na który totalnie zasługuje! Brielle nie przestaje chodzić, a jej twarz robi się różowa z wściekłości. Też nienawidzę tego wszystkiego w Emmie, ale pozwalam Brielle mówić. Z rękami skrzyżowanymi na piersi opieram się o szafkę i przypominam sobie, jak zeszłego wieczoru spędziłam trochę czasu z Dylanem, i czuję, że jesteśmy sobie coraz bliżsi – mimo to cała ta sprawa z esemesami od Emmy nadal mnie wkurza. Nawet jeszcze bardziej. Za każdym razem, kiedy myślę o byciu z Dylanem, wzbiera we mnie coś takiego… czuję i ciepło, i zimno jednocześnie. Jakbym miała wybuchnąć, dosłownie. A kiedy wyobrażę sobie, że ktoś inny mógłby być z Dylanem… już sama myśl sprawia, że mam ochotę zwymiotować. Zimno i ciepło, i to wybuchanie mieszają się ze sobą i po prostu nie mogę oddychać. To nie do wytrzymania. Trochę mnie to przeraża. Dziewczyny zaczynają schodzić się do szatni i nagle robi się straszny zgiełk. Kiedy Brielle widzi, że Emma idzie sama, przestaje łazić i staje przy mnie. Czekamy w milczeniu, aż Emma podejdzie do swojej szafki i w momencie, kiedy nas mija, Brielle mówi: – Niezły ciuch. Emma ma na sobie zwykły różowy top na ramiączkach, nic szczególnego, poza tym, że jest w sumie trochę obcisły. Nieważne, i tak każdy wie, o co chodzi Brielle. Samo to, jak wypowiada słowo „ciuch”, mówi wszystko. Ale na wypadek gdyby nie było to jeszcze dość jasne, dodaje: – Czy w sklepie dla dziwek była przecena? Chociaż tam i tak wszystko jest już dosyć tanie. Emma dotarła do swojej szafki, cała zesztywniała, i w ogóle nie patrzy w stronę Brielle. Za to cała reszta patrzy. – Hej, Emma, mówię do ciebie – odzywa się Brielle. Obejmuje mnie ramieniem i ciągnie dalej: – Robiłaś ostatnio coś fajnego na Facebooku? A nie, czekaj, jesteś zbyt zajęta podprowadzaniem cudzych chłopaków, mam rację? Emmie drży głowa i wygląda na autentycznie zagubioną. A może ona po prostu się

boi? Czuję dziwny przypływ siły. Czuję się zupełnie inaczej niż w ósmej klasie, inaczej niż w gabinecie dyrektorki. Bardziej tak jak na parkingu Taco Bell. Podnoszę brodę do góry i mówię do Emmy: – Właśnie, co jest z tobą? Chyba wiesz, że Dylan się tylko z ciebie śmieje? – No bo – dodaje Brielle – kto by chciał dostawać durne esemesy od takiej dziwki jak ty, kiedy już ma dziewczynę taką jak Sara? Emma marszczy brwi i przez chwilę wygląda tak, jakby miała się rozpłakać. Ale zaraz odwraca się od Brielle i spoglądając prosto na mnie, mówi: – Wow, sprawdzasz, do kogo twój chłopak pisze? To wygląda na świetny związek. W mgnieniu oka staję tuż przed Emmą, za blisko, to coś ciepło-zimno-wymiotne zbiera się znowu w moim gardle. Nawet nie spostrzegam, kiedy nagle ją popycham. Zaledwie parę centymetrów, ale szafki robią straszny hałas i słyszę, jak za moimi plecami dziewczyny przestają oddychać z wrażenia. – Słuchaj, dziwko – syczę jej prosto w twarz – po prostu wynoś się z mojego życia, rozumiesz? – Czuję się tak, jakby mój głos dobywał się z gardła kogoś innego. Tylko ja widzę oczy Emmy z bliska. Na początku odstawia tę szopkę z małą biedną dziewczynką, którą ma już opanowaną na blachę. Po chwili jednak spostrzegam, jak mruży oczy i patrzy na mnie, dosłownie przez sekundę. To jest mina, która jasno mówi: „Ta… zobaczymy”. A potem głośno, spokojnie, ale donośnie, żeby każdy usłyszał, wystękuje: – Przepraszam. Przepraszam, okay? Jej oczy są z powrotem duże, łzy ciekną jej po policzkach, a ona podnosi dłonie, jakby się poddawała, jakbym ja wygrała. Zastanawiam się, czy naprawdę widziałam tę minę, którą pokazała sekundę temu. Nadal to czuję, jak cios w brzuch, ale ona wygląda teraz na taką smutną, że każdy, kto ją widzi, uznałby, że chyba postradałam zmysły… Brielle łapie mnie za rękę i odciąga dalej. – Daj spokój, Sara, ona nawet nie jest problemem. Dylan nie chciałby tego. A potem do szatni wchodzi trener Jenks i gwiżdże, więc wszystkie szybko kończymy się przebierać do badmintona. Oczywiście oprócz Emmy. Ona wymyka się z torbą i nikt nie widzi jej przez resztę dnia. A ja w końcu mam trochę spokoju. Jeśli nie liczyć tego, że gdy wszyscy idą na salę, ja chowam się w ostatniej łazience w szatni i zanoszę się płaczem przez bite pięć minut. Całe moje ciało dygocze i gluty lecą mi z nosa, ale w samym środku tego wszystkiego przemyka mi przez głowę, że będę miała dużo roboty z poprawieniem

makijażu. Kiedy wreszcie przestaję płakać – poprawiam go, biorę się w garść i idę na salę. Oprócz tego cała reszta dnia jest okay.

Sierpień A ten drugi? Henry? Nie Henry Cable, tylko Henry Lehman? – Co z nim? – Zdobył home run! Od Owena! – Czekaj, który to Owen? – Owen Beehner! Mój najlepszy przyjaciel! Podnoszę ręce w obronie. Próbowałam śledzić pilnie opowieści Aleksa z obozu baseballowego, ale, kurczę, ten dzieciak poznał z pięćdziesięciu nowych kolegów i jego historie się nie kończą i są niemiłosiernie skomplikowane. Za dwa tygodnie ma jedenaste urodziny i kiedy nie wyjaśnia mi jakiejś absurdalnie zawiłej gry, w którą grali, próbuje przekonać mamę, że powinniśmy zaprosić wszystkich pięćdziesięciu chłopaków na przyjęcie, które ona wyprawia mu w batting cages[3]. Akurat kiedy przepraszam go, że zapomniałam, że jego najlepszy przyjaciel to Owen, on zaczyna kręcić głową i znowu pyta o przyjęcie. – Owen mieszka w Lincoln, mamo! To tylko godzina drogi stąd. – Wiem, wiem – bąka mama. Nie sądzę, żeby usłyszała cokolwiek z tego, co Alex mówi do niej przez cały ranek – ósma coraz bliżej, więc pewnie rozpaczliwie chce już iść do pracy. Zrobiłam płatki z mlekiem dla obu braci. Tommy nie jest ani trochę tak rozgadany. Nawet nie potrafię spojrzeć mu w oczy. Pewnie zwykły obóz nie był taki fantastyczny jak obóz baseballowy. Pływanie kajakami i strzelanie z łuku ewidentnie nie równają się magii podkręconej piłki Owena Beehnera. – To możemy go zaprosić? Możemy? Możemy? Tym razem mama nawet mu nie odpowiada. Spogląda na mnie i pyta ze znużeniem w głosie: – Posiedzisz z nimi, dopóki Maggie nie przyjedzie, prawda? Przytakuję. Maggie to opiekunka, która zajmuje się chłopcami, kiedy nie są na obozie. Powinnam robić to ja; byłam na służbie przez prawie wszystkie poprzednie wakacje od rozwodu rodziców. W tym roku mam szkołę. I Natalie. I Teresę. Za każdym razem, kiedy mama wypowiada imię Maggie, wygląda na złą. Na pewno myśli, że to

kolejny wydatek, na który nas nie stać. Wydaje mi się, że mama wierzy, iż nie zrobiłam nic złego w całej tej historii z Emmą. A przynajmniej nic aż tak złego, żeby musieli mnie za to stawiać przed sądem. Ale to wszystko kosztuje pieniądze, których nie mamy, zawala moje aplikacje na studia i powoduje, że nie mogę się opiekować chłopcami. Już samo to jest wystarczająco złe. Kolejny powód, żeby nie wylewać łez nad śmiercią Emmy. Gdyby ona tylko wzięła się w garść czy coś, poszukała jakiejś pomocy, łykała swoje prochy, zdobyła się na coś więcej oprócz tego, na co się zdobyła – wszystko byłoby teraz normalnie. Poza tym jeśli to, co zrobiliśmy, było takie straszne, dlaczego nie pozwali nas, kiedy Emma jeszcze żyła? Tommy bierze swoją miskę ze stołu i upuszcza ją do zlewu z brzękiem, a potem pędzi na górę bez słowa. Alex i ja podnosimy brwi i patrzymy na siebie zdziwieni; mamy już nie ma, więc ją to omija. Słyszę, jak drzwi do garażu podnoszą się powoli. Z ciężkim westchnięciem sprzątam swoją miskę i myję ją razem z tą zostawioną przez Tommy’ego. Alex zaczyna nawijać o kolejnym meczu baseballa, chyba profesjonalnym. Staram się udawać, że słucham, kiedy zbieram książki do szkoły i upycham je w torbie.

# Dzień okazuje się jednym z tych kompletnie beznadziejnych. Carmichael nie pojawia się na zajęciach, co wcale mnie nie dziwi (za to trochę dziwi mnie, że przejmuję się, czy on jest, czy go nie ma). Docieram do biura Natalie na nasze spotkanie o trzeciej, ale jej też nie ma – jakaś nagła sytuacja czy coś, jej asystentka mówi mi tylko tyle, że spotkanie jest odwołane i że przeprasza, że do mnie nie zadzwonili. Mam więc do zabicia czterdzieści pięć minut przed spotkaniem z terapeutką Teresą. Mogę iść do Starbucksa i wydać swoje ostatnie pięć dolarów na kawę. Albo mogę zrobić coś głupiego. Wybieram coś głupiego. W alejkach między regałami w supermarkecie Albertsons jest tak zimno, że od razu dostaję gęsiej skórki. Na wprost wejścia jest wielkie stoisko z kwiatami. W najbliższym czasie nie ma żadnych świąt, więc jedyne balony, jakie można kupić, to różne wersje „Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin” albo „Gratulacje”. Dalej są owoce i warzywa, zwykłe i z upraw organicznych. A jeśli spojrzy się w lewo, co właśnie robię, widać kasy. Łapię z Dylanem kontakt wzrokowy na sekundę – spogląda na mnie, jak przechodzę

obok ekspresowej kasy na końcu, gdzie obsługuje starszą kobietę trzymającą coś, co wygląda jak cytryny. Zerkam jedynie kątem oka i widzę tylko błysk czegoś żółtego oraz to, że on mnie zauważył i patrzy na mnie. Kiwa głową. Idę dalej, aż do kasy piętnastej, bankomatów i pierwszych regałów z pieczywem. Znowu skręcam, tym razem w prawo, w najzimniejszą alejkę z lodami i mrożoną pizzą. Przy rybach odbijam w lewo. Jest tam małe przejście prowadzące do drzwi. Znak oznaczający WYJŚCIE AWARYJNE jest tylko znakiem – nie ma alarmu. Otwieram drzwi i wychodzę na dwór, na tyły budynku, niedaleko jakichś śmietników, które na szczęście nie są tak blisko, żebym mogła je czuć. Obok stoi kilka skrzynek z mlekiem, a pod nimi na ziemi przydeptane pety. Jestem sama. Znajduję kawałek wolnego miejsca przy chropowatej ceglanej ścianie. Opieram się o nią i czekam. Może ze trzy minuty później, albo i szybciej, bo gęsia skórka jeszcze mi nie zniknęła, pojawia się Dylan; otwiera drzwi i podchodzi do mnie. Nic do siebie nie mówimy. Wiem, że wziął dziesięciominutową przerwę, wiem, że nie będziemy rozmawiać. Przyciska mnie mocno do ściany, tak mocno, że jego plakietka z imieniem wbija mi się w biust i kłuje; całujemy się, a chłód alejki z mrożonkami topnieje na moim ciele. Zostaje jednak w sercu. Całuję go i całuję, on mnie obejmuje i jest dobrze. Ale tylko przez chwilę.

# – Okay. Mamy twardy argument, że antydepresanty, które brała Emma Putnam, mają związek też z innymi samobójstwami. Jest lekarz, który może to potwierdzić. Ale to, co nadal nas męczy, to oskarżenie o mobbing. Tu brak nam dobrego planu. – Tak, nie jestem pewna co do tych rzeczy, które działy się w internecie; muszę to jeszcze sprawdzić. Ale cała reszta – Emma Putnam mieszkała na tej ulicy, co pan Chang, prawda? Więc można wysunąć argument, że… – Myślałam już o tym. Ale Sara Wharton i pan Chang nie byli wcale tak blisko. Prawda? Natalie i ten niezły stażysta odwracają się do mnie i unoszą brwi. W odpowiedzi na pytanie prawniczki tylko wzruszam ramionami: Nie, „pan Chang” i ja nie byliśmy tak blisko. Zawsze uważałam, że Tyler Chang to jełop, jeszcze zanim rodzice Emmy pozwali go do sądu, jeszcze zanim się dowiedzieliśmy, co wydarzyło się w tamten weekend. Zawsze imprezował z Emmą, jakby nigdy nic, bo mógł; było mu z nią

wygodnie – mieszkał o trzy domy dalej. Spędzał z nią czas i ogłaszał to online, jakby miał się czym chwalić, chociaż za jej plecami się z niej śmiał. Teraz Tyler jest w niewesołej sytuacji. W sumie ma najbardziej przechlapane z nas wszystkich. Ale to zupełnie nie mój problem. – Ustaliliśmy, że chłopak Sary był bardzo blisko z panem Changiem – mówi Natalie – co, jak uważam, jest dla nas korzystne. Jeśli Emma Putnam zobaczyła Sarę Wharton i Brielle Greggs albo w białej hondzie, albo w srebrnym… – Natalie przegląda papiery, szukając słowa. – Mercedesie – dopowiadam. Natalie podnosi na mnie wzrok i uśmiecha się przez sekundę, a potem odwraca się do stażysty ciacha. Który ma imię David. – Mercedesie – powtarza Natalie. – Jeśli ktoś zobaczył tam dziewczyny, to można przyjąć, że na pewno miały powód, żeby być na tej ulicy. W końcu to nie jest duże miasto. Niejeden uczeń szkoły Elmwood mieszka w tej okolicy. – Ale to mama Emmy nas zobaczyła – nie mogę się powstrzymać. – To znaczy, wtedy my… mowa jest o walentynkach, tak? Natalie i David spoglądają na mnie zdziwieni, że w ogóle staram się im pomóc. A może i nie pomóc, nie wiem – na dobrą sprawę nie mam pojęcia, po co tu dziś jestem, skoro jak dotąd oni dwoje rozmawiają cały czas tylko ze sobą. Przyszłam pół godziny temu i, jak na razie, jedyne, co zrobiłam, to wypiłam kolejnego Dr. Peppera light, próbując nie wpaść na stosy papierów porozkładanych dosłownie wszędzie. Biuro Natalie jest ogromne, są w nim kanapa, krzesła, stół i wszystko, ale nie ma już nawet gdzie usiąść – opieram się o ścianę, próbując nie przewrócić doniczki obok mnie ani nie strącić dyplomu wiszącego nad moją głową. – Tak, o tym mówimy – potwierdza Natalie i przechodzi na drugą stronę stołu, żeby znaleźć kolejny plik papierów. Przegląda go i wyciąga jedną kartkę, po czym mruży oczy i mówi: – Dziesiątego lutego? Znowu wzruszam ramionami, ale po chwili potakuję. Wiem dokładnie, o co im chodzi, a oni wiedzą, że ja wiem. Jestem znudzona i nie widzę sensu w dalszym tkwieniu tu jak idiotka. Może gdybym jakoś z nimi pogadała, to w końcu by mi powiedzieli, co mam z tym wszystkim zrobić. Jednej rzeczy jednak udało mi się dowiedzieć, odkąd jestem w biurze Natalie – wiem już, że na pewno będzie rozprawa. Natalie poinformowała, że będą rozmawiać o „istniejących opcjach” z moją mamą, której oczywiście tu nie ma, ale na razie i tak czekają, aż za parę dni zostanie ustalona data rozprawy. Chłopaki, włącznie z Dylanem, przesunęły sobie studia o rok; z tego, co słyszałam, Dylan i Tyler w tym czasie pójdą do dwuletniego college’u. Życie każdego z nas jest

w zawieszeniu. Możliwe, że w ogóle się skończy. Moje już jakby się skończyło – kiedy myślę, że jest skończone, jest jeszcze bardziej skończone. Mama zachowuje się jak lunatyczka, bracia siedzą w domu z opiekunką, moja najlepsza przyjaciółka nie może do mnie dzwonić, a mój chłopak nie jest już moim chłopakiem. Spędzam dni z przestępcami i prawnikami i jestem już tak cholernie zmęczona. Wszyscy myślą, że jestem okropna, i może mają rację. Wszyscy codziennie roztrząsają szczegółowo, jakim jestem strasznym człowiekiem, i za późno już na to, żeby cokolwiek zmienić, a tym bardziej czyjeś zdanie. Albo czyjeś życie. Jakkolwiek na to spojrzeć, dziesiąty lutego nie był moim najlepszym dniem. Albo czternasty lutego, albo każdy dzień w tamtym tygodniu. Miesiącu. Roku. Poza tym to wszystko jest już zarejestrowane dzięki mamie Emmy. To znaczy dzięki rodzicom Emmy mam swoją kartotekę. Natalie znowu mruży oczy i wpatruje się w kartkę. Ma okulary do czytania zsunięte na czubek głowy, ale pewnie o nich zapomniała. Zanim udaje mi się wtrącić coś przydatnego, mówi: – Masz rację, pani Putnam was widziała. Powiedziała, że ty i Brielle Greggs położyłyście na ich trawniku coś dużego w kształcie serca. I że to było… – znowu zerka do kartki – …szkolną tradycją? – Tak – mówię. – Na bal walentynkowy. Zwykle kilka tygodni przed balem chłopaki zapraszają dziewczyny, robiąc coś wyjątkowego, no, wie pani, na przykład zakładają smoking do szkoły albo zawieszają jakiś znak na wiadukcie na Douglas Street czy coś w tym rodzaju. – Ale tamto nie było od żadnego chłopaka, tylko od ciebie i Brielle Greggs? – Natalie zwraca przymrużone oczy w moim kierunku. – Rzekomo – mówię. David nagle zaczyna się śmiać, jakby szczekał, a Natalie znowu uśmiecha się przez sekundę i na nowo zatapia wzrok w papierach. – Rzekomo… – mamrocze, przerzucając kolejną kartkę. – I na tym sercu nie było nic miłego. – No, nie – przyznaję. W końcu David zdejmuje z krzesła obok siebie jakieś pudło i stawia je na podłodze, wskazując, żebym usiadła. Siadam, trochę zsuwając się z siedzenia. – My tylko… To był pomysł Brielle. Serio, Emma zaczęła sypiać już ze wszystkimi. Chciałyśmy po prostu, żeby trzymała się z daleka od Dylana. To był żart. Natalie znów podnosi wzrok, ale tym razem nie wygląda na zaskoczoną. – W sensie, nie taki śmieszny, tylko… – zaczynam się gubić. Może powinnam trzymać język za zębami.

– Okay – mówi Natalie i w końcu też siada przy stole, musi jednak przesunąć kolejne pudło, żeby móc widzieć mnie i Davida. – Ten znak był dosyć paskudny i znalazł się na jej posesji – nie w szkole. Mamy szczęście, że tylko pani Putnam może to poświadczyć i że Emma najwyraźniej go zniszczyła. Trudniej będzie zaprzeczyć wszystkiemu, co było w internecie i działo się w szkole, bo na to jest więcej świadków. I dostałyście reprymendę. – W pewnym sensie – mamroczę pod nosem. – I był też incydent w domu Emmy Putnam… – zaczyna mówić stażysta. Natalie podnosi dłoń, zatrzymując go. – Najpierw zajmijmy się walentynkami. Kiedy Natalie dowiedziała się podczas naszego pierwszego spotkania w maju o tym, co stało się w walentynki, myślałam, że po prostu odwróci się na pięcie i wyjdzie, nie biorąc w ogóle mojej sprawy. Zachowanie spokoju musiało ją często sporo kosztować, a teraz, po tych wszystkich tygodniach, wiem, jak wyjątkowa była jej reakcja, kiedy przechodziliśmy przez najważniejsze punkty pozwów złożonych przez rodziców Emmy przeciwko mnie, Brielle, Tylerowi, Jacobowi i Dylanowi. Gdy doszłyśmy do liczby róż, jaką razem z Brielle wysłałyśmy Emmie, twarz Natalie pobladła o kilka tonów. – Pięćdziesiąt? – dopytała, jakby nie była pewna, że dobrze usłyszała. Mama obok mnie przestała w ogóle się ruszać i odzywać. Zanim tam przyszłyśmy, siedziałyśmy we dwie na kanapie w naszym salonie, a mama trzymała rękę na moich plecach i uważnie słuchała. Ale kiedy spojrzałam na opadniętą szczękę mojej nowej prawniczki, zauważyłam, że mama już mnie nie dotyka. Odsunęła się trochę dalej na kanapie. Kładąc między nas z milion poduszek. – To było tylko… – próbowałam się wtedy tłumaczyć. – To było sporo, okay? Ale w końcu nie pobiłyśmy jej na parkingu szkolnym ani nic z tych rzeczy. A teraz każe mi o tym mówić także terapeutka Teresa. Pamiętam każdy szczegół na świeżo, bo dopiero co przyszłam od Natalie, z którą przerobiłyśmy po kolei cały walentynkowy tydzień. Kiedy jestem w biurze Teresy, coś sprawia, że powraca kłucie w żołądku, które towarzyszyło mi podczas całej tej historii. Mówię jej, że byłam nawet podekscytowana tamtymi kwiatami, dopóki nie zobaczyłam szafki Emmy, no, a potem zakręciło mi się w głowie. – Najpierw czułaś się dobrze? – No, tak – mówię. – Było śmiesznie. Tyle róż… Wyglądało to absurdalnie.

– Chciałaś sprawić, żeby Emma wyglądała głupio? – Ona sprawiała, że to ja wyglądałam głupio – zwracam uwagę. – Jak? – Z Dylanem. – Jezu, ta Teresa bywa naprawdę upierdliwa. – Uhm… – Ale my tego na jej szafce nie zrobiłyśmy – dopowiadam. – Zwariowali na punkcie tamtego serca, bo pani Putnam rzekomo widziała nas przed swoim domem czy coś, więc zaczęli oskarżać nas o wszystko. Mama Emmy zadzwoniła w sprawie tego serca nie na policję, tylko następnego dnia do szkoły. Natalie uważała, że ten fakt może nam się przydać, bo jeżeli ktoś widzi jakieś dzieciaki pod swoim domem i podejrzewa, że coś knują albo coś niszczą, to dlaczego czeka do następnego dnia i telefonuje do szkoły? Ale tamten tydzień był najgorszym czasem dla mnie i Brielle. Od środy naprawdę nie dało już się nie zauważyć, że ktoś prześladuje Emmę. Serce, szafka, róże – Emma za to nazbyt ochoczo zdecydowała, kto jest winny jej gównianym walentynkom. Teresa spogląda na mnie. – Czyli mówisz, że na pewno będziesz miała sprawę? Przytakuję. Przesuwam się na kanapie, otulając się swetrem. – Pewnie się martwisz? – pyta. – Kto, ja? E tam… – odpowiadam. Na poważnej twarzy Teresy pojawia się uśmiech. – Jak tylko chcesz, potrafisz być urocza – mówi. Wydaje mi się, że to miał być komplement. – To wszystko musi być dla ciebie wyjątkowo stresujące. – No cóż, pewnie niektórzy radzą sobie ze stresem lepiej, inni gorzej – odburkuję. Teresa przestaje się uśmiechać, a ja z rozpaloną nagle twarzą spoglądam na swoje dłonie. Po dłuższej chwili słyszę, jak Teresa pisze coś w notesie. Pewnie: „Nie okazuje wyrzutów sumienia. Jest niepoprawna”. Nikt by temu nie zaprzeczył. Nawet ja.

Luty To trochę dziwne, ale nie mamy żadnych kłopotów – ani za Facebooka, ani za to, co stało się w szatni. Żadnej kolejnej rozmowy z Schoen, żadnych telefonów do rodziców, nic. Dopiero po tygodniu zdaję sobie sprawę, że taki był cały plan Brielle – pokazać Emmie, co ją czeka, kiedy próbuje z nami walczyć. Emma nie mogła nic nam zrobić za tę stronę na fejsie, dlatego nawet nie próbowała po historii w szatni. Ani nikt inny. Trener Jenks nie był przy tym, a pozostałe dziewczyny udawały, że niczego nie widziały. Oczywiście z tego, co wiem, większość z nich też nie cierpi Emmy. Sporo ludzi wysyłało zaproszenia dla Tłustej Dziwki, zanim konto zostało skasowane. Staram się spotykać z Dylanem między zajęciami. Pamiętałam jego plan lekcji przez cały rok i teraz nie wstydzę się czekać na niego pod każdymi drzwiami. Na swoich zajęciach zjawiam się coraz później i później, ale nie żałuję, bo widzę, jaką przegraną i zazdrosną minę ma Emma, kiedy patrzy, jak przechodzimy. Pod koniec tygodnia przestaję się nią tak przejmować. Mam inne rzeczy na głowie – przede wszystkim bal walentynkowy i to, czy Dylan będzie chciał po nim znowu uprawiać seks. Kiedy mówi mi, że wynajął pokój w hotelu na afterparty po balu i że tylko kilka osób jest zaproszonych, uznaję, iż to oznacza, że chce. W taki właśnie sposób zaprasza mnie na bal. Obściskujemy się u niego w samochodzie, znowu, ale on za dziesięć minut ma trening, więc wiem, że nie możemy posunąć się za daleko. Po pięciu minutach przerywa i mówi: – Wynająłem pokój w Hyatcie. Po balu. Powiedz Brielle, żeby wzięła kogoś fajnego. Wraca do całowania, a moje myśli są już gdzie indziej: zastanawiam się, jaką sukienkę założę i czy mogę mieć ją na sobie też na afterku, czy też muszę martwić się kolejnym outfitem i czy powinnam mieć seksowną bieliznę, i co powie moja mama, no i… i co to wszystko w ogóle znaczy. Może to głupie, ale jakoś nie przestałam myśleć o tym, jak przespaliśmy się ze sobą pierwszy raz. Uprawianie seksu wydaje mi się od tamtej pory jeszcze bardziej przerażające, bo na przykład teraz pewnie zajdę w ciążę albo przestanę mu się podobać, jeśli będziemy to robić tylko jakoś raz na miesiąc czy coś. Od imprezy u Brielle nie nadarzył się ani dobry moment, ani miejsce, żeby zrobić to znowu,

w końcu jednak kiedyś musi się to stać, no nie? Odbieram chłopców ze szkoły, ale jak tylko mama wraca do domu, od razu jadę do Brielle. Jej rodzice są na jakiejś imprezie charytatywnej, jak zwykle. Ona zawsze mówi o sobie Biedna Mała Bogata Dziewczynka – ma koszulkę na ramiączkach z nadrukowanym takim tekstem – i wszyscy wiedzą, że się chwali. Raz moja mama powiedziała, że żal jej Brie, bo wydaje się samotna. Ale jak dla mnie ona nigdy nie wydaje się samotna. Poza tym, prawie zawsze jestem u niej. Dzisiaj siedzimy przy długim blacie w kuchni i wrzucamy sobie karmelizowane wiśnie do coli light. – Jak często powinno się… to robić? – pytam, wpychając sobie do ust trzy wiśnie naraz. Brielle odrywa ogonek od wiśni i wrzuca ją do swojej coli. – Nie chce ci się robić tego ciągle? – odpowiada pytaniem. Jej ton głosu jest trochę prześmiewczy, jakby nagle była moją o wiele starszą i o wiele mądrzejszą siostrą. – O… D-licja! Jak w ogóle możesz utrzymać ręce przy sobie, jak z nim jesteś? Wywracam oczami, gdy słyszę nową ksywkę Dylana, ale poza tym nie za bardzo wiem, jak jej odpowiedzieć. Używam tricku, który moja mama stosuje przy braciach, i odwracam pytanie: – A ty ciągle chciałaś robić to z Nurkiem? To facet, z którym przespała się zeszłego lata. Z jakiegoś powodu nigdy nie nazywamy go po imieniu. A ma fajne – Kiefer, jak ten aktor – ale kiedy Brielle wróciła z obozu pływackiego, zaczęła mówić o nim Nurek. Był trenerem nurkowania i chyba dzięki temu dostał stypendium, i poszedł na studia. Więc to przezwisko przykleiło się do niego i na obozie, i poza nim, między nami. – Och, bez przerwy – odpowiada i gapi się w swoją colę, a mnie raczej unika. Nigdy nie mówi dużo o Nurku. Wtedy, kiedy to się stało, kiedy była jeszcze na obozie, wykorzystała przysługujący jej czas online na wysłanie mi e-maila, że straciła dziewictwo z fajnym starszym gościem. A kiedy wróciła do domu, wspominała o nim tylko sporadycznie i zawsze przybierała przy tym ton bardzo nonszalancki i dojrzały. Nie byłam nawet pewna, czy zrobili to więcej niż raz. Sposób, w jaki Brielle koncentruje się teraz na wyciągnięciu kolejnej wiśni ze słoika, sprawia, że nie chcę jej w tym momencie pytać o szczegóły. Wiem, że zrobiła to z Robem zeszłej jesieni, ale jestem raczej pewna, że nigdy nie poszli na całość. Teraz Brielle tak naprawdę nie umawia się z nikim. Przez chwilę zastanawiam się, dlaczego nie wiem nic więcej o życiu miłosnym mojej BFF. Kiedyś wiedziałam wszystko – nawet gdy jakiś chłopak tylko musnął jej rękę na lekcjach albo jak Chris Simmons pocałował ją na imprezie w dziewiątej klasie, tuż przed tym, nim zaprosił Tiffany Martin na randkę. Byłam przy tym, kiedy Rob pierwszy raz zaczął z nią

flirtować – w zeszłym semestrze wszyscy mieliśmy razem zajęcia plastyczne – ale teraz… – Stara, nie napinaj się tak – mówi Brielle. Schodzi ze stołka, zakręca słoik z wiśniami i wstawia go z powrotem do lodówki. Miałam jeszcze na nie ochotę, ale mama Brielle ma dziwne zasady dotyczące jedzenia, więc pewnie zjadłyśmy już tyle, ile było nam wolno. – Dylan to miły gość, podobasz mu się. Nie zajdziesz w ciążę. – Nie będę miała dziecka z AIDS? – pytam. To taki nasz głupi żart, że niby to jest najgorsze, co może nam się przydarzyć, jeśli nie będziemy uważać. Bo oczywiście nic gorszego nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, niż mieć dziecko, i to jeszcze zarażone straszną chorobą. – O nie, na sto procent będziesz miała – mówi, po czym odwraca się i opiera o drzwi lodówki. – Ale zostanie wyleczone, a Dylan będzie grał w NFL i będzie musiał się z tobą ożenić na całe życie, bo urodziłaś jego cudownie uzdrowione z AIDS dziecko. – To brzmi przyjemnie – mówię, mimo że oczywiście brzmi to zupełnie bez sensu. – Jeśli będziesz mnie zabierała na imprezy NFL, żebym mogła wyjść za Toma Brady’ego, obiecuję, że pomogę ci przy twoim chorym dziecku – mówi Brielle. – Okay. Ale coś mi się zdaje, że on ma żonę. – Nieważne. Będę jego młodą drugą żoną. – Brielle wraca do blatu i wskazuje na moją colę. – Skończyłaś? Chodź, poszukamy w mojej szafie sukienek na walentynki. Albo lepiej – w garderobie mamy. Na górze spędzamy w wielkiej jak pokój garderobie rodziców Brielle co najmniej godzinę, ale w końcu stwierdzamy, że i tak wszystko wygląda za poważnie albo za elegancko na szkolny bal. Zresztą Brielle ma już sukienkę, ja w sumie też. Do dziesiątej trzydzieści dostaję od mamy ze cztery esemesy: „Gdzie jesteś”, więc w końcu wracam do domu. Trochę piszę z Dylanem. Nie ma mi zbyt dużo do powiedzenia – nigdy nie ma, szczególnie w te dni, kiedy chodzi na treningi. Wtedy zawsze pisze o swoim trenerze, na przykład: „Briggs nas zabił” albo: „Nie żyję”, a potem dodaje: „Jesteś urocza” albo „Miłych snów”. Dzisiaj pisze: „Zabierz już swoją seksowną dupę do łóżka”, a potem „uściski i całusy”, więc uśmiecham się i idę umyć zęby. Po wyjściu z łazienki jeszcze się nie kładę, tylko otwieram laptopa i ostatni raz sprawdzam Facebooka, skanując nowe posty na swoim wallu. Wchodzę na profil Dylana i nie mogę przestać się uśmiechać na widok jego zdjęć. Jestem pewna, że obejrzałam już wszystkie, ale on jest taki słodki; szybko znajduję siebie w jego

starszych albumach, tych z zeszłego roku. Na wielu zdjęciach jest z tą Caysie, z którą wtedy chodził. Przełykam gulę zazdrości, kiedy je przeglądam. Chciałabym, żeby je skasował, ale wiem, że nie mogę go o to prosić – to byłoby żałosne. Caysie chodzi do innej szkoły, katolickiej, żeńskiej, więc nigdy nie spotykam jej w realu. Na zdjęciach wygląda na szczęśliwą, na jedną z tych dziewczyn z włosami pełnymi blasku i z naturalnym uśmiechem – jakby naprawdę się do ciebie uśmiechała, nawet kiedy patrzy w aparat. Jakby robiła to szczerze. Znowu przeglądam do przodu, próbując znaleźć jego zdjęcia ze mną. Ja mam sporo takich na swoim wallu, za to jedyne, jakie ma Dylan, to zdjęcie grupowe, i to tylko dlatego że ktoś go na nim otagował. Ja nie jestem otagowana, mimo że stoję tuż obok niego, wspinając się na palce, żeby było mnie widać ponad wielkim ramieniem Jacoba. To było zaraz po meczu, więc wszystkie chłopaki mają mokre włosy po prysznicu. Czyli to nie jest takie typowe zdjęcie pary, tylko grupy osób, które akurat stały przed szkołą, jak my, kiedy szliśmy na imprezę u Kyle’a. Moje palce zawisają nad myszką. Kliknąć na nim i dodać się na zdjęciu? Czy to się pojawi na stronie głównej i wtedy będę wyglądała jak lamus? Będę. „Sara Wharton otagowała się na zdjęciu Tylera Changa, bo jest takim zakompleksionym lamusem, że chce, abyś wiedział, że spotyka się z Dylanem Howe’em, więc odwal się”. Przeszedł mnie dreszcz. Szybko klikam z powrotem na album ze zdjęciami, na których Dylan jest otagowany. I wtedy to widzę. Kolejne zdjęcie grupowe, ale z mniejszą liczbą ludzi. Jest tylko trójka – Dylan, Tyler. I między nimi Emma. Siedzą razem na ławce. Na ławce w ogrodzie Tylera. W nocy. Każde z nich trzyma plastikowy kubek. Bez dwóch zdań to jakaś impreza – każde z nich ma też dość szklane oczy. To musiało być niedawno, bo wszyscy są w zimowych kurtkach. Widziałam już Emmę w tym płaszczu. Nic na to nie poradzę, ale jak pierwszy raz ją w nim zobaczyłam, poczułam się cholernie zazdrosna, bo jest to taki cudny jasny błękit, który świetnie wygląda z jej włosami. Na tym zdjęciu też wygląda świetnie. Dylan ma przechyloną głowę w stronę tych jej włosów, tak blisko, że nie widać, czy się dotykają. Tyler się śmieje, a Emma i Dylan wyglądają po prostu na szczęśliwych. Jest im dobrze. Zdecydowanie nie było mnie na tej imprezie. Biorę głęboki oddech i patrzę na dół, na datę. Jest to kolejne zdjęcie Tylera, może po prostu wstawił jakieś stare czy coś. Bo musiało to być wcześniej tej zimy, zanim ja i Dylan zaczęliśmy się oficjalnie spotykać na początku grudnia. I może to było wtedy. Ale data pod zdjęciem to dwudziesty stycznia. Dzień po imprezie u Brielle.

# Brielle nie wie o zdjęciu, które znalazłam na profilu Dylana, można by jednak pomyśleć, że wie, bo nagle obie mamy misję, żeby dopaść Emmę. Każdego dnia Brielle znajduje sposób, żeby powiedzieć jej coś niemiłego, choćby na wuefie – tyle że po historii w szatni Emma rzadko się na nim pojawia. Ale Brielle jest jak pogoda pod koniec zimy – lodowata i nieustępliwa. Specjalnie chodzi teraz ze mną naokoło, żeby przejść przez korytarz, w którym jest szafka Emmy. Znajduje Emmę w bibliotece. Nigdy nie mówi dużo, co jest jeszcze straszniejsze – tylko kiedy przechodzi obok niej, syczy „dziwka”, ale tak cicho, że tamta nie jest nawet pewna, czy to usłyszała, zupełnie jakby została ugodzona zatrutą strzałą w lesie. Za każdym razem podnosi gwałtownie głowę i zawsze wie, że to my, ale nigdy nie wie na pewno. Tylko czuje ukłucie. To takie nasze niby hobby. Ostatnio w szkole nie ma nic do roboty. Chcę podchodzić do castingu do wiosennego musicalu, ale to dopiero za trzy tygodnie. Brielle grała w koszykówkę, jednak w tym roku zrezygnowała. Chyba wszyscy są znudzeni, bo Brielle z powodzeniem zbiera rekrutów do kampanii przeciwko Emmie. Alison Stipe i Jacob też nie są już dla niej ani trochę mili. Emma oczywiście nam w tym wszystkim bardzo pomaga. Kyle zaprosił ją na bal walentynkowy, więc czai się właśnie na chłopaka nr 256 czy coś takiego. – Ona zawsze się przy kimś kręci – narzeka Tyler, kiedy któregoś dnia wszyscy jemy lunch poza szkołą. Na zewnątrz jest chyba z minus piętnaście stopni, więc siedzę zatopiona w swojej kurtce puchowej i w ogóle nie przejmuję się tym, że pewnie wyglądam jak żółw wciśnięty do skorupy. Nawet w Burger Kingu nadal jest mi zimno. Nic na to nie mogę poradzić. – No stary, przecież oni są „razem” – mówi Jacob, pokazując cudzysłów za pomocą dwóch frytek. Tyler się śmieje, a Brielle marszczy nos. – A to nieprawda? – pyta. – W sensie, Kyle ciągle do mnie pisze. Wydaje mi się, że ona tylko za nim łazi, tak jak robiła to z wami. Chłopaki zachowują się tak, jakby tego w ogóle nie słyszeli, nagle wszyscy wydają się bardzo zainteresowani swoim jedzeniem. Posyłam Brielle spojrzenie, ale ona chyba go nie zauważa. Szczerze mówiąc, zaledwie mała część mojej twarzy jest teraz w ogóle widoczna. – Wszystko jedno, ona jest po prostu obleśna – bezceremonialnie ciągnie Brielle. –

Mam tylko nadzieję, że Kyle bardzo uważa, bo serio nie wiadomo, gdzie to coś wcześniej łaziło. Teraz wszyscy się śmieją. Ja jestem trochę zdezorientowana – czy to nie jest bardziej obraźliwe dla Jacoba i Tylera niż to całe łażenie Emmy za nimi? – ale ulżyło mi, że atmosfera nie jest już napięta. Chłopaki wracają do rozmowy o baseballu, a ja wynurzam się trochę ze swojej kurtki, by zjeść parę nuggetsów. Brielle nadal marszczy brwi, jakby starała się coś zrozumieć. Znowu próbuję złapać jej spojrzenie i kiedy w końcu mi się udaje, ona patrzy na mnie jak na powietrze. Gdy razem z Dylanem idziemy potem do jego samochodu, on obejmuje mnie i pyta: – Zawsze jest ci tak zimno? – pyta. – Tak! Jest dziewięćdziesiąt bilionów stopni poniżej zera! – mówię i wsuwam rękę pod jego rozpiętą kurtkę, chwytając go za talię. – Jesteś taki ciepły. On tylko się śmieje i otwiera mi drzwi swojego SUV-a. Siadam i dygoczę, i przestaję dopiero wtedy, kiedy on też siada za kierownicą i włącza ogrzewanie. – Przepraszam – mówi – powinienem odpalić silnik jeszcze ze środka. – Spoko. Wycofuje się z parkingu, obracając głowę, żeby patrzeć przez tylną szybę, i pyta: – Dlaczego Brielle jest taką suką dla Emmy? Spoglądam na niego zszokowana. Samochód lekko hyca, gdy Dylan przełącza z cofania na jazdę do przodu, a ja czuję, jak pode mną rozkręca się ogrzewanie siedzenia i zaczyna palić mnie w uda. – Brielle nie jest suką – protestuję, ale on się śmieje. – Jasne, że jest – mówi Dylan. – Jest klasyczną suką. Otwieram usta w oczekiwaniu, że wypłyną z nich jakieś słowa. Ale nie wiem, co powiedzieć. Ja nigdy nie wiem, co powiedzieć. Czy mój chłopak naprawdę paskudnie się wyraża o mojej najlepszej przyjaciółce? – Ale poza tym jest spoko – dodaje. – Uważam po prostu, że nie powinnyście się tak wściekać na Emmę. To spoko dziewczyna. – Dla ciebie może i tak – bąkam. – Oj, przestań, wiesz, o co mi chodzi – mówi Dylan. Wyciąga rękę, chcąc dotknąć mojej dłoni. Pozwalam mu na to, mimo że wcisnęłam obie pod uda, żeby trochę je ogrzać. – Serio, Emma jest naprawdę megafajna, jak się ją pozna. I miła, jak ty. Moim zdaniem powinnyście trochę wyczilować, wiesz? Nie wiem. Nie chcę wiedzieć. Co w ogóle ma znaczyć to „Jak się ją pozna”? Skąd Dylan wie o tym, że Emma jest fajna? Nie tylko fajna – megafajna.

Gapię się przez okno, mrugając szybko powiekami, żeby się nie rozpłakać. Trzymam Dylana za rękę, przypominam sobie. Jestem jego dziewczyną. Właśnie powiedział, że jestem miła i fajna. Dokładnie jak Emma.

# Po szkole jadę do ekskluzywnego centrum handlowego. Brielle siedzi na fotelu pasażera. Chcemy kupić jakąś bieliznę na bal. Może być fajnie, a przynajmniej powinno być. Ale wiem, że Brielle nienawidzi mojego samochodu, bo za każdym razem, kiedy prowadzę, non stop narzeka, dokładnie jak teraz. – Co to? – pyta niezbyt uprzejmie, kiedy bierze do ręki mojego iPoda i włącza ekran. Gdy otwieram usta, żeby jej odpowiedzieć, rzuca: – Co to za The National? Ale głupia nazwa. – Oj przestań, uwielbiam ich, powinnaś chociaż posłuchać – protestuję. Ostatnio mam wrażenie, jakbym ciągle przy Brielle się broniła, wciąż muszę coś wyjaśniać. A i tak wyjaśnienie nigdy nie jest wystarczająco dobre. – Wszystko jedno – mówi i rzuca iPoda z powrotem na radio. – Ty i te twoje głębokie myśli. Mam tylko nadzieję, że znowu nie zamienisz mi się w emo. Minęły wieki, odkąd miałam fazę na emo, ale nic nie mówię – nie wytykam jej też tego, że to raczej ona bez przerwy ma humory. Przez dłuższą chwilę gapi się ponuro przez okno, a potem odwraca się, żeby podkręcić ogrzewanie. – Boże, tu jest jak w zamrażarce. Powinnyśmy wziąć mój samochód. Przysięgam, że jestem jedyną osobą z moich znajomych, która nie ma dużego SUV-a. Samochód Brielle to srebrny mercedes klasy M, który kosztował pewnie więcej niż mój dom, i prawie zawsze nim jeździmy. A ja naprawdę lubię prowadzić. I naprawdę lubię posłuchać własnej muzyki. W sensie śpiewanie do Beyonce jest fajne i w ogóle, jednak czasem dla odmiany też chciałabym mieć kontrolę nad tym, co leci. – Sorry – mówię. – Następnym razem ty poprowadzisz. Poza tym już prawie jesteśmy. Właśnie wjeżdżamy na parking i w tej sytuacji nie zadaję sobie trudu, żeby znaleźć miejsce przy samym wejściu. Po prostu parkuję w pierwszej wolnej luce od strony Nordstroma. Potem, sama nie wiem dlaczego, biorę Brielle za rękę. Zwykle nie jesteśmy wobec siebie takie czułe – w szkole są dziewczyny, które chodzą pod rękę

albo ciągle czeszą sobie włosy czy coś, natomiast my tak naprawdę nigdy się nie dotykamy, chyba że Brielle maluje mi paznokcie. Teraz jednak biorę jej dłoń, która rzeczywiście jest zimna, w swoje ręce i lekko potrząsam nią po przyjacielsku. Tak robię z moimi braćmi, żeby wyciągnąć ich ze złego humoru, i chyba po prostu mam już taki odruch. – Hej – mówię promiennie – chodź, kupimy sobie jakąś sexy bieliznę! – Uśmiecham się szeroko jak idiotka i czekam, aż ona się roześmieje. Zamiast tego Brielle wybucha płaczem. Głowa opada jej na piersi, a ona cała trzęsie się i szlocha. Serce mi zamiera. Nigdy dotąd czegoś takiego nie widziałam. Brielle nie jest płaczliwa. Trzymała się nawet, kiedy w dziewiątej klasie jej rodzice przez miesiąc byli w separacji i myślała, że się rozwiodą. Nie paple też niepotrzebnie – zawsze ma jakiś plan, żart czy wymyślny pancerz obronny, których używa w każdej sytuacji. A teraz naprawdę brzydko płacze, otwarte usta opadają jej w dół jak u smutnego szmacianego klauna i już zaczyna cieknąć jej z nosa. Z tylnego siedzenia sięgam po kilka chusteczek, zadowolona, że zawsze trzymam tam pudełko, i jeszcze bardziej się cieszę, że Alex wszystkich nie zużył. Brielle bierze całą garść i chowa w nich twarz, a potem pochyla się, kładąc głowę na kolanach. Trzęsie się, więc zaczynam rozcierać jej plecy, to jedyne, co mogę teraz zrobić. Silnik samochodu nadal pracuje, więc drugą ręką włączam ogrzewanie na maksa, mając nadzieję, że może choć trochę to pomoże. Brielle ma na sobie swoją długą, białą, puchową kurtkę – nie mam pojęcia, jak jej ręce mogą być nadal takie zimne. Nie jestem też pewna, czy ona w ogóle czuje mój dotyk przez te wszystkie warstwy, mimo to nie przestaję rozcierać jej pleców okrężnymi ruchami i czekam w milczeniu, aż się wyprostuje i powie mi – mam nadzieję – o co tu w ogóle chodzi. Wreszcie – wydaje mi się, że minęła co najmniej godzina – Brielle rzuca się z powrotem na oparcie siedzenia. Zaskoczona, szybko cofam rękę i powstrzymuję się, żeby nie jęknąć, kiedy widzę, że tusz do rzęs ma rozmazany na całych policzkach jak jakaś becząca dziewczyna z kreskówki. I zupełnie nie wiem, co powiedzieć. – Jestem taka głupia – zawodzi Brielle i znowu głośno szlocha. – Nie wiem nawet, dlaczego robię z tego taką wielką rzecz. – Z czego? – udaje mi się zapytać. – Co się dzieje? Opuszcza głowę i gapiąc się w chusteczki, nagle zupełnie sztywnieje. W końcu głęboko wzdycha i drżącym głosem mówi: – Nurek. Ten głupi… pierdolony… gość z obozu. Nie wiem, co spodziewałam się usłyszeć, ale na pewno nie to. Czy ona znowu

kontaktuje się z Nurkiem? Czy jest to kolejna rzecz, o której nie wiedziałam, kolejna, której nie chciała mi powiedzieć? Ale Brielle jest teraz tak zdenerwowana, to nie jest tak, że ja jestem zła – chcę po prostu, żeby ona nie mówiła dalej. Przykręcam trochę ogrzewanie – wywietrzniki buchają gorącym powietrzem o wiele za głośno – i kładę pudełko chusteczek na desce rozdzielczej. – Co z nim? – w końcu udaje mi się zapytać. – On nie… My nie… No wiesz, w sensie, on miał dziewczynę. Raczej nie wyglądało na to, że ona mu się podoba, ciągle spędzaliśmy razem czas i potem, tamtej nocy on… To było tylko całowanie się, ale on… Macha ręką nad swoim ciałem, jakby coś pokazywała. Patrzę, jednak widzę tylko jej puchową kurtkę i stertę chusteczek. – Myślałam, że wy… – zaczynam, ale ona szybko kręci głową. – Nie. On. On to zrobił. On to zrobił tak… Jakby na mnie. Jakby po prostu… Chwyta pudełko chusteczek i wali nim w deskę rozdzielczą, w okno, o swoje kolana. Rwie je na strzępy i kiwa się do tyłu i do przodu – wyraźnie ma atak histerii. Tak się boję, że nie mogę ani oddychać, ani się poruszyć. Jestem przekonana, że zaraz coś zrobi mnie albo uszkodzi siebie, albo samochód – po chwili znowu zgina się wpół i wyje jeszcze bardziej. Tym razem przysuwam się do niej i przytulam tak mocno, jak tylko mogę w ograniczonej przestrzeni samochodu. – Uspokój się, wszystko będzie dobrze – mówię, ale nie wiem, czy to chociaż trochę prawda. Nie jestem nawet pewna tego, co mi właśnie powiedziała – że Nurek ją skrzywdził? Że ją… zgwałcił? Że… co? Takie dziewczyny jak my nie zostają zgwałcone. Takie dziewczyny jak Brielle w ogóle nie wpadają w kłopoty. Takie dziewczyny jak Brielle dostają róże na walentynki od połowy cholernej szkoły. Takie dziewczyny jak Brielle dostają wszystko, co chcą. Płacz stopniowo przycicha. Brielle nadal jest zgięta wpół, ale widzę, jak przykłada garść chusteczek do twarzy i nagle milknie. Po chwili zza zmiętych chusteczek dochodzi jej głos, wątły, przytłumiony: – Boże, ale to żałosne. – Nieprawda – mówię. – Cieszę się, że mi powiedziałaś – dodaję, mimo że wciąż nie wiem, co mi powiedziała. – Po prostu myślałam, że będzie romantycznie, rozumiesz? Myślałam, że będzie tak jak z tobą i Dylanem. Nadal mam dłoń na plecach Brielle i aż muszę się powstrzymać, żeby nie cofnąć ręki. Jak było ze mną i z Dylanem? Też myślałam, że będzie romantycznie. Ale może

było? Może już bardziej romantycznie się nie da? Jestem zszokowana, bo Brielle nigdy nie robi takich rzeczy – nigdy się nie zwierza. Nigdy nie jest bezbronna, nigdy nie jest niepewna. Czuję się jej bliższa, ale boję się, czy ona zaraz znowu się nie oddali? Czy za chwilę nie poprawi sobie makijażu i nie będzie udawać, że to się nigdy nie stało? Czy chcę, żeby tak zrobiła? Siedzę zesztywniała i czekam na to, co się stanie. Ale w końcu nie jest tak dramatycznie. Brielle prostuje plecy i unosząc brwi, uśmiecha się do mnie ckliwie, jakby chciała powiedzieć: „Czy to nie jest żałosne?”. Makijaż ma rozmazany, ale wygląda przede wszystkim na zmęczoną i smutną. – Serio, to nic wielkiego – mówi cicho. – Chciałam… no wiesz. Chciałam być z nim. Chciałam to zrobić. Przytakuję. Oczywiście, że chciała. – Ja po prostu… – urywa, po czym wzrusza ramionami i patrzy przez przednią szybę na parking, jakby tam znajdowały się odpowiedzi. – Mogło być bardziej romantycznie – mówię, próbując dokończyć za nią zdanie. Prycha. – Jasne – mówi ponurym, sarkastycznym tonem, znowu wznosząc przede mną mur. – Bardziej romantycznie. Bardziej razem. Wszystkie te fajne rzeczy. Zastanawiam się, czy nie powinnam pojechać z powrotem do domu. Ale Brielle sięga po lusterko w osłonie przeciwsłonecznej pasażera i poprawia sobie makijaż. – To co, jak myślisz, Victoria’s Secret? – pyta. – Tak, jasne – mówię, starając się nie wyglądać na zaskoczoną. Brielle unosi brwi. – Och, nie bądź taka. Nie uciekniesz od tego tylko dlatego, że ja mam PMS. Otwiera drzwi i wyskakuje z auta, wpuszczając podmuch zimnego powietrza. Kręcę głową i próbuję jakoś poukładać sobie wszystko, co usłyszałam. Brielle skrzywdzona przez kogoś to dosyć… nietypowe. I fakt, że nadal o tym myśli, nadal przez to płacze, tyle miesięcy później… Przez chwilę zastanawiam się, czy to wszystko nie przeze mnie i Dylana, może ona jest zazdrosna. Ale Brielle nigdy nie była o mnie zazdrosna, nawet przez sekundę. To ja jestem zazdrosna o nią, i na tym to polega. To ona jest tą pewną siebie, tą, która zna wszystkich maturzystów, która płaci, kiedy skończy mi się moje nędzne kieszonkowe. To ona wie, gdzie kupić szykowną bieliznę. No, może ja też wiem, gdzie ją kupić, ale kiedy ostatnim razem byłam w Victoria’s Secret, kupiłam tylko różową bawełnianą.

Brielle wie, jak zanieść czarne koronkowe staniki do kasy i nie umrzeć ze wstydu. – Hej! – woła i wali w dach samochodu, wyrywając mnie z zamyślenia. – Tu jest jakaś cholerna zamrażarka! Chodźmy już! Wyciągam kluczyki ze stacyjki i wysiadam. Od razu czuję wiatr. Kłuje mnie w oczy i jednym mocnym powiewem zabiera wszystko ze sobą, pozostawiając jedynie dwie zwyczajne dziewczyny, które biegną przez szary parking w powiewających na wietrze puchówkach. Śmiejemy się, że pewnie musimy głupio wyglądać, ale nie przejmujemy się tym. Ani trochę.

Sierpień W piątek Carmichael wślizguje się na ławkę obok i macha egzemplarzem Hamleta, jakby za jego pomocą chciał mi powiedzieć: „Cześć”. – Skończyłeś? – pytam. – Oczywiście – mówi. – A ty? Potrząsam głową. Koniec końców, zaczęłam coś rozumieć z tego języka, historia mnie nawet zainteresowała, dzięki pomocy internetu. Ale ten Hamlet jest ciągle taki przygnębiony, a na dodatek wszyscy umierają w okropny sposób. A potem Ofelia topi się w rzece, a Hamlet stwierdza, że przez cały czas ją kochał, chociaż za jej życia traktował ją jak gówno, i ja… to jest po prostu potwornie wstrętne. Nie mówię tego wszystkiego Carmichaelowi – przynajmniej raz naprawdę kontroluję to, co wychodzi z moich ust, kiedy z nim jestem. Po prostu znowu potrząsam głową i bąkam: – To za smutne. Ściąga brwi, po czym podnosi książkę do góry i wskazuje na słowo „tragedia” na okładce. – Mądrala – mówię i wyciągam rękę, żeby go trzepnąć po ramieniu. W założeniu ma to być zabawa, może nawet flirt, a on ku mojemu zaskoczeniu odskakuje, jakbym go naprawdę uderzyła. Ale to tylko zabawa z jego strony. A może nawet flirt. – Mogę ci pomagać w nauce – oświadcza. – Jeśli chcesz. Wtedy wchodzi pan Rodriguez, dokładnie w chwili, gdy Carmichael niechcący zrzuca książkę z ławki na podłogę między nami. Klapnięcie o linoleum nie jest nawet specjalnie zauważalne wśród szumu papieru i zgrzytu zamków od toreb, ale pan Rodriguez krzyczy: – Podnosimy książki z podłogi i zaczynamy notować! Przewracam oczyma w stronę Carmichaela, ale on siedzi z twarzą zwróconą do tablicy jak jakiś wzorowy uczeń. Nie nadążam za nim. Staram się skoncentrować na omówieniu Hamleta, bo naprawdę martwię się o poniedziałkowy test, ale ciągle myślę o tym, co powiedział Carmichael. Czy on

mówił poważnie? Faktycznie zaczynam wariować z braku męskiej uwagi albo chociaż przyjaciela. Czy czegokolwiek innego do roboty niż chodzenie do Natalie czy Teresy. Nie mamy dziś chemii, została tylko jeszcze jedna lekcja – język obcy; ja mam francuski, Carmichael – hiszpański. Wiem, że potem powinnam jak najszybciej wsiąść do samochodu i odjechać, zanim zrobię czy powiem jeszcze jakiś idiotyzm, ale kiedy docieram do swojej hondy, pojawia się znowu on. Stoi na pedałach roweru i podjeżdża powoli. – To widzimy się jutro – mówi. – To będzie raczej trudne, bo jutro jest sobota – stwierdzam. Kiwa głową, odnotowując mój głupi dowcip, ale się nie śmieje. – Fakt, dlatego spotkamy się u ciebie. Mieszkasz przy Grandview, tak? Nie mam pojęcia, skąd wie, ale przytakuję. – To o siódmej? – Na pewno? – mówię i szybko dodaję: – Bo ja naprawdę utknęłam z tym Szekspirem. Serio. Poloniusz ciągle mi się myli z Klaudiuszem. Carmichael przez cały czas kręci kółka na rowerze i patrzy w dół na chodnik, a jego twarz zakrywają włosy. Ale kiedy przestaję mówić, zatrzymuje się, stawia stopę na ziemi i spogląda na mnie. – No to rzeczywiście potrzebujesz mojej pomocy. Masz coś, na czym będzie można puścić film? Albo Netflix? Potakuję. – Super. Obejrzymy go i obmyślimy, jak będziesz mogła oddzielić te dwie całkiem różne postacie, okay? – Dobra – odpowiadam speszona, ale niewytłumaczalnie szczęśliwa. Co za ulga mieć kogoś, kto mną rządzi – w sensie, kogoś, kto nie jest prawnikiem. Znowu kiwa głową i odjeżdża, a ja stoję i patrzę za nim, zastanawiając się, dlaczego, u diabła, w ogóle go to obchodzi. Potem otrząsam się z tych myśli i wsiadam do auta. Nie będę się tym łamać. Powinnam po prostu się cieszyć, że mam z kim gadać. Dopóki to trwa.

# – Alex, gdzie jesteś? – krzyczę, gdy wchodzę w drzwi. Mamy jeszcze nie ma

w domu – w garażu nie stoi jej samochód – i wszędzie walają się chłopięce skarpetki. Serio, czasami podejrzewam, że chłopcy mają w swoich pokojach jakieś maszyny produkujące tę część garderoby. A drugie urządzenie je brudzi i rozsiewa po całym domu. Bo dwóch dzieciaków nie jest w stanie wytworzyć takiej liczby brudnych skarpetek i rozrzucić dosłownie wszędzie w ciągu zaledwie kilku dni. Wprawdzie już nie jestem taka dobra z matematyki jak kiedyś, ale wiem, że to po prostu niemożliwe. – Tommy! – wołam trochę mniej pewnie. Ostatnio często przesiaduje u swoich przyjaciół. Nigdy go nie ma w domu, jakby był pierwszym wyemancypowanym dwunastoletnim nieletnim na świecie. Z jednej strony to dobrze – tylko jeden brat do karmienia i wrzasku o skarpetki. Z drugiej, tak jakbym za nim tęskniła. Bo Tommy zwykle jest bardzo cichy. Jakby go nie było, chociaż jest. Zatrzymuję się na moment, rzucam torbę na podłogę obok schodów i zastanawiam się nad starszym z moich braciszków. Jest taki cichy od… od kiedy wrócił z obozu. Może mu się nie podobało? Z kuchni dobiega śmiech, zostawiam więc buty obok torby i idę w tamtą stronę. Chociaż w kuchni nie ma drzwi, z holu nie można zobaczyć stolika stojącego w kącie, dlatego kiedy wchodzę, nie jestem zupełnie przygotowana na to, co widzę. Czy raczej, kogo widzę. Przy stole wokół wielkiego pudła lodów siedzą Alex, Tommy i tata. Chłopcy są rozanieleni, jakby to było Boże Narodzenie – co by się zgadzało, bo wizyty naszego ojca są równie częste jak Świętego Mikołaja. Tata ma na sobie garnitur, jak zwykle cały pognieciony i nieporządny, jakby prowadził cały dzień. I prawdopodobnie tak było. Bo mieszka w Chicago, około ośmiu czy dziewięciu godzin drogi stąd. Ze swoją drugą rodziną. Technicznie rzecz biorąc, bardzo łatwo dojechać do nas z Chicago, zwłaszcza kiedy tata musi zatrzymać się służbowo gdzieś po drodze – w Des Moines czy gdziekolwiek indziej – ale jego nowe dzieci są jeszcze naprawdę małe i dziwnym trafem nigdy nie udaje mu się dotrzeć aż tutaj, żeby zobaczyć swoje stare. Jednak raz na jakiś czas funduje nam te wizyty niespodzianki. Dawno go nie było, ale facet wyraźnie lubi być panem „cześć-przyniosłem-wam-lody”. Chłopcy to uwielbiają, za to ja niespecjalnie. A może on po prostu nie dla mnie przynosi te lody. – Gdzie jest mama? – To są pierwsze słowa, które do mnie kieruje. Tommy i Alex nadal pakują lody do ust i mają gdzieś, że nasz tata nie powiedział mi nawet „dzień dobry”. – Hm – bąkam, nie robiąc ani kroku dalej. Jakbyśmy byli dwoma magnesami zwróconymi do siebie złym końcem – jakby mnie fizycznie coś od niego odpychało; nawet gdybym próbowała do niego podejść, nie mogłabym. – Jest czwarta trzydzieści

w piątek. Będę strzelać – jest w pracy? – Saro – rzuca. Ostro i krótko. W jego ustach moje imię jest jak nóż. Ale tak jak nie potrafię wejść do kuchni i usiąść razem z nimi, tak samo nie potrafię odejść, i on wie, że tego nie zrobię. Tak więc ciągnie: – I po co ten ton? Przyjechałem z daleka, jestem zmęczony, chciałbym spędzić jedną spokojną minutę, zanim znowu wsiądę do auta i będę prowadził kolejne pięć godzin. Nie wiem, czy mam coś na to odpowiedzieć, czy wykazać, że wcale nie starałam się zniszczyć jego „spokojnej minuty”, czy też jestem tutaj jako worek treningowy. Ale Alex, naiwny jak zawsze, wcina się z takim tekstem: – Zaraz, tato, przecież na razie nie wyjeżdżasz, prawda? Dopiero co przyjechałeś! Nie widziałeś jeszcze, jak gram w baseballa! Będę taki dobry jak Dylan, zanim pójdę do liceum. Ledwie skończył mówić, widzę, że już wie, jaki popełnił błąd. Twarz taty przypomina chmurę gradową. Boję się, że zaraz ugną się pode mną kolana. Milczymy przez chwilę. Ja się nie ruszam, tata nie patrzy na mnie, tylko wściekły gapi się na zlew. Potrafi być taki odległy – geograficznie, emocjonalnie i w każdy inny sposób – a mimo to świetnie wie, o kim Alex mówi, kiedy wymienia imię Dylana. Mój tata nigdy go nie spotkał, nigdy nie widział, jak on gra, nigdy ze mną o nim nie rozmawiał. Domyślam się, że gada z mamą o wszystkim, co się dzieje, i wiem też, że moja prawniczka stara się zawsze ściągnąć do biura obydwoje rodziców. Ale tata nie chce się z nią spotykać. Jest przekonany, że wszystko rozejdzie się po kościach, a my „będziemy żyć dalej”. To właśnie mówi mamie, kiedy rozmawiają – „Żyjmy dalej”. Jakbyśmy wszyscy nie tego właśnie chcieli. Alex patrzy raz na mnie, raz na tatę, starając się zrozumieć, co się dzieje i co ważniejsze, co stanie się za chwilę. Ale Tommy tym razem chyba załapał – praktycznie wsadził całą twarz do miseczki i wcina lody, nie próbując nawet złapać oddechu. A potem, jak gdyby nigdy nic, tata odwraca głowę z powrotem do swojego ukochanego (przynajmniej przez kilka następnych godzin) najmłodszego syna i mówi przesadnie radośnie: – To gdzie masz rękawicę? Chodźmy na dwór! Alex zeskakuje z krzesła i galopuje na górę, jakby od tego zależało jego życie. Tommy wyskrobuje dno miseczki, a tata zwraca się do niego: – Jesteś pewien, że masz dość? Musisz być gotowy do szkolnych sportów znacznie wcześniej niż twój brat. Tommy odpycha miseczkę i wyciera usta w rękaw; nadal się nie odzywa, tylko lekko wzrusza ramionami.

– Hej – ciągnie tata. – Czy oni czegokolwiek uczą na tym obozie, na który cię posłałem? Kosztuje fortunę, wystarczyłoby na drużynę gwiazd. Uśmiecha się, gdy to mówi, że to niby taki żart, ale znowu słyszę napięcie w jego głosie. Wygląda na to, że nie ja jedna ostatnio go rozczarowuję. Tommy nadal wpatruje się w łyżeczkę, a ja widzę, że szczęki mu się zaciskają. Robi tak, kiedy próbuje nie płakać – nigdy nie płacze, jest najtwardszym dzieciakiem, jakiego znam. Moment słabości mojego brata jakby obudził mnie z zaczarowanego snu; wpadam do kuchni, podbiegam do stołu, chwytam pustą miseczkę i otwieram usta, by wypuścić z nich stek bzdur, które mają zatuszować ten paskudny moment. – To był bardzo wszechstronny obóz – rzucam, trochę za szybko i za głośno. – No wiesz, żagle, konie, piesze wycieczki. Tommy się naprawdę opalił, mówił, że było świetnie, prawda Tom-Tom? Były ogniska i tak dalej. Kiełbaski pieczone w ogniu i te rzeczy. A na koniec konkurs, prawda? Chyba zdobyłeś za coś nagrodę? W końcu Tommy patrzy na nas i odzywa się cicho: – Za strzelanie z łuku. Ale to była tylko nagroda za uczestnictwo, nie taka prawdziwa. Tata prycha. – To ich gadanie o poczuciu własnej wartości. – Tak – stwierdza Tommy. – To było idiotyczne. – No, to oszczędzę pieniądze w przyszłym roku – oznajmia tata. – Wyślę cię na obóz futbolowy. Tommy nienawidzi futbolu, ale nasz tata jest największym fanem Huskersów na świecie, nie ma więc mowy, żeby mu to powiedzieć. – Futbol może być naprawdę niebezpieczny – wtrącam. Nie mam pojęcia, dlaczego sięgam po ten argument – te słowa po prostu jakoś tak same ze mnie wypłynęły i od razu ich żałuję. Nie odzywam się, kiedy tata mówi do mnie albo o mnie. Natomiast gdy chodzi o chłopców, nie potrafię utrzymać języka za zębami, chociaż powinnam. Nie widujemy ojca na tyle często, żeby sobie pozwalać na luksus walki z nim. Ale nastrój taty znowu się zmienia. – Jesteś silnym facetem – zwraca się do Tommy’ego, klepiąc go po ramieniu. – Dasz sobie radę. Tommy nie wygląda na silnego. Wygląda smutno. Ja stoję wciąż z miseczkami po lodach w ręku, w pół drogi do zlewu, gdy Alex wpada jak burza do kuchni z dwiema rękawicami do baseballu.

– Znalazłem jedną z twoich starych! – mówi do taty, ledwie łapiąc oddech. – No dobra. – Nasz tata podnosi się i zdejmuje pogniecioną marynarkę. Podwija rękawy koszuli, a Alex otwiera tylne drzwi z zamka. Wygląda jak rozbawiony szczeniak, a Tommy jak zraniony, chociaż on też wstaje, żeby wyjść na dwór. Kiedy wszyscy trzej znikają za drzwiami, zastanawiam się, jak ja wyglądam. Chyba jak sprzątaczka.

# – Jaki on jest dla niej podły – bąkam sama do siebie. Mel Gibson wrzeszczy na Helenę Bonham-Carter – czyli Hamlet na Ofelię, jak się domyślam – i chociaż rozumiem tylko strzępki dialogu, widzę, że jest dla niej okrutny. – Odpycha ją – stwierdza Carmichael. Pociąga łyk coli, a potem wskazuje na ekran. – Dużo ostatnio przeszedł, prawda? Jego ojciec został zamordowany. – Ale co ona może na to poradzić, że go lubi – mówię. Carmichael nie odpowiada i przez chwilę oglądamy w milczeniu. Kiedy tylko przyszedł, zamówiliśmy pizzę. Tak naprawdę najpierw rozmawialiśmy z moją mamą i braćmi i zamówiliśmy dwie pizze, ale oni swoją zjedli na górze. Mama nawet nie mrugnęła okiem na widok czarnych ciuchów Carmichaela. Nie wiem, czy zauważyła tatuaże, ale powiedziała: „Podoba mi się twój T-shirt” – na którym dzisiaj jest John Lennon. Carmichael uśmiechnął się i odpowiedział: „Dziękuję”, a ja widziałam, że Tommy wyraźnie czeka, aż sobie pójdziemy, żeby mógł zapytać mamę, co to za facet na tej koszulce. Biorę kolejny kawałek pizzy; mam ochotę jeść i jeść, chociaż nie czuję się dobrze, napychając się w obecności chłopaka. Carmichael wciągnął już trzy kawałki, a ja jestem dopiero przy drugim, mimo to… W obecności Dylana mogłam przełknąć zaledwie kilka frytek, inaczej czułam się gruba i skrępowana. Ale to nie Dylan i to nie jest randka. Nawet jeśli wcześniej spędziłam godzinę na przymierzaniu wszystkich bluzek z szafy. Koniec końców, zdecydowałam się na szorty i swoją ulubioną szarą koszulkę z dekoltem w serek, tak starą, że prawdopodobnie rozejdzie się w szwach przy następnym praniu. Ale jest megadelikatna i zdecydowanie nie wyglądam w niej, jakbym się za bardzo starała. Carmichael też nie zachowuje się jak na randce. Zachowuje się tak, jakbyśmy byli tylko przyjaciółmi albo kumplami z klasy, a ja wiem, że to powinno mi wystarczyć. Nie

powinnam czuć się już taka samotna i zdesperowana. A jednak. Odstawiam talerz z powrotem na stół i wycieram usta serwetką. Przez chwilę manipuluję przy włosach, żałując, że nie zdecydowałam się na lato na długość do brody. Otrzepuję koszulkę, żeby nie było na niej okruchów. A potem siadam wreszcie wygodnie na kanapie i oglądam film. Przez chwilę naprawdę czuję się zrelaksowana. Ale zanim znajdują Ofelię unoszącą się na wodzie, zwijam się w kulkę w rogu kanapy i obgryzam kciuk, mając wrażenie, że zaraz wyrzygam całą pizzę. Carmichael patrzy na mnie i pyta: – Wszystko w porządku? – Tak – odpowiadam z większym rozdrażnieniem, niżbym chciała. – A dlaczego miałoby nie być? – Bez powodu – mówi od niechcenia. – Po prostu pomyślałem, no wiesz… To pewnie trochę trudne oglądać takie rzeczy, o śmierci, samobójstwie i w ogóle. Łypię na niego okiem, ale on nadal gapi się w ekran telewizora. – A tobie jest trudno? – pytam. – Oczywiście. Nie wiem, co powiedzieć. – Nie znałem dobrze Emmy – dodaje cicho. – Ale ciężko o tym nie myśleć. Wyglądała na dobrą dziewczynę. Nie chcę o tym rozmawiać. Zeskakuję z kanapy i zabieram pustą puszkę po coli. – Chcesz jeszcze? – pytam. – Bo ja tak. Nie czekam, aż odpowie, tylko pędzę na górę. Korzystamy z telewizora w piwnicy, dopóki bracia bawią się w salonie. Ciągle staram się namówić mamę, żeby przeniosła konsolę na dół. Jednak ona twierdzi, że łatwiej jej mieć chłopców na oku tak jak jest, i ma rację, tyle że to strasznie hałaśliwe i okropne, kiedy oni przez cały czas miotają się po pokoju. A poza tym nie mam wyboru i muszę zaprosić całkiem przypadkowego faceta z letniej szkoły do piwnicy, co wygląda dość rozpaczliwie. Jednak kiedy docieram na górę schodów, jest cicho. Mama i chłopcy chyba już zjedli kolację, domyślam się, że ona poszła do swojego pokoju. Alex nadal gra na konsoli w salonie, ale Tommy siedzi w kuchni przy stole ze swoim Nintendo DS. – Cześć, ziomeczku, co słychać? – pytam go, po czym wrzucam puszkę do kosza na metal i podchodzę do lodówki. Dostaliśmy darmowe puszki coli razem z pizzą, bo nie mieli litrowych butelek, i zostało jeszcze kilka. Biorę dwie, zatrzaskuję drzwiczki i wtedy dociera do mnie, że Tommy nic mi nie odpowiedział.

Siadam obok niego, biorę głęboki wdech, żeby uspokoić nerwy, zanim spojrzę na grę. Brat nie wykazuje przy niej wielkiego entuzjazmu. Jedno spojrzenie wystarczy, żeby się zorientować, że ma marne wyniki. Czyli dosyć podobne jak nastrój. – Cieszysz się, że szkoła już w przyszłym tygodniu? – pytam spokojnie. – Gimnazjum. Jesteś już taki duży. Wzrusza ramionami nadal skoncentrowany na ekraniku. – Masz już ubranie? – staram się go odciągnąć od gry. – Ohyda – mówi. Wiedziałam, że to go ruszy. Wybieranie strojów to babska rzecz według moich braci. Nie dość męska dla nich. – No tak, zapomniałam – stwierdzam. – Jesteś w tej samej klasie co Daniel? – To jego najlepszy kumpel z zeszłego roku, chociaż nagle tracę pewność. Nie widziałam go już od jakiegoś czasu. Nie wiem nawet, czy nadal się przyjaźnią – podstawówka i gimnazjum to zupełnie dwie różne sprawy. A Tommy był na obozie przez połowę lata. Jak przewidziałam, Tommy wzdryga się na dźwięk imienia Daniel. – Tak – odpowiada, ale nie wygląda na szczęśliwego z tego powodu. – Nadal jesteście kumplami? Kolejne wzruszenie ramion. – Nie przejmuj się – mówię i wyciągam swoją kartę „mądrej starszej siostry”. – W gimnazjum poznałam mnóstwo nowych ludzi, a z podstawówki zostało mi tylko kilka osób. Na przykład Brielle – to wtedy się zaprzyjaźniłyśmy. No dobra, w ósmej klasie. Ale zawsze. Dorastasz, spotykasz ludzi bardziej podobnych do siebie, z którymi masz więcej wspólnego. – Brielle nie jest taka jak ty – odpowiada Tommy cicho. Ledwo go słyszę, a on jeszcze dodaje: – To suka. – Tom! – mówię zaskoczona. – Nieładnie tak mówić! W końcu spogląda na mnie. – Ale to prawda – stwierdza. – To przez nią masz kłopoty. To przez nią nic nie jest już dobrze. Otwieram usta i waham się, zupełnie nie wiem, co powiedzieć. Na ogół umiem rozmawiać z Tommym i Aleksem. Ale ten tu dorasta, już się nauczył, jak mnie zbić z tropu, chociaż oficjalnie jeszcze nie zaczął siódmej klasy. Nagle przypomina mi się tamta chwila w samochodzie Dylana, kiedy on powiedział to samo. Wtedy też nie wiedziałam, jak zareagować. Nigdy mi nie przyszło do głowy, że Brielle to suka. Uważałam, że jest silna. Nie daje się, naprawia różne rzeczy. Na przykład moje życie. Przyglądamy się sobie przez długą chwilę, a ja myślę o tym, co usłyszałam. W końcu

pytam: – Co nie jest dobrze? To znaczy, wiem, że wszystko się pokomplikowało, ale to mój problem, prawda? Tom patrzy na swoje Nintendo, potem stawia je na kuchennym blacie i kładzie ręce na kolanach. – To też mój problem – mówi. Prawie szeptem. Myślę o wczorajszym dniu z naszym tatą, o tym, że Tommy nie był w stanie spojrzeć nikomu prosto w oczy. – Chodzi o tatę? – wciąż staram się zrozumieć. – Dlaczego wszyscy bez przerwy mnie o to pytają?! – wrzeszczy. – Nie, nie chodzi o tatę. Jezu! – No dobrze, już dobrze – wyrzucam ręce do góry, jakbym prosiła o rozejm, i staram się go uspokoić. – Po prostu myślałam… to znaczy, jego widok raczej cię nie uszczęśliwił. – A ciebie? To prawda. Mimo to staram się nie pokazywać chłopcom, co naprawdę czuję. To też ich ojciec i nie zasługują na to, żeby go nienawidzić. Przynajmniej dopóki nie będą trochę starsi. A on na ogół jest dla nich dobry, pomijając fakt, że prawie nigdy go nie ma. Tak jak wczoraj – wpadł z lodami i spędził z nimi kilka godzin, grając w piłkę, zanim mama wróciła z pracy. Oczywiście potem rozdarł się na nią i pojechał. Jak zwykle. Ale lody i zabawa – to było chyba miłe, no nie? Może „miłe” już nie wystarcza Tommy’emu, tak jak przestało wystarczać mnie. – Wszyscy na obozie wiedzieli o tym, no wiesz – mówi Tommy. – Emma. Próbowałem im wytłumaczyć, że to nie była twoja wina, ale niektórzy mówili, że ty i Brielle, i te chłopaki pobiliście ją, czego nie zrobiliście, i że to przez was ona… no wiesz. To naprawdę słabe. Dlatego nikt mi nie wierzył. Powiedzieli, że ja też jestem potwór. Nikt ze mną nie rozmawiał. Mam wrażenie, jakby brakowało mi powietrza. Kładę rękę na ramieniu Tommy’ego i głaszczę go, ale w środku czuję się tak, jakbym umierała. – To… to naprawdę nie w porządku – mówię. – Nie zrobiłeś nic złego. Nigdy nad nikim się nie znęcałeś. – Ani ty! – upiera się. Potem milknie, patrzy mi prosto w oczy. – Prawda? W jednej chwili łzy napływają mi do oczu. To boli jak cholera, a płacz tak ściska mi gardło, że prawie się dławię. Za całą odpowiedź mogę Tommy’emu dać lekkie

wzruszenie ramion. Nie zdejmuję ręki z jego chudej, drobnej łopatki i wytrzymuję jego spojrzenie. Brązowe oczy brata wpatrują się we mnie, ale nawet przez łzy dostrzegam, że się zmieniają. W jednej chwili mi ufają, to przecież dziecko – a sekundę później spoglądam w dojrzałe oczy, twardsze. Jest taki podobny do naszego taty. I nagle to oczy taty patrzą na mnie z twarzy Tommy’ego. Bierze swoją grę i wymyka się z kuchni bez słowa. Patrzę za nim i nagle zauważam, że w drzwiach stoi Carmichael. Łzy nadal płyną, nie widzę więc, jak wyglądają jego oczy. I dobrze. Nie chcę tego wiedzieć. Ale kiedy kładę głowę na stole i zaczynam szlochać, słyszę, że Carmichael wchodzi do kuchni i siada obok mnie. Po chwili kładzie mi rękę na plecach, dokładnie tak jak ja przed chwilą Tommy’emu. Nie pomaga mi ani odrobinę bardziej, niż ja pomogłam swojemu bratu. Jednak jego gest nie jest bez znaczenia. Nie jest bez znaczenia.

Luty Zobacz, to on się tam rozgrzewa – wskazuję palcem i Alex wyciąga szyję, jakby to, że bardziej się wyprostuje, pozwoliło mu ogarnąć wzrokiem całą halę. – Faktycznie, widzę go – mówi Tommy. – Znasz tych wszystkich facetów? – Niezupełnie – odpowiadam. Alex nadal się wierci, kupka podekscytowanej energii. – Ziomek, może pójdziesz po colę do maszyny? – pytam go, w nadziei że to odrobinę ograniczy jego kręcenie się. A przynajmniej da mi trzy minuty spokoju. – Tak! – Podskakuje w miejscu, gdy wyjmuję pięciodolarowy banknot z portmonetki i podaję mu. Myślałam, że Tommy pójdzie z nim, ale on siedzi jak zamurowany z oczami przyklejonymi do boiska, na szczęście automaty z napojami są w zasięgu wzroku, więc mogę uważać na Aleksa, kiedy odbiega od nas pędem. – Tata lubi z nami grać – mówi Tommy. Nie bardzo rozumiem, co chce przez to powiedzieć, ale wiem, że czasami po prostu lubi rozmawiać o naszym tacie. Nawet jeśli ja nie lubię. Mówię więc: – Wiem. Rękawice są w garażu. Założę się, że Dylan znowu przyjdzie, jak będziesz chciał poćwiczyć. Może przed następną wizytą taty? – Super – odpowiada Tommy. Koncentrujemy się z powrotem na Dylanie i reszcie drużyny. To tylko seria ćwiczeń, jeszcze nie gra, ale dzięki temu jest więcej zabawy. Gigantyczna hala znajduje się na uniwersyteckim kampusie, podoba mi się, że białe sklepienie wydaje się znajdować kilometr nad naszymi głowami. Wysłałam Dylanowi esemesa, że przyszliśmy, głównie po to, żeby wiedział, że nie będę mogła zostać po treningu, bo są moi bracia. Ale nic nie szkodzi. Czuję się strasznie dorosła, kiedy obwożę dwa dzieciaki po kampusie, odwiedzam swojego chłopaka z uczelnianej reprezentacji, przyglądam się grupie facetów ze starszych klas, których nawet nie znałam jeszcze trzy miesiące temu, a którzy teraz machają do mnie na dzień dobry. Czuję, że takie właśnie będą studia – mam nadzieję, że będę mogła się dostać na większy uniwersytet w Lincoln (i go opłacić). Bo jeśli zostanę tutaj, założę się, że mama będzie chciała, żebym mieszkała w domu.

– Był tylko Sprite! – wrzeszczy Alex i pokazuje mi plastikową butelkę. Chłopcom nie wolno pić niczego z kofeiną, zakładam więc, że nie było czegoś takiego jak 7-Up. – I wziąłem tylko dwa, po dwa pięćdziesiąt! – O kurczę – rzucam. Chodzi mi głównie o cenę, ale też o to, że Alex niechcący uderza mnie jedną z butelek. Nie specjalnie ani bardzo mocno, ale zawsze. Biorę butelkę i podaję Tommy’emu, który ją otwiera, nawet nie spojrzawszy na nas. – Hej – mówię do niego i trącam go łokciem. – Dzięki – odpowiada automatycznie i nadal na mnie nie patrzy. Przychodzi mi do głowy, że może on też czuje się dorosły i pewnie nie chce, aby jego starsza siostra go wkurzała. Albo młodszy brat. Rozglądam się po trybunach, ciekawa, czy jest Brielle. Powiedziała, że może przyjdzie, ale nie przepada za moimi braćmi. Okay. Czasami mnie to, rzecz jasna, wkurza, ale Brielle jest jedynaczką, więc nie potrafi nawet zrozumieć. Ostatnio prowadzała się z Marcusem, który jest w drużynie, czyli jest szansa, że i ona się tu pokaże. Zamiast Brielle dostrzegam Emmę. Właśnie wchodzi razem z Beth. Racja, zapomniałam, że Kyle też gra, a to znaczy, że będę ją częściej spotykać. No trudno. Próbuję na nią nie patrzeć, ale moja szyja jakby się zacięła. Dziewczyny rozmawiają po cichu, a Emma wygląda, jakby płakała. Zawsze tak wygląda, o ile właśnie nie flirtuje z jakimś facetem czy coś w tym rodzaju. A czasami nawet wtedy. Taka wieczna cierpiętnica, zawsze coś uraża jej uczucia, zawsze jest zraniona. Wszyscy w szkole wiedzą, że chodzi do psychoterapeuty, a ja się zastanawiam, dlaczego jeszcze nie zaordynowali jej antydepresantów. Albo czegoś, co naprawdę działa. Beth podnosi wzrok, dostrzega mnie i macha ręką. Tak naprawdę to jej wcale nie lubię, ale kiwam lekko głową. Emma też patrzy, a ja gapię się na nią, nie wiem jednak, czy mnie widzi. Znowu ma na sobie tę cudną kurtkę i cały jej wygląd jest, czy ja wiem… taki wyrazisty. Ale jednocześnie kruchy. Kiedyś mama zabrała nas na Gdzie jest Nemo w 3D i ryby sprawiały wrażenie całkiem realnych, wydawały się takie prawdziwe, ale kiedy wyciągnęło się rękę, przechodziła przez nie. Z nią jest tak samo. W końcu udaje mi się przestać gapić na głupią Emmę Putnam i odwrócić głowę w stronę boiska. – Czy to twoje kumpelki? – pyta Alex. – Dlaczego nie usiądą z nami? – Pewnie dlatego że ty jesteś taki jełop – wtrąca Tommy. – Nie jestem! – protestuje Alex. – Widzisz, jełop właśnie to by powiedział.

– Tommy, a ty skąd znasz takie określenie? – pytam i nie wiem, czy mam na niego wrzasnąć, żeby był milszy dla brata, czy śmiać się, że używa słowa „jełop”. – Każdy je zna – mówi i wzrusza ramionami. Udaje mi się zachować powagę, kiedy dodaję: – To nie w porządku nazywać tak własnego brata. – Okay – odpowiada Alex i przysysa się do butelki Sprite’a. Ciamka przy tym, jakby był szczeniakiem czy innym zwierzakiem. – Alex, przestań. To obrzydliwe. Wtedy Tommy beka, a ja żałuję, że nie zastanowiłam się lepiej, zanim ich tutaj przywlokłam. Jestem pewna, że Emma się na nas gapi – siedzimy w pierwszym rzędzie, dlatego nie wiem, gdzie one są, jeśli się nie odwrócę. Nie odwracam się – ale czuję na sobie jej głupi wzrok. Nagle na boisko wbiega Dylan i kieruje się do plastikowego miotacza. Wykonuje kilka wyjątkowo profesjonalnych ćwiczeń, potem spogląda w naszą stronę i macha ręką z uśmiechem. Chłopcy wymachują dziko, jakby od tego zależało ich życie. Ja się uśmiecham i też podnoszę rękę. Ale w ostatniej chwili przychodzi mi do głowy: A jeśli on macha do Emmy? To szalona myśl. Głupia. Jednak psuje mi resztę popołudnia.

# – O rany, zaraz posikam się w majtki! – jęczy Brielle i zgina się wpół. – Śśśśśśśś – syczę, ale też się chichram. I trzęsę się z zimna, i idę na palcach, z nadzieją że obie nie padniemy na twarz na śliskiej ulicy między domami Tylera i Emmy. – No chodź – mówię, najciszej jak potrafię. – Musimy to zrobić błyskawicznie! Brielle zatrzymuje się i przez chwilę przygryza wargi, żeby się nie śmiać. Podnosi swój koniec gigantycznego kartonowego serca, które właśnie wyjęłyśmy z jej samochodu, i mówi: – Okay, okay. Trzymam. A ty? Potrząsam swoim końcem – trzymam drewniany drążek, do którego serce zostało przyczepione – i obłok błyszczącego pyłu unosi się w nocnym powietrzu, połyskując w świetle fikuśnych ulicznych lamp. Drugą ręką salutuję do Brielle, co jest błędem, bo

obie znowu zaczynamy chichotać. Jesteśmy o krok od domu Emmy, ale w tym tempie nigdy tam nie dotrzemy. Uczyłyśmy się razem u Tylera, co tak naprawdę było tylko wymówką, żeby spotkać się z nim, Dylanem i Marcusem, który – jak się okazuje – zabiera Brielle na bal walentynkowy w piątek. Chłopaki nie wiedzą, co teraz robimy – myślą, że wracamy do domu, ale my zatrzymałyśmy się przy samochodzie, żeby to wyjąć. To nasza tajna misja. Tajna i mrożąca krew w żyłach. Choć tak naprawdę to chyba nieprawdopodobnie głupi pomysł. Głupszy nawet od podrobionej strony na Facebooku. Ale Brielle nie odpuszcza. W zeszły weekend wydała ze czterdzieści dolarów na materiały potrzebne do zrobienia tego. Muszę powiedzieć, że wygląda super. Poszłam wczoraj do niej do domu i pracowałyśmy nad nim przez blisko dwie godziny. Gdybyśmy były chłopakami, a to byłoby rzeczywiście zaproszenie na zabawę walentynkową, każda dziewczyna powiedziałaby nam „tak”, chociaż to dopiero za trzy dni. W sensie, każda dziewczyna cieszyłaby się do momentu przeczytania tekstu. Zrobiłyśmy ogromne błyszczące serce, a na nim napis: „Na dole fiołki, na górze róże, kocham się w Emmie, tej głupiej rurze”. No… niespecjalnie to romantyczne. Ale trzeba podejść blisko do serca, żeby to przeczytać, mimo że użyłyśmy błyszczącej farby do liter. Według Brielle to jest w tym wszystkim najlepsze – Emma pomyśli, że to prawdziwe walentynkowe serce, dopóki nie stanie tuż przy nim. Kiedy teraz na to patrzę, wyraz „rura” wygląda naprawdę gigantycznie. Jest większy niż imię Emmy. Dla mnie to właśnie jest najlepsze. W końcu udaje się nam opanować atak śmiechu na tyle, by móc przebiec przez wymarłą ulicę. Znowu zatrzymujemy się przed rozległym trawnikiem przed domem Putnamów. Rodzice Emmy – czy raczej jej ojczym – są dziani, chociaż dzisiaj wieczorem ich trawnik wygląda tak samo smutno jak wszystkie inne, pokryte łachami na wpół stopniałego śniegu i kawałkami brudnego lodu po ostatniej zamieci. Jeszcze jedna fikuśna lampa przy ceglanym chodniku prowadzącym do ich frontowych drzwi z kolumnami, a na nich wielki wieniec z róż. Wypisz, wymaluj Martha Stewart. – Ciekawe, dlaczego tu nigdy nie ma imprezek? – mamroczę. Brielle poprawia serce i praktycznie ścina mnie z nóg. – Bo to loserka, kretynka – burczy. – Kto by chodził na jej imprezki? No tak, ma rację. I nagle przed oczami staje mi Dylan przytulony do Emmy i uśmiechnięty, tak jak na tym zdjęciu w internecie. Ciągnę mój koniec serca.

– Zaraz – mówię – tylko wsadzę. Brielle puszcza serce i zwija się ze śmiechu. – To właśnie powiedział! – chichocze. Ze śmiechem wbijam zaostrzony koniec palika w niemal zamarzniętą ziemię, gdy nagle robi się całkiem jasno. Reflektor nad garażem Putnamów zalewa światłem trawnik, serce i nas. – Zwiewamy! – piszczy Brielle i puszczamy się pędem przez ulicę do jej SUV-a. Oczywiście jest ustawiony w złą stronę i kiedy Brielle naciska gaz, musimy najpierw przejechać przed domem Emmy. Kątem oka widzę, że ktoś stoi na dużym ozdobnym ganku, a drzwi z różanym wieńcem są szeroko otwarte. Potem odjeżdżamy i już nie patrzę do tyłu. Kiedy uciekałyśmy, serce nie było jeszcze dobrze wbite w ziemię, ale to nie szkodzi, bo razem z Brielle zrobiłyśmy już coś genialnego, co będzie miało swój finał w środę. Jednak najlepsze – albo chyba najgorsze – okazuje się w środę coś, o czym nawet my nie pomyślałyśmy. Ktoś wypisał ogromnymi literami czerwoną szminką słowo „Dziwka” na drzwiczkach szafki Emmy. – Niesamowite – szepcze Brielle, kiedy to zauważamy. – Może jednak nie każdy w tej szkole jest kretynem. Żołądek podchodzi mi do gardła. Przerażający zbieg okoliczności. Dziś rada uczniowska dostarcza walentynkowe róże. Możesz zapłacić dolara, żeby wysłać kwiat temu, komu chcesz, a oni dołączają liścik, jeśli taki napiszesz. To nie my z Brielle umieściłyśmy napis na szafce Emmy, ale to my posłałyśmy jej róże. Pięćdziesiąt. Do większości dodałyśmy liściki. Na kilku są podpisy od facetów, z którymi Emma naprawdę chodziła, na przykład Kyle’a, Jacobe’a i Tylera. Ale większość jest „od”, na przykład, woźnego czy obleśnego faceta, który pracuje na stacji benzynowej koło szkoły. Taki kawał. Chcemy przyłożyć Emmie za to, że kradnie chłopaków, ale to tylko kwiaty. Tymczasem sprawa z szafką winduje wszystko na wyższy poziom – niszczenie szkolnej własności i te rzeczy. Nagle znowu ogarnia mnie strach – tak naprawdę przerażenie – że pakuję się w poważne kłopoty. Formalnie rzecz biorąc, szkoła Elmwood walczy z mobbingiem, ma nawet specjalny program. Co prawda nikt z nas

nie ma pojęcia, na czym on polega, ale często mówi się o nim na różnych spotkaniach i posiedzeniach, a słowa dyrektorki Schoen z naszej rozmowy w sprawie strony na Facebooku do dziś dźwięczą mi w uszach. Jeśli ktoś pomyśli, że te wszystkie róże są ode mnie i od Brielle, to pewnie też założy, że to my jesteśmy autorkami napisu na jej szafce. Idziemy z Brielle korytarzem, jakbyśmy nic nie widziały, chociaż ona uśmiecha się złośliwie. Jeszcze nie było pierwszego dzwonka. A przez resztę dnia Emma dostaje róże. Na każdej lekcji rada uczniów przychodzi na początku z przesyłkami. Normalnie mają około tuzina róż. Ale jeśli jest akurat lekcja z Emmą, rada uczniów pojawia się z naręczem kwiatów, bo ona za każdym razem dostaje po dziesięć. Przesyłki dostarcza się tylko w czasie „siedzących” lekcji, to znaczy nie na wuefie, więc na ławkach Emmy piętrzą się stosy kwiatów. Słyszę, jak najpierw ludzie poszeptują o tym, że nagle zrobiła się taka popularna, ale w porze lunchu wszyscy już wiedzą, że to tylko kawał. I w porze lunchu Emma nie może nawet przejść koło swojej szafki. „Dziwka” musiało zostać napisane jakimś trwałym atramentem czy czymś takim, bo nadal tkwi na drzwiczkach, a inni zaczęli składać swoje własne róże pod jej szafką. Rzucają też w Emmę kwiatami na korytarzu, kiedy w pobliżu nie ma żadnego nauczyciela. Ja widzę ją tylko raz po czwartej lekcji. Wyrzuca wielkie naręcze kwiatów do kosza na śmieci obok stołówki. Jacob i Tyler przechodzą koło niej i Jacob łapie się dramatycznie za serce, że niby taki zraniony. Z daleka słyszę, jak wykrzykuje: „Nie kochasz mnie już?” – a potem razem z Tylerem wybuchają śmiechem i idą dalej. Po tym wszystkim Emma podobno spędziła resztę dnia w gabinecie lekarskim. Pewno dlatego nie ma jej na historii, ostatniej lekcji i jedynej oprócz weufu, którą mam razem z nią. Kiedy rozlega się ostatni dzwonek, przechodzimy z Brielle obok szafki z napisem „Dziwka” niemal demonstracyjnie. To wtedy widzę Emmę znowu. – Jezu, wiadomo – mruczy Brielle, kiedy zauważamy ją, jak siedzi na podłodze pod szafką zwinięta w kłębek i płacze. Obok klęczy Megan Corley z chusteczkami do nosa w ręku. Litery „Dziwki” są rozmazane, bo Emma albo woźny, albo jeszcze ktoś inny ewidentnie próbował je zmyć rozpuszczalnikiem czy czymś takim. Teraz to wygląda jak fragment z horroru – czerwona, krwawa plama. Trzeba będzie pomalować na nowo całe drzwi. Słyszę parsknięcie, obracam się i widzę, jak Beth wywraca oczami i uśmiecha się do nas porozumiewawczo, jakbyśmy nagle były trzema muszkieterami. Czy ja przypadkiem nie widziałam jej ostatnio kręcącej się koło Emmy? Domyślam się, że już nie są przyjaciółkami, bo Beth wyjeżdża z takim tekstem:

– Co za pieprzona gwiazda dramatu. Ledwo to powiedziała, Brielle warczy: – Mów za siebie. Beth zamarła. A Brielle się odwróciła i pociągnęła mnie korytarzem na dwór, w bezbarwne lutowe popołudnie.

# – Na razie jeszcze nie zawiadomimy waszych rodziców. Ale traktujemy to bardzo, bardzo poważnie. Dziewczęta, nie potrafię wyrazić swojego rozczarowania. Dyrektorka Schoen pochyla się nad swoim biurkiem, próbując spojrzeć nam w oczy. Wyraźnie widać, że chce nas przestraszyć. Na mnie to działa – wgapiam się w podłogę i chciałabym umrzeć. Na Brielle nieszczególnie. – Proszę bardzo, niech pani zadzwoni do naszych rodziców – mówi Brielle z lodowatym spokojem. – Przypuszczam, że pani wie, iż moja matka jest prawniczką, a ojciec niemało zainwestował w tę szkołę. Jestem pewna, że uznaliby to wszystko za niezwykle interesujące. A nie widzę, by pani miała jakiekolwiek dowody przeciwko mnie czy Sarze. Podnoszę wzrok i dostrzegam, że oczy pani Schoen niebezpiecznie się zwęziły. Cholera. Rodzina Greggsów może sobie być bogata, potężna i praworządna, ale dyrektorka Elmwood nie jest głupia. Poza tym z pewnością wie, że pani Greggs jest prawniczką tylko w towarzystwie ubezpieczeniowym. Że to nie typ „zaprowadzę-cięprzed-sąd-za- -prześladowanie-mojej-córki”. Chociaż to prawda, że pan Greggs jest obłędnie bogaty. – Brielle Greggs – mówi pani Schoen głosem równie spokojnym jak głos Brielle – nie pierwszy raz widzę cię w moim gabinecie w tym semestrze. Twoje nazwisko pojawia się ostatnio dosyć często i to mi się nie podoba. Nie podoba się też państwu Putnamom. I bez względu na to, co ci się wydaje, to nie sala sądowa. Mam pełne prawo wymierzyć karę według własnego uznania. Dlatego ty i Sara Wharton nie macie wstępu na bal walentynkowy w ten piątek. – Co! – krzyczy Brielle i zrywa się z krzesła, jakby została porażona prądem. – To śmieszne! Myśmy nic nie zrobiły! Pani Schoen patrzy na mnie, a ja tylko się krzywię. Nie potrafię spojrzeć jej w twarz

i kłamać jak Brielle, ale zgadzam się, że to nie w porządku. Może Dylan nie zrobił wielkiego serca, żeby mnie zaprosić na bal, jednak to nie znaczy, że nie mamy planów – wielkich podyskotekowych hotelowych planów – a teraz nic z nich nie będzie. Mój żołądek opada mi jeszcze niżej, na dodatek cały w supłach. Nie byłam świadoma, że to możliwe, aż do teraz. – Moje panie – mówi dyrektorka ostro. – Jeśli znowu będę musiała rozmawiać z którąkolwiek z was, możecie mi wierzyć, że będzie znacznie gorzej. Nie chcę was zawieszać. Nie chcę w to mieszać waszych rodziców. Ufam, że potraficie zmienić swoje destrukcyjne zachowanie i pokazać mi, że uosabiacie tolerancję i otwarty umysł, którymi szczyci się Elmwood. Spodziewam się po was wyższych standardów i oczekuję, że będziecie postępowały zgodnie z nimi. Pod koniec tej przemowy pani Schoen nagle wstaje od biurka i wskazuje na drzwi. – Chyba macie lekcje, na które musicie wrócić – mówi. Nawet Brielle nie wie, co powiedzieć. Wydaje z siebie głośne sapnięcie, po czym chwyta swoją torbę i odsuwa krzesło. Gdy otwiera drzwi gabinetu dyrektorki, ja dopiero wstaję i zbieram swoje rzeczy. – Saro – odzywa się pani Schoen łagodniej. – Przemyśl to, co powiedziałam. Stać cię na więcej. Znowu patrzę w podłogę. Nie wiem, co na to odpowiedzieć. Więc po prostu wychodzę.

Wrzesień No i co wybrałaś? – Wybrałam? O co ci chodzi? – No wiesz. Być albo nie być? Czy nie takie było pytanie? Właśnie oddaliśmy swoje testy panu Rodriguezowi i Carmichael patrzy na mnie strasznie poważnie. Sekundę wcześniej oblał mnie zimny pot, bo wcale nie jestem pewna, czy na ostatnie pytanie dobrze odpowiedziałam ani czy w ogóle zależy mi na zaliczeniu letniej szkoły, a teraz spoglądam w zielone oczy Carmichaela. W których – trzeba to powiedzieć – pojawia się błysk. – Robisz sobie ze mnie jaja – mówię i staram się zatrzymać uśmiech w kącikach ust, żeby nie wyglądać na zbyt zszokowaną, chociaż chyba tak właśnie się czuję. – Próbujesz być zabawny. – Staram się, jak mogę – odpowiada. Przez sekundę patrzymy na siebie i uśmiechamy się, jakbyśmy przeżyli coś specjalnego. Razem. Chyba tak właśnie było, i to po raz ostatni. To był nasz ostatni egzamin. Carmichael bierze torbę i wstaje, a we mnie serce zamiera. W sobotę obejrzeliśmy do końca film, ale tak naprawdę nie rozmawialiśmy ze sobą zaraz po „historii” z Emmą, a teraz on wyjdzie, odjedzie na rowerze, a ja znowu będę sama. Albo spotkam się z Dylanem i, koniec końców, poczuję się gorzej. Coś jest w Carmichaelu, co sprawia, że… nie czuję się gorzej. – Hej, napijesz się czegoś? – bełkocę, łapiąc swoją torbę. Potykam się o krzesło, kiedy próbuję go dogonić, zanim zniknie. Carmichael odwraca się. Odgarnia ręką włosy i unosi jedną brew, a do mnie dopiero dociera, co takiego powiedziałam. – Nie piję – mówi poważnie. – To nie moja bajka. – Nie miałam na myśli drinka – odpowiadam szybko. – Chodziło mi o kawę, no wiesz. Albo herbatę. Albo mrożoną herbatę. Albo mrożoną kawę. – Albo wszystko po kolei.

– Jasne – mówię i myślę w duchu, dlaczego nie umiem rozmawiać jak normalny człowiek. Brielle byłaby… wiem, wiem, dobrze wiem. Brielle by mnie zjechała. Ale Carmichael znowu się do mnie uśmiecha i potakuje, robię to samo i razem idziemy do mojego samochodu. Nie odzywamy się do siebie, kiedy prowadzę – najbliższy Starbucks jest tylko o jedną przecznicę od szkoły, więc cała jazda jest jak przestawienie auta z jednego parkingu na drugi – a kiedy już siadamy z naszymi napojami, uświadamiam sobie, że na dobrą sprawę nie wiem, co mu powiedzieć. Gapię się na jego T-shirt z napisem „Occupy this” i zastanawiam, dlaczego nigdy nie oglądam wiadomości; może teraz miałabym jakiś ciekawy temat do rozmowy, gdybym wiedziała coś więcej niż tylko kilka teorii o maniakalno-depresyjnej osobowości Hamleta. Ale oczywiście nie oglądam wiadomości. Czasami ja sama jestem wiadomością. – No więc – Carmichael przerywa w końcu milczenie. Wstrząsa szklanką z mrożoną zieloną herbatą, kawałki lodu grzechoczą, a on wzdycha. – Prawdziwa szkoła za kilka dni. – Klasa maturalna – mówię bez entuzjazmu. – Będziesz? – pyta, a bezpośredniość tego pytania mnie zaskakuje. Oczywiście wiem dokładnie, o co mu chodzi. Spoglądam na ślad, który zostawia na stole mój kubek z mrożoną latte i wzruszam ramionami: – Tak – odpowiadam. – Za miesiąc muszę stawić się w sądzie. Ale na razie będę chodziła do szkoły. Nie potrafię spojrzeć na niego, ale czuję, że kiwa głową. – To okropne – stwierdza. – Zgadza się – potakuję. To jest okropne; nie wiem, co jeszcze miałabym powiedzieć. – Ludzie cię osądzają… To znaczy, bez względu na wszystko musi ci być ciężko – dodaje. W końcu podnoszę na niego wzrok. Patrzy na mnie tak, jakby się obawiał, że nie zrozumiem, co chce powiedzieć, że mu nie uwierzę. Jakbym go nie oceniała od pierwszej chwili, gdy go zobaczyłam – najpierw jako przystojnego emo, a potem jako żałosnego zjarusa. Nie znałam go przecież przez cały ten czas. Teraz wiem tylko, że to typ faceta, który się do mnie odzywa, który pójdzie na kawę z dziewczyną oskarżoną o straszną zbrodnię. Nagle uświadamiam sobie, że on chyba mówi o swojej dziewiątej klasie, kiedy przez cały rok wszyscy nazywali go Atomowym Chłopakiem. Nie pamiętałam o tym aż do tej chwili, ale to by miało sens. W szkole ogłoszono alarm bombowy, fałszywy, jak

się potem okazało, ale Carmichael miał wtedy fazę na heavy metal, chodził cały na czarno, no i to przezwisko do niego przylgnęło. Próbowałam sobie przypomnieć, czy ja też go tak nazywałam. Pewno tak. Patrzę w stronę okna i zauważam, że gapi się na mnie siedząca kilka stolików dalej kobieta. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo odwraca wzrok, kiedy spoglądam jej w oczy, co potwierdza, że się gapiła. Spoglądam znowu na Carmichaela i próbuję zmienić temat: – Co to za tatuaż? – pytam, wskazując na jego nadgarstek. Odwraca rękę, patrzy na symbol nieskończoności, jakby zobaczył go pierwszy raz: – A, to – mówi – to symbol nieskończoności. – To wiem – odpowiadam. – Ale dlaczego go masz? Może to pytanie zbyt osobiste albo coś z tych rzeczy. Ale już za późno. Wzrusza ramionami. – Straciłem kogoś – mówi. – I chcę pamiętać, że na zawsze nie zawsze znaczy na zawsze. Albo że może znaczyć coś innego. Potakuję, chociaż nie do końca rozumiem, o czym on dokładnie mówi. – Jakby nieobecny, ale niezapomniany? – domyślam się. – Coś w tym rodzaju – potwierdza. – Czy to był ktoś ci bliski? Ten, kogo straciłeś? – Moja babcia – mówi. – Była jeszcze dość młoda. Miała dobre życie, no wiesz, ale mi jej brakuje. Znowu kiwam głową. Kocham swoją babcię, mamę mojej mamy, chociaż nie widuję jej zbyt często. Chcę powiedzieć Carmichaelowi, jakie to szczęście, że dobrze znał swoją babcię, ale nie wiem, czy powinnam to mówić. Odchyla się do tyłu na krześle i posyła mi uśmiech, a ja nagle czuję gorąco na karku, jakby jego spojrzenie parzyło. Łapię za kubek i nerwowo wciągam resztkę kawy przez słomkę. Resztki lodu grzechoczą. Kiedy odgłos siorbania staje się naprawdę głośny, Carmichael się śmieje. – Jesteś dziwna – mówi. Mimo wszystko uśmiecham się: – Ciągle to mówisz, ale tak naprawdę to ty jesteś dziwny – odpowiadam. – Wiem. Pamiętasz? Dlatego mogę ci powiedzieć, że ty też jesteś dziwna. Odsuwa krzesło i wrzuca pusty kubek do kosza, który stoi za nami. Kiedy wstaję, żeby za nim wyjść, czuję się jakoś lżej. Uśmiecham się nadal odrobinę i zastanawiam,

czy przypadkiem nie trafiłam na kogoś, kto naprawdę mnie rozumie. Bo przecież dzielimy teraz ten wspólny głupi żart, no nie? Może nie jestem całkiem sama. Kiedy otwieramy drzwi, odwracam się i patrzę na kobietę, która się na mnie gapiła, i znowu napotykam jej wzrok. Tym razem nie odwraca oczu. Ale ja tak. Odwracam głowę i wychodzę przez drzwi, jakby nic się nie stało. Jednak widziałam jej spojrzenie. I nadal je na sobie czuję. Morderczyni.

# – Kiedy patrzysz teraz wstecz, nie wydaje ci się, że mogłyście z Brielle po prostu ją przerażać? Że Emma mogła się was bać? Terapeutka Teresa spogląda na mnie bardzo serio znad okularów, a ja muszę zamknąć oczy, żeby ich nie wznieść do góry. – Co takiego? – pytam. – Nie straszyłyśmy jej. – Tak sądzisz? Byłyście dwie na jedną, nie uważasz? – Czy ja wiem?… – milknę na chwilę. – Przedstawia to pani tak, jakbyśmy były jakimś Chrisem Brownem albo coś w tym rodzaju. Przechyla głowę na bok i zadaje pytanie, nic nie mówiąc (choć raz): – No, wie pani, to ten piosenkarz, co pobił Rihannę. – Wiem, o kim mówisz – mówi Teresa. – Nie wiem tylko, jakie to mogłoby mieć zastosowanie tutaj. – Nieważne. Chcę tylko powiedzieć – wzdycham – że nie pobiłyśmy Emmy. Nie miała podbitego oka ani nic z tych rzeczy. – Owszem – zgadza się Teresa. – Ale straszyłyście ją, prawda? Że pójdziecie za nią do szatni? Do jej samochodu? – Ona sama to sobie zrobiła – mówię, obejmując tułów ramionami. – I nie byłyśmy jedyne! Wszyscy w szkole gadali o niej – gadali o całej masie ludzi. W pokoju jest zimno, a ja znowu zapomniałam swetra. Zanim tu przyszłam, podrzuciłam Carmichaela do jego roweru i na pożegnanie powiedziałam, że zobaczymy się za tydzień w szkole. Ale kiedy tylko zostałam w samochodzie sama, przypomniałam sobie – w szkole będzie też Brielle. Znowu będę miała kogoś do towarzystwa. Myślę, że nie mogą izolować nas od siebie w Elmwood,

chociaż formalnie rzecz biorąc, mamy ze sobą nie rozmawiać. A poza tym – co ja bym tam bez niej robiła? Gdzie usiądę w czasie lunchu? Carmichael ma swoich kumpli. Brielle zdissuje mnie za szwendanie się z jakimś bezsamochodowcem, a kumple Carmichaela prawdopodobnie uważają mnie za sukę, tak jak wszyscy. Teresa przygląda mi się uważnie, a ja potrzebuję kilku chwil, żeby sobie przypomnieć, co mówiłam. – Proszę pani – zaczynam. Próba wyjaśnienia tej kobiecie – w ogóle każdemu dorosłemu – podstawowych praw obowiązujących w liceum jest koszmarnie męcząca. – Emma przeniosła się do Elmwood dwa tygodnie po rozpoczęciu roku szkolnego, przespała się z kupą facetów jeszcze przed feriami zimowymi i cały czas zachowywała się jak kompletna kretynka. Jeśli bała się iść do samochodu, to nie przez to, co myśmy z Brielle jej powiedziały. Wszyscy jej to mówili. Bo ona była właśnie taka a nie inna. Naprawdę. – To prawda, że Emma była… dziwką? Widzę, że Teresie bardzo trudno wypowiedzieć to słowo, ale cieszę się, że w końcu jej się udaje. – Tak – odpowiadam. – Bo się kilka razy z kimś przespała? – Phiii – prycham. – Kilka? No tak, kilka razy w ciągu paru miesięcy. – Ale dlaczego to cię złości? – Bo przespała się też z moim chłopakiem! – Jezu, ona chyba jednak nic nie rozumie. – Czy nie byłaś na nią zła, jeszcze zanim… „ogarnęła się” z Dylanem? – Wiedziałam już wtedy, że to dziwka – mówię, nie zwracając uwagi na niewłaściwe użycie młodzieżowego określenia przez Teresę. – Nie wiem, czemu pani ciągle powtarza, że byłam zła. – Bo wygląda na to, że teraz jesteś – mówi łagodnie Teresa. – Oczywiście, teraz jestem! Przecież ona zrujnowała mi życie. – A jej życie się skończyło – podkreśla Teresa. Głos ma bardzo spokojny i opanowany, ale patrzy na mnie jak na robaka pod mikroskopem. Który usiłuje zwiać. I rzeczywiście wstaję z kanapy. Nagle jest mi gorąco, a nie zimno i bardzo chcę wyjść z tego pokoju. – Życie Emmy się skończyło z jej własnej winy – mówię. – Ja jej nie zabiłam. Brielle jej nie zabiła, chłopaki też jej nie zabiły. Może ktoś powinien obwinić jej rodziców o to, że przenosili ją ze szkoły do szkoły milion razy. Albo o to, że byli

gównianymi rodzicami, albo o coś innego, nie wiem. Chciałam jej tylko powiedzieć, żeby trzymała się z dala ode mnie i mojego chłopaka, a ona nie posłuchała. Zadyszałam się trochę, jakbym właśnie na najwyższych obrotach obiegła parking. Nie potrafię spojrzeć Teresie w oczy, chociaż wiem, że ciągle na mnie patrzy, ale wszędzie, gdzie spojrzę, widzę włosy Emmy. Czerwone, zwisające z sufitu garażu. Oczywiście mnie tam nie było i cały czas bardzo się starałam o tym nie myśleć, nawet przez sekundę. A teraz czuję się tak, jakbym stała w tym garażu i ciągle widzę te wiszące włosy. Krwistoczerwone, ale bez życia, otaczające jej śliczną twarz. Jej głupią, kretyńską, śliczną twarz. Co z tobą, Emma? – myślę. Gdybym tam była, gdybym była gdziekolwiek – przez całe miesiące chciałam tylko tyle jej powiedzieć. Co jest, kurwa? Co z tobą nie tak? Co ty, kurwa, robisz? Oddycham jeszcze szybciej i czuję się jakby odrętwiała. Skądś dochodzi wibrujący dźwięk i zimny garaż w moim umyśle zamienia się w zimną chmurę, białą, mroźną chmurę, w której powinna unosić się moja głowa, odlatując od reszty mojej osoby. Wydaje się, że Teresa siedzi obok mnie na kanapie, że głaszcze mnie po plecach, jakby była tam zawsze. W tunelu rozmytego dźwięku słyszę, jak mówi: „Oprzyj się”, ale jej głos dobiega z bardzo dalekiej przeszłości. To znaczy, z bardzo daleka. To znaczy, to jest bardzo odległy dźwięk… daleki…

# Wydaje mi się, że oczy miałam zamknięte. Chociaż nie mam pewności. Wiem tylko, że teraz gapię się na sufit, który nagle staje się bardzo wyraźny. Leżę na kanapie, ale moje stopy stoją oparte na podłodze. Dłonie mam złożone na brzuchu. Czuję je, jakby pochodziły znikąd, tak samo jak sufit – jest czymś, czego nie było tutaj jeszcze przed sekundą. Teresa kładzie mi coś wilgotnego na czole i mówi cicho: – Nie przejmuj się, wszystko w porządku, straciłaś na chwilę przytomność, ale już jest dobrze – mamrocze monotonnie. Na głowie mam mokrą szmatę, a kiedy chcę ją zdjąć, moja ręka wydaje się ciężka i słaba. – Jadłaś coś dzisiaj? – pyta Teresa. – Mam chyba jakieś herbatniki w biurku, zostań tu… Odeszła, a ja próbuję usiąść, ale reszta mojego ciała jest zimna i też słaba. I ciężka.

Więc leżę dalej. Gapię się na linię styku farby na załamaniu między ścianą a sufitem. Nigdy nie zemdlałam. To nie w moim stylu. Zawsze chciałam to zrobić – to taka dziewczyńska, staromodna rzecz. Omdleć. I jakiś facet powinien cię złapać. To znaczy lepiej, żeby to się tak rozegrało. A tak, jak się stało przed chwilą, to po prostu głupie. To przez to kretyńskie ogrzewanie, myślę mgliście. A może to Teresa powiedziała? Wraca i daje mi jeden owocowy herbatnik, który jem, ciągle leżąc. Na pewno mam okruchy na twarzy i we włosach, ciastko zajeżdża kurzem, ale zjadam je szybko. Potem udaje mi się usiąść i mówię jej: „Dziękuję”. – Nie ma za co – odpowiada Teresa. Znowu siedzi na swoim krześle i pochyla się do mnie bez swojego odwiecznego notatnika i pióra. – Może skończymy na dzisiaj? Zostawię cię tutaj na kilka minut, żebyś odpoczęła, dobrze? Potakuję, chociaż nie chcę tu zostawać. – Pójdę zadzwonić po twoją mamę – mówi, wstając. – Nie – odzywam się nagle mocnym głosem. – Proszę tego nie robić. Teresa patrzy na mnie i wiem, że chce zadać kolejne cholerne pytanie. Ale tylko kiwa głową i mówi: – Okay. Wrócę za jakieś pięć minut i cię odprowadzę. Kiedy zatrzaskuje za sobą drzwi, zamykam oczy. Na sekundę pojawia się znowu obraz Emmy, czerwony i biały, zimny i gorący. Mam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Otwieram powieki i Emma znika. Widzę tylko stary drewniany stolik, a na nim pudełko chusteczek higienicznych. Wysiedziane krzesło Teresy. Kolana mam blade po tym długim, długim lecie spędzonym w murach na opowiadaniu o swoich uczuciach, o dziewczynie, którą ledwie znałam, a która nie chciała żyć. Nie chciała żyć w świecie, na którym ja jestem. Nadal jestem na tym gównianym świecie. I walczę z jej duchem.

# Kiedy masz jedną naprawdę dobrą przyjaciółkę, kogoś, z kim możesz pogadać zawsze i o wszystkim, problem polega na tym, że przestajesz rozmawiać z kimkolwiek innym. Niby gadasz z innymi ludźmi, ale głównie masz tę jedną osobę i to ci wystarcza. A potem, pewnego dnia, z jakiegoś ważnego powodu albo tak po prostu, nie

wiadomo dlaczego, nie możesz już pogadać ze swoją przyjaciółką i nagle zdajesz sobie sprawę, że nie potrafisz rozmawiać z nikim innym. Że to fizycznie niemożliwe. Nikt cię nie rozumie oprócz niej. Jest tak, jakbyś używała innego języka, a ta osoba, która go zna, odeszła. Tak się czuję, kiedy wchodzę do Elmwood na początku września, dzień po Święcie Pracy. Wszystkie powakacyjne zmiany – megaprzypałowa fryzura Mayali Stotz, to, że Wayne Halleck rozrósł się o jakieś dziesięć centymetrów we wszystkich kierunkach, a pani Hillman nosi ogromny pierścionek zaręczynowy – sprawiają, że odczuwam gwałtowną potrzebę odwrócenia się do Brielle: „Widziałaś?!”. Ale Brielle tu nie ma. To znaczy nie ma jej oczywiście ze mną, kiedy ostrożnie podchodzę do swojej szafki. Na pewno musi gdzieś być, tylko nie zauważyłam jej dotąd – szukałam samochodu na parkingu i rozglądałam się w jej szatni, przechodząc obok, ale nie ma po niej śladu. Przypuszczam, że postarali się, żebyśmy nie miały wspólnych lekcji, jednak muszę się gdzieś w końcu na nią natknąć. Albo ona znajdzie mnie. Tymczasem to Carmichael znajduje mnie pierwszy. – Jezu, ale brakowało mi tego miejsca – mówi. Opiera się o szafkę obok mojej, jakbyśmy byli najstarszymi kumplami pod słońcem. – Wiesz, co mam na myśli? Jeśli nie jestem tu codziennie, czuję się… niekompletny. Uśmiecham się do niego, ale jestem zdenerwowana. Co mam zrobić, jeśli zobaczę Brielle? Co będzie, jeśli Carmichael nadal tu będzie stał? Czy mam udawać, że wpienia mnie to, że on do mnie gada? Bo tak naprawdę wcale mnie nie wpienia. Czuję wielką ulgę, że mam się do kogo odezwać, i wcale mi nie przeszkadza, że tym kimś jest właśnie on. Pierwszego dnia każda lekcja trwa tylko pół godziny. Wystarczy, żeby dostać książki, poznać program itede. Nie rzygam jedynie dlatego, że wszystko trwa zaledwie pół dnia. Musimy się też zameldować w sekretariacie z powodu letniej szkoły. Idziemy tam razem, a po drodze słyszę pomruki i poszeptywania mijanych ludzi. Nie mogę uwierzyć, że mama nie pozwoliła mi przenieść się do innej szkoły. Natalie powiedziała, że to nie jest dobry pomysł, że powinniśmy udowodnić moją niewinność, nie zachowując się tak, jakbym była winna albo coś w tym rodzaju. Wiem, że przenoszenie się ze szkoły do szkoły nie zawsze działa – Emma przerabiała to mnóstwo razy. Ale w tej chwili, kiedy jasno oświetlony hol jest pełen ludzi, wydaje mi się, że wszyscy na mnie patrzą. Czuję, że naprawdę nie powinno mnie tu być. Alison Stipe przechodzi obok mnie. Próbuję do niej pomachać albo przynajmniej uchwycić jej spojrzenie, ale ona rozmawia z Beth (to dziwne) i obie nie zwracają na

mnie uwagi. A może mnie nie widzą. Prawdopodobnie. – Dzień dobry pani! – Carmichael mówi wesoło do pani Gerald, kiedy wchodzimy do sekretariatu. Patrzę na niego zaskoczona. – Dzień dobry – odpowiada kwaśno sekretarka, która wyraźnie zna już Carmichaela. – Przyszliście po oceny z lata i plany zajęć. – To nie jest pytanie, a ona nie czeka na odpowiedź, tylko odpycha krzesło na kółkach, na którym siedzi, w stronę szafki. Carmichael uśmiecha się, jakby czuł się tutaj całkiem na luzie. I chyba tak jest. – Braden Carmichael i Sara Wharton – mówi pani Gerald, podjeżdżając z powrotem do biurka. Brwi unoszą mi się do góry jeszcze bardziej, ale Carmichael tylko potrząsa głową, jakby słyszał już wszystkie żarty o Bradenie. A potem uśmiecha się do sekretarki i pyta: – Jak nam poszło? – Zdaliście. Tu są wasze plany lekcji. – Rzuca papiery na blat, nadal nie wstając z krzesła i podjeżdża z powrotem do komputera. – Gratulacje, Braden – mówię spokojnie. Nie potrafię się powstrzymać. Musiałam wiedzieć, jak ma na imię, kiedy byłam w podstawówce, ale jakoś zapomniałam. Znowu potrząsa głową, ale wciąż słabo się uśmiecha. Głos pani Gerald oznajmia wesoło: „No, marsz do klasy!”. Szybko wychodzimy z sekretariatu. Na korytarzu jest jeszcze większy tłum niż przedtem. Wszyscy się ściskają, gadają tak głośno, że nie da się nic zrozumieć. Przyglądam się twarzom, ale kiedy ktoś na mnie spogląda i marszczy brwi, od razu spuszczam wzrok. Idę bliżej ściany, żebym nie była tak widoczna, i pytam Carmichaela: – Nie widziałeś gdzieś Brielle? – Nie słyszałaś? Potrząsam przecząco głową. Jasne, że nic nie słyszałam. Przecież nie rozmawiam z nikim. Ściska mnie w żołądku. Wszyscy nadal rozmawiają, ale beze mnie. Za moimi plecami. Wszyscy wiedzą o mnie albo im się tak wydaje. Ale jednocześnie jestem niewidzialna. Kiedyś byłam kimś w Elmwood – może nie najbardziej popularną dziewczyną, ale przynajmniej kimś, z kim się rozmawiało na przerwie. Kogo się spotykało na imprezach. Kto miał przynajmniej głupi profil na Facebooku. A teraz zniknęłam. Nikt nie chce nawet na mnie patrzeć. – Brielle nie wraca – mówi Carmichael. – Prywatne lekcje i te rzeczy.

Gapię się na niego zbyt zszokowana, by myśleć: – Czyli ona nie… On tylko wzrusza ramionami. Tylera, Jacoba i Dylana nie ma, bo skończyli szkołę. Więc i tak by ich nie było. A teraz nie ma też Brielle. Czyli jestem jedyną zabójczynią Emmy w Elmwood. Carmichael odprowadza mnie do mojej klasy. Nie wiem, czy nie wie, że zadaje się z kompletnym wyrzutkiem, czy mu to zwisa. Słyszę tylko szepty, kiedy przechodzimy, i czuję na sobie dziwne spojrzenia. Nie jestem sama, myślę. Wzrost Carmichaela, jego czarny T-shirt i dżinsy, a także ciemne włosy są jakby ochronnym murem wokół mnie. Jednak jestem sama. Zupełnie sama. Pierwszą lekcję mam z panem Bastowem. Przeciskam się do ostatniego rzędu ławek i siadam obok Cherrie. Myślę, że mogłaby mnie zauważyć przynajmniej jako towarzyszka niedoli z letniej szkoły, ale odwraca się ode mnie, kiedy siadam. Potem pan Bastow staje przed tablicą i podnosi rękę. – Witam wszystkich – mówi beznamiętnie i klasa cichnie, w miarę jak ludzie przestają piszczeć z zachwytu, że znowu się widzą. – Zeszły rok zakończył się niedobrze. Wiem, że wszyscy chcemy, żeby ten był lepszy, a jeśli w ogóle istnieje coś, co pomoże nam to osiągnąć, to właśnie nasza szkoła. Jedyna cheerleaderka w klasie, Estrella Santos, wykrzykuje: „Hurra!”, a reszta śmieje się nerwowo. Oprócz mnie, oczywiście. Pan Bastow bierze do ręki kartkę; mam nadzieję, że nadszedł w końcu czas sprawdzenia obecności, a może powie nam o klubach maturalnych albo cokolwiek innego. On jednak zaczyna czytać coś, co brzmi jak oficjalne oświadczenie: – Elmwood opiera się na długiej tradycji niewykluczania i wzajemnej akceptacji – recytuje. – Dążymy do stworzenia bezpiecznej przestrzeni do nauki i odkrywania samych siebie dla wszystkich uczniów. Nie tolerujemy żadnych form mobbingu, terroryzowania ani zastraszania. W klasie zapada absolutna cisza. Pan Bastow podnosi oczy znad kartki. Jest trochę zażenowany, ale czyta dalej: – Zdarzenia z marca ubiegłego roku były wstrząsające i tragiczne. Wszyscy odpowiadamy za odbudowanie doskonałej reputacji Elmwood oraz pozycji naszej szkoły. Zaczynający się rok będzie okresem uzdrawiania; będziemy wprowadzać nowe

inicjatywy, by wspierać wzajemny szacunek wśród uczniów. – Opłakujemy stratę jednej z nas, Emmy Putnam, lecz w obliczu tej strasznej tragedii musimy stać się lepszą społecznością. Edukacja daje wiedzę, a wiedza – zrozumienie. – Wprowadzamy nową politykę w szkole: każdy uczeń przyłapany na tyranizowaniu czy zastraszaniu kogokolwiek, w sieci czy w jakikolwiek inny sposób, zostanie natychmiast zawieszony. Bardzo proszę o informowanie o wszelkich incydentach panią dyrektor Schoen lub któregokolwiek z waszych wspaniałych nauczycieli. W głosie pana Bastowa słychać odrobinę sarkazmu; robi gest dłonią, jakby chciał wskazać na siebie jako jednego z tych wspaniałych nauczycieli. – Niech to będzie świetny rok. Ostatnie zdanie czyta szybko, potem rzuca kartkę na biurko i bierze kolejną: – Yael Abramowitz? – wyczytuje. Yael waha się przez chwilę, po czym odpowiada niepewnie: – Jestem? – Christopher Black? – kontynuuje pan Bastow. Klasa powoli wychodzi z transu wywołanego przemową; trwa odczytywanie listy obecności. Siedzę ze wzrokiem utkwionym w ławce, ale czuję, że Cherrie przygląda mi się z boku – czuję jej palące spojrzenie. A przede mną Adam Levitt i Jamie Hang odwracają się do siebie i obaj przez ramię patrzą na mnie. Pomruki na korytarzu to było nic. Teraz jestem w pułapce. Każdy czeka, żebym coś powiedziała, żeby mnie wreszcie wywalili ze szkoły na dobre. Myślałam, że mój proces zaczyna się za cztery tygodnie, ale wyraźnie zaczął się już teraz.

Luty Chyba sobie żartujesz, stara? – Brielle wchodzi szybko do pokoju, okręca się wokół własnej osi pośrodku podłogi, rozkłada ręce, a torba wiruje naokoło niej. – To o wiele lepsze niż głupia siłownia! Idę za nią, obcasy toną mi w miękkiej hotelowej wykładzinie. Ładnie tu. Dylan wynajął cały apartament w jednym z najlepszych hoteli w śródmieściu. Za ogromnym oknem widzę balkon wychodzący na lśniące światła miasta. Co prawda to nie Times Square ani nic w tym rodzaju, ale czuję się bardzo dorośle i lekko kręci mi się w głowie. Jest trochę tak jak w czasie treningu Dylana poprzedniego dnia: jakbym była w college’u, jakbym miała prawdziwe życie. A może właśnie je zaczynam, w każdym razie wszystko jest tam, na zewnątrz, w tej błyszczącej od świateł nocy. Za mną Dylan i Marcus taszczą beczułkę piwa. Postękując, stawiają ją koło barku, gdzie Tyler wyjmuje z opakowania plastikowe kubki. Chwieję się trochę na swoich obcasach, kiedy podchodzę bliżej okna, żeby lepiej widzieć. Brielle do mnie dołącza; ciężko oddycha po swoim solowym tańcu. – To miasto jest megalamerskie – mówi. A ja właśnie pomyślałam, że wygląda nawet całkiem ładnie: w nocy, z góry, kiedy zimowe powietrze wszystko dodatkowo wyostrza – ale nie protestuję. Od rozmowy z Schoen Brielle jest wyjątkowo drażliwa. Mnie wpienia zwłaszcza myśl o tym, że nasi rodzice zostali wciągnięci do dyskusji o naszym „zachowaniu”, i wydaje mi się, że ją też. Chociaż prędzej skona, niż się do tego przyzna. – Nie mogę się doczekać college’u – mówię z nadzieją, że to bezpieczny temat. Obie planowałyśmy wyjechać w miarę możliwości do innego stanu, jak się uda – w to samo miejsce. Brielle podoba się Marquette, ale przypuszczam, że to tylko dlatego że ten niezły koleś z zeszłorocznej maturalnej klasy tam poszedł. Ja chcę jechać do Chicago, może. Tyle że nie jestem pewna, czy to dobry pomysł, żeby być tak blisko mojego ojca i jego drugiej rodziny. – Co? – mówi Brielle, stukając swoim długim paznokciem w szklankę. – Przecież chyba nastawiasz się głównie na Lincoln? Szczerze mówiąc, to znowu nie taka wielka zmiana otoczenia.

Nie wiem, czy ona specjalnie próbuje urazić moje uczucia, ale to boli. Nie to, żebym miała pojęcie, jaki będę miała wybór, bo to przecież zależy od stypendium. Muszę szukać gdzieś niedaleko, gdzie będzie tanio. Poza tym, to wcale nie taka zła opcja, być w miarę blisko moich braci, ale nie mieszkać w domu. Oprócz tego Brielle też raczej nie grozi zostanie prymuską – Marquette prawdopodobnie byłoby okay, ale żadna z nas nie pójdzie na przykład na MIT[4]. Nagle chłopaki za nami wrzeszczą. – O kurwa, uważaj! – drze się Tyler, jak zawsze najgłośniejszy. On, Dylan i Marcus trzymają plastikowe kubki pod kurkiem beczułki i starają się nabrać w nie rozbryzgującą się pianę, która wytryskuje jak fontanna. – Amatorzy! – krzyczy Brielle, dopada kredensu i chwyta kubek. Wpycha się między Tylere’a i Marcusa, zrzędząc: – Mówiłam wam, że powinniście się postarać o profesjonalistę! Wykorzystuję ogólne zamieszanie i wymykam się do głównej sypialni apartamentu, gdzie – jak się domyślam – będę z Dylanem później. Mama nie była zadowolona, że będę „spać u Brielle po tańcach” – kłamstwo bardzo bliskie prawdy, gdybyśmy tylko byli w jakimś pobliskim alternatywnym wszechświecie – bo jak zwykle zaplanowała oczywiście jakąś robótkę przy domu dla nas w ten weekend. Ale ja wystroiłam się „na tańce” i pozwoliłam, by zrobiła mi zdjęcie z Dylanem, kiedy wstąpił po mnie. No i zanim wyszłam, wyglądała na uszczęśliwioną, że spędzę wieczór jak normalna nastolatka. Nie byłaby raczej zadowolona, gdyby wiedziała, gdzie naprawdę jestem. Nie potrafię przestać o niej myśleć, kiedy rzucam płaszcz na fotel tuż obok ogromnego łoża. Może dlatego że w tym pokoju, tak ewidentnie urządzonym dla dorosłych, znowu czuję się jak dziecko. Moja mama oczekuje, że przejmę rolę jej zastępczyni i będę robić wszystko to, czego ona nie zdąży. Ale przecież powinnam korzystać ze szkolnego życia, no nie? Mam fantastycznego chłopaka. Mam bandę wesołych przyjaciół. Mam co innego do roboty i nie mogę się cały czas przejmować mamą i jej idiotycznymi projektami poprawiania domu. Słyszę, jak Brielle i chłopaki pokrzykują w salonie, i w końcu dociera do mnie, że mogę po prostu pójść do nich, wypić za dużo piwa i zapomnieć o wszystkim. Zrzucam buty, bo wiem, że razem z Brielle będziemy skakać po kanapie i słuchać megagłośnej muzyki. Będzie fajnie. Będzie super. Jak tylko pozbędę się tego uczucia, że jestem małą dziewczynką mającą jednocześnie tysiąc lat.

# Kiedy zabawa wymyka się spod kontroli, ja jestem już całkiem pijana. Brielle staje na rękach przy beczce piwa, podtrzymywana przez Tylera i Marcusa. Moja skromna mała czarna ozdobiona koroneczką wygląda smętnie i nudno w porównaniu z jej outfitem, ale pod nią mam swój nowy czarny stanik i majtki z Victoria’s Secret. Dobre i to. Chociaż nie wszyscy jeszcze o tym wiedzą. Tańczymy z Dylanem po pokoju (to znaczy, ja tańczę dookoła niego) i śmiejemy się z byle czego. Super się bawimy. No, przynajmniej wtedy, kiedy on nie sprawdza esemesów w swoim telefonie. – Kto to był? – pytam. Jestem zbyt pijana, żeby mnie obchodziło, czy brzmię jak napalona, podejrzliwa czy żałosna albo upierdliwa. A może wszystko naraz. – Kyle przyjdzie. I może jeszcze kilku innych gości z drużyny. Z drugiej strony pokoju Brielle wrzeszczy: „Uuuhu!”, a ja nie wiem dlaczego. Nie słyszała tego, co Dylan właśnie powiedział, ale jestem pewna, że będzie zachwycona, że impreza się rozkręca. Już zaczynałam się czuć bardziej wyluzowana, a teraz myśl o większej liczbie ludzi powoduje, że znowu wpadam w dygot. A potem, może dziesięć minut później, drzwi się otwierają i do pokoju wchodzi milion osób. Jacob z Noelle Reese – słyszałam niedawno, że znowu są razem, i wygląda na to, że to prawda – i Rob z Elianą Greene, dziewczyną z klasy maturalnej, której dobrze nie znam. Kilku facetów z drużyny baseballowej, tak jak obiecał Dylan, i jeszcze kilka dziewczyn z klas maturalnych. Na koniec widzę Kyle’a. Wtedy uświadamiam sobie, że chyba wypiliśmy za dużo piwa, bo to, co się teraz zdarza, toczy się w zwolnionym tempie. Jak w filmie. W horrorze. Z Kyle’em jest Emma Putnam. Wchodzi, jest tu, w tym nagle maleńkim hotelowym apartamencie, jest jak eksplozja oślepiającego koloru w czarno-białym świecie. Płomiennie czerwone włosy, błyszczący błękit jedwabiu i moja biała furia. Brielle nadal jest obok beczułki i rozmawia głośno z Noelle. Dylan przybija piątki ze wszystkimi chłopakami i przesuwa się w stronę drzwi, przez które wlewa się coraz więcej ludzi. Wokół mnie jest jakby bańka, niewidzialny bufor. Nikt się nie zbliża, nikt na mnie nie patrzy – koszmar w zwolnionym tempie powoli znika, ale jestem sama. Całkiem sama. W końcu, kiedy widzę, że Tyler i Dylan podchodzą do Kyle’a i Emmy i cała czwórka zaczyna gadać i śmiać się, uznaję, że trzeba się ruszyć. Postanawiam podejść do Noelle i Alison Stipe, które piją z Brielle. Wygląda na to, że raczej im dobrze beze

mnie, i muszę na siłę wepchnąć się między Alison i blat szafki, aby przy nich stanąć. – Hej, widziałyście, że Emma przyszła? – Mówię zbyt głośno, choć wcale nie zamierzałam wspominać jej imienia, ale wszystkie trzy dziewczyny koncentrują uwagę na mnie. – Hm, do tej krowy nic nie dociera – mówi Brielle, lecz ton jej głosu jest znacznie łagodniejszy, niżbym się spodziewała. Widzę, że Noelle wcale nie jest zaskoczona, może więc Brielle po prostu stara się zaimponować starszej koleżance. Noelle wzrusza ramionami – też jest w sukience bez ramiączek. Ciemny fiolet fantastycznie harmonizuje z jej czarnymi włosami. Wygląda na nieco znudzoną wszystkim. Ale Alison mówi: – Wydaje mi się, że Kyle naprawdę ją lubi. Brielle i Noelle śmieją się z tego, dołączam więc do nich. – Chyba mu to wisi, że… ilu to ich już zaliczyliśmy? Pięciu? Dziesięciu? – Brielle uśmiecha się szyderczo. Przypominam sobie, jak kiedyś obraziła wszystkich chłopaków w Burger Kingu i czekam na reakcję Noelle na jej słowa. Przecież ona znowu jest z Jacobem – jednym z tych pięciu (czy dziesięciu). Ale tylko się śmieje i upija trochę piwa. – No, to masz swój wielki romantyczny wieczór z Dupkiem, co? – zwraca się do mnie Brielle. Znowu rzucam okiem na Noelle, ale ona czeka na moją odpowiedź. – Taaa… chyba tak – mówię. – Trochę tu tłoczno – robię gest ręką, pokazując na rosnący tłum, i niechcący uderzam w ramię jednego z kumpli z drużyny Dylana. – Sorki. – Pękasz, co? – Brielle trąca Noelle łokciem i dodaje: – Sara ma cykora przed drugim razem. – Nnn… – próbuję protestować. – Rozumiem – przerywa mi Noelle. – Musisz się z tego otrząsnąć. Kiedy polowanie się skończy, ty musisz zacząć polować na niego, sprawić, żeby się tobą ciągle interesował. Usta mam nadal otwarte, bo nie skończyłam zdania, ale teraz moja twarz wyraża zdumienie. Brielle i Noell patrzą na mnie ze współczuciem, jakby one robiły to setki razy, sprawiały, że setki onych się nimi interesowały. Jakby obie wyskoczyły z lutowego wydania „Cosmopolitana”. Co innego Alison – ona jest ze swoim facetem, Asherem, od pierwszej klasy. Brielle za jej plecami nazywa ich Alisherami. – Przynajmniej wynajął dla ciebie ten fajny pokój – dodaje Noelle, unosząc plastikowy kubek w geście toastu. – Ja musiałam przypomnieć Jacobowi, żeby dał mi

kwiaty. Brielle śmieje się ze zrozumieniem. Rozglądam się dookoła ponownie i zastanawiam, gdzie jest teraz ten mój cudowny, troskliwy chłopak. Nadal gada z Tylerem i Emmą. Stoi naprawdę blisko niej. Odwracam się znowu. Brielle podąża wzrokiem za moim spojrzeniem. – Ona jest taka byle jaka. Daj se spokój. – Jest super – mówi Noelle, wyraźnie rozumiejąc, co Brielle ma na myśli, ja natomiast nie. – Poważnie, stara, masz szczęście. Na dodatek to miły facet. Aha, o to chodzi. Mój miły, troskliwy, superchłopak. Każda by go chciała. I nie powinnam być zaskoczona, że Emma też próbuje go poderwać. – No, idź tam, durnoto – mówi Brielle. Popycha mnie, trochę brutalniej, niż chyba zamierzała, w stronę grupki kumpli Dylana. Nadal jestem boso i tylko dlatego się nie przewracam, ale potykam się i wpadam na Kyle’a. Nawet tego nie zauważa, nadal rozmawia z chłopakami od baseballu. Mimo to czerwienię się ze wstydu, ale po chwili odzyskuję równowagę i przeciskam się przez tłum do Dylana. Przytulam się do jego boku i patrzę na Emmę. Jej oczy rozszerzają się nieco, gdy mnie widzi, po czym zwężają. Jakby rzucały wyzwanie. – Wracając do naszej rozmowy, Dylan – mówi, jakbym przerwała im jakąś superkonwersację – szkoda, że cię nie było na balu. Było genialnie. Tyler śmieje się szczekliwie. – Stara, wiesz, my po prostu uwielbiamy siłownię w piątki wieczorem! Sorry. Emma strzela oczami w jego stronę wyraźnie urażona. – Pomagałam dekorować salę – broni się. – Wyglądała naprawdę ładnie. – No tak, jestem pewna, że naprawdę ładnie – słyszę swój własny głos. Pakuję się z tym swoim ostrym sarkazmem tak nagle, że wszyscy podskakują, nawet ja. Nie chcę wyjść na jędzę w obecności Dylana, ale nie trawię tej dziewuchy. Za kogo ona się ma? Przez nią nie wolno nam było iść na bal, a ona przychodzi na naszą imprezę? Co do k… – No dobra – odzywa się Tyler. – Kto chce piwa? Bo ja muszę się napić. Ty, ślicznotko? – odwraca się do Emmy i obejmuje ją ramieniem. – Wyglądasz na spragnioną! Pierwszy raz w życiu Tyler robi coś użytecznego i zabiera Emmę w drugi kąt pokoju, zostawiając mnie samą z Dylanem. Patrzę za nimi i zastanawiam się, jak to jest, że on potrafi być wredny dla Emmy tak jak cała reszta nas, dokuczać jej z powodu róż czy czegokolwiek innego, a potem kleić się do niej, bo trochę wypił. Właśnie chcę spytać Dylana, dlaczego faceci są tacy dziwaczni, gdy on popycha mnie trochę na bok

i nachyla się do mnie blisko. – Nie musisz być taka paskudna dla Emmy – mówi. – Ale – jąkam się – ona… – Tak naprawdę jest całkiem miła – ciągnie, jakbym nic nie powiedziała. I chyba rzeczywiście. – To przez nią miałam szlaban na bal. Brielle też – wyduszam w końcu. – Słyszałem, że to jej matka was załatwiła – odpowiada Dylan. – A swoją drogą, czy to nie wy przypadkiem zostawiłyście coś na trawniku u niej przed domem? Nie wysłałyście jej tych wszystkich róż w szkole? Gapi się na mnie, a ja nagle czuję się tak, jakbym wróciła do gabinetu Schoen. Nie miałam pojęcia, że Dylan wszystko wie. Staram się nie rozmawiać z nim o Emmie, w każdym razie od chwili, kiedy zrobiłam z siebie kompletną idiotkę z powodu esemesa, który ona wysłała. Nie powinno mnie obchodzić, że on z nią rozmawia. Czasami, tak jak Tyler i Jacob,wygaduje na nią, nazywa ją dziwką itepe. Ale wystarczy, że któryś zacznie się z nią spotykać – tak jak Kyle – i wszyscy z powrotem udają, że jest fajna. Tylko Brielle to widzi, tylko ona wie, że Emma to dziwka, która nie powinna się odzywać do niczyich chłopaków, a tym bardziej ich podrywać. Patrzę w stronę, gdzie stałam przedtem z dziewczynami, ale jej tam nie widzę. Cokolwiek bym dziś zrobiła, ciągle jestem po nieodpowiedniej stronie pokoju. Wciąż nie jestem w stanie odpowiedzieć Dylanowi, który w końcu głośno wzdycha i mówi: – Pójdę po piwo, okay? Otwieram usta, ale jego już nie ma. A potem pojawia się Brielle, łapie mnie za ramię i ciągnie do łazienki. Wszystko porusza się bardzo szybko, nie rozpoznaję nikogo. Brielle zamyka drzwi i śmieje się z mojej zszokowanej miny. – Wiesz, że to impreza, tak? No to wyluzuj, tak? – mówi i odwraca się do lustra. Podciąga nad biustem brzeg sukienki. Podskakuje, poprawia sobie cycki, a potem przygląda się swojemu odbiciu ze ściągniętymi ustami. Opieram się biodrem o umywalkę, starając się nie patrzeć na siebie i na swoją nudną czarną sukienkę. – Po prostu nie rozumiem, dlaczego Emma musiała tu przyjść – mówię i nienawidzę swojego nadąsanego głosu, nad którym nie potrafię zapanować. – Jezu, wiem – odpowiada Brielle. Przysuwa twarz do lustra i poprawia sobie coś

przy rzęsach. – Ona obowiązkowo musi zniknąć. Marcus to straszny debil. No, nie wiem. Może i jest niezły. Ale chyba nie jestem w nastroju. – Cofa się, wypina biust przed lustrem, po czym wydycha powietrze z sykiem i krzyżuje ramiona z ciężkim westchnięciem. Wygląda na smutną i zmartwioną. Chcę do niej wyciągnąć ręce, ale w pół drogi się rozmyślam i moje dłonie zawisają między nami. – On wygląda na naprawdę fajnego, ale wiesz, jeśli martwisz się o… to znaczy, nie musicie być sami, mogę całkiem… – O Jezu, Sara, zamknij się – mówi i znowu jest sobą. – Nie udawaj jakiegoś doradcy życiowego, okay? Cofam ręce i teraz obie stoimy z założonymi ramionami, ja twarzą do niej, ale niezdolna spojrzeć jej w oczy, a ona jak gdyby nigdy nic gapi się na mnie. – Nie chciałam… – zaczynam, jednak nie potrafię skończyć. Nie wiem, czego nie chciałam. Brielle opowiedziała mi wszystko o swoim obozie pływackim, ale to chyba nie miało niczego zmienić między nami. A ja myślałam, że zmienia wszystko. Ale to znowu ja nie rozumiem. Nagle czuję się taka wściekła na nią, że mam ochotę krzyczeć. No, bo skoro przespałam się z Dylanem, sądziłam, że mogłaby być dla mnie milsza, miałybyśmy w końcu coś wspólnego. Może by mnie szanowała. A teraz wygląda na to, że ona miała zupełnie inne doświadczenie i znowu jestem sama, nadal nie mam nikogo, kto by mi powiedział, co dalej. Chwila. Jezu. Przespałam się z Dylanem i dlatego Brielle miałaby być dla mnie milsza? Co to ma być? – Kochana, nie patrz tak – mówi i nagle mnie obejmuje. – Ze mną wszystko okay, nie martw się. Marcus jest mądry itepe, tylko totalnie drętwy. Trzyma mnie za ramiona, moją twarz przykrywają jej długie włosy. Są dziś idealnie proste, miękkie i pachną kwiatami, ale ja nie mogę oddychać. Może gdybyśmy kiedykolwiek się przytulały, nie czułabym się tak niezręcznie. Oddycham z ulgą, kiedy wreszcie mnie puszcza, niemal odpycha i znowu poprawia sobie sukienkę. – Kurde – mówi – ten kaszalot zatruwa tu wszystko. Jestem pewna, że nikt nie miałby nic przeciwko temu, żeby się uwolnić od jej kaszaloctwa. – Od jej dziwkowatości – mówię, próbując dostosować się do nastroju. – Cha, cha! Jej kurwiszonowatości. – Brielle bierze swoją błyszczącą torebeczkę i postukując obcasami po kafelkach, otwiera drzwi. Z aneksu kuchennego słychać piosenkę Ushera, która leci z czyjegoś wypasionego iPoda. Po wyjściu z łazienki zdaję sobie sprawę z dwóch rzeczy: po pierwsze – impreza

totalnie wymknęła się spod kontroli. Będziemy mieli szczęście, jeśli nie wyrzucą nas z hotelu w ciągu najbliższej godziny. Nie rozpoznaję całej masy ludzi i bardzo bym się zdziwiła, gdyby wyszli stąd na tyle szybko, żebyśmy mogli spędzić z Dylanem romantyczne… cokolwiek. Chociaż przedtem obawiałam się zostać z nim sama, teraz jest mi smutno, że prawdopodobnie nic z tego nie będzie, bo specjalnie wynajęty romantyczny pokój został przejęty przez imprezowiczów. No i po drugie – nigdzie nie widzę Dylana. Sporo ludzi przyszło prosto z balu, dziewczyny mają śliczne długie suknie i takie tam. Zmusiłam Dylana, żeby włożył krawat, dzięki czemu kłamstwo, że idziemy na bal, stało się bardziej wiarygodne dla mojej mamy; zdjął go od razu po przyjściu do hotelu. W każdym razie ma na sobie ładną czerwoną koszulę i jest wysoki, więc nietrudno było go zauważyć przez cały wieczór. Co prawda to apartament, ale nie aż tak duży. Idę więc szybko w głąb pokoju, skąd widzę całą kuchenkę – nie ma go tam. Może w dużej sypialni – nie, też nie, ale – co za obrzydliwość! – Noelle i Jacob miziają się na łóżku. Łe! No dobra, po drugiej stronie jest mniejsza sypialnia – mizia się ktoś inny. Też paskudne. Pędzę z powrotem do głównej sypialni, łapię swoje buty, starając się nie patrzeć na łóżko i szybko wracam do głównej części apartamentu. Myśl, myśl! Przestałam pić już jakiś czas temu, mimo to wciąż kręci mi się w głowie, sterczę pośrodku pokoju, aż w końcu – balkon! Dylan co prawda nie pali, ale ciągle ktoś tam wychodził i pewnie też z kimś poszedł. Obracam się odrobinę za szybko i muszę się chwycić zasłony, przez co niechcący odsuwam ją na bok. Drzwi przesuwają się gładko, bo nie były zamknięte. Zimno uderza mnie w twarz, kiedy wychodzę na zewnątrz, a ponieważ buty nadal trzymam w ręku, stopy natychmiast przymarzają mi do posadzki. Wiatr wieje mi prosto w oczy, wypełnia je łzami, zanim zdążę zamrugać. Dlatego w pierwszej chwili nie jestem pewna, że widzę to, co widzę. Ale tak, na pewno to widzę. W drugim końcu balkonu, oparci o ścianę i całkowicie nieświadomi, że nie są sami, stoją Dylan i Emma. Mrugam. Raz, drugi, ale nie znikają. I nie przestają się całować. Zanim słowa docierają na moje wargi, jeden but trafia Emmę w plecy. – Ty pieprzona dziwko! Co do kurwy nędzy tu robisz? Mój wrzask unosi się w lodowatym powietrzu, a mnie z wściekłości brakuje tchu. Kiedy Emma odwraca się do mnie z szeroko otwartymi, przerażonymi oczami, drugi

but trafia ją w ramię. Patrzy na niego i krzyczy, zasłaniając twarz rękoma, jakbym miała jeszcze coś do rzucenia. – Wiedziałam! – drę się. Odwracam się i wpadam z powrotem do apartamentu, ale na drodze staje mi zasłona. Pociągam ją, słyszę dziwny dźwięk i domyślam się, że urwałam sznur. Nic mnie to jednak nie obchodzi, bo jestem w środku i nie widzę już Emmy. Coś we mnie chce odwrócić się jeszcze raz i powyrywać jej włosy, tak jak urwałam sznur od zasłony, ale najbardziej chcę uciec stamtąd jak najdalej. Wszystko jest zamazane – pędzę i płaczę, stopy mnie bolą, korytarze w hotelu wyglądają identycznie; Jezu, chyba naprawdę za dużo wypiłam, dlaczego nie mogę znaleźć wind? A potem pojawia się Brielle i nagle mam na sobie płaszcz. Stoję w windzie, trzymając się ściany. Jestem na dworze, wkładam jakieś za duże na mnie buty. Czekam na zimnie, oświetlona przez frontowe światła hotelu, tak że każdy, kto chce, może zobaczyć żałosną parodię dziewczyny, chodzący rozmazany tusz do rzęs, głupią już-nie-dziewicę, oszukaną, nic niewartą… SUV Brielle wskakuje na krawężnik i muszę uskoczyć w bok. Niemal tracę równowagę, ale w ostatniej chwili łapię się klamki w drzwiach od strony pasażera. Siadam na podgrzewanym fotelu, ta sama głupia piosenka Ellie Goulding, której słuchałam w tamtą stronę, leci bardzo głośno z głośników, gdy auto znowu spada z krawężnika i oddala się w noc. – Przepraszam, zaraz… – Brielle wyłącza radio i cisza wypełnia samochód. Nie odzywamy się, słychać tylko mój płacz, po czym szept powtarzany w kółko: – Wiedziałam. Co za dziwka! Co za dziwka! Wiedziałam. – Ciii… ciii… – mówi Brielle. Wyciąga rękę i głaszcze mnie niezdarnie po głowie, ale prowadzony tylko jedną ręką samochód zbacza niebezpiecznie w prawo, więc szybko cofa dłoń. Jest pijana i nie powinna prowadzić, myślę. Ale mam to gdzieś. – Nie martw się, kochana – mówi. – Załatwimy to. Ta ździra nawet nie będzie wiedziała, co i kiedy ją ugodzi. I dobrze, myślę. Potakuję, a może to moja głowa sama potakuje. Tak jest, nie będzie wiedziała, co i kiedy ją ugodzi. I poczuje się dokładnie tak jak ja teraz.

Wrzesień To będzie dokładnie tak, jak mówiłyśmy ostatnim razem. Powiedz mi tylko, czy walentynki były pomysłem Brielle Greggs. Mamy z Michaels kwit za dostawę serca zapłaconą jej kartą. Niestety róże zostały kupione za gotówkę… – Natalie otwiera teczkę i przygląda się jakiemuś małemu druczkowi, po czym patrzy znowu na mnie i moją mamę. – No to przechodzimy do marca, dobrze? Potakuję i koncentruję się na Natalie po drugiej stronie stołu, próbując nie zwracać uwagi na stopę mamy podskakującą tuż obok mojej. Przeglądamy zeznania, które mam złożyć za dwa tygodnie. Dwa tygodnie. Już raz byłyśmy w sądzie, żeby wysłuchać zarzutów, ale tym razem będę tam razem z rodzicami Emmy. Ja na miejscu dla świadków. Będę mówić, odpowiadać na pytania, podawać swoją wersję tej historii. Natalie powiedziała mi, że to nie będzie jak w telewizji, tylko po prostu kilka stołów, a ja nie powinnam mówić zbyt dużo. Wyłącznie odpowiadać na pytania, tak jak mi radzi. Ale jednak. Chce mi się rzygać. Mama wyraźnie też nie czuje się dobrze. Kręci się i nie patrzy na mnie. Musiała przyjść na to spotkanie, bo proces już niedługo. Wiem, że bardzo nie chce być tutaj, ale Jezusie – przecież ja też nie. Nie wybierałam tego. Nawet nie wymyśliłam tych wszystkich głupot, które niby popchnęły Emmę do samobójstwa. W każdym razie tak będę zeznawać. To wszystko był pomysł Brielle. A ona prawdopodobnie powie, że mój. Kiedy mówię Natalie, że to niesprawiedliwe, wzrusza ramionami. – To sprawa sądowa. Przecież chcesz wygrać. Właściwie to dobrze, że Brielle nie ma już w szkole. Pewnie powinnam wiedzieć, że cała ta sprawa nie odbierze mi jej tylko na czas wakacji, powinnam wiedzieć, że moja najlepsza przyjaciółka nie wróci. Odeszła tak samo jak Dylan. Jak wszyscy. Natalie zadaje znane mi pytania o to, co się zdarzyło w lutym, a ja odpowiadam, tak jak ćwiczyłyśmy. Mama niemal zamiera, kiedy mówię. A potem Natalie pyta:

– W marcu po raz pierwszy odwiedziłaś Emmę Putnam w domu, czy tak? – Tak – mówię. Czuję, że mama wyprostowała się jeszcze bardziej. Chyba tego przedtem nie słyszała. – Z Brielle Greggs? – Tak. To ona prowadziła – dodaję, skoro Natalie chce podkreślać wszystko, co obciąża Brielle. Oczywiście czuję się jak totalna szmata, kiedy to robię, ale jest już za późno. Całe moje życie zależy od tego, jak bardzo winna jest Brielle. Czy raczej tak sobie to tłumaczę. Musi być ktoś, na kogo można zwalić winę. – Dobrze. A dlaczego pojechałyście do domu Emmy Putnam? – Żeby… hm – odchrząkuję. – Chciałyśmy powiedzieć mamie Emmy, to znaczy pani Putnam, że Emma spotykała się… no, wie pani, hm, ze starszymi facetami. – Chciałyście poinformować panią Putnam, że jej szesnastoletnia córka uprawia seks z młodymi pełnoletnimi mężczyznami? – mówi Natalie gładko. – Tak, chyba tak. – Czuję znowu suchość w ustach. Biorę butelkę z wodą, która stoi przede mną na stole i wypijam kilka łyków. Odrobina wylewa się mi na dekolt. Jest taka zimna, że aż parzy. – Chodziło wam o dobro Emmy – stwierdza Natalie. Nie pyta. – Oczywiście – kłamię. Natalie potakuje i od tej chwili chyba żadna z nas nie mówi już prawdy. Po kolejnej godzinie mamy to z głowy, przynajmniej ja tak sądzę, dopóki Natalie, patrząc z bardzo poważną miną na moją mamę, nie stwierdza: – Powinnyśmy wrócić do naszej rozmowy o ugodzie. – Chcę, żeby nazwisko Sary zostało oczyszczone. – Rozumiem to – odpowiada Natalie, a ja poznaję po głosie ich obu, że już mnóstwo razy odbyły tę dyskusję. Chyba częściej, niż ja słyszałam. Natalie ciągnie: – Kiedy Sara skończy osiemnaście lat, możemy zażądać wykreślenia tego z jej akt. Ale teraz – bardzo się martwię. To są poważne zarzuty i bardzo bym się zdziwiła, gdyby pozostali pozwani zdecydowali się na proces. Potrząsam głową. – Ja nic nie zrobiłam. Przecież już o tym mówiłyśmy, prawda? – Patrzę na mamę. Jej twarz stężała, usta ma zaciśnięte. Nie wygląda już na taką przekonaną. Natalie odpycha krzesło i mówi: – Proszę o tym pomyśleć. To kompromis, wiem, ale wszystko mogłoby się

zakończyć. Myślę, że możliwa jest korzystna ugoda. Wróciłybyście do swojego życia. – Patrzy na mnie przez chwilę, jakby chciała jeszcze coś dodać. Ale mama zrywa się z krzesła, jakby wystrzeliły sprężyny, a do mnie dopiero po chwili dociera, że wychodzimy. Cudem udało mi się ją dogonić w windzie. Nikogo oprócz nas w niej nie ma, ale gdyby ktoś jeszcze tam był, nigdy by się nie domyślił, że jesteśmy razem. Mama jest w swoim stroju do pracy, a ja w dżinsowych szortach, ale to nie wszystko. Mama na mnie w ogóle nie patrzy. Domyślam się, że i ona się boi. A może po prostu wściekła się z powodu tych szczegółów, które dziś poznała. Zawsze, kiedy tu przychodzimy, pojawia się coś, o czym wcześniej nie słyszała. I za każdym razem coraz bardziej oddala się ode mnie. Chcę coś do niej powiedzieć, a tak naprawdę to chcę, żeby ona się do mnie odezwała. Poza tym, jestem wykończona. Mamy zawrzeć ugodę? To oznacza, że uznaję swoją winę. A przecież jestem niewinna. Czy ona jeszcze w to wierzy? – To jakiś koszmar – mówi ledwo słyszalnym szeptem. Może nie dosłyszałam. Nieważne. To faktycznie jest jakiś pieprzony koszmar.

# W piątek po południu przejeżdżam całkiem powoli koło sklepu Albertsons. Zastanawiam się, co ja robię po tej stronie miasta, przecież powinnam spotkać się z Teresą i odebrać chłopców. Nie było tego w moich planach. Ale mój samochód niemal magicznie skręca sam na parking sklepu i odnajduje SUVa Dylana w ostatnim rzędzie. Obok jest wolne miejsce. Zupełnie bezmyślnie staję tam, gaszę silnik, ale nie wyjmuję kluczyków ze stacyjki, żeby móc słuchać High Violet. Zaczyna się piosenka ze słowami „Smutek znalazł mnie, gdy byłem młody” i kiedy słyszę „nie chcę o tobie zapomnieć”, głowa opada mi na kierownicę i wybucham płaczem. Łzy płyną strumieniami wśród ciężkich spazmów, które wstrząsają mną, ale nie są głośne. Wcale nie muszę być sama właśnie teraz. Są ludzie, z którymi mogłabym być. Ale nie chcę nikogo z nich. Chcę Brielle, chcę Dylana. Przez chwilę moje życie miało naprawdę sens – miałam najlepszą przyjaciółkę, przyjaciół i prawdziwego chłopaka. Byłam ładna albo przynajmniej umiałam udawać ładną. Bycie z Brielle dodawało mi urody, sprawiało, że miałam poczucie przynależności. Skłaniało do śmiechu. Bycie z Dylanem zmieniało mnie w realną osobę – ludzie mnie dostrzegali. Mogłam iść do galerii handlowej i spotkać się z paczką kumpli ze starszych klas. Nawet po zerwaniu

z Dylanem miałam Brielle i super się bawiłyśmy. Ale teraz, kiedy tak sobie o tym myślę, dochodzę do wniosku, że może nikt mnie tak naprawdę nie dostrzegał, nawet wtedy, kiedy chodziłam z Dylanem. Nigdy mnie nie otagował na swoich zdjęciach na Facebooku. Byłam zazdrosną eksdziewczyną przez minutę. A potem stałam się kimś, kto był tam, gdy sprawy z Emmą naprawdę się pochrzaniły. W sensie, stałam się kimś, kto nabałaganił – ale Emma też jest po części temu winna. Nie musiała podrywać mojego chłopaka. Nie musiała flirtować z chłopakiem Brielle zeszłej jesieni, nie musiała się zaprzyjaźniać z Tylerem, Dylanem i Jacobem, nie musiała udawać koszmarnej ofiary i spać z każdym facetem w szkole. A przede wszystkim nie musiała się zabijać. To znaczy, kto nie ma ochoty się zabić co najmniej raz w tygodniu? To musi być łatwiejsze nawet niż przejście przez liceum. A na pewno łatwiejsze niż bycie obwinianą za czyjeś samobójstwo. Emma wpakowała się w sam środek wszystkiego. O ile to nie było widoczne, ona była aż za bardzo widoczna – po prostu ultrafioletowa. Była wybuchem jądrowym, który niszczył wszystko i wszystkich. A teraz ja utknęłam w szkole, która nadal jest w żałobie, w świecie ludzi, którzy uważają, że to ja jestem przyczyną śmierci tej dziewczyny. Zachowują się tak, jakby chcieli, żebym ja też umarła, żebym też się zabiła, bo Emma to zrobiła – i nikt nie widzi, że to nie ma sensu. Nadal płaczę, ale łkanie zmienia się w zwykłe łzy, wielkie krople spływające mi po twarzy bez mojej zgody. Zaczyna się następna piosenka, przekręcam kluczyk i włączam silnik. Kiedy wyjeżdżam z parkingu i patrzę we wsteczne lusterko, wydaje mi się, że widzę Dylana, jak wychodzi przez drzwi na zapleczu w swojej głupiej firmowej niebieskiej koszulce polo i płóciennych spodniach. Mrugam, żeby widzieć wyraźniej, ale się nie oglądam. Zamiast tego otwieram małe lusterko nad szybą. Starannie wycieram twarz pod oczami, żeby usunąć ślady łez, chociaż te nadal napływają mi do oczu, i nabieram głęboko powietrza. Potem cofam samochód. Mam jeszcze sporo czasu do zabicia i mogę to zrobić gdzieś indziej. Nikt ze szkoły nie chodzi do Starbucksa w Barnes & Noble przy Siedemdziesiątej Drugiej, ponieważ znajduje się obok gównianej galerii handlowej, do której też nikt nie zagląda. Jednak księgarnia nie jest taka zła i niedaleko stąd do Teresy. W zasadzie miejsce jest doskonałe. Kiedy wchodzę, przebiega mi przez myśl, że może się tu po prostu przeniosę. Nie ma kolejki, tak więc dostaję swoje latte szybko, chociaż facet, który mi je podaje, wygląda, jakby nienawidził całego świata. Wokół stolików biega kilkoro dzieci, a ich mamuśki gadają, zajmując wszystkie fotele. Wsypuję słodzik do kawy i idę dalej w głąb sklepu, rzucając po drodze okiem na stoliki z „Pracownicy polecają” i „Dobre książki na powrót do szkoły”. Wlokę się bez celu przejściem między regałami, gdy nagle dosłownie wpadam na kogoś siedzącego na podłodze.

To Carmichael. – Ojej – mówię. O mały włos się przewracam. Nie rozmawialiśmy w szkole specjalnie dużo od pierwszego dnia, głównie dlatego że nie wiem, co powiedzieć. I nadal nie wiem, dlatego przez sekundę mam ochotę pójść w przeciwnym kierunku, kiedy Carmichael spogląda w górę i odrzuca włosy do tyłu. – Hej – mówi swobodnie. – Co słychać? Wzruszam ramionami. Wydaje mi się, że go unikałam, ale nie jestem pewna, czy to dla jego dobra, czy dla mojego. Wszyscy jego przyjaciele to kudłaci rowerzyści, a on sam wygląda w szkole na zajętego innymi sprawami – po prostu mamy różne plany zajęć. Poza tym ja świetnie opanowałam niepatrzenie nikomu prosto w oczy. Tak jest łatwiej. – Usiądziesz? – pyta i macha ręką nad podłogą obok siebie, jakby mi oferował jedwabną poduchę czy coś w tym rodzaju. A niech tam! Znowu wzruszam ramionami i siadam ze skrzyżowanymi nogami. Patrzę na otwartą książkę na jego kolanach. – Niezłe – mówi. – Czytałaś pozostałe? The Walking Dead. Żywe trupy? – Takie jak serial? – pytam. – Duuużo… lepsze. – Zamyka książkę i dodaje: – Jeśli nie czytałaś, to nie będę ci nic zdradzać. Uśmiecham się słabo i popijam kawę. – No to, jak z tobą jest? – ciągnie. – Śledzisz mnie teraz? Tak jak przez całe lato? – Co? To najbardziej idiotyczne… Wcale cię nie śledziłam! Nie drgnie mu nawet mięsień na twarzy, gdy mówi: – No, nie wiem. Ile razy poszedłem do szkoły, ty tam byłaś. Wznoszę oczy do góry. – To tak działa – mówię, nie potrafiąc powstrzymać się od wyjaśniania tego, co oczywiste. – A ciebie nigdy tam nie było! – Pomogłem ci zdać angielski. – Fakt – zgadzam się. To prawda. I pomógł mi czuć się normalnie przez kilka tygodni. – Znasz się na Szekspirze. Co ty właściwie robiłeś w letniej szkole? Zastanawiałam się nad tym przez dłuższy czas, ale teraz chciałabym cofnąć to pytanie. Tak jak wtedy, kiedy spytałam go o tatuaż – jestem pewna, że to zbyt osobiste. Ale podobnie jak wtedy, on chyba nie ma nic przeciwko temu.

– Próbowałem się przenieść – mówi. – To znaczy, formalnie rzecz biorąc, próbowałem się w ogóle przeprowadzić, ale nic z tego nie wyszło. A kiedy wróciłem, byłem już do tyłu, no wiesz. – Gdzie chciałeś się przeprowadzić? – pytam. – Do ojca. Do Kearney. Potakuję. Nigdy tam nie byłam, ale wiem, że to jakieś dwie godziny stąd, takie coś w środku niczego. Carmichael patrzy znowu na książkę, na okładkę z zakrwawionym mężczyzną. – Zawsze to samo. – Podnosi głowę i patrzy na półki. – Niedobry ojciec, którego nigdy nie ma, nawiązuje na nowo kontakt, bla, bla, bla. – I co, przeprowadziłeś się do niego? – pytam. Czasami miewałam ochotę przenieść się do ojca. Na samym początku, zanim urodziły się jego nowe dzieci, to było jakby marzenie doskonałe – mieszkamy w szykownym apartamencie w Chicago i wszystko robimy razem. Nauczyłabym się lubić baseball albo wędkarstwo, albo jeszcze co innego. Byłabym jedną z tych dziewczyn-chłopczyc, które fajny tatuś uczy, jak naprawiać samochody. To był kompletnie idiotyczny pomysł. Carmichael kiwa głową i w końcu znowu na mnie spogląda. – On nadal jest gównianym ojcem, więc nic z tego nie wyszło – mówi. – To opowieść bez happy endu. – Wiem dokładnie, o czym mówisz – stwierdzam. – Moja też jest taka. – Czy on nie mieszka w przyczepie? – pyta Carmichael. Chyba żartuje, ale uśmiecham się tylko odrobinę, bo wcale mi nie do śmiechu. – Nie, mieszka z nową, ulepszoną rodziną – wyjaśniam. Carmichael znowu kiwa głową. Chciałabym zapytać go o coś jeszcze – niech ta chwila, w której prowadzę normalną rozmowę, trwa. Ale pewnie jestem spóźniona, więc sprawdzam godzinę na telefonie. – O kurde, muszę już iść. – No tak, przepraszam – mówi i patrzy, jak gramolę się do pionu. – O Jezu, nie. To ja ci przeszkodziłam. Teraz możesz wrócić do swoich wampirów, ja po prostu jestem umówiona. – Wampirów! – Carmichael łapie się za pierś, jakbym strzeliła mu w samo serce. – Celny strzał! – Pada na podłogę, nadal trzymając się za serce, turla się i jęczy. – Historie o zombie! – mówię, śmiejąc się. – Uspokój się! Przecież wiem, że to

żywe trupy! – Ooooch! – rzęzi Carmichael. – No, wstawaj! Ja naprawdę muszę już iść. – Po prostu mnie tu zostaw… – Sapie, jakby oddawał ostatnie tchnienie. – Nic… mi… nie… będzie… Potrząsam głową, chociaż on na mnie nie patrzy. – No dobra – mówię. – To nara. Odwracam się i pospiesznie kieruję do wyjścia z księgarni. Za sobą słyszę ostatni krzyk zranionej istoty: – Wampiry! Na pewno wyglądam jak idiotka, kiedy tak biegnę i śmieję się do siebie.

# – Nie chcę mówić o tamtym weekendzie. – Wiem, Saro, ale to na pewno pojawi się w sądzie, prawda? – Podejrzewam, że tak. – Rozmawiałaś o tym ze swoim prawnikiem. – Uhm… – Ale czy mówiłaś, jak się czułaś? – Wtedy czy teraz? Teresa rozkłada ręce szeroko, jakby chciała powiedzieć: twój wybór. – Czuję się okropnie. – Teraz? – Zawsze. Teraz też. – A w tamten weekend? Mrugam szybko, żeby powstrzymać łzy, ale nie do końca mi się to udaje. – No więc, tamtej soboty… – wzdycham ciężko. – Wieczór był super. Ja się czułam super. Nie rozumiem, o co w ogóle tyle hałasu. Nie rozumiem, po co Emma tyle namieszała. Przecież ona mi zrobiła dokładnie to samo! Jakieś trzy tygodnie wcześniej! I czy ja się zabiłam? Nie.

– Myślisz, że to właśnie się zdarzyło? Podnoszę ręce do góry, znowu sfrustrowana niekończącymi się pytaniami Teresy, na które nigdy oczywiście nie ma odpowiedzi. – A jakie to ma znaczenie? Wyraźnie wszyscy uważają, że to właśnie się zdarzyło, inaczej nie miałabym tego pieprzonego procesu! Przygląda mi się z zadumanym wyrazem oczu. Mogłabym pomyśleć, że chce mnie przytulić. Ale mnie nikt nie przytula. Chyba od miesięcy – poza moimi małymi braćmi, którzy się nie liczą. Czy pieszczoty to przytulanie? Chyba nie. Zwłaszcza jeśli robi to Dylan, bo jego ręce są tak ruchliwe, że tak naprawdę nie ma mowy o obejmowaniu. W głowie pojawia mi się obraz Carmichaela – jego ramię wokół mnie, kiedy płaczę w kuchni. Odpycham to wspomnienie. Teresa mnie nie przytula. Tylko patrzymy na siebie. Dotąd nie potrafiłam patrzeć wprost na nią z powodu irytacji czy zażenowania. Teraz jestem zbyt wyczerpana, żeby czuć irytację czy zażenowanie… czy cokolwiek innego. – No dobra – mówię. Biorę głęboki wdech. To najgorszy dzień, ale domyślam się, że nie gorszy niż tamten weekend. – Sobota, tak? To nie była nawet prawdziwa imprezka, wie pani. Wiedziałam, że Dylan tam będzie i spodziewałam się, że Emma też. – Czyli miałaś nadzieję, że ją zobaczysz? – No tak, coś w tym rodzaju – mówię, sama zaskoczona. Spotykanie Dylana i Emmy stało się jak strup, którego nie można przestać skubać – mdliło mnie od tego, ale nie potrafiłam robić nic innego. Na dodatek weekend, gdy nie widziałam Dylana, przypominał torturę. On ze swoją nową dziewczyną to też była tortura, ale przynajmniej wychodziłam z domu w sobotę wieczór i spotykałam fajnych ludzi. Myślałam, pamiętam, że Dylan zobaczy mnie w moim nowym topie i dojdzie do wniosku, że wyglądam super i że znacznie łatwiej jest być ze mną niż z tą dziwką Emmą, której wszyscy nienawidzą. I chyba właśnie to się wydarzyło. W pewnym sensie wszystko stało się w jeden weekend. Każdy z nas zrobił wystarczająco dużo, żeby trafić za kratki albo do sądu dla nieletnich czy coś w tym rodzaju. To znaczy może nie w sensie formalnym, ale każdy nieźle namieszał. Jednak to Emma miała ostatnie słowo. Na zawsze zostanie tą twarzą, tym ładnym szkolnym zdjęciem w gazecie. A my tymi potworami, które popchnęły ją na skraj przepaści. Mogę rozmawiać z Teresą, Natalie albo swoją mamą – no, mogę próbować – ale tak naprawdę nikt tego nie chwyta, nikt mnie nie słyszy. Nikt nie rozumie, że Emma skacząc

w tę przepaść, pociągnęła nas wszystkich ze sobą.

Luty Emma i Dylan. Dylan i Emma. Po prostu. Przez większą część dnia w szkole są razem. Ale Brielle i ja mamy misję: zamienić życie Emmy w piekło na ziemi. Wygląda na to, że Brielle wie dokładnie, co robić. Czekamy na Emmę przed szkołą w poniedziałek rano, chociaż jest pioruńsko zimno. Kiedy wreszcie się pojawia, robię krok w jej stronę, ale Brielle chwyta mnie za ramię. Spodziewam się, że zaraz coś powie do Emmy, jednak ona tylko czeka. Gdy tamta nas mija, nawet nie patrząc w naszą stronę, Brielle puszcza mnie i rusza za nią do budynku. Doganiam ją w sekundę i wtedy domyślam się, co będzie – Brielle przyspiesza, robimy obejście i zbliżamy się do szafki Emmy od drugiej strony. Kiedy Emma dochodzi do niej, Brielle i ja stoimy po obu stronach i rozmawiamy ze sobą jak gdyby nigdy nic. Kątem oka dostrzegam czerwone włosy i niebieski płaszcz, gdy Emma zatrzymuje się na moment. Potem Brielle spogląda prosto na nią. Wręcz się gapi. Emma wytrzymuje jej spojrzenie przez minutę, niemal mi imponuje swoją pokerową twarzą. Ale potem odwraca się i odchodzi. Brielle patrzy za nią i mówi: – Jezu, to za łatwe. – Żartujesz sobie? – pytam. Żołądek skręcił mi się z nerwów i z miliona innych rzeczy, jestem tak podekscytowana, wściekła i splątana, że chętnie pobiegłabym korytarzem, gdyby nie był taki zatłoczony. – To było świetne. Jak to zrobiłaś? Przewraca oczyma i odpycha się od szafki. – Naprawdę? – Jej głos dobiega znad jej ramienia, zostawia mnie z tyłu, kierując się do swojej klasy, a ja usiłuję ja dogonić. – Wymyśl mi coś trudniejszego.

# W czasie lunchu siedzimy z Kyle’em i Jacobem, głośno komentując, jaka

beznadziejna jest Emma, chociaż ona siedzi o stolik dalej razem z Megan Corley. – Słyszałam, że jest z Dylanem i Tylerem – oznajmia Brielle. – To znaczy dzielą się nią. – O stara, to obrzydliwe – wygłasza swoją opinię Jacob na pełny regulator. Emma i Megan wymieniają spojrzenia, potem wstają od stolika i zabierają swoje ledwo napoczęte jedzenie. Brielle przybija ze mną piątkę, gdy wychodzą ze stołówki. Chodzenie z Dylanem nie służy Emmie, nawet kiedy nas nie ma w pobliżu – cała szkoła dowiedziała się o walentynkowej imprezce i teraz wszyscy uważają, że Emma jest obleśna. Jeszcze zanim skończył się weekend, Dylan został nazwany męską dziwką na Facebooku. Wszyscy jego najlepsi przyjaciele spali z nią. Tylko Tyler rozmawia z obojgiem, ale pod koniec lekcji w poniedziałek opowieść Brielle o „dzieleniu się” staje się powszechnie uznawaną teorią. Cały weekend spędziłam na gadaniu z Brielle o tym, jaką to dziwką jest Emma, a ona komentuje każde słowo Emmy na Facebooku pytaniem: „Co takiego mówi ta dziwka?”. Rzecz jasna, nie mamy jej w znajomych, ale jest otagowana na wielu rzeczach i łatwo ją odnaleźć na profilach innych osób. Nadal nie jest mi lepiej po stracie Dylana. W nocy, kiedy jestem sama, przyznaję, że ona musi mu się ewidentnie podobać. Nie jestem Miss Universum, ale też nie można mnie nazwać jakimś społecznym wyrzutkiem ani zdesperowaną uczennicą po zmianie szkoły, ani też dziwką, która spała ze wszystkimi jego znajomymi. Ja spałam z nim, i tylko z nim. A potem łaziłam za nim jak… jakaś fanka. Jak szczeniak. Ale on pragnie jej. A my chcemy, żeby cierpiała.

# – Widziałaś, co Emma Putnam włożyła dziś na siebie? Co to ma być? – mówi Brielle głośno w szatni przed wtorkowym wuefem. Jak zwykle wiemy doskonale, że Emma stoi pół metra od nas. Na tym polega cały dowcip. – Jezu, widziałam – wydzieram się do Brielle. – Czy ona nie wie? Może ktoś powinien jej powiedzieć. Emma, która ma na sobie sweter i dżinsy, w gruncie rzeczy nic specjalnego, wyskakuje z szatni jak oparzona. – Jezu, może znowu jest chora? – uśmiecha się drwiąco Brielle.

– Słyszałam, że codziennie chodziła do pokoju pielęgniarki w tym tygodniu – wtrąca Beth, chętna włączyć się do akcji. Ku mojemu zaskoczeniu Brielle nie ignoruje jej tym razem. – Ona ma taką delikatną duszę – mówi do Beth. – Dokładnie – odpowiada dziewczyna. Jej sarkazm jest ze dwadzieścia razy zbyt entuzjastyczny, ale wszystkie trzy i tak się śmiejemy. – A może ona jest w ciąży – rzucam. Nie mam pojęcia, skąd mi to przyszło do głowy, ale wszystkie dochodzimy do wniosku, że to może być prawda. Kilka dziewczyn odwraca się do nas, a jedna z nich, niejaka Parker, mówi: – O rany, a skąd będzie wiedziała, kto jest ojcem? Czuję się paskudnie, ale jednocześnie się cieszę. Jak tamtego wieczoru, kiedy zjadłam wszystkie pozostałe po walentynkach słodycze za jednym zamachem – to było obrzydliwe, odwijałam z papierków cukierki, jeden za drugim, zanim zdążyłam połknąć ten, który miałam w ustach. Jakbym chciała czuć się obrzydliwie, jakby chodziło o przesyt. Na wuefie gramy w siatkę. Walę w piłkę tak mocno, że dziewczyny po drugiej stronie uciekają przed nią. Wszyscy wiedzą, że jestem w koszmarnym nastroju, że zostałam zdradzona i że zerwałam z chłopakiem. W sensie, to nie było oficjalne zerwanie – zwymyślanie Dylana i Emmy w piątek, a potem wyjście razem z Brielle załatwiło sprawę. A teraz wyglądam tak, jakbym chciała zamordować piłkę i wszystkich na sali. Ale wrzaski, płacz i walenie w piłkę na wuefie nie wystarczają. – Co teraz? – pytam Brielle po ostatniej lekcji. Przyjechałam z nią rano do szkoły, więc teraz musi odwieźć mnie do domu. Dylan ma praktyki, dlatego jestem pewna, że Emma jest sama. Brielle patrzy na mnie. Przez sekundę mam wrażenie, że jest zirytowana albo nie chce już się w to bawić – może to faktycznie przestało być dla niej wyzwaniem. Boję się, że chce się wycofać. Dlatego uprzedzam ją i mówię: – Może powinnyśmy iść za nią do domu? Coś na kształt triumfu pojawia się w oczach Brielle. – Okay – przytakuje. – Chodźmy. Idę za nią do mercedesa i siadam na fotelu obok niej. Brielle z piskiem opon wyjeżdża ze swojego miejsca, o włos omijając jakiegoś pierwszoklasistę idącego na przystanek autobusowy, jednak zamiast pojechać do wyjścia, kieruje się do drugiego rzędu uczniowskich samochodów.

– Co u… – zaczynam, ale w jednej chwili domyślam się, co ona zamierza. Emma idzie właśnie do swojego audi, Dostrzega nas. Brielle zatrzymała swojego SUV-a tuż za autem Emmy, blokując jej wyjazd. Chociaż jest zimniej niż w ostatni weekend, otwiera okno i nonszalancko wywiesza ramię na zewnątrz. – Cześć, dziwko! – woła do Emmy, machając ręką. Gdyby ktoś nie słyszał słów, mógłby pomyśleć, że zwraca się do przyjaciółki. – Ładna bryka. Twój ojczym musi myśleć, że ty naprawdę jesteś ładna. Emma zamiera bez ruchu po prawej stronie swojego samochodu. Nie zdążyła nawet podejść do drzwiczek od strony kierowcy. Patrzy na mnie i Brielle, jakby nie wiedziała, co będzie dalej. Kilka osób też się nam przygląda, jacyś goście z naszej klasy się śmieją. Odwracam się i widzę, że Megan Corley odchodzi. Domyślam się, że tym razem nie jest gotowa wziąć na siebie obowiązków Jedynej Przyjaciółki Emmy. – No, co jest? – pytam głośno, pochylając się nad deską rozdzielczą, żeby lepiej ją widzieć. – Żaden z twoich skradzionych chłopaków nie chce cię dzisiaj podrzucić? Brielle śmieje się sucho. To budzi Emmę z transu. Spokojnie, jakbyśmy nic nie powiedziały, okrąża audi i otwiera kluczykiem centralny zamek. Potem patrzy prosto na nas, unosi nieco podbródek i mówi: – To wasz problem. Ale wy przynajmniej macie siebie nawzajem, prawda? – O ty kurwo! – klnie Brielle, odpina pasy bezpieczeństwa i otwiera drzwi. Ale w tej samej chwili widzę pana Jansena, naszego szkolnego psychologa, który się do nas zbliża. To wyjaśnia, dlaczego Emma pomyślała, że może się do nas w ten sposób odezwać. Chwytam Brielle za rękę i mówię: – Musimy jechać. Patrzy na mnie, jakbym zwariowała, ale kiedy pokazuję nauczyciela, który ewidentnie już nas widzi, zatrzaskuje drzwi i rusza do tyłu. – Uważaj, ty zdziro! – wrzeszczy do Emmy i odjeżdża.

# – Dlaczego nie zostawicie jej w spokoju?

– Kogo? – Nie wygłupiaj się. Przecież wiesz kogo. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz. – Daj spokój. Ty i Brielle jesteście całkiem… – Dylan przerywa, przechyla głowę na bok i zaciska usta. Reszta zdania pozostaje niewypowiedziana. – Jakie jesteśmy? – pytam. – Całkiem jakie? – Staram się mówić cicho, ponieważ siedzimy w bibliotece, a pani Hillman potrafi usłyszeć najcichszy szept. Ale to Dylan zaczął. I wiem, że zaraz nazwie mnie i Brielle sukami. Co jest tak totalnie nie w porządku, że zaraz chyba eksploduję. – Nieważne. Po prostu zostawcie Emmę. – To ty ją w to wpakowałeś – odszczekuję. – Ja nie chciałam mieć z nią do czynienia, ale ty… – unoszę ręce. Teraz ja nie potrafię dokończyć zdania. Przez moment na twarzy Dylana maluje się chyba żal. Wyciąga rękę i dotyka mojego ramienia. Mówi: – Saro, nie miałem zamiaru cię zranić. Co za banał! W pierwszej chwili nie wiem, co robić. Łzy szczypią mnie w oczy. Wszystko w tej historii boli. On nie zasługuje na mój płacz. A jego przeprosiny nie zasługują na wybaczenie. A już na pewno Dylan nie zasługuje na to, abym chciała, żeby mnie w tamtej chwili pocałował. Ale tego właśnie pragnę. Chcę, żeby mnie objął, oparł o półki z książkami o geologii, i chcę zapomnieć o tym, co się zdarzyło. Zamiast tego mówię żałośnie: – Już ci się nie podobam? Jego ręka opada. Patrzy w drugą stronę. Faceci nienawidzą takich scen, dobrze to wiem. Brielle ostrzegała mnie z tysiąc razy. Wiem, że powinnam się zamknąć. Ale nie potrafię się powstrzymać; jeśli on odpowie na to pytanie, może przestanę spędzać bezsenne noce na rozmyślaniach. Może węzeł w żołądku trochę się rozluźni. – Ty… no, nie wiem, Saro, a czy ty mnie chociaż lubiłaś? Nie byłaś ze mną jakoś specjalnie często. Nie mam pojęcia, co na to powiedzieć. Chce mi się krzyczeć albo płakać, mówić cokolwiek, byle on tylko nie zamilkł. Ale nie mam pomysłu, jak odpowiedzieć. Dosłownie wstrzymuję oddech, w nadziei że powie coś jeszcze. Dylan przestępuje z nogi na nogę, jakby naprawdę chciał od razu uciec, ale w końcu dodaje: – Chodzi mi o to, że zawsze byłaś z Brielle. Tak naprawdę wcale mnie nie

potrzebowałaś. – Potrzebowałam, żebyś mnie nie zdradzał. – Słowa wystrzelają, gniewne i rozpalone, zanim zdążyłam wymyślić coś lepszego. Wyraz żalu czy czegoś w tym rodzaju znowu pojawia się na jego twarzy. – Wiem – mówi. – Bardzo mi przykro, że tak się stało. Znowu oboje milczymy. Nie wiem, co powinniśmy sobie powiedzieć. Miałam nadzieję, że mi oznajmi, że za mną tęskni i chce, żebym do niego wróciła, ale wyraźnie tak się nie dzieje. On ewidentnie oczekuje, że przyjmę jego przeprosiny, że mu uwierzę. I go zrozumiem. Nic z tego nie rozumiem. I nie chcę zrozumieć. Dylan cofa się o krok i mówi: – To właśnie chciałem powiedzieć. Że jest mi przykro. A wy powinnyście naprawdę zostawić Emmę w spokoju. Ona jest… bardzo wrażliwa. A wy traktujecie ją podle. Podnosi ręce, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale tylko potrząsa głową. Na koniec mówi: – Ona nie zrobiła nic złego. I odchodzi. A ja zostaję.

# – Zawsze byłam z nim! – Byłaś. Jasne, że byłaś. To debil. Głos Brielle brzmi współczująco, ale oczy ma utkwione w swoim odbiciu w lustrze damskiej toalety. Jesteśmy w niej już niemal od pół godziny, chociaż ona powinna być na angielskim, a ja mam francuski. Powtórzyłam jej całą rozmowę z Dylanem oprócz tego, że według niego spędzam z nią zbyt dużo czasu. On i Emma wyraźnie mają takie samo zdanie, czyli prawdopodobnie rozmawiali o mnie. Albo na pewno. Co sprawia, że czuję się, jakbym była naga, jakby każdy na mnie patrzył i się śmiał, a ja nic nie mogę zrobić, by to powstrzymać. Dlatego nie wspominam o tym. Ale poza tym powtarzam całą resztę i oczywiście teraz – teraz, kiedy jest sto lat za późno – przychodzi mi do głowy wszystko, co

powinnam powiedzieć Dylanowi w bibliotece. – Byłam na każdym jego meczu – mówię, mimo że Brielle świetnie o tym wie. – Oddałam mu swoje dziewi… Nie wypowiadam tego słowa do końca, bo Brielle podnosi rękę i mówi: – Przestań, okay? Załatwimy to. Odwraca się wreszcie tyłem do lustra i podciąga się, by usiąść na umywalce. Zawsze tam siada i jakimś cudem nigdy nie moczy sobie spodni w przeciwieństwie do mnie. Jednym szybkim ruchem odgarnia sobie włosy z twarzy i zbiera je w doskonały koczek, ja zaś sterczę obok i czekam na plan. Bardziej niż kiedykolwiek potrzebuję planu Brielle. – Dylanowi wszystko się pomieszało – oznajmia. – A co ważniejsze, Emmie Putnam też. Ona myśli, że należy do tej szkoły tak samo jak my, nasi przyjaciele i i nasze chłopaki. Ale się myli. – Wiem, ale co mamy zrobić? – Nie potrafię się powstrzymać od jęku. – Jezu, Sara, nie bądź idiotką. Dziewczyna została wykopana z – ilu to już? – czterech szkół. – Chyba przeniosła się nie więcej niż dwa r… – Szczegóły. No dobra, przeniosła się. Jędzowata jędza może przenieść swoje dupsko kolejny raz. Potakuję. W końcu dociera do mnie, co Brielle usiłuje powiedzieć. – Zajmowałyśmy się bzdetami – oświadcza i zeskakuje z umywalki, ponieważ za drzwiami łazienki rozlega się dzwonek na przerwę. – Widać, że dziewczyna nic nie skumała, kiedy dostała kwiaty. Mówiąc to, Brielle uśmiecha się szyderczo, a ja mam ochotę zaprotestować – kwiaty to był jej pomysł, ale teraz zabrzmiało to tak, jakby mnie obwiniała za to, że okazały się głupie, nieskuteczne czy jakie tam. Ale może to rzeczywiście był mój pomysł? A może powinnam wymyślić coś lepszego i nie zgodzić się z nią wtedy? Ale czy ja ją kiedykolwiek od czegokolwiek odwodziłam? Bierzemy swoje torby z parapetu i wychodzimy z łazienki, w chwili gdy wpycha się do niej grupa dziewczyn z klasy maturalnej. Jedną z nich jest Noelle. Ona i Brielle stukają się biodrami, jakby robiły to już milion razy. Mrugam, zaskoczona tym gestem i zazdrością, która chwyta mnie za gardło. – Cześć, mała – mówi Brielle od niechcenia. – To ile lat ma ten twój chłopak? – Co? – pyta Noelle. Jej koleżanki stoją przed lustrem, a ona szuka czegoś w torbie i na nas nie patrzy.

– Ma skończone osiemnaście? – dopytuje Brielle. – Urodziny obchodził w grudniu, tak? To była osiemnastka? Noelle spogląda znad torby i marszczy czoło. – Co to ma być, dzień dziwacznych pytań? – Właśnie – mówi Brielle, machając ręką lekceważąco. – Wydawało mi się, że coś sobie przypominam z jego imprezki, ale nie byłam pewna. Noelle wygląda, jakby chciała zadać Brielle jeszcze jakieś pytanie, ale potem jej twarz się rozjaśnia i dziewczyna wzrusza ramionami. – Tak, skończył osiemnaście. Zabrał mnie do klubu w przerwie. – Zajebiście – mówi Brielle i celuje z palca niczym z pistoletu w stronę Noelle, która robi to samo. Później Brielle odwraca się w moją stronę i wypycha mnie z łazienki. – O co w tym wszystkim chodziło, do cholery? – pytam, kiedy mieszamy się z tłumem na korytarzu. – Jesteście przyjaciółkami? – Żarty na bok – mówi Brielle. – To tylko research. Zobaczysz.

# Tego popołudnia jedziemy za samochodem Dylana do McDonalda. Zastawiamy zasadzkę – Brielle parkuje w bezpiecznej odległości i czekamy w jej aucie, aż oni wejdą do środka, zamówią itepe. Wtedy wchodzimy do restauracji, jakby to był czysty przypadek. Mijamy jednak kasy i idziemy prosto do ich stolika. – Czy on nie jest dla ciebie troszkę za młody? – Brielle pyta Emmę. Ona spogląda znad paczki frytek i kleksa keczupu. Jej oczy mają ten łagodny, smutny wyraz, który przybierają zawsze, kiedy w pobliżu jest jakiś chłopak. Dlaczego żaden z nich nie widzi, że ona ich po prostu wykorzystuje? – Jezu, Brielle, daj sobie spokój. Dylan patrzy na mnie zjadliwie, jakby chciał powiedzieć: „Przecież właśnie o tym rozmawialiśmy”, ale ja tylko gapię się na niego. Nie jesteśmy w szkolnej bibliotece. Mamy prawo tu być, to wolny kraj, a Emma powinna wiedzieć, że możemy mówić, co tylko zechcemy. – Nie wiem, o co wam chodzi – odzywa się z ciężkim westchnięciem. Włosy ściągnęła do tyłu w luźny koczek, ma na sobie gruby sweter i tylko odrobinę tuszu na

rzęsach. Wygląda zachwycająco. Ja się bardzo staram – od zerwania przychodzę codziennie do szkoły w swoich najlepszych obcisłych dżinsach, najnowszych swetrach, z najstaranniejszym makijażem – ale na sto procent nie wyglądam tak naturalnie jak ona. Czy to jest właśnie błąd, który popełniłam z Dylanem? Za bardzo się starałam? Brielle nie zwraca na nią uwagi i koncentruje się na Dylanie. – Lepiej uważaj – mówi. – Czy przypadkiem nie zbliżają się twoje urodziny? Nie chciałbyś chyba, żeby cię aresztowali. Twarz Dylana chmurzy się. – Serio, o czym ty mówisz? Nie możesz usiąść i jeść jak wszyscy inni? Sara, nie potrafisz wziąć jej trochę na smycz? – Co powiedziałeś? – wykrzykuję, a w tym samym momencie odzywa się też Brielle: – No, lepiej żeby to był żart! Dylan podnosi ręce, jakby prosił o rozejm, a może po prostu zasłania twarz w obronie przed tym, czego się po nas spodziewa. Brielle sięga po swoją szklankę z colą i skrywa uśmiech za słomką. – Lepiej ty weź TO na smycz – warczę, wskazując podbródkiem na Emmę. – Jeżeli potrafisz zniżyć się tak bardzo – dodaje Brielle. – Idziemy, Sara. Jeśli tu jeszcze chwilę postoimy, nabawimy się jakiejś choroby wenerycznej. – Jesteście żałosne – Dylan rzuca za nami, gdy Brielle łapie mnie za rękę i odchodzimy od ich stolika. Kiedy robimy spektakularne wyjście, Brielle mówi głośno: – No kochana, zostaje nam jedynie drive-thru. Tylko tak możemy mieć pewność, że jedzenie nie będzie skażone. Czuję przypływ energii po wrzasku na Dylana i – o dziwo – jestem naprawdę głodna. Nawet się uśmiecham, wsiadając do auta Brielle – pierwszy raz w obecności Dylana mój żołądek się nie skręcił. To znaczy przedtem skręcał się z radości i podekscytowania. Ale od walentynek miałam w nim straszny kłąb. Zawsze kiedy widzę jego lub Emmę, albo co gorsza ich oboje razem, mam ochotę puścić pawia. Ale teraz jestem autentycznie głodna. Skręca mnie z głodu. Uśmiecham się i zamawiam największe porcje wszystkiego.

Wrzesień Czy pana Whartona nie będzie? – A widzi go pani tutaj? Nie, nie będzie. – Przepraszam, pani Julio. Po prostu zdawało mi się, iż Sara mówiła, że pan Wharton będzie w mieście. Natalie przekłada papiery na stole, wyraźnie czuje się niezręcznie. Cały czas powtarzała, a przez ostatni tydzień po prostu non stop, że obecność obydwojga moich rodziców byłaby korzystna, a już na pewno oboje powinni przyjść na rozprawę. Tata ewidentnie już nie może się doczekać. – Powiedziałam, że może będzie – prostuję szybko, zerkając na mamę kątem oka. – Ale mu się nie udało. Natalie rzuca nam obojętne spojrzenie i bierze głęboki oddech. – Mam dla was nowiny – mówi, a ja od razu czuję lód w żołądku. – Zarzuty wobec Dylana Howe’a zostały wycofane. – Co! – krzyczy mama. – Jak to… Natalie podnosi rękę, przerywając jej. – Dowody nie były wystarczające. Ale on nadal ma zamiar świadczyć przeciwko całej reszcie. – Jezusie – wzdycha mama. – A co to znaczy? – Nie jest dobrze – mówi Natalie. – Myślę, że na poważnie powinnyśmy się zastanowić nad ugodą obrończą. Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje. Muszę oczyścić gardło, zanim powiem: – Ale ja nie jestem winna. Wydawało mi się, że ustaliłyśmy… – Wiem, co zostało powiedziane na naszym ostatnim spotkaniu – przerywa mi Natalie, ale łagodnym głosem. – Naprawdę, chociaż sprawa jest trudna. Stawka jest bardzo wysoka – cała twoja przyszłość, Saro. Wiem, że trudno ci to dostrzec teraz… ale jak obie wiecie, ja zawsze uważałam, a teraz jestem jeszcze bardziej przekonana, że powinnyśmy się na to zdecydować. Możemy prosić o zmianę kwalifikacji czynu

i wrócisz do swojego życia. Po osiemnastych urodzinach w twoich aktach zniknie wszelki ślad po tej sprawie, jeśli strony się na to zgodzą. Mama przeczesuje palcami włosy i siada, tak że teraz widzę jej twarz, nie musząc się odwracać. Dotąd uważała całą tę sprawę za jakąś totalną bzdurę, wiem, że miała Putnamów za wariatów, bo oskarżyli mnie o śmierć Emmy. Ale po wysłuchaniu wszystkich tych zeznań chyba zmieniła zdanie. Jestem niemal pewna, że nie wierzy już w moją niewinność, chociaż nie powiedziała mi tego w oczy. – Sądzę, że jeśli zgodzimy się na zarzut stalkingu i zastraszania plus może jedną czynną napaść, możemy dostać tylko dwanaście miesięcy nadzoru kuratorskiego. – Nadzoru kuratorskiego? – pyta mama. Nie umiem powiedzieć, czy chce zapytać, co to znaczy, czy też wyrazić, że to zbyt surowa kara. Albo zbyt łagodna. – Sara musiałaby meldować się co miesiąc u kuratora sądowego, a jeśli popełniłaby jakiekolwiek przestępstwo – nieważne, czy związane, czy nie z obecnymi zarzutami – zostałaby skazana na poprawczak. – Ale ja za kilka miesięcy będę miała osiemnaście lat – wyrzucam z siebie. Wszyscy zostaliśmy postawieni w stan oskarżenia jako nieletni – oprócz Tylera – ale przecież wszyscy robią się coraz starsi. Dylan obchodził urodziny w czerwcu, więc formalnie rzecz biorąc, jest już dorosły. Wiem, że jego rodzice wynajęli drogiego prawnika, ale w dniu jego urodzin, kiedy robiłam wszystko, żeby do niego nie zadzwonić, zastanawiałam się, co by się stało, gdyby naprawdę poszedł do więzienia. Tak jak Tyler mógłby. To czyste szaleństwo. To nie w porządku. Nie lubię Tylera, ale więzienie? A jeśli będę pod nadzorem kuratorskim, już kiedy będę dorosła… Potrząsam głową, jednak umysł nie zwalnia. – To bez znaczenia – mówi Natalie. – Zarzuty postawiono ci jako nieletniej. – Wiem, ale… – Ważne jest tylko to, kiedy według oskarżenia przestępstwo zostało popełnione – wyjaśnia. Fakt, mówiła to już przedtem. No, nie wiem. Nie potrafię tego do końca zrozumieć. Mama odchyla się na krześle. – Czy to zostanie w aktach Sary? Odwracam się do niej wściekła. – Co ty mówisz? Chcesz im powiedzieć, że jestem winna? Nie zabiłam jej! Nie zrobiłam nic złego – wszyscy jej nienawidzili, wszyscy byli dla niej wstrętni przez cały czas! A nawet jeśli nie, to ona ze wszystkimi miała na pieńku! To ona miała problem!

Mama potrząsa głową: – Saro, źle postąpiłaś. Bardzo źle, nie widzisz tego? I nikt cię nie oskarża o morderstwo. Zrywam się z krzesła, tak gwałtownie odpychając stolik, że niemal się przewraca. – Wiedziałam! Wysyłałaś mnie tutaj samą przez całe lato, dawałaś mi do zrozumienia, że nic cię to wszystko nie obchodzi, a teraz myślisz, że jestem winna! – Tego nie powiedziałam, kochanie, usiądź. – Wyciąga do mnie rękę, ale ją odtrącam. – Nie! Pieprzyć to! – krzyczę. Jestem tak wzburzona, że brak mi tchu. Mam ochotę chwycić stolik i cisnąć nim przez pokój albo przebić się przez ścianę, albo po prostu – po prostu – potrzebuję więcej powietrza, a tu go nie ma, z trudem łapię oddech i się pocę. Mogłabym ją zabić! Ściska mnie w gardle, oczy mnie pieką. Jednak nie płaczę. Wybiegam z pokoju. Już jestem za drzwiami, idę korytarzem. Cała się trzęsę, wsiadam do windy, wychodzę na zewnątrz. Pocę się jeszcze bardziej, bo to jeden z tych okropnych wrześniowych dni, które przypominają lipiec, a wilgoć w powietrzu sprawia, że nie można oddychać nawet tutaj, ale przynajmniej mogę iść, przynajmniej jest ścieżka wokół paskudnego parku, przynajmniej jest stacja benzynowa, a ja mam przy sobie komórkę i wybieram jego numer, dzwonię do niego, żeby mnie stąd zabrał, bo przyjechałam z mamą, a w żadnym razie nie wsiądę do auta z tą babą nigdy więcej.

# Carmichael nie zadaje żadnych pytań. Wydaje się trochę zaskoczony, gdy zastaje mnie pod daszkiem nad wejściem do Texaco, ale nic nie mówi, kiedy otwiera drzwi od strony pasażera w pikapie swojego ojca. Wsiadam i wiem, że powinnam zacząć od przeprosin, zwłaszcza za to, że musiał pożyczyć auto. Jednak jestem zbyt wypompowana, by się w ogóle odezwać. Widzę, że przygląda mi się przez kilka sekund. Patrzę prosto przed siebie, z nadzieją że nie zobaczy moich czerwonych oczu. Nie mam pojęcia, dlaczego Carmichael się ze mną zadaje. Nadal ze mną gada w szkole, chociaż nikt inny tego nie robi. Czasami idziemy na kawę w weekend, ale zabiera mnie do różnych miejsc w centrum, bo Starbucks – jak mówi – jest zbyt mainstreamowy. Lunch mamy o różnych porach, ale ja i tak wolę jeść w swoim

samochodzie. To znaczy, jeśli w ogóle chce mi się jeść. To przyjaciel. Jest lepszym przyjacielem, niż na to zasługuję, i tylko do niego mogę zadzwonić. Ale potem, przysięgam, nie będę go o nic więcej prosić, nigdy więcej. To fajny gość. Nie zasługuje na to. Nikt nie zasługuje. Może nawet ja.

# W końcu włącza radio, szuka tak długo, aż trafia na country. Wydaje mi się, że chce mnie rozśmieszyć: Cha, cha, ty nie słuchasz country, czy to nie głupie? Ale piosenka jest smutna, wcale nie zabawna. Słowa mówią o niemożności wybaczenia, a jednocześnie odejścia. Chciałabym, żeby mi się to z niczym nie kojarzyło. W miarę jak piosenka wybrzmiewa, zalewa mnie fala mdłości. Muszę coś powiedzieć, zaraz coś powiem. Choć raz słyszę słowa, zanim wyjdą z moich ust. – Dlaczego – w sensie, dlaczego zadajesz się ze mną? – pytam Carmichaela. Gdy kończę zdanie, mój głos staje się chrapliwy i z trudem udaje mi się przełknąć ślinę. – Dlaczego? – ścisza radio. – A dlaczego miałbym się nie zadawać? Spoglądam na niego z jedną uniesioną brwią. No dobrze – z obydwiema, nie jestem w unoszeniu jednej brwi tak uzdolniona jak Brielle. Nieważne. – Wszystko to… – macha ręką w powietrzu, jakby chciał je oczyścić; przez ułamek sekundy myślę znowu o Brielle, która też tak robi. Robiła. Już nie wiem. W każdym razie Carmichael robi to inaczej – nie tak, jak by próbował coś wymazać, ale raczej zebrać wszystko razem. Bierze głęboki oddech i przez długą chwilę patrzy w milczeniu na drogę, a potem się odzywa. – Wiem, co wszyscy mówią. Ale czasami to, co wszyscy mówią, to nie wszystko. – Nie – mówię cicho. – Nie wszystko. – A w pierwszej klasie liceum, kiedy wszyscy uznali mnie za terrorystę, ty nigdy nie nazwałaś mnie Atomowym Chłopcem. Spoglądam na niego zaskoczona. – Nie? – pytam. Myślałam, że też go tak nazywałam, to byłoby podobne do mnie i do Brielle. Ale

może wtedy byłyśmy… inne. – Nie pamiętasz? A ja tak – mówi Carmichael. – A potem widywałem cię w letniej szkole i z twoimi braćmi, no i teraz, kiedy się spotykamy, no i nie wiem. Dla mnie nie jesteś podła. A poza tym jesteś pokręcona. – Uśmiecha się, ale ja nie potrafię tego zrobić. – Chcą, żebym się zgodziła na ugodę sądową – wyznaję mu w końcu. – I żebym napisała oświadczenie dla rodziców Emmy i przeczytała je na głos w sądzie. Carmichael potakuje. – To wygląda na dobry plan – stwierdza. – Chyba ci ulżyło. Czuję się, jakbym dostała obuchem w głowę. Rzucam się do tyłu na fotelu. – Dlaczego miałoby mi ulżyć? – niemal krzyczę. Carmichael się waha. – Bo… no, bo możesz teraz powiedzieć, że jest ci przykro. Prawda? I nie… nie będziesz musiała… mieć procesu i znosić… tego wszystkiego, co stanie się potem… Stajemy na czerwonym świetle i on odwraca się, by na mnie popatrzeć; z wyrazem przejęcia i zmieszania na twarzy. – Ja nic nie zrobiłam – mówię cichym, ale pełnym wściekłości głosem, a on się wzdryga. Typowe. Jak każdy cofa się, bo się mnie boi. Boi się mojej wściekłości. Jestem wściekła – jestem rozsierdzona. On w ogóle nic nie rozumie. Nikt nic nie rozumie. Ale sekundę później pochyla się w moją stronę i próbuje wziąć mnie za rękę. Teraz ja się cofam, ale on pozostaje tam, gdzie jest, patrzy mi prosto w oczy przez kolejną długą sekundę, aż światło zmienia się na zielone i samochód rusza. – Wiem, że nie chciałaś, żeby ona się zabiła, ale byłyście naprawdę podłe, tak? Ty i Brielle jesteście atrakcyjne, byłyście na samym szczycie, no wiesz, łańcucha pokarmowego w szkole. Emma nie miała przy was szans. Nie czujesz się źle z tym, co się z nią stało? Oddycham bardzo szybko. Czuję się trochę słabo. Jest mi gorąco i robi mi się niedobrze. Muszę wysiąść. Jest tak jak u Teresy poprzedniego dnia, jakby moja głowa próbowała oderwać się od ciała. Nawet nie rozumiem, co on mówi – ja? Na szczycie, w szkole? Rozpaczliwie czepiałam się jednego głupka i kilku imprezek u Brielle. Byłam nikim! On mówi o Brielle. Fakt, może ona była zbyt podła dla Emmy. No dobra, może obie byłyśmy. Ale przecież tylko się broniłam! Po prostu próbowałam wrócić do tego, co było. W końcu samochód wjeżdża w moje okolice i chociaż mamy jeszcze dwie

przecznice do mojego domu, odpinam już pasy i łapię torebkę. Carmichael znowu wyciąga do mnie rękę. Potrząsam głową, odwracam się do okna. Kiedy wjeżdżamy na podjazd, otwieram gwałtownie drzwi i wyskakuję. Moje kroki słychać na chodniku i Alex już jest przed domem, biegnie po schodkach, żeby się z nami przywitać. Dziś w domu rządzi Tommy – widocznie jest już wystarczająco duży, żeby nie spalić domu przez dwie godziny – przez sekundę panikuję, że coś jest nie tak. I wtedy przypominam sobie, że faktycznie coś – wszystko – jest kompletnie nie tak, i to nie z chłopcami. – Mama próbowała się do ciebie dodzwonić! – Alex wrzeszczy, zanim jeszcze zdążyłam zatrzasnąć drzwi samochodu za sobą. – Z tobą wszystko w porządku? Nie wiedziała, gdzie jesteś! Gardło mam nadal ściśnięte, ale kiwam głową. – Tak – mówię – wszystko okay, ziomeczku. We frontowych drzwiach widzę Tommy’ego, ciemną, nieszczęśliwą postać w samym środku słonecznego popołudnia. Pasujemy do siebie, myślę, Ale nie po drodze nam razem. Odwraca się i wchodzi do domu bez słowa. Carmichael wysiada z auta i obchodzi je, a potem mówi cześć do Aleksa i ciągle próbuje ściągnąć na siebie moje spojrzenie. Ja chciałabym po prostu pójść za Tommym do domu, ale w końcu udaje mi się zebrać do kupy swoją godność i dobre maniery i mówię: – Dzięki za podwiezienie. I przepraszam, że musiałam do ciebie zadzwonić. – No, co ty, cieszę się, że to zrobiłaś – odpowiada głosem pełnym uczucia. Co on sobie myśli? Że uda mu się wszystko przyklepać? Moje życie? Jest takie porąbane, że nie potrafię sobie nawet przypomnieć, jakie było przedtem. Alex przygląda się nam, jakbyśmy byli puzzlami, które musi złożyć. Otaczam go ramieniem i mówię: – No, chodź, idziemy do domu. – Idzie ze mną, ale odwraca się, by pomachać na pożegnanie Carmichaelowi. Ja nie macham. Ale w ostatniej chwili zauważam wyraz jego twarzy – widać na niej poczucie zdrady i rozczarowanie. Niesmak. Jego twarz mówi: Ona nic nie rozumie. Ma rację. Naprawdę, naprawdę nie rozumiem.

#

W swoim pokoju otwieram laptop i robię to, czego nie robiłam od miesięcy – wpisuję w Google „Emma Putnam”. Od razu pojawia się nazwisko Dylana. Wydaje się, że rezygnacja z postawienia zarzutów to coś, o czym gazety powinny pisać. Jest mnóstwo niedawnych artykułów o zbliżającej się rozprawie. Pojawiło się nazwisko Tylera, ale Brielle, Jacoba i moje jeszcze nie, nadal należymy do „nieletnich”, jednak Natalie twierdzi, że utracimy anonimowość, kiedy staniemy przed sądem. Mówi, że czasami można się umówić, żeby nazwisko nie zostało podane do publicznej wiadomości, ale rodzice Emmy z pewnością nie zgodzą się na to w stosunku do żadnego z nas. A poza tym, co to za różnica? I tak każdy już wie, kim jesteśmy. Wszystkie artykuły oczywiście przedstawiają Emmę jako prawie świętą. Albo jakby nie była rzeczywistą osobą. Miesiące prześladowania oraz związki z kilkoma popularnymi chłopcami z ostatniej klasy, a także fizyczny atak i seks z nieletnimi rzucają mi się w oczy, gdy je przeglądam. Emma była nową uczennicą, która starała się znaleźć przyjaźń, a zamiast tego spotkała się z wrogością złośliwych dziewcząt z drugiej klasy, stwierdził prokurator w swoim oświadczeniu. Emma Putnam za miesiąc miała obchodzić siedemnaste urodziny, gdy odebrała sobie życie, wieszając się w garażu domu swoich rodziców. Tego nie wiedziałam. W sensie o urodzinach. Wiedziałam o garażu. Wszyscy się o tym dowiedzieli niemal w tym samym momencie, kiedy to się stało, a przynajmniej tak twierdzili. Ludzie w szkole opowiadali różne historie o tym, na czym się powiesiła. Oczywiście staram się sobie tego nie wyobrażać, chociaż czasami mi się nie udaje, tak jak wtedy u Teresy. Przez długi czas gazety nie zamieszczały żadnych szczegółów; mama twierdzi, że prawdopodobnie nie chciały reszcie z nas dawać instrukcji, jak popełnić samobójstwo. Ale ewidentnie teraz, kiedy do gry wkroczyła prokuratura, wszystko wygląda inaczej. Nagle dostrzegam go kątem oka i niemal wyskakuję z łóżka. Tommy stoi nieruchomy i milczący w drzwiach do mojego pokoju. Czuję się tak, jakbym została przyłapana na czymś znacznie gorszym niż to, co robię. Jakby przez to, że mam otwarty laptop z nazwiskiem Emmy na samej górze, mój braciszek mógł zobaczyć, jak kupuję tamte róże, wtykam serce na trawniku, ciskam butem w nią i Dylana. Albo jakby wiedział, co się zdarzyło w tamten weekend, zanim stało się wszystko pozostałe – tamten weekend był zupełnie wspaniały, dopóki świat się wokół mnie nie zawalił. – Hej, ziomeczku, co się dzieje? Już nie pukasz? – mówię od niechcenia, a przynajmniej się staram. Tommy nie zaglądał do mojego pokoju przez te wszystkie dni, więc nie robię z pukania specjalnego problemu. Cieszę się, że go widzę. Wygląda jednak na to, że moje odczucie nie jest odwzajemnione. Grymas nie znika

z jego twarzy, gdy mówi: – Drzwi były otwarte. – No tak. W porządku. Wejdziesz? – Mama powiedziała, że teraz ty rządzisz, skoro jesteś już w domu. Ona poszła do sklepu. O Boże, zupełnie zapomniałam o całej historii z mamą i jeździe do domu z Carmichaelem. Kłótnia w biurze Natalie nadal pulsuje mi w głowie jak dudniący lejtmotyw, ale to tylko dźwięk w tle wszystkiego innego. Ostatnio wszystko składa się z warstw hałasu – ból po stracie przyjaciół i Dylana, ukryty pod tym, że moja rodzina musi przez to przechodzić, pod szkołą, pod prawnikami, pod… już sama nie wiem czym. Czuję się, jakbym patrzyła na swojego brata z dna głębokiej, ciemnej studni. I chociaż stoi tutaj, ledwie kilka metrów ode mnie, wydaje mi się, że go naprawdę nie widzę. Zastanawiam się, czy on też patrzy na mnie z dna swojej własnej studni. – No, chodź – mówię, poklepując dłonią łóżko obok siebie. Zamykam laptop i wsuwam go pod poduszkę. Tommy wzrusza ramionami i wchodzi do pokoju, ale idzie do biurka. Moje szkolne książki leżą na stercie, błyszczą nowością, w większości są jeszcze nietknięte. Na ścianie nad biurkiem nadal wisi ogromna tablica korkowa, ale nie ma już na niej zdjęć przedstawiających mnie i Dylana albo Brielle. Zdjęłam je jakiś czas temu, a ostatnio przypinam tam składanki CD. Niektóre miałam dać Carmichaelowi, ale stchórzyłam, w obawie że uzna mnie za głupią. Teraz pewno będę musiała się ich pozbyć. Ostatnio ludzie po prostu ulatują z mojego życia. Mój brat siada na obrotowym krześle przy biurku i zaczyna się kręcić. To była jego ulubiona rozrywka, a od jakiegoś czasu nie widziałam go na nim. Lecz kiedy zauważa, że się do niego uśmiecham, zatrzymuje się. – Mama mówi, że wszystko się niedługo skończy – odzywa się ponuro. – Tak? – pytam. To pewnie prawda, ale nie jestem pewna, o co mu dokładnie chodzi. – Mówi, że ty się ustatkujesz. To takie dorosłe określenie, ale Tommy chyba dorasta w ekspresowym tempie. Głos ma niższy i jest bardziej humorzastym nastolatkiem, niżbym się kiedykolwiek po nim spodziewała. Nie potrafię się powstrzymać, by nie zmarszczyć brwi. – Tak prawdopodobnie myśli – mówię. – W sensie, tego chce mama i prawniczka. – Ale nie ty – stwierdza Tommy. Nie stawia pytania.

– Nie sądzę… – milknę i podciągam kolana pod brodę. Przez tyle czasu starałam się nie mówić o tym z chłopcami, że teraz nie wiem, od czego zacząć. Już wiem, że Tommy słyszał o wszystkim choćby na obozie. Mimo to ciągle próbuję unikać tego tematu, próbuję chronić jego i Aleksa. Wygląda jednak na to, że i to spieprzyłam, tak jak wszystko inne. Odchrząkuję cicho. – Nie uważam, żebym zrobiła coś złego – mówię. Mój głos brzmi niewyraźnie i niepewnie. Wypowiadałam te słowa milion razy, ale z jakiejś przyczyny, kiedy mówię je do Tommy’ego, czuję wstyd. Nie potrafię na niego spojrzeć, gdy dodaję: – Chcą, żebym przeprosiła w sądzie. Żebym powiedziała, że ja… że miałam coś wspólnego z… tym, co się stało. Ale nie miałam. Czy raczej wszyscy to robili… – patrzę w dół, niezdolna dokończyć zdanie. – Wiem – odzywa się Tommy. Brzmi szczerze. Dawny Tommy, który zawsze brał moją stronę w starciach z mamą czy kiedy graliśmy w gry w domu, też by tak powiedział. – I co zamierzasz zrobić? – pyta. – To znaczy, ja nie chcę, żebyś szła do więzienia. Głos mu się załamuje po ostatnim słowie i w końcu spoglądam na niego. Stara się nie płakać, gapi się na moją głupią, prawie pustą tablicę i przygryza wargę. – Nie poślą mnie do więzienia – mówię. – Nie. To może być…to znaczy – słyszałeś o takich domach dla młodzieży? W najgorszym razie to może być coś w tym rodzaju. Zamyka oczy, ramiona mu drżą, a ja szybko dodaję: – Ale to się nie zdarzy. Wstaję z łóżka i podchodzę do niego. Stoję za krzesłem przez chwilę, wiedząc, że może mnie odepchnąć, jeśli spróbuję go przytulić. Przyklękam więc na podłodze i patrzę mu prosto w twarz. Oczy ma nadal zamknięte, ale oddycha równo i nie widzę już łez. – To się nie zdarzy, Tommy – powtarzam. – Mama ma rację i prawniczka też. Podpiszę tę ugodę sądową i już. To bez znaczenia, co się naprawdę stało – to znaczy, ma znaczenie, ale już nie takie. Nie martw się, okay? Wzdycha głęboko, otwiera oczy i patrzy na mnie. – Przeproszę – mówię mu. – Wszystko będzie dobrze. To się niedługo skończy. Przez krótką chwilę wydaje mi się, że mogę mieć rację. Tommy kiwa głową i nawet się trochę uśmiecha. Mówi: „Okay”. Obydwoje wstajemy i proponuję, że zabiorę jego i Aleksa na lody.

Ale kiedy wychodzi z pokoju, żeby zawołać brata, przypominam sobie. To się nigdy nie skończy. A teraz, kiedy wiem, że po prostu się poddam – nie mam wyboru, muszę zawrzeć umowę i mieć nadzieję, że to nie będzie całkiem straszne – teraz nikt nigdy nie usłyszy mojej wersji tej historii.

Marzec Powinnyście już iść. – Oczy pani Putnam są lodowate. Wyraz jej twarzy zmienił się, gdy tylko słowa wydobyły się z ust Brielle. Ewidentnie od razu nas rozpoznała, ale może myślała, że przyszłyśmy przeprosić czy coś w tym rodzaju. – Uważałyśmy, że powinna pani wiedzieć – zaczynam, jednak słowa na wpół więzną mi w gardle. Nad nami wznosi się zimne niebo, nogi w balerinkach całkiem mi zesztywniały. Rozmowa twarzą w twarz z tą kobietą napawa mnie przerażeniem. Nienawidzę jej córki tak bardzo, że niemal czuję to fizycznie, i przez to nienawidzę także pani Putnam. Ale ona jest dorosła, z automatu powinnam się jej bać. I boję się. Brielle uważa dorosłych za głupców, ale ja sądzę, że mogą narobić człowiekowi kłopotów. Pani Putnam nie robi nic, żeby rozwiązać kłopoty swojej córki. I dlatego tu stoimy. Lekcje skończyły się wcześniej, bo nauczyciele mają zebranie, a my akurat wiedziałyśmy, że Emma z Dylanem gdzieś poszli. – Uważam, że powinnyście zostawić moją córkę w spokoju – mówi pani Putnam. Lewą ręką mocno przyciska drzwi wejściowe, żeby się nie otworzyły i w ten sposób zmusza nas do stania na zimnie. – Nie wiem, ile razy mam dzwonić do szkoły w waszej sprawie, żeby to wreszcie do was dotarło. – Pani Putnam – odzywa się Brielle, a ja słyszę w jej głosie ton najtroskliwszego rodzica. Jej głos zdaje się hipnotyzować samą łatwością, z jaką się wydobywa. – Popełniłyśmy kilka błędów, ale teraz naprawdę martwimy się o Emmę. Nadal jest nową uczennicą w naszej szkole, a już miała tylu chłopaków, i to dużo starszych od niej, na przykład Jacoba, a teraz Dylana, który ma prawie osiemnaście lat… Magiczny głos nie robi wrażenia na mamie Emmy. Pani Putnam cofa się gwałtownie, jakby ktoś ją pociągnął do tyłu i zatrzaskuje nam drzwi przed nosem. – Co za jędza! – warczy Brielle już normalnym tonem. Odwraca się na pięcie i zbiega po schodkach, zostawiając mnie za sobą jak zamarzniętą idiotkę. Właśnie zamarzniętą – na dworze jest z minus szesnaście stopni – i wyjątkowo kretyńską – jedyne całe zdanie wypowiedziane przez mnie w tej rozmowie tłucze mi się w mojej wyziębionej głowie.

Uważałyśmy, że powinna pani wiedzieć. Rzeczywiście tak uważałyśmy? To mogłaby być prawda. W sensie, Emma chyba mogłaby mieć kłopoty. A teraz pani Putnam już wie. Brielle wiezie nas do galerii i przez chwilę nie mówimy o niczym ważnym. Próbujemy różnych perfum w Sephorze i dzielimy się preclem u Auntie Annie. W części z barkami niemal zapominam o Emmie na dwie sekundy, po czym widzę zbliżających się: Kyle’a, Jacoba i Noelle. – Cześć, laski – mówi Noelle i słodko się uśmiecha. Siada obok Brielle. Jacob sadowi się naprzeciwko niej, a Kyle zabiera krzesło od stolika obok, obraca je i siada na nim okrakiem jak kowboj. – Co jest grane? – No wiesz, spiskujemy nad zawładnięciem światem, jak zwykle – odpowiada Brielle. Noelle śmieje się, a ja wiem, że już słyszała ten żart. Wciskam się w swoje krzesło, nagle superświadoma obecności Jacoba obok mnie. Jacoba-który-ma-osiemnaście-lat. Przyjaźnimy się z nim, przynajmniej w teorii. Co się stanie, kiedy się dowie o naszej wizycie w domu Emmy? A czy w ogóle się dowie? Przychodzi mi do głowy, że może Jacob jednak nie spał z Emmą. To przecież możliwe, no nie? Kiedy byłam mała i oglądałam filmy, w których ludzie się całowali, a potem ekran stawał się ciemny, myślałam, że oni po prostu nadal się całują. Wiem, że na ogół nie tak się dzieje – bo przecież uprawiają ze sobą seks – ale może czasami nie? A jeśli myliłyśmy się co do Jacoba? Albo jeśli Emma?… – Mała, kiedy twoi starzy znowu wyjeżdżają? – Kyle pyta Brielle, a ja wracam do rozmowy. – Koleś – odpowiada – teraz twoja kolej. Dlaczego ja zawsze mam być centralą imprezową? – Bo mój dom jest najgorszy – mówi i garbi się nad oparciem krzesła. Nie wygląda, żeby się przejmował, że ma „najgorszy” dom. Potem odwraca się do mnie i pyta: – A ty? Mieszkasz tylko z mamą, tak? – No tak – mówię. Przez tyle tygodni umawiałam się z Dylanem i kręciłam wśród starszych uczniów, mimo to ciągle czuję się w ich obecności nieswojo. Skrępowana. – Ale mam też młodszych braci. Oni zawsze są w domu. Jacob się śmieje. – Powinnaś wysłać młodych do Vegas. Brielle też się śmieje, a ja się uśmiecham, choć nie do końca rozumiem. A raczej rozumiem, ale nie uważam, że to zabawne. Lecz przynajmniej mam okazję spojrzeć Jacobowi przez moment w twarz. On jednak patrzy już na kogoś innego. Podążam za

jego wzrokiem i widzę Irisha O’Irisha – Seamusa – idącego z jakąś laską, której nie znam. – O kurwa, ten loser ma dziewczynę? – drwi Jacob. Brielle też się ogląda i mówi: – Najwyraźniej, popatrz, co ten frajer tu przywlókł. Dziewczyna nie jest taka zła – co prawda ma ten rodzaj mysich włosów, które nigdy dobrze nie wyglądają, a jej czarny płaszcz jest stary i zniszczony, ale ona jest całkiem ładna, a Seamus sprawia wrażenie szczęśliwszego niż kiedykolwiek dotąd. Jacob już wstał z krzesła i rusza za nimi. Znienacka wbija się między nich i obejmuje ramionami. Cała trójka idzie razem, a do nas dobiega pytanie Jacoba: – Młody! Co to za laska? Brielle i Noelle śmieją się, potem odwracają do siebie i zaczynają porównywać swoje paznokcie. Ja jednak nie mogę przestać gapić się na Jacoba, Seamusa i dziewczynę. Jacob nadal coś do nich mówi niby po przyjacielsku, zwracając głowę raz do jednego, raz do drugiego. Seamus i jego dziewczyna wyglądają na przestraszonych. Zatrzymują się i próbują uwolnić z jego uchwytu, jednak tylko dziewczynie się udaje. Jacob zawisa na ramionach Seamusa i trochę nim potrząsa, a jego złośliwy śmiech dobiega aż do naszego stolika. Dziewczyna chciałaby chyba uciec, ale co ma zrobić? Czuję się, jakbym oglądała film albo coś w tym stylu. Na dodatek – co za cholerne wyczucie czasu! – opanowało mnie coś w rodzaju poczucia winy za wizytę u pani Putnam, więc chociaż milion razy widziałam Jacoba zachowującego się jak ostatni dupek, dzisiaj mam wrażenie, że to coś znaczy. Chcę, żeby Emma miała problemy albo przynajmniej, żeby wyniosła się z Elmwood i nigdy więcej nie wróciła. Ale zawsze jakoś tak mi się wydawało, że Jacob to zasadniczo przyzwoity gość, chociaż trochę za bardzo macho niż trzeba. Domyślam się, że zdradzał Noelle, obściskiwał się z Emmą i… no dobra, może nie uważam, że jest przyzwoity. Teraz zmusza Seamusa do spuszczenia głowy, czochrając go mocno w żenujący sposób. Dziewczyna cofa się o krok i przez sekundę wydaje mi się, że zaraz rzuci się do ucieczki. Ja bym tak zrobiła. Ale ona zostaje. W końcu Jacob puszcza Seamusa i idzie do nas, wyluzowany, jakby nic się nie stało. Seamus stoi, drapiąc się w głowę i nie patrzy na swoją dziewczynę. Jacob wraca do stolika, a ja jestem ciekawa, czy ktoś coś powie. Rzucam okiem na Brielle, ale ona bawi się słomką. Jacob rozmawia już z Kyle’em. Noelle wywraca oczami w stronę Brielle i mówi: – Chłopaki.

– Absolutnie – odpowiada Brielle. Znowu patrzę na Jacoba, który z jakiegoś powodu przez sekundę wygląda jak Tommy. Mrugam i obraz znika, ale czuję mdłości. Zdecydowanie muszę stąd wyjść. – Brie, muszę iść – oznajmiam. Teraz ona przewraca oczami, czego się spodziewałam, ale zaczyna wkładać płaszcz. – Okay, jeśli wam to wystarczy, możemy spotkać się u mnie w piątek – mówi Jacob, odwracając się do nas i Noelle. – Dobry plan – oznajmia Noelle, a ja nie potrafię powiedzieć, czy jest sarkastyczna, czy nie. – Super – potwierdza Brielle – Przyślij mi esemeska – zwraca się do Noelle, która pokazuje jej nonszalancko znak pokoju. Idziemy w drugą stronę, nie przechodzimy więc obok Seamusa, a ja jestem szczęśliwa, że skręciłyśmy i nie możemy go zobaczyć nawet po drugiej stronie strefy restauracyjnej. Tymczasem żołądek mam jeszcze bardziej ściśnięty. – Myślisz, że Jacoba aresztują? – pytam Brielle. – Jeśli mama Emmy zadzwoni na policję albo coś w tym rodzaju? – Boże, nie – mówi. – A nawet jeśli, to jego rodzice i tak go stamtąd wyciągną. – Wydaje mi się, że wyczuwam obawę w jej głosie, ale idzie tak szybko, że nie mogę mieć pewności. – Nieważne, ten facet to kretyn. Nie mogę zaprzeczyć.

# Razem z Brielle podjeżdżamy do szkoły moich braci, żeby ich odebrać, a potem ona podwozi nas wszystkich do mojego auta na parkingu Elmwood. Jest niemal pusty, stoi tylko kilka samochodów sportowców, na przykład Dylana. Ciekawa jestem, gdzie on i Emma poszli w wolnym czasie. Przypuszczałam, że zobaczymy ich w galerii, ale najwyraźniej po tamtej scenie w McDonaldzie nie chcą się pokazywać. I dobrze. Tommy i Alex tłuką się na tylnym siedzeniu, ponieważ żadnemu z nich nie pozwoliłam usiąść z przodu. Nie słyszę ich z powodu huku, który problemy wywołują w mojej głowie, a który staje się jeszcze głośniejszy, kiedy dojeżdżamy do domu – nie ma jeszcze piątej, a nasza mama już wróciła, co odbieram jako zły znak.

Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego wciąż siedzę w samochodzie, podczas gdy chłopcy razem ze swoimi manatkami pędzą jak huragan diabłów tasmańskich przez garaż do domu. Nadal jestem na podjeździe – w garażu mieści się tylko auto mamy – i gapię się na światła w domu. Powinien wyglądać ciepło, zachęcająco itepe. A wygląda jak brama do piekieł. Co ja tam mam robić? Siedzieć bezczynnie, chociaż Dylan i tak nie zadzwoni? Pisać esemesy do Brielle, żeby się dowiedzieć, co komicznego powiedziała Noelle, od kiedy zostawiłyśmy ją w galerii dwie sekundy wcześniej? Jakby nie wystarczyło, że ich pieprzone imiona się rymują, one same, praktycznie rzecz biorąc, zlewają się w jedną osobę. Wygląda na to, że rozmawiam z Brielle tylko wtedy, kiedy mówimy o Emmie. Scena przed drzwiami domu Emmy bez przerwy przewija się w mojej głowie. Twardy wzrok pani Putnam, jej ostre pazury na drzwiach. Brielle, która staje w mojej obronie, ale także Dylana, Kyle’a, nas wszystkich, która stara się skłonić tę kobietę, żeby zabrała swoją córkę, ale w gruncie rzeczy sugeruje jej, żeby spowodowała aresztowanie Jacoba, a może nawet Dylana po jego urodzinach. A potem myślę o Jacobie i Seamusie albo o Jacobie i Emmie, albo o Emmie i Dylanie i znowu zaczynam od początku. Cholernie nienawidzę Emmy. Szkoda, że się w ogóle urodziła. Wściekłość dodaje mi energii. Wyrywam kluczyki ze stacyjki i wchodzę do domu ciężkim krokiem, ale kiedy tylko wewnętrzne drzwi do garażu zatrzaskują się za mną, dociera do mnie, że mój pierwszy odruch – wycofać samochód z podjazdu i odjechać – był słuszny. – Dlaczego pani Putnam dzwoniła dziś do mnie? – pyta mama. Głos ma równie przerażający jak mama Emmy. Albo jeszcze bardziej. – Nie mam pojęcia – odpowiadam. Rzucam torbę na stół w kuchni. Chłopcy zniknęli w głębi domu, wyraźnie niewzruszeni faktem, że mama wcześniej wróciła, a nawet zdążyła się przebrać i zacząć przygotowania do kolacji. Nie to, żebym przyglądała się jej tak dokładnie. Nie patrzę jej w oczy, kiedy sięgam do lodówki po wodę, jakby wszystko było w porządku, jakby to był całkiem normalny dzień. – Nie masz pojęcia, tak? – powtarza za mną. No super. Widać, że wie, a to ma być jedna z ofert nie do odrzucenia w stylu: powiedz mi prawdę, a nie będzie sprawy. Tyle że to nie są oferty, o czym każdy, kto ma rodziców, przekonał się w przykry sposób na własnej skórze. Nawet Alex nie daje się już na to nabrać. Biorę butelkę wody i odwracam się do niej powoli, pozwalając, by drzwi lodówki same zatrzasnęły się za mną. – No co – mówię, nawet nie próbując udawać, że zadaję pytanie.

– Groziłaś jej córce? Czy dzieje się coś, o czym powinnam wiedzieć? Właściwie powinna o tym wiedzieć, ale skoro nie wie, ja na pewno ją o tym nie poinformuję. – Nie wiem – stwierdzam. – Ale jej córka to dziwka, powiedziała ci o tym? – Sara, to śmiesz… Zrywam zakrętkę z butelki i rzucam przez kuchnię; w jednej chwili milkniemy obie. Ale po sekundzie wypluwam z siebie: – Doskonała panienka Emma Putnam chodzi teraz z Dylanem. Jeśli chce poskarżyć się na mnie, to super. Fantastycznie. Mama patrzy na mnie, jakbym kompletnie oszalała, ale chyba także mi współczuje albo przynajmniej jest jej przykro. Wiem, że lubiła Dylana, a ja nigdy jej nie powiedziałam, dlaczego ze sobą zerwaliśmy. Inna sprawa, że dotąd powinna się już o tym dowiedzieć. – Jej matka twierdzi, że ją dręczysz – mówi cicho, niemal szeptem. – Od jakiegoś czasu. Patrzę na nią i nic nie mówię. Jeśli nie dostrzega, że to Emma mi przeszkadza, tak jak połowie szkoły, to ja naprawdę nic jej nie potrafię wyjaśnić. Mama czeka jeszcze minutę, zanim dociera do niej, że już więcej nic nie powiem. Wzdycha: – Słuchaj, zostaw ją w spokoju. Wiem, że nie jesteś podła, ale oni wyraźnie falszywie to odbierają. Przykro mi z powodu Dylana. Wiem, że teraz wydaje ci się, że to koniec świata, jednak zapewniam cię, że tak nie jest. Wyciąga rękę, żeby dotknąć mojego ramienia, ale odsuwam się poza jej zasięg. Jej ręka opada. – On i tak kończy szkołę, prawda? – dodaje. – Może tak będzie lepiej. Związki na odległość są takie trudne, zwłaszcza dla tak młodych ludzi… Kiedy wychodzę z kuchni, ona nadal mówi. Nie mogę z nią rozmawiać. Ewidentnie mam już związek na odległość z własną matką. Gdyby to był rzeczywisty dystans, byłoby zdecydowanie lepiej.

# – Chyba będziesz potrzebowała innego planu, żeby odkleić tę żałosną panienkę od

twojego chłopaka. – To znaczy? – Nie mówiłam ci? Tak naprawdę to nic się nie zdarzyło z Jacobem. W każdym razie on tak twierdzi. – Brielle gwałtownie przechyla głowę na bok, przerzucając włosy na drugą stronę. Kilka pasemek zostało, ale ona nie może użyć palców, bo manikiurzystka właśnie spryskuje je płynem antybakteryjnym. – Noelle mu wierzy, no wiesz… – Myślałam, że… zaraz, to znaczy, że nie przespali się ze sobą? Ściszam głos, zażenowana, i czekam na reakcję Brielle na to nieskończenie idiotyczne pytanie. Tylko wzrusza ramionami. – Możliwe – mówi – ale Noelle twierdzi, że Emma zadzwoniła do Jacoba spanikowana, więc myślę, że to mogło zadziałać. Kto wie, może jednak zabiorą Emmę ze szkoły. Mogłabyś mieć szczęście. Manikiurzystka wmasowuje teraz jakiś płyn w dłonie Brielle, która przygląda się im w zamyśleniu. – Ale przecież rodzice Jacoba uwielbiają się procesować, więc może tym razem po prostu odpuścili. Pamiętasz tamten basen, który ich sąsiedzi chcieli sobie zbudować? Potrząsam głową, próbując za nią nadążyć. Nie zamierzałam szkodzić Emmie za podrywanie Jacoba. To był pomysł Brielle, chociaż chciałabym, żeby okazał się skuteczny. Ale to ona wszystko wymyśliła. A teraz udaje, że to było bez znaczenia. – Basen? – jedynie tyle potrafię z siebie wykrztusić. Moja manikiurzystka jest szybsza niż ta Brielle, już nakłada mi jaskrawożółty lakier na paznokcie. Przyglądam się im – wyglądają, jakby każdy paznokieć zapalał się jeden po drugim. Jak świeczki. – Znasz rodziców Ronny’ego Davidsona? Tych, co chcieli wybudować basen na swoim podwórku? Obok domu Jacoba? To działo się wtedy, kiedy siostry Jacoba były jeszcze bardzo małe, a dzielił ich płot podobno za niski i oni wtedy stwierdzili, że istnieje niebezpieczeństwo utonięcia. No i Davidsonowie nie mogli go wybudować. Nadal nie mam bladego pojęcia, o czym ona mówi, ale nie chcę jej zrazić, dlatego kiwam głową, jakbym rozumiała. Ona jednak zawsze wie, kiedy kłamię. Podnosi oczy do nieba. – No więc, chodzi o to, że nawet gdyby Jacob ją zaciążył, jego rodzice załatwiliby sprawę w ciągu sekundy. Takie mają, nazwijmy to, hobby. Znowu potakuję. Czuję się odrobinę lepiej, wiedząc, że nikt nie zostanie

aresztowany. – Jej rodzice powinni umieścić Emmę w innej szkole – mówię. – Żeńskiej. – Wiem. Ale pewno sypiałaby z którymś z nauczycieli. – Właśnie. – A co na siebie włożysz dzisiaj wieczorem? – pyta Brielle i znowu potrząsa włosami. Moje paznokcie są już gotowe, zostaję jednak na krześle obok niej i opisuję bluzkę i dżinsy, które wybrałam na imprezkę u Jacoba. To żaden wielki melanż, więc spróbuję nie wyglądać tak, jakbym się starała za bardzo. Dylan też prawdopodobnie będzie, dlatego chcę wyglądać lepiej niż Emma. Nie mówię tego głośno, ale Brielle i tak wie. Kiedy nasze paznokcie są już suche, płaci, a potem idziemy do sklepu Forever 21, żeby poszukać bluzki. Kiedy wychodzę z galerii, mam nowy top z cekinami, śliczne żółte paznokcie i uśmiech na twarzy. Jeszcze nigdy nie spędziłyśmy z Brielle tak dużo czasu razem, tylko my dwie, na zawsze razem. Ekstra, kiedy nie ma Noelle ani starszych chłopaków. Najchętniej zostałabym poza domem aż do imprezki, ale już i tak mam dość problemów z mamą, która zażądała, żebym zaprowadziła Aleksa na trening, a kiedy zadzwoniłam, żeby jej powiedzieć, że nie dam rady, odłożyła słuchawkę. Widać, że będzie się wściekać o telefon od pani Putnam jeszcze przez jakiś czas. Kiedy Brielle wyrzuca mnie przed domem, stoję przez chwilę przed drzwiami i rozmyślam, czy nie ma jakiegoś sposobu, żeby przemknąć niezauważalnie do samochodu. Gdy jednak ze środka dobiega wrzask, dochodzę do wniosku, że powinnam się upewnić, czy chłopcy nie obrywają tylko dlatego, że mama jest wściekła na mnie. Poza tym potrzebna mi kasa na benzynę. Tak naprawdę dostaję ją na wożenie braci, ale przyda mi się dziś wieczorem. Gdy wchodzę w drzwi, natężenie krzyku się wzmaga. – Kilkaset dolarów, żeby tu przylecieć, to chyba nie za dużo dla twojej córki! – wrzeszczy mama. Następuje chwila ciszy. – Ja też pracuję, Doug, przestań pieprzyć. To jest nasza córka. Oczywiście… – kolejna przerwa. Super. Znowu gada z tatą. Stoję tam, nadal trzymam torby w ręce, a na grzbiecie mam płaszcz. Mama jest w kuchni, stamtąd nie może mnie zobaczyć. Patrzę na swoje nowe paznokcie i zastanawiam się, jak mogą być tak cholernie radosne. – To w środę po południu – mówi mama do telefonu. – Wyjdę z pracy wcześniej i… – Przerywa. Chyba jej ciągle przerywa. – Tak, ona tam będzie, ona… Podnoszę wzrok. W środę po południu? Ona? Co u…

– Martwię się. – Słyszę, że zmęczony wrzaskiem głos mamy zniża się do błagalnego tonu, który chwyta mnie za gardło. – Po prostu się martwię. I uważam, że powinieneś przyjechać. Możesz zostać na noc. Pani dyrektor chce nas zobaczyć oboje, a rodzice tej drugiej dziewczyny z pewnością będą… Znowu cisza, a mój umysł wariuje, żeby się domyślić, co się dzieje. Moi rodzice, razem, mają jakieś spotkanie w mojej szkole? I wygląda na to, że ja też mam na nie iść. Z… kim? Chyba nie z rodzicami Emmy? Jeśli mój tata faktycznie przyjeżdża po to w środku tygodnia pracy, muszę mieć wielkie kłopoty. Prawda? O czym innym mogliby jeszcze rozmawiać? Ściągam płaszcz, ciskam go razem z torbami na schody i pędzę na dół do piwnicy. Tommy i Alex leżą na starej kanapie i oglądają film w telewizji. Wystarczy jedno spojrzenie, żebym wiedziała, że to nie dla nich – nawet gdybym nie zerknęła na ekran i nie zobaczyła broni, poznałabym to po sposobie, w jaki się wyprostowali, pełni poczucia winy. Tommy chwycił pilota i zamierza zmienić kanał. – Daj spokój – macham ręką w jego stronę. – Nie powiem mamie. Chyba mam kłopoty, to może będzie łatwiej, jeśli wy też. Alex szeroko otwiera oczy. – A co ty oglądasz? Przyłapuję się na śmiechu. Potem podchodzę do niego i czochram mu włosy, czego nienawidzi. Wpycham się między nich. – Nie przejmuj się, ziomeczku – mówię mu. A odwracając się do Tommy’ego, pytam: – Co to jest? Serial z Kardashianami? – Ooo… – obaj chłopcy jęknęli. Nie wolno nam oglądać tych programów, chociaż nie ma w nich przemocy. Jednak w tajemnicy je oglądam. Mama, jak na kogoś, kto umieścił telewizor w piwnicy, a komputer w pokoju dziecięcym, wyznaje mnóstwo telewizyjnych zasad. Ale chyba mimo wszystko sporo z nich przestrzegamy. – To kretyńskie – mówi Tommy, wskazując pilotem na telewizor. Dwóch zamaskowanych facetów napada na bank. – Surferzy okradają bank? I noszą kostiumy jak Joker w filmie o Batmanie. – Hej, tego filmu też wam nie wolno oglądać – stwierdzam i zabieram mu pilota, po czym naciskam guzik info. – Wiem – mówi Tommy potulnie. – Duncan go miał. Obejrzeliśmy u niego w domu. – Hm – mruczę. – Nigdy nie lubiłam tego dzieciaka… O, słyszałam o tym filmie. Na fali. Podobno jest megakomiczny.

– Serio? – pyta Alex z niedowierzaniem. – Nie wydaje mi się wcale śmieszny… – Chodzi o to, że podobno jest taki zły, że aż śmieszny. To znaczy, śmiejesz się z niego, a nie z żartów. – To podłe – stwierdza Alex. – Wszyscy tak robią – informuje go Tommy tonem starszego i mądrzejszego brata. – Nie wszyscy – mówię szybko. Ale kiedy znowu spoglądamy na ekran, myślę: Nie wszyscy. Ale wielu.

Wrzesień Nasi prawnicy mają nas chyba na różnych listach, co nie? Oglądam się zaskoczona. Brielle idzie w stronę windy ze swoimi rodzicami. Ja czekam sama. Widzę, jak pani Greggs odnotowuje brak opieki dorosłych. Zaciska usta w geście dezaprobaty, ale przecież robiła to i wtedy, kiedy wolno nam było się spotykać z Brielle. – Brie – mówi jej matka ostrzegawczym tonem. Brielle przewraca oczami, nawet nie próbując się odwrócić plecami do matki i odpowiada: – Po tamtym dniu na parkingu miałam nadzieję, że wpadnę na ciebie znowu – oznajmia. Strzelam oczami w stronę rodziców Brielle, ale oni teraz patrzą prosto przed siebie. Zastanawiam się, o co jej chodzi. Czy miałam – czy ja wiem? – spotkać się z nią w tajemnicy? To chyba o to chodzi. – Hm, no tak – mówię. – To dziwne. No, wiesz, że my… – nie potrafię sklecić zdania, ale Brielle wydaje się łagodniejsza niż latem. Dzyń! Drzwi windy rozsuwają się przed nami i wsiadamy. – Gdzie jest twoja mama? – pyta Brielle. Jej rodzice nadal się do nas nie odzywają; ojciec sięga ręką za moimi plecami i naciska guzik dziesiątego piętra. Odczekuję chwilę i naciskam ósme. – Musiała iść do pracy – odpowiadam. Pani Greggs pociąga nosem, może z dezaprobatą, a może po prostu dlatego że musiała to zrobić. Nadal gapię się na guziki w windzie, czuję onieśmielenie i zażenowanie w obecności Brielle. – Jak, hm, ci idzie… jakie jest to nauczanie domowe? – Lamerskie – mówi od niechcenia Brielle. – Brie – odzywa się pan Greggs niskim, warkotliwym głosem. Ciekawa jestem, czy jej rodzice zawsze wypowiadają imię swojej córki takim groźnym tonem. Na mnie to działa – liczę sekundy do momentu, kiedy dotrzemy do firmy Natalie i będę mogła się od nich uwolnić.

– W każdym razie to chyba lepsze niż Elmwood – dodaje Brielle. – Ale perspektywa więzienia… – Wystarczy – wpada jej w słowo pani Greggs, na szczęście w tej samej chwili docieramy do ósmego piętra, więc przeciskam się, żeby znaleźć się po drugiej stronie drzwi. – Do zobaczenia – mówi mi Brielle. – No wiesz, na tej ugodzie. Odwracam się zaskoczona i widzę, jak mi macha ręką, zanim drzwi znowu zamkną się za mną. Wygląda na to, że wszyscy zgadzamy się na ugodę. I wszyscy wiedzą, co się dzieje z każdym z nas, oprócz mnie. Jak zwykle. To znaczy Brielle zawsze wszystko o wszystkich wiedziała. Przynajmniej coś jest tak jak było. Gdy tylko sekretarka Natalie wpuszcza mnie do biura, krzyczę: – Brielle też idzie na ugodę? Czyli nie będzie procesu? Co się dzieje? Natalie nawet nie podnosi głowy znad papierów. – Cześć, Saro – mówi. – Usiądź. Rozglądam się dookoła. Widzę krzesło, na którym leży tylko jedno pudło z aktami, zdejmuję je więc i siadam. – Co u diabła? – mówię, nadal próbując zwrócić na siebie jej uwagę. – Prawnik Brielle jest na wyższym piętrze, wie pani o tym? Powiedziała, że ją zobaczę na sprawie o ugodę. Wszyscy ją będziemy mieć o tej samej porze? Natalie pisze coś, ale przytakuje. – Tak, dokładnie tak, jakbyśmy szli na proces. Każdej z was zostaną odczytane zarzuty, złożycie wyjaśnienia i wygłosicie swoje oświadczenie. Co nie jest obowiązkowe, ale bardzo rekomenduję… – W końcu spogląda na mnie i milknie na chwilę. – Gdzie jest twoja matka? Wzdycham. – A gdzie jest zwykle? – Jezu – mruczy Natalie. – No dobrze. Trudno, to będzie szybko. – Zdejmuje okulary do czytania i lekko zezuje w moją stronę. – Nie musisz wygłaszać oświadczenia. Uważam jednak, że to dobry pomysł. O karze będzie decydowała jednoosobowo sędzia, a chociaż nie spodziewam się więcej niż rok nadzoru kuratorskiego, nigdy nie wiadomo. To drażliwa sprawa. Sędzia jest matką. Lepiej nie ryzykować. Przytakuję. Mówiła mi to wszystko ostatnim razem. Jestem pewna, że mama też to wie, skoro rozmawiają ze sobą przez telefon od czasu do czasu. – Mogłoby to także pomóc w przyszłości, kiedy wystąpimy o zatarcie skazania.

Napisałaś już coś? – Nie. Milknie na chwilę. – Ale napiszesz? Teraz ja milknę. Nadal nie chcę tego robić. To trąci fałszem, a poza tym jest bezcelowe. Czy najgorsze już się nie stało? Co mogę powiedzieć, żeby poprawić sytuację którejkolwiek z nas? Ale przychodzą mi na myśl moi mali bracia i to, co powiedziałam Tommy’emu tamtego dnia. Myślę też o dziennikarzach, którzy znowu zaczęli dzwonić. Na pewno pojawią się na sprawie, a teksty będą w stylu: „Biedna Emma Putnam była tak dręczona przez swoje szkolne koleżanki, że po prostu nie wytrzymała”. Muszę coś powiedzieć. Przynajmniej to, co powiem, zostanie wysłuchane, a może nawet zapisane. – Tak, chyba tak. – Dobrze. Powinnam to przeczytać jako pierwsza, wiesz o tym? – Naprawdę? – pytam. – Po co? Chichocze cicho. – Ponieważ jestem twoim adwokatem, Saro. Pamiętasz? Wzdycham. – Okay. – Świetnie. Może do końca tygodnia? Możesz mi to przesłać e-mailem. Przepraszam, że cię tu ściągnęłam, miałam nadzieję, że przyjdziesz z mamą i będziemy mogły coś zrobić… no, ale trudno, zadzwonię do niej. Wraca do swoich papierów, jak zwykle zapomniała okularów leżących na stoliku obok. Waham się przez moment, zanim dociera do mnie, że to koniec audiencji. W zasadzie przyszłam tu tylko po to, żeby przypadkiem wpaść na Brielle i jej rodziców. I wysłuchać kazania na temat mojego oświadczenia. Co tam. I tak nie miałam dziś nic do roboty.

# – Dlaczego nie spróbujesz napisać czegoś już teraz? Możemy o tym porozmawiać. – Nie trzeba. Napiszę w domu.

– To żaden problem, mam całe mnóstwo notesów… O! Weź ten na przykład. Teresa podaje mi brulion i długopis. Uśmiecha się, ale ja tylko się jej przyglądam przez chwilę i marzę, żeby to się nie zdarzyło. Wiem, że muszę to zrobić, ale teraz? Tutaj? Brulion leży na moich kolanach, a w lewej ręce trzymam długopis, z którego nie zdjęłam skuwki. Czuję się tak, jakbym zamarzła, jakbym była lalką, której ktoś każe odrabiać lekcje. – No więc, co chciałabyś powiedzieć? – pyta Teresa. Spoglądam na nią. – Nic nie masz do powiedzenia? – Poza tym, że chciałabym, żeby Emma się nie zabiła? – Dobrze! To doskonały początek. – Teresa uśmiecha się i wyciąga ręce w moją stronę i brulionu, jakby próbowała mnie ożywić, puścić całą tę historię w ruch. – Przecież nikt nie chce, żeby ktokolwiek się zabił. To żadna rewelacja. Teresa przechyla głowę na bok. Ma na sobie bluzkę w intensywnym pomarańczowym kolorze. – Uważasz, że rodzice Emmy sądzą, że chciałaś, by popełniła samobójstwo? Milknę. Otwieram i zamykam usta, jednak nie wydobywa się z nich ani jedno słowo. Na ogół Teresa po prostu czeka, ale dziś pochyla się do mnie i dodaje: – Widzę, że to może tak wyglądać w twoich oczach. Tak jak może wydawać się oczywiste, że nie chciałaś, by Emma zrobiła coś takiego. Ten list to szansa rozeznania się w tych uczuciach, Saro. Spoglądam na długopis w swojej dłoni i mrugam. Pomarańczowy kolor bluzki Teresy tkwi mi pod powiekami. – Możesz napisać tuzin szkiców czy nawet setkę – możesz im powiedzieć, jaka jesteś wściekła, jak bardzo to, co zrobiła Emma, cię zraniło. Upuszczam długopis na kolana, na notatnik. – Nie, tego nie mogę powiedzieć – stwierdzam cichym, gorzkim tonem. – Oczywiście, że możesz. Dlaczego nie? – Przecież nie o to chodzi, prawda? To tylko zwiększy nienawiść sędzi do mnie. I wszystkich innych. To znaczy już mnie nienawidzą, ale mam… Tak jak mówi Natalie, to ułatwi wydanie wyroku i tak dalej… – przerywam nagle niepewna, co tak naprawdę chciałam powiedzieć. – No tak, wszyscy się zgodzą, że samobójstwo to rzecz tragiczna – mówi Teresa.

– Tak, ale dla nich – odpowiadam, a fala gniewu przywraca mi głos. – Ja nikogo nie obchodzę, tak samo jak Brielle czy chłopaki. – Naprawdę? W mojej głowie pojawia się Carmichael – jego rozczochrana głowa i czarny T-shirt, kiedy pochylał się do mnie w aucie swojego taty. I jego słowa – co on takiego wtedy mówił? Że będę mogła w końcu powiedzieć, jak mi przykro? – Po prostu nie rozumiem, dlaczego to ja mam przepraszać! – wyrzucam z siebie. – To nie ja wszystko zniszczyłam! To Emma, i zrobiła to z własnej woli. Zabiła się z własnej woli. Teresa przygląda mi się spokojnie, bez mrugnięcia okiem, jakbym była nieruchomym punktem na horyzoncie. Nie potrafię patrzeć na nią dłużej niż przez sekundę, a potem zwracam wzrok na białą kartkę na swoich kolanach. Cisza trwa dłuższą chwilę. – Wszyscy popełniamy błędy, prawda? Nie wiem, co na to odpowiedzieć, więc tylko wzruszam ramionami. – Uwierz mi, każdy zrobił coś, co chciałby móc cofnąć. Jeśli jest coś, co ty chciałabyś cofnąć – znowu macha ręką, wskazując papier i długopis – masz świetną okazję, by to powiedzieć. Nie dodawaj milczenia do swojej listy spraw, nad którymi ubolewasz. Spoglądam w dół i widzę, jak moja ręka zdejmuje skuwkę długopisu, odwraca notatnik na kolanach pustą kartką do góry. Mam wyschnięte usta, żołądek skręcony w chiński paragraf, moje życie się skończyło, a serce rozpadło na kawałki. Zaczynam pisać.

# Każdego ranka przez mniej więcej trzydzieści sekund, czasami trochę dłużej, zapominam. Albo raczej jeszcze nie pamiętam. Jestem nie do końca obudzona i mój umysł po prostu słucha, zastanawiając się chyba, czy już czas wstawać, czy przypadkiem nie jest sobota. A potem dochodzi mnie buczenie, cichy pomruk panicznego strachu, który teraz już mnie nie opuszcza. Jeśli dzień jest naprawdę zły, nawet potem nie pamiętam, bo to buczenie bardzo przypomina podekscytowanie. Czasami mam to samo uczucie jak zawsze wtedy, kiedy miałam spotkać Dylana. Jeśli budzę się jeszcze w ciemności, mogę czuć się naprawdę szczęśliwa, bo moje ciało myśli, że to zima i czas wybrać

fajne ciuchy – przecież mam chłopaka i coś do roboty, a może my… Nie. I wszystko wraca galopem. Buczenie zawsze zmienia się w ryk, zanim wyjdę spod prysznica. Daję sobie około dwudziestu pięciu minut między obudzeniem się i wyjściem z domu, akurat tyle, ile trzeba, żeby związać wilgotne włosy w koczek, nałożyć odrobinę tuszu na rzęsy, złapać grzankę i wrzucić torbę do bagażnika auta, podczas gdy chłopcy już wybiegają z domu. Paniczny strach mnie popycha, czy raczej to ja staram się go wyprzedzić. Tak czy siak, nie zatrzymuję się. Gdybym to zrobiła choć na sekundę, puściłabym pawia. A potem nie mogłabym się ruszyć.

# Dzisiaj trzymam w zębach truskawkowe ciastko, wciąż w opakowaniu, a moje mokre włosy ciągle jeszcze spoczywają na ramionach i moczą mi bluzkę. Oczywiście włożyłam szary T-shirt, który teraz będzie cały w plamach. Wybrałam go, ponieważ jest taki niedookreślony, jak wszystko, co noszę ostatnio – żeby o mnie zapomniano. Rzucam torbę na ziemię obok samochodu, szybko odgarniam włosy do tyłu i pocieram ramiona, w nadziei że koszulka wyschnie, zanim dojadę do szkoły. – Siadam z przodu! – wrzeszczy Alex, jak zwykle, wybiegając z domu ze swoim gównianym śniadaniem. I jak zwykle – ostatnio w tym roku szkolnym – Tommy wolnym krokiem podąża za nim i mówi: – Jak chcesz. – Jest już za duży na walkę o przednie siedzenie. Alex podskakuje na fotelu przez cały kwadrans – tyle zajmuje droga do jego szkoły. Bez przerwy paple o tym, co będzie się działo tego dnia – o jakimś projekcie o amerykańskim rządzie. Pamiętam, że przerabiałam to z tym samym nauczycielem w szóstej klasie. Najpierw wysadzamy Aleksa, bo Tommy jest już w gimnazjum. Wyskakuje i trzaska drzwiami. Spoglądam we wsteczne lusterko. – Chcesz się przesiąść do przodu? – pytam Tommy’ego. Nadal stoimy na zatłoczonej ulicy Pleasant Hill; rękę trzymam na dźwigni skrzyni biegów, tak na wszelki wypadek. – Czuję się jak szofer, kiedy siedzisz z tyłu – mówię mu. – Nie – odpowiada, na co ja wzdycham.

– Zupełnie jak mama – dodaje pod nosem. – Co? Słyszę cię – mówię głośno i próbuję obrócić to w żart. – Niech się pan nie martwi, sir, będziemy u celu za chwilę. Moja próba naśladowania brytyjskiego akcentu jest marna i nie rozwesela nikogo z nas. Do gimnazjum zostało nam pięć minut jazdy. Tommy wysiada z auta przy niskim murku naprzeciwko szkoły, gdzie spotyka swojego nowego kumpla Liama. Stoję chwilę, żeby im pomachać, ale nie patrzą w moją stronę. Liam ma na sobie wielgachny T-shirt, obwisłe dżinsy i gigantyczne adidasy. Reszta szkoły Tommy’ego jest dość ekskluzywna, nie wolno im nosić bejsbolówek czy czegoś w tym rodzaju, ale Liam ma na głowie czapkę White Soxów i pewnie uważa, że wygląda w niej na twardziela. Patrzę, jak obaj wloką się do budynku jak dwa małe zbiry; staram się nie martwić o swojego brata. Ale inny niepokój, Wielki Strach, napływa niczym fala i mnie zalewa, gdy zawracam i jadę w stronę własnej szkoły. W czasach, kiedy to Dylan wprawiał mnie w taki dygot, przychodziła chwila, gdy w końcu go dostrzegałam i okropne buczenie zmieniało się w szczęśliwe pulsowanie. To było jak przełączanie starego radia z zakłóceń na muzykę. Ale teraz jestem w kropce. Po drodze z parkingu do mojej szafki nikt, ale to nikt na mnie nie patrzy. Zakłócenia wypełniają mi głowę, raz mi zimno, raz gorąco, żołądek mam ściśnięty. W holu widzę Carmichaela, ale nie potrafię powiedzieć, czy mnie zauważył. Jedyny człowiek, który mnie nie nienawidzi, a którego odepchnęłam. Przypomina mi się, jak Hamlet źle traktował Ofelię, która potem umarła, odeszła, podobnie jak Emma, jak wszyscy inni obecni dotąd w moim życiu. Widzę, że Beth rozmawia z Megan Corley i czuję, że muszę zagryźć wargi, bo zaraz się porzygam. Chodzę do szkoły od blisko trzech tygodni, a wcale nie robi się łatwiej. W przyszłym tygodniu – a właściwie za sześć dni – stanę przed sędzią. Widzę Jacoba i Brielle. Przyznaję się, że dręczyłam Emmę Putnam. Zgadzam się z zarzutami. Proszę o wybaczenie. Carmichael idzie teraz w moją stronę, ale tylko dlatego że musi dostać się do klasy po tej stronie holu. No, ale jest, kilka metrów bliżej; podchodzę do niego, jakby przyciągał mnie magnes ukryty w jego flanelowej koszuli. – Cześć, Carmichael – mówię. Kątem oka widzę, jak głowa Megan obraca się, ale nie będę się tym teraz przejmować. Carmichael patrzy na mnie, lecz się nie uśmiecha. Patrzy na mnie tak jak na początku lata, jakbym była obca.

– Ja tylko… – Ktoś na mnie wpada. Nie wiem, czy to specjalnie, czy nie, ale milknę. Uderzenie dosłownie zamyka mi usta, i dobrze. Dzięki temu mam kilka sekund na przemyślenie, zanim powiem coś głupiego. Sama nie wiem, co miałam zamiar powiedzieć, ale kiedy w końcu łapię oddech, udaje mi się wydusić: – Przepraszam. – Za co? – pyta Carmichael. Nie zimno, ale też nie ciepło. Letnio. – Za… no, wiesz, za to wszystko w sobotę. Za to, że musiałeś mnie odwieźć do domu. Naprawdę to doceniam. – Okay. – Okay. I… – Co jeszcze mam powiedzieć? – I chcę ci to wynagrodzić. Chcę… hm, może byśmy poszli na kawę? Jeszcze raz? Albo mogłabym… Ktoś uderza mnie w ramię i tym razem jestem pewna, że specjalnie. Robię krok w stronę ściany, by się osłonić, ale jednocześnie zostać na tyle blisko Carmichaela, żeby wiedział, że się staram, na tyle blisko, by się nie odwrócił i nie odszedł. – Wiesz, Sara, to nic wielkiego. Ktoś cię musiał podrzucić. Nie potrzebuję żadnej kawy. – I ma zamiar odejść, łapię go więc za nadgarstek, ten z tatuażem. – Proszę – mówię. Brzmię żałośnie, nie potrafię jednak się powstrzymać. – Nie mam nikogo innego. Nie chciałam być podła, ja po prostu… po prostu jestem przerażona… Łagodnie uwalnia swoją rękę. – Wiem – stwierdza. – Ale nie jestem tu po to, żeby ci poprawiać ogólne samopoczucie. Mam własne problemy. Spoglądam mu w oczy i w tym momencie chciałabym umrzeć. To jasne, że on ma własne problemy, przecież wiem. A może nie? To znaczy, niczyje problemy nie są tak trudne jak moje… a może jednak? Czeka jeszcze chwilę, ale ja nie wiem, co mam jeszcze powiedzieć. Nie wiem nawet, o co go tak naprawdę proszę, oprócz tego, żeby nie zostawiał mnie samej, nie opuszczał, kiedy już jestem taka samotna. – Muszę iść – mówi i odchodzi. Myliłam się. Nie kieruje się do swojej klasy, tylko do drzwi wejściowych. Dzwonek odzywa się ostatni raz, a ja nadal stoję w holu i patrzę, jak plecy Carmichaela stają się coraz mniejsze za szklanymi drzwiami szkoły, po czym znikają za zakrętem w kierunku stojaków na rowery. Nie mam pojęcia, dokąd on się wybiera. Nie znam go dobrze. A tak bardzo go potrzebuję. Ale on mnie nie. Muszę biec do klasy pana Bastowa; wślizguję się na swoje miejsce w ostatniej chwili, nie mogę złapać tchu. Nie wiem, ile jeszcze będę umiała żyć tak jak teraz, nie

mogąc wyluzować, oddychać, czuć się normalnie. – Bierze to od dosyć dawna – słyszę, jak mówi Estrella Santos. Zwraca się do Chrisa Blacka, z jakiegoś powodu wydaje mi się, że to o mnie. – Wszyscy wiedzieli, że on nic nie zrobił – mówi Chris. – Zniszczyli mu życie bez powodu. – Słyszałam, że na wiosnę idzie na uniwersytet – dodaje Estrella i wtedy orientuję się, że mówi o Dylanie. – Tak, ale baseball… – Chris potrząsa głową. – Jakie to głupie. Przecież to była jego dziewczyna. – Wiem, na pewno jest załamany. – Estrella także potrząsa głową, a jej koński ogon podskakuje. Zapadam się jeszcze bardziej na krześle. – On zawsze był taki słodki. W przeciwieństwie do nich – mówi Estrella. Spogląda przez ramię, a ja spuszczam wzrok. Rękoma obejmuję brzuch, ściskam go. Przypominam sobie, że śniadanie zostawiłam w samochodzie, nadal zawinięte w papier; prawdopodobnie roztapia się na desce rozdzielczej, a ja nawet nie mam czym wymiotować. W końcu w drzwiach pojawia się pan Bastow. Szum plastiku i papieru, „Proszę o spokój”. Ale ja już nie podnoszę oczu. Może jeśli przestanę się poruszać, w końcu całkiem zniknę.

Marzec W yglądasz super! Jezu, Sara, mówię ci to za każdym razem, kiedy dokądś idziemy! Możesz przestać? Po prostu… o Boże, przestań to robić! – Co? – puszczam włosy, które próbowałam związać w nieporządny węzeł na głowie i patrzę na Brielle. Prowadzi samochód, oczy ma utkwione w ciemnej drodze przed nami, a jedną ręką wymachuje mi histerycznie przed oczami. Odpycham ją i wrzeszczę: – No co? CO? – To! – krzyczy. – To upinanie włosów! Ciągle próbujesz i zawsze kończy się to katastrofą! Siedząca z tyłu Noelle śmieje się, a ja nie potrafię ukryć żałosnego, defensywnego tonu w swoim głosie, kiedy mówię: – Nie próbuję ciągle. Po prostu chciałam je odgarnąć na chwilę, ja… – Bez szans – upiera się Brielle. Wiem, że mnie podpuszcza, ale jednocześnie popisuje się przed Noelle, podkreślając, jaka jestem beznadziejna. Nic na to nie poradzę – jestem koszmarnie zdenerwowana. Denerwuję się za każdym razem, kiedy wiem, że zobaczę Dylana, zwłaszcza razem z Emmą. Chodzenie do szkoły jest jak występ na scenie: chciałabym, żeby mnie zobaczył, ale pocą mi się ręce, zasycha mi w ustach, to po prostu przerażające. Nie wiem. Czasami wydarcie się na niego albo Emmę, jak wtedy w McDonaldzie, poprawia mi nastrój. Ale potem, kiedy znowu mam go zobaczyć, jestem jedną wielką paniką. Brielle dotąd mnie rozumiała, ale już chyba przestała. Rozmawiają z Noelle o zielsku, które Jacob, czy jakiś jego kuzyn, mają podobno załatwić na dzisiejszy wieczór. Brielle zawsze chciała, żebym z nią zajarała, ale nigdy tego nie zrobiłam. No i teraz jestem zdenerwowana i czuję się jak piąte koło u wozu. Po prostu super. Jacob mieszka w starszej części miasta, gdzie domy nie są jakieś specjalnie okazałe, za to drzewa wysokie. Musimy zaparkować na ulicy, ale wygląda na to, że Jacob miał rację – będzie tylko kilka osób – a ja od razu zauważam SUV-a Dylana. A kiedy wchodzimy do środka, nie widzę nic i nikogo poza nim. Nigdy tu jeszcze nie byłam, więc można by pomyśleć, że przede wszystkim rzucą mi się w oczy wielkie zdjęcia Jacoba i jego siostry wiszące nad kominkiem – naprawdę obciachowo upozowane

obrazki z jakiegoś beznadziejnego atelier fotograficznego, zrobione kilka lat temu, kiedy Jacob czesał się na Biebera – ale ja widzę tylko Dylana, który siedzi na kanapie, rozmawia z Kyle’em i popija piwo. A potem podnosi wzrok, widzi mnie i się uśmiecha. Takim niewymuszonym uśmiechem: „Co słychać”. – Hej, wariatko – mówi Brielle za moimi plecami i stuka mnie w ramię. – Dasz nam przejść? Uzmysławiam sobie, że stanęłam w drzwiach, więc odskakuję z drogi jak jakaś niezdara. Jacob podchodzi do Noelle i ją całuje. Potem patrzy na nas i mówi: – Płaszcze do mojego pokoju, okay? – Czuję się dziwnie z nim w roli gospodarza domu. Wygląda całkiem spoko. – Chodźcie, pokażę wam, gdzie to – mówi Noelle. Idziemy za nią wąskim korytarzem; na ścianach wisi więcej rodzinnych fotografii. – To naprawdę obciach – mówi Brielle i pokazuje na kolejne nieostre zdjęcie Jacoba. – Nic mi nie mów – wtrąca Noelle. – Jego mama chce wynająć kogoś, żeby nam robił zdjęcia na balu na koniec roku. – Łeee… nie! – wykrzykuje Brielle. – No właśnie, ogarnij sobie iPhone’a, paniusiu – ciągnie Noelle, otwierając drzwi na końcu korytarza. Nie jestem zaskoczona, że ściany w pokoju Jacoba są oklejone plakatami z gołymi babami; można je kupić w każdej galerii handlowej. Jest ten naprawdę wiekowy z Pamelą Anderson ze Słonecznego patrolu i kilka zdjęć Rihanny, a potem muszę wbić oczy w podłogę, bo na ścianach istny festiwal cycków. Czekam, aż Brielle coś powie o tych plakatach, ale wygląda na to, że ją też to nie dziwi. A może uważa, że żarty z wystroju pokoiku Jacoba mogłyby zranić uczucia Noelle. Nagle przypominam sobie, jak wygląda pokój Dylana: wisi w nim kilka plakatów uniwersyteckiego futbolu, a reszta jest naprawdę gustownie urządzona przez jego mamę. Tutaj chyba nigdy nie była niczyja mama. I może nie powinna być. Rzucamy nasze płaszcze na łóżko – dobrze, że chociaż posłane pościelą z Green Bay Packers[5] – kiedy Noelle mówi: – Chcecie sobie zajarać? Można otworzyć okno, nie ma problemu. Brielle parzy na mnie, jakbyśmy już nie odbyły takiej rozmowy ze sto razy. – Chcesz? – pyta.

Nienawidzę znowu odmawiać, ale cieszę się, że zapytała – nadal czuję się pominięta, ale może odrobinę mniej, niżbym się czuła, gdyby mnie zignorowała. Przecząco potrząsam głową, kiedy Noelle dodaje: – To dobry towar, bardzo łagodny. – Nie, dzięki – mówię. Jacob i jakiś gość, którego nie znam, wchodzą do pokoju za moimi plecami. Od razu załapuję, że powinnam wyjść, więc wychodzę. Ledwo znajduję się za drzwiami, które tamten nowy za mną zamknął, słyszę, że wszyscy się śmieją. Wiem, że nie ze mnie. Albo prawie wiem. Brielle nie rozumie, dlaczego nie chcę palić zioła, czasami ja sama tego nie rozumiem. Myśl, że miałabym zostać w tym pokoju z nimi, wprawia mnie w piekielne przerażenie. A pobyt w tym domu, którego nie znam, z ludźmi, których też tak naprawdę nie znam – nawet kiedy jest tutaj Brielle – też jest straszny, czuję się okropnie samotna. Jakby mnie ktoś wywiózł do lasu i zostawił. Nocą. Brielle mówi, że to lepsze niż ćpanie leków na receptę, które biorą prawdziwe lamusy ze szkoły. Ale to wszystko mnie przerasta. Przyglądam się jednej z fotografii w korytarzu, retuszowanemu zdjęciu pięcio- czy sześcioletniego Jacoba z zabawką ciężarówką. Jedyne, co mogę zrobić, to wrócić do salonu, gdzie siedzą Dylan, Kyle i przyjaciółka Noelle, Amy. Nie znam Kyle’a zbyt dobrze, z Amy rozmawiałam może raz. A Dylana już nie znam. Przynajmniej nie ma Emmy. Biorę głęboki wdech i zmuszam się do wykonania kilku kroków po dywanowej wykładzinie. Pierwsze, co widzę po wejściu do salonu, to uśmiechającego się do mnie Dylana. Rozpiera mnie w piersi, jakby mnie ktoś nadmuchał, jedynie z powodu tego uśmiechu – skierowanego znowu do mnie po tak długim czasie. Niemal nie mogę tego znieść. Wyraźnie jest trochę wstawiony, ale mam to gdzieś. Kiedy poklepuje kanapę obok siebie w uniwersalnym geście, który znaczy: „Usiądź tutaj”, frunę nad podłogą i siadam. To niebezpieczne i seksowne; ja jestem niebezpieczna i seksowna. Nie szkodzi, że nie chciałam palić zioła przed sekundą – obecna Sara przyjmuje puszkę piwa od Kyle’a i uśmiecha się do Amy. – Ale jesteście słodcy – bełkocze Amy, uśmiechając się do mnie i Dylana. Może stara się być sarkastyczna, nie potrafię stwierdzić. Postanawiam nie przejmować się także i tym. – Dylan wygląda fajnie we wszystkim – mówię odważnie i – jak mi się wydaje – mądrze. Jakby głos Brielle wychodził z moich ust: – Po prostu ma taką twarz. – A co to ma znowu znaczyć? – pyta Dylan żartobliwie. – Co jest nie tak z moją

twarzą? – O to mi chodzi, głuptasie – mówię, szturchając go zaczepnie palcem w ramię. – Wszystko okay z twoją twarzą. To świetna twarz. Patrzę mu prosto w oczy i szczerzę się jak idiotka. Nigdy nie byłam taka luzacka, kiedy się naprawdę spotykaliśmy – nigdy tak nie mówiłam ani nie flirtowałam tak otwarcie. Z jakiegoś powodu czuję, że teraz mogę, teraz, kiedy nie jest już moim chłopakiem. Teraz, kiedy spotyka się z tą głupią zdzirą, dziewczyną, z której wszyscy się wyśmiewają. Wyświadczam mu przysługę. Ratuję go. Mógłby być ze mną, a nie z nią. Nie jest za późno. – Dokąd poszedł Tex? – Kyle pyta Amy. Domyślam się, że to ten drugi gość, którego widziałam w pokoju Jacoba, co potwierdza odpowiedź Amy. Przykłada tylko palce do ust, imitując palenie zioła, na co Kyle bąka: – Aha! – Gdzie jest Emma? – pytam Dylana cicho, żeby pozostali mnie nie słyszeli. Zachowuję obojętny wyraz twarzy, a przynajmniej staram się, ale na wszelki wypadek podnoszę puszkę z piwem i pociągam spory łyk. Jest zimne i ostre i od razu czuję gorąco rozlewające się aż do kolan. Piwo i uśmiech Dylana, jego ciało tuż obok mojego na kanapie… niebezpieczna kombinacja. Marszczy brwi i lekko potrząsa głową. – Jest… Nie wiem. Powiedziała, że ma szlaban czy coś w tym rodzaju. Zastanawiam się, czy została uziemiona z powodu tego, co zrobiłyśmy z Brielle, co powiedziałyśmy jej mamie. Z przerażeniem uświadamiam sobie, że Dylan może już wszystko wiedzieć – czy rodzice Emmy nie dzwonili do rodziców Jacoba? Ale po co by nas wtedy zapraszał? Jezu, Brielle niczego mi nie wyjaśniła. Muszę uważać. – Nie wierzysz jej? – pytam i pociągam piwo z puszki. – Raczej wierzę. Ale nie chciała powiedzieć mi dlaczego. Potakuję współczująco, a ulga zalewa mnie nawet szybciej niż piwny rausz. Dylan mocniej marszczy brwi. – Daj spokój, nic cię nie obchodzimy, ani ja, ani Emma – mówi. – Przecież jej nienawidzisz. Z jakiegoś powodu jego słowa przenikają mnie na wskroś. Gdybym próbowała zachować się jak zraniony szczeniak, to nie tędy droga – nagle w oczach mam łzy i muszę odchrząknąć, zanim jestem w stanie wykrztusić: – Ukradła mi chłopaka. Dylan patrzy na mnie bez słowa przez kilka sekund. Wygląda, jakby nigdy przedtem mnie nie widział, ale potem odwraca się i pije przez dłuższą chwilę. Podnosi się.

Myślę, że chce odejść, ale kiedy stoi, znowu odwraca się do mnie i wyciąga rękę. – Chcesz stąd iść? O cholera. Nigdy w życiu nie pragnęłam niczego bardziej.

# Znowu jesteśmy w samochodzie Dylana, wróciły dawne czasy, jest tak, jak powinno być. Nawet lepiej, bo ja się nie boję. Znam go, ufam mu. A on mnie potrzebuje. Teraz to ja przejmuję inicjatywę – zdejmuję bluzkę i nie mdleję, kiedy on zaczyna się szarpać z paskiem moich dżinsów. Nic mnie nie obchodzi, że nawet nie przestawiliśmy samochodu z ulicy przy domu Jacoba. Pozostałe domy są daleko, jest dużo drzew, jest leśnie i intymnie. A ja tak strasznie chcę tu być, chcę być blisko niego, pragnę tego bardziej niż czegokolwiek innego. Przedtem, nie wiem, chyba po prostu chciałam mieć chłopaka albo czuć, że on mnie lubi. Ale teraz, kiedy wiem, co to znaczy go stracić, nie mogę odpuścić. Nie odpuszczę. Nagle Dylan mnie odpycha. Leżę na tylnym siedzeniu, a on się unosi i patrzy na mnie. – To nie jest… Nie sądzę, żebyśmy… – Wszystko w porządku – mówię w panice. – Jest okay. Jego twarz przybiera wyraz, którego nie rozumiem. Nie chcę zrozumieć – jeśli ma wątpliwości, nie chcę o nich słyszeć. Przyciągam go do siebie i całuję. A potem uprawiam seks, drugi raz w swoim życiu, z tym perfekcyjnym, perfekcyjnym facetem. Jest świetny i mnie lubi. Tak naprawdę to nie odszedł. Wrócił. My wróciliśmy do siebie. Już po wszystkim Dylan się nie podnosi, a ja otaczam go ramionami. Nadal ma na sobie sweter, ale mnie to nie przeszkadza. To nawet urocze. Ciepłe. Potem obydwoje siadamy i doprowadzamy się do ładu. Mam ochotę się śmiać. Czuję się lepiej niż przez ostatnie sto lat. Jednak kiedy patrzę na Dylana, on wzrok ma ciągle spuszczony. I mówi: – Przepraszam. Chyba po prostu… nie wiem. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale znowu mnie zatyka. Co się dzieje? Co on chciałby usłyszeć? – Wszystko… w porządku – udaje mi się w końcu wykrztusić, chociaż sama nie

wiem, co to znaczy. Dlaczego on mnie przeprasza? Dylan potrząsa głową: – Emma naprawdę jest miłą osobą – mówi. Samo brzmienie jej imienia odbieram jak uderzenie pięścią prosto w brzuch, ale siedzę cicho i czekam, co jeszcze powie. – Tylko to takie trudne… Było jej ciężko. Nie tylko w Elmwood czy z wami. Chcę zwrócić uwagę, że Dylan nie za bardzo bronił Emmy przed walentynkami, ale nie był też taki złośliwy jak Jacob czy Tyler. Tak naprawdę to w ogóle nic nie zrobił. Odchrząkuję. Skoro mamy o tym rozmawiać, proszę bardzo. Zerwie z nią, oczywiście. Czyli mogę okazać odrobinę współczucia dla Emmy Putnam, chociaż raz. – Słyszałam, że chodzi na terapię – mówię. – Tak, chodzi. Ale to nie tak – dodaje. Spogląda na mnie, a jego oczy błagają mnie o zrozumienie, chociaż ja wyraźnie nie czaję. – W swojej dawnej szkole miała naprawdę pod górkę, więc jej rodzice pomyśleli, że to dobry pomysł, żeby przenieść ją do Elmwood. Czy to raczej jej mama tak pomyślała, to znaczy… nie wiem, ale zdaje się, że ojczym to prawdziwy kretyn. Nie potrafię powstrzymać się od prychnięcia. – Dobra, dobra. Chciałabym mieć takiego kretyńskiego ojczyma, który kupuje mi pieprzone audi, kiedy tylko chcę – mówię. I to prawda. Nie rozumiem, dlaczego połowa Elmwood obnosi się z jakimiś cierpieniami. Ja nie widziałam swojego prawdziwego ojca od jego ostatniej wizyty dzień po Bożym Narodzeniu, najgorszej ze wszystkich dotychczasowych. Chłopcom przyniósł jakieś sportowe rzeczy, a mnie wręczył niezapakowaną płytę Taylor Swift. Gapiłam się na to i nie byłam w stanie nawet spróbować mu wyjaśnić, jak bardzo jest to prezent na odwal się. Dylan przeczesuje sobie ręką włosy, a ja się zastanawiam, czy przypadkiem właśnie wszystkiego nie psuję. Emma jest w emocjonalnej rozsypce – ja za to na luzie, bez żadnych problemów. Jestem wolną od dramatów dziewczyną, z którą on chce być. Podciągam się szybko na siedzeniu i opieram głowę na jego ramieniu. – Przykro mi, że musiałeś się z tym wszystkim zmagać – mówię i biorę go za rękę. – Ale cieszę się, że teraz jest już lepiej. Czuję, że sztywnieje, jego ramię wysuwa się spod mojego policzka: – Hm, Saro, to… Odchylam się i uśmiecham, żeby zobaczył, jaka jestem szczęśliwa. Gdzieś na dnie żołądka czuję, że nadchodzi coś złego, jak wtedy, gdy uświadamiasz sobie, że zaraz puścisz pawia, cień mdłości, zanim naprawdę zaczniesz rzygać. Ale nie zwracam na to

uwagi. Czuję się świetnie. Wszystko jest spoko. – To była pomyłka – szepcze Dylan. – Naprawdę przepraszam. Mówi łagodnym, cichym głosem, ale w mojej głowie rozlega się wrzask. Nudności się nasilają. – Naprawdę… – zaczynam i nagle muszę się zamknąć. Głos odmawia mi posłuszeństwa – gardło mam ściśnięte, czuję w nim rzygi i łzy, i jakby cały stos gigantycznych, bolesnych gul – nie mogę wydobyć z siebie ani słowa. Przełykam ślinę raz za razem, a on nie patrzy mi w oczy. Kiedy wreszcie udaje mi się otworzyć usta, wydobywa się z nich zaledwie pisk, ponieważ braknie mi tchu, w końcu jednak wykrztuszam: – Co ty mówisz? – Strasznie mi przykro. – Dalej szepcze. Jest smutny. Ale mówi: – To się nie może więcej zdarzyć. Przepraszam. Nie jestem w stanie się ruszyć. Nie czuję rąk ani nóg, ani niczego w środku – nie jestem skostniała, bo przecież coś bym czuła. Jestem ociężała i zwiotczała. Brak mi słów. Nigdy więcej nie poczuję się dobrze. – Hej, odwiozę cię do domu, okay? – Dylan grzebie przez chwilę w kieszeni, po czym uderza się dłonią w czoło: – O kurczę, przecież kluczyki są w samochodzie! – Wydaje z siebie coś na kształt śmiechu i ogląda się na mnie, ale ja nadal się nie ruszam. Czuję się zbyt upokorzona, by mrugać, a co dopiero spojrzeć na niego i śmiać się z kluczyków. – No… dobra – mówi niepewnie. – Możesz… możesz zostać z tyłu, jeśli chcesz. Ja…hm… ja tylko… – Nie próbuje już nic wyjaśniać, tylko przesiada się na przednie siedzenie. Kiedy otwiera drzwi, zimne powietrze dostaje się do samochodu razem z zapachem wilgotnej ziemi. Pachnie wczesną wiosną, topniejącym śniegiem i lodem. To zapowiedź, że pewnego dnia słońce znowu się pokaże. Może się i pokaże, dla jakiejś innej dziewczyny. Dla takiej, która nie jest odwożona do domu jak przez szofera przez chłopaka, który jej nie kocha i nie potrzebuje. Dla bezproblemowej dziewczyny, która nikogo nie interesuje. Tej, która stara się być dobrą przyjaciółką, a po prostu nie jest wystarczająco dobra. Domyślam się, że słońce zaświeci nad śliczną główką Emmy Putnam, a jej cholernie trudne życie znowu będzie szczęśliwe. Już Dylan o to się postara. Ja jestem tylko dziewczyną na tylnym siedzeniu; łzy spływają mi po twarzy. Płaczę bez powodu, dla nikogo.

Wrzesień Chcę, żebyś robiła kolację raz w tygodniu. – Co? Dlaczego? Mam milion rzeczy na głowie! A poza tym nie wiem, jak… – Raz w tygodniu, Saro. Daj spokój. Przecież potrafisz, zawsze pomagasz mi przy kurczaku w pieczarkach. Albo mogłabyś przygotować chili, albo makaron z serem z pudełka. – Ale odżywczo. Mama przestaje siekać cebulę na desce i kieruje czubek noża na mnie. – Mówię poważnie. Przychodzisz do domu i znikasz w swoim pokoju. W ogóle cię nie widujemy. Rozumiem, że wkurza cię to… co się dzieje. – Nożem zakreśla w powietrzu kółko, a kiedy dociera do niej, że mierzy z broni do swojej jedynej córki, odkłada go ostrożnie na blat. – Mam mnóstwo roboty – upieram się. – W przyszłym tygodniu wszystko się skończy – mówi mama. – Wrócimy do normalności. Ale musisz nam w tym powrocie pomóc. – Przecież nie gotowałam do tej pory. – Tommy! – krzyczy mama przez ramię, nie zwracając na mnie uwagi. – Dosyć! Chodź z bratem na kolację. – A dlaczego oni nie muszą robić kolacji? – pytam. Wiem, że przeginam, ale trudno. Właśnie miałam zniknąć w swoim pokoju, dokładnie tak jak powiedziała mama. Przysięgam, że zwariuję, jeśli nie wyjdę z kuchni za dwie sekundy. – Też będą musieli. To część planu – odpowiada mama i wrzuca cebulę na gorącą, natłuszczoną patelnię. Cebula zaczyna parować i skwierczeć. – Tom! Nie słyszę cię! Bum! Bum! Bum! – Dobra, dobra – dobiega głos Tommy’ego. Nie widzimy go, ale słyszymy jego kroki na schodach z piwnicy, a potem przez parter na piętro. – Boże drogi, co te schody mu zawiniły? – mówi mama. Na jej twarzy pojawia się uśmiech i przez sekundę nie umiem sobie wyjaśnić, dlaczego to wygląda tak dziwnie.

A potem dociera do mnie – ona przestała się uśmiechać. Całkiem. – Pójdę po… – mówię i ruszam z miejsca, ale ona mnie zatrzymuje. – Ty zaraz nakryjesz do stołu. W jadalni. Wzdycham. – Okay – odpowiadam. Powrót do normalności. Cokolwiek to znaczy.

# Siedzę na łóżku i gapię się w notes od Teresy, kiedy ktoś nerwowo puka do drzwi, które zaraz się otwierają. – Co do… – zaczynam, spodziewając się jednego ze swoich braci. Ale to mama. – Mogę wejść? – pyta, czekając w otwartych drzwiach. Przebrała się w domowe ciuchy – spodnie do jogi i starą bluzę Huskersów. Podpięła włosy do góry i włożyła okulary, co zawsze ją odmładza. Kiedyś przychodziła do mojego pokoju zawsze o tej porze, żeby pogadać, po prostu spędzić babską chwilę pod koniec dnia. Oczywiście to już się nie zdarza. Musi chodzić o coś innego, bo kto ma teraz czas na babskie pogaduchy? Nie my. Nie dziewczyna, która zabiła Emmę Putnam, i jej mama. – Jasne, wejdź – mówię. Chowam notatnik za siebie, pod poduszkę, i przysuwam bliżej szkolny podręcznik, jakbym się uczyła… co to jest? Aha, historia Europy. Zajrzałam do niej może raz w życiu. Kiedy ją otwieram na przypadkowej stronie, słychać ten dźwięk, który wydają tylko nowe książki. Aż podskakuję. Otwiera się w połowie rozdziału o Holokauście. Makabryczne czarno-białe zdjęcie, z którego trzech skrajnie wychudzonych mężczyzn patrzy na mnie ogromnymi oczami. Zatrzaskuję podręcznik. Mama podchodzi do mojego biurka i patrzy na korkową tablicę, jak któregoś dnia Tommy. – Czy to Carmichael zrobił dla ciebie? – pyta, wskazując na jedną z płyt CD. Oczywiście tę z wyrytym napisem „Carmichael jest super”. To miał być taki żart, jeszcze wtedy, kiedy myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi, którzy ze sobą żartują. Czy po prostu przyjaciółmi. – Nie – mówię z nadzieją, że da temu spokój. Na szczęście tylko kiwa głową. – Posłuchaj – odzywa się i odwraca się w końcu, a potem podchodzi do mojego

łóżka. Waha się przez chwilę, bo cały materac jest zawalony książkami, leży też na nim mój plecak. Zrzucam podręczniki do angielskiego i fizyki na podłogę. Widzę, że mama wznosi oczy do nieba, ale siada na wolnej części łóżka i mówi dalej: – Rozmawiałam z Natalie o oświadczeniu, które piszesz. Nie odpowiadam ani nie potakuję. Wiem to wszystko albo przynajmniej się domyśliłam. – Powiedziała, że dasz jej to oświadczenie do przeczytania. – Chyba muszę, no nie? Jest w końcu moją prawniczką. – Jasne – mówi mama. – Czy… czy nie miałabyś nic przeciwko temu, żebym ja też przeczytała? Ona chce… co takiego? – Po co? – pytam, zbyt zaskoczona, by powiedzieć coś więcej. Wzrusza lekko ramionami, w identyczny sposób jak Alex. Jedna z tych przypadkowych, dziwacznych rodzinnych cech. Nawet po apokalipsie zombie będę wiedziała, z kim jestem spokrewniona przez samo to wzruszanie ramionami. – Przez ostatnie pół roku bez ustanku się zastanawiam… Po prostu chcę wiedzieć, co czujesz – mówi cicho. – Nie rozmawiasz ze mną. Widzę, że jej oczy wypełniają się łzami, nabieram więc powietrza, żeby coś powiedzieć… nie wiem co, jednak chyba coś powinnam? Ale ona łapie mnie szybko za rękę i trzyma w swojej miękkiej, zadbanej, nakremowanej dłoni, na której znajduje się srebrny pierścionek zamiast ślubnej obrączki. – Nie musisz nic mi mówić, Saro. Tak szybko dorastasz. Wiem, że masz swoje życie poza tym domem. I wiem, że wszystko jest takie… skomplikowane. – Spogląda na nasze ręce, ja też. Kształt naszych palców jest taki podobny i jednocześnie taki różny. Moje paznokcie pokryte łuszczącym się szarym lakierem i jej niemal niedostrzegalny, różowy, wykonany w domu manicure. Mój nadgarstek, a na nim gumowa, rozpadająca się opaska, na jej nadgarstku natomiast ciągle ten sam delikatny srebrno-złoty zegarek. Ten, który dostała od swojej mamy po maturze. Mam go chyba dostać po swojej. Zupełnie o tym zapomniałam. Kiedy byłam mała, wyobrażałam sobie, jak będę się cieszyć, kiedy w końcu mama da mi ten zegarek. Wyobrażałam sobie, że będę bardzo dorosła. Śliczna i pewna siebie. O dłoniach takich jak moja matka. – Wydawało mi się, że łatwiej ci będzie wyrazić, co czujesz, na piśmie, to wszystko. – Patrzy na mnie i się uśmiecha. Łzy zniknęły. – Pamiętam, że nienawidziłam rozmawiać ze swoją mamą, jak miałam siedemnaście, osiemnaście lat. Ona nic nie rozumiała. – Mama śmieje się, ja też się uśmiecham. Babcia jest całkiem spoko, chociaż nie widujemy jej zbyt często, odkąd przeniosła się do Nowego Meksyku kilka

lat temu. Mamie wyraźnie już nie jest trudno z nią rozmawiać – spędzają po trzy godziny tygodniowo, wisząc na telefonie, ale ja zawsze lubiłam słuchać takich historii. Jednak dzisiaj chyba nie będzie opowiadania historii. Mama puszcza moją rękę i prostuje się, patrząc na książki na podłodze. Podnosi je i mówi: – No więc, jeśli zechcesz mi pokazać, chętnie przeczytam. Ale oczywiście będę tam we wtorek, jak będziesz czytać. Kładzie książki z powrotem w nogach mojego łóżka i wstaje, żeby wyjść. Wciąż nic nie mówię. Dłoń mam ciągle ciepłą od jej dotyku. Nie zdawałam sobie sprawy, jak niewiele do niej powiedziałam tego lata, przez cały rok – wydawało mi się, że to ona się do mnie nie odzywa. Ale może było na odwrót. Może ja wszystko źle widzę, wszystko mi się przez cały czas miesza? Już przy drzwiach zatrzymuje się, odwraca, jakby słyszała moje myśli: – Ty wiesz, kochanie… wiesz, że cię kocham, prawda? Potakuję, nadal milcząc. – I jestem dumna, że to robisz. Nie jestem… nie podoba mi się to, co się stało. Nie podoba mi się to, co usłyszałam w biurze Natalie. Ale pamiętam liceum, jakie bywa brutalne. I znam Brielle. Ma silną osobowość. Przebywanie z nią jest ekscytujące. Wiem, że człowiek może po prostu zostać wciągnięty w to wszystko… Przełykam ślinę. Mama mówiła mi to już wcześniej, chociaż niezbyt często od – powiedzmy – dziewiątej klasy. Był moment, że nie chciała, żebym tyle czasu spędzała z Brielle, ale mniej więcej po roku czy jakoś tak dała spokój. Wtedy byłam zadowolona, że już nie psioczy na wpływ Brielle na mnie. Nie przypominam sobie jednak, żeby kiedykolwiek powiedziała to, co usłyszałam teraz: – Jestem po twojej stronie. Zawsze będę. Myśl, że kiedykolwiek chciałabyś się zabić – że mogłabyś zrobić to, co Emma… Nie wiem po prostu, jak mogłabym dalej żyć. Tak się cieszę, że to nie byłaś ty. Czuję się otumaniona, ale ona patrzy na mnie z taką intensywnością. Potakuję. – I cieszę się, że zgodziłaś się to zrobić, przemówić w sądzie. Bo bez względu na to, jak trudne to było dla nas, nie potrafię sobie wyobrazić, o ile gorsze to jest dla nich. Myślę, że gdybym była mamą Emmy, miałoby to dla mnie duże znaczenie. Zaciska usta, przekrzywiając je trochę na bok, jakby się zastanawiała, czy powiedzieć coś jeszcze. Ale nie mówi. Po prostu uśmiecha się smutno i zamyka za sobą drzwi. A ja siedzę, róg notatnika spod poduszki wbija mi się w plecy. Czeka.

# Następnego dnia wszyscy w szkole zastanawiają się, co się stanie w przyszłym tygodniu. Nagle wszyscy znają słowo „alokucja”, jakby przygotowywali się do jakiegoś testu czy coś. Wielu na głos wypowiada swoje zdanie na ten temat. „Nieprzychylne” stało się najważniejszym określeniem. „Powinnaś iść do więzienia na resztę życia” to dłuższa wersja opinii, która zdaje się dominować. W porze lunchu nadal nie widzę Carmichaela, chociaż szukam go wszędzie. Obawiam się, że opuścił cały dzień, ale kiedy wychodzę na dwór, żeby zjeść kanapkę w samochodzie – nie byłam w kafeterii przez cały rok – w końcu widzę go na rowerze. Biorę głęboki oddech i idę w jego stronę. – Cześć, to znowu ja – mówię i nie przejmuję się tym, że brzmię jak debilka. – Możemy pogadać? Patrzy na mnie tak, jakby miał zamiar odpiąć rower, ale prostuje się, odwraca do mnie i wkłada ręce do kieszeni dżinsów. – Jasne – mówi. – Zachowałam się jak ostatni dupek – stwierdzam. Cofam lekko ramiona, starając się wyglądać na wyższą, odważniejszą. Pewniejszą siebie. – Naprawdę przepraszam. – Okay – mówi. Przygląda mi się, jakby nie był pewny, co myśleć albo przynajmniej jeszcze nie zdecydował. – Może dałbyś się zaprosić na kolację w ten weekend – ciągnę. – To znaczy, jeśli ci to odpowiada. Ja… po prostu nie jestem pewna, gdzie będę w następny weekend. Więc ten najbliższy byłby dobry, jeśli możesz. Powoli kiwa głową, a twarz mu nieco łagodnieje. – Nie powiedziałam tego, żebyś mi współczuł. – Okay – powtarza. – Ale jeśli mi współczujesz na tyle, by powiedzieć „tak” i spotkać się ze mną, to super. W końcu zdarza się cud – uśmiecha się. Jestem taka szczęśliwa i czuję taką ulgę, że też uśmiecham się do niego, mam ochotę się roześmiać, ale się opanowuję. Carmichael robi krok w moją stronę i leciutko dotyka mojego nosa. Samym czubkiem palca, na sekundę, ale ten gest sprawia, że w głowie mi szumi, a serce łomocze. – Dzięki – mówi, z ręką ponownie w kieszeni.

– Nie ma za co – szepczę. Nadal stoimy za blisko siebie, zakręciło mi się w głowie od jego dotknięcia, jak wtedy, kiedy się ma zamknięte oczy, ale wie, że ktoś jest tuż obok. Pamiętam, że uczyłam się, na czym to polega, kiedyś na biologii, że to ma coś wspólnego z instynktem samozachowawczym czy coś takiego. Nie pamiętam dokładnie – to była kolejna lekcja spędzona razem z Brielle, więc przypominam sobie, że za każdym razem, kiedy zamknęłam oczy po tamtym dniu, ona dotykała ołówkiem mojego czoła albo machała mi ręką przed nosem i śmiała się histerycznie, kiedy podskakiwałam. Taka właśnie była Brielle. Tego właśnie chyba nikt nie rozumie – dokuczała ci, nawet jeśli cię lubiła. Zwłaszcza wtedy. A jeśli ktoś był dla niej wredny, albo dla któregoś z jej przyjaciół, kierowała swoją złośliwość na niego. Oczywiście w dużo mniej przyjemnej formie. Całkiem ostrej czasami. Ale – nagle dociera to do mnie tutaj, gdy tak stoję z Carmichaelem podczas przerwy, pośrodku niczego – że to był jej instynkt samozachowawczy. Ona tak sobie po prostu radzi. A ja bez niej sobie nie radzę. Ponieważ mój instynkt właśnie zanika. Przez Emmę Putnam nigdy więcej nie będę niewidzialna, choćbym nie wiem jak się starała. Z Brielle mogłam się stać dziewczyną roku, popularną i pewną siebie. Emma zmieniła mnie w dziewczynę podłą. Racja? Może nie? A może przyczyniła się do tego także Brielle? Sama z siebie nie byłabym taka wredna, prawda? Mrugam i znowu koncentruję wzrok na twarzy Carmichaela stojącego przede mną. Robi krok w tył i mówi: – Dobra, wpadnę w weekend. Ale może to ja powinienem cię gdzieś zabrać. Żeby było bardziej tradycyjnie. – Nie wyglądasz na zbytnio przywiązanego do tradycji – zauważam. Wzrusza ramionami i mówi: – Nie znasz mnie jeszcze tak dobrze. Policzki mnie palą i nagle żałuję, że nie poszłam do samochodu i nie odpuściłam. Nie wyobrażam sobie swojego życia po najbliższym tygodniu – po rozprawie sądowej, na której się pojawię i będę przemawiać. Nie mam pojęcia, jak życie będzie po tym wyglądało. Wiem, że będzie ugoda, ale jakaś cząstka mnie czuje, że sędzia wysłucha tego, co mam do powiedzenia, i oznajmi: – Nieważne, wsadźcie ją do więzienia. Może tak byłoby łatwiej. No bo, co ja tu robię? Zyskuję nowych przyjaciół? Próbuję stać się kimś, komu ludzie potrafią wybaczyć? Kimś, komu Carmichael potrafi wybaczyć? To byłby chyba dobry początek. Chyba właśnie to próbuję teraz zrobić. – Zdaje się, że mamy czas, prawda? – mówię w końcu. – Nadal mogę cię poznać.

Jeśli tego chcesz. To najbardziej stuknięta, najśmielsza rzecz, jaką kiedykolwiek powiedziałam chłopakowi. Wydaje mi się, że zaraz padnę na ziemię i umrę z zażenowania. – Tak, też tak myślę – odpowiada Carmichael. – No to przyjadę po ciebie w sobotę, tak? Zabiorę cię na ostatni posiłek. Uśmiecham się w reakcji na jego żart, na jego propozycję. – Okay – mówię. – No dobra. Muszę już iść – dodaje i pokazuje na rower. – Nie masz nic przeciwko temu? Kręcę głową i patrzę, jak zdejmuje zabezpieczenie z roweru i wyprowadza go ze stojaka. – To pa – rzuca i odjeżdża. Serce nadal mi się tłucze, praktycznie mnie kopie, ale czuję się spokojniejsza. Czuję się, jakbym czegoś dokonała. I dokładnie wtedy grupka dziewczyn, włącznie z Alison Stipe, przechodzi koło mnie. Podnoszę rękę, żeby pomachać do niej, ale widzę, że odwraca się do jednej z koleżanek. Lindsay jakiejś tam. Alison szepcze coś Lindsay, a ta ogląda się na mnie. Śmieją się obie. Ten dźwięk przyprawia mnie o dreszcze. Opuszczam głowę, patrzę na swoje buty; chciałabym mieć dłuższe włosy, żeby zakryły mi twarz. Nie wiem, co ze sobą zrobić. – Suka – syczy jedna z nich. Czuję się, jakbym dostała w policzek, ale nie podnoszę głowy i czekam, aż przejdą. Gdyby instynkt samozachowawczy był coś wart, uciekłabym stamtąd od razu. Jednak w liceum obowiązują inne prawa. A dla mnie jeszcze inne. Jeśli jesteś mną, po prostu stoisz bez ruchu, podczas gdy wilki krążą i się oblizują. Nawet jeśli jest jakieś życie po dniu rozprawy, nie sądzę, żebym dotrwała. Ale muszę. Nie mogę tak po prostu się poddać. Tak jak Emma. To nie jest odpowiedź. Z opuszczoną nadal głową odwracam się i idę do szkoły, do mojej szafki. Czuję spojrzenia, ale myślę o Carmichaelu, o tym, że poznam go lepiej. Bo on daje mi szansę. Za zasłoną włosów uśmiecham się, odrobinkę. Coś w tym przebłysku szczęścia wydaje się fałszywe, ale nie potrafię o tym myśleć. Trzymam się tego błysku, tego strzępu. Pozwalam sobie na odrobinę szczęścia. Nawet jeśli to boli.

Marzec OMG, wszystko cie ominelo. nie wyszłaś naprawdę z tym dupkiem Dylanem? odpisz mi głupia. ??? boże, co z toba? Emma WARIUJE Kyle mówi że się strasznie wsciekla na Dupka gdzie ty jesteś do cholery?

# Przewracam się na łóżku, nie zwracając uwagi na pięć milionów sygnałów mojej komórki. Dochodzi południe, a ja czuję się tak, jakbym była już na nogach praktycznie cały dzień – musiałam odwieźć Aleksa na trening, Tommy potrzebował pomocy przy makiecie na lekcję przyrody, mama posłała mnie do sklepu po banany, których zapomniała kupić – teraz wszyscy jedzą lunch, a ja uciekłam do swojego pokoju. Oczywiście łóżko jest nieposłane, więc tym łatwiej się do niego wślizguję. Nawet nie zdejmuję dżinsów. Domyślam się, że te sygnały to esemesy od Brielle. Trzeba było jej powiedzieć, dlaczego zniknęłam poprzedniego wieczoru, ale nieważne, nie powinna zostawiać mnie samej z Dylanem. Mam dość bycia obiektem jej „miłosiernych” działań. Czy raczej, tak jak makieta Tommy’ego, elementem jej naukowego projektu, z dziedziny socjologii. Starałam się robić to, co mi kazała, no i jak to się skończyło. Chcę tylko spać, ale za każdym razem, kiedy przychodzi kolejny esemes, zastanawiam się, co się stanie w szkole w poniedziałek. Jeśli w ogóle dam radę tam się dowlec.

Ja nie powiem nikomu, co się stało, to pewne, a i Dylan raczej nie chce, żeby ktokolwiek o tym wiedział. Wolałby, żeby to się nie zdarzyło, a przynajmniej nie ze mną. Czy jeszcze nie przespał się z Emmą? To dlatego chciał się przespać ze mną, tak? Nie wiem. Ale myślałam, że o to właśnie chodzi. Tak czy siak – co u diabła zrobiliśmy? Bez względu na to, co to było, teraz to tajemnica. Jeśli Dylan nie ma zamiaru zerwać z Emmą i być znowu ze mną, nie powie o tym nikomu. Zwłaszcza Emmie. Mam rację? Jeżeli powie Emmie, mam przechlapane. To ona jest dziwką, to z jej winy stało się to wszystko. Ale jeśli Dylan nie zechce od niej odejść, to ludzie pomyślą, że to ja jestem dziwką. Najświeższą, chronologicznie rzecz biorąc, czyli automatycznie to ja przegrywam. Boże, jakie to upokarzające. Nigdy nie wstanę z łóżka. Kiedy zaczęłam chodzić z Dylanem, podobało mi się, że ludzie nagle wiedzą, kim jestem, że mogę rozmawiać z chłopakami ze starszych klas i że są mili – no, dość mili – i nie czułam się już jak dodatek do Brielle, tylko bardziej jak naprawdę popularna dziewczyna, ta, która znajdzie się na stronach szkolnej kroniki na zdjęciach z ludźmi, którzy po prostu się bawią. Na tych zdjęciach są zawsze te same grupki, dzieciaki w skórzanych kurtkach, z błyszczącymi włosami, na tle wypasionych samochodów. Brielle czasami trafia na te strony, ale mnie udało się tylko otrzeć o nie w drugiej klasie: na jednej z fotografii jest połowa mojej głowy. Tuż obok uśmiechniętej twarzy Brielle, ale ucięta do połowy, bo było nas tam wtedy dużo, razem z Alison i kilkoma chłopakami, z którymi się kręciłyśmy jeszcze przed Robem, Dylanem i całą resztą. Dzięki temu, że byłam BFF Brielle, cieszyłam się większą popularnością, ale tak naprawdę nigdy nie byłam in. Wiadomo, że teraz, jak jest Facebook, to te kroniki nie są aż takie ważne. Ale szkolna kronika mojej mamy wciąż leży w piwnicy, a ona jest w niej gwiazdą. Kiedy byłam mała, czasami ją przeglądałam i wyobrażałam sobie, że to wszystko zdarzy się i mnie, że dorosnę i stanę się taką właśnie dziewczyną, cheerleaderką i ukochaną jakiegoś superfajnego chłopaka, i uśmiechniętą twarzą na czarno-białym kolażu zdjęć z dopiskiem Maturzyści rządzą czy coś w tym stylu. Tymczasem niedługo kończy się przedostatni rok liceum, a ja nie jestem ani cheerleaderką, ani niczyją dziewczyną, ani gwiazdą szkolnej kroniki. Nadal jestem tą samą Panną Nikt, którą Brielle wyciągnęła z niebytu w ósmej klasie. Kolejny sygnał. Super. Przeczytam tego przeklętego esemesa. Ewidentnie nigdy więcej nie pójdę do szkoły, mimo to jestem trochę ciekawa, co jest tak piekielnie pilne.

CO? Telefon znowu się odzywa, gdy czytam esemesa; podskakuję jak oparzona. To Brielle, tym razem dzwoni – wyskakuje jej zdjęcie z basenu z lata, to, które miała jako zdjęcie profilowe tak długo. Gapię się na nie przez sekundę, serce mi wali, a palec waha się nad klawiszem „odbierz”. Tuż obok znajduje się klawisz „odrzuć”. Może właśnie ten nacisnąć, zamiast „odbierz”? Czy to po prostu nie może zniknąć? – Cześć, Brie. – Jezu, Sara, gdzie ty się podziewałaś? Najpierw znikasz w ciemnościach nocy z księciem z bajki, a potem nie odbierasz telefonu? Padam na łóżko twarzą w poduszkę. – Uhm – bąkam. – No nie. To nie wystarczy, moja droga – odpowiada Brielle. – Dlaczego Kyle mi mówi, że Emmie totalnie odbiło? Gdzie poszłaś z tym Dupkiem? – Nigdzie. To znaczy odwiózł mnie do domu – wyjaśniam. – Nie mam pojęcia, dlaczego Emma dostała szału. To u niej raczej norma. Brielle wydaje ciche pszszsz – to jej wersja śmiechu. – Fakt – zgadza się. – I to jest szczęśliwy dzień tej królowej dramatu, bo dostała szlaban. Na zawsze. Jej mama chyba wreszcie zareagowała na naszą sugestię w kwestii Jacoba. Siadam prosto. – To Jacob też ma kłopoty? – Jezu, nie! Przecież byłaś u niego wczoraj wieczorem, tak czy nie? Mówiłam ci – wszyscy mają to gdzieś. Nieraz ktoś próbował rozmawiać z jego zwariowanymi rodzicami. Przy nich nawet moi wyglądają na normalnych. – To chyba dobrze, no nie? – Tak, to super, że Jacob dożyje kolejnego dnia, w którym będzie mógł pieprzyć nieletnie dziewczyny – mówi Brielle lekceważąco. Niemal widzę, jak macha ręką w powietrzu. – Ale, ale… Nadal mi nie powiedziałaś, co się stało. Pieprzyliście się? Pieprzyliście. Wróciliście do siebie, a Emma ucieknie ze wstydem do jakiegoś internatu dla panienek. W końcu. Gdybym tylko mogła jej przytaknąć. Jestem wściekła, że w jej ustach wszystko brzmi tak prosto. Wszystko jest dla niej takie łatwe – ma mnóstwo innych przyjaciół, mnóstwo forsy, jest ładna i bezproblemowa. Jak mogło mi się wydawać, że też mogę taka być?

– Nie – mówię w końcu. – Nic się nie zdarzyło. Po prostu odwiózł mnie do domu. – Ueeee – wrzeszczy Brielle. – Ueeee. Wiesz, co byłoby znacznie lepszą wersją? Pieprzenie. Chyba postaram się, żeby Dziwka Putnam usłyszała taką wersję zdarzeń. Pozwól mi… – jej głos się oddala i słyszę stukanie w klawiaturę. – Czekaj! Co robisz? – pytam, a przerażenie łapie mnie za gardło. – Suuuper… Dlaczego nie wpadłyśmy na to wcześniej. Nieważne, to jest genialne. Faktem jest, że ty i Dupek byliście razem wczoraj wieczorem, więc ona na pewno nam uwierzy. Zanurzam znowu twarz w poduszce. Wiem, co Brielle robi – może nie dokładnie, ale nie trzeba być geniuszem, żeby się domyślić, że właśnie rozpuszcza plotki. A może wysyła e-maila prosto do Emmy, kto wie. Wczoraj bym jej pomagała; wczoraj wymyśliłabym nawet jakąś historyjkę pasującą do tego, co zrobiłam wieczorem, tylko po to, żeby dopiec Emmie. Teraz jestem po prostu… zmęczona. – Okay. Przyjadę po ciebie o drugiej, dobra? Włóż coś słodkiego. – Dlaczego? – Nie przypominam sobie, żebym miała jakieś plany na dziś z Brielle. Myślałam, że po wczorajszej nocy będzie leczyć kaca albo prowadzać się z Noelle. Czuję nagły przypływ energii. Jak Brielle to robi? Wystarczy, że powie: „Przyjadę po ciebie”, a ja już zrywam się z łóżka i lecę do szafy. – Kurczę, no przecież mecz. Jezu, co jest z tobą dzisiaj? Czy Dupek coś ci wczoraj powiedział? – Nie – kłamię. Wiem, że nie mogę, ale nagle tak strasznie chciałabym powiedzieć jej o wszystkim. Ona powiedziałaby, że to super, ale jednocześnie nic by nie zrozumiała. A poza tym, to zbyt żenujące. Boże, jestem takim loserem! Otwieram szafę, no i oczywiście – nie mam co na siebie włożyć. – No to będziesz mogła mu powiedzieć: „Cześć”. A Emma odkryje, że wy znowu się spotykacie, i znowu odstawi pieprzone przedstawienie, a potem szkoła z internatem i koniec! La, la, la, la. Uśmiecham się słabo, kiedy Brielle wykrzykuje głośno: „Do zobaczenia!” i się rozłącza. Ale mój kiepski nastrój od razu wraca, jak tylko cichnie jej głos. Co sobie Dylan pomyśli, gdy zobaczy nas na meczu? Będzie wyglądało, że go prześladuję. Kiedy wyciągam swoje najlepsze dżinsy ze stosu rzeczy do prania na dnie szafy, do głowy przychodzi mi kilka możliwości. Mogłabym zabrać swoich braci; zadzwonić do Brielle i powiedzieć, że źle się czuję; wyjechać nagle do Meksyku – ale nie mogę. Nie mogę nawet przekonać samej siebie, że chcę zrobić którąś z tych rzeczy, ponieważ znam prawdę. Chcę zobaczyć Dylana. Chcę, żeby on zobaczył mnie. Nadal uważam, że

może wybrać mnie. A poza tym, a nuż Brielle ma rację. Może Emma się przeniesie. Może na resztę roku szkolnego wszystko wróci do normy, a ja będę na balu maturalnym Dylana, na jego zakończeniu szkoły. Na imprezach. W szkolnych kronikach. Może na imprezach w college’u w przyszłym roku… Nie szkodzi, że Dylan popełnił błąd, że przespał się z Emmą w walentynki. I chyba jeszcze kilka razy. Nie szkodzi, że teraz jest trochę zagubiony. Ciepło i siła, i podniecenie, które odczułam wczoraj wieczorem, musiały być prawdziwe, on też musiał to czuć. Dobrze nam razem, podobam mu się. Emma to tylko koszmarny epizod. I ma teraz kłopoty. Nie będzie jej z nami przez resztę weekendu – nie będzie na meczu. Usłyszy, że ja tam jestem, tak jak usłyszała, że odjechałam z Dylanem jego samochodem z wczorajszej imprezy. Zerwie z nim. Albo on zerwie z nią. Nieważne. Najważniejsze, żebym teraz znalazła ten kretyński sweter, i wszystko będzie dobrze. W końcu.

# – Nie spodziewałem się ciebie tutaj. – No tak. To znaczy Brielle się wybierała, a mnie naprawdę tego brakuje. Twoich meczów. Po prostu… no nie wiem. Sorry. Dylan wyciera włosy, jeszcze wilgotne po wyjściu spod prysznica. Brielle stoi trochę dalej na korytarzu i rozmawia z Marcusem, a ja opieram się o ścianę obok szatni, z której właśnie wyszedł Dylan. Mecz odbył się w hali katolickiego college’u w śródmieściu. Betonowe ściany pomalowano na oślepiające połączenie niebieskiego i żółtego. Wydaje mi się, że zezuję na Dylana – kiedy zmuszam się, by spojrzeć prosto na niego, ale niewiele to zmienia. Cała moja sztuka flirtowania z wczorajszego wieczoru gdzieś się ulotniła. Teraz jestem zwykłym natrętem, który nie ma nic do powiedzenia. Ale Dylan wzrusza ramionami i uśmiecha się nieznacznie. – Miło cię widzieć – mówi cicho. Spoglądam na niego z nadzieją. – Idziemy coś zjeść. Może zobaczymy się tam? Moje serce lekko podskakuje. Wiem, o jakiej restauracji mówi – to jedno z tych miejsc w starym stylu jak z filmu. W centrum jest kilka takich fajnych lokali, dzięki którym miasto wygląda jak prawdziwe, a to jest jeden z nich. Nie wiem, czemu się tak

podniecam restauracją, ale potakuję bardziej entuzjastycznie, niż powinnam i wstrzymuję oddech, aż… – Chcecie przyjść? – Tak! To znaczy… tylko powiem Brielle, okay? Milknę, a Dylan bierze torbę i odchodzi do grupy chłopaków. Nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. – Stara, zobacz to. – Nagle Brielle staje obok mnie i podtyka mi swoją komórkę – widzę swoje zdjęcie sprzed chwili, jak rozmawiam z Dylanem, cała uśmiechnięta. Brielle właśnie wrzuciła je na Facebooka. – Operacja Szkoła z Internatem rozpoczęta. – Wyłącza telefon i chowa go do kieszeni płaszcza. – Zaprosił cię na kolację czy co? – Tak – mówię i powstrzymuję się, by się nie roześmiać. – Idziemy? – Idziemy? Już tam jesteśmy! – Brielle obraca się i kieruje się do wyjścia, machając rękami. – Ale uchwyciłam idealne ujęcie! Jestem genialna!

# O drugiej nad ranem nadal siedzę w internecie i przeglądam zdjęcia z komórki, które Brielle umieściła na swoim i moim wallu oraz na profilu drużyny baseballowej. Ja z Dylanem w korytarzu, ja z Dylanem zaklinowani w restauracyjnym boksie (to zaaranżowała Brielle), ja z Dylanem w odlotowym sklepie muzycznym kilka przecznic od restauracji, ja z Dylanem w 7-Eleven kupujemy gumę do żucia. Powiększam zdjęcie z restauracji i przyglądam się naszym twarzom. Czy widać, że jesteśmy zakochani? Chyba każdy to widzi, no nie? Nie tylko ja? Włóczyliśmy się po mieście godzinami w zimnie, zaglądając do przypadkowych sklepów. Brielle bezceremonialnie zniknęła z Marcusem koło dziesiątej, a Dylan znowu zaproponował mi, że mnie podrzuci do domu. Byłam taka szczęśliwa, że zupełnie zapomniałam, że przez cały dzień nie zadzwoniłam do mamy, więc pewnie kiedy wrócę, nie obejdzie się bez awantury. Czyli szczęśliwa i zdenerwowana. Dlatego moja ostatnia przejażdżka samochodem Dylana nie obyła się bez stresu. Ale tego wieczoru wszystko było nowe. Nawet niespecjalnie rozmawialiśmy w czasie jazdy. A kiedy zatrzymał się przed moim domem, po prostu siedzieliśmy w samochodzie. Potem powiedział:

– Słuchaj, przepraszam za wszystko. – Ja też – rzuciłam. Odpięłam pas i spojrzałam na niego. Krótkie włosy ukrył pod wełnianą czapką, a jego długie rzęsy połyskiwały w świetle latarni wpadającym przez przednią szybę. Wzięłam głęboki oddech i przymknęłam oczy, wdychając zapach jego wody po goleniu. – Nie wiem, co robić. Ja cię naprawdę lubię. Gwałtownie otworzyłam oczy. – Ja też cię naprawdę lubię – słowa płynęły same. – Zawsze cię naprawdę lubiłam. Byłam pewna, że powiedziałam za dużo, ale wtedy Dylan nachylił się i mnie pocałował. Delikatnie i łagodnie. To było jak pocałunek pożegnalny. Tyle że ja odebrałam go bardziej jako powitalny, jako nowy początek. Odsunął się trochę, żebyśmy mogli się widzieć, i wziął oddech, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć. Jednak zanim się odezwał, wpadłam mu w słowo: – Nie możemy zacząć od nowa? Próbował coś mówić, ale ja nie potrafiłam już przestać: – Naprawdę cię przepraszam, za wszystko, co się stało przedtem. Uważam tylko, że Emma… moim zdaniem ona cię wykorzystuje. Ale jeśli chcesz, żebym była dla niej milsza, będę. Tak za tobą tęsknię. Umilkłam i przygryzłam wargę, próbując przełknąć wielką gulę w gardle. – Mnie też jest przykro… – zaczął, a potem umilkł. – W porządku – powiedziałam szybko. – Nie musisz mnie przepraszać, to bez znaczenia, wszystko jest okay. Świetnie się dzisiaj bawiłam. Dzięki za podwiezienie. – Udało mi się uśmiechnąć do niego znowu, a potem wyskoczyłam z auta i popędziłam do domu. Zamykam teraz oczy i odpycham od siebie ekran laptopa i wszystkie wspomnienia z dzisiejszego wieczora, z mamą pomstującą, że nie zadzwoniłam, i z całą cholerną robotą przy domu, którą mam wykonać jutro. Podnoszę powieki, dopiero gdy biorę do ręki komórkę. Nadal jest otwarta na esemesie, który dostałam od Dylana godzinę po tym, jak odjechał. „Też się świetnie bawiłem. Pogadamy jutro”. I znowu żołądek podchodzi mi do gardła, a potem wykonuje radosnego, nerwowego fikołka. Odwracam się ponownie do laptopa i widzę, że dostałam nowego e-maila. „Emma Putnam obserwuje cię na Twitterze!”

Co u… Boże, to żałosne. Czy teraz ona mnie prześladuje? Domyślam się, że po dzisiejszych postach Brielle Emma jest… no jaka? Nawet nie wiem. Klikam na link i mam już ją zablokować – nie bywam na Twitterze często, ale to jest trochę creepy – najpierw jednak postanawiam zobaczyć jej profil, z ciekawości. I widzę, że Emma także nie bywa na Twitterze zbyt często. A może wcale. To znaczy prawdziwa Emma. Zamiast jej zdjęcia jest fotografia świni. We wszystkich postach są zdjęcia, które Brielle zrobiła dzisiaj, z podpisami takimi jak: „Facet, którego ukradłam, woli miłe dziewczyny”. Wszystkie są otagowane #EmmaPutnamtoDZIWKA. Kurczę. Wiem, że Brielle stara się mi pomóc. Ale to… nie jest dobry moment. Dylan pomyśli, że to moja robota albo że przynajmniej o tym wiedziałam. A Brielle pewnie uważa, że to zabawne, jednak już przestało być zabawne. Pogarsza sprawę. Otwiera się okienko czatu. Oczywiście to Brie. #emmaputnamtodziwka, kurwa! Potrząsam głową i piszę: „Nie możesz tak. Dylan pomyśli, że to ja”. „Phi. Ale jesteś nudna”. I wyłącza się znowu. Patrzę na stronę Twittera i widzę, że pojawia się nowy post u Emmy. „Nie mam żadnych przyjaciół, buu, buu, bo #EmmaPutnamtoDZIWKA”. Fatalnie. Zamykam komputer i kładę go na podłodze koło łóżka, mając nadzieję, że Brie zaraz przestanie i to wszystko jakoś się rozmyje. Na razie idę spać. Będę śnić o Dylanie, o swoim życiu, które wreszcie wróciło na dobry tor.

Październik Zamówienie! Z dodatkowymi czipsami! – To dla mnie, dla mnie! – Okay, masz… Poczekaj, poleję sosem… – Nieee! Nie na naleśniki! – Nie chcesz sosu do swoich dodatkowych czipsów? – To są czipsy czekoladowe! – Ach tak. No dobra, skoro naprawdę tego chcesz… – Taaaato! Alex piszczy i śmieje się, jakby cofnął się o pięć lat. Wznoszę oczy do góry, na szczęście nikt mnie nie widzi – bo stoję jeszcze w przedpokoju, poza zasięgiem ich wzroku, a nie w kuchni ze wszystkimi. Miło słyszeć, jak Alex się śmieje, ale nawet gdy ich nie widzę, boli mnie bycie świadkiem poczynań ojca, który udaje dobrego tatusia. Trudno nawet tego słuchać. Słyszę, że odwrócił się do kuchenki. Kolejna porcja masła skwierczy na patelni, a łopatka drapie po jej dnie, po czym słyszę, jak tata mówi: – Tommy, ty jesteś człowiek sosowy, prawda? Od tego rosną włosy na klacie! Alex śmieje się jeszcze głośniej, ale Tommy tylko stwierdza: – Nie. Ja też zjem tylko zwykłe czipsy czekoladowe. Brzmi na trochę znudzonego. Tak jak ja. Chciałabym, żeby Tommy lubił tatę – naszego tatę – ale jakaś cząstka mnie jest zadowolona, że nie ja jedna dostrzegam w nim fałsz i że to wszystko za mało. Poza tym jest za wcześnie, żeby się tym zajmować. No i dziś jest sobota, w założeniu nasz dzień wolny. To znaczy wolny dla chłopców. Bo ja już praktycznie trzęsę się ze zdenerwowania z powodu swoich planów na ten ranek, które obejmują wyjątkowo rozrywkową wyprawę do biura Natalie. Kolejna łyżka ciasta naleśnikowego ląduje na patelni, masło skwierczy, a żołądek podchodzi mi do gardła. Czuję się tak, jakbym wypiła dziesięć filiżanek kawy czy coś w tym rodzaju. Chyba nie uda mi się tam wejść, żeby nie obrzygać wszystkich po kolei.

– Doug, ty wiesz, gdzie to jest, prawda? Na dźwięk głosu mamy podskakuję. Myślałam, że nadal jest na górze albo wyszła – gdziekolwiek, nie sądziłam, że jest na tym domowym naleśnikowym śniadanku z tatą. Jej ton jest podejrzanie przyjacielski. – Oczywiście. Byliśmy tam milion razy. Prawda, chłopaki? – Ta! – Alex bełkocze niewyraźnie, bo pewnie ma usta pełne jedzenia. Tommy się nie odzywa. W sumie nie musi – podczas naszych podróży do szkoły do perfekcji opanował sztukę wysługiwania się swoim bratem, który mówi za niego. Zauważyłam to już dawno, kiedy krótkie wizyty taty zaczęły mnie irytować, a nie cieszyć. – Julio, chcesz jeszcze? – słyszę, jak tata pyta mamę. Jego głos jest ostry – nie potrafią się do siebie odezwać, by nie brzmiało to jak niewyraźna groźba. – O Boże, nie. Ale dzięki, że się tym zająłeś – mówi mama, a potem słychać szczęk naczyń wstawianych do zlewu. Biorę głęboki oddech i zerkam zza framugi. Nie wiem, dlaczego nie jestem w stanie tam wejść, no, po prostu nie mogę. Jest bardzo dużo powodów, ale w tej chwili przede wszystkim nie wytrzymałabym kolejnej dyskusji o naleśnikach z kawałkami czekolady. Nie znoszę ich i nikt, zwłaszcza moi braciszkowie, nie potrafią zrozumieć dlaczego. A tata pomyślałby pewnie, że zachowuję się jak rozkapryszony bachor, żeby mu dopiec, jakbym żyła tylko po to, żeby psuć mu szyki w jego gównianych wysiłkach odgrywania Dobrego Ojca. Nie umiem wyjaśnić, że nie ma czego psuć, więc po co miałabym w ogóle próbować? A mama na pewno miałaby coś do powiedzenia na temat mojego dzisiejszego outfitu czy czegokolwiek. Od tamtego wieczoru w moim pokoju jest naprawdę w porządku, tyle że ma manię, która polega na tym, że tylko na mnie spojrzy i od razu znajduje coś, co jej zdaniem wymaga poprawienia. No, a we mnie przecież wszystko wymaga poprawienia. Nie wspominając o koszulce czy obciętych szortach. Nie mogę zajrzeć zbyt daleko w głąb kuchni, ale widzę mamę przy zlewie. Włosy ma związane z tyłu w luźny, ładny, ale weekendowy koński ogon. Jestem zaskoczona, bo ma na sobie dżinsy. Na ogół kiedy idziemy do Natalie, ubiera się w coś, co by włożyła do pracy. Oczywiście dżinsy są ładne, i bluzka też. Wtedy w pole widzenia wchodzi mi tata, niesie patelnię do zlewu. Ma na sobie płócienne spodnie i koszulkę polo, typowy sobotni strój nieobecnych ojców. Nawet nie wiedziałam, że dziś miał przyjść. Musiał pojawić się wczoraj wieczorem – jego włosy są nadal lekko wilgotne od prysznica. Moment, czy on tu nocuje? – Dziękuję – mówi mama do niego i wyjmuje mu patelnię z rąk, po czym dodaje ją do stosu naczyń, które potem wstawia do zmywarki. – I dzięki za śniadanie. To było

miłe. – Nie ma za co. Zawiozę chłopców na trening, a potem zobaczymy się u prawniczki. – Okay. Ale nie spiesz się. Zostań z nimi tak długo, jak będzie trzeba. Tommy ćwiczy dziś niedaleko od Aleksa, możesz więc zaglądać raz do jednego, raz do drugiego, a potem przywieźć ich do domu. Rozmawiają ze sobą, jakby nadal byli małżeństwem, jakby to był pierwszy lepszy weekend. Większość ludzi prawdopodobnie nie dosłyszałaby napięcia w ich głosach ani nie dostrzegłaby, że mama tak naprawdę nie patrzy na tatę. Mimo to dociera do mnie, o ile łatwiejsze byłoby ostatnie pół roku, gdybyśmy byli normalną rodziną. Nawet z rodzicami, którzy w sumie się nienawidzą. Żołądek znowu mi się wywraca jak złamany, na wpół usmażony naleśnik. Rzucam ostatnie spojrzenie na rodziców i niezauważona wycofuję się okrężną drogą do drzwi frontowych. Mam ze sobą kluczyki i torebkę. Domyślam się, że pojedziemy razem, mama i ja, ale moje auto stoi na podjeździe, a samochód taty go nie blokuje – zaparkował na ulicy. Jego potężny czarny wóz wygląda tak, jakby postanowiło z nami zamieszkać FBI czy coś w tym rodzaju. Skoro mogę swobodnie wyjechać, uznaję to za znak i nie zastanawiając się wiele, wsiadam do swojego samochodu. Nie chcę jechać prosto do Natalie – choćby dlatego że będę dużo za wcześnie – jednak czuję potrzebę, by gdzieś się ruszyć. Kiedy dojeżdżam do skrzyżowania ze sklepem Albertsons na rogu, w ułamku sekundy postanawiam skręcić. Nie spodziewałam się, że Dylan tam będzie, ale widzę jego samochód i błyskawicznie parkuję, nie dając sobie czasu na myślenie. W sklepie jest lodowato, jak zawsze. Na dworze temperatura spadła o piętnaście stopni – wczesny przedsmak tego, jak będzie wyglądała jesień, jeśli w ogóle będzie jej kilka dni przed zimą. Ale miejsca takie jak szkoły czy sklepy spożywcze potrzebują zawsze trochę czasu, żeby załapać i podkręcić ogrzewanie. Ja też nie załapałam – mój ratunkowy sweter leży w samochodzie. Od razu dostaję gęsiej skórki, jak tylko przechodzę przez automatyczne drzwi. Na widok Dylana gęsia skórka nie znika, to pewne. Stoi niedaleko i wyładowuje pudła z jabłkami, tyłem do mnie, przy jednym z pierwszych stoisk w dziale z warzywami i owocami. Nie widziałam go od dosyć dawna – w sensie poza śledzeniem go na fejsie – i chorobliwe podekscytowanie, z którym się obudziłam, jeszcze się nasila. Samo patrzenie na jego plecy, gdy pochyla się, otwiera kolejny karton, wyjmuje jabłka Granny Smith i kładzie je na stole, sprawia, że kręci mi się w głowie. Na dodatek dociera do mnie, że nie mam żadnego planu, żadnego pomysłu ani celu. Tak po prostu chciałam go zobaczyć? Ostatnie spojrzenie, zanim pójdzie do college’u,

co – jak zakładam – zrobi. Zacznie późno i albo przeniesie się do jakiegoś domu poza kampusem aż do wiosennego semestru, albo… Nie mam jednak szansy zdecydować, co zrobić. Bo on nagle się odwraca, spogląda na mnie, i to tak niespodziewanie, że przez ułamek sekundy zastanawiam się, czy przez przypadek nie wykrzyknęłam jego imienia. Patrzymy sobie prosto w oczy, ja trzęsę się w bluzce z krótkim rękawem, on stoi w swoim idiotycznym niebieskim fartuchu. Nie wygląda na zaskoczonego. Stoimy zbyt daleko od siebie, żeby móc rozmawiać, nie wydzierając się, wykręcam więc głowę trochę do tyłu w kierunku drzwi, przez które właśnie weszłam i próbuję poprosić go w ten sposób, żeby wyszedł na zewnątrz. Unosi brwi, może dlatego że na ogół spotykaliśmy się na tyłach sklepu, gdzie chowaliśmy się przed wszystkimi. Ale może on nie o tym myśli. Chyba nigdy tak naprawdę nie wiedziałam, co Dylan myśli. – Hej, stary! – woła do drugiego chłopaka w niebieskim fartuchu, który układa stos pudełek z jabłkami w karmelu kilka stołów dalej. – Zaraz wrócę. Tamten wygląda, jakby chciał zaprotestować, ale Dylan już idzie w moją stronę; rozwiązuje fartuch i przeczesuje ręką włosy. Ja stoję, a on przechodzi tuż obok mnie, a potem przez automatyczne drzwi. Odwracam się i idę za nim. No tak, na zewnątrz jest nadal zimno. Mama by powiedziała „rześko”. Dylan znajduje ławkę, na której można usiąść, jedną z tych, których pełno wokół Albertsonsa i pozostałych sklepów w pasażu handlowym. Przy końcu stoi przepełniona popielniczka. Biorąc to pod uwagę i zimno, mam ochotę zaproponować, żebyśmy poszli do mojego auta, w końcu jednak, trzęsąc się, siadam na ławce. – Co jest? – pyta bezbarwnym tonem. Miętosi fartuch w rękach, jeden luźny troczek dynda swobodnie, a on zwija materiał coraz ciaśniej i ciaśniej w kulkę. Nie pamiętam, co chciałam powiedzieć. Jeśli w ogóle coś chciałam. Wybieram więc prawdę, czy raczej jej część. – Po prostu chciałam cię zobaczyć – mówię mu. Nie patrzymy na siebie, gapimy się na parking albo na pety wgniecione w ziemię. – No to masz wyczucie – odpowiada. – Przenoszę się do Lincoln w przyszłym tygodniu. – Naprawdę? – jestem zdziwiona, że tak szybko. I – nagle – naprawdę rozczarowana. – No tak, razem z Robem i resztą; mają tam mieszkanie. – Aha. Brzmi nieźle. – Tak.

Milczymy przez chwilę i gapimy się przed siebie. – Czyli – mówi Dylan w końcu – macie sprawę. – Nam się nie udało tak jak tobie – odzywam się bez zastanowienia. – Ciebie już zupełnie zostawili w spokoju. Odwraca głowę bardzo szybko i nagle patrzymy sobie w oczy. Ale to jest straszne. Wygląda na wściekłego. Zdradzonego. – Ja nic nie zrobiłem – mówi. Myślę o tych chwilach latem, kiedy go odwiedzałam z drugiej strony tego samego budynku, o tamtych bezcelowych spotkaniach. Jakie to było fantastyczne, trzymać się razem w samym środku rozpadającego się świata – może nie aż fantastyczne, ale jakby koło ratunkowe na pieprzonym oceanie rzeczy absolutnie strasznych. I byliśmy razem. Niesłusznie oskarżeni, niewinni. A teraz z jego oczu czytam, że to wcale nie tak. On był niewinny, a ja… nie. – Czy ty mnie choć kiedyś lubiłeś? – pytam. – Daj spokój, Sara. Co to za pytanie? – Potrząsa głową, potem opiera się plecami o ławkę, głęboko wzdycha i znowu patrzy przed siebie. Fartuch wypada mu z rąk na kolana, jeden niebieski kłąb. – Nie wszystko dotyczy ciebie. – Wiem – mówię, ale mój żołądek znowu się skręca, a ból wprawia mnie w złość na tyle, że zaczynam się bronić. – Trochę jednak dotyczy. W sensie, ja też mam sprawę – albo zawieram ugodę czy cokolwiek – i ja byłam tą, którą ty… – Milknę, znowu nie wiem, co powiedzieć. Dylan jest niewinny. Albo przynajmniej nie zrobił niczego, co można by zapisać czarno na białym, co w zasadzie na jedno wychodzi. Milczymy przez długą chwilę, znowu gapiąc się przed siebie, jak w samochodzie, jakby widok przed nami miał znaczenie, jakby miał się zmienić. Ludzie przechodzą obok do sklepu, nie zwracają na nas uwagi. My na nich też nie. Dylan odzywa się w końcu: – Cieszę się, że nie będzie procesu. Byłoby naprawdę ciężko. – Nie powiem, żebym go chciała – mówię szczerze. – No tak, chodziło mi, no, wiesz, o rodziców Emmy. Dla nich to byłoby naprawdę ciężkie. Marszczę brwi. – Ale to oni chcieli procesu. Przecież to oni wszystko zaczęli. Odwraca się do mnie, wbija we mnie wzrok. Włosy urosły mu przez lato, ale chyba niedawno je ściął i ma za bardzo widoczne uszy. Na brodzie widać maleńkie skaleczenie po goleniu. Pachnie tą samą wodą, co zawsze – ostry, męski zapach

zmieszany z innym – po prostu z jego zapachem. Unosi się nieco na ławce, a jego ramiona są jak skrzydła drzwi, odgradzają mnie od wszystkiego. Chciałabym się o nie oprzeć. Nie mogę. Wyraźnie widzę jego twarz, jakby pierwszy raz. Tyle że dobrze wiem, że to nie pierwszy raz, ale ostatni. – Nikt tego nie chciał – mówi powoli, spokojnie. – Nikt. A potem wstaje i odchodzi.

Marzec Kiedy budzę się w niedzielny poranek – nie późno, jak bym chciała, ale kretyńsko wcześnie, jeszcze przed ósmą, bo nerwy mam nadal napięte – najpierw zerkam do internetu i widzę, że profil Emmy na Twitterze jest nadal czynny. Jest na nim mnóstwo postów typu: „Jestem żałosna”, mnóstwo obserwatorów i komentarzy. Kto jest tak aktywny w sieci w sobotnią noc? Wygląda na to, że wszyscy. A na fejsie grupa ludzi gada o tym, jaką fajną parą jesteśmy z Dylanem, o wiele lepszą niż on i Emma. Jest nawet kilka postów: „Tak trzymaj, bracie!”, chociaż nie mam pojęcia, co niby miałyby znaczyć. Że cieszą się, że do mnie wrócił (a przynajmniej, że wygląda tak, jakby wrócił)? A może uważają go za prawdziwego ogiera, że ma dwie dziewczyny jednocześnie? Wciąż jest weekend. Chłopcy mają jakieś treningi. Mama nadal jest na mnie wściekła za spóźnienie w piątek i za cały wczorajszy dzień i prawdopodobnie nie pozwoli mi nigdzie iść. Musi być jednak jakiś sposób, żebym zobaczyła Dylana jeszcze raz. Jeśli go zobaczę, wyjaśnię mu, że to nie ja to robię, że wszystko, co powiedziałam wczoraj, to prawda. Jeśli go zobaczę, możemy… Sama nie wiem. Po prostu chcę go zobaczyć. Więc kiedy brzęczy mój telefon, chwytam go, a serce podchodzi mi do gardła, bo jestem pewna, że to wiadomość od niego. Ale to Brielle. „SOS! U mnie w domu teraz!!!” Wiele można o niej powiedzieć, ale nie to, żeby nadużywała sygnału SOS. Dlatego wciągam sweter i dżinsy i pędzę na dół po schodach, zbierając siły na wyrzucenie z siebie morza kłamstw, żeby wydostać się z domu. Jeśli uda mi się wyjść i z nią spotkać, może zdążę także podjechać do domu Dylana. – To ty jesteś debil! – słyszę Aleksa, jak wykrzykuje, gdy wchodzę do kuchni. – Uważaj na język – odzywa się mama, ale głos ma zmęczony i nie brzmi zbyt groźnie. – Tak, debilu, język – podchwytuje Tommy.

– To ty zacząłeś! – piszczy Alex. – Fakt, to on – zgadza się mama. – A teraz nie wiem dlaczego, ale obaj maszerujecie do swoich pokojów. – Ale mamo… – próbuje protestować Tommy. Równocześnie Alex mówi: – Ale ja jeszcze nie zja… Mama upuszcza kubek po kawie do zlewu tak głośno, że obaj bracia milkną natychmiast. Dźwięk metalowego naczynia uderzającego o metalowy zlew jest ogłuszający i znacznie bardziej przerażający niż cokolwiek, co mogłaby powiedzieć. W totalnej ciszy moi braciszkowie wstają od stołu i wychodzą z kuchni. Alex robi do mnie wielkie oczy, ale Tommy uśmiecha się, jakby mówił: „Jest tylko twoja”. Stoję w drzwiach niezdecydowana, czy powinnam spróbować zdjąć kluczyki z haczyka przy tylnym wyjściu, czy raczej wycofać się do pokoju. Ale kiedy mama mnie widzi, mówi tylko: – Wstałaś. – Potem odwraca się do zlewu i zaczyna zmywać. Podchodzę powoli od drugiej strony blatu, między mamę i drzwi wyjściowe. – Tak – odpowiadam. – I właściwie muszę… wyjść. – Wskazuję nieporadnie na drzwi i czekam, aż zacznie na mnie wrzeszczeć. – Dobrze. Wróć około południa. Nie patrzy na mnie. Waham się i zastanawiam, co jest nie tak. Czy już nie jest na mnie wściekła za wczoraj? Powoli sięgam po swoje kluczyki, ostrożnie zdejmuję je z haczyka, żeby nie dzwoniły. Nie wiem, dlaczego to robię – woda głośno szumi w zlewie, a mama ciska naczynia do zmywarki, jakby były nietłukące (większość chyba jest; to zasługa dwóch małych chłopców w domu). Właściwie to jestem zaskoczona, że w ogóle ją słyszę, kiedy znowu się odzywa, bo jej głos jest cichy, jakby brakowało jej energii nawet na otworzenie ust. – Baw się dobrze. Nie wiem, co nam powiedzą o tobie na tym spotkaniu w środę, ale mogę się założyć, że przez długi czas jedyny powód, żeby jechać tym samochodem, to będzie po to, aby podwieźć gdzieś chłopców. Spoglądam na kluczyki w swojej dłoni, na klamkę w drzwiach, na całe swoje życie, które jest po ich drugiej stronie. Cholera. Zapomniałam o tym spotkaniu, o jej rozmowie z tatą przez telefon. To było trzy życia temu. – No, idź – dodaje. – Idź. Więc wychodzę.

# – Poczekaj. Najpierw usiądź. – I napij się kawy. – Tak! To jest news typu „Usiądź–i–napij–się–kawy”. – Można tu palić? To naprawdę wiadomość typu „Zapal sobie”. – Sara nie pali. Ale możemy wyjść na taras. – Brr… na dworze jest cholernie zimno. – Och, jakże mi przykro, wasza wysokość. – No jasne, że tak! Uspokój się i nie odmroź sobie tyłka. Brielle opiera się o kuchenną wyspę i zanosi się śmiechem, a Noelle też zgina się wpół na krześle. – Uspokój się i włóż sobie jakieś ciepłe rękawiczki! – krzyczy Brielle. – Uspokój się i co to do jasnej cholery ma niby znaczyć! – odpowiada jej Noelle. Ja stoję przy drugim końcu wyspy i usiłuję się śmiać – czy tylko uśmiechać – ale one i tak w ogóle nie zwracają na mnie uwagi. Są jeszcze w piżamach, czyli Noelle była tu całą noc. Brielle nie jest umalowana. Przeciera oczy, odwraca się do ekspresu do kawy i pyta: – Na czym stanęłyśmy? – Miałaś się uspokoić i przekazać Sarze dobrą nowinę! – pieje Noelle. – O mój Boże! – Brielle odkręca się do mnie twarzą. – Siedzisz? Błagam cię, tylko usiądź! Obchodzę wyspę do miejsca, gdzie Noelle siedzi na jednym z wysokich barowych krzeseł. Kuchnia Brielle jest ogromna, z dużym stołem i rozległą wyspą. Jedną ścianę zajmuje okno wychodzące na wielki taras, na którym też stoją stół, krzesła i barek obok dużego jacuzzi. Dalej kilometrami ciągnie się zadrzewiony teren – nie wiem, jak daleko; nie byłyśmy tam z Brielle od lat. Poranek jest szary, gałęzie zmoczył deszcz, rysują się czarnymi kreskami na płaskim, metalicznym niebie. Kiedy tu jechałam, przyszło mi do głowy, że w pogodzie jest coś złowieszczego, ale pewnie po prostu za bardzo się przejęłam esemesem od Brielle. Cokolwiek się dzieje, najwyraźniej jest komiczne. W każdym razie według niej i Noelle. Jaka byłam głupia, myśląc, że dowiem się pierwsza. – No dobra, przestań się już nadymać – mówi Brielle, jakby czytała w moich

myślach. Stawia przede mną ciężki kubek marki Le Creuset, a ja się pochylam i przyglądam podejrzanie lurowatej brązowej wodzie. – To ma być kawa? – pytam. Nie chcę nikogo obrażać, ale to coś wygląda fatalnie. – Zamknij się! – rzuca Brielle, a Noelle znowu wybucha śmiechem. – Mówiłam ci, że za mało nasypałaś! – piszczy. Jezu, zaczyna mnie już od tego boleć głowa. Brielle cofa się do ekspresu, wyjmuje dzbanek z kawą i wylewa wodnistą ciecz do zlewu. – Jak tak dalej pójdzie, to wywalą cię ze Starbucksa – stwierdza Noelle. – Nie mam tej roboty, głupia –uśmiecha się Brielle. – Hej, dziewczyny – mówię w końcu. – Wysłałyście mi SOS? O co chodzi? Obie patrzą na mnie tak, jakby mnie tam nie było, widza ich małego, jednoaktowego, kawowego spektaklu, którym mnie katowały przez dziesięć minut. Brielle uśmiecha się szerzej i mówi: – Aha, racja. Noelle popiskuje, podskakuje na krześle i klaszcze. Nigdy nie widziałam jej tak ożywionej. Chociaż ewidentnie nie jestem jej przyjaciółką, jak Brielle. – Mam dla ciebie jedno słowo – mówi Brielle. – Tyler. Przyglądam się jej przez minutę, a potem spoglądam na Noelle. Dlaczego one usiłują zrobić ze mnie idiotkę? Przecież i tak czuję się jak idiotka przez większą część tego dnia. Muszę wyglądać kretyńsko, bo Noelle dodaje: – Tyler Chang. – To już dwa słowa – stwierdza Brielle, ale nadal się uśmiecha. – I co z nim? – pytam. – Tyler i Emma – mówi Noelle. – Wczoraj wieczorem – dodaje Brielle. Jezu, w tym tempie nie dowiem się, co się dzieje, aż do lata. – No, wyduście wreszcie! – błagam. Patrzą na siebie i przez chwilę wydaje mi się, że znowu zaczną się śmiać z jakiegoś ich głupiego sekretnego żarciku, ale w końcu Brielle podchodzi do wyspy, opiera się o nią i patrzy na mnie cała podekscytowana. – Tyler i Emma pieprzyli się wczoraj wieczorem.

– W realu – dodaje Noelle. – To koniec Emmy dziwki. – Sajonara, dziweczko! – mówi Noelle. – Moment – o czym wy mówicie? – pytam i mrugam gorączkowo. – No, wiesz, Emma ma szlaban – zaczyna Brielle. – Wiem, wiem – przerywam jej. Ona jednak podnosi rękę i mówi: – Daj mi skończyć! Emma ma szlaban. Ale Tyler, jak zawsze dżentelmen, zobaczył twoje zdjęcia z Dylanem w sieci… – Swoją drogą, dzięki bardzo – mówię, ale ona rzuca mi tak wredne spojrzenie, że milknę i zaciskam usta. – Chcesz się dowiedzieć czy nie? – pyta Brielle. Jeszcze nie jest zła, ale wygląda na to, że za dwie sekundy już będzie. Szybko kiwam głową. – Okay. Tyler idzie do domu Emmy – wślizguje się tam jakoś czy co, nie wiem – i mówi jej o wszystkim, a potem idą na całość. – Na całość – wtrąca Noelle. Mam ochotę powiedzieć: „Dziękuję ci za to echo”, ale gryzę się w język. – A potem – i to jest totalnie najlepsze w tym wszystkim – Emma zadzwoniła do Dylana. – Co? Co takiego? – wykrzykuję tak zaskoczona, że nie potrafię dłużej zachować spokoju. – No tak! – mówi Brielle z triumfem. – Dziś rano! Albo wczoraj wieczorem, kto to wie? – Odwraca się do Noelle, ale ta tylko wzrusza ramionami. – W każdym razie czuła się tak winna, że mu powiedziała! Brielle odsuwa się od wyspy i spogląda na mnie, wyciągając przy tym ręce przed siebie, jakby podawała mi głowę Emmy na srebrnej tacy i czekała na moje podziękowanie. I chyba coś takiego właśnie się dzieje. – To… ja nie… – nie potrafię nic wykrztusić. To chyba dobrze, no nie? Brielle i Noelle ewidentnie uważają, że dobrze. No więc… dobrze. Tak? – Czyli już jest przeniesiona – mówi Noelle. – Rany boskie, przeniosą ją dwa razy – stwierdza Brielle. – Moment, jej rodzice o tym wiedzą? – pytam. – Hm, no raczej – mówi Brielle drwiąco. – Tyler powiedział Marcusowi, że jej

rodzice podobno przyłapali go, jak się stamtąd wymykał, no to wiedzą na pewno. Noelle potakuje, nadal udając echo Brielle. Zastanawiam się, co się stało z tą opanowaną dziewczyną z klasy maturalnej, która ledwo nas znała – no, ale to ona została tu wczoraj wieczorem, a nie ja. Przyglądam się Brielle i jej potarganym włosom, jej ulubionej bluzie z kapturem z Abercrombie. Nigdy nie robi kawy, kiedy ja spędzam u niej noc. Nic dziwnego, że to taka lura. – Oooo… mój… Bożeee… – odzywa się Noelle, a jej oczy robią się duże i okrągłe. – Co? – Brielle i ja pytamy jednocześnie. – Tyler ma osiemnaście lat – oznajmia z powagą. – Jaja sobie robisz – mówi Brielle i też szeroko otwiera oczy. – Totalnie nie. Miał urodziny mniej więcej miesiąc temu. Pamiętacie? Nagle sobie przypominam – to było mniej więcej tydzień przed walentynkami, wyraźnie musiałam zapomnieć. Kilkoro z nas udekorowało jego szafkę w szatni. Pamiętam, jak gadał, że pójdzie do Adult Emporium, tego sklepu na obrzeżach miasta, gdzie sprzedają pornosy i inne rzeczy. Chłopaki często planują sobie coś takiego na swoją osiemnastkę. Zawsze myślałam, że się nabijają. Ale w przypadku Tylera – i Jacoba też – to może wcale nie był żart. Brielle klaszcze w dłonie tylko raz, ale głośno. – Co za głupia suka! – wykrzykuje. – Mogłabym ją ucałować! – Nie próbuj nawet – odzywa się Noelle, marszcząc nos. – Mogłabyś załapać co najmniej opryszczkę. Brielle i Noelle przybijają piątkę. – A nie mówiłam? Wszystko się układa na koniec. Ta dziwka odwaliła za nas całą robotę! – Wygląda na to, że niejedną – mówię, a Brielle i Noelle niemal zapluwają się od śmiechu. Ale ja nie mam do tego serca. Mam ochotę wyjść – nagle chcę po prostu zobaczyć Dylana, upewnić się, że wszystko jest okay. To znaczy, chciałam zobaczyć Dylana od momentu, kiedy się obudziłam, ale teraz zaczyna mnie ogarniać panika. Czy to zmieniło sytuację? Czy on będzie… jaki? Chyba szczęśliwy? Bo teraz już nic innego nie ma znaczenia. Nieważne, co się stało w jego samochodzie w piątek ani te głupie posty, które Brielle wczoraj wrzuciła na stronę. Możemy po prostu być razem i nikomu nic do tego. Brielle coś mówi, Noelle się śmieje, ale ja ich już nie słyszę. Nerwowe drżenie z żołądka podchodzi mi do głowy, sprawia, że dźwięki są zamazane, jakby docierały do mnie z drugiego końca długiego tunelu.

– Muszę… iść – mówię, ale one w ogóle na mnie nie zwracają uwagi. Brielle idzie do lodówki i coś z niej wyjmuje, a kiedy się odwraca, widzę, że to butelka szampana. – Zrobimy sobie drinka! – rzuca, a Noelle wyjmuje kieliszki. Widzę, że trzyma tylko dwa. Ja i tak wstaję z krzesła i biorę swoje kluczyki. – Jadę poszukać Dylana – udaje mi się w końcu powiedzieć na tyle głośno, żeby mnie usłyszały, ale i żeby słowa dotarły też do moich uszu. Brielle unosi butelkę wysoko w górę. – Za odzyskanie twojego faceta! – krzyczy. – Zdrowie! – mówi Noelle i unosi dwa puste kieliszki. Wydaje mi się, że się do nich uśmiecham, choć nie mam pewności, czy rzeczywiście. Wiem tylko, że wracam do samochodu, wycofuję się z podjazdu i jadę z nadzieją, że kiedy znajdę Dylana, kiedy go zobaczę, kiedy mnie dotknie – może wtedy znowu będę mogła oddychać.

Październik Saro, jest za zimno na taki strój… – Pozwalasz jej się tak ubierać na wizytę w biurze prawnika? W jakimkolwiek biurze? – Ona ma siedemnaście lat, Doug. Wyluzuj. – Oboje wyluzujcie. Wszystko jest okay. Natalie widziała moje kolana już nieraz. – Tak naprawdę jest mi nadal zimno – znalazłam starą bluzę z kapturem w bagażniku swojego samochodu, ale nie miałam czasu wrócić do domu, dlatego wciąż jestem w szortach, które jak ta głupia włożyłam dziś rano. Ale dalej czuję się odrętwiała po rozmowie z Dylanem, więc w gruncie rzeczy wszystko mi jedno. – Jesteście! – wita nas Natalie w drzwiach. Choć raz wygląda na zorganizowaną. Zaprasza nas wszystkich do środka z szerokim uśmiechem, a ja z ulgą stwierdzam, że w jej biurze jest dużo cieplej niż w całym budynku. Ale wtedy uświadamiam sobie, że zimno odwracało do tej pory moją uwagę od fal panicznego strachu, od głuchego pomruku „ostatni raz, ostatni raz”. Ostatni raz w biurze Natalie, zanim… Ostatni raz zobaczę Dylana, zanim… Ostatni raz… – Proszę, siadajcie, świetnie, tak będzie dobrze – Natalie mówi trochę za głośno, wydaje się zaaferowana. Nie tylko ogrzewanie jest włączone, ktoś tu też posprzątał – możemy wszyscy usiąść przy stole, nie przekładając żadnych pudeł, a na dodatek na stoliku obok stoi ekspres do kawy. Natalie podchodzi do niego i napełnia dwie filiżanki dla moich rodziców, ja zaś staram się sobie przypomnieć, co zwykle leżało w tamtym miejscu. Stosy papierów chyba, jak wszędzie indziej. Normalnie. – Saro, ty nie pijesz kawy, prawda? – pyta wesoło. – Przez Starbucksa dzieciaki zaczynają coraz wcześniej i wcześniej… – Ostrożnie stawia filiżanki na stole, potem znowu się odwraca, żeby wziąć cukier i dzbanuszek z mlekiem. – Czasami… – zaczynam, ale mój tata mi przerywa. – Dzieciaki myślą, że piją kawę, a to jest raczej koktajl mleczny z odrobiną kofeiny – biadoli. Słyszałam to już przedtem. – Za sześć dolców sztuka – dodaje. – Robią podłe frappucino – mówi Natalie, uśmiechając się znowu szeroko.

Naciągam rękawy bluzy na dłonie i wsuwam je pod kolana. Natalie zwraca teraz swój uśmiech do mnie, a ja wiem, co zaraz nastąpi. – Saro, wydaje mi się, że nic od ciebie nie dostałam – udało ci się wysłać do mnie tego e-maila? – pyta, dokładnie jak się tego spodziewałam. Czuję, że mama i tata odwracają się do mnie, żeby zobaczyć, co odpowiem. – Jeszcze nie – mówię ledwie słyszalnym szeptem. Próbuję wziąć głębszy oddech, zanim dodaję: – Mogę wysłać to do pani… – To ważne, moja panno – mówi stanowczo mój tata. Nie pozwala mi dokończyć zdania. – Pani Natalie musi to zobaczyć długo przed sprawą. Jest naszym adwokatem i musi nam doradzić w tej kwestii. – Jakim „nam”? – pytam, ale tak cicho, że nikt mnie nie słyszy. – Wszystko w porządku, proszę pana. Jestem pewna, że Sara potrzebuje odrobinę więcej czasu, żeby odpowiednio sformułować to, co chce powiedzieć – mówi Natalie spokojnie. – To nie jest oczywiście oficjalne oświadczenie. Możemy popracować nad nim wszyscy, skoro tu jesteśmy – możemy zaczynać? Wstaje znowu od stołu i bierze stos dokumentów z biurka. Tata gapi się na mnie nadal z gniewnie ściągniętymi ustami. Nie muszę na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że jest zły i tylko czeka na jakiś pretekst, żeby się na mnie wydrzeć. Nie skończyłam oświadczenia. Bardzo bym chciała, ale to jest jak jakaś najgorsza praca domowa, której po prostu nie potrafię odrobić. Myślę o notatniku, który Teresa mi dała, wepchniętym pod łóżko. Dawno już dałam sobie spokój z próbami napisania tego odręcznie. Teraz istnieje tylko kilka słów w pliku na moim laptopie, który jest w domu. Słowa niczego nie naprawiają, niczego nie zmieniają, nic nie mówią. Nie naprawią tego, co się stało, tego, co tak totalnie źle poszło. Natalie wraca do stołu i uśmiecha się do mnie. – Może poszłabyś do salki konferencyjnej i popracowała nad listem, a ja w tym czasie porozmawiam z twoimi rodzicami. – Potrzebny mi laptop. Mama wznosi oczy do nieba. – Nie, niepotrzebny – stwierdza z irytacją. Natalie podaje mi notatnik, a tata z rozmachem rzuca długopis na stół przede mną. – No dobrze – mówię nadal szeptem. Biorę długopis, myśląc, co by takiego się stało, gdyby mi go zwyczajnie podał. Biorę też notatnik. Wszyscy ostatnio dają mi puste notatniki. – Po drugiej stronie korytarza jest salka, wiesz która – mówi Natalie. – Powinna

być pusta. Siedzę jeszcze przez moment i nie ruszam się z miejsca. – A nie mogę… – Urywam. – O co chodzi? – Natalie nie jest zniecierpliwiona, w odróżnieniu od mamy i taty, którzy siedzą na krzesłach jak na rozżarzonych węglach, cali nerwowi i dziwni. Jakby chcieli wyskoczyć z siebie do sądu w jednej chwili, żeby tylko to wreszcie się skończyło. – Może ktoś by to napisał, a ja tylko odczytam? – pytam w końcu. – Na przykład pani? Nie może mi pani po prostu powiedzieć, co mam mówić? – To wprawdzie nie jest obowiązkowe… – zaczyna Natalie, ale tata jej przerywa. – Wykluczone! – praktycznie krzyczy. – Jesteś winna wszystkim przeprosiny, moja panno, i masz zrobić to sama! Wybałuszam na niego oczy. Mama i Natalie też na niego patrzą, obserwują, jak jego klatka piersiowa wznosi się i opada w szybkim, furiackim oddechu. – Niedobrze mi się robi od tego twojego biadolenia! – ciągnie, a twarz mu gwałtownie czerwienieje. – Ty i ci twoi kumple, i… twoje żarciki – teraz dziewczyna nie żyje, a ty uniknęłaś procesu i więzienia o tyle… – Ona nie miała iść do więzienia – wtrąca mama spokojnie, ale tata zdaje się jej nie słyszeć. – Bądź odpowiedzialna, moja panno! – wrzeszczy na mnie. – Czas dorosnąć! Czy ty nie widzisz, że postępowałaś jak dziecko? Natalie podnosi rękę, próbuje go uspokoić – a on przechyla się nad stołem, jakby chciał mnie uderzyć albo sama już nie wiem… cisnąć stołem przez pokój czy coś w tym rodzaju. Zanim zdążyłam się zorientować, zrywam się z krzesła, trochę zataczam, ale wciąż trzymam długopis i papier. – To ty postępujesz jak dziecko! – wydzieram się na niego. – Nic nie wiesz! Nigdy cię tu nie ma! Żadnego z was! Zachowujecie się, jakbyście wiedzieli, co się stało, jakbyście wiedzieli, kim jestem czy co zrobiłam. Ale nie wiecie! Jestem wściekła, że po twarzy płyną mi łzy, i rozpaczliwie próbuję je obetrzeć, ale w rękach mam nadal kretyński długopis i notatnik, więc muszę wycierać wewnętrzną stroną nadgarstków, a to wcale nie działa. Mama i tata gapią się na mnie, Natalie też, chociaż nie widzę dokładnie wyrazu ich twarzy. Łzy zamazują wszystko. Głupie, dziecinne, nieodpowiedzialne łzy. Widzę, że tata znowu opiera się na swoim krześle i wyrzuca ręce do góry: – Nie potrafię tak pracować – mówi wciąż zły. – To śmieszne. Nie możesz kazać jej

zachowywać się przyzwoicie? – pyta mamę. A może Natalie. Ale żadna mu nie odpowiada. Udaje mi się wziąć głęboki oddech. Nie wiadomo dlaczego czuję się trochę spokojniejsza. Już nie piszczę, kiedy odzywam się znowu. I patrzę prosto w twarz taty. Już się go nie boję. – Może ja jestem dzieckiem, tato – mówię. – Pomyślałeś kiedyś o tym? Może wiedziałabym, jak dorosnąć, gdyby ktoś mnie tego uczył. Nie ma na to nic do powiedzenia. A nawet jeśli ma, ja jestem już za drzwiami, zanim on zdąży się odezwać.

# Myślę: „Po raz ostatni jestem u terapeutki Teresy”, i klapię na jej kozetkę. Jednak bardzo szybko się okazuje, że myliłam się co do tego „po raz ostatni”. – Już zarekomendowałam, żebyś nadal przychodziła do mnie, kiedy będziesz pod nadzorem kuratorskim – mówi Teresa, obracając długopis w ręku. – Albo do innego terapeuty, jeśli wolisz, ale byłoby mi miło cię widzieć, jeżeli jesteś zadowolona z tego, co robimy. – Ma srebrny pierścionek niemal na każdym palcu, a jej dzisiejszy szal to oślepiająca kipiel oranżu, czerwieni i żółci. Ciekawa jestem, czy też będę nosiła takie szale w wieku, powiedzmy, czterdziestu czy pięćdziesięciu lat? Czy tak musi być? – Okay – mówię. – Co prawda nie wiem, o czym będziemy rozmawiać, ale jasne, tak. – Och, chyba obie dobrze wiemy, że w liceum jest więcej tematów do rozmowy niż w jakimkolwiek innym okresie życia człowieka – stwierdza ze śmiechem. – Przecież ja nic nie robię. Zwłaszcza teraz. Nawet nie mam przyjaciół. – Czuję, że się czerwienię na myśl o Carmichaelu, ale na razie nie chcę nic mówić Teresie na ten temat. Spogląda na mnie w ten swój sposób, rzuca jedno z tych długich, badawczych spojrzeń. – Saro, czy do ciebie dociera, ile dorosłych problemów wzięłaś na siebie? Myślę o tym, co tata powiedział mi w biurze Natalie, i śmieję się krótko i gorzko. – Chyba nie – mówi Teresa. Potakuję. Już się nie śmieję, bo nie chcę jej wyjaśniać, dlaczego to, co powiedziała,

wydaje się ironiczne właśnie teraz. – Ma pani na myśli moich braci i takie tam? – pytam. – W gruncie rzeczy to wcale nie tak dużo. Po prostu ich wożę w różne miejsca. – Nadal mam na sobie bluzę, a teraz, kiedy moich rodziców tu nie ma, mogę naciągnąć ją sobie na kolana. Mama od razu by wrzasnęła, że ją rozciągam, a tata, że nie wolno opierać butów o kozetkę Teresy. Ale ja wiem, że ją to nie obchodzi. Poza tym bluza trochę podciąga moje kolana, tak więc bujam się na pupie i nie dotykam niczego. – Twoich braci, owszem – mówi Teresa. – Ale także relacje z twoimi rówieśnikami. Przyjaźń z Brielle. Seksualna relacja z Dylanem. To są bardzo trudne sytuacje. – Ja nie… to znaczy… wszyscy uprawiają seks – dukam zażenowana. – Nie wszyscy w liceum. Prycham. – No, ale powinni. Teresa przekrzywia głowę. – Rozumiem, że trudno ci to teraz dostrzec – mówi łagodnie – to jest jednak duży ciężar do wzięcia na siebie, do przetrawienia. Twoje emocje są bardzo dorosłe, a wszystkiego doświadczasz pierwszy raz. Wszystko to może być bardzo ciężkie. – Podnosi rękę z długopisem, odwraca dłoń, po czym opuszcza ją i podnosi, jakby trzymała coś ciężkiego, jakby oceniała ciężar tego czegoś. – To skomplikowane uczucia, złożone relacje dla kobiet nawet dwudziesto- czy trzydziestoletnich. A nawet starszych. Przechylam się odrobinę na bok, muszę wyjąć nogi spod bluzy i usiąść jak normalny człowiek. Dorosły. Który ma skomplikowane uczucia i relacje. – Jeśli to prawda – mówię do Teresy – to każdy w szkole potrzebuje terapeuty. Żartuję, lecz ona się nie śmieje, nawet nie uśmiecha. Unosi tylko jedno ramię i stwierdza: – Może rzeczywiście. Ale teraz to ty tutaj jesteś. Porozmawiajmy więc o tobie. Burczy mi w brzuchu. – Nie skończyłam tego listu, jeśli o to pani chodzi. Przechyla głowę na drugą stronę. – Dlaczego sądzisz, że o tym mówię? Moje oczy same wywracają się do góry – oczywiście wróciłyśmy do metody ciągłych pytań.

– Bo dziś jest sobota? – odpowiadam. – I właśnie byłam u prawniczki ze swoimi rodzicami i powinnam być gotowa, żeby pójść do sądu we wtorek? – A nie jesteś gotowa? – pyta Teresa. – Nie – odpowiadam z westchnieniem. – Chyba nigdy nie będę.

# Jadę do domu długą trasą. Bardzo długą. Jakimś cudem trafiam w okolice domów Emmy i Tylera, które, można uznać, są po drodze do mnie, o ile zależy mi na tym, żeby dotrzeć do siebie jak najpóźniej. Ale wygląda na to, że mój samochód jedzie, gdzie chce, jakby nadal był w stanie odnaleźć SUV-a Dylana. Kiedyś tak było. Skręcam w przecznicę Emmy i Tylera i od razu ostro hamuję. Reporterzy telewizyjni i ich wozy transmisyjne stoją wzdłuż chodnika. Nie mogłabym się tam przecisnąć, nawet gdybym chciała. Nie jesteśmy takim dużym miastem, by mieć aż tyle stacji telewizyjnych – więc wygląda na to, że są tam też ogólnokrajowi nadawcy. Super. Tylko kilka ekip w tej chwili coś nagrywa, nic się przecież nie dzieje. Dom Emmy stoi, jak zawsze, na końcu pochyłego trawnika, a rząd kolumn wzdłuż frontowej fasady wygląda surowo i godnie. Okolica jest na tyle stara, że rosną tu wysokie i potężne drzewa, z których zaczynają opadać liście. Ładnie – myślę, a potem przychodzi mi do głowy: to właśnie powiedzą w wiadomościach: Takie ładne miejsce. Kto by pomyślał, że coś takiego może się tu zdarzyć. Brrr! Po mojej lewej ręce jest podjazd, na którym nic nie stoi, wjeżdżam więc i wykręcam. Tym razem naprawdę kieruję się do domu.

# – Cześć. Ładnie wyglądasz. Patrzę na Carmichaela. – Ty też. Twoja koszula ma… kołnierzyk. Carmichael spogląda w dół na swoją koszulę. – Całkiem dobrze piorę – oznajmia skromnie.

Nie mogę się nie uśmiechnąć. Bo to prawda – ma na sobie zwykłą granatową rozpinaną koszulę, żaden szał. Ale to nie czarny T-shirt. A wygląda w niej fantastycznie, razem z czystymi, uczesanymi włosami i parą fajnych ciemnych dżinsów. Wieczorne słońce roztacza za nim promienie, a ja uzmysławiam sobie, że chyba pierwszy raz chłopak zajechał pod moje frontowe drzwi, żeby zabrać mnie gdzieś w sobotę wieczór. To nie było w stylu Dylana. Nigdy bym nie pomyślała, że jest w stylu Carmichaela, ale on ciągle mnie zaskakuje. Spoglądam na własny strój – sweter z moherowej wełny i dżinsy. Normalnie w takim outficie wyglądałabym dwa razy lepiej od Carmichaela, ale w tym momencie nie mam już takiej pewności. – Powinnam się przebrać? Powinnam – odpowiadam sobie i cofam się w głąb domu. – Nie – rzuca, ale ja już jestem na schodach. – Zaraz wracam! – wołam i pędzę do swojego pokoju. Gdzieś tam mam spódnicę i parę ładniejszych butów, i … I po raz pierwszy w życiu zdarza mi się iść po schodach, podczas gdy u ich stóp czeka chłopak i patrzy na mnie. To nie żaden bal ani nic w tym rodzaju, ale dobre i to. Nawet rozmawia z moją mamą i obydwoje uśmiechają się na mój widok. Jakby to był pierwszy lepszy normalny wieczór, jakby wolno mi było być zwykłą dziewczyną. Jest już zupełnie ciemno na dworze, kiedy Carmichael skręca w Harney Street i pilnie obserwuje rzędy samochodów w poszukiwaniu miejsca do zaparkowania. Jesteśmy w centrum i wszędzie kłębi się weekendowy tłum, jakiego nigdy dotąd nie widziałam. Fakt, ostatni raz byłam tutaj… – Hej, nie idziemy przypadkiem na kolację? – mówię szybko. – Nie. A co, chciałabyś? – pyta. Potrząsam głową, ale on nadal nie odrywa wzroku od pobocza ulicy. – Tak naprawdę nie warto się było stroić – dodaje. – Chcę iść… wszystko jedno gdzie. Jedzie za róg, a tam, jak za dotknięciem magicznej różdżki, ktoś właśnie zwalnia miejsce. – Super – mówi Carmichael albo o miejscu do parkowania, albo o tym, co ja powiedziałam. A może i o tym, i o tym. Tę część miasta zachowano w takim samym stanie, w jakim była w XIX wieku – z brukiem na ulicach i starymi ceglanymi magazynami. Powstały w nich butiki, sklepy i restauracje. Kiedy Carmichael prowadzi mnie do jednej z najfajniejszych włoskich knajpek, Vermicelli, czuję kolejną falę mdłości. To za piękne. Za dużo. Nie zasługuję na to. Moi rodzice chodzili do niej czasami, przy specjalnych okazjach – ja nigdy nie

byłam w środku. To takie miejsce, do którego poszłabym przed balem maturalnym z Dylanem. Oczywiście gdyby to mogło się zdarzyć. A teraz Carmichael otwiera mi drzwi i oto jestem. Sufity są wysokie i ciemne, na ceglanych murach tu i tam połyskują świece w lichtarzykach, a tylna ściana otwiera się na kuchnię z wielkim piecem opalanym drewnem. To wygląda jak piwnica w jakimś starym zamczysku. Romantycznie. – Może być? – pyta Carmichael. – Tak, jasne – odpowiadam. Hostessa sadza nas przy malutkim stoliku w głębi restauracji, dość blisko, żeby móc obserwować kuchnię, i podaje nam kartę dań o rozmiarach afisza. Spoglądam na Carmichaela; kusi mnie, żeby zażartować z tego, jaka jest ogromna, ale on już studiuje ją z poważną miną. Więc robię to samo i zanim przychodzi kelnerka, znajduję najtańszy makaron, który mogę zamówić. Nie rozmawiamy o Emmie ani o procesie, a właściwie nie rozmawiamy o niczym tak naprawdę. Wypytuję Carmichaela o różne rzeczy, starając się wypełnić swoją obietnicę, że poznam go lepiej. Opowiada mi o zawodach na bmx-ach, które ma w przyszłym tygodniu. I o swojej starszej siostrze, która chodzi do college’u w Denver. Pyta mnie o braci i gdzie zamierzam aplikować na studia. Jesteśmy w innym świecie, równoległym wszechświecie. Kiedy kelnerka pyta, czy chcemy deser, a Carmichael mówi, że nie, czuję się na tyle swobodnie, że pytam: – Dlaczego? Myślisz, że robię się gruba? – Oczywiście, że nie, ja nie… – Carmichael potrząsa głową, a do mnie dociera, że mój żarcik zwalił go z nóg, że go spłoszył. W końcu jednak śmieje się z przymusem i mówi: – Zjemy deser gdzie indziej. Na dworze się oziębiło. Kiedy wychodzimy z restauracji, Carmichael bierze mnie za rękę. Przez chwilę czuję się tak, jakby chciał mnie rozgrzać. To działa – fala gorąca zalewa całe moje ciało, po kark i po policzki. Prowadzi mnie do popularnej lodziarni, tej, gdzie mają lody włoskie, do których wrzucają takie słodycze, jakie tylko się chce. Ciągle mówi o niczym, jakby nic niezwykłego się nie działo. Cieszę się z każdej minuty. Cieszę się, że jestem kimś, kimś zwykłym. Uwielbiam to dzisiejsze uczucie – tak szczególne i tak normalne jednocześnie. Kiedy dochodzimy do drzwi lodziarni, ciągnę Carmichaela dalej, do parku, przy końcu rynku. Jest w nim mnóstwo ludzi, większość ławek jest zajętych, ale znajdujemy jedną wolną i siadamy. – Naprawdę świetnie się bawiłam – mówię mu.

– Okay – odpowiada. – Przykro mi, jest za zimno na lody. – Nie o to chodzi. Ja po prostu… to znaczy, dziękuję ci za to wszystko. Ale ty… ty nie wiesz… – milknę. Nadal trzymamy się za ręce, a ja nie potrafię spojrzeć w dół, przyznać, że moje palce są splecione z jego palcami. Nie potrafię też spojrzeć mu w twarz. – Wiem, wiem – mówi łagodnie, ja zaś tylko potrząsam głową. Czuję, jak łzy napływają mi do oczu, biorę głęboki oddech i połykam je. Mówię mu to: – Chcę tylko, żebyś wiedział… jeśli to jest początek czegoś, a nie wiem, czy jest, ale muszę ci powiedzieć… zrobiłam tyle strasznych rzeczy. – Wyrzucam z siebie słowa pospiesznie. – Zraniłam tylu ludzi. Ciągle myślę o tym, co zrobiła Emma… Uważam, że to było naprawdę egoistyczne. Nie rozumiem, dlaczego mam wziąć na siebie winę za coś, czego nigdy nie chciałam. Między nami zawisło milczenie. Ławka, na której siedzimy, stoi na szczycie niewielkiego wzniesienia górującego nad alejką wzdłuż potoku. Kilka osób, na randkach, tak jak my, spaceruje po niej, przechodzi przez mostki, przygląda się światłom miasta odbitym w wodzie. Nad nami niebo okryło się czystą, głęboką czernią z gwiazdami ledwo dostrzegalnymi za łuną śródmieścia. Kilka przecznic dalej na północ jest skatepark, dobiega nas cichy odgłos kółek toczących się po betonie, potem wybicie w powietrze, moment wstrzymania oddechu, dopóki znowu kółka nie dotkną ziemi i potoczą się dalej albo zatrzymają. W końcu łza spada na rękaw mojego swetra. Potem następna. Carmichael nadal milczy, ale ja ciągnę dalej: – Mówię o niej, o wszystkim, co jej powiedzieliśmy, od tak dawna. – Płuca mam ściśnięte, próbuję znowu oddychać, ale z trudem łapię powietrze. – Staram się wymyślić, jak… jak mam przeprosić. Muszę coś powiedzieć w sądzie, a przynajmniej spróbować. Dobrze, że dają mi mówić. Ale jak za to przeprosić? Wiem, co zrobiłam, wiem, że to było złe, niektóre rzeczy były naprawdę złe. Ale jak mam to teraz naprawić? Co ja mam… – Urywam, bo łzy płyną coraz szybciej, są takie gorące, że palą mnie w twarz. Carmichael bierze moją rękę i przyciska do ust. Ta eksplozja uczuć mnie odpręża, czuję, że się uspokajam i oddycham bardziej równomiernie. Płacz powoli słabnie. On nakrywa moje palce swoją drugą dłonią i trzyma je tak, w powietrzu, jak ofiarę. – Nie wiem, co ci doradzić – odzywa się w końcu. – Nie wiem, czy cokolwiek z tego, co teraz powiesz, może coś pomóc i naprawić. Ale też nie zaszkodzi. Masz szansę. Myślę, że Emma… – milknie na chwilę. – Ona nie dała sobie drugiej szansy, wiesz? Może uważała, że na nią nie zasługuje. A może myślała, że to niemożliwe? Patrzy w wodę, potem w niebo, ciągle trzymając moją dłoń w swoich rękach.

– Czy to ma sens? – pyta niemal szeptem. Nic nie mówię przez sekundę, minutę, rok. – Tak – mówię. – Ma.

Marzec „Joł, tu D. Dajesz”. – Hej, Dylan, to ja – Sara. Przepraszam, wysłałam ci kilka esemesów i tak sobie myślę… hm, pewnie jesteś zajęty, ale jeśli masz sekundę, możesz oddzwonić? Dzięki. Cześć. Naciskam klawisz koniec, siadam na kuchennym stołku i gapię się na swoją komórkę. Dylana nie było w domu. Nie odpowiedział na moje esemesy. Nie odbiera telefonu. Otchłań przerażenia w moim brzuchu staje się coraz większa i większa. To już prawdziwy Wielki Kanion. Sprawy nie mają się dobrze. Szwendam się po domu, żałując, że nie muszę nigdzie zawieźć Tommy’ego i Aleksa. Albo pokłócić się z mamą. Cokolwiek, byle odwrócić swoją uwagę od tego – całego kretyńskiego weekendu. Gdzie jest Dylan? Zrywa z Emmą? Wie o Tylerze? Zaczynam pisać esemesa do Brielle, ale przestaję. Idę do drzwi, biorę kluczyki do samochodu i znowu się cofam. Idę na górę. Otwieram laptop. Od razu wchodzę na profil Emmy Putnam na fejsie i piszę nowy komentarz. „Dlaczego jesteś taką dziwką?” Potem przechodzę do Tylera. „Miłej opryszczki, którą złapałeś wczoraj wieczór”. Węzeł w moim brzuchu zaciska się, ale czuję się lepiej. Przynajmniej coś robię. Wracam na profil Emmy. „Ustalmy jedno. Kradniesz mi chłopaka, a potem go ZDRADZASZ? No ładnie”. Klikam, czekam sekundę i dodaję: „Jak to jest być potworem?” Nagle pojawia się nowy wpis. Nie ode mnie. Od Brielle! „Słyszę, że pogoda jest ładna w mieście dziwek o tej porze roku”. Śmieję się głośno sama do siebie. Klikam na okienko komentarza pod postem

Brielle i piszę: „Ciepło sprzyja chorobom przekazywanym drogą płciową”. A potem jest wpis Noelle: „Kto pierdnął? Och, to tylko Emma”. Ktoś otagował imię Emmy. Pojawia się jeszcze Kyle. „Dzięki za pieprzenie wszystkich moich przyjaciół”. A potem: „Znowu muszę iść pod prysznic”. Cała czwórka wciąż pisze, starając się przebić nawzajem. Brielle umieszcza posty także na wallu Tylera. Otwiera też okienko czatu ze mną, ale używamy go głównie, by powiedzieć HAHAHAHA. Spoglądam w róg ekranu i widzę, że minęła już godzina, chociaż w ogóle się tego nie czuje. Nagle uświadamiam sobie, że Dylan nadal nie oddzwonił. Chyba wcale nie zadzwoni… to znaczy, przyrzekłam, że będę miła dla Emmy. Czyżby? Nawet tego nie pamiętam. I nic mnie to nie obchodzi. Dobra, niech on będzie z tą loserką. Pieprzyć ich oboje. To ja mam przyjaciół – a on i Tyler mogą bić się o to, kto będzie z dziewczyną, której wszyscy nienawidzą. Dziewczyną, która na pewno teraz zmieni szkołę – no, bo jak mogłaby wrócić do Elmwood po tym wszystkim? To mi nasuwa pewien pomysł i umieszczam ostatni komentarz na jej stronie. „Będziesz musiała przenieść się do Kanady. Spałaś już ze wszystkimi w Stanach”. Jakoś nie mogę się zmusić, żeby napisać słowo na „p”, ale myślę, że i tak nie jest źle. Na dole otwierają się drzwi do garażu, kończę więc i wyłączam komputer. Schodzę na dół lekka i wyluzowana. Wszystko jest w porządku. Gdybym tylko mogła przestać myśleć o Dylanie, czułabym się okay chociaż przez chwilę.

# Nie przysyła esemesa. Nie dzwoni. W poniedziałek zapominam o swojej nieśmiałości do facetów, podchodzę prosto z mostu do Jacoba i wypalam: – Gdzie jest Dylan? Widziałeś go? Jacob wzdryga się teatralnie, jakbym była jakąś wariatką, ale odpowiada: – Nie, stara. Słyszałem, że jest chory. W tym momencie Kyle właśnie podchodzi do szafki Jacoba i śmieje się głośno. – Taaa… chory, na pewno uwierzę. – Chory od zajmowania się pierdołami Emmy – mówię, a oni obaj patrzą na mnie

zaskoczeni. – No tak – odpowiada Jacob. – A Tyler jest? – pytam i teraz wyglądają na mniej zdziwionych, tylko jakby nie rozumieli, dlaczego wciąż zawracam im gitarę. – Chyba tak – rzuca Kyle. Jacob zatrzaskuje szafkę i wzrusza ramionami. – To nara – mówi i razem z Kyle’em odchodzą. Rozglądam się po holu i dostrzegam Brielle. Z Noelle oczywiście; przynajmniej ona macha do mnie, kiedy ruszam w ich stronę. – Co słychać – pyta, ale w gruncie rzeczy to nie jest pytanie. Odwracam się do Brielle i mówię: – Słyszałaś, że Dylan został dziś w domu, bo jest chory? Prycha, co przewidziałam, i ciągnie: – Jezu, a ty dalej o tym dupku? Serio, Sara, powinnaś już o nim zapomnieć. Noelle kiwa głową protekcjonalnie. Zaczynam coś mówić, chociaż zupełnie nie mam pojęcia, co powiedzieć, ale w tym momencie podchodzi do nas Alison Stipe i wypala: – Dziewczyny, to z ostatniego weekendu było megaśmieszne. Głupia Emma. – Taaa… nieważne, po prostu zabijałyśmy czas – mówi Brielle od niechcenia, jakby nic ją to nie obchodziło. – Słyszałam, że ją przeniosą – stwierdza Alison. – Naprawdę? – Jestem zdziwiona, że Brielle jeszcze tego nie wie. – Prawdę mówiąc, powinni – wtrąca Noelle. – Prawda? Kto u diabła chce jej tutaj? – Chyba Tyler – mówi Alison, a Brielle i Noelle wybuchają na to tak głośnym śmiechem, że Alison traci rezon, jakby żałowała, że w ogóle się odezwała. – Jezu, ten Tyler zrobił Dylanowi przysługę. A właściwie wszystkim – mówi Brielle. – Nie rozumiem, jak oni mogli nie zauważyć, jaką ona jest dziwką, ale teraz już wiedzą. Ale żeby Tyler chciał się pokazywać z Emmą teraz? Bardzo w to wątpię. Odzywa się dzwonek i Alison pędzi dalej. Macha nam, ale jakby z wyraźną ulgą. Noelle i Brielle przewracają oczami do siebie, a Brielle pyta: – Tylna klatka schodowa? – Okay. Będę za dziesięć minut – odpowiada Noelle. Czekam, że może mi wyjaśnią, o czym mówią, ale Brielle tylko unosi brwi.

– Nie martw się Dupkiem – mówi. – Nie sądzę, żeby Emma i on robili to naprawdę, więc jeśli zależy ci, żeby do ciebie wrócił, prawdopodobnie możesz być spokojna, że nie ma syfilisu. – Chyba że ty masz – rzuca Noelle i obie znowu wybuchają śmiechem. Uśmiecham się, jakbym też uważała to za zabawne, ale tak jak Alison cieszę się, że się od nich uwalniam, i idę do swojej klasy. Przez jedną szaloną sekundę przemyka mi przez głowę myśl, jak by to było nie przyjaźnić się więcej z Brielle – nie być obiektem takich żarcików ani ich najlepszą puentą. Nie, to szaleństwo. Brielle jest moją najlepszą przyjaciółką na zawsze. Super się bawimy, jesteśmy sobie takie bliskie. Patrzę, jak oddala się z Noelle, i mówię sobie, że to i tak nie zależy ode mnie. Jeśli Brielle chce z kimś być, to jest. A jeśli nie, idziesz do klasy sama. Nic specjalnego nie dzieje się do końca dnia. Tuż przed weuefem mijam na korytarzu dyrektorkę Schoen i przypominam sobie o spotkaniu, na które rodzice przychodzą w środę. Jezu, ciągle o tym zapominam. Ściska mnie w żołądku. Dlaczego nie pomyślałam, żeby też się dziś zwolnić? Wciąż czuję się chora. Emmy nie ma w sali gimnastycznej. Mam Brielle tylko dla siebie. Usiłujemy wywinąć się od grania w kosza. Okazuje się, że jeśli pójdzie się na sam koniec sali i udaje, że gra się we dwójkę, układając kosz z rąk, to można sobie tam stać i nikogo to nie obchodzi. Emmy nie ma też na historii. W końcu przychodzi mi do głowy, że może być z Dylanem. Nie pamiętam, kiedy widziałam ją ostatni raz, kiedy widziałam ich razem. Zaczyna mi się wydawać, że wszystko to, co wydarzyło się w weekend, było tylko snem. Tamta noc z Dylanem mogła równie dobrze zdarzyć się sto lat temu. Ale nadal boli. To akurat mam świeżo w pamięci. Odbieram chłopców po szkole i jedziemy znowu do Taco Bell, tym razem z najprawdziwszym banknotem dziesięciodolarowym, który dostałam od mamy rano. Kiedy docieramy do domu, słońce jeszcze nie zaszło, ale niebo zaróżowiło się i Tommy zatrzymuje się na minutę, żeby mu się przyjrzeć, gdy wysiadamy z auta. – Ładne, no nie? – pytam i opieram się o hondę obok niego. Alex puścił się już pędem do domu, podekscytowany, że pierwszy dorwie się do konsoli Wii. Tommy marszczy nos – chłopcy nienawidzą samego słowa „ładne”, a co dopiero mówić o pomyśle, że mogliby uważać, że coś takie jest… mimo to rzuca: – Taak… super. – Kiedyś myślałam, że taki zachód słońca przynosi szczęście – mówię. Zupełnie o tym zapomniałam, dopóki nie wypowiedziałam tych słów, ale to prawda – kiedy

byłam mała, postanowiłam, że różowy zachód słońca oznacza, że na przykład kucyk, którego chciałam na Gwiazdkę, naprawdę się pojawi. – Naprawdę? Szczęście? – pyta. – Och, nie wiem… Chyba to sobie wymyśliłam. Ale może. – Może – powtarza. Stoimy tak przez kilka minut, dopóki niebo nie zaczyna szarzeć i ciemnieć. Nic nie mówiąc, odwracamy się jednocześnie i idziemy do domu, gdzie jest ciepło i jasno i gdzie pachnie popcornem, który Alex włożył do mikrofali.

# Dowiaduję się następnego ranka. Wszyscy stoją przed szkołą, nikt nie wchodzi. Jest zimno i wietrznie, nie ma słońca. Wygląda na to, że cała szkoła stłoczyła się na chodniku. Przyjechałam sama, bo Brielle odmówiła dziś jazdy z moimi braćmi, więc zaraz po zaparkowaniu wyciągam komórkę i sprawdzam, czy nie dostałam od niej esemesa. Nic nie ma, co martwi mnie jeszcze bardziej. Kto wie, może był kolejny fałszywy alarm bombowy. Jak dawniej, kiedy to niby ten dziwaczny facet, Carmichael, go wywołał. Puścili nas wtedy do domu i tak naprawdę nic się nie stało. Mam nadzieję, że to właśnie to. Widzę, jak SUV Brielle wjeżdża od drugiej strony parkingu, czekam więc koło swojego samochodu, zakładając, że stanie obok mnie. Ale nie – wjeżdża w pierwsze puste miejsce, trochę krzywo. Ruszam w jej stronę. Wyskakują z auta ona i Noelle, obie wyglądają na spanikowane – chociaż nie wiem, może tak mi się tylko wydaje, bo sama już spanikowałam i dlatego w każdym widzę panikę. Kiedy jestem bliżej, macham do nich, one na pewno mnie widzą, ale nie odmachują. Spotykamy się w pół drogi, chyba koło jakiegoś czerwonego nissana. Myślę: Jaki ohydny samochód, a wtedy Brielle mówi: – Emma Putnam popełniła samobójstwo wczoraj wieczorem. A potem nie ma już nic.

#

Nie nic. Jest apel. Nie wpuszczają nas do szkoły – drzwi są zamknięte, dlatego wszyscy stoją na zewnątrz – aż do wpół do dziewiątej. Potem każą nam wejść do sali gimnastycznej, bo audytorium nie jest dość duże, aby wszyscy uczniowie mogli usiąść. Używają mnóstwa słów, takich jak „tragedia” i „doradcy”, i „przejść przez to”. Chcemy wam pomóc przejść przez to. – Co za głupia, głupia suka – mamrocze Brielle pod nosem. Słyszę ją tylko ja, dlatego nikt nie wie, dlaczego potakuję. Ale nie umiem jej nic odpowiedzieć. Po drugiej stronie sali, gdzieś na wysokości piątego rzędu na trybunach, widzę Dylana. Twarz ukrył w dłoniach. Nie wiem, czy płacze, ale ma spuszczoną głowę przez cały czas. Psycholog szkolny wstaje, żeby coś powiedzieć. Widziałam go tylko raz na spotkaniu na temat wyboru college’u, teraz zaczyna opowiadać o wzajemnym wspieraniu się i przechodzeniu przez trudny czas. Tak naprawdę go nie słucham. Obserwuję Dylana, więc widzę, kiedy się rusza – w końcu odejmuje ręce od oczu i wstaje. Przepycha się obok ludzi w rzędzie i schodzi po schodach po dwa stopnie naraz. Dźwignia blokująca na drzwiach sali gimnastycznej wydaje głośny pisk, kiedy on je mocno pcha, i wszyscy patrzą, jak drzwi zamykają się za nim. Są tak zrobione, żeby nie trzaskały, ale tak jest jeszcze gorzej. Zamykają się bardzo, bardzo długo. Na koniec słychać kliknięcie, a ja myślę: Dylan musi już być w swoim samochodzie. Albo gdzieś indziej, dokądkolwiek idzie. Myślę też: Nigdy więcej się do mnie nie odezwie. I to jest moja najsmutniejsza myśl tego dnia.

# Zwalniają nas po apelu. Brielle i Noelle idą do Brielle do domu, idę z nimi. Palą zielsko, ale ja nie. Dzwonią do Kyle’a i Jacoba, którzy niedługo przychodzą, a potem pojawia się Marcus i Brielle wyjmuje butelkę wódki z kredensu swoich rodziców. Wypijam trochę, ale nie jestem przyzwyczajona do wódki w środku dnia, więc kiedy idę po schodach na górę do łazienki Brielle, myślę sobie: Położę się na chwilę, a potem budzę się dwie godziny później, co jest totalnie obciachowe. Schodzę na dół, spodziewając się, że każdy będzie robił sobie ze mnie jaja, ale oni oglądają lokalne wiadomości i się śmieją. W telewizji mówią oczywiście tylko o Emmie, a ja nie wiem, co ich tak śmieszy. Słyszę, jak Jacob rzuca: „Każdy inny po prostu łyknąłby pigułki”, a Kyle dodaje: „Była za głupia, żeby się dowiedzieć, jakie trzeba wziąć. Pewnie

próbowałaby przedawkować zwykłą aspirynę”. Jest już wpół do trzeciej, idę więc do kuchni, biorę swoją torbę i wychodzę. Muszę jechać po braci i wracać do domu. Mama na pewno już o wszystkim słyszała. Nagle przypominam sobie o jutrzejszym spotkaniu w szkole – chyba odwołane, no nie? Czy tata mimo to przyjedzie? Raczej nie mam ochoty go widzieć. Nie chciałam iść na to spotkanie, ale… kurde! To miało być o Emmie, tak? No to… co teraz? Kiedy dojeżdżam do Pleasant Hill, prószy śnieg i obaj chłopcy nadbiegają od strony szkoły z rozłożonymi rękami, próbując go łapać. Jeden z kolegów Tommy’ego biegnie razem z nim i krzyczy: – Śnieg! Śnieg! Wykonują rytualną przepychankę o przednie siedzenie, w której zwycięża Tommy, a potem wpadają do auta. Alex wrzeszczy: – Jutro będzie pełno śniegu! – Jest marzec, głupku, nie ma szans, żeby spadło tyle śniegu – odpowiada Tommy, ale uśmiecha się, a jego policzki są czerwone od biegu i zimna. Zauważam, że się trzęsę, chociaż przez cały czas siedziałam w ciepłym samochodzie. Nagle przypominam sobie, że zapomniałam o lunchu. Wnętrze mojego żołądka jest zimne. Przyzwyczaiłam się, że jest zawsze spięty, skręcony, zestresowany. A teraz jest po prostu… pusty. Nie odzywam się do chłopców. Jadę do domu z nadzieją, że nie będę miała wypadku po drodze. Ręce mam tak zdrętwiałe, że nie czuję kierownicy. Prawdę mówiąc, nic nie czuję.

# Nie ulega wątpliwości, że mama już wie. Ledwie wchodzimy do domu, od razu wysyła Tommy’ego i Aleksa do ich pokoju na górę, mówiąc im, że zamówimy pizzę. Są niemal tak samo rozradowani tą perspektywą jak śniegiem; słyszymy, jak pędzą po schodach i wywrzaskują, co każdy chce mieć na swojej. Mama i ja tylko patrzymy na siebie. W końcu mama pyta: – Dobrze się czujesz? – Tak – odpowiadam. Czuję się tak, jakbym nie używała głosu przez cały dzień, bo teraz wydobywa się ze mnie strasznie chrapliwy. Chyba faktycznie nie mówiłam zbyt dużo, ale jestem okay.

– A inni? Brielle? I… o mój Boże, co z Dylanem? Wzruszam ramionami. – No tak – stwierdza mama. – Dla was wszystkich to trudne. Boże, nie mogę w to uwierzyć. Miała szesnaście lat… – Opada ciężko na jeden z kuchennych stołków i przez chwilę gapi się na blat bez słowa. Stoję obok i nie wiem, co robić. – Pójdę… – Muszę odchrząknąć, żeby oczyścić gardło. – Pójdę do swojego pokoju, dobrze? Wszystko mi jedno jaki rodzaj pizzy. I tak nie jestem głodna. Mama spogląda na mnie ze ściągniętą, zmartwioną twarzą. Wygląda z dziesięć lat starzej niż zwykle, ale tylko przytakuje. Więc idę.

# Następnego ranka przed szkołą stoją wozy transmisyjne. Po południu stoją przed moim domem. Pod koniec tygodnia wszyscy wiedzą, że Emma Putnam została w domu w poniedziałek, poczekała, aż rodzice pójdą do pracy i owinęła sobie na szyi długi przedłużacz. Drugi koniec przywiązała do odkrytej belki w garażu. I wszyscy wiedzą, że Emma Putnam nie zabiła się tak po prostu. Zabiła się z konkretnego powodu. A tym powodem była Brielle. Dylan. Kyle. Jacob. I ja.

# Zarzuty przeciwko nam przedstawia specjalny prokurator. To, co napisaliśmy na fejsie, już jest w wiadomościach. Płaczący rodzice Emmy w „Good Morning America” siedzą obok prawnika i mówią o dręczeniu córki i jej samobójstwie oraz jej „świetnie zapowiadającej się przyszłości, która została brutalnie unicestwiona”. Megan Corley w „Today” opowiada widzom, jak to „pewne dziewczyny” wymalowały słowo „DZIWKA” na szafce Emmy w walentynki. Oglądam to na komputerze w swoim pokoju i kiedy to słyszę, omal się dławię. A kiedy dziennikarz pyta, czy chodzi o dziewczyny, które mają „sprawę sądową”, i Megan przytakuje, rozdzieram się na całe gardło. Zrzucam laptop z łóżka i przez sekundę myślę – mam

nadzieję – że się popsuł, ale nie. Jedynie zatrzymał się obraz, a kretyńska, zapłakana gęba Megan gapi się na mnie z podłogi. Mama pojawia się w drzwiach mojego pokoju w dwie sekundy. – Mówiłam, żebyś przestała to oglądać – rzuca. – To wszystko same kłamstwa! – wrzeszczę, ale ona podnosi rękę, żeby mnie uciszyć. – Wystarczy! – krzyczy jeszcze głośniej. – Koniec z wiadomościami w tym domu! Wyłącz to, Saro. Nie żartuję! Zamykam laptopa, nie podnosząc go z podłogi. Patrzymy na siebie, a potem mama odwraca się, żeby wyjść. Nawet mi nie mówi, że czas do szkoły. Obie wiemy, że tam nie pójdę. Gdy tylko słyszę, że jej samochód odjeżdża, schodzę na dół i włączam telewizor. Z początku mam zamiar oglądać jakieś kreskówki czy coś w tym stylu, jednak przełączam kanał i znowu widzę twarz Emmy. Mama twierdzi, że sprawa stała się głośna w całym kraju, bo Emma była ładna, a jej rodzice są bogaci, ale ja wiem, że przez ten proces. „Bezprecedensowy, przeciwko znęcaniu się nad innymi w szkole”, jeden z najsurowszych, jakie kiedykolwiek zostały wytoczone nieletnim.

# Esemesuję do Brielle, żeby się dowiedzieć, czy nie poszłaby do centrum handlowego. Odpowiada mi po prostu: „Nie mogę gadać. Prawnicyyyy”. Nie mam pojęcia, co to znaczy. Znowu patrzę na ekran telewizora i widzę wszystkie nasze wpisy na Facebooku Emmy w dniu, w którym się zabiła. „Jak to jest być potworem?” Moje zdjęcie i nazwisko są nieostre, ale wiem, że to moje. Pod komentarzem są dwadzieścia dwa lajki, ale ludzie w telewizorze mówią właśnie o mnie, o tym, że dziewczyny bywają pasywno-agresywne czy jakoś tak. Nie wiem. Pojawia się psycholog dziecięcy. Nigdy go nie spotkałam, więc nie ma pojęcia, o czym mówi. – Zamknij się! – drę się na niego. – Zostaw mnie w spokoju! Ale oczywiście on mnie nie słyszy. Nikt mnie nie słyszy.

Październik Ładnie wyglądasz – mówi Alex. Na brodzie ma mleko, bo właśnie wepchnął sobie do ust ogromną łychę cheerios. Brzmi to jak „adnieygląda”, ale to miłe. Prawdopodobnie to najmilsze słowa, jakie dzisiaj usłyszę. – Dzięki, ziomeczku. – Patrzę na swoją granatową spódnicę i ciemnoczerwony sweter. Wyglądam, jakbym startowała w konkursie na przewodniczącą samorządu uczniowskiego, ale mój outfit odpowiada chyba zasadom, o których mówiła Natalie. Za pierwszym razem, kiedy poszliśmy do sądu, który tak naprawdę okazał się dziwaczną salą konferencyjną z siedzącą w niej sędzią, włożyłam jaskrawożółtą bluzkę. Myślałam, że Natalie mnie zabije, kiedy to zobaczyła. Chociaż tamtego dnia było gorąco, kazała mi włożyć szary sweter, który miała w samochodzie. Dziś jest zimno. Myślę, że mój strój mówi: „Traktuję to poważnie”. Siędzę przy stole z Aleksem i Tommym, ale nie jestem w stanie jeść. Sam widok, jak oni wciągają śniadanie, przyprawia mnie o mdłości. Gdybym tylko mogła wymiotować, choćby dwa razy rzadziej, niż mi się chce, pewnie czułabym się dużo lepiej. A może dużo gorzej. Nie wiem. Alex siorbie mleko prosto z miseczki, a ja odwracam wzrok w drugą stronę. – Na pewno masz wszystko, młody człowieku? Podskakuję na głos taty – zawsze mówi za głośno, za bardzo jak to on. W brzuchu znowu mi burczy. Widzę, że po drugiej stronie stołu Tommy też się spina, ale Alex szczerzy się do ojca, a usta ma nadal białe od mleka. – Cześć, tato! – mówi. – Przyjedziesz po mnie dzisiaj do szkoły? – Nie wiem, dziecko – odpowiada tata. Otwiera szafkę z kubkami, wali jednym z nich o blat, napełnia go kawą. Szafkę zostawia otwartą. – To może trochę potrwać. Zdaje mi się, że mama zorganizowała wam podwózkę. „To”. Kurczę się trochę w sobie. „To” już trochę trwa. Zawłaszczyło sobie całe moje życie. I zostanie ze mną na zawsze. – Ojej – mówi Alex zawiedziony. – Nie rozumiem, dlaczego my nie możemy też tam iść – zrzędzi Tommy.

Unoszę brew i spoglądam na niego, ale zanim otwieram usta, wtrąca się tata. – Nieee… zapewniam cię, że nie chciałbyś tam być – mówi. Opiera się o blat i popija kawę. Nadal na niego nie patrzę, ale czuję jego obecność, jego przytłaczający wzrost. Włożył ciemny garnitur. Wygląda złowrogo. – To nie będzie zabawne. – Wiem – odpowiada Tommy spokojnym, ale ciągle nieufnym tonem. – Wcale nie myślałem, że to będzie zabawne. Po prostu uważam, że powinniśmy tam być. – Jego oczy na moment spotykają mój wzrok, uśmiecham się do niego nieznacznie. – Dzięki – mówię mu, poruszając bezgłośnie ustami. Wzrusza ramieniem, jakby chciał powiedzieć: „Starałem się”. Moi braciszkowie właśnie dodali mi sił, żeby to przetrwać. Niestety tata ma rację: raczej nie chcieliby z nami iść. Słabo jednak, że zamiast nich idzie mój tata. I mama – wszystko jedno. Kiedy tata jest w pobliżu, ona staje się taka rozkojarzona. Na przykład teraz – jeszcze nie zeszła na dół. Co ona robi? – Gdzie jest ta wasza matka? – pyta tata, jakby czytał w moich myślach. Pewnie znowu chciał, żebyśmy myśleli, że to żarcik, ale w jego głosie jest furia. – Pójdę po nią – mówię, zadowolona, że mogę wyjść z kuchni i być z dala od niego choćby przez dwie minuty. Ale ledwo wstaję z krzesła, wchodzi mama. Ma na sobie ciemnoszary kostium i fioletową jedwabną bluzkę. Ten strój nosi zawsze, kiedy idzie na jakieś trudne spotkanie. Nie wiem, dlaczego to zapamiętałam, ale jakoś wryło mi się to w pamięć i teraz zaczynam się jeszcze bardziej denerwować. – No dobra, panowie – mówi do moich braci. – Maggie czeka na was przed domem. Przywiezie was też z powrotem. – Myślałam, że to ja ich zawiozę? – mówię zaskoczona. Naprawdę cieszyłam się na te dwadzieścia minut samotności między szkołą Tommy’ego a sądem. – Nie, poprosiłam M… Tata wcina się w wyjaśnienia mamy: – Nie ma mowy, żebyś pojawiła się tam sama. Jak by to wyglądało? Idziemy razem. Patrzę na mamę, a ona potwierdza skinieniem głowy. Razem. Dlaczego to nie daje mi żadnego wsparcia? Nie czuję go. Sposób, w jaki mówi o tym tata, sugeruje, że to raczej kara. I tak jest. Jazda do sądu trwa wieczność. Siedzę z tyłu w wynajętym przez tatę samochodzie, w rękach trzymam swoje oświadczenie. Złożona na pół kartka, ściśnięta w moich wilgotnych dłoniach. Nikt się nie odzywa. Na ulicach spory ruch, ale niewystarczający, żeby nas spowolnić. Jak na wieczność, w której czuję się uwięziona

w aucie, dojeżdżamy do sądu zbyt szybko. Wozy transmisyjne są wszędzie. Dziesiątki. Tata musi zwolnić i poczekać, aż policjant pokieruje ruchem samochodów, które przed nami wjeżdżają na parking. Reporter z kanału, który zawsze oglądamy, przebiega koło naszego auta. Przez ułamek sekundy podniecam się, jakbym właśnie zobaczyła celebrytę. A potem sobie przypominam. Boże, jak ja nienawidzę tych ułamków sekund. Chciałabym przestać zapominać, choćby na chwilę. To, że jestem przerażona i smutna, i zmęczona przez cały czas, jest wykańczające, ale znacznie gorzej, kiedy wydaje mi się, nawet przez mgnienie oka, że jest normalnie. Nawet przez tę krótką chwilę w sobotę wieczorem, kiedy Carmichael odwiózł mnie do domu i przycisnął swoje usta do moich, tak szybko i tak delikatnie. Zamykam oczy i przypominam to sobie, trzymam się tego. Rozmawialiśmy w niedzielę, a wczoraj widziałam go oczywiście w szkole. Oboje zachowywaliśmy się, jakby nic się nie stało. Ale w mroku samochodu jego taty, pod koniec takiej miłej, ale długiej nocy tamta chwila była doskonała. Odczułam ulgę. Samochód rusza skokiem do przodu i otwieram oczy. Tuż obok budynku jest wolne miejsce i tata przekłada dźwignię skrzyni biegów, żeby zaparkować. Wszyscy siedzimy bez ruchu przez moment, po czym, jak wcześniej ustaliliśmy, rodzice i ja otwieramy drzwi jednocześnie i poddajemy się fali hałasu. Szybko obchodzę auto dookoła, oni stają po moich bokach i idziemy, starając się nie biec, wśród tłumu wrzeszczących reporterów i oślepiających świateł. To ja jestem teraz tą dziewczyną. Tą dziewczyną, która idzie do sądu, nie patrząc w obiektywy. Nagle pojawia się Natalie, ale nie wiem nawet, w jaki sposób ją dostrzegłam, bo cały czas mam wzrok utkwiony w chodniku. Stopa, stopa, stopa. Nie potknij się. Ochrona otwiera przed nami drzwi, wpadamy do środka, gdzie połyka nas względna cisza budynku. Wciągam powietrze w płuca i dopiero teraz uświadamiam sobie, że cały czas wstrzymywałam oddech, ale nie przystaję. Natalie też nie, nadal idzie przed nami, wszyscy idziemy korytarzem, potem mijamy następny, a później widać ławkę, Natalie się zatrzymuje i odwraca do nas. – Okay! – mówi pogodnie. – To była ta trudna część. – Uśmiecha się do nas ciepło, ale my chyba nie wyglądamy, jakbyśmy jej wierzyli, bo dodaje: – Naprawdę. Odtąd wszystko będzie dobrze. Oczywiście nie unikniemy ich jeszcze po rozprawie, ale nie musimy z nimi rozmawiać. Zdecydowanie wam odradzam. Jutro się spotkamy i ustalimy kontakty z mediami, nie martwcie się, dziennikarze szybko przestaną się wami interesować. Za miesiąc nikt nie będzie pamiętał, jak się nazywacie. – Doskonale – mówi mój tata.

Mama kładzie mi rękę na ramieniu tak lekko, że niemal jej nie czuję. – Byłoby miło – bąka. Potakuję. Miło. Chyba dla nich. Ja muszę wrócić do szkoły. – A teraz czekamy – oznajmia Natalie. – Moja nowa stażystka będzie tu za chwilę, przyniesie nam kawę, jeśli macie ochotę. Usiądźcie. Saro, jesteś gotowa? Czy to twoje oświadczenie? Znowu potakuję, próbując oderwać palce od kartki. Pogniotła się okropnie. – Mam drugi egzemplarz, jeśli będziesz potrzebować – mówi Natalie trochę ciszej i współczująco. – Chcesz je omówić jeszcze raz? Tata wydaje ciężkie westchnienie, że niby mdli go od gadania o tym wszystkim, i opada na ławkę. Mama się waha. Wiem, że strasznie by chciała poznać to moje oświadczenie, którego nie dałam jej do przeczytania. Wiem, dlaczego się zawahała – bo chciałaby usłyszeć, jak mówię do Natalie: „Tak, pogadajmy o tym głupim kawałku papieru, który trzymam w ręku, chociaż zrobiłyśmy to już wczoraj”, ale ja nie odzywam się wcale, więc w końcu ona także siada. Teraz, kiedy ręka mamy zniknęła z mojego ramienia, obejmuje mnie Natalie. – Świetnie sobie poradziłaś – mówi. Przysuwając głowę do mojej, dodaje jeszcze ciszej: – Jestem z ciebie dumna. Wiem, że to nie było łatwe ani zabawne – w ogóle stało się inaczej, niż sobie wyobrażałaś. Ale naprawdę dzielnie to zniosłaś. I napisałaś doskonały list. Teraz już wszystko będzie lepiej, masz na to moje słowo. Patrzę w dół, na papier w swoich dłoniach. Nadal jest złożony, niezapisaną stroną do góry, ale litery przebijają przez biel kartki. Ciemna prawda, tuż po drugiej stronie cienkiej jak papier ściany. Potakuję znowu, ale tylko dlatego że oczekuje tego Natalie. Myślę, by powiedzieć jej „dziękuję” albo „doceniam pani pomoc” czy coś w tym stylu. To byłoby nawet szczere. Nie potrafię jednak zmusić się do mówienia. Patrzę na delikatny zarys tych wszystkich słów, które mam wypowiedzieć – już za moment – i myślę o tym, że nigdy nie będę zdolna ich cofnąć. Myślę o wszystkich tych rzeczach, które powiedziałam i napisałam, których już nie da się cofnąć. A teraz chcę tylko być cicho. Natalie puszcza mnie, podchodzę do ławki i siadam obok mamy. Obok rodziców. Kartka leży na moich kolanach. Czekam. Wszyscy po prostu… czekamy.

#

– Proszę usiąść. Odgłos krzeseł szurających po podłodze wypełnia salę. Ta część przypomina mi czasy, kiedy chodziłam z Brielle na msze, dawno temu w podstawówce, gdy jej rodzice jeszcze ją do tego zmuszali. Wstać, siadać, znowu wstać. Skupić się, kiedy wchodzi facet w todze. Lub tak jak w tym przypadku – facetka. Jest młodsza, niż oczekiwałam, i ładniejsza. Ma długie jasne włosy opadające swobodnie na ramiona. I uśmiecha się do każdego, jakby chciała, żebyśmy usiedli, zrelaksowali się i dobrze bawili. Jakby to w ogóle było możliwe. Żałuję, że nie dowiedziałam się od Natalie, jak to będzie wyglądało. Pytała mnie z milion razy, czy coś bym chciała wiedzieć o dzisiejszym dniu, ale ja zupełnie nie potrafiłam się na tym skupić. Teraz wszystko dzieje się z zaskoczenia – ładna sędzia, ładna sala. Tu jest całkiem inaczej niż w pierwszym miejscu, w którym byliśmy, żeby poznać zarzuty czy jak to się tam nazywa. To jest sala sądowa w filmowym stylu. Stara, drewniana. Połowę miejsca zajmują ławki (znowu jak w kościele) i jest niska drewniana barierka, a my jesteśmy po jej drugiej stronie, przy wielkim mahoniowym stole. To znaczy zakładam, że mahoniowym, bo pewności nie mam. Po obu stronach sali są wysokie okna, a sędzia siedzi w boksie, dokładnie jak można się było spodziewać. Obok niej jest miejsce dla świadków. My jednak nie będziemy musieli z niego korzystać. Między stołami umieszczono mównicę – jedyną rzecz, która tu nie pasuje. Spod niej wychodzą kable. Tutaj wszyscy będą przemawiać. Cały czas patrzę prosto przed siebie, na sędzię. Przegląda jakieś papiery, rozmawia z urzędnikiem sądowym. Po mojej lewej siedzi Jacob ze swoim prawnikiem i ktoś jeszcze, może drugi prawnik. Po prawej jest Natalie, a potem Brielle z własnym adwokatem. A po drugiej stronie mównicy rodzice Emmy i ich prawnicy. Za plecami słyszę pstrykanie aparatów i szum rozmów naszych rodziców, reporterów i Bóg wie kogo jeszcze. Wyobrażam sobie mamę i tatę siedzących razem w rzędzie za mną, trzymających moją kurtkę i torebkę. Jakbym poszła do toalety i zostawiła im je na chwilę. Sędzia patrzy na stół Putnamów. – Mecenasie? – mówi. I zaczyna się.

#

Wymieniają wszystkie zarzuty, a potem te, do których się przyznaliśmy, żeby mogli postawić nam pozostałe i zostawić nas w spokoju. To zajmuje ładnych parę minut, skoro jest nas troje, a ja – mimo zdenerwowania – odpływam od czasu do czasu. Ale potem wzywają Brielle na mównicę, żeby wygłosiła swoje oświadczenie, i wszystko znowu się wyostrza. Brielle wstaje razem ze swoim prawnikiem i w końcu odwracam głowę w jej stronę. I od razu tego żałuję. Wygląda, jakby to ona była prawniczką – włosy ma zaczesane gładko do tyłu, ubrana jest w ciemnogranatowy kostium z wąską spódnicą i w buty na obcasach. Można by jej dać lekko dwadzieścia pięć lat, a jej prawnikiem jest siwawy gość, który ewidentnie wygrał już milion spraw. Ma skórzany segregator, który otwiera na pulpicie, a kiedy wita sędzię, od razu widać, że zna ją nie od dzisiaj. Jakby od zawsze grywali w tenisa lub popijali szkocką w klubie prawników i sędziów czy czymś takim. Przemawia, a potem sędzia odczytuje zarzuty wobec Brielle, która kilkakrotnie mówi „tak”. I wtedy sędzia zwraca się do niej: – Jeśli przygotowałaś oświadczenie, możesz je teraz odczytać. Wszyscy wstrzymują oddech. Brielle bierze segregator swojego adwokata, przewraca stronę i lekko odchrząkuje. Kiedy zaczyna mówić, od razu rozpoznaję jej specjalny ton głosu „dla dorosłych”. Wydaje mi się, że nie słyszałam go od lat. Robię się jeszcze bardziej zdenerwowana – wiem, że to nie zawody i nie debata klasowa – nie jesteśmy z Brielle w tej samej drużynie. Jeśli to konkurs – wygra. Zawsze wygrywa. Ale chyba jest na to za późno. Obie jesteśmy tu po to, żeby przyznać, że przegrałyśmy. Poddajemy się. – Dziękuję, wysoki sądzie – zaczyna Brielle. Jak by to robiła codziennie. – Szanowni państwo Putnamowie, nie potrafię wyrazić swojego żalu. Nie znałam Emmy bardzo dobrze, ale była wspaniałą dziewczyną. Trudno mi sobie wyobrazić, co ta strata dla państwa znaczy. Zawsze będę żałować, że nie potrafiłam sprawić, by czuła się lepiej w naszej szkole, i na zawsze zachowam państwa w swoim sercu i modlitwie. Dziękuję. Na sali na chwilę zapada pełna zdumienia cisza, gdy prawnik Brielle zamyka segregator i zabiera go z mównicy, po czym prowadzi Brielle do naszego stołu. Powiedziała same słuszne rzeczy, ale… ale co? Dlaczego to tak źle zabrzmiało? Wtedy słyszę, jak mama Emmy ciężko i głęboko wzdycha. Szloch. Niemal natychmiast się uspokaja. Myślę sobie, okay, skoro Brielle doprowadziła ją do płaczu… to chyba powiedziała to, co trzeba. No, nie wiem, może tylko mi się tak wydaje, ale nie brzmiała, jak by jej było bardzo

przykro. Czy ja też tak będę brzmiała? Serce podchodzi mi do gardła; zastanawiam się, jak mi się uda zwymiotować i zemdleć w tej sali pełnej obcych ludzi, gdy sędzia wzywa Jacoba. Spanikowana spoglądam na Natalie, ale ona tylko poklepuje mnie po dłoniach, które mocno splotłam na kolanach. – Nie martw się – porusza bezdźwięcznie ustami. – Będzie dobrze. Jacob przechodzi przez tę samą procedurę, chociaż, jak już wiadomo, jemu postawiono mniej zarzutów niż Brielle i mnie. A Tyler – Boże, całkiem o nim zapomniałam. Ma oddzielną sprawę, wiem, że też poszedł na ugodę. Zamykam oczy, kiedy prawnik Jacoba mówi do sędzi, i staram się wyobrazić sobie, że jest już po wszystkim. Ale nie później tego dnia, tylko za rok. Jaki będzie następny rok? Czy sprawy wrócą do normalności? Czym jest teraz normalność? Oświadczenie Jacoba jest jeszcze krótsze niż Brielle, a jego głos łamie się, jakby zaraz miał się rozpłakać. Na pewno napisał je sam. Mówi po prostu: – Jest mi naprawdę przykro z powodu tego wszystkiego. Emma była taką słodką dziewczyną. Naprawdę mi jej brakuje. Naprawdę przepraszam. Naprawdę… przepraszam. Założę się, że gdyby wszyscy na sali mogli w tym momencie wstać i go uściskać, na pewno by to zrobili. Przynajmniej ja tak, a przecież pamiętam, jaki z niego kretyn. Słyszę, że mama Emmy płacze już na całego, a ja patrzę, jak Jacob wraca do naszego stołu, ze spuszczoną głową, w szarym, jakby nieco za dużym garniturze niczym dzieciak na ślubie kuzyna. Adwokat Jacoba kładzie mu rękę na ramieniu. Nie wiem, czy próbuje powiedzieć: „Popatrzcie, to przecież tylko dziecko” – ale ja tak właśnie pomyślałam. Nagle przychodzi mi do głowy, że to pewnie prawnik poradził Jacobowi, żeby włożył ten garnitur, bo wiedział, że będzie w nim wyglądał na młodszego. I to on napisał mu oświadczenie, tak samo jak adwokat Brielle ewidentnie zrobił to za nią. Jezu, ale jestem głupia. Przecież to wszystko jest ustawione. Tak naprawdę nie jesteśmy na żadnym procesie, tylko nadal wszyscy gramy. Gramy w system. A może ja po prostu mam już jakąś paranoję. Sama już nie wiem. Ta odrobina gniewu uspokaja mój żołądek i kiedy sędzia mówi: „Sara Wharton i jej adwokat, proszę podejść do mównicy”, nie wymiotuję na stół. Idę za Natalie, nogi mi się trzęsą, jednak nadal na nich stoję. Bo wtedy, właśnie w tym momencie, trafia to we mnie jak grom z jasnego nieba. Jestem jedyną osobą, której jest naprawdę przykro. Nie dlatego że mam problemy, nie dlatego że Emma zrujnowała mi życie. Chociaż z tego powodu też jest mi przykro –

chciałabym, żeby ona wytrzymała jeszcze jeden dzień, żeby zmieniła szkołę, postarała się dać radę, tak jak reszta nas się stara. Spróbowała podnieść się i wykorzystać, co się da w życiu, tak jak my wszyscy, nawet kiedy jest beznadziejnie, tragicznie i bez sensu. Ale kiedy Natalie zwraca się do sędzi i obie przedstawiają mi zarzut o nękanie, drobną napaść fizyczną i prześladowanie, nie spuszczam głowy. Mówię, że rozumiem i się przyznaję. A gdy sędzia pyta, czy przygotowałam oświadczenie, Natalie odsuwa się na bok, ja wygładzam swój kretyński, nieprofesjonalny kawałek papieru, rozkładam go, mając nadzieję, że pot z moich dłoni nie rozmazał tuszu. Nieruchomieję na minutę. Biorę oddech. – Nie byłyśmy z Emmą przyjaciółkami. Przez długi czas uważałam nawet, że jesteśmy wrogami. Myślałam, że ona specjalnie mi dokucza i ja jej specjalnie dokuczałam. Znowu nabieram powietrza. Natalie mnie nie dotyka, ale jej dłoń spoczywa na mównicy i przyglądam się jej przez sekundę. Tak jakby trzymała stół, jakby mnie trzymała na miejscu. Ręce mi się trzęsą, głos także, ale dłoń Natalie jest nieruchoma. Spoglądam znowu do notatek. – Teraz widzę… wiem, że bardzo cierpiała. Bardziej niż kiedykolwiek uda mi się to naprawdę zrozumieć, chociaż teraz rozumiem to zdecydowanie lepiej. Patrzę na sędzię, gdy mówię: – Nie uważam, by to jej cierpienie było czyjąś winą. – A potem spoglądam w końcu na Putnamów. Oczy pani Putnam są czerwone i, ku mojemu zaskoczeniu, jej męża też. Oboje wydają się mali i smutni. Nadal na nich patrzę i dodaję: – Ale ja pogłębiłam to jej cierpienie. Bez żadnej przyczyny. Byłam bezmyślna i okrutna, nie chciałam, żeby to się zdarzyło, ale się zdarzyło i będę tego żałować do końca życia. Strasznie mi przykro… – milknę, bo boję się, że zacznę szlochać, a nie chcę tego. Zasługują na to, by mnie wysłuchać. Chcę to powiedzieć, chcę, żeby oni wiedzieli. Już nie zaglądam w notatki, bo wiem, co mam mówić. – Strasznie mi przykro, że pogłębiłam jej cierpienie, spowodowałam, że życie Emmy stało się trudniejsze. Wiem, że ją raniłam. Że państwa zraniłam. Nie mogę o tym zapomnieć i nie zapomnę. Obiecuję państwu, że nigdy nie zapomnę. Żałuję, że nie mogę zrobić nic więcej. Ale przysięgam, że zawsze będę pamiętać. Patrzymy na siebie przez chwilę, państwo Putnamowie i ja. Cała się trzęsę, ale stoję, trzymając się kurczowo podium, mam nadzieję, że mi wierzą i że rozumieją. Myślę o tym, co powiedziała moja mama, co by się stało, gdyby mnie straciła. Myślę, że co prawda nie potrafię sobie wyobrazić ojca płaczącego po mnie, ale prawdopodobnie by płakał. Oczywiście, że tak.

Serce mi wali, a ostatnie słowa wypowiadam szeptem, bo chcę je przekazać wyłącznie rodzicom Emmy. – Przepraszam za waszą stratę – mówię łagodnie. – Chciałabym cofnąć czas. Przełykam ślinę. Na mojej kartce już nic więcej nie ma, nie muszę na nią patrzeć, żeby to wiedzieć, ale czuję, że to nie dosyć. Powinno być coś więcej. Na sali panuje cisza, po chwili słyszę, że ludzie wstają, jakby myśleli, że skończyłam. Odwracam się znowu do mównicy i patrzę na swoje notatki, na swoje ręce, na dłoń Natalie. Sędzia pochyla się do przodu, jakby chciała coś powiedzieć, ale wcześniej ja mówię: – Jeszcze jedno. Nieruchomieje. Wszyscy nieruchomieją. W jednej chwili dociera do mnie, że nie jestem już zdenerwowana, że suchość w ustach minęła. Nie boję się już mówić, bo to, co mam do powiedzenia, jest ważne. Chcę, żeby ludzie mnie usłyszeli. Chcę, żeby Emma mnie usłyszała. Mówię więc jeszcze jedno. – Emmo, jeśli jesteś tam gdzieś… Chcę, żebyś wiedziała, że jest mi przykro. Chciałabym mieć coś więcej do powiedzenia. Ale to prawda. Jest mi naprawdę, naprawdę przykro. I składam swoją kartkę papieru, a dłoń Natalie ląduje na moim ramieniu. Siadamy. Łzy płyną mi po twarzy, jedna za drugą, szybko, płyną i płyną. A ja im na to pozwalam.

Listopad Jezu. Tu masz faceta, który pracował jako wolontariusz z chorymi dziećmi w Sudanie. Ja czegoś takiego nie robiłam. To znaczy mogłabym… myślę… – Przestań! – Ale ja tylko chcę zobaczyć, co… Tutaj! Popatrz na to! Przezwyciężyła problemy zaburzenia odżywiania i… co za bzdury, a potem uratowała tonącą przyjaciółkę. – Może powinna też napisać za ciebie esej w ramach aplikacji do college’u. Patrzę na Carmichaela szeroko otwartymi oczami. – To nie jest wcale śmieszne. Mam przechlapane. Po prostu nie wiem, jak ja mam z nimi rywalizować! – Daj spokój! – Wyciąga rękę przez kuchenny stół i próbuje zabrać mi laptopa, ja jednak trzymam go mocno. – To jakieś wariactwo! – upieram się. – Chciałam znaleźć jakieś przykłady, ale to tutaj… ci ludzie nie powinni zdawać do college’u, tylko – czy ja wiem – kandydować na prezydenta! Albo przynajmniej wstąpić do Korpusu Pokoju czy czegoś takiego. – Jestem pewny, że wstąpią potem. Jednak nie sądzę, żeby każdy na uniwersytecie Lincolna miał za sobą misje humanitarne czy ratunkowe. Marszczę brwi, on robi to samo. – A poza tym – dodaje – ty też mnie przerażasz. A teraz zamknij już ten komputer! Powoli, opornie opuszczam klapę. – Co was tak przeraża? Obydwoje podnosimy wzrok i widzimy Tommy’ego, który sięga prosto do miski z czipsami stojącej obok nas na stole. Bierze krzesło i klapie na nie ciężko, jak zwykle oczy ma utkwione w Carmichaelu. Już nic nie zrobimy, ale to nie szkodzi. – Aplikacje do college’u – mówi Carmichael. – Musisz napisać coś naprawdę sensownego, coś, co ich przekona, że jesteś wyjątkową osobą, i pokaże, co robiłeś przez całe swoje życie. Twoja siostra bez przerwy przegląda te idiotyczne podrasowane przykłady w internecie.

Tommy chrupie głośno czipsy i patrzy na zamknięty laptop przede mną. – A jakie? – No, na przykład jakiś facet wykonał BASE jump[6] do Wielkiego Kanionu, zaplątał się w sznurki i zrobił z tego film – mówię, a w tej samej chwili Carmichael wtrąca: – Można też napisać esej. – Czyli to taki niby test? Zanim pójdziesz do szkoły? – pyta Tommy. – Zgadza się – odpowiadam. – To nie fair – stwierdza Tommy. – Zgadza się – powtarzam. – Tak naprawdę to nic wielkiego – upiera się Carmichael. – Zobacz, sugerują kilka różnych tematów, możesz któryś wybrać… – przesuwa formularz przez stół, by Tommy mógł go obejrzeć. – To całkiem spory problem, jeśli ktoś nic specjalnego nie robił – mówię. – Ja po prostu chodziłam do szkoły. Nawet nie byłam kapitanem drużyny koszykówki ani nikim takim. Obaj patrzą na mnie dziwnie. – Koszykówki? – mówi Tommy i wybuchają śmiechem, jak by to był najśmieszniejszy dowcip, jaki kiedykolwiek usłyszeli. – No co? Przecież wiecie, co mam na myśli! – Kładę głowę na zamkniętym laptopie i jęczę. – To powinnaś wybrać – mówi Tommy, wskazując coś na kartce. – „Napisz list do kogoś, z kim nie możesz porozmawiać o tym, jak ten ktoś zmienił twoje życie”. Pochylam się, żeby przyjrzeć się bliżej. – Dlaczego właśnie to? – pytam. – Czy ja wiem?… Brzmi fajnie. Mogłabyś napisać na przykład do Kurta Cobaina albo Dartha Vadera. Mrużę oczy. – To są twoje przykłady? – Odwracam się do Carmichaela i mówię do niego: – To twój pomysł? On podnosi ręce w obronnym geście i odpowiada: – Nie mam pojęcia, o czym mówisz. – Jestem w siódmej klasie – obrusza się Tommy. – Wiem, kto to był Kurt Cobain.

Carmichael wstaje z krzesła i też przechyla się przez stół, aby przeczytać polecenie. – Tutaj jest napisane, że ta osoba musiała żyć, więc Darth Vader nie wchodzi w rachubę. – Szkoda – mówię. – Dzięki niemu zakochałam się w mieczach świetlnych. Tommy wzrusza ramionami niezrażony. – Ja bym to pisał – stwierdza. – Do Kurta Cobaina? – pyta Carmichael. – Może – mówi. – Może albo czy ja wiem… – spogląda na mnie z ukosa i znowu wzrusza ramionami. – Na przykład do Emmy Putnam. Żołądek podchodzi mi odrobinę do gardła. Ale tylko odrobinę. Patrzę na swojego braciszka przez sekundę i widzę, że wstrzymuje oddech, trochę niepewny, jaka będzie moja reakcja. – No przecież – mówię – już napisałam coś w rodzaju listu do Emmy. Tommy znowu patrzy na blat stołu przed sobą i wzrusza ramionami. – Ja tylko, no, wiesz… – Czekaj – mówię. – Mam pomysł. Spogląda na mnie. – Pomysł na esej? – Nie. To znaczy, może tak, chyba mam kogoś, do kogo mogłabym napisać. Ale co, jeśli… – Przysuwam laptop do siebie i otwieram go, żeby wejść w Google. – Sporo myślałam o tym, czy jest coś, co mogłabym zrobić, żeby pomóc Emmie. To znaczy może nie dokładnie jej, ale ludziom w podobnej sytuacji? Przygryzam wargę i patrzę na swojego brata i Carmichaela nagle zakłopotana. Nigdy dotąd nie mówiłam tego głośno. Obaj uważnie mi się przyglądają, czekają, co powiem dalej. Jeszcze nie mam pewności, ale to prawda – w sądzie byliśmy miesiąc temu, a potem wszystkie gazety wydrukowały nasze oświadczenia, a ja popełniłam ten błąd i przeczytałam artykuły w internecie… z komentarzami. Ludzie nie byli zadowoleni. Wyraźnie ugoda nie była dla nich wystarczająco surową karą i chociaż jest mi strasznie z tego powodu przykro, ludzie nadal mnie nienawidzą. Wiem, że nigdy dość przeprosin. Ale przecież nie mogę się cofnąć w czasie. Mama mówi, że mam całe życie przed sobą i zasługuję na szansę, by coś z nim zrobić. Formalnie rzecz biorąc, uważam, że ma rację, ale są dni, kiedy moje „całe życie” wydaje się zbyt długie. To dużo czasu na świadomość, że jest za późno, by naprawić przeszłość.

Ale może nie powinnam się kryć, czekać, aż ludzie zmienią zdanie czy dadzą mi drugą szansę. Może nawet nie muszę przepraszać każdego ani się tłumaczyć. Może mogę spróbować zrobić coś dobrego. – A gdybym założyła stronę, na której ludzie mogliby pisać do siebie, tak jak w tej aplikacji, do tych, z którymi nie mogą rozmawiać w realu? Czy to brzmi głupio? – pytam Tommy’ego. – Nie – odpowiada. – Na przykład? – No, na przykład ktoś odszedł, a ty chcesz go przeprosić albo musisz mu koniecznie coś powiedzieć – ciągnę dalej. Tommy potakuje. – Albo ktoś jest nadal, ale ty masz kłopot, żeby z nim rozmawiać osobiście. – Czyli odwrotnie niż na Facebooku – zauważa Tommy. Carmichael wybucha śmiechem i ja też. – Słusznie – stwierdzam. – Mógłbyś mówić miłe rzeczy. Może anonimowo. Jeśli chcesz. Może to trochę słabe, ale pomysł wydaje mi się ciekawy. Pewnie nie brakuje osób takich jak ja, które wypowiedziały mnóstwo złych słów i potrzebują okazji, żeby przeprosić albo przynajmniej spróbować przeprosić. Czy po prostu coś powiedzieć. Nawet jeśli nie jest za późno, czasami naprawdę trudno przyznać, że było się dla kogoś podłym. Że się powiedziało złe rzeczy. Że się kogoś dręczyło. – No, a co z twoim esejem do aplikacji? – pyta Tommy. – Na to też mam pomysł, nie martw się – odpowiadam. Drzwi do garażu otwierają się z hałasem. Tommy podskakuje – ten odgłos oznacza, że mama wróciła do domu z Aleksem, a on chce być pierwszy przy grach wideo. Kiedy znowu zostajemy sami przy stole, Carmichael i ja patrzymy na siebie. – Myślałam, że może napiszę do Brielle – mówię spokojnie. Carmichael sięga przez stół, ponad formularzem aplikacji i laptopem, i bierze mnie za rękę. – Ona rzeczywiście nie wraca do szkoły? – pyta. Kręcę przecząco głową. – A tobie jej brakuje. Spoglądam na nasze dłonie. Ręka Carmichaela jest pokryta czarnym atramentem, bazgrołami z nudnej lekcji, które nie dały się zmyć. Ale to dowód, że teraz chodzi do szkoły. Nie wagaruje. Nie będzie musiał iść do letniej szkoły – zda razem ze mną. Pójdzie na uniwersytet, może także ze mną. Mam taką nadzieję.

– Brakowało – mówię. – Tego lata brakowało mi jej strasznie. Czasami tak się czułam, jakby to Brielle umarła, wiesz? – Wstrzymuję oddech. Już samo wypowiedzenie tego czy pomyślenie w ten sposób wydawało mi się straszne. Ale teraz, kiedy to wyartykułowałam, zdaję sobie sprawę, że to prawda i że tak to odczuwam. Wolno nam już ze sobą rozmawiać, ale tego nie robimy. Potrzebowałam całego lata i pół jesieni, żeby sobie uzmysłowić, że lepiej mi bez Brielle Greggs. Przy niej czułam się kimś – jakbym stała się popularna albo prawie. Ale byłam toksyczna. My byłyśmy toksyczne. Nienawidziłyśmy wszystkich. Ona chyba nawet nie lubiła Dylana. Każdemu przypinała wredną ksywkę – każdy był w jej oczach loserem, o ile go nie potrzebowała czy nie chciała akurat z nim być. Nawet pod koniec ostatniego roku chciała zadawać się wyłącznie z Noelle, do mnie się prawie nie odzywała, chyba że chodziło o dręczenie Emmy. Wydawało mi się, że potrzebuję Brielle. Zdecydowanie lepiej się żyło jako jej przyjaciółka niż wróg. Bo istniały tylko te dwie opcje. A od procesu nie przysłała mi nawet jednego esemesa. Tak więc chyba dobrze, że to się skończyło. Ale mimo wszystko była moją przyjaciółką przez długi czas. Wiem, że w gruncie rzeczy jest samotna. Wiem, że ludzie są jej potrzebni. Wiem, że na nich napada, bo taka właśnie jest. Znam ją bardzo dobrze i tęsknię za nią. Jednak nie umiem już z nią rozmawiać. Wciąż patrzę na blat stołu, na linię, gdzie laptop przecina słój drewna, ale ciągle czuję na sobie wzrok Carmichaela. Jego dłoń na mojej. Mama i Alex wpadają z hukiem do domu. Carmichael ściska mi rękę ostatni raz, potem ją puszcza i siada z powrotem na krześle. – Halo! – woła mama. Wchodzi do kuchni, widzi nas i Tommy’ego, który w rogu włączył telewizor. – Świetnie, wszyscy są – mówi. – Mamy tacos! Wiecie, co to znaczy! Jęczę, ale wstaję i pomagam jej wyładować zakupy, które przyniosła. „Tacos” oznacza, że to ja gotuję – ponieważ praktycznie rzecz biorąc, wcale nie wymagają gotowania. Mama spełnia swoją obietnicę, że będzie więcej czasu poświęcała rodzinie, chociaż muszę powiedzieć, że spędzanie każdego sobotniego wieczoru na nauce gotowania brokułów na parze lub co zrobić, żeby nie spalić ryżu, staje się już mało zabawne. Ale tacos przynajmniej są łatwe. I można na nie władować mnóstwo sera. Mama uśmiecha się do mnie i kładzie kilka awokado na blat. Uśmiecha się teraz częściej, myślę. Może my wszyscy też.

– Mogę pomóc? – pyta Carmichael. – Zrobię guacamole. – Świetnie! – mówi mama. – Dam ci nóż i miseczkę i zobaczymy… Otwieram opakowanie z hamburgerami i wyjmuję patelnię. W ciągu minuty kuchnię wypełnia zapach mięsa. Mama wypytuje Carmichaela o jego esej do aplikacji, a on jej mówi, że pisze o wyścigu bmx-ów, w czasie którego paskudnie się potłukł, bo spadł z roweru, ale i tak dokończył zawody. Mama mówi, że to brzmi świetnie. Wraca Tommy i zabiera się do mycia sałaty. Moim zdaniem chce spędzić więcej czasu blisko Carmichaela. Kroję pomidora, ustawiam miseczki na blacie: pomidor, sałata, salsa, starty ser, czarne oliwki. W głowie kłębią mi się jednak myśli o liście. Droga Brielle, na co się tak wściekałyśmy? Czy byłam złą przyjaciółką? A ty? Droga Brielle, przepraszam. Przepraszam. Alex czuje się na tyle wykluczony, że w końcu przychodzi i nakrywa do stołu. Podaję mu litrową butelkę wody gazowanej, którą mama pozwala nam wypić – tylko dlatego że to sobota – a on zaczyna wesoło nią potrząsać. – Hej! – krzyczymy z Tommym jednocześnie. Alex nadal się szczerzy, ale stawia butelkę na stole, wraca po miseczki z dodatkami do tacos i przenosi je po dwie naraz. – Mogę wziąć sobie masła orzechowego? – pyta. – Obrzydliwe – zwraca się do niego Tommy. – To obrzydliwe. – No, dobra dzieciaki, siadamy – mówi mama. Nalewa sobie kieliszek wina i podnosi go, uśmiechając się do mnie. – Zawieziesz ich na ostry dyżur, jak pochorują się po maśle orzechowym z tacos, dobrze? – Okay – odpowiadam. – Możesz wypić całą butelkę, jeśli chcesz. Dam radę. Tommy wywraca oczami, ale za chwilę wszyscy walczą ze startym serem i oliwkami, wpychając je sobie do tacos, po czym wydają głośne chrupiące dźwięki, kiedy zaczynamy jeść. Patrzę wokół stołu. Nie jesteśmy doskonałą amerykańską rodziną, wiem o tym. Nie o takiej rozrywce myślałam na sobotni wieczór w ostatniej klasie szkoły. To przecież nudne jak cholera. Ale biorę głęboki oddech i uśmiecham się. Potem biorę następny oddech. I następny.

Po prostu oddycham. Droga Brielle! Byłaś dla mnie dobrą przyjaciółką. Nauczyłaś mnie, jak być twardą. Nauczyłaś mnie walczyć o siebie samą. Uważałaś, że jestem ładna, że zasługuję na chłopaka i przyjaciół, imprezki i ładne ciuchy. Rozśmieszałaś mnie. Ale ja nie byłam dobrą przyjaciółką dla ciebie. Nie wiedziałam, jak ci pomóc. Nie wiedziałam, jak powstrzymać to, co robiłyśmy Emmie. Powinnam powiedzieć, że to jest złe. Czułam, że to jest złe, ale jednocześnie dobrze było być złą, pełną nienawiści i wredną. Ale może mogło być inaczej. Musiało móc być inaczej. Tęsknię za tobą. Żałuję, że nasze drogi się rozeszły. Chciałabym, żebyś była w szkole. Jednak mam nadzieję, że gdziekolwiek jesteś, jesteś szczęśliwa. Uważam, że ja mogę być szczęśliwa. W każdym razie pracuję nad tym. Bądź silna. Pozdrawiam, Sara Droga Emmo, przez resztę życia będzie mi przykro. Ale także będę ostrożniejsza. Nie będę z góry zakładać, że wszyscy są silni. Nie będę zakładać, że wiem wszystko o kimś tylko na podstawie jego postępowania. Postaram się o tym pamiętać, więc może kiedyś zasłużę sobie na twoje wybaczenie. Gdziekolwiek jesteś, mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa. I silniejsza. Pozdrawiam, Sara

Podziękowania Podczas pisania tej książki pomogło mi bardzo wielu przyjaciół i kolegów – będę im za to zawsze wdzięczna. Szczególnie dziękuję: Rebecce Mazur, Erice Jensen, Devi Pillai oraz Abby McAden za to, że były fantastycznymi przyjaciółkami i doradcami zawodowymi przez wiele, wiele lat. Paniom z PSCWW: Cara, Alex, Catherine, Megan, Lindsay, Daniella, Becky i Carrie, dziękuję wam za te bardzo potrzebne terminy i doskonałe uwagi. Brak mi słów, by opisać moją agentkę Holly Root i wydawczynię Donnę Bray, tak więc powiem tylko: Wow! To prawdziwy honor pracować z wami. Bardzo dziękuję wszystkim w Waxman Leavewll Library, HarperCollins Children Books oraz Balzer + Bray. Dziękuję mojej mamie Virginii Maciel. Nie przesadzę, jeśli powiem, że jesteś najlepszą mamą wszech czasów, i kocham cię bardziej, niż nakazuje rozsądek. Na koniec – Andy i Calvin Meierowie – dziękuję wam. Jesteście jedynymi mężczyznami na tej liście i dlatego najlepszymi.

[1] Needy (ang.) – potrzebujący, biedny (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki). [2] Cherry (ang.) – wiśnia. [3] Batting cages – tunel do trenowania baseballa, w którym pałkarz ćwiczy odbicie piłki podawanej przez automat. [4] MIT – Massachusetts Institute of Technology. [5] Drużyna futbolu amerykańskiego z Wisconsin. [6] BASE jump – skok ze spadochronem z niewielkiej wysokości.

Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA ul. Marszałkowska 8 00-590 Warszawa tel. 22 6211775 e-mail: [email protected] Dział zamówień: 22 6286360 Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz
Tease. Nikogo nie zabiłam - Amanda Maciel

Related documents

230 Pages • 76,628 Words • PDF • 1.1 MB

45 Pages • 4,601 Words • PDF • 61.6 MB

239 Pages • 94,657 Words • PDF • 1.9 MB

6 Pages • 3,000 Words • PDF • 120.4 KB

123 Pages • 40,937 Words • PDF • 535.3 KB

1 Pages • 388 Words • PDF • 55.5 KB

423 Pages • 103,745 Words • PDF • 3 MB

506 Pages • 92,408 Words • PDF • 1.5 MB

13 Pages • 3,395 Words • PDF • 238 KB

241 Pages • 121,718 Words • PDF • 2.5 MB

197 Pages • 81,133 Words • PDF • 1.1 MB

231 Pages • 47,873 Words • PDF • 750.2 KB